Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: śliwki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: śliwki. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 maja 2025

Rapunzel Sonderedition Winter-Pflaume Vollmilchschokolade mit Pflaume mit winterlichen Gewürzen mleczna 36 % ze śliwkami i przyprawami korzennymi

Kupiłam tę czekoladę trochę bez przekonania, ale wiedziona ochotą na korzenne smaki. Zamawiałam na szybko jakieś czekolady w góry, bo te mi się skończyły, a pogoda wciąż pozwalała na wyjazdy. Mało tego, prognozy na dzień, na który ją wybrałam były tak słoneczne, że aż zaczęła mało pasować. A jednak... karta dnia na ten wyjazd to była akurat Zima z talii Halloween Oracle, więc może pasowała chociaż trochę
Wzięłam ją na Płaczliwy Rohacz / Placlive, mając nadzieję, że się nad jej słodyczą łzami nie zaleję. Wspięłam się na niego ze Smutnego Sedla, na które weszłam niebieskim szlakiem z Ziarskiej Doliny.

Rapunzel Sonderedition Winter-Pflaume Vollmilchschokolade mit Pflaume mit winterlichen Gewürzen / Chocolat au lait aux prunes et a la canelle to mleczna czekolada o zawartości 36% kakao z liofilizowanymi śliwkami i przyprawami korzennymi (cynamon, kolendra, imbir); edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach pełnego, naturalnego mleka, wymieszanego z mnóstwem przypraw korzennych. Na przód wybijała się kolendra, ale dobrze czuć też cynamon. Słodycz była średnio-wysoka, ale dosadna i mocno karmelowa. Przez nią w ogóle pomyślałam o jakiejś mleczno-białej czekoladzie karmelowej. Śliwek trzeba było się doszukiwać - czuć je odrobinkę gdy wąchałam spód i łamałam. Były bardzo wycofane, wręcz ukryte. Całość jawiła się jako bardzo ciepła. 

Na spodzie widać dużo kawałków śliwek, jednak w przekroju wydało mi się, że jest ich średnio dużo. Tabliczka w dotyku jakby trochę obiecywała tłustość, potencjalnie nawet kremowość. Łamała się z lekkim, nieco kruchym trzaskiem. Śliwki w większości poskrzypywały lekko, łamiąc się wraz z nią. Tylko nieliczne trochę się ciągnęły, gdy robiłam kęsa. 
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym i łatwo. Była kremowa, tłusta w pełno mleczny sposób i idealnie gładka. Bardzo rzadko odnotowałam drobinkę którejś z przypraw. 
Z czasem na języku zaznaczały się kawałki śliwek. Trzymały się jednak długo, niemal do końca, mocno zatopione, pokryte czekoladą. Nasiąkały w tym czasie, błyskawicznie robiąc się miękkimi i farfoclowymi. 
Raz na próbę spróbowałam pogryźć je obok czekolady, gdy się rozpływała. Acz w zasadzie nie dało się ich od niej oddzielić i nie miało sensu próbowanie. Z czekoladą po prostu trzeszczały i zaraz robiły się miękkie. Zostawiałam je więc na koniec. 
Kawałki śliwek gryzione na koniec były miękkie i farfoclowe. Trafiały się mniej i bardziej jędrnawe. Niektóre były miąższem, inne skórkami, a i połączenie się zdarzało. Skórki wyszły nieco bardziej twardo. Ogólnie trzeszczały i skrzypiały, zaraz przybierając na soczystości. Ta jednak nigdy nie była zbyt wysoka. Parę kawałków cechowała gąbczastość.
Do tabliczki dodano średnią, satysfakcjonującą ilość kawałków. Były tam i średnie, i małe.

W smaku pierwsze polało się intensywne, naturalne i ewidentnie pełne mleko.

Mleko mocno dosłodzone, bo i słodycz nie wahała się z nadejściem. Miała mocno karmelowy, ciepły charakter. Rosła szybko i mocno, jednak zachowała harmonię z mlekiem, przywodząc na myśl czekoladę karmelową mleczno-białą.

Ciepły wydźwięk słodyczy podkręciły przyprawy. Zaraz dodały do kompozycji korzenną ostrość, która zaadoptowała sporą część słodyczy.

Na mleczno-karmelowym tle zarysowała się kolendra. Przez pewien czas dominowała w korzennym bukiecie, a i zdarzyło jej się trochę wysunąć przed czekoladę.

Kolendrze wtórowały imbir i cynamon. Przypraw czułam bardzo dużo. Rozgrzewały, do czego dołożyła się też przesadzona już słodycz, jednak korzenność częściowo ją pochłonęła... Przerobiła na swoją modłę.

Mleka jednak nie tknęła. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o rozgrzewającym i pikantnym od przypraw mleku, mieszającym się z pobrzmiewającą karmelową czekoladą korzenną. Korzenne, ostre mleko rozgościło się na pierwszym planie, a w tle odezwało się śliwkowe echo.

Gdy spróbowałam trochę samej czekolady bez śliwek, nie czułam ich. Ogólnie więc nimi raczej nie przesiąkła - no może odrobinkę bezpośredniość przy kawałkach.
W większości kęsów jednak - ze śliwkami - też odzywały się nieśmiało, pełniąc marginalną funkcję.

Mogły jednak bardziej zmotywować mleko. Słodycz cały czas utrzymywała ciepło-karmelowy ton i wysoki poziom (na szczęście jednak nie zasładzała przesadnie), lecz przyprawy się zmieniły. Na prowadzenie wysunął się cynamon. Bardzo polubił się z mlekiem - mocno się związały. Końcowo kolendra i imbir zostały daleko w tyle.

Śliwki trochę się nasiliły, gdy ich kawałki bardzo się wyłoniły. Smakowały jednak różnie - raz nijako, raz bardziej śliwkowo. 

Kawałki gryzione na koniec ogólnie smakowały bardzo delikatnie. Niektóre wręcz kartonowo-mdło do tego stopnia, że nie powiedziałabym, że to śliwki (równie dobrze mogły to być jakieś zbożowe chrupki). Inne zaś oddawały zgaszony smak dużych okrągłych śliwek i śliwek z kompotu. Te, które już śliwkowo raczyły smakować, były słodkawe i kwaskawe. Niektóre wyszły jakoś jakby podkwaszono, inne bardziej świeżo.
W zasadzie było pół na pół smakujących śliwkowo, a nijakich.

Po zjedzeniu został posmak mleczno-korzenny, z pikanterią mocno zaznaczoną na języku. Z przypraw w posmaku najwyraźniej ostał się imbir. Karmelową słodycz złamała ostrość, lecz na poziomie gardła trochę dawała się we znaki. To jej jednak rozgrzewanie częściowo maskowało korzenne ciepło. Śliwki świeżawo-kompotowe czuć w przypadku kęsów, w których trafiły się śliwki smakujące śliwkami.

Czekolada ogólnie wyszła smacznie, ale śliwki mnie nie usatysfakcjonowały. Słodycz tak mocno karmelowo-mleczna pasowała do ostrych przypraw, choć nie obraziłabym się, gdyby była choć trochę niższa. Ogólnie jednak sama baza była rewelacyjna - choć słodycz tak mlecznej to nie moja bajka, doceniam wykonanie, ale... no śliwki trzeba by dopracować. Wtedy mogłaby być idealną śliwkowo-korzenną.


ocena: 8/10
kupiłam: arkanasmaku.pl
cena: 13,69 zł (za 80 g)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier (pełny cukier trzcinowy, cukier trzcinowy), pełne mleko w proszku 22%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, śliwki liofilizowane 4%, mieszanka przypraw (cynamon, kolendra, imbir), emulgator: lecytyna słonecznikowa, wanilia Bourbon

piątek, 29 marca 2024

Lindt Pflaume mit fruchtigem Pflaumenwasser mleczna ze śliwowicą

Mleczne czekolady dawno już mi przeszły. Alkoholowe w większości też, jak i zwykłe słodycze czy alkohol sam w sobie. Prawie we wszystkim można jednak znaleźć wyjątki potwierdzające reguły. W tym przypadku chodzi o pewną specyficzną cukierniczą rzecz - cukrowe szkiełko, występujące czasem w alkoholowych słodyczach, m.in. w serii mlecznych czekolad z alkoholami Lindta. Rok czy dwa lata temu Mama bardzo się z nią polubiła, choć ku jej zaskoczeniu owocowe nie zrobiły na niej największego wrażenia. Zgadzamy się, że najlepiej wyszły Whisky (moja faworytka) i Cognac (jej faworytka). Jako że czasem lubię robić serie recenzenckie lub np. poznawać właśnie jakieś całe serie, gdy tylko zobaczyłam tę tabliczkę podczas zakupów z ojcem (czyli pierwszy raz w życiu stacjonarnie), wzięłam.

Lindt Pflaume mit fruchtigem Pflaumenwasser to mleczna czekolada nadziewana (33%) sokiem śliwkowym ze śliwowicą (33%) oraz z warstwą "szkiełka" z cukru.

Po rozerwaniu sreberka uderzył intensywnie słodki zapach czekolady bazującej na pełnym mleku. Zahaczała o cukrowość, lecz i wanilii w jej słodyczy było sporo. Przechodziła w nieco wanilinowy ton, ale nie przeszkadzająco. W oddali zaznaczyło się ciepło, jakby prażony akcent oraz soczyście-kwaśne śliwki i alkohol o cukrowo-likierowym charakterze. Mógł to być likier śliwkowy, ale niekoniecznie. Gdy wąchałam kostkę rozwaloną (tę do zdjęć), zahaczał o spirytusowość, kojarząc się ze śliwkową nalewką. Wzrosła ordynarność (lecz zapach nie był nieprzyjemny), która częściowo pochłonęła śliwki.

Tabliczka wydała mi się delikatna. Przy łamaniu lekko trzaskała, pykała, dając się poznać jako nieco krucha. Na szczęście trzymała się linii podziału, że nic z niej nie wypływało.
Wewnątrz każdej kostki było sporo likieru śliwkowego, który od grubej warstwy czekolady oddzielało pokaźne, cukrowe szkło. 
Ja najpierw obgryzałam płaskie brzegi każdej kostki, by na koniec włożyć do ust "kapsułkę". 
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym. Miękła ochoczo, po czym gęsto zalepiała usta. Była kremowo-tłusta i pełna. Częściowo z czasem zaczynała odsłaniać cukrową warstwę w środku. W pewnej chwili, mniej więcej w połowie rozpływania się, "kapsułka" pękała, a po ustach rozlewał się płyn. 
Warstwa cukrowego "szkła" wtedy dała się poznać jako szliście chrupka i delikatna. Rozpuszczała się wraz z resztą, ale - niepodgryzana - zostawała najdłużej. Gryziona rzęziła i chrupała lekko. Jej grubość była trafiona - na tyle sowita, by się nią nacieszyć, ale nie zbyt gruba, by zmęczyć.
Płyn był jakby nieco zagęszczoną od cukru, lepkawą wodą. Po kostce spływało to-to powoli.

W smaku pierwsza przywitała mnie bardzo, aż nieco drapiąco słodka czekolada. Dała się poznać jako leciutko waniliowo-wanilinowa i do granic możliwości mleczna.
Poziom mleczności był bardzo wysoki, mleko zahaczało wręcz o śmietankę. W tle pojawiła się delikatna, ciepła nuta, kojarząca się z prażonymi orzechami. Wtórowała im słodycz, zahaczająca o cukrowość. Miała wręcz uroczo-dziecięcy charakter.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kawałka z "kapsułką", czekolada odsłaniała miejscowo "szkiełko". Cukrowa warstwa smakowała specyficznie alkoholowym cukrem. Niewiele wnosiła, ale nie była bez znaczenia.

Jeszcze kiedy kostka była w ustach cała, smak słodko-kwaskawego soku śliwkowego i alkohol zdradzały swoją obecność.

Gdy "kapsułka" pękła, po ustach rozlał się bardzo, bardzo słodki alkohol. Zawartość procentów wydała mi się znacznie wyższa niż mają likiery, ale nie była ordynarna. Dosadna owszem. Na jego fali rozeszły się soczyste kwaśno-słodkie śliwki. Pomyślałam o węgierkach świeżych, ale też podsuszonych, a wciąż soczystych, i utopionych w lekko spirytusowym alkoholu. Wystąpiły też trochę obok alkoholu, choć w dużej mierze łączyły się z nim w jedno. Do głowy przyszła mi śliwkowa nalewka. Ta zaszczypała w język i rozgrzała gardło. Słodycz wzrosła drastycznie całościowo, co nakierowało alkohol na wino śliwkowe i może likier śliwkowy (nigdy takiego samego w sobie nie piłam). Śliwkowość, a już na pewno kwasek, trochę się rozmyła w procentach, ale pobrzmiewała do końca, aż płyn zniknął.

Czekolada po debiucie alkoholu wydała mi się jeszcze słodsza, bardziej cukrowa. Na szczęście wciąż była też głęboko mleczna - jej mleczny, ciepły charakter osłabł tylko minimalnie. Echo alkoholu utrzmywało się długo.
Kęsy bez "kapsułek", a więc samej czekolady, którymi przedzielałam sobie kapsułki, pozwalały poczuć mleczną pełnię słodkiej czekolady - nie traciła w zestawieniu z alkoholem.

Szkiełko gryzione po czekoladzie serwowało jakby zgaszony smak cukru, przesiąkniętego alkoholem. Nie był ordynarny. 
Całość końcowo jednak nieco zacukrzała, choć jeszcze nie odpychająco.

Po zjedzeniu został posmak przecukrzonego alkoholu z nutą kwaskawych śliwek, a także cukrowo-waniliowej czekolady. Mleczność była wciąż wyczuwalna bardzo dobrze. Jakby śliwki ją zmotywowały? Procenty lekko gryzły język.

Czekoladę uważam za bardzo udaną. Taka słodka, mocno mleczna czekolada pasowała do słodkiego, śliwkowego alkoholu. Był dość mocny, i choć przesłodzony, smakował śliwkami. Powiedziałabym, że to śliwkowa nalewka z nutą likieru. Same śliwki przyjemnie czuć też nieco jakby obok alkoholowości. Czuć ich lekki kwasek. Nie był jednak pierwszoplanowy, podobnie jak i smak śliwek. Grzecznie podporządkował się mlecznej czekoladzie. Nie wyszło to tanio, acz dosadnie. Struktura udana - uwielbiam tę serię za zacne "alkoholowe szkiełko".
To najlepsza z owocowych tabliczek, równie dobra co Cognac. W moim odczuciu jednak Whisky i tak wyszła najlepiej - acz to pewnie dlatego, że zwyczajnie owocowe alkohole nie są w moim stylu. Myślę jednak, że wielbicieli takich zachwyci o wiele bardziej.
4 kostki powędrowały do Mamy, jako że ona uwielbia tę serię. Jej również smakowała. Stwierdziła: "Bardzo smaczna i z cudownym szkiełkiem. Niby wiedziałam, że ona ze śliwowicą, ale śliwek za wiele nie czułam, a po prostu wyrazisty alkohol, dobrze łączący się z pyszną czekoladą. U mnie w rankingu też jest na drugim* miejscu."
U Mamy na pierwszym jest Cognac, na drugim Whisky i dzisiaj prezentowana, a na trzecim z likierami owocowymi (wiśnia, gruszka, morela).


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 13,98 zł
kaloryczność: 480 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym się nią kiedyś poczęstować

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, śliwowica 4,4%, laktoza, syrop z cukru inwertowanego, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat soku śliwkowego 1,2%, lecytyna sojowa, substancja zagęszczająca: guma arabska, ekstrakt słodu jęczmiennego, aromat

poniedziałek, 19 czerwca 2023

Zotter Gingerbread & Fruit / Lebkuchen & Fruchte mleczna 40 % z migdałowym nugatem z przyprawą do piernika, kawałkami piernika, olejkiem pomarańczowym i białą czekoladą; owocowym kremem z suszonych śliwek i daktyli oraz cienkimi warstwami czekolady białej karmelowej i ciemnej

Od lat wszelkie pierniki, pierniczki i ciastka korzenne lubię jedynie teoretycznie, bo to typy produktów zupełnie nie w moim typie i zazwyczaj bardzo słodkie. Nadziewane Zottery jakoś ostatnio też robią się coraz mniej moje, ale jednak trafiają się też naprawdę smaczne. Chociażby egzotycznie-korzenna For the Best Employee in the World 2022 była dziwna, ale ciekawa i przyjemna. Ona jednak była niespodzianką. O dzisiaj opisywaną sama poprosiłam ekipę Zottera. Nadzienie piernikowe z suszonymi owocami brzmiało bardzo zacnie, ale żałowałam, że Zotter nie zdecydował się na ciemny wierzch. Przecież jak świat światem pierniki polewa się właśnie raczej ciemną czekoladą... A potem jeszcze odkryłam, że wepchnął do środka warstewkę karmelowej. Po co? Jak ja nie lubię przeładowanego jedzenia. Miałam tylko nadzieję, że to jakoś wyjdzie suma summarum.


Zotter Gingerbread & Fruit / Lebkuchen & Früchte to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao nadziewana (30%) migdałowym nugatem / praliną z przyprawą do piernika, kawałkami piernika, olejkiem pomarańczowym i białą czekoladą oraz (30%) owocowym kremem z suszonych śliwek i daktyli, słodzonym syropem daktylowym i wanilią oraz cienką warstwą białej karmelowej czekolady na wierzchu i ciemnej na spodzie.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach piernika z ostrymi przyprawami i soczystością oraz pełnomlecznej czekolady. Gdy nachylałam się nad spodem, miałam wrażenie, jakby była to nie tabliczka, a miękkie, czekoladowe pierniki oblane czekoladą z bukietem ostrych, piernikowych przypraw: cynamonem, goździkami, kardamonem i anyżem. Wierzch wydał mi się bardziej stonowany i słodki; karmelowy, lekko owocowy. Po przełamaniu wyklarowały się soczyste, wilgotne suszone śliwki, pomarańcze i echo daktyli. Ich splot zasugerował soczyste rodzynki, a całość była bardzo, bardzo słodka i słodko-ostro drapiąca. Nawet lekko iluzorycznie alkoholowa.

Tabliczka wydała mi się tłusta, ale twarda i masywna... aż do przełamania. Wtedy wyszło na jaw, jak krucha i rozpadająca się była. Warstwy czekolad cechowała grubość i konkret, przy czym najgrubszą zrobili wierzchnią karmelową. Ciemna ze spodu podpadła mi tym, że jej ilość była znikoma. Otaczająca wszystko mleczna zaś przeciętna. Wszystkie pękały dość krucho. Dało się je oddzielić. Niestety przez to, jaką strukturę miał krem owocowy, czekolada zsuwała się z nadzień. Bardzo to niepodzielne, niewygodne i denerwujące.
Krem owocowy okazał się twardo-zbity, nieco zżelowany. Był miękki, wyginał się, ale bardzo trudno go przerwać. Właśnie nie łamał się, a jak już, to rwał. Widać w nim sporo farfocli i kawałków owoców. Był wilgotny i lepkawy.
Krem migdałowy był konkretny, ale w znaczeniu: pełny; bo nie twardy, a tłusty i miękko-mazisty. Pełny i dość zbity. Wypełniały go jakby drobinki przemielonego piernika i przypraw.
W ustach czekolada mleczna rozpływała się powoli i maziście, racząc mnie kremową tłustością pełnego mleka. Warstwy spod niej zgrały się z nią - biała karmelowa była tłusto-maślana, ale w dodatku pylista, natomiast ciemna bardziej tłusto-mazista. 
Czekolady miękły wraz z nadzieniami, ale niespecjalnie się z nimi mieszały. Te rozpływały się zupełnie inaczej. Owocowe długo trzymało się jako zbita galareta, a potem, gdy się je ssało, rozłaziło się na fragmenty, upuszczało soczystość i zalegało długo. Migdałowe natomiast było spójniejsze z czekoladami.
Krem piernikowo-migdałowy zmieniał się w rzadkawo-tłustą papkę, jakby zagęszczoną wilgotniejącymi i rozpływającymi się suchawymi i trochę mącznymi kawałkami piernika.
Owocowy krem przypominał trochę połączenie papkowatego surowego batona (raw bara) z  twardą galaretką. Miękł nieco ciastowo, acz wykazywał też śliskawość wilgotnych śliwek suszonych. Takich bardziej miękkich. Czuć w nim papkowaty efekt daktyli, jak również nieco jędrniejsze ich kawałki i sporo skórek.
Kremy rozpływały się tworząc jakby zawiesinę z tłustawej, czekoladowo-nugatowej mazi i dodatków. Czekolady rozpływały się długo wraz z nimi, acz to jakby zżelowane kawałki owocowego nadzienia i drobinki wypełniające obie warstwy zostawały na koniec.
Śliwki i daktyle to też różnej wielkości kawałki o różnym stopniu jędrności. Niektóre były twarde, inne to skórko-farfocle, część - trzeszcząco-skrzypiące kawałki. Jedne wlepiały się w zęby bardziej, inne mniej. Trafiły się też jakby suchsze i ostrzejsze skórki daktyli.
Kawałki piernika wilgotniały od reszty. Były niczym zawilgocone okruchy miękkich pierników lub piernika. Wśród nich plątały się drobinki przypraw i kawałeczki migdałów.
Kawałki gryzłam i ciamkałam, gdy reszta się już rozpłynęła.
Przy podziale czekolada irytowała, natomiast już w ustach, w trakcie jedzenia starała się nadrobić i udobruchać - nie było aż tak źle, jakoś tam się zlepiała, ale i tak wydała mi się... niewygodna.

W smaku czekolada przywitała mnie wysoką słodyczą karmelu i naturalnym smakiem pełnego mleka. 
Karmelowość szybko zwiększyła czekolada biała karmelowa, podwyższając tym samym słodycz. 
Ciemna z kolei podbiła paloną nutę i wprowadziła piernikowość wraz z leciutką gorzkością. Wierzch nasiąkł wnętrzem, to pewne, bo w zasadzie soczysty piernik czuć niemal od razu, przy przegryzaniu się przez całość na pewno. Efekt mocno korzennego, czekoladowego piernika, ot co!

Śliwki i cytrusy szybko zaznaczyły swoją obecność, przekradając się wraz z ciemną czekoladą. Do głowy przyszły mi nadziewane pierniki w czekoladzie z kwaskawo-soczystą nutą.

Nugat migdałowo-piernikowy za to spokojnie wplatał się w mleczność. Wyszedł śmietankowo-maślano, trochę biało czekoladowo. Migdały o nugatowym charakterze dodały jeszcze więcej słodyczy, acz same w sobie były lekko wyczuwalne. Korzenne przyprawy dodały tej warstwie wręcz ostrego ciepła.
Przyprawy przebijały się, przekierowując myśli o pierniczkach na piernik. Piernik goździkowo-kardamonowy, z dużą ilością cynamonu i innych, ostrych przypraw. Całość w pewnym momencie wykazała wysoką pikanterię. Goździki wydały mi się też wręcz soczyste. Podkręciła to pomarańcza. Z czasem, gdy kawałki piernika bardziej nasiąkały, odnotowywałam ciastkowo-pszenno-mączną nutę - właśnie jakby okruchów. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomarańcza zrobiła się bardziej goryczkowato olejkowa, ale też soczysta. Połączyła kwasek i słodycz, po czym przywołała suszone śliwki.

Nadzienie owocowe uderzyło słodyczą suszonych owoców, do których szybko dodało ich kwasek. Wydało mi się lekko powidlano-duszne, złudnie alkoholowe, specyficznie soczyste. Śliwki dominowały, łącząc w sobie suszone oraz jakby "cięższe", słodkie powidlane. Daktyle zaś udawały nieco piekący słodyczą karmel. Owocowy, naturalny i bardzo słodki. Idealnie wpasował się do piernikowej korzenności. Ta część miała w sobie coś z  surowego owocowego batona "raw bar" w wariancie pikantnie piernikowym.

Owoce, głównie "karmelowe" daktyle podkreśliły zarówno migdałowość mleka migdałowego, jak i smak ciasteczek korzennych. To właśnie ten pojawił się obok całej piernikowości. Wraz ze słodyczą, przyprawy zaznaczyły swoją obecność w gardle.

Wszystkie słodkości, czy to piernik, czy pierniczki, czy ciastka korzenne wydawały się oblane karmelowo słodką, intensywnie mleczną czekoladą. Jej smak utrzymywał się bardzo długo.

Na koniec jednak zostały kawałki. Okazały się wyrazistymi suszonymi owocami i korzenną miazgą przypraw i jakby delikatnych, pszennych (z trochę mączną nutą?) ciasto-ciastek piernikowych.

Farfoclowe śliwki i nieco twardsze, ale też trochę ciągnące daktyle smakowały sobą, a więc słodko-kwaskawymi śliwkami suszonymi, czasem bardziej słodkimi, powidlanymi śliwkami oraz słodkimi, suszonymi daktylami. Gdy gryzłam to wszystko, ewidentnie czułam jeszcze ostro-goryczkowate przyprawy korzenne oraz ciastka korzenne. Bardziej właśnie ciasteczkowe niż piernikowe.

Po zjedzeniu została cytrusowo-śliwkowa soczystość oraz ciepło zbudowane z karmelowej słodyczy i piernikowych, ostrych przypraw. Do tego czułam lekką goryczkę przypraw, w tym kardamonu, i nieco czekoladową.

Całość była smaczna, ale nie podoba mi się jej forma. Przez dodanie tylu warstw różnych czekolad było to krucho-łamliwe, rozpadające się. A szkoda. W ustach jakoś częściowo zaskoczyło na właściwy tor, ale i tak rozłaziło się i rozpadało. Brakowało mi spójności.
Wysoka, karmelowo-białoczekoladowa, nugatowa słodycz została nieźle przełamana złożoną ostrością piernika. Sam piernik, pierniczki i różnego tego typu słodkości bardzo wyraźnie czuć. Podobnie smakowite suszone śliwki. Co prawda daktyle już nieco się gubiły, ale i one sporo wniosły. Efekt raw baro-galaretki ciekawy. Wilgotniejące okruchy piernika w sumie też się tu zacnie odnalazły. Mnie może w pewnym momencie było za słodko i za mało czekoladowo, bo to raczej batono-piernik w formie tabliczki, ale jako ciekawostka w sumie fajna propozycja. Tylko że... tak nie moja, męcząca, że szybko się znudziłam i po 1/3 nie widziałam sensu, by jeść więcej i oddałam Mamie. Swojego znudzenia jednak na ocenie nie odbijam, bo... to po prostu coś nie dla mnie.

Mamie smakowała, lecz na wstępie przyznała: "rzeczywiście forma mało czekoladowa". Rozwinęła: "Bardzo mi smakowała, jednak nie bardzo czułam to wszystko, z czego ona niby tam jest. Jadłam sobie warstwa po warstwie, bo zupełnie się to rozleciało, i wszystko mi pasowało. Ta jedna część była taka fajna soczysta, jak żelka bardzo owocowa. Druga rzeczywiście piernikowa. Całość słodka, taka słodko-mleczna, owocowa i korzenna, fajna".

Odebrałam ją jako piernikowo-słodszą i bardziej nijako-chaotyczną wariację na temat połączenia Date & CashewPlum & Hazelnut.
Choć w sumie zestawienie smaków zacniejsze niż w For the Best Employee in the World 2022, to jednak bardziej irytująca forma i słodycz dzisiaj prezentowanej sprawiły, że tamta jakoś bardziej mnie cieszyła.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: -
kaloryczność: 484 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone śliwki, daktyle, migdały, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, mąka żytnia, olej migdałowy, syrop daktylowy, karmelizowane mleko w proszku (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), odtłuszczone mleko w proszku, jaja, słodka serwatka w proszku, miód, masło, przyprawa do piernika, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, cynamon, koncentrat soku pomarańczowego, substancja spulchniająca: soda oczyszczona; sproszkowana wanilia, sól, olejek pomarańczowy, płatki róży, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

wtorek, 4 kwietnia 2023

(Słodki Przystanek) Beskid Chocolate Pinta Kwas Omega Ultimate Sour ciemna 70 % z Kolumbii ze sproszkowanymi liofilizowanymi śliwkami i wiśniami oraz cynamonem (miniaturka)

Jak pisałam przy Beskid Transition, nie była jedyną otrzymaną nowością, o której nie wiedziałam. Właściwie bardziej odpowiednie byłoby tu chyba używanie sformułowania "limitka", bo gdy ją otrzymałam, była już niedostępna jako cała tabliczka, a co dopiero mówić w momencie publikacji...
To właśnie jednak ta już na pierwszy rzut oka była bardziej moja. W końcu ciemna! A dodatki na gładko to moja ulubiona forma dodatków - obecnie właśnie takie jeszcze jestem w stanie tolerować. Wszelkie kawałki i posypki nie przemawiają już do mnie.

Beskid Chocolate Pinta Kwas Omega Ultimate Sour to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z Kolumbii, z okolic miasta Tumaco, ze sproszkowanymi liofilizowanymi śliwkami i wiśniami oraz cynamonem; u mnie jako miniaturka ok. 10g.

Już przy otwieraniu zapach cynamonu uderzył niczym grom. Naskoczył na delikatniejsze, acz wyraźne, drzewa i migdało-orzechy. Oczami wyobraźni widziałam drzewa z odstającą, grubą korą. Dołączyła goryczko-cierpkość... nieco ziemiście-sezamowa, może kawowa... Ale jak kawa piernikowa, z przyprawą do piernika. W której czuć też kwasek. Ten mieszał się z wiśniami i suszonymi, mazistymi śliwkami - wyraźnymi, jakbym je wąchała, acz w kompozycji dopiero na którym planie. Pomyślałam o owocach w nieco powidlanym kontekście, który dodał im słodyczy. Całość była słodka znacząco, ale słodycz jakby jej nie definiowała.

W dotyku czekolada była trochę pylista, ale nie sucha. Przy łamaniu okazała się twarda. Trzaskała głośno i krucho.
W ustach rozpływała się przyjemnie powoli i kremowo, zaskakująco gładko. Zaraz jednak na jaw wyszła chropowatość... jakby jednak zostawiając w spokoju bazową gładkość. Kawałek zachowywał kształt niemal do końca, trochę zalepiając usta mazią, puszczając obok potok szybko i mocno rosnącej bezkresną soczystość. Z czasem wyraźne czułam lekką proszkowość, szorstkawość, ale mieszała się ona z zawiesiną czekoladowej mazi i jakby sokiem wyciśniętym z owoców. Po czym wszystko znikało.

W smaku pierwsze rozbłysły egzotyczne owoce czerwone. Raczej czerwone... poczułam granata niezbyt dojrzałego, a potem ananasa.

Sekundę-dwie zajęło słodyczy pojawienie się. Zaserwowała karmel. Od razu była wysoka i wyrazista. Po chwili otarła się o jakby skwaśniały karmel... Zaleciał nawet lekko rzygowinowo, co jednak na szczęście szybko się ukryło.

Owoce rozkręcały się. Zaabsorbowały i umiejętniej zaopiekowały się kwaśnością. Nagle poczułam mnóstwo wiśni, obudowanych egzotycznymi owocami i podsyconych cytryną. Pomyślałam o mieszance wiśni miękkich, dojrzałych z jasnymi, niedojrzałymi. Nawet z dodatkiem wiśni suszonych. Owoce i związana z nimi soczystość szalały.

A jednak dość szybko zjawiły się drzewa. Oczami wyobraźni widziałam masywne drzewa z grubą, pękającą korą. Wprowadziły goryczkę, co wykorzystał cynamon. Wyjaśnił rzygowinowość, najpierw jakoś kłócił się z owocami, ale w końcu przytulił do drzew na dobre. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na pomoc przyszły im... migdało-orzechy? Sezam? Goryczkowato-neutralne, podporządkowujące się drzewom... i łączące się z maślanością. Kontrastowo uwypukliła soczystość. Kwaskawą, a jednak też słodką.

Pomyślałam o piernikowej, słodkiej kawie, gdyż cynamon wciąż miał wiele do powiedzenia. Podpowiedział owocom trochę bardziej powidlany tor, ale niespecjalnie go podchwyciły. Trochę, na chwilę... Cytryny przyciągnęły śliwki. Pomyślałam o drobnych, kwachowatych śliwkach i jakiś cierpko-kwaśnych, a jednocześnie sowicie dosłodzonych powidłach. Mimo wysokiej kwaśności i bezkresnej soczystości, było też słodko. Wiśnie z owoców dominowały bezsprzecznie. Były soczyste i coraz słodsze. Słodycz szybko zaczęła się wydawać dodana, przez co pomyślałam o sokach i napojach wiśniowych.

Słodycz była dosadna i jakaś niedopasowana... Egzotyczny bukiet owoców próbował się z nią mieszać, ale mu nie szło... Nie szło mu też przemieszanie z cynamonem. Ten z czasem podszedł do wiśni, przez co obok wiśni niedojrzałych pojawiły się aż przejrzałe... Goryczkowato-cierpkie?

Bliżej końca cierpkość wzrosła. Pomyślałam o kwaskawo-cierpkiej kawie, cierpkim cynamonie, z którego ilością trochę przesadzono i cierpkiej ziemi. Było w tym coś "brudnego", ale też słodkiego.

Po zjedzeniu został posmak kwaśno cytrynowo-wiśniowy w takim "napojowatym" kontekście, ze sporą ilością goryczkowatego cynamonu. Wydźwięk był piernikowo-ziemiście-drzewny, ale i słodycz się ostała... taka prosta, zwykła i jakby "dolepiona".

Całość mnie rozczarowała. Wyszła kwachowato i słodko w sposób prosty, niedopasowany. Miałam wrażenie, że dodatki bardzo się kłócą. Wiśnie i śliwki w miarę przyjemnie łączyły się z egzotyką, płynącą z bazy. Podkręciły ją jak to tylko możliwe, lecz... cynamon zupełnie do tego nie pasował. Drzewno-ziemiste wątki bazy pod tym wszystkim wydały mi się jakieś zbyt zgłuszone. Myślę, że cynamon o wiele lepiej by z nimi wyszedł, gdyby nie dodano żadnych owoców, które aż tak nakręcałyby owocowe nuty samej czekolady (w np. Beskid Colombia Tumaco Dark 80 % owocowe nuty nie były tak mocne). Zrobiłabym z tego dwie czekolady, bo to mogłaby być rewelacyjna ciemna owocowa (lepsza od Zottera InFusion Cherry i nowej Pacari Passion Fruit na pewno, może porównywalna do starej), a także świetna czekolada cynamonowa.
Nie wiem, jak smakuje piwo, które czekolada ta ma oddawać. Być może jakoś tak - wtedy stylizację można uznać za w pewnym sensie udaną. Gdy jednak chodzi o ogólny odbiór, to już gorzej. Czuję, że sprawę zawalił też biały cukier - trzcinowy pewnie lepiej by to zgrał i wyważył. Szkoda, bo potencjał jest. Oczywiście czekolada nie była niesmaczna, a w porządku - Beskid jednak stać na więcej.


ocena: 7/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier, liofilizowana śliwka, liofilizowana wiśnia, cynamon

środa, 3 sierpnia 2022

Zotter Plum & Hazelnut ciemna 100 % nadziewana kremem śliwkowym z rumem i nugatem / praliną z orzechów laskowych

Gdy tylko zobaczyłam tę czekoladę pomyślałam, że na pewno jest smaczna. Bez wczytywania się, bez większych przemyśleń. A jednak przeczucie, że musi być przepyszna, przyszło dopiero po zjedzeniu Date & Cashew i przeczytaniu, czym właściwie dzisiaj opisywana dokładnie jest. Wyglądała na propozycję analogiczną do podlinkowanej. Połączyła orzechy i owoce, które... chyba powinny zacnie się zgrać. 


Zotter Plum & Hazelnut / Pflaume & Haselnuss to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao nadziewana (40%) kremem śliwkowym, słodzonym syropem daktylowym i dodatkiem rumu oraz (20%) nugatem / praliną z orzechów laskowych.

Po rozchyleniu papierka poczułam intensywny zapach słodkich, suszonych śliwek i daktyli. Pomyślałam o śliwkach w czekoladzie i suszonych śliwkach o powidlanym charakterze. Miały palone, wyraziste i aż melasowe słodkie tło, gdzie zaznaczyła się odrobina alkoholu i orzechy. Doszukałam się nuty wilgotnego, ciemnego chleba na zakwasie ze śliwką i piernika. Kręciła się tam lekka ziemistość, dym, kawowa gorzkość. Wierzch wydał mi się łagodniejszy, bardziej czekoladowy i słodki daktylowo-karmelowo. Ten też była aż karmelowo-palonocukrowy (rumowy?). 
Po podziale wyraźniej rozbrzmiały kwaskawe, suszono-powidlane śliwki, podkręcone rumem oraz orzechy. Do głowy przyszła mi ciężko-słodka masa makowa dla dorosłych z ogromną ilością bakalii: śliwek i daktyli.

W dłoniach tabliczka wydała mi się konkretna, co potwierdziło się przy łamaniu. Trzaskała głośno za sprawą bardzo grubej warstwy czekolady, jednak ogół był dość ciężko-masywny. Aż zaskakująco. Nadzienia wprawdzie cechowała plastyczność, ale i wysoka, nieco ciągnąca zwartość, gęstość.
Śliwkowe (na dole) trochę się rwało, wyciskało. Było jakby lepko-mulistymi, mocno sprasowanymi kawałkami śliwek, zmienionych w wilgotny, gęsty, nieco śliskawo-żelowo-ciastowy krem. Bardzo się kleiło.
Nadzienie orzechowe, a więc nugat, wydawało się raczej suchawo-zbite. Może nawet kruche? A jednak też plastyczne, acz w bardziej grudkowy sposób.
W ustach całość, a już na pewno czekolada, rozpływała się bardzo powoli i maziście, zostawiając oleiste smugi na podniebieniu. Wyszła tłusto i ciężko, ale kremowo (chyba nie zgadłabym, że to setka).
Nieco szybciej wyciskało się nadzienie owocowe (ale znikało wolno!), nugat zaś rozpływał się spójniej z czekoladą, choć w zasadzie wszystko rozpływało się razem i mieszało ze sobą. Odebrałam to jako ciastowe i papkowate, a jednak wciąż czekoladowe.

Nugat mieszał się z czekoladą poprzez kremowość, mimo że sam nie był definicją kremowości. Dołożył za to trochę swojej tłustości, aczkolwiek sam bardzo tłusty nie był. A choć pyliście-pudrowy (mączny?), na pewno nie suchy. Miękł, chwilami rolował się na gumkowe grudki, potem zaskakiwał na bardziej kremowy tor, niczym gładka (bez kawałków orzechów) pasta z orzechów z pylistym efektem, łącząca suchość i oleistość, ale nie będąca ani suchą, ani oleistą.
Krem śliwkowy miękł prędko na soczystą papkę. Był mokro-lepki jak sprasowane, aż zżelowane, wilgotne suszone śliwki, a jednocześnie trochę ciastowy. Czuć w nim rozłażące się, wilgotne daktyle, ale przede wszystkim ogrom miękko-lepkich śliwek. Soczystość się dosłownie z niego wyciskała. Gdy tak to się rozpuszczało, wydawało się coraz bardziej powidlano-miękkie, ale też daktylowo ciastowe (acz w mniejszym stopniu). W zasadzie był sprasowanymi owocami, z kawałkami miękkich owoców... czy raczej: z kawałków. Na sam koniec pozostały co większe miękko-mokre, lepiące kawałki śliwek. 
W całości krył się lekko wysuszający efekt (od alkoholu i daktyli?).
Czekolada z wierzchu znikała nieco wolniej od wnętrza, otulając je i kończąc występ. Wszystko rozpływało się bardzo powoli, ale błogo.

W smaku czekolada zaczęła od roztoczenia gorzkiego dymu i mocno palonego akcentu, który skojarzył mi się trochę z kawą i z piernikiem ze śliwką. W porywach z chlebem ze śliwką? Pojawił się kwasek, soczystość - właśnie śliwkowa, trochę cytrusowa i ziemista. Zaraz także orzechy się zaznaczyły - chyba nieco nasiąkła nadzieniami; nie powiedziałabym, że to setka.

Kwasek prędko wzrósł. To odezwało się nadzienie śliwkowe. Było bardziej dynamiczne; uderzyło, po czym uspokajało się. Nugat natomiast wchodził spokojniej.

Krem śliwkowy prędko rozkręcił soczystość. Wyraźnie czułam słodko-kwaskawe śliwki suszone, które szybko przeszły w bardziej powidlany, poważny klimat. To splot palony, cierpkawy i podkreślony alkoholem. Jednocześnie niemal muląco słodki, aż lekko palono-cukrowy, rumowy. Ten też wpisał się w owocową nutę. Nie był na szczęście za mocny, ale rozgrzewał wyraźnie, z wolna ocieplając także gardło. Wmieszał się jednocześnie w piernikowy aspekt. Śliwki skojarzyły mi się z masą bakaliowo-makową, może trochę miodową, trochę melasową. W tle poczułam niemal piekąco słodkie daktyle. Tu jednak kwasek suszonych śliwek miał się nieźle i dbał, by słodycz całości się nie zagalopowała.
Zdziwiłam się więc, gdy kremu owocowego spróbowałam osobno - okazał się najpierw lekko kwaskawy, potem zaś bardzo, bardzo słodki od śliwek i daktyli - jak widać, to kontrast z nugatem i wyrazistą czekoladą tak zmobilizowały kwasek do działania.

Do korzenności i pewnej ciężkości dołożyły się orzechy laskowe. Okazały się trochę złudnie korzenne. Chwilami słodkawe, ale w bardziej naturalny sposób (niż klarownie nugatowy). Wyraźnie jednak otuliły je daktyle, osłabiając ich smak, a dokładając słodyczy. Nie zagłuszyły laskowców zupełnie, choć orzechy ogólnie wyszły bardzo subtelnie, chwilami nieco "smakowo sucho". Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nugat wydał mi się mdławy, a ogólna słodycz (trochę melasowa?) aż trochę męcząca, ale... w końcu orzechy znów wykazały się gorzkawością. 
Nadzienie orzechowe spróbowane osobno było słodkie, ale w normie - wyraźnie za to słodkie za sprawą daktyli (cukru daktylowego?). W połączeniu z owocowym był moment, że śliwki i ciepło alkoholu (na szczęście nie smak rumu sam w sobie) przygłuszały orzechy, ale te w końcu wybroniły się. Rum chyba nieco przygłuszał też smak daktyli (zostawiając słodycz). W dodatku ta część też nieco nasiąkła śliwkami.

Gdy alkohol zniknął prawie zupełnie, czekolada cały czas obecna w tle, wraz ze śliwkami przełożyła się na skojarzenie z cukierkami "śliwka w czekoladzie", a całość była trochę jak piernik śliwkowy w czekoladzie. Ciepła, korzenna, pikantnawa i gorzka od kakao i orzechów. Soczysta, a jednocześnie bardzo słodka.
Poszczególne części niezwykle harmonijnie współpracowały, uzupełniając się i przełamując.

Czekolada na końcu wydała mi się wręcz ziemista, gorzko dymna, a jednak też zaskakująco słodka. Słodka w sposób karmelowo-korzenny? Melasowy i... z odrobinką kakaowego kwasku, wzmocnionego śliwkami. Z orzechowym nadzieniem zaś wiązała się delikatniejszym, oleistym wątkiem.

Po zjedzeniu było, jakbym najadła się lepkich, słodko-kwaskawych suszonych śliwek i alkoholowych cukierków typu "śliwka w czekoladzie", zasładzając się nimi. Czułam też orzechy laskowe oraz piernikowość, przełamane cierpkim kakao. Pieczenie korzenno-alkoholowe nie męczyło.

Całość uważam za pyszną. Choć bardzo słodka, to w pełni zrozumiale. Mulące, słodkie śliwki (z echem daktyli) były jednocześnie przyjemnie kwaśne; piernikowe klimaty z odrobiną soczystości i alkoholu wyszły cudownie z orzechową nutą. A jednak wolałabym, by laskowce więcej wniosły (choć na ich brak nie mogę narzekać). Wprawdzie chwilami trochę się gubiły, ale na szczęście nie zupełnie. Miło, że czuć smak daktyli (a nie tylko ich słodycz), ale nie uważam, by śliwki potrzebowały ich wsparcia (same też by przecież były smakowite - może przejrzystsza kompozycja byłaby jeszcze lepsza?). Mocna, ziemiście-dymna i też piernikowa czekolada to strzał w dziesiątkę. Do tego wszystko było niewiarygodnie spójne, kremowo-maziste i naturalne. Szokująca harmonia, a także zacny pomysł na tak grubą warstwę czekolady na wierzchu (ta znikała najwolniej, a czekolada ze spodu najszybciej, dzięki czemu całość rozpoczynała się i kończyła się czekoladą).


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 492 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, suszone śliwki, orzechy laskowe, cukier daktylowy, tłuszcz kakaowy, rum, syrop daktylowy, olej z orzechów laskowych, lecytyna sojowa, cynamon, sproszkowana wanilia, sól 

czwartek, 24 lutego 2022

Terravita Czekolada Mleczna Ciasteczko z Nutą Śliwki mleczna o smaku śliwki i piernika z kakaowymi ciastkami

Wraz z kolejnymi nowościami Terravita coraz bardziej traciła w moich oczach, aż ich znielubiłam. Owszem, mają kilka niezłych czekolad, kilka takich, które są dokładnie tym, czym mają być, ale coraz więcej w ich ofercie zaczęło pojawiać się "odwalanej kaszany". A to coś nie tak z dodatkami, a to coś tam. W końcu zupełnie przestały mnie interesować, więc żałowałam, że nowa linia ma takie piękne opakowania, a takie nie dla mnie warianty (z aromatami, a nie realnymi dodatkami albo z dodatkami odpychającymi mnie). Jedna jednak... właśnie dzisiaj opisywana wydała mi się w miarę bezpieczna, bo mleczną z ciastkami znałam i uznałam za dobrą mimo cukrowości. Śliwka natomiast... nie obstawiałam, by akurat śliwkowy aromat miał być wyjątkowo straszny. Śliwka (wyobraziłam sobie nutę bombonierkowo-alkoholową) i kakaowe ciastka? Mogło zagrać. Tylko że... dosłownie parę dni przed degustacją dowiedziałam się o jeszcze jednej nucie, a mianowicie o pierniku. Sztuczne przyprawy korzenne przerażają już bardziej i... takie zestawienie wydało mi się już nieco ryzykownie przeładowane. Kupując nie miałam pojęcia, że to "świąteczna, mleczna czekoladka" - dowiedziałam się tego dopiero ze strony internetowej dzień przed degustacją.

Terravita Czekolada Mleczna Ciasteczko z Nutą Śliwki mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao o smaku śliwki i piernika z kakaowymi ciasteczkami 

Otwierając poczułam tak odpychająco sztuczny, żelkowo-dżemowy, landrynkowy zapach "może i śliwki", łączący cukier i kwaskawość, że zupełnie przeszła mi ochota jedzenia czegoś tak walącego. Z czasem jednak trochę się z tym oswoiłam, a śliwkowa nuta jakoś się wygładziła na cukrowo-mlecznym tle. Budowała je niewątpliwie naturalnie i smakowicie mleczna czekolada. Zwłaszcza gdy nachylałam się nad spodem czułam pierniczki w czekoladzie mlecznej, lekką ciasteczkową nutkę. Całościowo jednak było to odpychające.

Na dotyk tabliczka sprawiała wrażenie plastikowej i lepko-tłustej. Wprawdzie łamana lekko chrupała (za sprawą grubości i dodatków?), ale nie była twarda, a konkretna i masywna. Trochę się kruszyła. Dużo w niej średniej wielkości okrągłych ciastek. Rozlokowano je raczej na spodzie tabliczki, nie zaś "w wierzchach kostek". Dobrze je wtopiono, a i na każdą kostkę przypada przynajmniej jedno-dwa ciastka (więc względem Mlecznej + Ciasteczka prezentuje się zacnie).
W ustach czekolada rozpływała się ochoczo, z łatwością zmieniając się w lepko-tłusty, miękki krem. Była gęstawa i lekko proszkowa, z czasem z trochę wodnistymi zapędami. Leniwie odsłaniała ciasteczka, które rozpływały się wraz z nią na masę ciasteczkową / papkę, która w sumie trzymała formę i zostawała jeszcze po czekoladzie. Całkiem nieźle to pochrupywało - ja dogryzałam resztki dopiero, gdy czekolada już zniknęła. Ciastka odznaczały się więc zacną świeżością i jakością. Podobało mi się, że gryzione chrupią, jak trzeba, a zostawione do nasiąkania, rozpływają się (dzięki "dziurkowej", a jednocześnie masywnej strukturze?). W trakcie  jedzenia jednak okazało się, iż dodatków dodano tyle, iż robią z tabliczki zlepek-ulepek, co chwilami aż hamowało i utrudniało jej rozpływanie się.
Cynamon i śliwki to jedynie aromaty, więc niczego z tego w strukturze nie uświadczyłam.

W smaku czekolada uderzyła cukrem, który szybko aż zadrapał w gardle, oraz motywem "żelek może śliwkowych". Zaraz jednak zmieszał się z wyrazistym, mlecznym smakiem. Nie odebrałam tego jednak jako zbyt głębokie. To przytykała nuta kwaskawo-cukrowa i chemiczna, należąca do żelko-dżemo-galaretek i landrynek. Było w tym coś niejasno owocowego, chwilami mniej lub bardziej śliwkowego.

Drapanie w gardle w ciągu kolejnych sekund zaczęło mieszać się z pewnym rozgrzewaniem. Rzeczywiście pomyślałam o piernikowej korzenności, a zaraz przyszła myśl o pierniczkach w czekoladzie mlecznej ze sztucznym nadzieniem śliwkowym. To było cukrowe, ale i specyficznie kwaskawe w sposób... żelkowo-powidlany? Czułam chemię, ale całkiem nieźle udającą niskiej jakości dżem / konfiturę... czy może nawet żelo-galaretkę powidlaną z pierników w czekoladzie mlecznej.

I właśnie nutka samych sztucznych pierników też pojawiła się zaraz po śliwce w pobliżu ciastek (choć one nie były piernikowe / korzenne czy coś). Ciastka zostawione same sobie po prostu trochę hamowały słodycz, niewiele wnosząc. W drugiej połowie rozpływania się kęsa poczułam pierniczkowy motyw, trzymający się "ciastkowej pszeniczności", ale na pewno nie pochodził od nich. Gryzione "obok czekolady" też jedynie lekko tonowały zasładzanie, ale nie wnosiły za wiele. Sztuczna śliwka i cukier hulały w najlepsze.

Słodycz i tak jednak niemiłosiernie drapała w gardle, gdy na dobre zaczęły wyłaniać się ciastka. Choć same w sobie były bez polotu, dodały odrobinkę kakao i wypieczono-przypalonej nutki. Okazały się gorzkawe, ale raczej za sprawą przypalenia. Kakao czuć tylko trochę, jednak ciastka ogółem przynajmniej odrobinę tonowały chemię. 

Kiedy czekolada już zniknęła, one nasiąkały i, gdy nad nimi trochę popracowałam, rozpływały się na rzadkawą, mączno-pylistą zawiesinę. Nie były zbyt charakterne, ale i tak wyszły tym sposobem wyraźniej, niż gryzione. Wydały mi się leciutko sugestywnie kakaowe, ale nie gorzkie. Raczej niemal nijako-neutralnie pszenne. Gryzione po tej całej napastliwej żelkowości, nie były zbyt wyraziste. W porywach może odrobinkę słonawe. Podkreśliły "sztuczną pierniczkowość", a to, co gryzłam już na koniec, osłabiło smak cukru i chemii (drapania w gardle nie powstrzymało).

Mleczno-sztuczny motyw przemieszał się z ciasteczkami, zostając w posmaku wraz z paleniem cukru w gardle. Niestety czułam żelki owocowe (nawet jakby ich dziwną... "żelatynowość?") i cukrowość, sztuczność z nimi związane. Owocowe... w których już śliwek trudno było się doszukać (w ustach). Na rękach natomiast długo jeszcze, nawet po dwóch-trzech myciach czuć było aromat słodziaśnie-landrynkowo "owocowo-śliweczkowy". Sztuczna korzenność była delikatna, a i tak dała radę irytować.
Sztuczny zapach tak trzymający się rąk sprawił mi sporo kłopotu, bo... zrobiwszy zdjęcia, zasreberkowałam czekoladę i wiedziałam, że ja po prostu nie chcę jeść czegoś, co jest tak naaromatyzowane, nawet gorszego dnia. A jednocześnie tak obiektywnie, sama czekolada najstraszliwsza nie była. Nie lubię po prostu przerysowanych, nierealistycznych zapachów w jedzeniu. Już po otwarciu nawet nie chciałam jej do ust brać.

Całość wyszła w zasadzie prawie środkowopółkowo, ale o wiele za cukrowo i za sztucznie. Ogromny minus to takie naaromatyzowanie. Odpycha już na starcie. Bardzo żałuję, że dodali jedynie aromaty śliwek i cynamonu (?). Zwłaszcza owocowy wyszedł wstrętnie... choć nie dam sobie ręki uciąć, że mocno się wiązały. Sama mleczna czekolada z kakaowymi ciasteczkami też nie była smaczna (jakby inna niż jej czysta wersja, czyli Czekolada Mleczna + Ciasteczka). Z ciastek jakby umknął smak (mimo że było ich więcej), a naaromatyzowanej bazy nie sposób oddzielić od aromatów. Mimo iż całość to jedynie 50 gramów, nie da się - i co najważniejsze: nie chce się -  tego jeść. Cukier i wydźwięk aromatów tak mordowały, że było to po prostu nie do przebrnięcia dla mnie. Po dwóch kostkach dałam sobie spokój i oddałam Mamie. Jej nie smakowała. Też zjadła ze dwie kostki i uznała, że: "po prostu niesmaczna; za słodka, te ciastka jakieś takie nijakie, bez smaku; może tam czuć tę śliwkę i cynamon, ale jakoś tak niesmacznie, że nie chce się zupełnie tego jeść". Tak na marginesie: jadła ananasowo-imbirową i tamtą uznała za "dziwną" i nie wiedziała, czy pozytywnie czy nie, ale zjadła. Ta była natomiast dziwna niepozytywnie - obie tak orzekłyśmy.


ocena: 3/10
kupiłam: Auchan (ojciec płacił)
cena: 3,59 zł (50g)
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, miazga kakaowa, ciasteczka kakaowe 8% (mąka pszenna, cukier, masło, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, substancje spulchniające: E450, E500, E503(ii);  naturalne aromaty, sól morska), serwatka w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; aromaty, ekstrakt wanilii

czwartek, 2 grudnia 2021

E. Wedel Gorzka Cynamonowa ze Śliwką ciemna 50 % z suszonymi śliwkami i cynamonem

Wiele musi się stać, bym sama kupiła jakiegoś Wedla. Obecnie w ogóle nie miałabym problemu z oddaniem np. Mamie bez choćby próbowania. Tym razem jednak... na własne życzenie znalazłam się w sytuacji, w której miałam 440 gramów jednej czekolady Wedla w szafce. Szok, prawda? Pewnego wieczoru zimą zeszłego roku, ojciec zadzwonił do mnie i zaczął mi, dukając, z trudem czytać, jakie "ciekawe czekolady Wedla" trzyma w rękach w Lidlu. Zapytał, czy chcę. Śliwka i cynamon w ciemnej brzmiały miło (ostrożnie oglądałam ją już wcześniej w internecie), więc wybrałam tę. Tylko. Uparłam się, że NA PEWNO NIE CHCĘ MLECZNEJ Z POMARAŃCZĄ, mimo że nachalnie próbował mnie na nią namówić. Jakoś tak przypomniałam sobie np. Wedla Premium Gorzka Cząstki Wiśni i Chili i na śliwkę z cynamonem szczerze nabrałam ochoty. Może się Wedlowi udało? Kiedy jednak już jakoś w styczniu czekoladę ojciec mi przywiózł, okazało się, że miesiąc woził ją w samochodzie. To, co mi wręczył zrobiło okropny zwis - leżało w ciepłym schowku (tak, tam, gdzie "dmucha" ogrzewanie), a nocami przymarzało w samochodzie przed domem. Myślałam, że się poryczę (chyba najbardziej ze złości - jak można tak nie dbać o czekoladę na prezent oraz dlatego, że... miałam ochotę, a omijałam ją w sklepach wiedząc, że dostanę). Zaczęłam się trochę czepiać, a ojciec czekoladę postanowił wyrzucić, że skoro nie chcę, to nie będzie problemu w ten sposób. Głupia sytuacja, co? Pomyślałam, że głupio ją tak wyrzucić i wzięłam, stwierdzając, że na pewno czegoś takiego recenzować nie będę, ale może jakoś zmęczę. Raz i drugi tylko na Mamę spojrzałam z niemocą, po prostu już... nawet nic nie mówiąc. Bo co powiedzieć? Mogę wyrzucić coś obleśnego, z niezdrowym składem, ale w sumie zwykłą czekoladę, tak o, dziwnie mi było. Mama za to znając mnie, i moje rozterki... jakoś upolowała dla mnie świeżutką tabliczkę w Lidlu. W dodatku... trafiła na ostatnią sztukę! Ironio losu, mlecznych ponoć był cały karton... Bardzo, bardzo się ucieszyłam. Nawet nie tyle z tabliczki (bo miałam dwie... po przeczytaniu składu wątpliwe), co z jej gestu. Przez pandemię latanie po sklepach naprawdę nam obrzydło, a tu? Tak się poświęciła, by mi coś znaleźć wiedząc, jak ważne jest dla mnie zjedzenie świeżej, ładnej, porządne jej sfotografowanie i zrecenzowanie... O! Ojca celebracja czekolady i jedzenia śmieszy, cóż...


E.Wedel Gorzka Cynamonowa ze Śliwką to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z suszoną śliwką i cynamonem (a dokładniej aromatem cynamonowym).

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny zapach suchawych pierników w ciemnej, choć cukrowej czekoladzie z wyraźną cynamonową nutą i sugerujących, że są wypełnione powidlanym dżemem śliwkowym. Mimo sztucznawego echa za cynamonem oraz przesadniej cukrowości był to zapach przyjemny i mimo prostoty kakao, wciąż do pewnego stopnia ciemnoczekoladowy i soczysty.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała głośno, będąc porządnie twardą. Ujawniała spore kawałki nieco ciągnącej i rwącej się śliwki.
W ustach rozpływała się łatwo, maziście i tłusto, średnio gęsto. Nie była kremowa, a miękła... mimo że nie ulepkowata, to zmierzająca w tym kierunku. Odnotowałam w niej jakby sugestię pylistości, przy czym nasilało się to przy dodatku i na koniec. Pozostawiała pylisty efekt, że wydawało się, że gryziona prawie na pewno trzeszczałaby. 
Śliwka okazała się początkowo twardawa i jakby osuszona mąką, potem zaś nasiąkająca i twardawo-miękkawa, trochę jak galaretka. Gdy zostawała na koniec, przybierała bardziej miękko-lepką formę. Czekolada znikała więc i zostawiała pylisty efekt, a ta uraczyła mnie nawet lekką soczystością. Niektóre kawałki były bardziej "zwięzłe" i jak jędrno-suszone, lepkie śliwki raczej twardawe, inne to farfoclowe skórko-miąższe. Niektóre trochę denerwująco obklejały zęby, ale nie na długo; w miarę łatwo się ich pozbyć. Dodatek okazał się jednak wykonany całkiem przyjemnie. Dodano go w punkt: nie pożałowano, ale nie najeżył tabliczki przesadnie.

W smaku czekolada uderzała cukrem i intensywnie palonym, goryczkowatym kakao, co natychmiast ułożyło się w gorące kakao. Takie wyraźnie pikantnie cynamonowe, korzenne. Rozgrzewało, także w gardle, czemu dopomogła słodycz, prędko osiągając poziom przesady.

Na słodycz nasunęła się wanilina i korzenne echo, też słodkie. Słodycz była niczym taran.

Mimo że nie gorzka, to element niby gorzkawości w sobie miała. Pomyślałam o czekoladowych piernikach w kakaowej polewie - do bólu przesłodzonych, acz nawet ze śliwkowym podszyciem. Wyszło nieco kwaskawo i soczyście... Jak suszona śliwka-węgierka zsysana z pestki... śliwka nieco upita? Wyobraziłam sobie alkoholowe cukierki "śliwka w czekoladzie". Pod całą słodyczą coś... jakiś charakterek, powaga się krył. Ze śliwkową nutą mieszała się pewna węgielność, kwasek odtłuszczonego kakao i... właśnie śliwek. Wydawały się płynąć także z samej czekolady. Jak nalewka śliwkowa? Likier czekoladowo-śliwkowy?

Nalewka / likier zdecydowanie słodko-korzenny, mocno związany z gorącym kakao i piernikami - jakby takowe kakao (zrobione na wodzie?) podrasować alkoholem, a pierniki nim nasączyć. Mimo że nie pierwszoplanowy, cynamon odegrał w tym ważną rolę, bo i on rozgrzewał. Jedynie raz i drugi zahaczył o goryczkowato-ostry, podkręcony efekt, ale sztuczny się nie wydawał. Na pewno też nie szlachetny, ale... rozkręcający goryczkę i cierpkość. Bardzo też rozgrzewający, dopasowujący się tym do drapiącego w gardle cukru i "alkoholowości".

Cynamon w drugiej połowie rozpływania się kęsa przemieszał się ze śliwką. Jej smak mocno podskoczył, gdy wyłaniać zaczęły się kawałku dodatku. Choć wydawało się to niemożliwe, wzrosła także słodycz. Cukier drapał w gardle (do pary z cynamonem?) i szedł aż w zęby... Śliwka przedstawiła się jako cukrowa, złudnie kandyzowana (realnie taka nie była). Przy kawałkach myślałam o bardzo słodkich suszonych śliwkach kalifornijskich.

Po tym wszystkim jednak, tak już znikając, czekolada wydała mi się bardziej piernikowa, ciepło gorzkawo-cierpka. Taka... jak wypieczone, aż lekko sodowo-suchawe pierniki, pokryte tłustą czekoladą ciemną. Kwaskawą i lekko węgielnie-paloną - całkiem w tym znośną. Na końcówce umocniło się skojarzenie z gorącym kakao (czy nawet czekoladą). Zacukrzonym jednak tak, że przy przełykaniu ostatniej porcji śliny (każdorazowo!) cukier palił... Tylko że zmieszany z cynamonem wychodził tak, że kolejny kęs nie był taką straszną perspektywą.

Na koniec zostałam ze śliwkami, które odciągały uwagę od cukrowości i cynamonu, tonowały trochę przesłodzenie. Zostały z paloną nutą, zacnie się z nią łącząc. Nie były jakoś szczególnie intensywne, ale wyraźne. Niektóre okazały się w pierwszej chwili kwaskawe i słodkie średnio. Inne zaś wydały mi się aż muląco słodkie, jak słodkie suszone śliwki kalifornijskie. Nie były to śliwki marzeń, ale przeciętne, suszone śliwki. Niestety z echem przecukrzonej, kiepskiej czekolady.

Całość wyszła w zasadzie bardzo dobrze jak na tanią czekoladę. Wydaje mi się, że sama baza była też śliwkowa, sama z siebie, a nie że tylko przesiąknięta dodatkiem. Cynamon przełożył się na przyjemne skojarzenie z piernikami i dużo zmienił w rozgrzewaniu, zabarwił kakao korzennie - obstawiam, że bez niego pieczenie wyszłoby tylko cukrowo, a kakao odtłuszczone bardziej dawałoby się we znaki. To dzięki piernikowości całość była do zjedzenia mimo potwornej słodyczy. Kwasek wyszedł na plus, śliwka spoko, mimo że nie najlepsza... Czuję, że gdyby bazą był Wedel 80 %, a cynamon dali prawdziwy, byłoby pysznie (obstawiam, że bardziej gorzka w smaku, a nie słodka czekolada umożliwiłaby wystawienie 9).
Pozytywne, choć przecukrzone, zaskoczenie. Zaskoczyła mnie, że mimo intensywności nie wyszła sztucznie. Zdziwiła mnie też sól w składzie - może podkreśliła pierniki i śliwkę (acz słoności na szczęście nie czuć)?
Po 3 kostkach czułam się trochę zamulona cukrem, ale... nie przeszkodziło mi to w zjedzeniu połowy tabliczki w "dniu niewymagającej czekolady" (koniec tygodnia po nielubianych zajęciach). Potrzebowałam dawki cukru i kakao w piernikowo-tabliczkowej formie. Posiadana ilość wtedy nie przerażała - uznałam, że jakoś to przejem. Gdy jednak przyszło co do czego, jakoś tej drugiej nie dałam już rady, ale to raczej dlatego, że na tabliczki tego typu przeszła mi ochota i tyle, więc drugą oddałam ojcu (sprytnie jednak po dłuższym czasie).


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl (Mama mi kupiła)
cena: 7,99 zł (około; za 220 g)
kaloryczność: 472 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, śliwka suszona w kawałkach 14% (suszona śliwka 95%, mąka ryżowa), kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, emulgatory (lecytyny sojowe, E476), naturalny aromat cynamonowy, sól, aromat

PS Recenzja dotyczy wersji z sezonu 2020/21 - zjadłam ją i napisałam tekst kilka miesięcy temu. W tym roku tabliczka znów się pojawiła, ale nie mam pojęcia, czy się nie zmieniła, więc jakby co, ostrzegam.