Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: anyż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: anyż. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 października 2022

Vosges Chinese 5 Spice 90 % Cacao with Licorice Root ciemna z lukrecją, cynamonem, anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami i solą morską; słodzona surowym miodem

Kuchnia chińska mnie nie ciekawi, jednak akurat to, że mnie odpycha, zwalam, na to, że nie zagłębiam się w jej tajniki i kojarzy mi się głównie ze smażonymi daniami. Do tego koszyka skojarzeń wylądowały też wszelkie "danie 5 smaków", "przyprawa chińska miks 5..." itd. Gdy chodzi o tę czekoladę, oczywistym było, że nie muszę się żadnej smażeniny brać, a że Vosges lubię, interesowało mnie, jakie 5 przypraw / smaków, w jaki sposób wkomponują w czekoladę. 
Przepisując skład pomyślałam, że to w sumie przyprawiona jakby Whole Cacao Fruit 86% Whole Cacao Raw Honey. Ciekawe, czy zgadłam. Z opakowania dzisiaj prezentowanej producentka zachwalała, że dodana mieszanka obejmuje wszystkie pięć smaków, jakie wyczuwamy: od słodkiego, przez kwaśny, gorzki, słony i umami. Przypomniała, że przyprawy, wchodzące w jej skład, podobnie jak kakao, są pełne przeciwutleniaczy i minerałów. Ja - już sama - znalazłam ciekawostkę, że pieprz syczuański (jedna z dodanych przypraw) nazywany jest też pieprzem japońskim - no, no, mały zgrzyt kulturowy, co? (żart).

Vosges Lab VHC Chinese 5-Spice 90% Cacao with Licorice Root to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao (miazgi, tłuszczu, pulpy, białka i mąki / proszku), z korzeniem lukrecji, cynamonem cejlońskim, chińskim anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami, solą morską; słodzona surowym miodem wielokwiatowym.

Po otwarciu uderzył przede wszystkim słodziutki cynamon. Prawie niepikantny, a mimo to pierwszoplanowy. Miał łagodny charakter, odlegle kojarzący się z kwiatami. Zadbał o obraz słodkiego piernika, a dopiero później dopuścił do siebie wytrawniejsze przyprawy i wyraźnie wyczuwalną czekoladową bazę o mocno ziemistym charakterze. Była palona, gorzka, jednak jakby przykryta dymem. Przy niej raz po raz przebijały się soczyste, acz bliżej nieokreślone owoce. Śliwki? Mignęło skojarzenie z pierniczkami w czekoladzie i nadzieniem owocowym (wieloowocowym?). W pierniku namalowanym przez cynamon znalazły się także goździki i anyż, lukrecja... stanęły tuż obok przypraw wytrawniejszych, które mnie skojarzyły się trochę kminowato (a to pewnie mieszanka pieprzu, nasion kopru etc.). Połączyła je nuta... ciemnego chleba. Takiego z przypaloną skórką, zrobionego na miodzie (i zakwasie?).

Tabliczka o niemal czarnym kolorze wyglądała na bardzo masywną i konkretną, a jej spód sugerował mnóstwo wielkich kawałów dodatków. W dotyku była niby kremowa, ale też zdradzająca pewną pyłkowość (jakby pyłek miał zostać na dłoniach... ale nie zostawał). Dalej zaskoczyła bardzo.
Przy łamaniu była twarda, ale nie aż tak, jak można by się spodziewać. Ujawniła jakby nabąbelkowany, trochę proszkowy przekrój bez widocznych przypraw. Gdy robiłam kęsa, to było jak wgryzanie się w nie do końca utwardzoną, bo wciąż miękkawą (jakby miękko-zawilgoconą) taflę pyłku i masła, trzeszczącą od kryształków. Choć osobliwe, nie było to nieprzyjemne.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, jak na ciemną czekoladę dość szybko. Twardość szybko odrzuciła zupełnie, acz zwartość sobie zachowała. Początkowo, bo zaczynała jako zbitka proszku i masła, przybierająca na miękkości i zmieniająca się w pyłkową, gęstą zawiesinę. Była jakby masą z zawilgoconego, lepkiego pyłu, im bliżej końca, tym bardziej zawiesinowo-wodnistą. Czuć ziarnistość, chwilami proszkowość, pylistość, przemielone przyprawy. Niektóre nawet do chrupnięcia. Była też znikoma ilość drobnych kryształków soli, rozpuszczających się razem z czekoladą. 

W smaku pierwsze rozeszły się delikatne, niemal mgliste kwiaty, tworzące klimat rześkiego poranka. Błyskawicznie dołączył do nich cynamon - słodki, delikatny, szlachetny (ewidentnie cejloński). Zmieszał się z nimi. Razem odpowiadały za niską słodycz, która z czasem ruszyła, trochę rosnąć. Miała jednak wydźwięk ulotny, lekki. Wyobraziłam sobie wielokwiatowy jasny miód z cynamonem. Rześkość czasem trochę chyliła się ku słodzikowi (ale tylko trochę). 

A jednak zza cynamonu wychynęła też gorzkość. Podkręciła także tę cynamonową, wraz z jej pikanterią. Pojawiło się sporo różnych, korzennych przypraw. Pomyślałam o miodowym pierniku z gorzkimi przyprawami. Zgłosił się anyż i korzeń lukrecji, z dziwnie soczystym echem.

Słodsze nuty nagle jakby rozmyła lukrecja. We mgle ukryła miód, zmieniła rześki poranek na mglisty, chłodny poranek, a sama zaprezentowała się ewidentnie jako korzeń lukrecji o słodkim, a jednocześnie dziwnie "korzeniowo" gorzko-goryczkowatym smaku. Wprowadziła chłód, lekko szczypiąc w język. W pewnym momencie wyszła na przód.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa korzeniowa gorzkość lukrecji przywołała czarną ziemię. Ciemną, wilgotną, zimną. Ta nieco lukrecję poskromiła. Mgłę przemodelowała na dym. Zrobiło się gorzko w o wiele bardziej czekoladowym sensie. Ziemię nasączyła odrobinka soku cytryny. Przybyła kwaśność. Do głowy przyszedł mi jakby kwaskawo-cierpki dym. Zdarzyło się, że wyłapałam lekko słonawe echo, podsycające to. Sól była subtelna, szlachetna. 

A potem dym odsłonił piernik. Również czekoladowy, oblany czekoladą. Mocno przypieczony, pełen przypraw piernik o dość ciężkim wydźwięku. Czułam pieprz, coś goryczkowato-ostrego i wciąż cynamon. Odnotowałam kakao w proszku, po czym piernik zmienił się bardziej w pierniczki w czekoladzie. Takie delikatniejsze, bardziej cynamonowo-goździkowe, a więc korzennie słodkie. Czyżby kryło się w nich nadzienie owocowe? Czułam drobny kwasek... Jakby wieloowocowego (na bazie jabłek?) "pierniczkowego", może trochę z dominacją śliwek?

Ta myśl przekierowała przypieczony piernik na chleb... Ciemny chleb z mocno przypieczoną skórką... może chleb ze śliwką... Na pewno bardzo wilgotny, kwaskawy od zakwasu i... chleb zrobiony na miodzie! Jakby z kwaskawym miodem? Delikatna słodycz, która jedynie pobrzmiewała na tyłach pod koniec odważyła się znów zagrać wyraźniej.

Wielokwiatowy miód był rześki, nienachalny i wzbogacony o słodycz przypraw. Te jednak charakteru pod koniec się nie wyzbyły. Chleb podkreślił w nich wytrawniejszy aspekt, a więc też i cierpkość. Znowu do głowy przyszło mi coś kminowego, ale trzymało się to czekoladowych realiów za sprawą nutki pylistego kakao. Raz po raz, w zależności od kęsa, pod koniec podskakiwał smak którejś konkretnej: pieprzu, anyżu, lukrecji, goździków. Zdarzyło się, że nagle miód błysnął mocniej albo np. nagle w chlebie wyłapałam echo soli. Nadało to degustacji dynamiki. Wszystko czuć bardzo wyraźnie, z pobrzmiewającą ziemistą, czekoladową bazą w tle. Acz im więcej mocnych przypraw, tym czekolada bardziej odlatywała ku zwiewnym kwiatom i... Węglowi. Nagle pojawił się węgiel rozrabiany w wodzie. 

Przyprawy jednocześnie grzały i chłodziły język. Na koniec czułam zimne odrętwienie wywołane lukrecją - taką, która nie zapomniała o swym smaku, natomiast w gardle ogrzewanie chili. Sporadycznie pojawiał się kryształek soli, wyraźnie wprowadzając słoność, podjudzającą kwasek. Gdy została drobinka jakiejś przyprawy, czuć ją wyraźnie, ale nie nachalnie. Raz był to anyż, raz goździki, raz pewnie jeszcze co innego. 

Po zjedzeniu został posmak zarówno przypraw, jak i czekolady, w zasadzie na równych prawach. Z przypraw dowodził delikatny, słodki cynamon i chili (także jako ciepło w gardle), ale czułam też pieprz, lukrecję. Lukrecja starała się zdominować wszystko swym słodko-ostrym, chłodnym smakiem. Przez odrętwianie języka prawie osiągnęła swój cel, jednak cała mieszanka piernikowa, z nieco wytrawniejszym echem oraz ziemią, dymem i cierpkością kakao w proszku dała radę. Wyszła na jaw też dość mocna paloność i węgielność. 

Muszę przyznać, że całość mnie trochę zaskoczyła. To, jak połączyła łagodność (kwiaty, mglisty poranek, miód) z charakterem przypraw (pieprz, goździki, anyż) i mocnymi, niemal setkowymi nutami ziemi, dymu było niewiarygodne. Osiągnęła to dzięki lukrecji i miodowi. Pierwsza zapewniała przejścia od zwiewności do ostrości, miód natomiast połączył słodycz z wytrawnością - jakby za sprawą chleba. Cynamon cejloński wydawał się odpowiadać za słodycz i był tak wyczuwalny, że to też dziwne (skoro jest znacznie łagodniejszą odmianą), świetnie się wpasował. Tabliczka mimo mocniejszych nut, i tak wyszła zaskakująco... Słodko i łagodnie. 
Charakterne przyprawy nie zagłuszyły czekolady, a świetnie do niej pasowały. Zestawienie ostrości, gorzkości, słodyczy i sugestii kwasku, szczypta soli udane - kuchnia chińska lubi takie połączenia, a jednak wcale mi się z żadną chińską mieszanką to nie kojarzyło. Za nic bym jednak nie zgadła % kakao. 
Kompleksowa, ciekawa i po prostu smaczna. Choć konsystencja dziwna i nie moja, raczej ciekawostkowa, też nie wyszła źle. Co więcej zaskoczyła mnie, że przyprawy były prawie na gładko - to jednak dobrze, bo lepiej się wszystko przemieszało (nie chciałabym, by zostawały do chrupania).
Po zjedzeniu zostałam nie tylko z ciekawym posmakiem, ale też z zagwozdką, jak smakują nasiona kopru. Google przyszedł mi z pomocą, że: "jak słodka lukrecja".


ocena: 9/10
kupiłam: vosgeschocolate.com za czyimś pośrednictwem
cena: 6 $
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, surowy miód, korzeń lukrecji, cynamon cejloński, sól Baja Gold (z Zatoki Kalifornijskiej), anyż gwiazdkowy, nasiona kopru, pieprz seczuański, goździki, owoc kakao (białko kakao, mąka z kakao*), puree z pulpy kakaowej

*to zamiennik kakao w proszku

PS A spragnionych czekolady czystej, zapraszam do aktualizacji recenzji Beskid Cuba 70 %, bo dodałam tam recenzję miniaturki.

sobota, 21 września 2019

Zotter Saffron and Pistachios mleczna 40 % z marcepanem z pistacjami i maślano-mlecznym kremem z szafranem i anyżem

Czekolady Zottera w większości jadłam, bardzo niewiele odkładam w czasie lub w ogóle pomijam. Nowości ciemne i nadziewane obecnie kupuję wszystkie w ciemno. W ofercie są jednak takie, które nie wydają się zbyt moje, np. dzisiaj przedstawiana. Kocham pistacje, z szafranem miałam do czynienia tylko przy Zotter Basmati Rice with Saffron, ale ta tabliczka mnie nie kusiła. Popatrzyłam i uznałam, że pewnie będzie mi za słodko i za tłusto - bo mleczna, bo ten krem - szafranowy... ale ile tam tego szafranu? A z czegoś zrobiony być musi. Ostatnio też po prostu na marcepanowe czy w ogóle nadziewane czekolady zerkam rzadziej. Mało mi w nich "czekolady w czekoladzie". Skąd więc ta recenzja? Dostałam od Marcina z Bio Kredensu kilka w ramach "testu w ciemno" - czy zgadnę, jakie to, nie na bloga. Gdy jednak tylko mi zapachniało anyżem, pomyślałam, że dawno tak pięknie pachnącej tabliczki nie miałam w rękach, że nie kojarzę mlecznego, tak mocno anyżowego Zottera, toteż zdecydowałam się, że zdjęcia i recenzja muszą być (a czekolady, np. Lindt Carrot Cake, przybywały do mnie już w gorszym stanie).


Zotter Saffron and Pistachios to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z marcepanem z pistacjami i mleczno-maślanym kremem z szafranem i anyżem.

Gdy tylko zabrałam się za papierek, uderzył mnie apteczny zapach słodko-pikantnego, charakternego anyżu wymieszanego z równie charakternym, mocno migdałowym marcepanem. Skąpane to było w mlecznej, nienachalnej słodyczy.

Tabliczka, mimo że trochę zmiażdżona, zachowała pewien konkret. Mimo to wydała mi się nieco ulepkowata, z racji formy. Mocno przemielony marcepan rozchodził się z łatwością na grudki, ujawniając kawałki świeżo-miękkich pistacji w nim zatopionych. Rzadkawy, ale w cudownie soczyście-nasączony sposób.
Również rzadkawe, acz niewątpliwie bardziej zwarto-maziste, było żółte nadzienie. Wydało mi się bardzo tłuste, w rzadkawy sposób - jak bardzo tłuste mleko wymieszane z masłem, a co za tym idzie, plastyczne. Idealnie gładkie, z paroma niewyczuwalnymi (ale widocznymi) "niteczkami" szafranu.
To ono stało za ulepkowatością.
Kremowa, tłustawa w mleczny sposób czekolada rozpływała się powoli, nieco zalepiając usta. Nadzienia wyciskały się spod niej, acz marcepan robił to chętniej. Drugie nadzienie pozostawało przy czekoladzie, również nieco zalepiając w kremowy, tłusto-gładki sposób. Marcepan znikał szybciej, pozostawiając pistacje na pastwę kremu.
Nie podobała mi się ta ogólna miękkość.

W smaku czekoladę odebrałam jako bardzo, wręcz toffiowato słodką. Nienachalna nutka kakao odeszła na tyły, mieszając się tam już od pierwszych chwil z nadzieniami. Te były intensywne, a moja czekolada bez dwóch zdań nimi przesiąkła. Anyż czuć wszędzie od samego początku.

Odzywały się mniej więcej równocześnie, ale krem powoli po prostu dołączał do czekolady i odbierał jej coraz więcej miejsca, a marcepan robił to jakby prężniej.

Charakterne migdały zaprezentowały się w pełnej krasie, roztaczając swój specyficzny, naturalny smak. Wkomponowane w silną słodycz, nie porzuciły specyficznego, gorzkawego marcepanowego akcentu. Podkreślony został odrobinką słodkiego alkoholu. Wydał mi się lekko pikantny, ale może dlatego, że przesiąkł anyżem. Epizodycznie, przy kawałkach pistacji, pojawiał się ich delikatny smak, niewiele niestety wnoszący do całości.
Delikatne, mało ważne; niektóre wydawały mi się nasiąknięte anyżem do tego stopnia, że zastanawiałam się, czy nie są wśród pistacji ukryte jego kawałki.

Żółte nadzienie wszystko poniekąd łagodziło, tłumiło, po czym narzucało swój smak. Bardzo szybko wprowadziło goryczkowato-apteczny, trochę "wyciszony" motyw ziół.
Wydaje mi się, że to ono stało również za tym, że czekolada zajeżdżała toffi, bo krem smakował bazowo... czystym masłem. Masło mieszało się z pełnym, tłustym mlekiem. Ono również było wyraziste, ale nadzienie to dosłownie masło maślane. W dodatku bezkompromisowo słodkie jak toffi, a jednak... nie urocze, a ciężko-poważne i rześko-lekkie jednocześnie. Ciężko-poważne, bo coraz mocniej ziołowo-lekowe, apteczne. Wyraźnie czułam słodko-pikantny anyż, chłodzący, ale łączący się z ogólną korzenną pikanterią. Także w niej odnalazłam słodycz... taką korzenno-goryczkowatą. Apteczność wydała mi się podkręcona... alkoholem? Ale też jakimś rześko-lekkim, dosłownie kropelką. Wszystkie te nuty cudnie zarysowały się na o wiele mniej cudnej, a czysto-nudnej, maślanej bazie.

Bliżej końca ziołowo-maślana część nieco podkreśliła pistacje, a całość odważniej zalała mleczność, która z łagodną słodyczą czekolady i marcepanu, została w posmaku.
Oprócz nich w posmaku czułam intensywny anyż. Było ziołowo-poważnie, a jednocześnie za słodko (choć słodycz to złożona) i strasznie, strasznie maślano. Tłusto i z posmakiem masła.

Masło zupełnie nie pasowało mi do anyżu i marcepanu. Masło wszystko zepsuło i sprawiło, że tabliczkę postrzegam jako obrzydliwą, mimo że jednocześnie smaczną i ciekawą. Gdyby nie masło, z racji silnej anyżowości i korzenności, nienachalnego alkoholu, mogłaby mnie zachwycić. A tak? Niestety. Częściowo pyszna, a jednak tak maślana, że za nic w świecie nie chciałabym do niej wracać. Ciekawostka? Tak, ale na tym koniec. Nie obyło się też bez innych wad takich jak znikomy udział pistacji czy za silna słodycz.


ocena: 6/10
kupiłam: biokredens.pl (dostałam)
cena: (normalnie 16 zł)
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: marcepan (migdały, cukier, syrop z cukru inwertowanego), surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, syrop syrop fruktozowo-glukozowy, miazga kakaowa, pistacje 4%, mleko, masło, ocet malinowy, słodka serwatka w proszku, brandy wiśniowa, odtłuszczone mleko w proszku, anyż, pełny cukier trzcinowy, sól, wanilia, lecytyna sojowa, szafran 0,02%, cynamon

PS Jakby na pocieszenie, trafiło się, że w paczce była też Coconut + Marzipan - utwierdziłam się w przekonaniu, że pyszna, ale mało tego! Co sobie uzmysłowiłam na 100 %? Zapraszam do aktualizacji recenzji.

czwartek, 21 marca 2019

Zotter Walnut Nougat ciemna 70 % z nugatem z orzechów włoskich i anyżem oraz warstwami białej ryżowej

Przy Zotter Hazelnut Nougat Brittle napisałam, że gdybym musiała, jakoś może bym wskazała orzechy, które kocham bardziej niż inne. Byłyby to włoskie (a potem nerkowce? laskowce dopiero dalej, razem z pekanami i ziemnymi), toteż tabliczkę z potencjalnie smaczniejszym wnętrzem zostawiłam na czas po Hazelnut Nougat Brittle (a jednocześnie przed Nougat Layers, bo prostsza). Mimo że tamten nugat mnie nie usatysfakcjonował, nic nie stało na przeszkodzie, by zrobił to ten.


Zotter Walnut Nougat to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z nugatem z orzechów włoskich na bazie prażonych orzechów i tłuszczu kakaowego z anyżem i cienkimi warstwami białej ryżowej kuwertury.
Nugat stanowi 53% tabliczki; całość jest wegańska.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam gorzki zapach orzechów włoskich w towarzystwie palono-dymnej ciemnej czekolady. Klimat był bardzo wytrawny, kojarzył mi się z jakimś orzechowym chlebkiem i drewnem. Po przełamaniu nasiliła się woń orzechów włoskich. Wydała mi się w pewien sposób duszna i z ziołowo chłodnawym zacięciem.

Przy łamaniu tabliczka okazała się zaskakująco twarda, choć wcale głośno nie trzaskała. Jej wnętrze wydało mi się kruche. Podzielenie na warstwy było dość trudny, bo mocno się siebie trzymały (zwłaszcza czekolady), ale na kawałeczku to zrobiłam przy pomocy noża.

W ustach czekolada rozpływała się tradycyjnie gładko-kremowo, powoli odsłaniając warstwę białą. Ta zaznaczała się jako lekka wodnistość, która na szczęście szybko pierzchła. Miałam wrażenie, że ta warstwa wprowadziła pewną oporność. Gdy wreszcie odsłonił się nugat, zrobiło się bardzo tłusto. Był gęsty i zbity, maślany (wręcz trochę śliski), jednak wraz z nim oporność zmieniła się w pewien minimalnie suchawy element, co wyszło zbawiennie. Struktura konkretna, ale nie tak zupełnie ciężka.

W smaku ciemna czekolada była subtelnie słodka, leciutko palonokarmelowa i wyraźnie gorzka w palony, wręcz odymiony sposób. W pewnym momencie mignęła mi sugestia jakby smolistej kwaśności.

Po chwili jednak za sprawą białej warstwy, znacząco wrosła słodycz i pojawiła się "roślinna kartonowość", szybko zagłuszana nadzieniem.

Ono uderzyło jednocześnie głębią słodyczy i gorzkości.

Silna słodycz jako pierwsza rozkładała swój wachlarz. Słodki chłodek anyżu natychmiast nadał jej lekkości, a gdy po chwili dołączył do niego cynamon, utworzyły bardzo słodką, korzenną toń, w której doszukałam się palonego karmelu.

Do anyżu i jego rześkości dostała się roślinność, co zahaczyło o "naturalną słodzikowość". Chwilami rześkość wydawała się ziołowa, słodko-gorzkawa. Jej powiązanie ze słodyczą na jakiś czas jednak słabło. Wyraźniejsza robiła się wytrawność soi, tworząca przejście do smaku orzechów.

Orzechy od początku zaznaczyły się jako gorzkawość, jednak z pełną mocą uderzyły dopiero, gdy nieco opadła słodycz, a więc po paru sekundach. Orzechy włoskie były nie do pomylenia z jakimikolwiek innymi, dodatkowo podkreślane przez kakao. Orzechy i jeszcze raz orzechy w łagodnie prażonym kontekście. Czułam się, jakbym schrupała garść takich z goryczkowatymi skórkami, tylko co wyjętych z łupin. Mniej więcej w połowie rozkręcał się nugatowo-orzechowy, maślany smak, zwracający uwagę na łagodną, słodką karmelo-czekoladowość. To znów zawracało ku nutce soi, ale z racji słodyczy nie wyszła już tak wytrawnie.

Słodka korzenność i chłodzący anyż na czas debiutu orzechów włoskich trochę osłabły. Bliżej końca jednak przełożyły się na przemienianie jej w nugat właśnie. Pokazał się w pełnej okazałości, a po chwili, za sprawą nut soi i roślinności napędzanej przez ryż, zmienił się w korzenny, bardzo słodki chlebek. Chlebek z mnóstwem gorzkawych orzechów włoskich, leciutko korzennie pikantny.

W posmaku pozostała właśnie lekka, korzenna pikanteria i goryczka duetu orzechów włoskich i palonej czekolady. Ogólna paloność / prażoność była jednak słaba, zaskakującą rolę odegrały za to roślinne i ziołowe motywy oraz chłodek anyżu.

Całość wyszła gorzko w bardzo niecodzienny sposób, bo głównie dzięki orzechom włoskim, a nie kakao. Była jednak bardzo wyrównana z silną słodyczą - tak wielopoziomową jednak, że nie drażniącą. Ta miała w sobie dużo lekkości, karmel bardzo zacnie wpisał się w korzenny klimat. Mimo wszystko tabliczka nie wyszła też tak tylko orzechowo - była w dużej mierze roślinna i przyprawiona, że jednak mały niedosyt esencjonalności orzechów włoskich można odczuć.

Struktura miała w sobie nieco zbyt tłusty element, ale w sumie wyszła znośnie z racji proszku sojowego - nie była aż tak tłusta-tłusta (jak np. Hazelnut Nougat Brittle).

Całość smakowała mi, ale nie oczarowała. Wolałabym, żeby była mniej tłusta, a warstwę białej ryżowej czekolady uważam za zupełnie zbędną. Dla przełamania do nugatu dorzuciłabym kawałki orzechów włoskich (ale nie brittle!) i myślę, że po tych zmianach kosmetycznych, byłaby 10. Bardzo spodobało mi się bowiem połączenie gorzkich orzechów włoskich i anyżu. Sojowa baza nugatu i ciemnoczekoladowy wierzch to również bardzo dobre posunięcie.


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, orzechy włoskie, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), proszek sojowy (soja, maltodekstryna, skrobia kukurydziana), olej słonecznikowy, lecytyna sojowa, sól, lecytyna słonecznikowa, sproszkowana wanilia, anyż, cynamon

poniedziałek, 10 września 2018

Dolfin Noir Anis vert ciemna 60 % z anyżem zielonym

Od zaplanowania sięgnięcia po lukrecjową Naive, po głowie chodziła mi myśl o tabliczce z podobnym dodatkiem. Markę Dolfin lubię, podoba mi się to, że postawili na niespotykane dodatki. Szkoda tylko, że obecnie w Polsce trudno zdobyć ich czekolady. Mi jednak udało się je kupić ze Smaczej Jamy, w dodatku z rabatem w ramach współpracy. Jedną z nich była tabliczka z anyżem. Wydaje mi się, że wiele osób ma problem z anyżem i lukrecją - nie lubią, nie odróżniają itd. Ja wręcz uwielbiam, ale mi też nie jest łatwo wskazać jakieś wielkie różnice. Są przecież podobne w smaku, choć lukrecja wydaje mi się słodsza, a anyż ostrzejszy. Nigdy jednak nie próbowałam lukrecji tak "na czysto". Nie wiem za bardzo, gdzie i w jakiej formie mogłabym ją kupić, bo to w końcu korzeń, anyż zaś... o anyż już łatwo, ale znów: który? Popularniejszy jest gwiazdkowy (intensywniejszy w smaku), ale nie można zapomnieć o zielonym, czyli biedrzeńcu / anyżku. Mimo że bardzo podobny, jest delikatniejszy niż anyż gwiazdkowy.

Dolfin Chocolat Noir Anis vert to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z anyżem zielonym.

Po otwarciu poczułam wyrazisty, chłodnawy zapach anyżu wchodzący w klimaty ogólnie ziołowo-przyprawowe. Wraz ze zdecydowaną nutą słodkiej ciemnej czekolady podchodziło to pod jakiś pikantniejszy bukiet, kojarzący się wręcz z curry (takim orzechowo-kardamonowym, a więc prażono-gorzkawym za sprawą kakao).

Bardzo ciemna tabliczka była konkretna, twarda, ale wydała mi się też w pewien sposób krucha. W ustach jednak rozpływała się łatwo i kremowo gładko, nie za tłusto, a wręcz z poczuciem jakby miała nadejść pylistość (nie nadeszła). Trafiłam na całkiem sporo drobinek przypominających w strukturze i wielkości kminek - biorąc pod uwagę, że to 1%, wydało mi się, że jest ich bardzo dużo. Nie były nazbyt twarde i nie przeszkadzały mi.

Od pierwszego kęsa czekolada wydała mi się słodziutka w wytrawny sposób - niczym bardzo słodki, ciemnoczekoladowy sos. Natychmiast czuć także kakao, ale nie jako mocną gorzkość, a jedynie gorzkawą wytrawność.

Obie nuty prędko rozchodziły się po całych ustach, przy czym gorzkawość szybciej i mocniej. Była złożona, bo niemal natychmiast dokładała się do niej gorzkawość ziołowa. Reprezentowały ją suszonoziołowe przyprawy, jakby odymione, ale także smak a'la cukierki ziołowe. Ogólna słodycz bowiem uderzała w tę nutę. Cukierki, albo raczej tabletki... Anyż troszeczkę podszczypywał swoim specyficznym, chłodno korzennym smakiem. Ten chłodek nasilał się w porywach.
Kakao nie dało się jednak zagłuszyć, po połączeniu z ziołowo-anyżowym smakiem także wydało mi się wręcz odymione, mocno palone. Wróciło skojarzenie z sosem, albo bardziej syropem do kawy... w kawie?

Chłodząco-ostrawa słodycz anyżu nie wiadomo skąd przywołała wanilię. Złączyły się. Wanilia bardzo osłodziła samo kakao, ale też złączyła je z ziołami.

Przy rozgryzaniu kawałków anyż bardziej niż ziołowość serwował niemal pikantne ochłodzenie - takie wyraźnie anyżowe. Na koniec było właśnie bardziej anyżowo, choć równie bardzo słodko ciemnoczekoladowo (jak syrop).

Posmak należał do słodkiego chłodku anyżu i trwał dość długo. Wraz z nim było poczucie słodyczy, ale tej czekoladowej.

Czekolada bardzo mi smakowała. Odpowiadała mi konsystencja - czekolada dobra, dodatek w punkt. Nie wyszła ani przesadnie intensywnie, ani za delikatnie. Była jednak wyrazista, a silna słodycz tego nie zakłócała. Co prawda nie uświadczyłam silnej gorzkości, ale kakao i tak było wyczuwalne, a gorzkawa ziołowość wystarczyła w tym przypadku. Świetnie czuć dodatek, czekoladową bazę. Tabliczka wyszła naturalnie, wyraziście, ale wciąż względnie przystępnie. To niewymagająca, satysfakcjonująca czekolada.
Osobiście wolałabym czuć więcej gorzkości kakao, niż słodyczy, dałabym raczej anyż gwiazdkowy, może jeszcze ekstrakt z anyżu i więcej miazgi kakao, ale... zjadłam z przyjemnością.


ocena: 8/10
kupiłam: Smacza Jama
cena: 6,95 (dostałam rabat -50%) za 70g
kaloryczność: 534 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś może i mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, anyż 1%, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

środa, 6 stycznia 2016

Zotter Mulled Wine mleczna 40 % z grzanym winem, rumem, suszonymi pomarańczami, jogurtem, cynamonem, goździkami i anyżem

W grudniowym zamówieniu Zotter'ów nie mogło u mnie zabraknąć świątecznych pozycji. Fakt, nie obchodzę świąt, ale co zrobić, skoro pewne smaki nieodłącznie przypisuje się do zimowo-świątecznego okresu, a to właśnie one idealnie wpasowują się w moje gusta?
Po naprawdę rewelacyjnej Zotter Gingerbread wyjątkowo zaczęło mi się spieszyć do drugiej ręcznie czerpanej tabliczki z tej "serii".

Zotter Mulled Wine to czekolada mleczna, o zawartości 40 % kakao, z kremem z grzanym winem (w którym czerwone austriackie Schonberger wino stanowi 8 %) oraz rumem, suszonymi pomarańczami, jogurtem, cynamonem, goździkami i anyżem.
Przeglądając skład trafiłam także na sól umieszczoną dość wysoko i koncentraty: pomarańczowy i cytrynowy, jednak z opisu (i później też wrażeń) wnioskuję, że to dodatki z tytułu posta są najbardziej wpływowymi.


Tym razem rysunek na opakowaniu mnie nie zachwyca, więc czym prędzej wydobyłam tabliczkę w złotym papierku, który zaraz rozchyliłam.
Czy sama czekolada zrobiła na mnie większe wrażenie?

Niespecjalnie. Jasny, aczkolwiek ładny i mający delikatny połysk, brąz wydał mi się bardzo zwyczajny, a zapach bijący od tejże tabliczki był lekko alkoholowy w kontekście winnym, lecz głównie kojarzący się z pierniczkami w czekoladzie z takim typowym nadzieniem owocowym. Pewnie, że nie był to najtańszy winiacz z marketu i czekoladopodobne pierniki, a coś nieco ambitniejszego, ale ślinotoku nie powodowało. Zapach smakowity, ale bez szału.

Przełamałam tabliczkę i tu także nie powaliła mnie na kolana: miękkie to, a czekolada prawie odskakuje od nadzienia.

Głównie dlatego od niej zaczęłam próbowanie. W smaku okazała się bardzo mleczna, odrobinę tylko tłusta (w sposób głównie mleczny) i dość słodka. Ewidentnie nasiąkła smakiem nadzienia, który, tak samo jak zapach, kojarzył mi się z pierniczkami z nadzieniem i lekką, alkoholową nutką.

Wyjątkowo łatwo było oddzielić krem ze środka. Okazało się, że jest on bardzo miękki i plastyczny, chociaż dość zbity i solidny. Kiedy spory kawałek trafił do ust, uderzyły mnie dwie rzecz: tłustość i cudownie rozgrzewający efekt alkoholu (i przypraw korzennych, ale te schodziły na dalszy plan).
Jeśli o konsystencję chodzi, wystarczy napisać krótko: prawie gładki (kilka mikroskopijnych kawałków dodatków) maślany krem, niepozostawiający poczucia tłuszczu na ustach (ani na niczym innym).
Gdy masa zaczynała się rozpuszczać, po kolei ujawniały się coraz to kolejne posmaki.
Była przede wszystkim słodka i alkoholowa.
Słodycz nie waliła chamskim cukrem, a taką ciepłą, winno-korzenną kompozycją. W tej kwestii główne skrzypce grał tu cynamon i goździki. Raz i drugi całkiem wyraźnie mignął mi też anyż.

Dla równowagi korzenność dopełniał motyw pomarańczy: ni to słodki, ni to goryczkowaty. Wydawało mi się, że pomarańcze nikną, zatapiają się, w alkoholu.

Alkohol jednoznacznie można było zaklasyfikować jako wino, wzmocnione przez rum. To się po prostu czuło. Nie był to porażający smak czystego alkoholu, ale bardzo dosadna "alkoholowość".
Lekka "słodkawość" czerwonego wina była przełamywana przez odrobinkę kwasku, ale takiego... nieco podbitego przez jogurt i minimalną ilość cytryny.

Przegryzając się przez całość, czułam głównie słodycz (czekolady i nadzienia), maślaną tłustość i korzenny alkohol. Nie pasowała mi konsystencja wnętrza, była maślana, a w smaku przedstawiało się to jako "coś nasączonego" - jakby podać wytrawne wino w szklance - smacznie, ale coś nie gra.

Wydaje mi się, że ciemna czekolada zamiast mlecznej zrobiłaby wiele dobrego dla tej czekolady.


ocena: 8/10
kupiłam: zamówiłam u dystrybutora
cena: 16 zł
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, masło kakaowe, pełne mleko w proszku, masa kakaowa, czerwone wino (8%), syrop glukozowo-fruktozowy, masło, rum, suszone pomarańcze, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku, sól, koncentrat pomarańczowy, koncentrat cytrynowy, cynamon, wanilia, anyż, goździki, lecytyna sojowa, proszek cytrynowy

niedziela, 27 grudnia 2015

Zotter Gingerbread ciemna z piernikiem z rumem, wiórkami kokosowymi, skórką pomarańczy i cytryny, marcepanem, orzechami włoskimi i laskowymi z kardamonem, cynamonem, gałką muszkatołową i anyżem

Są bardzo wymyślne Zottery i są te tzw. "klasyczne". Do tych drugich zaliczam wszelkie pokroju ciemna czekolada z mousse'em, winem albo whisky. Też mnie ciekawią, przeplatam nimi zamówienia, żeby nie skupiać się tylko na tych złożonych, ale generalnie nie wywołują one u mnie aż takiego ślinotoku, jak całe kompozycje nie z tej ziemi.
Czekolada piernikowa był jedną z tych, które po prostu musiałam spróbować, ale nigdy nie myślałam o niej w kategorii czegoś wybitnie złożonego. Do momentu, gdy wyjęłam ją z szuflady do degustacji, licząc na coś bardzo smacznego i po prostu piernikowego. Piernik w czekoladzie w wykonaniu Zottera? Biorę!

Zotter Gingerbread okazała się ciemną czekoladą, o zawartości 70 % kakao, z ciemnoczekoladowym nadzieniem z piernika z rumem, skórką pomarańczy i cytryny, marcepanem, wiórkami kokosowymi, orzechami włoskimi i laskowymi, miodem oraz przyprawą do piernika, chili, kardamonem, cynamonem, gałką muszkatołową i anyżem.


Rozchyliłam złoty papierek i poczułam zapach wilgotnego piernika, bardzo korzennego, czysty rum i nutę ciemnej, ale nie gorzkiej czy kwaśnej, czekolady. Zapach, mimo że nie był zbyt złożony, sugerował, że wiele się zadzieje.
Rozłamałam połyskującą tabliczkę, a zapach rumu i piernika nasilił się. Odłamałam kawałek grubej czekolady. Jak zwykle mnie nie zawiodła. Rozpuszczała się idealnie gładko, kremowo. Nie wydała mi się zbyt tłusta ani zbyt sucha. Idealna. Lekko cierpka, głównie słodka (chociaż wyraziście kakaowa) i delikatna, choć nasiąknięta przyprawą do piernika.

Wzięłam się za nadzienie: miękkie, bardzo plastyczne i wilgotne. 
Najpierw wyczułam piernik z typowymi dla niego przyprawami i taką surową, żytnią nutą, a po chwili moje usta zalała ciepła alkoholowość rumu. Jego smak był bardzo intensywny, ale nie zabił reszty nut.
Jak się za chwilę okazało - nic dziwnego, w końcu nie były to jakieś tam słabe nutki. A wszystko to, przez cały czas, miało ewidentnie piernikowe podłoże.

Szybko wyłoniła się cierpkość skórki pomarańczowej, ale także minimalnie kwaskowato soczysta gorzkość skórki cytryny, a po chwili... znów alkohol je zdominował, ale tym razem nie był to tylko rum. Pierwsze wrażenie było takie, że to alkohol jest taki silny, jednak po chwili do mnie dotarło, co czuję. Dymna ostrość kardamonu i cynamonu, wzmocniona gałką muszkatołową. Pojawiła się tu jeszcze słodkawa nuta, lekko miodowa, łącząca się z cynamonem. Zalatywało mi tu jeszcze taką słodkawą, lekko ostrą nutką - zakładam, że może to być efekt papryki pimento.

Kryła się w niej sugestia (bardzo jednoznaczna) marcepanu, takiego alkoholowe, słodkiego i bardzo migdałowego. Spod tych migdałów wyszedł, niczym piorun podczas burzy, charakterystyczny smak orzechów włoskich. 

Kiedy zupełnie niegładka masa rozchodziła i rozpuszczała się, co chwila trafiałam na chrzęszczące wiórki kokosowe, które jednak niczego przełomowego nie wnosiły. Wnętrze było nieco tłustawe w lekko orzechowy (orzechy laskowe) sposób. W pewnym momencie, niczym jedna z wielu gwiazd na nocnym niebie, zabłysnął anyż, by schować się w wachlarzu piernikowych smaków. Obstawiałabym tu szczyptę imbiru, a już na pewną (dużą szczyptę) gałki muszkatołowej. 
Raz i drugi trafiłam na spory kawałek skórki pomarańczy, o idealnej, suchej ale lekko soczystej, konsystencji i drobinkę orzecha. Orzechy laskowe mignęły mi przez sekundę, jak jedna z milionów gwiazd na niebie, a potem znowu nadeszła piernikowo-miodowa słodycz. Ostrość cały czas pozostawała silna, ale nie narzucała się innym smakom.

Przy kolejnych kęsach, kiedy przegryzałam się przez całą tabliczkę spod słodkiej gorzkawości czekolady, naszło mnie skojarzenie z domowymi pierniczkami z marmoladą (to chyba rum dał taki efekt) w czekoladzie... 

Pikanteria przypraw korzennych wraz z rumem błyskawicznie rozgrzewały, a przeżuwając całość, pozwalając jej się rozpuszczać, miałam wrażenie, jakbym jadła pierniczki, bo trzeba zauważyć, że to ich smak był bazą pod to wszystko stworzone specjalnie dla mnie.

Spodziewałam się czegoś prostego i w miarę zwyczajnego: "ot, pierniczek w czekoladzie w wykonaniu Zottera", a otrzymałam najlepszy piernik, jaki w życiu jadłam, bombardujący bogactwem i feerią smaków. Pikantny, alkoholowy, czysto piernikowy... Po prostu idealny.


ocena: 10/10
kupiłam: zamówiłam u dystrybutora
cena: 16 zł
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią bym do niej za rok wróciła

Skład:masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, piernik (12% - mąka żytnia, cukier, skórka cytryny, skórka pomarańczy, syrop kukurydziany, jaja, miód, masło, mleko, orzechy laskowe, orzechy włoskie, cynamon, przyprawa do piernika, środek spulchniający: soda oczyszczona słodka papryka pimento, gałka muszkatołowa), mleko, masło kakaowe, rum, marcepan (migdały, cukier, syrop z cukru inwertowanego) orzechy laskowe, syrop fruktozowo-glukozowy, miód, mleko pełne w proszku, wiórki kokosowe, odtłuszczone mleko w proszku, przyprawa do piernika (0,2%), sól, cynamon, wanilia, lecytyna sojowa, pełny cukier trzcinowy, kardamon, anyż

czwartek, 24 grudnia 2015

Zotter Ayurverdic Relaxation Treatment sojowa 40 % z sezamowym nugatem i sojowo-czekoladowym ganaszem z daktylami, imbirem, kardamonem, kolendrą, cynamonem i anyżem

Jak już pisałam przy okazji Zotter Namaste India, nigdy specjalnie nie interesowałam się Indiami, ale zawsze na swój sposób mnie kręciły. Odkąd na Alasce zatrzymałam się w bed&breakfast Good Karma Inn, w ogóle obudził się we mnie dziwny sentyment do takich klimatów, zwłaszcza do wierzeń. Nie spotkałam jeszcze religii, która by mi odpowiadała, ale wiara w karmę jest co najmniej ciekawa.
Ajurwerda jest systemem medycznym, zajmującym się zarówno zdrowiem fizycznym, psychicznym jak i duchowym. Znajdzie się w nim coś na różnego rodzaju choroby, bóle, także te wywołane przez złe duchy, ale również co nieco o odmładzaniu i afrodyzjakach. Wszechstronnie, prawda?
Na czekoladową ajurwerdyjską sesją nie trzeba mnie zbyt długo namawiać.

Zotter Ayurverdic Relaxation Treatment, czyli "niezwykle uzdrawiająca" czekolada sojowa, o zawartości 40 % kakao, z sezamowym nugatem, imbirem i daktylami oraz "mlecznym" sezamowo-sojowo-czekoladowym ganaszem z kardamonem, kolendrą, cynamonem i anyżem.
Nie miałam jeszcze okazji spróbować Labooko sojowej & ryżowej, więc to, że wszystko jest tu sojowe, ciekawi mnie podwójnie. Z daktylami w czekoladzie spotkałam się już przy okazji Zotter Arabian Dates, ale... tamta tabliczka była po prostu smaczna. Od tej oczekiwałam znacznie więcej.


Kiedy otworzyłam złoty papierek, zobaczyłam jasnobrązową tabliczkę, która co prawda miała mniej intensywny kolor, niż spodziewałam się po 40%-owym Zotterze, ale pachniała naprawdę urzekająco.

Siła kakao, otulona słodyczą, sezamowo-orzechową nutą i jakby odrobinką alkoholu.
Przełamałam taflę czekolady i poczułam korzenną woń.

Zaczęłam od oddzielenia odrobiny grubej warstwy czekolady. Bałam się tej sojowej czekolady po ryżowo-kokosowej z nutami taniej, mydlanej czekolady. Niemal natychmiast wszelkie obawy mnie opuściły.

Poczułam wyraziście kakaowo-orzechowy smak z charakterystyczną nutką soi, jaką czuć także w mleku sojowym. Czekolada jest odrobinę słodka, co jeszcze bardziej napędza tę orzechowość i posmak soi, wraz z leciutką cierpkością. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę jak najprędzej zamówić sojowe Labooko.

Następnie przeszłam do nadzienia, jak widać, na dole jest cienka, bardziej biała warstwa i tą ją spróbowałam oddzielić najpierw. Jest wyraziście sezamkowo-chałwowa, bardzo słodka, ale to sezam jest tu na pierwszym miejscu. Całe ziarenka sezamu doskonale to wszystko podkreślają.To było boskie!
Przeszłam do tej drugiej części. W niej zatopiono sporo daktyli i dużych kawałków kandyzowanego imbiru. Bakalie te są soczyste, z charakterystycznym, w pełni zachowanym smakiem. Daktyle napędzają słodycz, ich skórka jest lekko miękka, a środek soczyście miąszysty, a imbir ma konsystencję soczyście miękko szeleszczących kostek. Jest słodko-ostry. Pycha!

Samo nadzienie ma bardzo słodki, również sezamowy smak. Słodycz ma tu lekko waniliowy charakter, ale też jest po prostu sezamowa. Nie ma tu mowy o goryczce.
Jest trochę tłusto-gumowata, w maślanym kontekście. Są tu także smakowo maślane nuty, razem z takim lekko czekoladowym zabarwieniem. Ogólnie ta warstwa sama w sobie byłaby dość nijaka, gdyby nie korzenne przyprawy, królujące w niej. Na pierwszym miejscu stoi imbir, ostry i wzmocniony za sprawą kawałków imbiru.
Równie wyraziście czuć ciężki, jakby wręcz dymny, kardamon i kolendrę; cynamonową słodko-ostrość już nieco mniej, co jednak nie zmienia faktu, że także sporo wnosi.
Ostatnim elementem, który mnie tu urzekł, a niektórych może odstraszyć, jest anyż. Nie jest to akcent ordynarny, osobiście odebrałam go jako podkreślający całość, ale to, że on tam jest, wyczuje każdy.

Te właśnie przyprawy nadają bieg smakowi nadzienia i cudnie komponują się ze smakami sezamowymi i całymi bakaliami. Doskonała orzechowa w smaku czekolada dopełnia "orientalność" całości i jak gdyby jeszcze bardziej napędza pikanterię i słodycz sezamu. Zwariowałam na punkcie tej czekolady, chociaż przyznam, liczyłam, że znajdzie się tu coś jeszcze bardziej chałwowego.


ocena: 10/10
kupiłam: zamówiłam u dystrybutora
cena: 16 zł
kaloryczność: 457 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią do niej wrócę

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany, masa kakaowa, sezam (9%), imbir (6%), daktyle (6%), syrop fruktozowo-glukozowy, olej sezamowy, cynamon, sól, lecytyna sojowa, kardamon, kolendra, wanilia, anyż

piątek, 4 grudnia 2015

Zotter Liquorice de luxe ciemna mleczna z kremem z ciemnej czekolady z lukrecją i anyżem oraz białą czekoladą

Nie bardzo jestem w stanie pojąć jak można nie lubić anyżu czy lukrecji. Większość osób kojarzy je z cukierkami czy żelkami i tu muszę przyznać, że o ile kiedyś cukierki anyżowe mi smakowały, tak czarne żelki Haribo wzbudzały we mnie wstręt. Dlaczego? Nie lubię żelek. :P Nie wyobrażam sobie żadnej z tych rewelacyjnych przypraw w czymś takim... o wiele bardziej wolę je w mojej kuchni, czy np. w herbacie (Lipton Green Tea Orient).
Obie mają niezwykłe właściwości lecznicze, o których jednak nie będę się za bardzo rozpisywać, bo... dzisiaj opisywana czekolada jest jeszcze ciekawsza.

Zotter Liquorice de luxe to ciemna mleczna czekolada z zawartością 60% kakao z kremem (ganaszem) z ciemnej czekolady z lukrecją i anyżem oraz cienką warstwą białej czekolady. Ponadto w składzie znalazłam także olejek miętowy, co oznacza, że trio zawarte w tej czekoladzie jest po prostu nie dla każdego.


Gdy tylko otworzyłam srebrny papierek, z ciemnej, błyszczącej, tabliczki uniósł się wyjątkowo silny i wyrazisty zapach... po prostu bardzo ciemnej czekolady, kakao takiego w najczystszej postaci otulony przez lukrecjowo-anyżową i może minimalnie miętową mgiełkę. 

Przełamałam tabliczkę, czemu towarzyszył głośny trzask. Jak widać na zdjęciach, warstwy są dość nieregularne, a próba oddzielenia czekolady ciemnej od białej nie powiodła się. Łatwiej było oddzielić od niej ganasz (na jednym ze zdjęć dobrze to widać - biała warstwa zabarwiła się trochę od niego). Dzięki temu jakoś tam mogę opisać poszczególne warstwy osobno.

Czekolada ciemna jest lekko tłustawa, w sposób mleczno-maślany i solidnie taninowo cierpka. Wydawało mi się, że unosił się nad nią wręcz kwasek, ale mleczne nuty go zasłaniały. Słodycz była tak minimalistyczna, jak można to sobie wyobrazić. Ta warstwa była idealnie gładka, rozpuszczała się w taki... lekko rzadki, mleczny sposób. Lekko nasiąkła lukrecją, co stworzyło ciemną mleczną czekoladę doskonałą. Była po prostu boska.

Biała, wiadomo, jest tu najsłodszą częścią, chociaż na pewno cukrem nie wali. Jest nieprzesadnie karmelowo-słodka i właściwie to tyle, co mogę o niej powiedzieć. Ta warstwa przypomina trochę rozmoknięty wafelek czy opłatek. 
 Sam krem jest idealnie gładki i tłustawy, chociaż nie ma w nim ciężkości. Wszystko za sprawą doskonałych proporcji mleka i masła. Można wyłapać tu mikroskopijne drobinki, które jednak do smaku nic szczególnego nie wnoszą.

W smaku jest gorzki, z nutami dymno-karmelowymi. Czuć tu posmak lukrecji, anyżu, ale to tylko posmak. O smak mięty jeszcze trudniej, bo czuć tu jedynie jej charakterystyczne chłodne orzeźwienie.

Najbardziej smakowało mi wszystko w połączeniu. Najpierw cierpkość, czysta gorzkość, później subtelne przejście do słodyczy. Jakby tanina powoli tonęła w mleczno-karmelowej słodyczy z lukrecjowym akcentem, a następnie wszystko zalewa gorzkie tsunami o nieco słodkawym charakterze. W pewnym momencie przemknął mi alkoholowo-kawowy posmak. Odrobina lukrecji i anyżu podkreśla tylko walory ciemnej czekolady. Myślę, że nawet przeciwnicy tych przypraw nie mieliby nic przeciwko tej czekoladzie. Mi niestety trochę szkoda, że są tak słabo wyczuwalne.Mięta w ogóle wnosi jedynie orzeźwiający efekt, a jej smak gdzieś się zagubił.

Ogólnie, czekolada bardzo, bardzo mi smakowała, ale 10-tki nie wystawię, bo nastawiłam się na zbombardowanie i porażenie przez lukrecję, a ona... po prostu kryła się za ciemną czekoladą - zarówno tą mleczną wierzchnią jak i ganaszem (które swoją drogą są mistrzostwem). Czekolada jest delikatna i subtelna.


ocena: 9/10
kupiłam: zamówiłam u dystrybutora
cena: 16 zł
kaloryczność: 476 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, pełna śmietanka z mleka w proszku, masło kakaowe, mleko, syrop glukozowy z inwertowanego cukru, lukrecja w proszku, proszek karmelowy (odtłuszczone mleko, mąka, cukier, masło), anyż, sól, pełny cukier trzcinowy, wanilia, lecytyna sojowa, cynamon, olejek miętowy