niedziela, 30 września 2018

Manufaktura Czekolady Grand Cru Kolumbia 70 % ciemna z Kolumbii

Mając ochotę na jakiś mniej popularny region, zaczęłam przeglądać listę posiadanych czekolad sprawdzonych marek. Padło na Manufakturę, która przypomniała ostatnio o sobie wypuszczając nowości. Jedną z nich była tabliczka z kolumbijskiego kakao. Dotąd w ofercie była tylko Manufaktura Czekolady Kolumbia 85 % i bardzo mi smakowała, więc postanowiłam przetestować i drugą opcję. Całe szczęście, że nowa weszła dodatkowo, a nie że coś czymś zastąpiono.

Manufaktura Czekolady Grand Cru Kolumbia 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kolumbii.

Po otwarciu poczułam cytrusy, spośród których wyróżniały się kwaskowato-goryczkowate grejpfruty i cytryny. Od tych drugich rozpościerały się soczyście wilgotne nuty ziemi i takowego dymu. Palenie było zaznaczone, ale całość miała właśnie bardziej mokry wydźwięk, bardzo złagodzony miodowo-rodzynkową słodyczą. Pojawiła się nuta, która mi kojarzy się z kwiatami pomarańczy, mimo że nie wiem, jak naprawdę pachną.

Odcień ciemnej tabliczki wydał mi się chłodny. Podobny był też trzask, taki jakby zmrożono-suchy. W ustach jednak daleko jej było do suchości, rozpływała się bowiem w soczyście-wodnisty sposób, powoli i nieco opornie odsłaniając charakterną ziarnistość. Pod koniec rozpływania się kawałka pozostawiała ni pylistość, ni suchawość.

Po umieszczeniu kawałka w ustach poczułam słodycz. Już ona zdradziła, że to będzie czekolada z charakterem. Miała wydźwięk charakternego miodu i rodzynek, które szybko okazały się rodzynkami nasączonymi w alkoholu.

Oczywiście odszedł od nich także leciutki kwasek, który odnalazł "swoje kręgi", a więc nuty owocowe. Najpierw dominowały w nich cytryny, potem wychwyciłam też grejpfruta. Sok z cytryn, gorzkawe cytrusowe skórki łączyły się z nutami soczystej ziemi.

Równolegle cały czas rozwijała się gorzkość. Początkowo pozostawała bierna i delikatna, ale szybko się rozkręcała. Ziemia przyniosła gorzko dymne nuty. Sporą rolę odegrało poczucie palenia i zadymienia.
One właśnie zmodyfikowały owoce. Z cytrusów stały się suszonymi śliwkami, wiśniami. Te zaś, jakby chcąc bardziej wmieszać się w tłum nut, zaczęły podchodzić pod wino i rum.

Słodkie alkohole skojarzyły mi się z charakternym miodem, rodzynkami nasączonymi nimi. Oczami wyobraźni zobaczyłam kakaowe ciasto zaprawione tym wszystkim i podane z gorzką kawą.

Na końcówce w ustach przewodziła palona gorzkość kręcąca się między dymem a kawą (palonymi ziarnami). Prażenie również nieco się zaznaczyło, ale to był bardziej dym i palenie niż takie "ciepłoprażone nuty". Wszystko to opiewała miodowa słodycz.

W posmaku jednak to nie słodycz, a palenie i gorzkość kawy pozostawały na zaskakująco długi czas.

Czekolada bardzo mi smakowała - spodobało mi się charakterne połączenie paloności, dymu (a więc gorzkości) z cytrusami, rodzynkami i miodem, a także wykończenie tego procentami (niby słodkimi, ale jednak).
Miałam wrażenie, że to bardziej owocowo-słodka 85 %, której nuty po prostu po połączeniu się ze słodyczą nabrały nieco innego klimatu, taka bardziej wyważona. Może mniej "kakaowa", ale równie dobra w swoim przedziale zawartości kakao.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 50g)
kaloryczność: 593,5 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarno kakao, cukier

sobota, 29 września 2018

Ehrmann High Protein Chocolate Pudding

Do Krakowa przeprowadziłam się na początku czerwca i trafiłam na upały nie raz 30-stopniowe. Zdecydowałam, że nie będę wtedy brać się za próbowanie zbyt wielu czekolad, bo o ile w korytarzu mam chłodek, tak w pokojach i kuchni, gdzie robię zdjęcia nawet rano czasem było na tyle ciepło, bym za bardzo się o fotografowane rzeczy bała. Co więcej, moja dieta zaczęła opierać się na wiśniach (których rok temu w Suwałkach prawie nie było) i... czekoladowych deserach (dobra, na potrzeby wstępu trochę przesadzam - żeby nie było): boskich Muller de Luxe oraz Ehrmann Schoko Brownie. Do tego zaczęłam też próbować inne dostępne, więc i parę recenzji z tego będzie.
Białkowe produkty mnie odstraszają, jednak takowemu deserowi Ehrmanna (marki, którą bardzo lubię) postanowiłam dać szansę. Podobnie było w końcu z proteinowym Zotterem, którego zjadłam dzień przed dziś prezentowanym deserem.

Ehrmann High Protein Chocolate Pudding to białkowy deser mleczny o smaku czekoladowym, bez cukru i laktozy (zawiera jej mniej niż 0,01g/100g; słodzony słodzikami). Deser waży 200 gramów.

Po otwarciu poczułam łagodny, ale wyraźny zapach czekolady i śmietanki, wzbogacony o "nutę deserów wegańskich".

Struktura okazała się cudownie gęsta - jeszcze nigdy na taką nie trafiłam. Nie dość, że deser nie ruszał się po przechyleniu kubka, to przyklejał się do łyżki, zachowując kształt. Był zbity nawet w ustach - rozchodził się powoli. Oblepiał je w kremowy sposób. Wydał mi się tłustawy, ale nie przesadnie, pewnie ze względu na lekka gładką śliskość, ale na szczęście z sugestią pylistości kakao.

W smaku od pierwszej chwili rzucał mi się na kubki smakowe niemal czysty smak mleka i czekolady. Nie była to jednak czekolada mleczna, a ewidentnie wytrawniejsza, choć nie gorzka. Kakao czuć, ale złagodzone mlecznością i pewną neutralnością.

Słodycz była szokująco niska, łączyła mleko i czekoladę specjalnie się w ich duet nie pchając. Deser wydał mi się jednak okrojony i z tej naturalnej mlecznej słodyczy, bo smak mleka był taki "czysto-prosty" (może to kwestia tego, że nie zawiera laktozy?).

Po zjedzeniu pozostał posmak śmietankowo-mleczny i czekoladowy. Czuć też słodkawość - chyba minimalnie sztucznawą, jakby troszeczkę słodzikową, ale bardzo wycofaną.
Deser bardzo syci - ledwo zjadłam cały.

Całość wyszła bardzo smacznie - mocno czekoladowo, mocno mlecznie. Podobała mi się niska słodycz, ale brakowało mi takiej mlecznej głębi. Przyjemnie czuć czekoladę, ale brak mi większej gorzkości. jeszcze silniejszej wytrawności.
Gęstość obłędna, brak nieprzyjemnych posmaków białkowości i efektów takiego nabiału (ściągania itp.).
Kojarzył mi się trochę z Zotterem Labooko Milk Chocolate "dark style" 70 %, nie zaś z proteinowym Labooko 75% / 25% Protein Kick.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 6,19 zł
kaloryczność: 76 kcal / 100 g
czy kupię znów: chyba tak (ale będę czekać na promocje)

Skład: mleko odtłuszczone, białka mleka, śmietanka, 1,8% kakao w proszku, 0,2% kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, skrobia modyfikowana, laktaza, substancje zagęszczające: karagen, karboksymetyloceluloza, substancje słodzące: acesulfam K, sukraloza, naturalny aromat

czwartek, 27 września 2018

Zotter Labooko 75% / 25% Protein Kick ciemna z białkiem serwatkowym

Nie ukrywam, że większość białkowych rzeczy mi nie smakuje, toteż zazwyczaj trzymam się od nich z daleka. Bezcukrowe nowości Zottera kupiłam, bo... po prostu składając duże zamówienie wyszłam z założenia, że to bez różnicy, czy tabliczka w jedną, czy w drugą, a żadnej ciemnej nie chciałam przegapić. A przecież kakao + serwatka...? Nie wiedziałam czego się spodziewać. Czegoś trochę mlecznego, jak Milk dark style? Czy raczej jak dziwne odżywki, będące dla mnie tworem z s-f?

Zotter Labooko 75% / 25% Protein Kick to białkowa ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao i 25 % białka serwatkowego, bez dodatku cukru.

Po otwarciu poczułam zapach kojarzący się głównie z dymem. Orzechy odnotowałam dopiero po dokładnym zaciągnięciu się. Z czasem odważyły się też kwaskowate sugestie owoców: borówko-porzeczek i wiśni.

Ciemna, wyglądająca trochę jak szaro-mleczna tabliczka bez połysku (acz nie matowa) w dotyku wydawała mi się sucha. Przy łamaniu lekko trzaskała też właśnie w suchy sposób, jednak była twarda i nie kruszyła się.
W ustach rozpływała się okropnie i dziwnie. Bardzo powoli i bardzo leniwie. Wydała mi się sucho-tłusta i niemiłosiernie zalepiająca. Zalepiała jakby smugami z proszkowej plasteliny. Parę razy do podniebienia przyklejały mi się jakby grudki tego. Proszkowość pod koniec rozpływania się kęsa podchodziła pod mączność.

Przy pierwszym kęsie uderzył mnie nieordynarny, kwaśno-gorzki smak.
Szybko dołączyła do niego słodko-cierpka nuta owoców. Powiedziałabym, że to jakaś "leśna drobnica", a więc borówko-jagódki czy coś.

Cierpkość dość szybko porzuciła słodycz i złączyła się z kwaskiem, przechodząc z owoców do niemal szczypiących smaków. Kwaśność odebrałam jako smolistą. Rozgrzana smoła, dym... a jednak nie takie mocno palone klimaty.

Dym zaserwował mi gorzkość. Niby była wyczuwalna od początku, ale mniej więcej w połowie rozpływania się kawałka zaczęła dominować. Przypisałabym ją głównie gęstemu, szaremu dymowi, choć nie tylko.

Leciutka, osamotniona słodycz "szukała swego kąta". Wydaje mi się, że łączyła się z poczuciem nijakości. Najpierw nie umiałam tego nazwać, jednak kolejne nuty przyszły z pomocą.
Pojawiała się maślaność i nieco orzechowy smaczek. Połączyły się z gorzkością dymu.

Kwasność z maślano-łagodniejszymi smakami przywiodła na myśl twaróg i kefir o takim kwaskawo-cierpkim posmaku, a zalepiająca struktura wzmacniała skojarzenia z mokrym, mazistym twarogiem.
Nijakość-neutralność też w to wchodziła, przez co przed oczami pojawiła mi się jakaś... masa z orzechów - nerkowców i jakiś gorzkich, z jakimś mącznym zapychaczem. Tu jednak znów można mówić o naturalnej słodkawości orzechów, do których wróciły i słodkie, nieśmiałe borówki itp..

Gorzkość i cierpko-kwaskowate akcenty pod koniec znów podrzucały bardziej owocowe skojarzenia. Powiedziałabym, że oprócz borówko-jagódek, to też takie "wiśnie w smole" i "siarka z cytryną", smakowo rozrzedzone mącznością.

Po zjedzeniu pozostał zaskakująco orzechowy posmak (jak nerkowce i goryczkowate laskowe?), niemal cytrusowo-soczysta siarkowość i gorzkość z poczuciem jakbym zjadła sporo mąki.

To bardzo ciekawa tabliczka. Przyznam, że w pewien sposób mi smakowała. Chwilami wydawała się taka... nieokrzesana, bo kwaśno-gorzka na różne sposoby. Owoce raczej się chowały, mniej spożywcze smaki przejmowały stery, ale... może i trzymały ster, ale... statku twarogowo-orzechowo-mącznego. Statek bez steru jakoś tam istnieć może, ster bez statku straciłby sens istnienia.
Smak był intensywny i zarazem rozrzedzony. Czuć wyraźnie to, co opisałam, jednak ta nijakość / mączność też pobrzmiewała. Mało tego. Ona jakby zarysowała odrobinkę słodyczy.
Struktura czekolady to jednak porażka. W ssanie jej w końcu jakoś się wciągnęłam, ale nie podobało mi się to.
Czekolada ta to raczej dziwna ciekawostka, gorsza od mlecznej 80 % - bo w miejsce mleka łączącego się z mlecznymi nutami i wanilii ze słodkimi, ta serwowała nijakość, która jakby... i tłumiła kakao, i wyostrzała pewne kwestie. Chwilami odlatywała od czekoladowości, jednak smakowała mi na tyle, że mimo okropnej struktury zjedzenie całej nie stanowiło problemu.


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 65g)
kaloryczność: 554 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, białko serwatkowe 25%

środa, 26 września 2018

E. Wedel Czekolada Bajeczny nadziewana z wafelkami i orzeszkami

Najlepszym tytułem recenzji byłoby chyba pytanie: "co mi strzeliło do głowy?", na które nie znam odpowiedzi. W dzieciństwie lubiłam Bajeczne i Pierroty, a gdy na początku przygody z blogowaniem do nich wróciłam, plułam nimi - zmienili, zepsuli je! Potem jednak pojawiły się nowe opakowania, a recenzja na livingonmyown dała mi wiele do myślenia. Przewińcie do mojego komentarza i odpowiedzi Olgi. Czyżby producent autentycznie poprawił Bajecznego? W dzisiejszych czasach, gdy raczej obserwuje się pogarszanie składów, zaintrygowało mnie to zjawisko. Jako że baton to jednak zupełnie nie moja forma słodyczy, dałam szansę czekoladzie (a i może żeby porównać z grześkową Goplaną). To jednak wciąż nie jest odpowiedź na zasadnicze pytanie. Najbliższą prawdy chyba będzie, że wiedziałam, że mi nie posmakuje, więc zjem ze dwie-trzy kostki, a resztę oddam Mamie (miałam kupić jej "coś słodkiego do 100 g").


E. Wedel Czekolada Bajeczny to mleczna czekolada z nadzieniem orzechowym z wafelkami i kawałkami orzeszków arachidowych (zawartość kakao to 29%, masy mlecznej 14%).

Po otwarciu poczułam całkiem przyjemny, orzeszkowo-czekoladowy zapach, zdradzający silną słodycz. Po przełamaniu doszła do tego nuta margaryny, a przez myśl przemknęły mi sztuczne wafelki kakaowe.

Tabliczka łamała się nierówno, była bardzo tłusta i niemal miękkawa. Nadzienie wydało mi się trochę rwąco-kruszące się.
W ustach okazało się, że czekolada to zbitka proszku i tłuszczu, rozpływająca się w zalepiający sposób, dość szybko odsłaniająca nadzienie. Było chyba jeszcze tłustsze - czysta margaryna - ale chyba i mniej proszkowe, a bardziej kremowe. Tłusty, zwarty zlepek niemiłosiernie zalepiający i oblepiający usta. Miał jednak i pewną zaletę: przyjemnie chrzęścił, troszeczkę kojarząc się z chałwą, choć taką bardziej wafelkową i zawierał chrupiące kawałki orzeszków. Małe, a i na zbyt wiele nie trafiłam, ale one akurat były dobre.

Czekolada w smaku wydała mi się stworzona z cukru, do czego po chwili zaczynało dochodzić mleko. O dziwo okazała się całkiem wyraźnie mleczna mimo powalającej cukrowości. Jakby trochę z niej samej, ale pewnie i z nadzienia szybko zaczęły dochodzić też margarynowo-maślane nuty. Poza tym, przesiąkła lekko fistaszkami (to akurat na plus).

Smak orzeszków ziemnych wyłaniał się na dobre przed trafieniem na ich kawałki. Wraz z nimi przebijał się posmak wafelków. Z czasem rozkręcał się i zdawał nieco wywyższać nad fistaszkami. Pod pieczą dominującej cukrowości splatały się ze sobą i ze smakiem margaryny, która z nuty stała się smakiem. Dochodził do tego smak cukrowego "orzechowego kakałka na mleku" zrobionego tak, jakby ktoś pomylił proporcje między kakao a cukrem.
Gdy rozgryzałam orzeszki i "ciamkałam" wafelkową miazgę, miałam wrażenie, że odrobinę przełamują słodycz. Przy rozgryzaniu ich smak oczywiście się nasilał i właściwie wychodził na prowadzenie, ale cukrowość i tak aż przyspieszała bicie serca (w negatywnym tego zwrotu znaczeniu).

Po niecałych trzech kostkach pozostał posmak margaryny, wafelków i cukro-czekolady (dokładnie w tej kolejności) oraz warstewka tłuszczu na ustach. Sam posmak nie był nadzwyczaj paskudny, a po prostu nieprzyjemny. Przynajmniej chemią nie waliło. Założyłam, że zjem swoją część, ale przez tłustość i cukrowość nie dałam rady. Konsystencja margaryny to jakaś porażka i nawet fajne chrzęszczenie wafelków nie pomogło.

To na pewno lepsza czekolada niż owocowe nadziewane Wedle (truskawkowy, wiśniowy), ale po prostu zupełnie nie dla mnie. To, jak to miękło, uderzało cukrowością i margaryną po prostu mnie zmogło. Tak, wyszło wafelkowo-orzeszkowo i całkiem w tym nieźle, ale nie wystarczyło, bym mogła zjeść choć kawałek bez skrzywienia twarzy. Typowa zwyczajna czekolada. Mleczny orzechowy Wedel był wprawdzie o wiele bardziej orzechowy i mniej margarynowy, ale nie miał fajnych wafelków, więc w zależności od tego, na co się liczy, w swojej kategorii są na tym samym poziomie.
Wyszła bardziej wafelkowo niż Goplana Grześki, ale nie lepiej, bo miała szereg innych wad (proszkowość, margarynowość). Śmiem twierdzić, że baton akurat w tym przypadku mógłby być lepszy, gdyby tylko był sowicie nadziany wafelkami i orzeszkami - jednak nie wiem, czy rzeczywiście tak jest, to tylko moje gdybanie - sprawdzać nie zamierzam.


 ocena: 5/10
kupiłam: Tesco
cena: ok. 2 zł w promocji
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada mleczna 50% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyna sojowa i E476, aromat), cukier, tłuszcz palmowy, orzeszki arachidowe 8,5% (miazga i kawałki), mleko odtłuszczone w proszku, serwatka w proszku, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, listki waflowe 1,5% (mąka pszenna, mąka żytnia, olej słonecznikowy, jaja w proszku, maltodekstryna, lecytyna sojowa, sól, substancje spulchniające: wodorowęglan sodu, wodorowęglan amonu, pirosiarczyn sodu), lecytyna sojowa, aromat

wtorek, 25 września 2018

Manufaktura Czekolady Grand Cru Ekwador 70 % ciemna

Lubię wyraziste marki z charakterem. Takie, których tabliczki potrafię rozpoznać z zamkniętymi oczami. Dobrym przykładem jest Manufaktura Czekolady, której zacność budzi dodatkową dumę, bo jest polska. Paradoksalnie, dlatego że polska, a więc łatwiej dostępna, jakoś dotąd nie spróbowałam jeszcze całego ich asortymentu plantacyjnych. Postanowiłam powoli to zmienić. Z tych jeszcze niejedzonych zaczęłam od klasyki, czyli Ekwadoru. Nie ukrywam, że ciekawiło mnie, jak kakao stamtąd wyjdzie w zestawieniu z charakterem Manufaktury.

Manufaktura Czekolady Grand Cru Ekwador 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ekwadoru.

Po otwarciu poczułam delikatny, ale wyrazisty w wydźwięku, słodko drapiący zapach miodu, w tym ewidentnie miodu kwiatowego oraz właśnie kwiatów (producent pisze o jaśminie - po zjedzeniu doszłam do wniosku, że rzeczywiście może to być coś takiego). Obok tego nie zabrakło nuty rozgrzanej ziemi.

Matowa tabliczka o szarawociemnym kolorze była twarda, trzaskała dość głośno i wydała mi się sucha. W ustach jednak uraczyła mnie lekko wodnistą soczystością (kojarzącą się z roślinami, na których zebrała się rosa) oraz niemal ziarnistą szorstkością. Rozpływała się dość opornie, acz nie sucho czy męcząco. Tłustość wydała mi się znikoma.

W momencie, gdy odgryzałam kawałek lub kładłam kostkę na języku, wydawało mi się, że mam do czynienia z czymś delikatnym i słodziutkim, ale już w następnej sekundzie uderzała charakterna słodycz głębokiego w smaku, złocistego miodu zespojona z paloną gorzkością. Były bardzo złączone, więc zaraz pojawiły się i goryczkowato miodowe, palono karmelowe nuty, które robiły wybiegi do korzennych nut. W kwestii słodyczy jednak wciąż to miód dominował.

Warto podkreślić, że dominował tylko w kwestii słodyczy, bo z gorzkawością to już poszedł na kompromis - chwilami zrównywał się z nią, a chwilami puszczał przodem. Ta reprezentowała smak rozgrzanej, ciemnej ziemi.

Karmelowe nuty nie były tak intensywne, nieśmiało czmychnęły gdzieś w bok i schowały się pośród naturalnych nut. Myślałam, że pójdzie to w maślanym kierunku, jednak palony motyw kakao do tego nie dopuścił. Wszędzie wokół "rozsypały się" orzechy i migdały. Takie raczej delikatniejsze (blanszowane?).

Gorzkość wyeksponowała się, dominując nad orzechowymi nutami. Odebrałam ją jako przystępną, ale nie słabą. Za sprawą wzrastających palonych nut pomyślałam przy niej o palonej kawie i ziołach. Z racji ziemistości i pewnej soczystości do głowy przyszły mi niemal podfermentowane nuty roślin, kwiatów (może jaśmin, konwalie?), a potem... gdy niemal drapiąca, miodowo-kwiatowa słodycz łączyła się z gorzkością - ziołowe tabletki? Odnalazłam w tym pewną pikanterię, orzechowo-palone nuty stały się korzenną kompozycją.

Nuty przypraw zawłaszczyły sobie końcówkę. Trwała przy nich kwiatowa słodycz i pewna rześkość, ale i coś cięższego, ziemiście-pieprznego. Przed oczami miałam korę cynamonu i migdały w cynamonie - chyba rzeczywiście to jego smaczek był najodważniejszy.

Posmak pozostawał na dość długo i był korzenny; raczej gorzki, choć i słodka rześkość odnalazła tam miejsce. 

Sporo ziemi i roślin (kwiaty, zioła) nadały lekkości i niemal soczystości (jakby sugestia czegoś kwaśniejszego?) palonej strefie (kawa, orzechy / migdały). Całość wyszła jednak statecznie. Powiedziałabym, że smak był prosty (bez szaleństw i zwrotów akcji), ale głęboki. Wyrazisty, acz nie atakujący. Jak na Ekwador, czekolada wyszła jakoś tak konkretnie, a nie rześko-zwiewnie-łagodnie. Smak gorzko-słodki i bardzo czekoladowy, a także pasujący do szorstkiej struktury, która reprezentuje te pożądane "szorstkości-nieprzystępności". To właśnie taka pozornie nieprzystępna kusicielka, ta czekolada!

Bardzo mi smakowała. Uwielbiam jej szorstkość, choć może oporność już nie, jednak smak... to taki kopniak dobrej czekolady, której nie da się nic zarzucić. 


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 50g)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wiem

Skład: ziarno kakao, cukier

poniedziałek, 24 września 2018

baton Raw Me Cacao Natural Raw Bar

Mimo że rzadko jadam owocowo-orzechowe surowe batony i właściwie nie odczuwam potrzeby sięgania po nie, to ogólnie lubię je. Początkowo kakaowe postrzegałam jako nudne, ale po Kosmosie od Zmiany Zmiany, a już zwłaszcza po Bombus Raw Energy Cocoa & Cocoa Beans, uznałam, że warto i na nie zerkać. Wcześniej miałam wrażenie, że po prostu w takim batonie nigdy nie dostanę tyle kakao, ile bym chciała, no ale... Miałam się przekonać, czy dostanę satysfakcjonującą ilość od batona zupełnie nieznanej mi słowackiej marki, którego kupiłam "do towarzystwa" (Mama kupowała smaki: mango oraz wiśnia).


Raw Me Cacao Natural Raw Bar to kakaowy surowy baton owocowo-orzechowy, którego producentem jest Koan Trade.

Wąchając batona czułam głównie suszone daktyle w towarzystwie rodzynek oraz ogrom ziemistego kakao, jakby kryjącego delikatne, orzechowe akcenty.

W dotyku baton wydał mi się suchy. Przy łamaniu i krojeniu nie stawiał większego oporu. W ustach łatwo się rozchodził, sporo było w nim całkiem dużych kawałków orzechów. Był mięknący i soczysty, choć jednocześnie pylisty, z wysuszającym efektem na koniec.

W smaku najpierw wystrzeliła bardzo silna słodycz, która błyskawicznie aż zadrapała w gardle. Poczułam suszone owoce, a więc słodko-charakterne daktyle i słodziutkie rodzynki.
Szybko pojawiła się przykładna, acz delikatna gorzkość. Kakao przełamało słodycz i zrównało się z nią. Daktyle zostały zepchnięte na bok, a rodzynki złączyły się z ziemistym kakao. Ich soczysty smaczek podkreślił ziemiste nuty, które oprócz soczystości odznaczały się i wytrawnym charakterem. Tu trochę, choć raczej epizodycznie, zaznaczały się łagodne orzechy i migdały.

Po wszystkim pozostał posmak orzechów i kakao - gorzkawego i lekko cierpkiego.

Całość utworzyła bardzo czekoladową kompozycję.
Chwilowo było strasznie zasładzająco, ale potem kakao przyjmowało stery, więc w sumie wyszło smacznie. Baton mimo pewnej wyrazistości, nie był jakoś specjalnie charakterystyczny przez co postrzegam go jako nudny słodycz "można zjeść, można nie zjeść".


 ocena: 8/10
cena: 4,25 zł (za 45 g)
kaloryczność: 378 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: daktyle 33%, rodzynki 30%, orzechy nerkowca 15%, migdały 15%, kakao 7%

sobota, 22 września 2018

Zotter Labooko 80% / 20% Milk Chocolate Super Dark ciemna mleczna

Po kontraście, jaki sobie dostarczyłam otwierając setkę dzień po dwudniowym jedzeniu zwykłych mlecznych, przyszło mi do głowy, że mogłabym sobie jeszcze do tego dołożyć czekoladę będącą jakby połączeniem tego albo swego rodzaju opcją kompromisową. Połączenie bardzo wysokiej zawartości kakao i mleka co prawda "w przyrodzie występuje", ale ta była o tyle wyjątkowa, że bez cukru.

Zotter Labooko 80% / 20% Milk Chocolate Super Dark to ciemna mleczna czekolada o zawartości 80 % kakao bez dodatku cukru.

Po otwarciu poczułam bardzo naturalny zapach mleka, kojarzący się z siankowo-orzechowymi klimatem wsi, zespojony z delikatnym, palono-gorzkawym zapachem o orzechowym wydźwięku (pochodzenia kakaowego). Odebrałam to jako kompozycję łagodną i leciutko słodziutką.

Tabliczka była ciemna, ale miała ciepłobrązowe przebłyski - jak to mleczna. Przy łamaniu trochę się zdziwiłam, gdyż nie trafiłam na opór. Była w miarę delikatna i już w dotyku czułam tłustość. Oprócz tego wydała mi się krucha i zwarta.
W ustach rozpływała się leniwie, przeistaczając się w zalepiający, gęsty krem. Znacząco tłusty krem.

W pierwszej chwili po zrobieniu kęsa poczułam gorzkość kojarzącą się z dymem i smołą. Palony motyw szybko przemycił także kwasek, odbiegający od dymiącej smoły, jednak zaraz zebrało się w nim trochę rześkości.

Orzeźwiająca była również fala mleka, która zalała usta. Był to pełny, wyrazisty smak czystej natury. Zimne, wiejskie mleko nasiąknięte zapachem siana niosło naturalną słodycz. Początkowo słodycz wydawała mi się głównie mleczna, jednak zaraz wychwyciłam wanilię.

Po chwili wanilia umocniła swoją pozycję w sferze słodyczy, a w tym czasie mleko wymieszało się z kwaskiem. Moje myśli pomknęły ku maślance, kefirowi i jogurtowi greckiemu. Takimi kwaśnawo-gorzkawymi.

Gorzkość wciąż trzymała się także gorzkawego dymu. Paloność opiewała orzechy - cały miks najróżniejszych: i łagodniejszych, i charakterniejszych.
Orzechy wymieszane były także ze smakiem kakao, co wraz z mlekiem kojarzyło się oczywiście z domowym kakao zrobionym na mleku, a raz i drugi miałam też skojarzenia z mlekiem kozim.

Na końcówce kwasek zanikał zupełnie, a waniliowo-mleczna słodycz łączyła się ze szlachetną gorzkawością kakao osnutego dymem i w towarzystwie orzechów.

Posmak wydał mi się głównie kakaowo-mleczny i orzechowy, spośród których wychyliły się orzechy włoskie. Czułam gorzkawość, po prostu mleko i szlachetną słodycz wanilii.

Całość okazała się bardzo wyważona, harmonijna, dzięki czemu wyszła bardzo szlachetnie, ale nie nudno. To moc kakao i mleka - łagodnych, ale jakże wyrazistych. Mleko i jego naturalność zostało podkreślone orzechową nutą, zaś jego naturalna słodycz - nieprzesadzoną ilością wanilii. Samo kakao oprócz gorzkawości niosło poważne, dość ciężkie nuty dymu, również palenia, ale nie nazbyt mocnego. Ogół nie był strasznie gorzką siekierą.
Tabliczka wyszła dość tłusto, ale na szczęście była to taka przyjemna, zalepiająca tłustość mleka. Bałam się, że będzie mi ona przeszkadzać, ale nie.
Czekolada zachwyciła mnie i kremowo-mleczną strukturą, i poważnym smakiem. Mimo całej tej powagi, wydała mi się bardziej waniliowa i spójna niż Labooko Milk Chocolate "dark style" 70 %, gdzie doszło niemal do starcia mleka i kakao. Obie interpretacje mlecznych bez cukru zdobyły moje serce!


 ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 65g)
kaloryczność: 610 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, wanilia

piątek, 21 września 2018

Terravita 70 % Lemon Chocolate ciemna z cytrynowym nadzieniem

Jak jakiś czas temu już pisałam, postanowiłam sobie do "czekoladowego menu" dorzucić kilka ogólnodostępnych, tańszych nadziewańców (który to pomysł porzuciłam po paru tabliczkach, jednak jeszcze parę pamiątek z tego na blogu się znajdzie). Gdy zbliżał się dzień otwarcia wafelków Familijne cytrynowe, pomyślałam, że i jakąś zwykłą cytrynową czekoladę bym zjadłam, z tym że... na rynku nie ma ich aż tak wielu. Jako że miętową Terravitę wspominałam całkiem nieźle, padło właśnie na jej siostrę. Od dnia zakupu do otwarcia minęło parę miesięcy, a biedna tabliczka wiele godzin spędziła w podróży. Na wszelki wypadek włożyłam ją do lodówki, a dopiero potem przełożyłam do szafki z temperaturą pokojową, ale osad i tak zdążył się wytworzyć - no i wyglądała, jak wyglądała.


Terravita 70 % Lemon Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao "nadziewana cytrynowa", czyli z nadzieniem o smaku cytrynowym, które stanowi 50 % całości.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach cytryny i czekolady. Ten pierwszy był ewidentnie sztucznie wzmocniony, ale straszliwą chemią nie walił. Kojarzył mi się z lekko goryczkowatymi, słodko-kwaśnymi rzeczami cytrynowymi o pewnej soczystości, nie zaś ze świeżymi owocami. Czekoladę z kolei cechowała silna słodycz i nuta kakao - jednak nie gorzkość i w sumie też nie wytrawność, a taka "kakałkowość".

Tabliczka łamała się z łatwością. Zarówno wierzch, jak i nadzienie rozmieszczone po całości, były zwarte i tłuste. W ustach kęs szybko miękł, stając się niewiarygodnie miękką i zalepiającą masą. Czekolada była bardzo, bardzo tłusta - zupełnie nie jak ciemna - oraz gładka, kremowo-ulepkowa.
Nadzienie wydało mi się nieco mniej tłuste, a bardziej... wilgotne i gumiasto-rzadkie jak jakiś lukier o chrzęszczącej proszkowości wychodzącej poza wszelkie granice i skalę.
Kawałeczek spróbowałam oczywiście oddzielając czekoladę od nadzienia przy pomocy noża, ale wszystko czuć i tak, i tak.

W pierwszej chwili zdecydowanie dominowała czekolada, a właściwie jej cukrowość złączona ze smakiem kakaowym - takim nieambitnym, niegorzkim, a leciutko wytrawnym. Nie kojarzyło się to nawet z "tanią czekoladą" a po prostu z polewą kakaową.

Po chwili cukrowość zaczynała narastać. Miałam wrażenie, że była połączona z nijako-maślanym i nieco margarynowym smakiem. Nie osłabiało to jednak słodyczy, a po prostu było przy niej.
Z cukru wychodził cytrusowy smak kojarzący się z cukierkami i gumami rozpuszczalnymi (pewnie nasilony konsystencją) cytrynowymi - cytrynowe, owszem, ale w cukrowy sposób. Kwaśność pojawiała się chwilami, jej sugestia (gdy większość czekolady się już rozpłynęła i głównie nadzienie zalepiało paszczę) i nawet pewna rześkość wprawdzie gdzieś tam w tle cały czas wisiały, ale ogólnie kwaśno nie było. Aż tak bardzo chemicznie też nie. Po prostu cytrynowy smak był na tyle delikatny, że to się ukrywało. Cytrynowość wtapiała się w czekoladę.

Wraz z kakao chwilami miałam wrażenie, jakby to miało pójść w gorzkawym kierunku, ale zupełnie gubiło się w cukrze. Wtedy też wyłaniał się smak odtłuszczonego kakao kojarzący się z polewami kakaowymi.

Po wszystkim, oprócz warstwy tłuszczu na ustach, pozostawało poczucie strasznego zacukrzenia, oraz sztuczny posmak cytryny, skrywający też pewne orzeźwienie w towarzystwie kakao - takiego zwykłego, w proszku. Dopiero po zjedzeniu ta "podkręcona cytryna" zaczynała mi nieco przeszkadzać.

Całość wyszła przede wszystkim cukrowo i miękko, czyli ulepkowato. Z zaskoczeniem odkryłam jednak, że zaskakująco przy tym dobrze. Smak cytrynowy był delikatny, dzięki czemu wcale nie sztucznie-napastliwy, a zaskakująco udanie odwzorowany. Poprzez słodycz zgrał się z również cukrową czekoladą. Ta niestety z ciemną czekoladą nie miała prawie nic wspólnego.

Mimo że to czekolada kompletnie nie w moim stylu, bo za cukrowa i za miękko-ulepkowata, mając ochotę na coś bardzo, bardzo słodkiego i cytrusowego, zjadłam. Uznałam ją za tak obrzydliwą, że aż dziwnie w tym wciągającą. Ona była po prostu inna... taka cukrowo-kakaowa i cytrynowa (choć nie mocno). To trochę taki budżetowy i przecukrzony lemon curd w polewie cukrowo-kakaowej.
Kostkę podarowałam nielubiącej ciemnych czekolad Mamie. Uznała, że czekolada smaczna, acz za mało cytrynowa (jej jednak nie przeszkadzała by o wiele sztuczniejsza cytryna - ja z chemią mogłabym mieć problem). Obie uznałyśmy, że jak na taką czekoladę, to przyjemny kąsek.


ocena: 6/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 3 zł
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (mogłabym się jednak poczęstować czy coś)

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, E476, aromat), nadzienie (cukier, tłuszcz roślinny: palmowy, kokosowy; serwatka w proszku, mleko w proszku odtłuszczone, proszek soku cytryny 2%: koncentrat soku z cytryny, maltodekstryna; lecytyna sojowa, aromaty, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; barwniki: karoteny)

czwartek, 20 września 2018

lody Ben & Jerry's Half Baked

W Stanach jadłam już lody Ben & Jerry's Cookie Dough (w dodatku w wersji mini) i nie zrobiły na mnie aż takiego wrażenia jak np. lidlowe Cookie Dough, bo kawałki ciasteczek kojarzyły mi się po prostu z niedopieczonymi / słabo upieczonymi ciastkami, a nie z takim zakalcowym zakalcem-zakalcem. Mimo że nie były doskonałe, to smakowały mi, choć nie czułam potrzeby powrotu do nich. Wrócić do ben&jerrowego zakalca chciałam za to przy okazji kompozycji łączonej z B&J's Chocolate Fudge Brownie, która wydawała się jeszcze bardziej w moim guście z racji tego, jak kocham czekoladę, brownie itd. A i podobała mi się wizja cookie dough w czekoladowych lodach.

Gwoli wyjaśnienia, bo parę osób nie raz mi radziło, bym wystawiała lody na 15 min przed jedzeniem, by nie były twarde. Otóż zawsze robię im wcześniej zdjęcia, kręcę się po domu itp., więc nie jem ich od razu - jakieś 20 min. mija, a nad samymi lodami nie raz siedzę i pół godziny / 40 min. - obracając je łyżeczką, wyjadając to, co się topi. Lubię takie topiące się, a twardość / zbitość w moich opisach odnosi się do ogólnego wrażenia (nie cierpię lodów rzadkich i wodnistych, więc twardość zazwyczaj ma u mnie pozytywny wydźwięk).

Ben & Jerry's Half Baked to "lody czekoladowe i lody waniliowe z ciastkami brownie 8% i kawałkami ciastek z czekoladą 10%" , a dokładniej z kawałkami cookie dough, czyli surowej masy na ciastka z kawałkami ciemnej czekolady.
Pudło zawiera 500 ml / 411 g.

Lody pachniały czekoladowo-kakaowo oraz po prostu słodką śmietanką.

Masa przy nabieraniu była zbita, twarda, acz nie aż tak jak Haagen-Dazs. Topiła się bardzo powoli, w gęsto-kremowy sposób. Miałam wrażenie, że czekoladową cechowała minimalnie większa rzadkość (topiły się nieco szybciej).
Wydaje mi się, że proporcje między częścią brązową a białą były mniej więcej równe - z małą przewagą brązowej (ale możliwe, że to dlatego, że po prostu była wyrazistsza i ciemniejsza). W moim pudełku dół był głównie biały, góra czekoladowa.
To głównie w czekoladowej zatopiono wielkie i mniejsze kawałki miękkiego, gąbczasto-tłustawego, wilgotnego i rozpływającego się w ustach brownie. Już ono wydało mi się nieco zakalcowe. Podobała mi się struktura. To było prawdziwe ciasto, a nie jakieś grudki. Jego kawałki miały wielkość od kawalątków po giganta, którego musiałam podzielić łyżeczką, bo nie zmieściłby mi się w ustach.
Kawałki cookie dough z kolei umiejscowiły się w białej części. Były sporymi kulkami surowego ciasta z kawałkami czekolady - rozłaziły się w ustach chrzęszcząc od cukru w bardzo charakterystyczny sposób.

W smaku całość była znacząco, ale nie za mocno słodka. Bazowa ciemna część smakowała kakaowo-czekoladowo, nawet z leciutką gorzkawością, choć i to, że zrobiono ją na śmietance czuć.
Biała wyszła właśnie bardziej śmietankowo-mleczna, niż waniliowa. Nie czułam w niej wanilii. Wydała mi się słodko-mleczna i bardzo smaczna właśnie w takim wydaniu.

Dodatków było mniej więcej po równo.

Brownie okazały się czekoladowym kopniakiem. Raczyły silną słodyczą, ale i mocno ciemnoczekoladowym, jakby niemal trochę zaprawionym procentami, smakiem. Do tego odznaczały się gorzkością - częściowo taką przypalonego ciasta. Smaczne, ale nie jakoś wyjątkowo wybitne. Wydawało mi się, że przy nich zaplątało się też parę kawałków ciemnej czekolady.

Podobnie było z ciasteczkami. Smaczne, ale nie do końca "moje idealne cookie dough". Smakowały cukrowo słodką, surową masą na ciastka waniliowe z dziwnym, jakby przearomatyzowanym posmakiem. Zawierały kawałki czekolady pozbawionej smaku. O ile w B&J's Cookie Dough miałam wrażenie, że smakują jak po prostu niedopieczone ciastka, tak tu dostałam surową masę jak się patrzy, ale właśnie z trochę dziwną nutą.

To lody "na bogato" - nie wiało nudą, dodatków nie pożałowano. Pozytywnie zaskoczyła mnie masa lodowa - ani trochę nie czuć rozwodnienia, czekoladowa część bardzo wyrazista, a biała... właśnie nie waniliowa, a słodko-śmietankowo-mleczna, ale taka pasowała doskonale. Nie czułam przesłodzenia mimo cukrowych surowych ciasteczek, gdyż całość nie była bardzo słodka. Brownie... no rzeczywiście browniowate. Dodatki mogłyby być nieco lepsze, ale i tak odebrałam je bardzo pozytywnie.
Smaczne i ciekawe na tyle, że nie żałuję zakupu, jednak w tej cenie bym do nich nie wróciła. W Stanach są tańsze od np. Haagenów - u nas pewnie sklepy sobie naliczają za sprowadzanie, więc staram się nie sugerować zbytnio ceną przy ocenie.
Powiem tak: świetne w tych lodach jest to, że to "pudło rozmaitości". Gdy ma się do czynienia tylko z waniliowymi z cookie dough albo tylko czekoladowymi brownie, niedociągnięcia łatwiej wychwycić.


ocena: 9/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 24,99 zł
kaloryczność: 262 kcal / 100 g; 223 kcal / 100 ml
czy kupię znów: możliwe

Skład: śmietanka 25%, woda, cukier, zagęszczone odtłuszczone mleko, mąka pszenna, cukier brązowy, kakao, żółtko jaja z chowu na wolnym wybiegu, olej sojowy, tłuszcz mleczny, jaja, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, cukier inwertowany, miazga kakaowa, suszone białko jaja, sól, melasa, stabilizatory: guma guar, karagen; ekstrakt z wanilii, masło kakaowe, naturalny aromat masła, naturalny aromat waniliowy, naturalny aromat brązowego cukru z innymi aromatami naturalnymi, mąka jęczmienna, substancja spulchniająca (węglany sodu), lecytyna sojowa

środa, 19 września 2018

J.D. Gross Ekwador 56 % ciemna z solą morską

Przy Zotter Labooko 72% Peru with Fleur de Sel odkryłam, że mimo iż obecnie właściwie przestałam używać soli i prawie wszystko wydaje mi się za słone, dobra czekolada z solą nadal mi smakuje. Jako że J.D. Gross z chili to jedna z moich ulubionych czekolad, wiedziałam, że drugi - niektórym pewnie nie do przejścia - duet smakowy również przypadnie mi do gustu.

J.D. Gross Ekwador 56 % z solą morską to ciemna ciemna czekolada o zawartości 56 % kakao arriba z Ekwadoru z solą morską.

Od razu po rozchyleniu papierka poczułam zapach mocno palonej i tylko co zaparzonej kawy z soczystymi sugestiami (czerwonych owoców?). Opiewała to ciemnoczekoladowa słodycz jakiegoś takiego sosu lub syropu. Całość nie wydała mi się palona czy prażona, a właśnie taka nasączona, soczysta.

Ciemna, soczyście brązowa tabliczka trzaskała lekko, była dość twarda. W dotyku wydawała się tłusta, a w ustach okazało się, że jest taka w istocie - odpowiednio i kremowo. Rozpływała się przyjemnie i leniwie mięknąc, pozostawiając poczucie lekkiej pylistości. W czekoladowej masie zatopiono sporo dużych kryształków soli, na które epizodycznie trafiałam językiem. Rozpływały się wraz z masą.

W smaku w pierwszej chwili poczułam wytrawną słodycz. Miała wydźwięk nie za słodkiego, ciemnego karmelu.
Bardzo szybko zagrała i reszta, czyli kakaowe poczucie wytrawności jako stateczna, gorzkawa baza. Przez większość czasu kojarzyło mi się to z ciemnoczekoladowym sosem lub syropem.

Nagle od słodyczy odeszła nuta śmietanki i prawie zaczęła dominować. Mięknąca, gęsta konsystencja tylko uwypukliła skojarzenie z nią. Śmietanka, złączywszy się z karmelem, zaczęła sugerować "toffi dla dorosłych" - takie poważniejsze, charakterne i... posolone.

Sól bowiem zaznaczyła się po pewnej chwili. Słonawym smakiem rozkręciła gorzkawość bazy.

Gorzkawość wyraźnie zagrała smakiem palonej kawy. Była to mocno palona czarna kawa. Śmietanka pasowała do niej, lecz stała jakby obok - nie zrobiła z niej żadnej mlecznej kawy.

Zdarzało się tak, że momentami sól wybiła się ponad wszystko. Robiło się wtedy słonokarmelowo, ale ogół nie wyszedł bardzo słony, bo sól wkomponowała się w otoczenie.
Nasączyła pewne nuty, w inne tchnęła soczystość.

Za sprawą śmietankowo-karmelowych, może lekko maślanych klimatów na myśl przyszło mi jakieś ciasto kakaowo-kawowe, polane sosem... Słodkie, ale wytrawne i poważne zarazem, nasączone kawą, co podkreślała sól.
Ta sama sól w tle ożywiła też... rześkość? Owocową nutkę? Coś takiego lżejszego w tle się zarysowało.

Bliżej końca czułam się, jakbym jadła jakieś wilgotne ciacho, popijała je kawą, jednak wciąż było przy tym mnóstwo solonego karmelu i śmietanki.
Posmak należał do wytrawnego połączenia gorzkości i słodyczy - sosu czekoladowego, karmelu i palonej kawy. Wszystko to o wilgotnie-soczystym wydźwięku.

Czekolada wyszła intensywnie. Zaskakująco śmietankowo i ciemnoczekoladowo zarazem. Karmelowy akcent i sól zeszły się w idealnie dobraną parę, jednak sól miała więcej do roboty. Mimo że bazowa nuta należała do palonej kawy, nie miałam poczucia, że kakao było jakoś mocno palone czy prażone. Sól sprawiła, że tabliczka wydawała się wilgotnie soczysta, w żadnym razie nie ciężka czy nazbyt słodka. Ucieszyło mnie, że akurat w tej kompozycji sól nie wchodziła w sferę skojarzeń z kwaskiem.
Gorzka w sumie też nie była, ale... wytrawności i powagi nie sposób jej odmówić.
Bardzo, bardzo mi smakowała. Cieszę się, że zrobiłam duuuży zapas i jak dla mnie, powinna znaleźć się w stałej ofercie. Jestem ciekawa, co sól wyciągnęłaby z np. 70 %.
Kawałeczek dałam z ciekawości Mamie (nie lubi ciemnych czekolad, jest sceptyczna w kwestii połączenia czekolady z solą) i była w szoku, jakie to dobre oraz że sól może aż tak dobrze wyjść z czekoladą. Gross czyni cuda! Pytała czy to jakaś śmietankowo-kawowa, a i karmel czuła. Zgodziłyśmy się, że to przepyszna czekolada, a rzadko nam się to zdarza.


ocena: 10/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 570 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak (jak trafię jeszcze, bo zapas już zrobiony)

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, sól morska 0,5%, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii

poniedziałek, 17 września 2018

Pacari Raw 100 % ciemna surowa z Ekwadoru

Po dwóch dniach jedzenia zwykłych mlecznych, a więc bardzo słodkich czekolad odczułam przeogromną ochotę na coś mojego. Po genialnej Pacari 85 % wiedziałam, że jeszcze bardziej kakaowa propozycja tej marki również zrobi wrażenie.

Pacari Raw 100 % to ciemna czekolada o zawartości 100 % surowych ziaren kakao z Ekwadoru.

Od razu po otwarciu uderzył mnie intensywny zapach mokrej ziemi o soczystym, cytrusowym charakterze, którą otaczały żywe kwiaty: jakieś białe, z dużymi liśćmi. Kwiaty te nadawały jej trochę słodyczy, która po dłuższym wąchaniu zaczęła kojarzyć mi się z lekkimi perfumami. Nie powiedziałabym, że to czekolada 100 % - woń była za delikatna, a przy tym niezwykle apetyczna.

Wyglądająca jak zwykła ciemna czekolada, która nie była ani specjalnie lśniąca, ani matowa, przy łamaniu okazała się dość twarda, co potwierdzał pełny trzask.
Dopiero w ustach odkryła swoją specyfikę. Była bardzo - zabójczo wręcz - tłusta. Rozpływała się w sumie łatwo i idealnie gładko, ale powoli i leniwie jakby wypływał z niej olej. Oleistość nie odpuszczała od pierwszej sekundy aż do chwili zniknięcia kawałka. Na sam koniec jednak czekolada jakby "osychała" i nie pozostawiała na ustach żadnych tłustych plam.

Już w trakcie robienia pierwszego kęsa odebrałam czekoladę jako smolistą. Połączenie niepełnego kwasku i gorzkawości najpierw trzymało się smoły, jednak skojarzenie to zaczynało odchodzić w dal, gdy zaznaczyła się niepewna słodycz i bezkompromisowa soczystość.

Ta druga naniosła wilgotną (może nawet trochę zapleśniałą), czarną ziemię szybko biegnącą w stronę zaparzonej czarnej kawy. Dobra, ale łagodna kawa ugłaskała nieco ziemię, ale pozostawiła ją przy swym boku. Do ziemistej straży przybocznej docierała wieść gminna o cytrusach.

W tymże czasie słodycz raz się pojawiała, raz ustępowała miejsce neutralności roślin. Kwiaty wstrzeliły się w towarzystwo innych nut i genialnie się tam odnalazły. Z roślin nie były osamotnione, bo ogólnie kręciło się tam sporo nut badylków, może i świeżych ziół (z racji tej gorzkawości i kwasku). Nuty pełne życia.

W końcu to już nie plotki o cytrusach nakręcały soczystość, a pojawiły się kwaskowate owoce we własnej osobie. Na pewno były to cytryny, ale w asyście czerwonych porzeczek. Ich kwasek zawierał odrobinkę owocowej słodyczy.

Owocowe nuty harmonijnie łączyły się z kawą, sprawiając, że miałam wrażenie, iż piję jakąś łagodniejszą kawę parzoną metodą alternatywną, np. aeropressem, który wyciąga z kawy owocowe nuty.

To właśnie kwaśne owoce i kawa, wciąż z poczuciem ziemi jako bazy, pozostawały w posmaku.

Powiedziałabym, że ta tabliczka miała maksymalnie 90 %, bo sporo było w niej delikatniejszych, słodkawych zapędów (kwiaty, roślinność). Kwaśna w dużej mierze, ale też gorzkawa (a nie gorzka) i leciutko słodkawa. Mimo że nie taka z niej siekiera, to czekolada z charakterem. Wyrazista, jednoznaczna, a jednocześnie w pewien sposób przystępna (gdy tylko ma się ochotę na coś mocniejszego, uderzającego smakiem). Ona owszem, uderza, ale nie rozkwasza na miazgę, a rzuca kubkom smakowym ziemię, kawę, ogrom soczystości napędzanej roślinami, cytrynami i czerwonymi porzeczkami.
Smakowała mi, ale nie odpowiadała mi jej konsystencja. Co prawda dzięki soczystości i lekkości smaku tłustość nie była obrzydliwa, ale męczyła mnie. Nie stanęło to jednak na drodze zjedzeniu całej przy jednym posiedzeniu, ale wolałabym mniej tłustości.


ocena: 8/10
kupiłam: pralineria Neuhaus (za czyimś pośrednictwem - dziękuję!)
cena: 23 zł (za 50g)
kaloryczność: 735 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao