Tego posta miało nie być, ale powstał z irytacji.
W tym roku mnie i Mamie bardzo brakowało nam halloweenowej otoczki praktycznie wszędzie i pustki wśród halloweenowego badziewia w sklepach. Chciałyśmy tak... chociaż trochę. Mama w akcie desperacji kupiła jakąś drobnicę na wagę w Biedrze, trochę trując mi głowę, że mogłybyśmy sobie "takie średniaki" przypomnieć, że pewnie jak "te czekoladowe jajeczka sprzed lat, co to człowiek czuł, że kiepskie, ale i tak jadł" (mowa prawdopodobnie o tych od Millano)... etc. Dałam się Mamie namówić na wspólną degustację i przy okazji sprawdzenie, co też sklepy oferują najmłodszym ze względu na fajne okazje. Albo raczej jak wszechobecny jest obrzydliwy wyzysk i polowanie na okazję, by ludowi opchnąć coś niskiej jakości - przysłowiowe g* w ładnym papierku.
Z naszych obserwacji wyszło, że mimo iż papierki mają różne wzory, kryją dwa smaki. Zarówno u mnie, jak i u Mamy to:
-duch, czarownica: orzechowe z chrupkami
-pająk, dynia, oko: mlecznoczekoladowe z truskawkowym sosem
Wszystkie kulki łączyła wysoka tłustość, wręcz lepkość i miękkawość. Mimo to, w dłoniach się nie rozpuszczały. To typowe ulepki, które łatwo "otworzyć na pół".
Nadziano je byle jak, wystąpiły luki wolnej przestrzeni. Nie podobało mi się rozlokowanie poszczególnych części (tak, można powiedzieć: warstw). Otóż na środku (w miejscu "styku", tam gdzie linia, po której można podważyć je nożem) był krem, a chrupacz lub sos w obu połówkach "na górze", czyli bezpośrednio pod czekoladą.
Warstwa czekolady była średniej grubości. To miękko-plastikowa, naaromatyzowana i zacukrzona czekolada smakująca jak zaskakująco wysoce mleczne, ale jednak jedynie wyroby czekoladopodobne, a nie czekolada. Zajeżdżała waniliną i taniością, przy czym doszukałam się... dziwnej nuty aromatu (jakby owocowego? którego na logikę nie powinno tam być, a który czuję niemal we wszystkich nadziewanych czekoladach Millano-Baron - czyżby to jego pralinki?).
Orzechowe to w istocie "praliny z czekolady mlecznej o zawartości 30 % kakao z nadzieniem (55%) o smaku kakaowo-nugatowym z chrupkami".
podważona |
Te były nieco konkretniejsze: krem zwarty, a spore, suche chrupki lekkie i chrupiąco-świeże. Tworzyły całą warstwę pod czekoladą, tylko pojedyncze były wtopione bezpośrednio w krem.
Nie podobało mi się takie rozwiązanie, jak i to, że po prostu przesadzili z ilością tych tworów o ostrych krawędziach, odstających od reszty.
Krem odznaczał się bowiem wysoką, miękką tłustością i przypominał połączenie margaryny z ciepłą plasteliną. Był straszliwie proszkowo-ziarnisty od cukru.
Rozpływało się to, zalepiało i maziało, a chrupki kaleczyły podniebienie. Gryzione wprawdzie chrupały, ale... właściwie nie wiadomo, kiedy się za to brać. Obok tej miękkiej masy - niefajnie, zostawić na koniec - boli. Niezgrane i odpychające.
przekrojona |
Pszenne chrupki smakowały niczym, więc tylko tak trochę osłabiły cukrowość i sztucznego orzecha.
Potworność - aż doszłam do wniosku, że sama czekolada z wierzchu jeszcze nie była taka najpodlejsza.
Truskawkowe to w istocie "praliny z mlecznej czekolady o zawartości 30 % kakao z nadzieniem (25%) o smaku czekoladowym i nadzieniem (20%) truskawkowym".
przekrojona |
podważona |
Kulki wydały mi się delikatniejsze, bo oprócz jasnobrązowego kremu znajdował się w nich ciągnący i niemożliwie klejący sos / rzadki żel. Dodano go średnio dużo, raczej przy czekoladzie, ale i w w środek się zapuszczał. A ten był lepkim i straszliwie miękkim, maziasto-rzadkawym kremem. Wydał mi się raczej gładki, acz językiem namacałam też grudki (nierozpuszczony cukier? scukrzony żel?).
W smaku krem wydał mi się straszliwie cukrowy, ale i pozujący na mlecznoczekoladowy... z tym, że oparty na margarynie (i cukrze). Wyszedł więc tanio i słodko-nijako. To figurka czekoladopodobna przerobiona na krem typu Nutella.
Ogromną część uwagi skupiał na sobie straszliwie sztuczny, wręcz gryzący sos. To truskawa z laboratorium, która uderzała wysoką cukrowo-palącą słodyczą i kwasem... cytrynowym? Była podrasowana także w tym kontekście. Czułam w tym nasiloną owocową cukierkowość z aromatu (podkreślającą tą zawartą w czekoladzie). W całej swej straszliwej sztuczności, pobrzmiewała "truskawkowym dżemikiem" i kojarzyła się z żelem z Wedla Mleczna Truskawkowa.
Całościowo w cukrowości trudno doszukać się konkretnych smaków, ale "chemiczny żel" dręczył jęzor bezsprzecznie.
--------------
Pralinki uważam za po prostu nędzne. W pewnym momencie nawet autentycznie miałam na nie ochotę nastawiając, że albo to coś jak baronowe jajeczka z twardawymi kremami i drobnymi chrupkami, albo zwykłe kulki z tanim kremem (jak np. armatnie). Takie, dla "halloweenowego funu" mogłabym zjeść np. po jednej, by tam się z Mamą pośmiać i ponarzekać i nawet nie wiem, czy bym recenzję napisała, ale te były tak złe... że po prostu nie mogłam się powstrzymać. Obstawiałam, że może spróbuję, pokręcę nosem i tyle, bo nie lubię czekoladek-kulek, tego typu produkty mnie nie interesują, szkoda mi na nie czasu i zachodu, a nawet kubków smakowych. Wiedziałam, że mi nie posmakują, więc nie zamierzałam pisać recenzji.
Recenzja jednak powstała, bo mało że niesmaczne. One były po prostu niezjadliwe, także według Mamy. To jedne z gorszych słodyczy, na jakie w życiu trafiłam i... to nawet siląc się na obiektywizm. Jakość podziemia - aż jesteśmy z Mamą w szoku. Ona najpierw próbowała "jeść na części" (jak ja) i uznała, że: "jakby z cukru zrobione, ale widać, że jakiś zamysł był. To znaczy w tej orzechowej to rzeczywiście pod tym cukrem i metalicznością tego orzecha czuć, w tym drugim sosik ciekawy... No takie trochę inne, tylko tak słodkie, że chyba jeszcze nigdy czegoś tak cukrowego nie jadłam." Potem jednak po jednej zjadła w całości (licząc, że tak "nie skupiając się" będzie lepiej) i... "Jednak miałaś rację. Tak parszywe, tak cukrowe i sztuczne, że okropny niesmak w ustach jest, zanim to jeszcze zniknie. Taki metal, laboratorium całe".
Bardzo subiektywnie z tych dwóch smaków orzechowy wydał nam się mniej podły, acz Mama dodała, że "truskawkowy chyba rzadziej spotykany w takiej formie". Niestety akurat "w tym cukry" częściowo zasłoniło (brawo ja - miszcz fotografii), ale to chyba 55 gramów... Przerażające.
W ciemno obstawiłam, że to Millano (nie lubię tej marki i wydaje mi się, że umiem ją rozpoznać), ale w przeciągu paru dni wybrałam się do Biedronki na małe dochodzenie i odszukałam pudło (zamieszczam informacje z niego także jako zdjęcie jako dowód). Wcześniej jeszcze napisałam do Biedronki, ale długo czekałam - stąd wyprawa. Tak, producent to Millano.
Dobrze, że wzięłam się za nie przed 31 października, bo tymi straszydłami zepsułabym sobie fajny dzień - halloweenową pełnię (wiecie, że dziś jest pełnia księżyca?). Smutno mi jednak, to irytujące, że producenci tak bazują na "okazjach" by sprzedać coś, co tylko wygląda (wg mnie nawet nie atrakcyjnie, a tylko tematycznie), nie smakuje.
ocena: 1/10
kupiłam: Biedronka
cena: 1,99 zł za 100 g (Mama kupiła ok. 105g)
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy kupię znów: haha
Skład: cukier, tłuszcze roślinne w zmiennych proporcjach (palmowy, shea), nadzienie truskawkowe (cukier, syrop glukozowy, przecier truskawkowy 14%, substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; regulator kwasowości: kwas cytrynowy; naturalny aromat, koncentrat soku z czarnej marchwi, substancja zagęszczająca: pektyny), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, serwatka w proszku, mleko w proszku odtłuszczone, mleko w proszku pełne, chrupki 2,5% (mąka ryżowa, mąka pszenna, cukier, koncentrat soku jęczmiennego, sól), kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz mleczny, orzechy laskowe 0,7%, emulgatory: lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu; ekstrakt z wanilii; naturalny aromat orzecha laskowego, naturalny aromat