Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MIA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MIA. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 stycznia 2021

MIA 65 % Madagascar Baobab & Salted Nibs ciemna z Madagaskaru z baobabem, solą i nibsami

Mimo że rozwinięcie nazwy tej zacnej marki to "Made in Africa", mi bardzo pozytywnie kojarzy się... z czymś zupełnie innym. A dokładniej, trzeba by powiedzieć: "z kim", bo z Mią Wallace z Pulp Fiction. Intrygująca babka i... tym razem miałam przed sobą intrygujące połączenie dodatków. Z baobabem doświadczenie mam... zerowe. Wiem, że to super food, ale o tym, jak smakuje właściwie wyobrażenia nie mam. Z kolei solone nibsy? W ogóle nie wyobrażałam ich sobie. Sól w czekoladzie lubię, ale musi idealnie trafiać w mój gust, gdy o ilość i formę chodzi, nibsy mogę tolerować... I długo nie mogłam się zdecydować, czy jakkolwiek mi to pasuje do kakao z Madagaskaru. Uznałam więc, że warto spróbować.

MIA 65 % Madagascar Baobab & Salted Nibs to ciemna czekolada o zawartości 65 % kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano ze sproszkowanym baobabem i solonymi nibsami, czyli kawałkami kakao.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poraziła mnie elektryzująca soczystość grejpfruta w towarzystwie cytryny, po której kwasku przepływał twaróg. Bardzo dużo lepko-wilgotnego twarogu, mieszającego się z ziemią poprzez lekko podfermentowaną nutę. Wierzch tabliczki wydał mi się bardziej soczyście-cytrusowy, spód zaś... owocowo-słodki, jak wiśnie i kwiaty (kwitnące wiśnie?) czy inne owoce czerwone. Doszukałam się też karmelowo-korzennej naleciałości i sugestii soli. Ogólnie czułam też mocne palenie, nibsowo-kawowy motyw, acz ten akurat był najodleglejszy. To bardzo rześka, słodko-kwaśna woń.

Tabliczka miała średnią ilość posypki, która trochę odskakiwała przy łamaniu, mimo że wtopiono ją porządnie. Robiła to w zasadzie bez szkody, nie na masową skalę. Podobało mi się, że sporo fragmentów pozostawiono czystych, bez niej, dzięki czemu mogłam też spróbować czekoladę osobno.
Cechowała ją twardość, przypieczętowywana przez głośne trzaski.
W ustach rozpływała się raczej powoli, ale bardzo kremowo i gęsto. Nie była tłusta, a nieco zalepiająca jak mazisty twaróg, trzymała tak uparcie wlepioną w siebie posypkę. Miękła. Upuszczała też ogrom soczystości. Wyczułam w niej leciutką proszkowość.
Pasowało to do dodatków. Sól rozpływała się wraz z nią (tak, że nie powiedziałabym, że w ogóle tam jest), a chrupiące kawałki kakao zostawały na języku.
Oczywiście chrupały przy rozgryzaniu, ale i dość soczyste się okazały. Były bowiem mocno palone, na sucho, ale świeżość bez dwóch zdań zachowały.

Odgryzając kawałek poczułam wysoką słodycz karmelu i słodko-kwaśnych pomarańczy. Pognały w koleżeńskim wyścigu. Utworzyły jedną, słodziutką ligę, która szybko spotkała się z gorzkością.

Gorzkość rozchodziła się powoli. Bardziej niż rosnąć, zdawała się ukazywać głębię. Najpierw była to palona i tylko co zaparzona, nie za mocna czarna kawa. Naleciała nad nią lekko kwaskawa nutka ziemi. Kawa zaczęła przybierać na soczystości.

Soczystość ta jednak nie była kwaśną kawą. Kawa poprzez paloność przemieszała się z kakaowo-ziarnistym wątkiem. Przez chwilę pomyślałam o słodzie, o... suchych i zawilgoconych... fusach... herbaty? Nagle mniej więcej w połowie poczułam się, jakbym piła herbatę z cytryną.

Cytryną i jej soczystymi włóknami. Wzrosła ogólna cytrusowość, a ja oprócz dojrzałych pomarańczy wyraźnie czułam cytrynę i grejpfruta. Intensywne, kwaśno-goryczkowate dominowały, by następnie otworzyć się na inne, równie soczyste owoce i inne kwaśności. Rozpływająca się sól podkreślała kwasek cytrusów i paloną goryczkę, lecz jako ona sama nie była wyczuwalna.

Oto w tle mignęły słodkie czerwone owoce oraz twaróg. Jedne i drugie kryły też kwasek, ale ugłaskany. Ten drugi w pewnym momencie mimo wszystko wydał mi się za kwaśny na twaróg, aż jogurtowy. Także przez słodycz soczystych, dojrzałych czerwonych owoców: wiśni, porzeczek i czereśni "nabiałowość" ciągle się zmieniała. Twaróg / jogurt mieszał się z łagodnym karmelem, tworząc wizję mleczno-słodkiego... czegoś. Przez moment wydało mi się to aż kwiatowe, zwiewne. Lekko korzennie przyprawione? Albo raczej przypalony aż na gorzko jogurtowy sernik? Palona goryczka właśnie coś takiego by sugerowała...

Pod koniec wydało mi się, że czułam goryczkę przypraw. Kawo-herbata wzmocniła się przy kawałkach dodatków. Gdy je nadgryzałam i podsysałam, podkreślały i na przód wydobywały ziemistość, pasującą do przypraw i podfermentowano-nabiałowego wątku. Sól czułam jedynie na poziomie... naturalnie-nabiałowym. Karmel zdążył w tym czasie znacząco złagodnieć.

Nibsami zajęłam się już na sam koniec. Wtedy to zaserwowały mi palono-gorzki smak, podkreślający goryczkę cytrusów i gorzką kawę, ziemię, kawo-herbaciany napar oraz delikatniejsze owoce - i owocową herbatę? Hibiskusową? Niektóre nibsy chwilami wydawały mi się dość kwaśne, ale nie mocno, i zarazem bardziej "roślinne".

W posmaku pozostały z kolei gorzkie nibsy, obudowane gorzkawym naparem (ni kawą, ni herbatą) oraz goryczkowato-kwaśny wątek cytrusów: grejpfruta i cytryny (niczym prosto z gorzkiej herbaty), jak również palonego karmelu. Czułam ściągnięcie cierpko-kwaskawego nabiału, jogurtu i czerwonych owoców, herbaty z nich / nimi.

Połamałam czekoladę i jadłam tak, by najpierw zjeść części z większą ilością nibsów i "najlepsze zostawić na koniec", a więc czystą tabliczkę. Nibsy zdecydowanie podnosiły kawowość całości, trochę osłabiały cytrusowość, która na szczęście poradziła sobie, gdy ich nie ruszałam aż czekolada się rozpłynęła. Nie mówiąc już o częściach bez nibsów...

Ta czekolada... miała intrygujące epizody: to słodycz karmelu i pomarańczy, potem silniejsza soczysta kwaśność herbaty z cytryną i jogurtu, z motywami cytrusów innych i czerwonych owoców, coś ziemistego oraz przejście na końcówce od nabiału po subtelności-paloności, a więc karmel i same nienapastliwe nibsy. Wyszły delikatnie, gorzko, więc zaskoczyły mnie pozytywnie. Soli na pewno nie dodano za wiele, jedynie podkreśliła inne wątki, sama się nie ujawniając.
A baobab? Sproszkowany... a więc wmieszany w czekoladę. Czy go czułam? Możliwe, że to on stał za takim splotem cytrusowej kwaśności i karmelu oraz jogurtu, bo były niezwykle spójne, a czytałam, że właśnie tym smakuje sam w sobie (choć z tego czytania wynikało, że smakuje wszystkim: że kwaśny jak cytryna, że kwaśny jak cytryna i grejpfrut, że słodki jak karmelki..., że kwaśno-słodki, że gorzki... czyli z tego, co się naczytałam, wylądowałam w punkcie wyjścia). Chyba podkreślił madagaskarskie nuty czekolady.
Jogurtowo-cytrusowa była również MIA 65 % Madagascar Hemp & Almond, w której to bardzo wyraźnie czuć dodatek. W dzisiaj prezentowanej zaś... hm, mam wrażenie, że nibsy (mimo że dobre!) dodatkowo odciągały uwagę. Wolałabym, by to baobab był tu głównym dodatkiem.
To pyszna czekolada, ale jednocześnie... nie jakoś specjalnie ciekawa. Smakowała jak dobra czekolada z Madagaskaru z nibsami w formie jak najbardziej do przyjęcia dla mnie. Bez nachalnej soli, z baobabem, który wmieszał się w jej nuty najwidoczniej, Nie wiem, dlaczego liczyłam, że znajdę go w posypce (obstawiałam, że i sól będzie jej częścią, ale zjadłszy całość stwierdziłam, że musiała być wmieszana).


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 17 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kawałki kakao 4%, sproszkowany baobab 2%, lecytyna słonecznikowa, sól morska <1%

czwartek, 6 sierpnia 2020

MIA 65 % Madagascar Hemp & Almond ciemna z Madagaskaru z nasionami konopi i migdałami

Przy turronie jogurtowo-truskawkowym (mimo że nie zawierał migdałów), do głowy przyszło mi połączenie jogurtu i migdałów właśnie. W ogóle jakoś czułam niedosyt prawdziwie dobrych i satysfakcjonujących rzeczy z migdałami. Z pomocą przyszła mi więc dzisiaj prezentowana tabliczka, kolejna tej uwielbianej przeze mnie marki z dodatkiem, na jaką się zdecydowałam. Gdy pomyślałam o kefirowo-jogurtowych nutach Madagaskaru i migdałach - hm, dlaczego nie? Sęk w tym, że drugi dodatek budził we mnie lekką niepewność. Żadna z czekolad z konopiami, jakie jadłam, mnie nie zachwyciła. I nawet nie umiałam sobie wyobrazić, jak to wszystko połączy się z typową dla Madagaskaru nutą cytrusów... Ot, tabliczka-zagadka. Obstawiałam jednak, że nie rozkocha mnie w sobie, jak czyste. Tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż będzie z posypką, a taką formę lubię ostatnio... mało. Zdecydowanie bardziej podoba mi się to, co robi z dodatkami Naive - dodaje zmielone, zupełnie integralne z czekoladą.

MIA 65 % Madagascar Hemp & Almond to ciemna czekolada o zawartości 65% kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano z nasionami konopi i migdałami.

Już w trakcie otwierania poczułam zapach migdałowo-siankowo-suchokakaowy. Przy nachyleniu się nad tabliczką od strony spodu uderzył mnie intensywny zapach grzybów przyprawionych na ostro-słono. Wychodziły z migdałowo-siankowo-orzechowego splotu. Dopiero za tym wszystkim, przy delikatniejszych, bardziej czekoladowych wątkach doszukałam się skąpej, lekko maślano-zgaszono-karmelowej słodyczy i odrobiny słodko-podfermentowanych owoców leśnych. Pomyślałam o wyschniętej ziemi i nabiale. Klimat odebrałam jako trochę roślinnie-migdałowy. 

Przy łamaniu tabliczka zdrowo trzaskała, wydawała się pełna i kremowa, acz przekrój miała ziarnisty. Dodatki dobrze się jej trzymały, tylko trochę się osypywały. Nie przeszkadzało to jednak, ponieważ na posypce nie oszczędzano. Częściowo wtopiona była w czekoladę, ale to zdecydowanie posypka.
W ustach czekolada rozpływała się przyjemnie powoli i gęsto. Cechowała ją gliniastość i szorstkość. Długo zachowywała formę, przypominając w tym suchawy, zapychający krem, który z czasem robił się przyjaźniejszy. Trochę jak... gliniasto-gęsty sernik (przez smak pomyślałam o takim jakimś wegańskim). Nie był zbyt tłusty, a specyficznie wilgotnie-nasączony.
Dodatki okazały się zacnie chrupiące, świeże. Migdały wydały mi się miękko-świeżo-wilgotne i jednocześnie twardawe, tak bardzo pomiędzy - pewnie z racji tego, że konopie były już po prostu twarde.
Wszystko to wyszło spójnie. Jako że spora część tabliczki była czysta, nie miałam wrażenia, że jest za mocno najeżona czy niewygodna w jedzeniu.

W smaku od pierwszej sekundy po ustach rozlała się gorzkawość ziemi, migdałów i orzechów odymionych i lekko w tym dusznych. Dusznych jak... tłusty twaróg niepierwszej świeżości? Wszystko to było dość delikatne, nabierające impetu z czasem. Twaróg początkowo pozbawiony był kwasku, a cechowała go kremowość, łagodność... i jakiś bardziej wegańsko-kaszowy smak. Pomyślałam o goryczkowato-dusznej kaszy jaglanej i sianie. Gorzkość rosła, rozkręcając coraz to intensywniejszą ziemistość.
Miałam wrażenie, że całość przesiąkła nieco dodatkami.

Słodycz na pewno opierała się na mocno palonym, wręcz odymionym i przygaszonym karmelu, ale w dużej części pochodziła także od owoców. Wśród ziemistych nut kryły się leśne... trochę podfermentowane, goryczkowato-słodkie. Wyodrębniłam jeżyny i jagody, borówki amerykańskie.

Goryczka tchnęła lekkie cytrusy: skórkę cytryny, grejpfruta... i chyba grejpfruta całego, ale raczej mało soczystego, suchego. Dopiero tu mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wkroczyła kwaśność. Należała do cytryn i robiła wybiegi do twarogu - pomyślałam o jakimś cytrusowym jogurcie.

Zaraz zrobiło się bardziej jogurtowo-kefirowo rześko. Czułam kwaskawy, charakterny twaróg i coraz więcej cytrusowo-cytrynowego soku.
Nabiał zdawał się tworzyć tło.

Zaraz wyraźniej wkroczyły też dodatki, których nie musiałam rozgryzać, by poczuć. Zaczęłam je przewracać i lekko podsysać. Pod sucho-skórkowe nuty wpięły się migdały. Odznaczały się lekko duszno-gorzkawym, niemal neutralnym smakiem. Były świeże i łagodne, ale przemieszane z kaszowo-roślinnymi elementami. Wyraźnie czułam więc nie same migdały a jakby "migdały z czymś" - tak zupełnie integralnie. Były to... migdałowe grzyby? Goryczkowate, jak trufle (grzyby) albo jakiś ostry z nich sos... oliwa truflowa? W pewnym momencie pojawiła się subtelna pikanteria. Doszukałam się motywu goryczkowatego oleju (coś a'la kokosowy). Mieszało się to z odymiono-migdałowo-ziemistą bazą, nie było napastliwe.

Dodatki gryzione bliżej końca podkreślały goryczki czekolady, ta zaś napierała na nie owocami i słodyczą karmelu, który po fali migdałów, grzybów i roślinności, zrobił się bardziej maślany. Migdały oczywiście wyraźnie smakowały sobą. Świeżymi, bezskórkowymi, a więc delikatnymi, niemal neutralnymi. Konopie zaś... wyszły roślinnie-grzybowo i ostro. Chwilami wydawały mi się słonawe, chwilami bardzo pikantne. Trochę mi to zgrzytało ze smakiem madagaskarskiego kakao, które normalnie jest rześko-soczyste. Tu wyszło tak... dusznawo.

Po wszystkim pozostał właśnie dziwny, grzybowo-maślano-pikantny posmak. Czekoladowość trochę czmychnęła w ziemię i orzechy, czemu dopomogły migdały. Delikatne owoce... widziały mi się jako pestki owoców leśnych i suche skórki cytrusów. Leciuteńki kwasek wplótł się w słodycz, która też pod koniec jakoś tak przypomniała o sobie.

Całość wyszła intrygująco i dziwnie. W zasadzie mi smakowała, ale... kładę nacisk na "w zasadzie". Podobało mi się, że były też fragmenty bez dodatków, bo mogłam w pełni cieszyć się samą czekoladą, i tak jednak trochę nasiąkniętą nimi. Dodatki... współgrały, a jednocześnie pasowały do bazy, nie pasując do nut... nie do wszystkich. Ziemistość uległa zmianie w roślinnie-wegańskie klimaty, nabiałowy kwasek wycofał się. Owoce leśne... przegrały. Cytrynom udało się wybić. Orzechowość i karmel były wyraźnie wyczuwalne, ale przy nich robiło się jakoś maślanie, w co wkręciły się migdały i dziwaczne, roślinno-grzybowe, ostrawe konopie. To dziwny dodatek. Niby pasował, ale chyba po prostu nie jestem ich wielbicielką. Lubię niektóre grzybowe nuty w czekoladach, niektóre czekolady z grzybami mi smakowały (Naive Porcini i Zotter Kandierte Preiselbeeren / Candied Cranberries). Np. Georgia Ramon 70 % Pfifferlinge / Chanterelles tak sobie - a ta właśnie z nią się kojarzyła. Dobrze zrobiona, przemyślana, ale niezbyt moja. Zjadłam całą, ale z poczuciem "hmmm".


ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 17 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, migdały 6%, nasiona konopi 4%, lecytyna słonecznikowa.

sobota, 15 czerwca 2019

MIA 65 % Madagascar Coconut ciemna z Madagaskaru z kokosem

Że też przy Chocolate and Love Mint 67 % musiałam wspomnieć o pysznej Madecasse 63 % Dark Chocolate Mint Crunch. Od razu zachciało mi się czegoś w podobie, czegoś... dziko madagaskarskiego. Akurat dzisiaj przedstawiana machała mi przed nosem tylko pięcioma miesiącami do końca terminu ważności, zaznaczonego na mojej kartce czerwoną linią. Na samo wspomnienie marki aż mi ślinka zaczęła lecieć. Madecasse 70 % Dark Chocolate Toasted Coconut uznałam na przykład za zjawiskową, nie widziałam więc powodów, by MIA nie dorównała.

MIA 65 % Madagascar Coconut to ciemna czekolada o zawartości 65 % kakao z Madagaskaru z karmelizowanym suszonym kokosem.

Po otwarciu z zaskoczeniem zarejestrowałam niemal pieprzną pikanterię wetkniętą w prażono-karmelową słodycz, splecioną z delikatnym, w pełni naturalnym kokosem. Otulił go ciężkawy zapach świeżych płatków róż. Oprócz tego, wyłapałam coś rześko-zwiewnego, soczystego. Coś jak połączenie kwiatów i cytrusów, ale... nie tak do końca. Do głowy przyszedł mi cytrusowo-kwiatowy pieprz syczuański.

Tabliczka była twarda, chrupała-trzaskała, przy czym wydawała się pełna. Kokos to przemielona, sucho-chrupka posypka, która chętnie odlatywała i odskakiwała. Było go jednak tak dużo, że nie sprawiało to problemu.
W ustach czekolada rozpływała się niczym gęsta glina, długo zachowując formę. Była przy tym kremowa, ale nie nazbyt tłusta. Wydawało się, jakby wypływał z niej ogrom soku, a jednocześnie udawała trochę pyliście trzeszczącą.
Wiórki kokosowe okazały się chrupko-trzeszczące (trzeszczały trochę jak chałwa) i suche w pozytywnym sensie, bo prażono-karmelizowane, z zachowanym elementem świeżości. Nie memłały się ani trochę, za to kojarzyły się z "wiórkami z orzechów".

W smaku najpierw popłynęła stonowana słodycz palonego karmelu. Nagle, niespodziewanie uderzyła gorzkawa pieprzność i zniknęła jeszcze szybciej, niż się pojawiła. Do palonego karmelu dołączyły  kwiaty, dodając mu skrzydeł. To były ciężkawe, choć żywe i wilgotne płatki róż, ale i jakieś inne. Do tych "innych" szybko podpiął się kokos. Po paru sekundach był wyraźnie wyczuwalny.

Czekolada nie pozwoliła mu na dominację, acz odstąpiła mu trochę miejsca. Pobrzmiewająca cierpkość nagle za sprawą tego połączenia stała się kefirem. Kefir, mleczny smaczek, jeszcze więcej kefiru i sugestie śmietanki kokosowej w pewnym momencie dominowały. Lekki, cierpki kwasek nabiału przełamał i jednocześnie wpisał się w słodycz, by po chwili...

...wmieszać się w coraz odważniej przemawiające cytrusy. Poczułam grejpfruta, lekko podkreślonego rozgrzewającą pikanterią. Ta kręciła się wokół prażono-palonych nut. Palony karmel był ściśle powiązany z kokosem i tworzył przejście od niego do czekolady, zapewniając spójność. Zaplątały się tu orzechowo-karmelizowane nuty i coś poważniejszego - ziemistego. Ogrom soczystości przemodelował to w mieszaninę małych, ciemnych owoców leśnych. Cierpkawe jeżyny, kwaskowate jagódki, może żurawina... wciąż ozdobione pewną słodyczą karmelu i kwiatów. W pewnym momencie, ta leśna drobnica wyrwała się na przód.

Bliżej końca przy ziemistym akcencie, gdy zaczęłam trochę rozgryzać wiórki obok czekolady, wzrosło prażenie, podkreślające gorzkość pieprzu i cierpkość owoców (głównie jeżyn). Towarzyszyła temu, mimo ciepło-prażonego wydźwięku, pewna wilgoć płatków kwiatów... wbitych w wilgotną ziemię.

W posmaku pozostał przede wszystkim kokos, ale dość długo towarzystwa starały mu się dotrzymać kwaskowato-cierpkie cytrusy, jeżyno-jagódki i kefir, przemieszane z gorzkimi pieprzem i ziemią, a udelikatnione kwiatami. Wydawało się to dość... kokosowo-mleczne, ale poważne.

Tabliczka wyszła bardzo ciekawie, szokująco mocno kefirowo-kokosowo i karmelowo. Paloność / prażenie nie zaburzyły wilgotnie-soczystego klimatu budowanego przez róże, grejpfruty i ciemne owoce leśne. Czekolada pokazała pazurki dzięki niemal pieprznej pikanterii. Kokos był wyczuwalny właściwie przez większość czasu, ale podczepiał się pod poszczególne nuty czekolady, nie zagłuszając jej.

Bardzo podobało mi się, że wyrazisty dodatek tak wpasował się w czekoladę, która była po prostu boska. Różano-owocowo-kefirowa, z charakterem cierpko-goryczkowatym. Silna, palonokarmelowa i kwiatowa słodycz wydawała się szlachetna, wyważona. Cała kompozycja właśnie jakby na słodyczy i cierpkawości się opierała, gorzkość tworzyła cudowne tło, a w kwaśności nie było przesady. Formę dodatku uważam za niezwykle pomysłową - bardzo, bardzo mi się podobała.

Zupełnie inna niż Madecasse, bo forma dodatku inna i niespotykana w obu, ale równie pyszna. Madecasse była bardziej gorzka (za sprawą ziemi, kawy i orzechów) i cytrynowa, a jej słodycz miała waniliowo-mleczno-kokosowy charakter, w momencie gdy MIA to delikatna gorzkość pieprzu, ziemi i palenia, a jej słodycz to mnóstwo karmelu i kwiatów, owoców (leśnych i cytrusów). Łączy je jednak kokosowa mleczność, kefir i wyrazisty kokos. Madecasse to "orzechowy kokos", MIA "karmelowy kokos" - magia! Całościowo MIA wyszła bardziej słodko, ale tu rozumiem, że nie porwali się na 70 % kakao, by było harmonijniej.
Znów połówka, bo tak bardzo, bardzo subiektywnie po prostu muszę wyróżnić Madecassse za stosunek słodyczy do gorzkości.


ocena: 9,5/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,79 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 569 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, kokos 10%, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

wtorek, 8 stycznia 2019

MIA 100 % Madagascar ciemna z Madagaskaru

Marka MIA nie jest znana, a jej ofertę trudno nazwać bardzo bogatą, jednak to zupełnie mnie nie obchodzi, bo MIA 75 % Madagascar wryła mi się w pamięć jak mało która czekolada. Jej do granic możliwości kakaowo-madagaskarska wersja wciąż czekała na mnie szufladzie, leżakowała i dojrzewała, bo chciałam odpowiednio ją celebrować - po prostu musiał nadejść jej dzień. Nie ukrywam, że setki to jednak nie 100 % mojego klimatu (wolę czekolady 70-96%), ale w to, że ta będzie zjawiskowa, nie wątpiłam.

MIA 100 % Cocoa Madagascar Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano.

Gdy tylko otworzyłam złotko, zaskoczył mnie niezwykle intensywny zapach ciemnej, liściastej herbaty oraz pieszczotliwie słodkich płatków róż. To suszki, przy których plątało się zawilgocenie... A w tym zawilgoceniu skrył się ziemisty charakterek. Dłużej wąchając tabliczkę, na pewno wyłapałam jeszcze coś soczystszego. Może jakieś lekkie cytrusy (limonka? mandarynka?), albo (w trakcie jedzenia stało się to pewne na 100%) cierpko-słodkie, granatowe winogrona.

Przy łamaniu słychać było głośny trzask, podchodzący pod chrupanie, czym sugerował, że tabliczka jest jakby zawilgocona. Nie wydała mi się tłusta.

Tłustość wyszła na jaw dopiero w ustach, gdy kawałek rozpływał się w bardzo gęsty sposób. Kojarzyło mi się to trochę z mokrą, zalepiającą gliną. Początkowo silnie odznaczał się w tym talkowy efekt, próbująca coś tam osuszyć, ale od połowy z pomocą przyszła jej ogromna soczystość. Rozpędziła tłustość i nadała czekoladzie lekkości, nie naruszając gęstości.

Od pierwszego kęsa czułam kwaśność, która jakby... chciała sprawiać wrażenie dojmującej, podrzuciła nieco pikantnie-pleśniowych sugestii (a'la ser blue), za sprawą czego wyszła dziko, nieprzystępnie. Po chwili przeszło to w bardziej podfermentowane, wciąż mleczne klimaty. Wraz z rozpływaniem się coraz wyraźniejsze wydawały się kwaskawe kefir i maślanka.

Do kwaśności dołączyła cierpkość, ale i pewna lekkość słodko-owocowego smaku. Ten drugi był poniekąd różanym motywem przeniesionym z zapachu. Po chwili jak nic rozszedł się smak twardych, świeżych winogron granatowych - słodkich z cierpko-goryczkowatą skórką. Kwiatowość zasugerowała mi też czarny bez. Róże i (moje ukochane) winogrona były wiodącymi nutami przez pewien czas.

Owoce zostały podkreślone kwaskiem (tym opisanym na początku - bo cały czas trwał), przez co mignęło mi coś limonkowo-cytrynowego, ale... po chwili kwaśność "przejęła kolor od róż". Czułam więc róże i czerwone owoce z żurawiną na czele. Po głowie zaczęły mi chodzić skojarzenia z jakimś sokiem... z żurawiny / czarnego bzu... ale... po chwili znów wzrosła słodycz. Maliny przebiły się przez mocniejsze owoce, by następnie się z nimi wymieszać.

Kiedy to kwaśność coraz bardziej dawała się uwieść słodyczy, gorzkość rosła w siłę. Była wyrazista, ale nie aż tak mocna, bo należąca do herbaty i orzechów. Fusiasta, bardzo ciemna herbata ascylująca do niemal korzonkowo-ziemistych nut (niczym moja ukochana czerwona). Orzechy również się wpisały w ten klimat, wydawały się soczyście-surowe, co sprawiało, że czekolada miała mało prażony wydźwięk.

Do herbaty dołączyła cytryna z goryczkowatą skórką... było w niej coś niemal niespożywczego, smoliście-siarkowego (kojarzącego się z Zotterem Labooko Peru 100 %). Częściowo coraz bardziej zmieniała herbatę i fusy w ziemię i korzenie, a w tle i tak pobrzmiewały płatki róż (i dobrze sobie radziły).

Po wszystkim pozostał cierpki posmak kefirowo-cytrusowo-owocowy (tyle owoców się zmieszało, że spośród niecytrusów trudno jakieś wyodrębnić), dość silna ziemistość, ale również poczucie zawilgoconych suszków. Ewidentnie czułam coś herbacianego, a przed oczami zobaczyłam mocną herbatę z cytryną.

Ta czekolada  była miażdżąca. Pyszna, nieco agresywna... chwilami łagodniejąca, ale wciąż trzymająca pewien poziom. Silną gorzkość zestawiono w niej z niebanalnymi nutami, także tymi naturalnie słodkawymi.

To podrasowane kefir i kwiatowość z 75 %, bardzo podobny klimat, ale... i nowe niuanse, które rozwinęły się dzięki temu, że do miazgi nic nie dodano. Granatowe winogrona i róża, a do tego ziemista herbata - oszalałam na punkcie tych wszystkich nut. Osobiście wolałabym, by zostały zaserwowane w odrobinę mniej kwaśnym kontekście, ale i tak było cudownie. Niee, nie wiem... on chyba jednak doskonale tam pasował.
Setki są z natury dość tłuste, a w tej poczucie to zostało świetnie przysłonięte.
To chyba jedna z najlepszych jakie jadłam. Nie porównam jej do 75% (przypominam: wstęp), setki to raczej nie czekolady, do których wracam, ale wiem, że będę ją pamiętać. Zaskarbiła sobie miejsce w moim sercu.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 20,99 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 612 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

MIA 75 % Madagascar ciemna z Madagaskaru

Kocham kakao z Madagaskaru, ale ostatnio jakoś nie sięgałam po czekolady z niego. W końcu zaczął mi doskwierać konkretny madagaskarski głód. Zastanawiałam się, czy zdecydować się na bardziej znaną mi markę czy na kompletnie nieznaną. Chęć odkrycia czegoś nowego wygrała. MIA to nowa marka bean-to-bar prosto z Madagaskaru, mająca pokazać, że Made In Africa znaczy jakość. Podoba mi się ich hasło "food with thought".

MIA 75 % Cocoa Madagascar Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Madagaskaru z doliny Sambirano.

Zakochałam się w połyskującym opakowaniu, a gdy wyjęłam równie śliczne złotko, już całkowicie byłam kupiona.
Zapach, który poczułam po otwarciu złotka, zaskoczył mnie. Przewodziły w nim słodko-zwiewne, kwiatowe nuty róż, bez ładu plątały się jakieś... porzeczki i suszono-podwędzana śliwka?
Podwędzaność wychodziła też ze skąpej nutki palenia o ciepło drzewnym charakterze.
Przez kwiaty pomyślałam o czarnym bzie, ale nawet nie wiem, czy bardziej o owocach, czy kwiatach... Podobnie miałam z delikatniusieńkimi mandarynkami (i pomarańczami?), które były tak delikatne, że mogłam je sobie uroić.

Raczej matowa tabliczka miała ciemny, acz tak ciepły, że niemal przypominający mleczne, kolor. Trzaskała za to zacnie, odebrałam ją jako masywną.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, kremowo i bardzo soczyście, chwilami trochę ściągając.

Kawałek czekolady nie zdążył jeszcze porządnie spocząć w ustach, a już poczułam słodką kwiatowość. Zanim nadeszło zdziwienie, w kolejnej sekundzie uderzył mnie intensywny i przenikliwy smak kwaśny. Wraz z robieniem kolejnych kęsów nie wydawało mi się już takie kontrastowe, ale każdorazowo to było naprawdę mocne wejście.

Kwaśność należała do maślanki / kefiru z bardzo zgorzkniałymi zapędami, które były takie naturalne, że aż słonawe. Charakterna nabiałowość i ogólny kwasek rosły i rozchodziły się na wiele kierunków.

Kefir wydał mi się wręcz podgazowany. Przy zgorzkniałej maślance pojawiała się cierpkość jogurtu, a wreszcie i sam jogurt. Grecki? Też coś niemal śmietanowego, niezbyt słodkiego.

Słodycz oddalała się, widziała mi się jako nieśmiałe mandarynki / pomarańcze chowające się w kwiatach. Ta nuta nie narzucała się, chwilami wręcz zanikała, ale nie można powiedzieć, że jej nie było.

Kwasek w ogromnej mierze robił się soczysty. Sok zalewał usta smakiem cytryn. Sok wyciśnięty z tychże owoców, może też trochę gorzkawej skórki po dłuższej chwili przeszedł w klimaty bardziej kojarzące się z lemon curd. Tu bowiem cała nabiałość (może i maślaność) złączyła się z subtelną nutą z tła. Tam odnalazłam drzewa. Była to nuta ciepła (podwędzana?), ale mało palona. Na to ciepło przełożyła się raczej szczypta pikantniejszych przypraw.

Po cytrynach przychodziła pora na wkomponowane w kwiaty owoce leśne. Cały miks niedojrzałych i cierpkich: porzeczki, jagody, poziomki (?) i inne.

Lemon curd, wszak masa cukiernicza, jakby została przyozdobiona kwiatami, doprawiona, czymś złagodzona. Od tego przyszło wyraźniejsze skojarzenie z mandarynkami, może i pomarańczami, ale raczej niedojrzałymi. Trochę tylko słodkawymi.

Tak mniej kwaśno, bardziej słodko, acz wciąż z charakternie owocowo robiło się na końcówce. Wciąż przede wszystkim cytrusowo, ale z tych leśnych wyłapałam także nuty "jakby kwiatowych" niedojrzałych jagódek i poziomek. Posmak skupiał się raczej na ich kwasku (o słodkawych zapędach), niż na nich. Maślanka, jogurt odchodziły w niepamięć, by w posmaku pozostawić lekką drzewność i cytryny.

Czekolada bardzo mi smakowała. Okazała się bardzo, bardzo owocowa, również mocno kefirowo-maślankowo-jogurtowa. To cały pokaz smakowitych kwasków i cierpkości. Słodycz okazała się bardzo niska i również smakowita (w życiu nie powiedziałabym, że kwiaty będą tak pasowały!).

Była zupełnie inna niż jedzone o podobnej zawartości: Akesson's Criollo Cocoa Madagascar Ambolikapiky Plantation (stawiający na wytrawność i miodowe nuty), Jordi's Madagascar Bejofo (palono-słodko-gorzkawa) czy Zotter Labooko Madagascar (wyważony, stawiający na przyprawy). Wszystkie wspomniane oprócz nabiału i owoców typowych dla Madagaskaru miały jeszcze inne, bardzo istotne nuty, a MIA zdawała mi się opierać wyłącznie na nich, co uważam za plus, bo okazała się niecodzienną ciekawostką, takim... czystym Madagaskarem.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 20,99 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa