Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Puchero. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Puchero. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 czerwca 2025

Puchero Bean-To-Bar Chocolate Indonesia 75 % Java Criollo Single Origin ciemna z Jawy

O tym, jak to uwielbiam czekolady z jawajskiego kakao, mogę pisać bez końca. Hiszpańską markę Puchero dopiero zaczęłam poznawać, ale już miałam o nich dobre zdanie. Stąd gdy nadarzyła się okazja kupić coś z amerykańskiej strony, na której poznajdowałam czekolady niedostępne na stronach europejskich, zerknęłam także na Puchero. Zauważyłam, że różnicują nie tylko pochodzenie, ale też zawartości kakao - czyżby wybierali najodpowiedniejszą dla danego regionu? Bardzo się cieszyłam, że tabliczka z Criollo z Jawy dostała właśnie 75%, bo pamiętałam, że jawajska A. Morin Java Arjuna noir 70% była mi nieco za słodka. Chociaż też... co marka, to inne podejście do słodzenia.

Puchero Bean-To-Bar Chocolate Indonesia 75% Java Criollo Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao Criollo z Jawy (jednej z wysp Indonezji).

Po otwarciu poczułam delikatny, złożony i niedookreślony zapach. Wydał mi się nieco wilgotnie-rześki niczym mgła, ale też mgliście rozmywający jednoznaczność nut. Na pewno czułam jakieś lekkie, w porywach wodniste owoce - melony? Gruszki...? Do nich dołączyła słodycz miodu i kwiatów. Kwiaty przyszły mi do głowy wodne. Choć całość wydawała się słodka i łagodna, kwasek też się tam znalazł. Pomyślałam o occie balsamicznym, skapującym na truskawki. W tle przewinęła się jakby pomarańcza-ale-niepomarańcza... czerwona odmiana? W dodatku zmieszana z czymś owocowym, trudnym do uchwycenia. A do tego szczypta goryczkowato-korzennych przypraw, natychmiast mieszających się z łagodzącą śmietanką.

Tabliczka w odcieniu mlecznej czekolady wydawała się masywna, co zgrało się z jej twardością. W dotyku za to obiecywała kremowość i tłustość, a przy łamaniu wydawała się krucha, krucho-skalista. Trzaskała krucho-masywnie.
W ustach rozpływała się raczej wolno, racząc mnie masywnością i gęstością. Była mazista i niby maślano-tłusta, ale też... trochę jak sopel lodu? Zdobyła się na odrobinkę soczystości na późniejszym etapie rozpływania się. Przez większość czasu jawiła się jako gładka, a tylko pod koniec nieco bardziej proszkowa, kiedy to szła w nieco zawiesinowym kierunku.

W smaku przywitały mnie słodkie truskawki. Zaraz zasnuła je odrobinę egzotyczniejsza mgiełka, zrobiły się... dziksze? Pomyślałam o poziomkach, ale to też nie były wyraźnie w 100% one. 

Polała się słodycz. Wysoka i dosadna, bardzo odważna. Oddawała słodki lukier. Nasilała się, acz pod wpływem owocowości przeszła po chwili na o wiele lżejszy, kwiatowy tor. Czułam bez wątpienia kwiaty białe, ale chyba też dokładnie białe wodne. Plątała się w nich rześkość i wilgoć.

W tle zaznaczyła się subtelna gorzkość, układająca się w motyw starych książek, pergaminu. Znalazł sobie miejsce gdzieś z boku i pobrzmiewał długo, inne nuty puszczając przodem.

Do truskawek, tracących na jednoznaczności, doleciało echo kwasku octu balsamicznego. Na moment znów podkreślił truskawkowość, ale nie utrzymał jej na długo. Pomyślałam o mieszance jakby bardziej egzotycznych truskawek i poziomek polanych miodem. Kwasek... zaraz w ogóle zmienił je częściowo w... liofilizowane? Potem jednak owoce zaczęły mieszać się z łagodzącą... śmietanką? I coraz większą ilością miodu bardzo kwiatowego. Przez pewien czas trochę się rządził, znacząco podwyższając słodycz i wszystkie powyższe nuty splątał w jedno. W całej tej mieszaninie doszukałam się jeszcze czerwonego kiwi o zasładzająco-egzotycznym smaku (więcej napisałam o nim na instagramie) oraz bardzo słodkich, ale w rześki sposób gruszek - jakiś czerwonych? Gruszek w miodzie? Owoce zaczęły rozmywać się w wodnisty sposób, a ja pomyślałam o mało wyrazistych melonach.

W tym czasie, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, stare książki, motyw starej biblioteki wydał mi się nieco zakurzony, po czym prawie zupełnie przeszedł w odrobinę goryczkowato-ciepłych przypraw. Wyróżniłabym chyba gałkę muszkatołową, kardamon... Ale i coś jeszcze? 

Miód zaczął robić się cierpkawy, jakby też przyprawiony, acz nienachalnie. Wciąż w głowie siedział mi miód jasny i kwiatowy, tylko że właśnie doprawiony. I może podkreślony karmelem, motywem karmelizowania? Gorzkość zaś niby lekko rosła, ale też nie wydawała się jakoś szczególnie imperatywna. Może dlatego, że pojawiła się przy niej łagodząca śmietanka? W oddali raz czy drugi przypomniały o sobie jeszcze książki i zakręciła się odrobinka dymu, ale sprawiała wrażenie wręcz leniwej i wycofanej. Wraz z karmelem otarła się o rozgrzewającą alkoholem i słodyczą whisky.

Przyprawy podkręciły kwasek w owocach. Czerwony, złożony motyw zmienił się w soczyste pomarańcze czerwone, które w pewnym stopniu trochę udają grejpfruty. Mieszały się z jakimiś egzotyczniejszymi... Jakąś mieszanką z marakują i mango. Śmietanka zmieniła się w śmietankę kokosową i nagle wymieszała się z tymi owocami, tworząc jakieś bardziej złożone owocowe lassi, opierające się na mocno śmietankowym jogurcie (indyjski napój z pulpy z mango, jogurtu i mleka lub wody). Odrobinkę przyprawione, ale też trochę... rozwodnione? 

Po zjedzeniu został posmak właśnie złożonego lassi, w którym plątały się czerwone owoce, czerwona pomarańcza, mango i inne egzotyczne żółte w towarzystwie śmietanki kokosowej, jogurtu mocno śmietankowego. Było znacząco, ale nijako słodko, a także kwaskawo-charakternie kwaskawo jednocześnie. Pomyślałam o cierpkim, mimo że odmiany czerwonej, kiwi. Do głowy przyszły mi też kwiatowo-wodniste melony i dosłownie odrobinka niedookreślonych przypraw.

Czekolada była ciekawa, tajemnicza, acz ta jej niedookreśloność nie chwyciła mnie. Wolałabym wyrazistsze, bardziej jednoznaczne nuty, a nie takie zamglone i wkomponowane w łagodność. Truskawko-poziomki, podobne owoce ale egzotyczniejsze zmieniały się z czasem w wodnisty splot gruszek i melonów, na chwilę rozbrzmiała wyrazistsza czerwona pomarańczy, by końcowo wszystko zatonęło w egzotycznym, mieszanym nie-tylko-mango lassi. Ogół jednak nie był aż tak do potęgi owocowy, bo co chwila pojawiały się a to kwiaty, a to miód, a to śmietanka. Nuta starych książek i szczypta przypraw, odrobinka dymu rozczochrały mnie - wolałabym, by o wiele odważniej się rozwinęły. Trochę charakteru tchnęła nutka octu balsamicznego, ale to był krótki epizod. Gorzkość była ogólnie za niska, kwasku czułam tylko odrobinkę, rządziła słodycz i śmietanka. A jednak... ta nuta książek i biblioteki była tak jednoznaczna, że jednak przesądziła o ocenie 8, a nie 7.

Kwiaty (ale cięższe), charakterniejszą niż zwykła pomarańczę (deserową), miks owoców żółtych i jogurt czułam w Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Indonezja Java Criollo 100 % (2023 czy 2025) - o dziwo podobniejszym do dziś przedstawianej czekolady niż Beskid Indonesia Java Criollo 80 %.
Morinowi Java Arjuna noir 70% zaś w ogóle dalej do dziś przedstawianej, acz nutka truskawek z miodem, przypraw były wspólne.


ocena: 8/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $12 (za 70g; około 49 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 593 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

sobota, 8 lutego 2025

Puchero Bean-To-Bar Chocolate Tanzania 85 % Kokoa Kamili Single Origin ciemna z Tanzanii

O hiszpańskiej marce Puchero wspomniałam już przy Puchero Chocolate Nicaragua 70 % El Castillero Single Origin. Przygotowując jednak tego posta, zastanowiłam się, co by tu jeszcze można było dodać i ponownie zgooglowałam. Trafiłam na ich stronę, na którą zawitały jeszcze... kremy orzechowe 100%. Ciekawe, ciekawe. Wiedziałam jednak, że ja ich nigdy nie zamówię, nie zza granicy, ale tak ciekawostkowo, dobrze wiedzieć, że są. Mnie czekała za to czekolada o zawartości, która podobała mi się o wiele bardziej od wspomnianej już nikaragujskiej. 

Puchero Bean-To-Bar Chocolate Tanzania 85% Kokoa Kamili Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao z Tanzanii, z doliny Kilombero.

Po otwarciu poczułam bardzo, wręcz niespotykanie słodkie wiśnie. Otulił je pudrowy motyw i kwiaty, a także chyba wanilia. Pomyślałam o jakimś malinowym pudrze lub malinowych cukierkach pudrowych. A także o... przesłodzonym ciepłym kompocie z jasnofioletowych śliwek? Do tego doszły słodkie, nie za mocno pieczone, jasne ciastka z malinami i orzechami, chyba pekanami. W tle, mimo natłoku słodyczy i niskiej gorzkości, pojawiła się świeżość, rześkość trzcin i roślin znad jeziora, które pilnowały, by nie zrobiło się za ciężko. Dosłownie czułam w tym wszystkim ciepło letniego powietrza.

Konkretna tabliczka przy łamaniu okazała się średnio twarda. Trzaskała też średnio głośno, za każdym razem obiecując gęstość.
W ustach rozpływała się umiarkowanie wolno i bardzo maziście. Utrzymywała poczucie konkretu i masywność, popisując się gęstością. Była maślano tłusta i długo gładka. Do tego doszła kremowość oraz miękkość, choć jakby tylko zewnętrzna. Z każdą chwilą narastała soczystość, za sprawą której masa zmieniała się w zawiesinę. W niej ujawniła się końcowo proszkowość.

W smaku przywitała mnie słodycz, która w pierwszym momencie wydała mi się niezbyt zdecydowana. Roztoczyła sporo kwiatów i... miodu-niemiodu? Miodowego pudru? Wyobraziłam sobie grudki scukrzonego miodu w... ciastkach? Miodowo-malinowych ciastkach. Zaplątała się w nich dziwna goryczka, jakby dodane do nich liofilizowane owoce się poprzypalały, ale nie była to spalenizna sama w sobie.

Zaraz rozeszła się inna, pożądana gorzkość, od razu startując z wysokiego poziomu. Wygładziła wspomnianą goryczkę, a ja pomyślałam o węglu i odrobinie dymu. Paloność jednak wcale nie była mocna, a wręcz delikatna. Szlachetna goryczka pokazała się, po czym zajęła się budowaniem tła, nie mając zamiaru dominować, mimo że co do jej siły nie było wątpliwości.

Zza gorzkości, zza dymu wyłaniało się trochę orzechów - raczej tłustszych, łagodniejszych pekanów, ale zdarzały się też bardziej gorzkawe włoskie. Niektóre może stare, suchsze?

Do słodko-malinowego wątku dolatywać zaczęły kwaśniejsze wtrącenia wiśni. Mimo że owocowa strefa wciąż oferowała dużo pudru, pojawił się też kwasek i soczystość... jakby poniekąd hamowana. Soczystość owoców liofilizowanych i dopiero nasiąkających? Pomyślałam o cierpkich węgierkach, ale zaraz umknęły.

Goryczka z wszechobecną słodyczą podrzuciła mi myśl o aptece, a dokładniej syropach i tabletkach w wariantach owocowych: głównie wiśniowo-malinowych, ale chyba też śliwkowym.

Gorzkość zetknęła się z ciastkowo-kwiatowym motywem i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przełożyła się na myśl o cierpkawych, kruchych ciastkach kakaowych. Odnotowałam lekką drożdżowość, a w tle... zapowiedź maślaności?

Słodycz uparcie trzymała się pudrowego tonu, acz znów poczułam też trochę więcej kwiatów. Dodały pewności siebie śliwkom. Przez pewien czas dziwnie słodkie wiśnie, cierpkie węgierki i spore, liofilizowane śliwki - chrupkie początkowo, a po chwili nasiąkające - wśród owoców dominowały, po czym... zmieniły się w kompot śliwkowy. Utrzymał się chwilę na nadrzędnej spośród owoców pozycji, po czym przeistoczył się w mniej jednoznaczny motyw pudru owocowego. Wyobraziłam sobie czekoladko-trufle z owocowymi kremami i obtaczane czerwono-różowym pudrem.

Przypieczętowały to kwiaty... kwiaty rześkie, acz też słodkie. Słodycz utrzymywała soczystość, ale już inną - pomyślałam o niemal miodowych rodzynkach. I suszonych, kompotowych śliwkach?

Końcowo gorzkość naparła na to wszystko. Nagle wzrosła i przyciągnęła uwagę. Pomyślałam o zamszu, który porządnie przesiąkł dymem. Za nim jednak pobrzmiewała maślaność i... metaliczność? Jakby proch strzelniczy? Zamsz, który wyszedł na przód, wprowadził poczucie ciepła. Orzechy niby wróciły, ale one z kolei złagodniały - wróciły odmienione jako... nerkowce?

Ciepełko podchwyciła słodycz, która za sprawą kwiatów pokazała mi letni dzień nad dzikim jeziorem. Ciepłe powietrze, sporo roślin, w tym kwiatów to obraz letniego dnia, w którym popija się... sok śliwkowy?

Po zjedzeniu został posmak zamszowo-dymny, częściowo mocno nerkowcowy, z maślanym echem oraz owocowy, ale w złożony sposób. Czułam sporo słodko-cierpkiego kompotu śliwkowego i dziwnie słodkich wiśni, a także maliny jako sok i nutę pudru, liofilizowanych, sproszkowanych owoców, zmieszanych z drapiąco słodkimi kwiatami.

Czekolada smakowała mi, ale mam sporo zastrzeżeń. Była słodka w taki sposób, że nie powiedziałabym, iż to 85% i w dodatku słodzona cukrem trzcinowym. Obstawiałabym biały. Słodycz miała bardzo pudrowy, ciastkowo-kremowy wydźwięk. Owoce, a więc wiśnie, maliny i śliwki jawiły się jako dosłodzone, wkomponowane w ciastkach, trufle, przerobione na puder czy końcowo jako sok, liofilizowane. Sporo kwiatów też jeszcze dołożyło słodyczy, ale akurat zacniejszej. Końcowa wizja dnia nad jeziorem czy zamszu przesiąkniętego dymem bardzo mi się podobały. Gorzkość, węgiel, zamsz, trochę orzechowych akcentów - o, szkoda, że właśnie gorzkość była taka wycofana, mimo że silna. Ileż bym dała, by to ona, z tymi nutami wyszła na przód!

Owocowy lukier, puder i czerwone owoce w dosłodzonym wydaniu kojarzę dobrze z Krak Chocolade Tanzania Kokoa Kamili 2021 70 %, a ciastka, węgierki i wiśnie czułam w The Swedish Cacao Company Tanzania 74 % Kokoa Kamili, 2021 Harvest, która też wyszła mi za słodko. Tak sobie po nich myślę, że tanzańskie kakao chyba łatwo idzie w takie niemoje klimaty, więc producenci naprawdę muszą odwalić sporo roboty, by mnie w sobie rozkochało w pełni.


ocena: 8/10
cena: €6,32 (za 70g; około 27 zł)
kaloryczność: 611 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

środa, 10 kwietnia 2024

Puchero Chocolate Nicaragua 70 % El Castillero Single Origin ciemna z Nikaragui

Na myśl, że czeka mnie jeszcze tyle nieodkrytych marek czekolad, od razu się uśmiechałam. Kolejną taką miało być Puchero. Ich opakowania przyciągnęły mój wzrok tym, jak elegancko i zarazem naturalnie wyglądają. O marce więcej poczytałam już po zakupie, a przy przygotowywaniu posta. Kupując patrzyłam raczej na region kakao i obiecywane nuty. Hiszpańskie Puchero istnieje od 2015 roku, kiedy to małżeństwo Paloma i Marco zainspirowani swoimi podróżami po południowo-wschodniej Azji zaczęli działać z kawą "single origin". Po 3 latach zajęli się jednak czekoladą, eksperymentując ze smakami. W ofercie mają nawet croissantową tabliczkę jako współpraca z madrycką piekarnią rzemieślniczą. Takie mnie jednak nie interesowały. Skupiłam się na czystych ciemnych - jako że i właśnie ponoć twórców marki bardzo kręciły eksperymenty z prażeniem, konszowaniem itp. ziaren. Kakao, z którego zrobiono dzisiaj przedstawianą czekoladę, kupiono od małego producenta z południa Nikaragui, który nazywa się tak, jak region nad rzeką San Juan, gdzie ma farmę, czyli El Castillero.

Puchero Bean-To-Bar Chocolate Nicaragua 70% El Castillero Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Nikaragui, z regionu El Castillero.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach suszonych owoców: daktyli i fig, wtłoczonych w czarną ziemię i przeplecionych soczystym wątkiem. To jakby... wiśnie złagodzone kwiatami? Może też trochę kwaskawych, czerwonych moreli. Również złagodzone kwiatami białymi i rześkimi. W tle czułam też lekką, paloną gorzkość, trochę orzechów pekan i ziemnych oraz żytni razowy chleb. Wysoką słodycz podkręciły też soczyste gruszki. Całość wydała mi się bardzo rześka i trochę nasuwała na myśl świeże rośliny.

Wyglądająca na kremową tabliczka, była masywna w dotyku i bardzo twarda przy łamaniu. Trzaskała głośno, obiecując, że jest bardzo pełna. Przy odgryzaniu kęsa za to przejawiała skłonności do łatwego zmięknięcia.
W ustach rozpływała się maziście i powoli. Zmieniała się w bardzo gęsty i lepkawy krem. Rzeczywiście był masywna, acz ochoczo miękła jakby powierzchownie. Z czasem roztaczała lekką soczystość, która jednak nie zaburzyła gęstości.

W smaku przywitała mnie słodycz suszonych owoców: jasnych fig i daktyli. Figi  prze moment lekko dominowały. Zaraz jednak zwróciłam uwagę, jak w daktylach rozwija się soczystość - to na pewno soczyste i miękkie sztuki, którym blisko do daktyli świeżych.

Już po chwili jednak jedne i drugie zaczęły powoli zasnuwać się gorzkością. Poprzez nią wkroczyła czarna ziemia. Towarzyszyły jej orzechy pekan i fistaszki, które zadbały o szlachetność i niesiekierowość.

Daktyle wydały mi się aż piekąco słodkie i już otarły się o przesadę, gdy... Do suszonych owoców dołączyła rześkość, świeżość. Słodycz jednak cały czas rosła... zmieniała tylko wydźwięk lżejszy. Pomyślałam o kwiatach jaśminu. Wilgotnych i zapraszających jeszcze więcej soczystości.

Poczułam jakby lekko kwiatowe gruszki i słodko-soczyste morele. Może lekki akcent melona w tle? Wszystkie te soczyste owoce były jakby nieco złagodzone kwiatami.

Gorzkość na pierwszy plan wyniosła palona nuta. Sama w sobie nie była silna, ale na zasadzie kontrastu do soczystości i słodyczy podbiła gorzkość. Przemknęła myśl o żytnim chlebie razowym, wypieczonym aż nieco przesadnie. Wśród orzechów pojawiły się jeszcze migdały o spokojnych charakterze. Słodycz dopowiedziała piekący w język od daktylowej słodyczy czekoladowo-migdałowy krem, którym posmarowano kromkę chleba na zakwasie.

Gorzkość zdominowała wszystko, po czym nagle osłabła, przytaczając nieco wręcz poprzypalane po bokach chrupkawe gofry.

Rześkie owoce z kolei trochę osłabły. Ich miejsce zajęły kwiaty - kwiaty wodne? Soczystości jednak nie przegoniły, choć może trochę ją kryły. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o wiśniach i czerwonych morelach, ukrytych w kwiatach. Jako że zakwas zasugerował im kwasek, były lekko kwaskawe i nieśmiałe.

Gofry pozwoliły przywołać więcej słodyczy. Wróciły daktyle - tym razem odważniej. Rześkość i lekka spalenizna dopowiedziała im jednak... syrop klonowy? Częściowo suszone daktyle zmieniły się w syrop daktylowy. Słodycz daktylowo-klonowa otuliła gofry, jakby tak... posmarować je daktylowym kremem czekoladowym. 

W złagodzonej gorzkości odnotowałam przyprawy - też jednak rześkie. Pomyślałam o odrobinie lukrecji i/lub anyżu. Przyprawy przechwyciły lekko piekący element od słodkich daktyli.

Owoce na moment wyłoniły się z kwiatów. Morele już chciały iść w kierunku suszonych owoców, jednak wiśnie zmieniły się w dżem, stając tym samym suszonemu klimatowi na drodze. Wyobraziłam sobie gofry z kremem czekoladowym (migdałowo-daktylowym?), słodkimi syropami i chlapniętą na nie sowitą porcję dżemu... wiśniowo-morelowego? 

Owocowe zapędy kwiaty końcowo znów stłumiły. Zaprezentowały się nenufary, kwiaty wodne, bardzo rześkie.

Palono-ziemisty wątek pobrzmiewał delikatnie, aż nagle skierował uwagę na pieczone orzechy pekan. Jakby tak i one pojawiły się przy gofrach, mieszając się z migdałami. Od ich brzegów z kolei rozszedł się lekki wątek pozytywnej spalenizny, mieszający się w jedno z przyprawami.

Po zjedzeniu został posmak jakiś dosłodzonych wiśni i deserowych (lekko kwaskawych) gruszek, a także kwiatów - rześkich i wodnych. Czułam daktyle, które z racji rześkości kompozycji mieszały się z syropem klonowym. Ten wprowadził też lekko paloną nutę, z kolei trzymającą sztamę z ziemią. Wszystko zwieńczył czekoladowy krem bazujący na daktylach i orzechach z migdałami.

Całość była bardzo intrygująca i smaczna. Daktyle i figi, zmieniające się w syrop daktylowy i klonowy, mnóstwo kwiatów wodnych i gruszek, moreli wyszły bardzo słodko, ale też rześko. Soczystość oraz delikatne akcenty kwasku wiśni i moreli idealnie to przełamały. Gorzkość może nie była wysoka, ale znacząca. Ziemię, orzechy pekan i ziemne, migdały w końcu mocno złagodziły gofry, ale było to pozytywne złagodzenie. Spodobała mi się myśl o kremach czekoladowych: czekoladowo-migdałowym i daktylowo-czekoladowym. Soczystość tej czekolady wyszła ciekawie roślinnie. Ogół jawił się czekoladowo do potęgi.

Pomyślałam o Chapon Cacao Rare Chuno Nicaragua, która w sumie też była nieco roślinna, acz inaczej, bo od liści i drzew. W tej czułam i sporo kwaśności, i o wiele więcej owoców: też moreli, ale i innych, np. brzoskwiń jako m.in. sok owocowo-marchwiowy. Słodka była od wanilii i karmelu, więc inaczej. W niej czułam migdały, mleko - jakby analogicznie do orzechów i migdałów oraz gofrów w dzisiaj prezentowanej. Puchero było blisko do poziomu smaczności wspomnianej (Puchero wyszła mi nieco za mało gorzko).


ocena: 9/10
cena: 6,32 € (za 70g; około 27 zł)
kaloryczność: 590 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy