Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lidl. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lidl. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 września 2025

Fin Carre Weisse Kokos & Flakes biała z wiórkami kokosowymi i płatkami kukurydzianymi

Czy to takie dziwne, że choć nie lubię czekolad Fin Carre i nie znoszę białej czekolady, zawitała na moim blogu ta tabliczka? I tak, i nie. Okazało się, że chyba wycofano najlepszą znaną mi białą czekoladę, Chateau Weisse Kokos / Biała z Kokosem i płatkami kukurydzianymi. I to akurat wtedy, gdy chciałyśmy ją sobie z Mamą przypomnieć! Zdesperowane, zamówiłyśmy na Allegro, jednak okazało się, że sprzedający miał już tylko po terminie i nie chciał ich wysłać nawet na naszą odpowiedzialność. Zaproponował, że ma bardzo podobną. Licząc więc, że będzie to chociaż namiastka, kupiłyśmy. Nie ufałam tej tabliczce, ale pomyślałam, że może będzie choć trochę podobna i w górach uda mi się jakoś w nią wkręcić. Specjalnie pod nią za cel obrałam Halę Śmietanową - by było tematycznie, a co! Z Policy dalej poszłam czerwonym szlakiem do Kiczorki, zwanej przeważnie Cylem Hali Śmietanowej. Mając wspaniały widok na Babią Górę w całej jej okazałości uznałam, że to idealna chwila na potencjalnie śmietankową czekoladę.
Po zdjęciach obrałam żółty szlak na wieżę widokową na Mosornym Groniu. Nie planowałam wchodzić i na nią, ale jakoś tak mi się zachciało. Potem zeszłam do Hali Krupowej zielonym szlakiem i czekał mnie znany już odcinek do parkingu na Wielkiej Polanie, w Sidzinie.

Fin Carre Weisse Kokos & Flakes to biała czekolada z prażonymi wiórkami kokosowymi (18%) i płatkami kukurydzianymi (7%), marki własnej Lidla, wyprodukowana przed Ludwig Weinrich GmbH.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach wiórków kokosowych i mleka, które aspirowało do śmietanki. Za nimi odnotowałam też lekką, kwaskawą taniość kiepskich białych czekolad. Słodycz stanęła na średnio wysokim poziomie, bo trochę ją hamowała pieczona nutka corn flakesów. Nie były nutą jednoznaczną, ale łatwo je nazwać.

W dotyku tabliczka zdradzała tłustość, choć była konkretna i twarda - to jednak wynikało z grubości. Przy łamaniu słychać było chrzęst dodatków.
Przekrój potwierdził, co zdradzał już spod - dodatków zatopiono mnóstwo: zarówno wiórków kokosa (ledwo widocznych), jak również drobnych płatków kukurydzianych. By spróbować samej czekolady, musiałam aż dosłownie spiłować trochę z brzegu.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie. Była tłusta i kremowa, a także bardzo zbita. Miękła, długo zachowując kształt. Dodatki wyłaniały się z niej niechętnie, były zatopione porządnie i jakby trochę utrudniały rozpływanie się.
Z czasem robiła się z tego zbitko-grudka trochę posiekanego kokosa i płatków. Wydawało się, że to one są bazą, a czekolada robi za dodatek. Czy to gryzione w trakcie rozpływania się bazy, obok niej jak się dało, czy już na koniec, były chrupiące. Ja wolałam gryźć na koniec, choć sporadycznie podgryzałam trochę już wcześniej.
Gryzione na koniec wiórki kokosowe były chrupiąco-trzeszczące. Świetnie zgrały się z chrupiącymi i twardymi płatkami kukurydzianymi. Te nawet gdy trochę nasiąkły i zmiękły, nie zaniechały chrupania. 
Dodatki wyszły przyjmie świeżo, mimo ilości, nie drażniły, nie drapały podniebienia i języka.

W smaku pierwsza rozbrzmiała średnio wysoka słodycz, a tuż za nią echo kokosa. Wiórki kokosowe częściowo starały się zabarwić sobą słodycz. Nawet trochę wydawało się, że poniekąd płynie z nich.

Zaraz odezwało się też mleko. Takie przeciętne, może trochę mdławe? Zalatywało trochę taniością, lecz zaraz zalał ją bardziej śmietankowy motyw.

Kokos rósł w siłę i stanął na pierwszym planie. Słodycz umacniała się w średnim tempie i wcale nie tak mocno. Weszła na ryzykowny poziom, ale ze względu na rozbijanie dodatkami, jak na białą była znośna. Śmietanka jednak odpuściła jakoś mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Całość była bardziej przeciętnie mleczna niż śmietankowa.

Dodatki czuć bez gryzienia. Do kokosa dołączyła nuta płatków kukurydzianych. Wciąż rządził kokos, ale wystąpiły jako zgrany duet. Zdominowały kompozycję i stały na straży słodyczy.

W tle i tak jednak przewijała się delikatna taniość. Motyw kwaskawej, kiepskiej białej czekolady bardziej dawał się we znaki w przypadku kostek brzegowych, gdzie czekolady było minimalnie więcej. Ogólnie więc im więcej dodatków, tym dla tej kompozycji lepiej, jednak nie dały rady ukryć taniości zupełnie.

Czasem dodatki gryzłam już wcześniej, obok czekolady, czasem dopiero na koniec.
Gdy gryzłam dodatki wcześniej, na zasadzie kontrastu podskakiwała słodycz i przeszkadzała. Acz wiórki kokosowe i corn flakesy były intensywne i nic sobie z niej nie robiły.
Gdy gryzłam dodatki na koniec, zerwały smakową słodycz i zagłuszały taniość. Zostało tylko lekkie drapanie w gardle.

Gryzione razem wiórki i corn flakesy smakowały tak samo intensywnie. Wiórki i płatki tworzyły świetny duet. Czasem jednak płatki jawiły się jako dosadniejsze.
Płatki kukurydziane miały wyraźnie kukurydziany, lekko pieczony smak.
Wiórki kokosowe uderzały naturalne słodkawym smakiem, który wydawał się lekko podprażomy (możliwe, że ze względu na pieczoność corn flakesów).

Po zjedzeniu został posmak wiórków kokosowych i płatków kukurydzianych ze znikomym echem mocno białej czekolady, z której na jaw wylazła cukrowość. Czułam też drapanie w gardle.

Czekolada wyszła zjadliwe w małej ilości ze względu na mnóstwo bardzo dobrych dodatków. Dzięki nim jej słodycz odebrałam jako znośną. Niestety, sama w sobie czekolada była nieprzyjemnie tania.

Miałam dość po 2 kostkach w górach, ale z braku innej zjadłam jeszcze 1, a w domu dla weryfikacji nut kolejną 1. Kompletnie mnie nie chwyciła, bo co mi po pysznych dodatkach, jak sama czekolada raz po raz zajeżdżała taniością? Wyszła jak kiepska podróbka Chateau Weisse Kokos / Biała z Kokosem i płatkami kukurydzianymi. Nie była jakoś straszliwie okrutna, ale też nie było w niej niczego, co by mnie zachęciło do jedzenia.

Większość więc wróciło do domu, do Mamy. Jej opinia: "Ta czekolada jest po prostu... poprawna. Jak ktoś po prostu lubi białe, to pewnie mu bardzo posmakuje. Ja obecnie nie przepadam za białą, więc jestem bardziej wymagająca i mi ona za słodka, a dodatków aż za dużo, bo się czuję chwilami, jakbym cukier chrupała. Sama czekolada mi nie wydaje się jakoś strasznie tania, ale taka... no na 6, trochę ponad przeciętna. Zjadłam jakieś 100 gramów, potem jeszcze trochę, ale więcej - już dosłownie końcóweczki - nie chcę, chyba oddam*. A Chateau nigdy bym nikomu ani kostki nie dała".
*Resztę oddałyśmy ojcu, jak powiedziała Mama.


ocena: 6/10
kupiłam: zamówienie przez internet od os. prywatnej
cena: 13 zł (za 200g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe 18%, pełne mleko w proszku, płatki kukurydziane 7% (kukurydza 6,5%, cukier, sól spożywcza, słód jęczmienny), śmietana w proszku, serwatka, lecytyny, sól kuchenna, naturalny aromat waniliowy

wtorek, 2 września 2025

Fin Carre Flavour Baked Apple Cinnamon Crumble Milk Chocolate mleczna z cynamonem, ciastkami i jabłkami

W 2025 wróciłam w góry znacznie szybciej niż się spodziewałam. Szybciej nawet niż rok wcześniej! Nagle bowiem pod koniec stycznia poczułam niemal wiosenne powietrze, pogoda sprzyjała... Oczywiście nie miałam zamiaru pchać się w Tatry, gdzie jeszcze panowała zima, ale gdzieś niżej - dlaczego by nie? Wybrałam nie za długą pętlę z Ochotnicy Dolnej na Lubań. Na wieżę widokową dotarłam niebieskim szlakiem przez las (w którym wcześniej poczęstowano mnie Choceur Orzechowa Czekolada Mleczna z Całymi Orzechami Laskowymi). Wieża jednak zasnuła się mgłą, mimo że straszliwie wiało. Oba te czynniki wykluczały ładne zdjęcia na niej, więc kombinowałam pod wieżą. Potem zachciało mi się jeszcze pójść na Średni Groń, i... na nim się zorientowałam, że mgła na Lubaniu odpuściła. Zawróciłam więc, by jednak coś z tej wieży zobaczyć. Parę zdjęć zrobiłam więc na nowo - bo dlaczego nie? No i czekolada towarzyszyła mi w lodowo-błotnistej drodze powrotnej szlakiem żółtym przez bazę namiotową, a potem zielonym przez Morgi z powrotem do Ochotnicy. Tam już poczułam trochę zimy, więc wariant czekolady okazał się bardzo adekwatny.

Fin Carre Flavour Baked Apple Cinnamon Crumble Milk Chocolate to "mleczna czekolada o zawartości 30% kakao "o smaku jabłkowo-cynamonowym z 12% kawałkami ciastek i 2% kawałkami liofilizowanego przecieru z jabłka" (kawałkami jabłkowymi) oraz cynamonem, inspirowana pieczonymi jabłkami i cynamonową kruszonką; edycja limitowana na zimę 2024/2025; marki własnej Lidla.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach cynamonu, który bez dwóch zdań dominował nad resztą, a także pewne pieczone ciepło i motyw szarlotki. Jabłka stanowiły subtelną, kwaskawo-soczystą nutkę, a jeszcze dalej za nimi doszukałam się orzechów - chyba trochę podpinających się pod wspomniane ciepło. Wszystko to na cukrowo słodkim tle mlecznej czekolady.

Tłustość tabliczki czuć już w dotyku. Wydała mi się też potencjalnie lepkawa. Przy łamaniu okazała się średnio twardo-krucha i słychać było lekkie trzasko-chrupnięcia. Dodatki dołożyły się do chrupania. 
Zarówno na spodzie, jak i w przekroju widać dużo średnich i małych kawałków jasnych ciastek i dosłownie kilka średnio-sporawych jabłek w formie bladożółtawej kawałko-kostki. Dodano ich tyle, że w zasadzie nie da się zrobić kęsa bez dodatków. By spróbować trochę czekolady osobno, musiałam dosłownie spiłować trochę z wierzchu, brzegu zębami. Miejscami bowiem ciastko dosłownie siedziało na ciastku.
W ustach czekolada rozpływała się średnio szybko, ochoczo mięknąc. Acz pewną zbitość zachowywała. Baza wykazywała niemal idealną gładkość. Była mazista i tłusta w sposób maślano-śmietankowy.  Po paru chwilach językiem wyczułam dużo dodatków: głównie suchawo-kruche ciastka, a tylko nieliczne, częściowo rozpuszczające się, mięknące kawałki jabłkowe. Wydawały się wilgotne i lepkawe.
Trudno było gryźć dodatki obok czekolady, bo z czasem tworzyły zawiesinę, która mieszała się z czekoladową masą, stając się jednością. Ja więc zostawiałam je na koniec, dając wszystkiemu spokojnie się rozpuścić. 
Z czasem niektóre ciastka wypadały z czekolady. Do złudzenia przypominały kruchą, wilgotniejącą, mączną kruszonkę.  Okazało się, że miejscami wystąpiły jako zbitki ciasteczkowych grudek. Częściowo rozpuszczały się i one. Minimalnie nasiąkały i zmieniały się w pyliście-mączną zawiesinę z grudek. Gryzione ciastka trochę twardo chrupały, ale ogólnie nie były twarde.
Kawałki jabłkowe gubiły się wśród nich. Gryzione trochę trzeszczały, robiąc się coraz bardziej miękkawo-lepkie. Zaplatało się w nich znikome zżelowanie.

W smaku od początku czułam wysoką słodycz i intensywny cynamon. Otarł się o sztuczne przerysowanie, ale zaraz odciągnęła od tego uwagę rosnąca słodycz. Potem już cynamon jednak poszedł w rozgrzewającym, naturalniejszym kierunku.

W tle przemknęła mi nieśmiała szarlotka oraz motyw pieczono-ciastowy. Nie tak nieśmiały. Wydaje mi się, że osiadła w nim dosłownie półnuta orzechowa. 

Dodatki bardzo szybko dawały o sobie znać, po czym zaraz zajmowały miejsce obok czekolady, rozbrzmiewając z nią w harmonii. Mleczny wątek znalazł sobie miejsce na tyłach.

Kiedy spróbowałam samej czekolady osobno, była mleczna i cukrowo słodka, ale wyraźnie sama w sobie też smakowała ostrawym cynamonem i szarlotką z kruszonką. Nie jednak tak, jakby przesiąkła dodatkami, a jakby dodano taki aromat.

Ciastka szybko dały o sobie znać - nie trzeba było ich gryźć. Skojarzyły mi się z mączystą, słodką kruszonką. Cukrowa czekolada, mieszając się z nimi, podszepnęła na moment cookie dough, lecz zaraz zniknęło.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, słodycz zaczęła piec w gardle. Cynamon umocnił to uczucie. Cały czas czuć go sporo.

Dodatki, choć też słodkie, próbowały chociaż trochę opóźnić zacukrzenie. Były bowiem słodkie łagodniej niż czekolada.

Szarlotka w tej kompozycji to bardziej... Kruszonka przesiąknięta nutą słodkich, niemal tylko złudnie kwaskawych jabłek. Kiedy trafił się jabłkowy kawałek, ten smak się trochę nasilał, ale  nigdy nie doganiał ciasteczkowości.

Z czasem cukrowość bardziej dawała się we znaki, ale cynamon i pieczony wydźwięk trochę ją urzyjemniły. Mleko za to cały czas nie pchało się na przód, ale go nie brakowało.  Było za słodko, ale w sposób niewykluczający smaczności.

Im więcej kawałków na koniec się wyłaniało, tym bardziej zawłaszczały sobie smakowa scenę. Prezentowały się na niej głównie kruszonkowe ciastka, którym przygrywał cynamon. Echo jabłek zdecydowało się na odrobinę słodyczy i prawie kwasku.

Jabłkowe kawałki, a właściwie to, co z nich zostało (w sumie trochę tego było), gryzione smakowały delikatnie niczym jabłkowy przecier z prażonych jabłek. Były słodkie, leciutko soczyste; kwaskawe jedynie niektóre i to przelotnie. 
Gryzione ciastka fundowały wyrazisty, słodko-mączny smak kruszonki. 
Dodatki trochę tonowały przecukrzenie, ale to na koniec i tak było wysokie.

Po zjedzeniu został posmak mączystej kruszonki z echem soku jabłkowego. Otoczyła je wysoka, cukrowa słodycz, paląca w gardle i na języku. Umocnił to cynamon, który na koniec wydał mi się wpisywać trochę w pewne przerysowanie.

Czekoladę odebrałam pozytywnie, jednak szkoda, że trochę zapomniano o jabłkach i przesadzono z cukrem. Wyszła uroczo kruszonkowo-ciasteczkowo i charakternie cynamonowo, co ratowało od przesłodzenia totalnego. Niestety, szarlotki i jabłek czułam niedosyt. Nutka się pojawiła, ale kawałków jabłkowych pożałowano. A szkoda, bo w tych kawałkach czuć potencjał. Pewnie gdyby jabłek było więcej, słodycz zostałaby lepiej przełamana.
Tak, niestety, wyszła nieco gorzej niż podobnie zrobiona Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Milk Chocolate Type Banana Ciao Cacao, gdzie dzięki owocom lepiej wszystko zagrało. Choć we wspomnianej było tylko 2,5% bananów, to w przypadku liofilizownego przecieru, jak widać robi to różnicę. 1,3% przecieru jabłkowego w dziś przedstawianej niestety trochę niedomagało.

W górach szła fajnie, mimo że za słodko, w domu jednak słodyczą nadto męczyła. Kończyłam ją więc jakoś w 3 podejściach, za każdy razem się zacukrzając (ale była na tyle ciekawa i smaczna, że się jej nie pozbyłam!).


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam (a ojciec kupił w Lidlu)
cena: sprawdziłam: 5,99 zł
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku odtłuszczone, miazga kakaowa, mąka pszenna, słodka serwatka w proszku, bezwodny tłuszcz mleczny, tłuszcz kokosowy, zagęszczony przecier jabłkowy 1,3%, miazga z orzechów laskowych, cynamon 0,1%, sól, skrobia z manioku (tapioka), emulgator: lecytyny; substancja spulchniająca: węglany sodu; ekstrakt waniliowy, naturalny aromat

wtorek, 15 lipca 2025

J.D. Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat mleczna z nugatem i kawałkami orzechów laskowych oraz wafelkami

Kiedyś uwielbiana przeze mnie marka Lidla ostatnimi czasy trochę straciła w moich oczach, jednak wciąż uważałam te czekolady za dobre jak na swoją cenę. Nadziewane limitki, jakie zawitały do sklepów jesienią i zimą 2024 zwróciły moją uwagę głównie ze względu na Mamę, w której szafce parę razy widywałam Schogetten Praline Noisettes. Nugatowy Gross widział mi się na tyle nieźle, że uznałam, iż mogę spróbować, czy poziomem jako tako dorównuje J.D. Gross Orzechy laskowe 32 % mleczna z musem orzechowym i orzechami laskowymi czy J.D. Gross Selection Chocolat Edel-Nougat / Milk Nougat. No, na pewno w kwestii gramatury jest to tabliczka niepowtarzalna (skąd pomysł na akurat 99g?).

J.D.Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao "z (31%) nadzieniem nugatowym (orzechowo-kakaowym) z (2,8%) pokruszonymi karmelizowanymi orzechami laskowymi i (1,8%) kawałkami wafli"; edycja limitowana na jesień/zimę 2024; marki własne Lidla.

Po otwarciu poczułam zapach cukru i orzechów, złączone mlekiem. Słodycz już na tym etapie wydała mi się przesadzona i drapiąca. Mieszając się z laskowcami, stworzyła pralinowy klimat, w którym sporo miejsca znalazło się też dla pełnego, niemal śmietankowego mleka.

Tabliczka niby była ciężka i masywna, ale sprawiała wrażenie krucho delikatnej. W dotyku wydawała się pyliście-tłusta. Łamała się właśnie nieco krucho, łatwo i bez żadnego dźwięku.
Każdą kostkę nadziano sporą ilością kremu, wyglądającego na sucho-zbity i kruchy, urozmaiconego złotymi malutkimi kawałeczkami. Warstwa czekolady była pokaźnie gruba. Oddzielenie jej od nadzienia było średnio trudne; możliwe przy pomocy noża.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnio-szybkim, bardzo mlecznie tłusto i kremowo. Była gładka i gęsta, trochę lepko-mazista.
Nadzienie szybko wyłaniało się spod niej, łącząc się z nią w miękką, lepką masę. Było znacznie tłustsze w bardziej oleistym kontekście, acz i maślaności mu nie brak. Rozpływało się mniej więcej w tempie czekolady. Cechowała je zbitość i bazowa gładkość. Tę urozmaiciły kawałeczki dodatków. Wyłaniały się bez pośpiechu.
Z czasem na języku zaznaczały się kawałki. Jak się okazało były dwóch rodzajów: nieco większe to karmelizowane kawałki orzechów (tych było mniej) oraz mikroskopijne wafelki (całe mnóstwo). Trudno je wyłuskać i gryźć obok czekolady - ja wolałam zostawiać na koniec.
Karmelowa otoczka z orzechów chyba częściowo się rozpuszczała wraz z resztą, jednak do końca zostawało jej dużo. Orzechy pokryte nią gryzione na koniec okazały się bardzo twarde i chrupiące. Przy niektórych przewinął się lepkawy element (od karmelu).
Malusieńkie wafelki też wykazywały twardość, ale bardziej chrupiąco skrzypiały. Dodawały całości chrzęstu.
O ile trafiały się kęsy bez kawałków orzechów, tak zrobienie kęsa, by nie trafić na łam waflowy, było niemożliwe. Chwilami dodatki nieprzyjemnie aż trochę drapały podniebienie i język.

W smaku czekolada zaczęła od roztoczenia pełnego, naturalnego mleka, zahaczającego o śmietankę posłodzonego w stopniu wysokim, trochę przesadzonym. Cukier jednak nie myślał na tym poprzestać i rósł w siłę, przesadzając. Próbowała przy nim zaznaczyć się wanilia, jednak czekolada zdawała się bazować na cukrze z mlekiem (w tej kolejności). Czekolada w kompozycji miała imperatywne zapędy.
Spróbowanie osobno ujawniło, że była wręcz okrutnie cukrowa, mimo że wciąż mocno mleczna.

Nadzienie podłączyło się pod mleczny wątek. Wplotło łagodną, pralinową orzechowość. Słodyczy też nie szczędziło. W zestawieniu z czekoladą jednak nugat wcale nie wydawał się taki cukrowy. Słodki, bo słodki, ale na poziomie adekwatnym. Orzechowość mieszała się w nim z mlekiem i maślanością - chwilami wydawała się nieco rozmyta. Wnętrze okazało się głównie mleczne.
Nie pomogło, że czekolada przytłaczała ten krem.
Gdy spróbowałam kremu osobno, potwierdziło się, że był trochę bardziej zachowawczy w kwestii słodyczy w stosunku do czekolady, a także przede wszystkim mleczny; dopiero potem orzechowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na języku zaczęły zaznaczać się dodatki. Trochę podniosły słodycz nugatu, raz po raz przemycając palono-prażone akcenty w dużej mierze karmelu.

Kumulacja słodyczy z czasem drapała w gardle, wszystko zrobiło się ciężkie, mimo że mleczność, wręcz śmietanka robiły, co mogły, by ratować sytuację. Gdy jednak kremu i czekolady robiło się coraz mniej, nawet niegryzione dodatki, coraz więcej znaczyły. Za ich sprawą zmienił się wydźwięk słodyczy - na bardziej palono-karmelizowany.

Dodatki gryzione w trakcie rozpływania się czekolady, "obok", wydawały się trochę nijakie w kwestii, co to tak właściwie - słodycz kompletnie odciągała od nich uwagę. A i one były słodkie: palono-cukrowe.
Dodatki gryzłam więc na koniec, po zniknięciu reszty.

Orzechy laskowe smakowały przede wszystkim mocnym karmelizowaniem, jakby wręcz wysmażeniem w palonym cukrze, a dopiero później trochę sobą. Niektóre tak był karmelizowane, że aż mało - jak nie prawie wcale - orzechowe, inne jednak nieco bardziej orzechowe. Kontynuowały zasładzanie - mimo paloności - i nieco słabiej orzechowy charakter całości.

Malutkie wafelki też miały karmelowo-pieczony akcent, były trochę cukrowe, ale jednocześnie neutralnawe, niczym połączenie papierowych andrutów i wafli duńskich. Niektóre wypieczone aż przesadnie, inne średnio.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie totalne, wraz z drapaniem w gardle i posmak mleczno-pralinowy. Ogrom mleka mieszał się z orzechami laskowymi i nijako-waflowym, papierowym wątkiem. Nie poskromiło to słodyczy. Orzechy wyszły trochę nieśmiało, ale laskowość czuć też w posmaku.


Czekolada niezbyt mi pasowała. To, że to nie moja bajka, to jedno, ale... widziałabym ją inaczej. Przecukrzona, ciężka czekolada przytłoczyła mocno mleczne, za mało orzechowe nadzienie. W nim wydawało się, że jest dużo dodatków - ze względu na to, jak je posiekali. I... w moim odczuciu nie tych, co trzeba. Dominowały bowiem wafelki, które nie wniosły niczego pozytywnego, wolałabym, by ograniczyli się do orzechów i tych dali więcej. Najlepiej nie karmelizowanych, bo tak, jak je zrobili, czasem dało by się przeoczyć, że to orzechy. Jak rozumiem, nimi chcieli podkręcić "chrupiącość"... No, to się udało, ale wolałabym, by skupili się na smaku. Intensywna, wyrazista mleczność na plus, jednak szkoda, że tak ją dosłodzili.
Miała potencjał, ale niestety - słodycz i żałowanie orzechów podczas robienia czekolady orzechowej odbiły się na ocenie. Jednocześnie nie można pominąć, że to - oprócz przesłodzenia - dobra jakościowo czekolada w przystępnej cenie. Obie czekolady wspomniane we wstępie były jakoś bardziej "z głową" zrobione.

Ja podziękowałam po 1,5 kostki - założyłam, że zjem 2, ale ta ilość cukru i wafelków szybko przestała mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność z jedzenia.
Większość trafiła do Mamy. Jadła ją w dwóch podejściach, opisując: "w pierwszej chwili coś mi nie pasowało, ale potem całość okazała się naprawdę smaczna. Tylko że strasznie słodka, przesłodzona. A skoro ten krem miał być orzechowy, to czułam za mało orzechów, przez co w metaliczność mi szły. Kawałki dodatków fajnie chrupały, podobało mi się to, ale nie wiem, co tam chrupało. Nie powiedziałabym, że orzechy. Wafelki? Fajny pomysł, pasowało do tego kremu. Szkoda tylko, że to było tak słodkie, że aż nie dałabym rady na raz zjeść". 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam (ojciec kupił w Lidlu)
cena: 6,49 zł (za 99 g; sprawdziłam)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, 10% orzechy laskowe, miazga kakaowa, laktoza, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, mąka pszenna, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy, tłuszcz kokosowy, syrop cukru skarmelizowanego, sól

środa, 7 maja 2025

(Lidl) Maribel Peanut Butter Crunchy

Z Mamą zawsze dbamy, by mieć w domu słoik (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 % w zapasie, ale jakiś czas temu tak się zdarzyło, że coś szybko poszło, a kolejna wizyta w Auchan wcale tak szybko miała nie nastąpić. Stąd Mama kupiła cokolwiek jako zamiennik, co znalazła. Pierwszy raz zobaczyłam taki krem, z ciekawości więc postanowiłam spróbować. Marka jakoś mi się kojarzyła, ale nie wiedziałam jak i z czym. Dopiero jakiś czas później na półce Mamy w komodzie dostrzegłam konfiturę z takim logo - no przecież to marka własna Lidla! Ale właśnie... że raczej z dżemami i konfiturami mi się bardziej kojarzyła.

Maribel Peanut Butter Crunchy to chrupiący krem z orzechów arachidowych z kawałkami fistaszków; słodzoną i z solą; marki własnej Lidla

Po otwarciu poczułam znacząco, acz wcale nie szczególnie mocno, prażony zapach fistaszków. Oplotły je słodycz i słoność, dość wyważona, acz to ta druga jakoś bardziej przyciągała uwagę. Podszepnęły fistaszkom echo typowo amerykańskiego "peanut butter", acz nie był wątkiem wiodącym.

Na wierchu olej się nie wydzielił, a przy pierwszym dzióbnięciu łyżeczką, krem wydał mi się wręcz twardawy. Mama po paru dniach jedzenia uznała, że jest za suchy i musiała dodać do niego oleju (jaki nam został w słoiczku od innego kremu orzechowego).
Krem był gęsty i masywny, acz gdy konkretniej zanurzyłam łyżeczkę, przemieszałam, wyszła na jaw jego pewna miękkawa kremowość. Zatopiono w nim sporo małych kawałków orzeszków, które to o twardawość walczyły, acz ogólnej kremowości nie zabiły.
W trakcie jedzenia krem okazał się faktycznie konkretny, ale też miękki. Mimo masywności. Zalepiał natychmiast i konkretnie. Nie był jednak mocno zbito-gęsty i z czasem odpuszczał. Rozpuszczał się w tempie umiarkowanym. Proces ten przyspieszało sporo małych kawałków arachidów. Krem cechowała miazgowość (niezależna od kawałków), a także miękka, jakby nieco kremowo-oleista tłustość. Mimo to, w pewnym sensie było w nim coś suchawego. Pozostawiał suchawe wrażenie.
Kawałki wolałam gryźć na koniec, bo w trakcie rozpływania się masy "obok", było dziwnie. Gryzione na koniec okazały się chrupkawo-twardawe. Nie jakoś szczególnie, raczej delikatnie. Było ich naprawdę dużo, acz miały rozmiar mały i średni. Kontynuowały lekką chrupkawość, którą nadał już efekt miazgowy.

W smaku przywitała mnie znacząca słodycz. Czuć, że dodana, nawet trochę karmelowa, a nie naturalnie fistaszkowa, ale z tą zgrała się w harmonii. Za nimi pojawiło się mdławe, oleiście-wodniste echo. Zaraz jednak ukryło się za arachidowością.

Orzeszki pomogły sobie prażonym motywem. Nie było to prażenie mocne, ale istotne i wyraźne. Podkreśliło arachidy, które wydawały się trochę niepewne siebie. Jawiły się jako delikatne, niemal maślane.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach, do prażenia dołączała słoność. Wyraźna, punktowa i przez pewien czas nienachalna. Podkreślała i samo prażenie, i arachidowość. Mieszała się ze słodyczą i... z nią też się nawzajem nakręcały. Potem jednak trochę zapomniała o fistaszkach i z prażeniem wysunęła się na przód.

Fistaszki, choć w sumie wyraziste, pod naporem początkowej słodyczy, a potem bardziej słoności, końcowo wydawały mi się jakieś zrezygnowane. Wtedy jednak przyszedł czas na kawałki. Od nich, mimo że od jakiegoś czasu zaznaczały się na języku, arachidowość nie umacniała się jakoś szczególnie.

Dopiero gryzione na koniec napędzały smak fistaszkowy. Stanowiły przedłużenie bazy, jako że były średnio, ale wyraźnie prażone.
Gryzione obok masy, wydawały się bardziej zgaszone słodyczą i solą.

Po zjedzeniu został posmak słono-masłoorzechowy, trochę słodki i orzeszkowy w wydaniu łagodnym, niemal maślanym. Prażenie pobrzmiewało, ale nie pchało się na przód.

Krem w zasadzie był, czym powinien być, przy założeniu, że ma być masłem orzechowym typu amerykańskiego. Jak na takie, zrobiony dobrze, bo nieprzeprażony i trochę słodki, i trochę słony, ale w sumie bez przegięć. Słoność jak dla mnie była za silna, ale zdaję sobie sprawę, że skoro nie używam soli, to po prostu ja mogłam ją aż tak odebrać. Mnie obecnie przeszkadza jakiekolwiek tego typu podkręcanie orzeszków, i też ta specyficzna mdława oleistość kremów typu amerykańskiego, ale to już bardzo subiektywne, więc to po prostu nie mój typ kremów. A jednak muszę mu przyznać, że był bardzo wyważony. Zastrzeżenia mam jednak co do struktury. Skoro jest "crunchy", spodziewałabym się większych kawałków, może nawet połówek, ćwiartek. A tu... wystąpiły kawałeczki. Sporo, bo sporo, chrupkości dodały, ale jak już crunchy to mogłyby być pokaźniejsze.

Choć dobry, to na tyle nie w moim stylu, że nie skusiłam się na zrobienie z nim swojego ulubionego deseru z jogurtu z rodzynkami i cynamonem. Mama miała więc swój krem cały dla siebie na tosty na śniadania. Jej opinia: "Dobry, ale z tą słonością przesadzili. I ta jego gęstość, zbitość, dziwna konsystencja mi przeszkadzają, bo nawet na toście rozsmarować się nie da. Dużo małych kawałeczków do jedno, ale tak bazowo ten krem jest dziwny, jakiś... miękki, a suchy - aż się chce oleju podlać jak w tych 100%. I w końcu to zrobiłam.".

ocena: 7/10
kupiłam: Mama kupiła w Lidlu
cena: jakieś 8-9 zł (za 450g; nie pamięta dokładnie)
kaloryczność: 603 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzeszki ziemne 97%, cukier trzcinowy, sól morska, olej rzepakowy całkowicie utwardzony

niedziela, 2 marca 2025

(Lidl) McEnnedy American Way Crunchy Almond Butter

Nigdy nie kupuję wersji "crunchy" kremów orzechowych, w zasadzie długo było mi trudno sprecyzować, dlaczego. Gdy jadałam masło orzechowe amerykańskiego typu lata temu, właśnie po te z kawałkami orzechów sięgałam. W kremach... może zawsze za bardzo obawiam się, że wyjdzie masa do ciągłego ciamkania i gryzienia, zamiast błogo rozpływająca się, a po prostu urozmaicona kawałkami? Chyba tak. Gdy pojawiła się perspektywa dostania lidlowych kremów 100% od ojca, chciałam jednak nie tylko McEnnedy American Way Smooth Almond Butter, ale też właśnie chrupiący do porównania.

(Lidl) McEnnedy American Way Crunchy Almond Butter to krem 100% z prażonych migdałów, wersja chrupiąca; marki własnej Lidla.

Po odkręceniu poczułam zapach poprzypalanych, przeprażonych migdałów o wytrawno-goryczkowatym wydźwięku. Wyobraziłam sobie migdały przesmażone w oleju migdałowym, ale akurat to zniknęło po uporaniu się z olejem. Spalone migdały zahaczały ze względu na lekką słodycz o jakieś ciastka czy batony w formie migdałów zlepionych słodkim syropem, może nawet z miodem, w tym przypadku wysmażone w nim.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się dużo oleju - zlałam prawie 3,5 łyżeczki łyżeczek, a wymieszałam jakieś 2 łyżeczki.
Było to problematyczne z tego powodu, że spore i średnie kawałki orzechów znalazły się na wierzchu, pod olejem, a niżej krem wysechł znacząco (mimo długiej daty). Kawałki strasznie to utrudniały, musiałam więc zgarnąć je łyżką na talerzyk, wymieszać i dopiero z powrotem je dorzucić.
Jak się okazało, sporo kawałków było też niżej, ale większość na wierzchu - nie wiem, czy jakoś tak same wybiły, czy to celowy zabieg producenta. Tak czy inaczej, nie podobało mi się to.
Krem oprócz tego i tak było trudno mieszać, bo był sucho-zbity i masywny, a po przyjęciu oleju i tak jeszcze zostało uporanie się z grudkami, w które się pozbijał. Dał się poznać jako twardawy, choć także oleistość w nim czuć. W końcu udało mi się uzyskać na wpół jednolity efekt.
Podczas jedzenia krem zapewnił mnie o swojej masywności, zalepiając i rozpływając się wolno we wręcz przytykający sposób. Był gęsty i ciężki, lecz nie wydawał się mocno tłusty, mimo że czuć w nim splot tłustości masywnie orzechowej i oleistej. Pobrzmiewała w nim suchość, chyba nakręcana przez orzechowe skórki, a oprócz efektu miazgowego, wystąpiły w nim spore kawałki migdałów. W zasadzie chwilami odebrały mu kremowość, tworząc z tego jeden wielki zlep.
Drobinki napędzające miazgowość nie wymagały gryzienia, ale i o nie można raz po raz zahaczyć zębem. Co innego oczywiście kawałki większe. Były tam nawet ćwiartki, ale w większości drobno-średnie kawałki.
Migdały gryzłam w większości na koniec, gdy masa już zniknęła, acz... było ich tyle, a całość miała taką strukturę, że w sumie trochę wymuszały gryzienie wcześniejsze. Cały krem czasem wydawał się przeznaczony do gryzienia.
Kawałki cechowała chrupkość i krucha twardość. Nie wydały mi się ani trochę zawilgocone. Na części ostała się migdałowa skórka. Z niektórych w ustach schodziła.

W smaku od początku czuć mocne, przesadzone prażenie. Było w tym coś trochę ze spalonych migdałów, acz złagodzonych olejem migdałowym. Nuty te wydały mi się trochę rozjeżdżać, ale zaraz połączyła je wytrawność.

Do wytrawności doszła lekka goryczka chyba skórek migdałów, acz nie była zbyt jednoznaczna. Zwłaszcza w pierwszej chwili przypisałabym ją raczej do spalenia, ale właśnie jak się okazało w ciągu kolejnych chwil, niekoniecznie.

Migdały jako takie rozbrzmiały mocniej. Wciąż ich smak wydawał się przesycony przeprażeniem, ale starały się nieco jakby wygładzić i wytoczyć odrobinę naturalnej słodyczy. Odnotowałam drobną maślaność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach jednak migdały wróciły do przypalenia i goryczki, ale jako że wciąż i słodycz trwała na swoim miejscu, wyobraziłam sobie ni batony, ni ciastka "zlepki" zrobione z migdałów w słodkim lepiszczu, jakby wysmażone w jakiejś karmelowawej masie. Takiej palonej do goryczki.

Kawałki migdałów, zaznaczające się na języku, nakręcały przeprażony migdałowy motyw. Podobnie drobinki stanowiły jego kontynuację.

Gryzione obok masy kawałki wydawały się tonąć w jej smaku. Gryzione na koniec wydawały się wyrazistsze w migdałowość, mimo że w zasadzie miały bardzo podobny charakter. Były bowiem przeprażone. Niektóre trafiały mi się bardzo gorzko-palone. Ta przeprażona goryczka mieszała się z goryczką skórek, acz obie goryczki splotły się też z naturalną słodyczą.

Po zjedzeniu został posmak migdałów przeprażonych, wręcz przypalonych o wytrawnym charakterze z motywem goryczkowatych skórek. Zaznaczyła się też oleistość.

Krem wyszedł jeszcze gorzej niż McEnnedy American Way Smooth Almond Butter. Baza na pewno była ta sama, ale kawałki migdałów nie wniosły niczego dobrego, a tylko skomplikowały mieszanie, jedzenie itd. One, jak i baza, były przeprażone, więc to taki dodatek, aby sobie był. Można było go lepiej dodać. A forma, wymuszająca ciągłe gryzienie; zlep, a nie błoga kremowość to nie moja bajka.


ocena: 6/10
kupiłam: ojciec kupił w Lidlu
cena: 12,99 zł (za 170g; chyba, bo nie pamiętał na pewno)
kaloryczność: 631 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone migdały

piątek, 14 lutego 2025

Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Milk Chocolate Type Banana Ciao Cacao mleczna z kawałkami banana

Tę czekoladę, choć wydaje się nie w moim stylu, sama chciałam. Poprosiłam o nią ojca, czy by nie kupił przy okazji, władowując się tym samym nieświadomie także w Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Type Mango Passion Fruit Hola Amigos (którą zjadła Mama). Do końca nie wiem, czy sama bym kupiła dziś prezentowaną. Jakoś latami brakowało mi bananowych słodyczy, więc tu dałam upust swojemu chciejstwu sprzed wielu lat. To nic, że jak takie słodycze zaczęły się pojawiać, odkryłam, że zazwyczaj są nieprzyjemnie sztuczne i niesatysfakcjonujące, a mi zwyczajnie nie po drodze ze zwykłymi słodkościami. Gdy o czekolady z bananami chodzi, jadłam parę dobrych. Pytanie tylko, czy takie lidlowe cuś mogło być dobre? Przed otwarciem zdążyłam już ze dwa razy zwątpić. A jednak nawet wspomnianej już biało-owocowej Fin Carre musiałam przyznać, że zrobiona została porządnie. I ona też utwierdziła mnie, że czekolada nie musi siedzieć w lodówce. No, trochę postanowiłam i tak spróbować, ale obstawiałam, że większość zjem w górach. Bo miałam nadzieję, że będzie co jeść, a nie z Torras 0% Sugar Added / Bez dodatku cukru Dark & Banana Czekolada gorzka z bananami, która okazała się ogólnie bardzo kiepska. Z Przysłopu Miętusiego obrałam niebieski szlak na Małołączniak, a więc drogę wiodącą przez las i kamienie, potem zacienione skały i kamienie, aż wreszcie w pełnym słońcu po kamieniach na sam szczyt. Sam Małołączniak na szczęście jest dość rozległy, więc mimo że sporo było tam ludzi, jakoś się rozeszli i nie miałam problemu ze znalezieniem sobie miejsca na zdjęcia.

Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Milk Chocolate Type Banana Ciao Cacao to mleczna czekolada o zawartości 30% kakao "o smaku bananowym z 2,5% kawałkami liofilizowanego przecieru z banana"; edycja limitowana na lato 2024 "jedz schłodzoną"; marki własnej Lidla.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach bananów, na który złożył się głównie trochę sztuczny aromat bananowy, ale też naturalny przecier. Dominowały nad cukrowo słodką, ale jednocześnie mocno mleczną, czekoladą. Nie zagłuszyły jej jednak zupełnie.

Tabliczka w dotyku zdradzała tłustość i wyglądała jak polewa. Przy łamaniu wydawała ciche chrupnięcia i sprawiała wrażenie trochę kruchej. Była twardawa na przeciętnym poziomie.
Na jej spodzie i w przekroju widać sporo małych i średnich bladożółtych kawałków.
Gdy robiłam kęsa i zahaczyłam o kawałek banana (o co nietrudno), chrupko trzeszczał.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym. Dała się poznać jako miękka i gęsta, a także maziście-lepka. Tłustość była znacząca i miała maślano-śmietankowy charakter. Chwilami wydawała się wręcz kleista. Bazowo była gładka, a z czasem wyłaniały się z niej kawałki bananowe. Nasiąkały i częściowo się rozpuszczały obok czekolady, niosąc lekką soczystość.
Mimo że to tylko 2,5%, wydawało się, że kawałków dodano naprawdę sporo. 
Kawałki bananowe zostawiałam na koniec, tylko w przypadku chyba ze dwóch czy trzech kęsów pogryzłam je na próbę obok czekolady.
Gryzione kawałki bananowe okazały się początkowo jeszcze w porywach skrzypiące i lekkie. Szybko jednak wilgotniały i przedstawiały się jako soczyste i rozchodzące, jak to glutkowaty przecier. Trafiłam też na parę bardziej zawartych, pojedynczych nieco gąbczastych, ale też nie twardych, kawałków banana.
Gryzione obok czekolady po prostu trochę więcej skrzypiały, acz tak zachowywały się tak samo.

W smaku przywitały mnie banany i bardzo wysoka słodycz, częściowo związana z bananami, ale jednocześnie nieco cukrowa. Bananowość okazała się trochę sztuczna, jak to aromat bananowy, ale nie była napastliwa. Wysoka i wciąż rosnąca słodycz odebrała jej dosadność, więc nie denerwowała za bardzo. Nuta aromatu bananowego ewidentnie płynęła z samej bazy, niezależnie od kawałków. 

Zaraz pomogło mleko. Ono miało sporo do powiedzenia i bez trudu znalazło się na pierwszym planie. Podkręciło naturalny wydźwięk, a ja pomyślałam o mleku bananowym.

Pokazała się też nutka przecieru bananowego, walcząca o naturalniejszy wydźwięk. Wydaje mi się, że czekolada miejscami przesiąkła też trochę przecierem. Wyraźnie jednak jego smak wyłaniał się wraz z kawałkami.

Słodycz rosła i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaczęła trochę drapać w gardle. Smakowo jednak nasilająca się bananowa nuta starała się ją tłumaczyć. Przy pomocy mleka, trzymała się owocowego, naturalnego tonu.

Wraz z wyłanianiem się kawałków, na znaczeniu przybierał ich smak - naturalnego, słodkiego przecieru bananowego. Chwilami wychodził na przód, zagłuszając prawie zupełnie aromat, i aż wychylał się przed samą mleczno czekoladową bazę, nie zabijając jej. Pojawiła się słodka soczystość, a przecier jeszcze podkręcił samą mleczno czekoladowość. Nie była bierna!

Słodycz cukru z czasem zupełnie uległa bananowej, lecz wciąż czułam drapanie w gardle. Mleko nic sobie nie robiło ze słodyczy, było bardzo wyraziste. Jakbym jadła jakiś czekoladowo-mleczny deser bananowy z bananów.

Kawałki bananowe na koniec zaprezentowały się jeszcze odważniej, a bardzo mleczna czekolada tylko pobrzmiewała jako echo. Gdy się nimi zajęłam, serwowały 100% smaku przecieru i stonowały smakową, ryzykowną słodycz ogółu. Po ogromie słodyczy, w kawałkach raz po raz przemknął lekki kwasek.

Po zjedzeniu został posmak przecieru bananowego, ale wrócił też akcent sztucznego aromatu. Mieszał się z intensywnym mlekiem i ogólną, wysoką słodyczą. Drapanie w gardle także czułam.

Do lodówki na próbę włożyłam dwie kostki. Wersja lodówkowana pachniała podobnie, ale znacznie słabiej.
po prawej z lodówki
Czekolada w tej formie wydawała mi się ciemniejsza i na pewno była twardsza, więc przy przełamaniu usłyszałam masywne chrupnięcie - jakie wydałaby z siebie każda czekolada trzymana w lodówce.
W ustach rozpływała się wolniej. Potrzebowała chwili, a potem już zaraz odrzuciła twardość i zmieniła się w aksamitnie-mazistą, gęstą i miękką masę. Kawałki dodatku zachowywały się tak samo, co w wersji nie z lodówki.
W smaku w zasadzie wyszła bardzo podobnie do wersji nie z lodówki, tylko, że poszczególne nuty wolniej się rozchodziły, a aromat bananowy trochę ociągał się z wyłonieniem. Acz czułam go i tak, tylko może z sekundowym opóźnieniem.
Wersja z lodówki wydawała mi się zachowywać dokładnie tak, jak zachowywałaby się każda inna czekolada włożona do lodówki. Nic w niej specjalnego nie było.

Czekolada bardzo mnie zaskoczyła, bo okazała się autentycznie smaczna. Wyraźnie bananowa, niemęcząco sztuczna, a do tego intensywnie mleczno czekoladowa. Słodycz aż drapała w gardle, ale poniekąd wydawała się uzasadniona. Ze względu na nią obniżyłam ocenę, bo w sumie, patrząc na cenę i skład, mogłaby być ogólnodostępną czekoladą bananową idealną, przykładową. Aromat miejscami mógłby się bardziej chować, ale na szczęście przecier dobrze sobie z nim poradził. Kawałków wydawało się, że było o wiele więcej, niż w rzeczywistości i była czekolada z dodatkiem (a nie zlepek-ulepek). Przyjemnie jadło mi się ją w górach, jako trochę zbyt zasładzająca ciekawostka, ale też to, co kończyłam w domu sprawiało mi przyjemność (choć okupioną drapaniem w gardle).
Wyszła o wiele lepiej niż Terravita Czekolada Mleczna + Banan / Milk Chocolate with pieces of Banana Chips. Wystawiłam jej to samo, co smaczniejszej i szlachetniejszej Beskid Chocolate Czekolada Mleczna Banan, bo raz, że Fin Carre miała lepiej rozegrany dodatek (kawałki zatopione w środek, nie poprzyklejane wielkie plastry), a dwa - cena robi różnicę.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam (a ojciec kupił w Lidlu)
cena: sprawdziłam: 4,99 zł
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku odtłuszczone, miazga kakaowa, słodka serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, przecier z banana, miazga z orzechów laskowych, emulgator: lecytyny; ekstrakt waniliowy, naturalny aromat

czwartek, 13 lutego 2025

J.D. Gross Czekolada Deserowa Mięta 56% Cacao ciemna z miętą

Przysłop Miętusi to niepozorna polanka i rozejście szlaków, przy której jednak pomyślałam, że koniecznie muszę na nią zgarnąć kiedyś jakąś miętową czekoladę. No nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła! Padło akurat na Grossa, który ostatnimi laty mocno stracił w moich oczach, acz wciąż miałam te czekolady za nawet ok, przystępne. Bez większych emocji skusiłam się na nowość, licząc tylko, by nie była aż tak miętowa jak np. Wizarding World Harry Potter Slytherin Mint Flavoured Dark Chocolate. Bardzo wcześnie rano wyruszyłam z parkingu w Kirach i po szybkim marszu znalazłam się we wspomnianym miejscu i zabrałam za zdjęcia.

J.D. Gross Czekolada Deserowa Mięta 56% Cacao to ciemna czekolada o zawartości 56 % z miętą, a dokładniej olejkiem miętowym.

Po otwarciu przywitał mnie intensywny zapach olejku miętowego, wkomponowanego w cukrową, przesłodzoną, ale wyraźnie cierpkawą, ciemną czekoladę. W oddali pojawiło się skojarzenie z czekoladkami nadziewanymi białym kremem miętowym.

Tabliczka wyglądała na raczej suchą, lecz w dotyku przypominała tłustawą polewę, a przy łamaniu trzaskała głośno i głucho.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Miękła z łatwością, po czym pokrywała podniebienie tłustawo-zawiesinowymi smugami. Miała w sobie maślany element i coś z leciutko lepkawej czekolady nie tylko maślanej, ale wręcz śmietankowej. Cechowała ją gładkość, acz z echem, wręcz tylko sugestią, pylistości.

W smaku pierwszą poczułam wysoką słodycz, splecioną na dobre z miętą. Mięta pokazała się od olejkowej strony, jednak nie była napastliwa. Zawarła w sobie chłodek i niosła orzeźwienie. Pojawiła się też subtelną cierpkość.

W oddali, za miętą zaznaczyła swoją obecność maślaność, stojąca na straży gorzkości. Zaraz jednak jakoś zgubiła się w miętowo-olejkowej toni.

Miętowość rosła wraz ze słodyczą, mocno zabarwiając jej charakter. Cukier się jej podporządkował. Czuć go, ale nie miał imperatywnych zapędów i choć ogólnie było trochę za słodko, nie denerwował.

Pojawiła się bowiem trochę palona gorzkość. Wydała się o wiele spokojniejsza, ale też miała co nieco do powiedzenia. Rozwinęła cierpkość i dopowiedziała akcent, kojarzący się z prażonymi migdałami. Na chwilę gorzkość wyrwała się maślaności, podskoczyła, po czym znów trochę się cofnęła.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mięta i gorzkawo-cukrowa baza ułożyły się w skojarzenie z czekoladkami z nadzieniem miętowym. Charakter samej czekolady był właśnie taki trochę cukrowo-ciemno czekoladkowo-polewowy, a ja odnotowałam echo miętowego nadzienie-lukru czy frostingu, jeszcze podnoszące słodycz. 

Ta zaznaczyła swoją obecność w gardle (choć do drapania jeszcze bardzo daleko!), lecz chłodno-rześka, coraz mniej jawnie olejkowa mięta smakowo nieźle ją tonowała. Delikatna gorzkość ukryła specyficzną cierpkość olejku. Ten zaś, choć ukryty... końcowo podbił lekko cierpkość czekolady. Lekko, bo wróciła i dołączyła do niej subtelna maślaność. 

Końcowo mięta wkroczyła na pierwszy plan, ale ryzykownie słodką, lekko gorzką czekoladę także wciąż czuć. Frostingowo-miętowy charakter nieco się rozmył i dosłownie na sam koniec mocniej zabrzmiał olejek.

W posmaku został właśnie olejek miętowy, ale pozbawiony napastliwości. Olejkowa cierpkość zmieszała się z palonym kakao, wygłaskanym jednak maślanością. Było mi do trochę za słodko, ale do zniesienia ze względu na lekki chłód mięty.

Czekolada wyszła smacznie, ale tak... smacznie w zwykły, prosty sposób. Mocno, ale wciąż spożywczo, nieszarżująco miętowa - to wielki plus. Dla mnie była nieco za słodka, ale właśnie mięta jakoś to nieźle ograła. Gorzkość niska, choć na chwilę też się pokazała i dobrze zgrała się z olejkową miętą.

Efekt porównywalny do Auchan Dark Mint, choć nie smakowały bardzo podobnie. Chodzi raczej o jakość, ogólne wrażenie. Wyraźna, ale nienapastliwa mięta, a czekolada jak na niską zawartość kakao przystępna.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam (ale ojciec kupił w Lidlu)
cena: nie znam
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, olejek miętowy, naturalny aromat, ekstrakt wanilii