Po straszliwie słodkiej, acz nie takiej złej ogółem Moser Roth 64 % uznałam, że na okolice 70 % pod groźbą cukrzycy na pewno nie porwę się w następnej kolejności. Nie chciałam się do nich zbytnio zniechęcić, bo i tak ostatnimi czasy markę znielubiłam. Zdecydowałam się na Ugandę, zachodząc w głowę, dlaczego właściwie tak często, jak już tańsze czekolady są 80% kakao, to właśnie z Ugandy (przykłady: Cachet, Cocoloco Giant, Tesco finest - no, prawie, bo 78%). Dziwne. A dopiero w dniu degustacji przypomniałam sobie, jak oszukańcza to seria. Nieopatrznie zerknęłam na opakowanie... a tam... no tak, częsta praktyka gorszych marek - sama miazga to jedynie część podanej zawartości kakao.
Moser Roth Privat Chocolatiers 80 % Cacao Uganda Czekolada Gorzka to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Ugandy.
Rozrywaniu sreberka towarzyszyła intensywna słodycz miodu albo raczej miodowego sosu / syropu. Z czasem odnotowałam też słodką, acz bardziej wygładzoną nutę serka waniliowego. Ogółem słodycz zakrawała o cukrowość, acz jej intensywność podkreślała też kakaowe nuty orzechów. Sporo wśród nich prażonych / grillowanych migdałów, ale i ziemnych. Podprażonych i przerobionych na masło orzechowe. Masło orzechowe, któremu towarzyszył lekki kwasek jakiejś... dżemo-galaretki o konfiturowym wydźwięku? Prażono-palona nuta była dość istotna. Kwasek w tle zbudował też skojarzenie z sosnami, a po przemieszaniu się z orzechami, zwłaszcza w trakcie degustacji, podsunął mi wizję świeżo ciętego drewna.
Tabliczka przy łamaniu okazała się twardo-chrupka i wydawała ładne trzasko-chrupnięcia. Sprawiała wrażenie się pełnej, ale nie ciężkiej.
W ustach rozpływała się długo, ale z łatwością. Rzeczywiście była pełna i gładko-kremowa, ale nie ciężka, a zaskakująco soczysta. Zachowywała kształt, pewną twardawość, jednak trochę się gięła i nieco przytykała kremowo-soczystymi, trochę jakby gęstawo-zawiesinowymi falami. Przypominała czekoladę śmietankową, ale w lżejszej wersji.
W smaku pierwsze przywitało się masło... masło prosto z mało słodkich, jasnych ciastek waniliowych. Coraz słodszych, coraz konkretniej wypieczonych... Wyobraziłam sobie krem-smarowidło ciasteczkowe, które było już znacznie słodsze, ale nadal w sposób łagodny.
W ciągu kolejnych sekund uderzyło masło orzechowe. Również łagodne i kremowe, słodkawe, ale wyraźnie z podprażonych fistaszków.
Ogólna słodycz rosła i też czerpała z tego podprażenia. Wydała mi się za jego sprawą nieco syropowo-cukrowa. Nieco przesadziła, idąc właśnie w cukrowym kierunku. Pomyślałam o pudrowej waniliowości... jakby jakiegoś serka czy kremu? Wciąż z nutą syropową, może nawet złudnie alkoholową. Homogenizowany, śmietankowy serek dla dorosłych, trochę wręcz duszny - to by było coś takiego.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa masło orzechowe zaczęło mieszać się z prażono-grillowanymi, charakternymi migdałami. Te zaprosiły do kompozycji świeżo cięte drewno, drzewa, las. Wycinka w lesie? Lesie iglastym?
Tu znów słodycz bardziej zwróciła na siebie uwagę. Niczym miód ze spadzi iglastej zalśniła, przybierając postać złocistego soso-syropu. Pojawiła się jednak soczystość, mignęły mi niemal podfermentowane, kwaskawe, ale zasładzająco miodowo słodkie owoce suszone, pewna cierpkawość... Po zmieszaniu się drzew i orzechów cierpkawość wyszła wyraźniej. Odnotowałam "poważniejsze cytrusy", w tym słodko-goryczkowatego grejpfruta.
Goryczka i cierpkość niby się rozkręciły, ale tonęły w słodyczy. Pomyślałam o chrupkich, niemal czarnych winogronach oraz o wielkich, dojrzałych czarnych porzeczkach. Były leciutko kwaskawe, soczyste bez dwóch zdań. Ciemne owoce tchnęły nieco życia w czekoladę, jednak nie mówię tu o kwaśności. Była, ale jakby ugłaskana kremowością i zalana słodyczą. Mignęła mi myśl o konfiturze z czarnych porzeczek i / lub z winogron. Takiej z paloną nutką, aż lepką od słodyczy "dodanej".
Ta właśnie kwaskawość, soczystość przekładająca się na rześkość zawróciły do drzew, przenosząc mnie w wyobraźni wśród kwaskawe i wonne sosny. Sosny, przy których raczyłam się miodem ze spadzi iglastej lub nawet miodem pitnym z niego, którym końcowo się zasłodziłam.
Po zjedzeniu został posmak lekko cierpkawo-kwaskawy. Właśnie sosen, ale i owoców niespecjalnie łatwych do uchwycenia ("czarnych i cytrusowawo-poważniejszych" cierpkawych; chyba bym wyróżniła jednak te czarne porzeczki). To ogrom drzew i drewna, ale też migdałów, fistaszków... z pewnym słodkim wygładzeniem. Tu ważny wciąż był miód wraz z drapaniem w gardle.
Całość wyszła intensywnie i smacznie, ale jak na 70 %. Miodowo-syropowe nuty zmieszane z drzewami, masłem orzechowym i migdałami, a także niemała soczystość ciemnych z domieszką cytrusowych owoców wyszły bardzo zacnie, ale niestety za słodko.
Konfiturowe wiśnie (jako ciemne owoce?) i orzechy pojawiły się też w Cachecie, który jednak był znacznie mniej słodki, a gorzko dymny, natomiast Vanini Tesco to już właśnie bardziej po prostu owoce ciemne. We wspomnianej jednak czuć było bardziej kakao w proszku i tłuszcz, w momencie gdy MR poszła w słodycz. Cocoloco z kolei też była cytrusowa; Cocoloco zapchali tłuszczem.
Smakowo to 8, ale jak na 70 % (i to przesłodzone).
ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa 71,5%, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny ekstrakt waniliowy