Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: polenta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: polenta. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 lipca 2020

Zotter Lime and Passion Fruit ciemna 70 % z nadzieniem marakujowo-batatowym i limonkowo-cytrynowym na bazie kaszy z brandy i warstwami białej czekolady

Uwielbiam smak marakui, a Pacari Passion Fruit czy Zotter Passion Fruit and Caramel with Thyme  to jedne z moich ulubionych czekolad. Na nowy (myślałam, że nowy) wariant z tym owocem bardzo się więc ucieszyłam. Tym bardziej, że wystąpiła w parze z limonką, nie zaś z cytryną, z którą Zotter według mnie przeważnie przesadza. Limonki również lubię, a niejednokrotnie przekonałam się, że marakuja świetnie sobie z nimi radzi (np. w rolce sushi z okoniem, marakują i właśnie czasem limonką). Dopiero pisząc wstęp, tłumacząc opis itp. dotarło do mnie, że to propozycja o wiele bardziej złożona. Ta wtedy nasunęła na myśl Lemon Polenta, a więc tabliczkę z ciekawą kaszą, ale właśnie... cytrynową. Wprawdzie i tu pojawiła się cytryna (cytrynowe confit, o którym była mowa przy Mango Tango). Czyżby pojawiła się kwaśna konkurencja? Początkowo zastanawiałam się, czy będzie to jednolite nadzienie + czekolada czy kilka warstw, bo opis wskazywał na to pierwsze, a zdjęcia sugerowały drugie. Po przełamaniu dopiero odkryłam, że wiele warstw, aczkolwiek takich "wchodzących jedna w drugą". Mało tego! Już po zjedzeniu odkryłam, że to po prostu nowa wersja Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize (z małymi zmianami kaloryczności i składu: więcej słodzideł na początku i dodanie masła).


Zotter Lime and Passion Fruit to ciemna czekolada o zawartości  70 % kakao nadziewana marakujowo-batatowym kremem i limonkowo-cytrynowym na bazie polenty (kaszy kukurydzianej) i konfitury cytrynowej (z marynowanych cytryn) z brandy oraz z cienkimi warstwami białej czekolady.

Po rozchyleniu papierka dotarł do mnie zapach charakternych cytryn z wyrazistymi, goryczkowatymi skórkami oraz dymny zapach gorzko-palonej czekolady. Podkreślone zostały kropelką brandy, jednak mimo jej obecności cytryna zdawała się skrywać również pudrową słodycz. Wierzch wydał mi się poważniejszy, cytrynowo-octowy wręcz, zaś spód właśnie słodko-pudrowy, acz minimalnie.
Po przełamaniu znacząco wzrosła owocowa słodycz o delikatnym wydźwięku, a także nasilił się alkoholowy motyw (również słodki). Chyba wyłapałam marakuję, która przeważyła o soczystości kompozycji.

Przy łamaniu warstwa czekolady trzaskała, nadzienie zaś mimo iż konkretne, cechowała pewna miękkawość. Trochę się rwało, trochę pozostawało zwarte.
Czekolada okazała się trudna do podziału na poszczególne części - nawet przy pomocy noża czekoladę ciemną od białej ciężko było oddzielić.
Kremy "wchodziły jeden w drugi" - mam na myśli np. wciskające się i wlepiające w batatowy krem mikroskopijne drobinki kaszy.
Otóż na górze znajdowała się cieńsza warstwa kremu limonkowo-cytrynowego o nieco "rozlazłej", suchawej strukturze. W dotyku był dość zlepkowato-zwarty.
Większą część zajął krem marakujowo-batatowy - na dole. Wyglądał na suchawy, również był rozlazły, ale w inny sposób. Ten już nie był taki zlepkowaty, a bardziej owocowo-śliskawo-mousse'owaty. Konkretny, ale mający skłonności do miękkości.

W ustach czekolada rozpływała się idealnie kremowo, powoli zalepiając usta gęstymi, gładkimi smugami. Odsłaniała tym samym czekoladę białą. Również bardzo kremową, ale trochę bardziej proszkową.
Już przy niej lekko wyciskały się nadzienia, mieszając się ze sobą. Znikały w zbliżonym do siebie czasie, acz cytrusowe robiło to nieco szybciej, pozostawiając drobinki (przy czym trzeba pamiętać, że było go tak 3 razy mniej).
Limonkowo-cytrynowe błyskawicznie nabrało soczystość, ale wciąż zlepiało się z resztą. Rozpuszczało się na soczyście-wodnistą zawiesinę, pozostawiając znaczący pyliście-proszkowy efekt. Wzmocnił go ogrom drobinek cytrusów (wydawały się częściowo sproszkowane), a o suchawości przypominały kuleczki kaszy o przyjaznej strukturze. Odebrałam ją jako idealną: nie twardą (ale lekko pykajaca?), nie miękką. Nadzienie było najeżone nimi w odpowiedniej ilości, co mogę powiedzieć również o jędrnych drobinkach cytryny. Znalazłam również sporo włókien i farfocli.
Dodatki wlepiały się i wciskały w drugie nadzienie.
Ono rozpływało się troszeczkę bardziej opornie, ale też dość szybko. Odebrałam je jako śliskie początkowo w owocowo-maślany sposób, przy tym dość zbite, choć... z czasem rozchodziło się na zawiesinę, będącą namiastką papki.
Konsystencja wnętrza wydała mi się dziwna - pozornie miękkawa, ale konkretna. Rozpuszczająca się dziwnie na dziwną zawiesinę. Nie przemówiło to do mnie.

W smaku czekolada zaczęła od roztoczenia bazowej gorzkości, przywodzącej na myśl paloną kawę, leciutko osłodzoną karmelową nutą i bardzo odymioną.
Słodycz szybko wzrosła, bowiem odezwała się biała czekolada. Szybko zrównała się z ciemną wnosząc śmietankowo-waniliowe tony.

Szybciej odezwało się nadzienie górne, gdyż zarówno wzmocniło słodycz, jak i przecięło kompozycję kwaśną cytryną. W kwasku tym było dziwne "podkwaszenie" / "podkiszonkowanie", podkreślające cierpkość ogólną i goryczkę. Mieszało się to z limonką, którą podkreślał alkohol. Sporą rolę odegrał smak skórek cytryn (nasilający się przy drobinkach). Nadzienie to wyszło kwaśno-goryczkowato, ale nie do przesady, bo ciągle uładzało je drugie nadzienie i czekolady. Po paru chwilach w kwaśności na przodzie pojawiła się również marakuja, stanowiąca most.

Most do nasilającego się poczucia egzotyki i słodyczy. Drugi krem dyskretnie podpiął się pod kwaśniejsze za sprawą marakui. Obok niej doszukałam się posmaku zielonych, kwaśnych winogron... i Zaraz soczystość zaczęła zdecydowanie dominować.
Warstewki białej czekolady działały w temacie słodyczy cały czas. Mimo że batatowy krem od siebie dodał też trochę kwaśności, uwypuklił słodycz. Poprzez zestawienie białej czekolady z egoztycznie-soczyście-kwaśnymi owocami, zrobiło się w pewnym momencie bardzo cytrusowo-pudrowo.

Słodkie ziemniaki wpasowały się w to. Kojarzyły mi się z marchwiowo-owocowymi sokami, tylko że z o wiele mniejszym udziałem marchewek (znaczy się: tu batatów, które je udawały). Wyszły bardzo subtelnie, słodkawo... Miałam też wrażenie, że to do tej warstwy dodano alkohol (który pewnie przeszedł na pozostałe). Mniej więcej w połowie lekko szczypał w język. Kontrastowo pobrzmiewała tu delikatność maślana. Razem z kaszą, która smakowo ujawniła się dopiero w drugiej połowie rozpływania się kęsa, wprowadzały delikatność. Lekki orzechowo-kaszowy motyw współgrał ze śmietankowo-delikatniejszymi tonami.
Słodycz napędzał również alkohol, który był nutką bardzo delikatną, acz obecną. W pewnym momencie nadzienie złagodniało, zrobiło się bardziej nijakie, ale... intensywność ogółu została zachowana. Brandy osłabiła wyrazistość poszczególnych składników, a jednocześnie przypominała o ogólnej czekoladowości, a więc palonych nutach.

Pod koniec marakuja wspierana przez słodycz owoców i limonka reprezentująca kwaśność zawarły sztamę. Dominowały, choć oplatał je pudrowo-kwaśno-owocowy motyw. Był słodyczą pudrową, ale... jednocześnie nie zwalczył kwaśności.

Podobnie rozgryzane drobinki cytryn (starałam się je ssać, podgryzać pod koniec i już na koniec) - cechowała je zdecydowana słodycz, jak i kwaśność mocarna, niemal octowa... podkreślał to alkohol, nie mocny jednak. Rozgryzane i ssane kawałeczki kaszy po tym wszystkim były po prostu... kaszowo-kartonowe, ale nie złe.
Na koniec znów trochę odważyła się czekolada, dodając palono-goryczkowatą nutę do nich.

Po wszystkim pozostał posmak kwaśnych cytryn, limonek i marakui, jak również dość silne poczucie słodyczy pudrowej i alkoholowej. Z zaskoczeniem odnotowałam winogrona, ale też pudrowo-kaszowo-maślany motyw. Mimo że nie czułam silnej słodyczy, miałam poczucie lepkiej cukrowości.

Całość niby nie była zła, ale wydała mi się tak namieszana, że aż nijaka, mdła. Wprawdzie warstwy fajnie się uzupełniały, ale... nie sposób przy tym poczuć wszystkiego, a szkoda. Gdybym nie wiedziała, że jeden z kremów był na bazie batatów, pewnie bym na to nie wpadła. Cytryna dominowała, a... to też trochę szkoda, bo jednak to najpospolitszy z dodanych owoców. Kasza pełniła funkcję neutralizatora, zarówno w smaku, jak i pod względem struktury, więc zaskoczyła mnie tym, jak pozytywnie ją odebrałam. Brandy... nie sądzę, by było potrzebne. Chyba tylko przygłuszało, a tabliczka nawet specjalnie alkoholowo nie wyszła. Warstwy białej czekolady niby sprawiły, że nie było kwachowato, by wykręcało gębę, ale zarazem sugerowały pudrowo-cukierkowy klimat, co niezbyt mi tu pasowało.
Ot, taka... kombinowana, kombinowana i przekombinowana. Całkiem niezły smakowo cytrusowy śmietnik składników, bez punktu kulminacyjnego / głównego wątku.

W trakcie jedzenia, a już parę dni po, strasznie męczyło mnie, że wydawało mi się, iż znam ten smak. Takie "zbieractwo" nut niby fajnych, ale zbyt namieszanych już jadłam. I gdy dokładnie przeszukałam bloga, miałam okazało się, że mam rację. Otóż tak, to na pewno nowa wersja Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize. Teraz chyba tylko zmienili warstewkę z marakujowej białej na białą... I to czuć. Udział białoczekoladowych, śmietankowo-maślanych smaków był nieco większy. Szkoda, bo więcej marakui wyszłoby na dobre.


ocena: 7/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 496 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, syrop ryżowy, verjuice - sok z zielonych winogron, bataty (słodkie ziemniaki), suszona marakuja, sok cytrynowy, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku, polenta, karmelizowane mleko w proszku (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), brandy z cukru trzcinowego, koncentrat z limonki, migdały, masło, koncentrat z marakui, słodka serwatka w proszku, koncentrat soku cytrynowego, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, cynamon, chili Bird's eye, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

środa, 10 stycznia 2018

Zotter Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize ciemna 70 % z kremem marakujowo-batatowym i kukurydziano-limonkowym z białą marakujową czekoladą i brandy

Lubię odkrywać smaki świata, więc czekolada inspirowana daniami z Peru bardzo mnie zaintrygowała. Zwłaszcza, że znalazły się w niej bardzo lubiane przeze mnie (niecodzienne w czekoladach) składniki.


Zotter Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z cienkimi warstwami białej marakujowej czekolady nadziewana kremem marakujowo-batatowym (ze słodkich ziemniaków) z sokiem z limonki i kukurydziano-limonkowym (60%) na bazie polenty (kasza kukurydziana), białej czekolady, marynowanej cytryny i limonek z brandy.

Od razu po otwarciu poczułam silny limonkowo-cytrynowy zapach podkreślony alkoholem i doprawiony nieco białoczekoladową słodyczą. Dopiero po przełamaniu poczułam też sugestię marakui i coś, co skojarzyło mi się niemal słodko marchewkowo.

Czekoladę i nadzienia łatwo porozdzielać, ale już rozdzielenie czekolad było niemożliwe. Ich, "na oko" równe, warstwy rozpływały się powoli i kremowo. Nadzienie kukurydziane (na górze) stanowiło większość i miało bardziej zbito-suchawą strukturę kaszy - za sprawą jej drobinek i mnóstwa większych i mniejszych kawałków cytryn (głównie jędrnych, soczystych skórek), chociaż nie brakowało mu też tłustawej kremowości. Marakujowo-batatowe było wręcz soczyście-mokre, rzadkie i lepiąco-plastyczne, bardzo lekkie.

W smaku już od pierwszego kęsa czekolada wydała mi się bardzo nieśmiała, bo szybko dołączyła do niej waniliowa słodycz, pewna mlecznawość i kwasek.

A właściwie kilka kwasków, bo ledwo się zaznaczyły, a już zaczęły rozwijać się i rosnąć.
Prędzej po ustach rozchodził się oczywiście rzadszy krem o znaczącym kwasku limonki i marakui. Było w tym także coś specyficznie marakujowo słodkawego, a także słodycz, która skojarzyła mi się z sokami marchwiowo-owocowymi (batatów może nie czuć zbyt wyraźnie w całej kompozycji, ale chwilami wyłapywałam ich nutkę i to właśnie ją tak nazwałam). To było egzotycznie kwaskowate, rześkie i niewyobrażalnie soczyste. Czułam ogromny niedosyt tej warstwy, bo była ciekawa i niespotykana.

Od początku wyczuwalna mlecznawość z czasem przynosiła także nuty kaszy i białoczekoladowo-maślane, na których tle prezentowały się cały czas nasilające się kolejne kwaski. Te zdecydowanie skupiały na sobie najwięcej uwagi. Były to intensywne cytrusy, czyli niezwykle autentyczne cytryny, których smak cudownie zaznaczał się przy goryczkowatych skórkach oraz cytryny wręcz "kwaśnocukierkowe", co napędzała cały czas obecna w tle pudrowo-cukierkowa słodycz. Równie intensywny był smak limonki; momentami aż dziwnie konkretnie-goryczkowaty, co nakręcał alkohol. Raz i drugi aż mnie zapiekł w język, choć alkoholu jako alkohol wyraźnie nie czułam... Nad wszystkim bowiem dominowały cytryny i limonki. Było kwaśno i gorzkawo, do której to gorzkawości skórek dołączały kolejne elementy.

Pod koniec spod kwasków wychylał się też, jakby podkreślony alkoholem, cynamon. Przy nim poczułam przez ułamek sekundy pewną różaną nutę, której towarzyszył posmak (bardzo wątły) marakui. Kompozycję zamykała bowiem czekolada (rozpływała się powoli) - ku mojemu zaskoczeniu - raczej ta biała (najpierw stwierdziłam: "po co tam ona?", ale z tym marakujowym posmakiem dobrze wyszła). Była głównie słodka, troszeczkę mleczno-jogurtowa, minimalnie kwaskowata (mogłaby być bardziej marakujowa). Ciemna... też gdzieś tam była, ale wchodziła w gorzkawy posmak i kaszę, którą tam sobie dopiero rozgryzałam.

Czekolada smakowała mi, ale pozostawiła wiele niedomówień, niedosyt. Nie była tym, na co się nastawiłam i... wprowadziłabym w niej wiele poprawek - zmianę proporcji albo i zrobiła z niej dwie różne tabliczki. Uwielbiam cytrusy i ich gorzkie skórki, ale tutaj... tego było za dużo. Nie, że kwach wykrzywiał gębę, ale po prostu pewne smaki, np. marakuja, brandy były tym przytłumione, a inne (bataty, ciemna czekolada) niemal niewyczuwalne. Bardzo złożona tabliczka, która okazała się być za bardzo... przemieszana.
Ciemnej czekolady powinno być o wiele więcej, a to marakujowo-batatowy krem powinien stanowić większość. Cytryny i limonki jednak też bardzo mi smakowały... więc je wkomponowałabym do jakiejś tabliczki z polentą i, powiedzmy, kukurydzą (nie jako kasza, a po prostu kukurydzą).


 ocena: 7.5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 488 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, verjuice - sok z zielonych winogron, bataty, suszone marakuje, sok cytrynowy, mleko, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat limonkowy, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka, kasza kukurydziana, brandy z cukru trzcinowego, masło, migdały, proszek karmelowy (odtłuszczone mleko, serwatka, cukier, masło), słodka serwatka w proszku, koncentrat soku cytrynowego, skarmelizowane mleko w proszku (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), nierafinowany cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia, cynamon, olejek cytrynowy, chili Bird's eye, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

piątek, 17 lutego 2017

Zotter Coffee and Grits kawowo-mleczna z kremem z polenty (kaszy kukurydzianej), mleka i białej czekolady z whisky

Z tą czekoladą trochę zwlekałam, bo... no cóż, nie ukrywam, że byłam pewna, że okaże się niecodzienna i pyszna. W końcu połączenie smaków, jakie tu zaserwowano jest po prostu nietuzinkowe, więc bez zbędnego przedłużania, przejdźmy do niego.


Zotter Coffee and Grits to kawowo-mleczna czekolada nadziewana kremem z polenty (kaszy kukurydzianej), mleka i białej czekolady z whisky Woazky.

Inspiracją było tu typowe styryjskie śniadanie, czyli kasza na mleku i kawa, które wzmocniono Woazky - regionalną whisky z kukurydzy wytwarzaną przez styryjską manufakturę Lava Bräu.

Po rozchyleniu papierka poczułam zapach słodkiej, ale wyrazistej kawy i whisky. W tle wychwyciłam nutę "mlecznego papu", czyli czegoś ugotowanego na mleku, ale nie mogłam sprecyzować. Przełamałam, a wtedy nasiliła się woń subtelnego alkoholu i pojawiły się niezwykle naturalne maślano-mleczne nuty.

Podczas przełamywania czekolada wydała mi się twarda, a nadzienie trochę "kruche". W ustach okazała się tłusta i kremowa, ale nie był to ulepek. Rozpuszczała się powoli i przyjemnie. Drobinki kaszy, które wypełniały nadzienie, niwelowały poczucie tłustości, co naprawdę przypadło mi do gustu.

Sama kawowa czekolada była smaczna (jadłam ją już w wersji czystej Labooko), ale dopiero w kompozycji zyskuje.
Początkowo czułam wyraźnie kawę. Znalazło się przy niej mleko i słodycz, a kakao jakoś się zgubiło, lecz mimo wszystko zachowała pewną gorzkawość. Już po chwili ta gorzkawość została podkreślona odrobiną alkoholu przebijającego się z nadzienia.

Do kawy dołączył smak whisky - również wyraźny, ale ani trochę ordynarny. Właściwie nie była to whisky sama w sobie - żadnych słodów itp. nie czuć. Myślę, że jej wydźwięk bardzo zmieniło mleko, w którego towarzystwie wypłynęła oraz po prostu to, że jest kukurydziana.

I tu zrobiło się naprawdę ciekawie, bo było wręcz "do bólu" naturalnie (wydawało mi się, że czuję pewną "krowią" nutę). Smaki naturalnego, świeżego mleka, mnóstwo śmietanki, akcent masła łączyły się z... kaszą. Tak, ta tutaj była o wiele bardziej wyczuwalna w smaku niż np. w Lemon Polenta.

Co więcej, przy kaszy i whisky pojawiła się kukurydziana nutka. Kukurydziana kasza na mleku - przecież to nie może być nic innego!
Oczywiście z charakterkiem whisky, która swoją leciutką pikanterią podkreślała leniwie znikającą czekoladę kawową.

Nadzienie było dość słodkie, ale za sprawą tej "naturalności" i whisky, nie myślałam o nim jako o słodkim. Nie powiedziałabym, że jednym ze składników kremu była biała czekolada.

Świetnie czułam tu mleko i kaszę, a wyrazistość kawy i whisky nakręcały się wzajemnie. 
Ciekawi mnie też ta kukurydziana nuta - na ile to zasługa samej kaszy, a na ile miała wpływ whisky? Ta tabliczka była niezwykle spójna. Stworzyła przepyszną, wyważoną całość. To bardzo interesująca i w sumie wytrawna tabliczka, ale... wydała mi się jakaś nieczekoladowa. To nie minus, po prostu taka... bardziej "kompozycyjna ciekawostka".
Narobiła mi w dodatku ogromnej ochoty na spróbowanie takiej kukurydzianej whisky...


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 483 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, mleko, whisky, miazga kakaowa, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, polenta, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, mielone ziarna kawy, wanilia, lecytyna sojowa, sól, kawa w proszku, cynamon

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Zotter Lemon Polenta ciemna 70% nadziewana kremem z kaszy kukurydzianej z cytryną, brandy i migdałami

Cytrynowa kasza kukurydziana (czyli polenta) skojarzyła mi się z moim cytrynowym risotto, jednak mając w pamięci niesmacznego Zottera Buttered Bread with Apricots, który między innymi właśnie polentę zawierał, nie wiedziałam, czego spodziewać się po dzisiaj opisywanej czekoladzie.
Tak swoją drogą, nie jest to nowość, a jedynie przywrócony pomysł - według mnie z brzydszym opakowaniem.


Zotter Lemon Polenta to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana kremem z kaszy kukurydzianej z cytryną, brandy i migdałami.

Po rozchyleniu papierka poczułam mocny, w pełni naturalny zapach cytryn otoczonych wytrawną ciemną czekoladą.
Przełamałam, a tabliczka zdrowo chrupnęła. Była twarda mimo faktu, że nadzienie stanowi aż 60 % całości, chociaż... ono w sumie też było bardzo zwarte. I bardzo aromatyczne. Cytrynowa woń nasiliła się, tym razem w towarzystwie różanego motywu i przypraw.

Zrobiłam pierwszy kęs. Przez krótką chwilę dane mi było nacieszyć się kremową czekoladą o wyrazistym, raczej gorzkawym smaku i subtelną słodyczą, bo nie przesiąkła nadzieniem. 

To nadzienie było znacząco tłuste, gładkie (nie licząc oczywiście drobinek kaszy), ale w żadnym wypadku nie przegięto z tym. Uważam, że miało przyjemną formę, idealnie pasowało do nieco tłustawej czekolady. Jedno i drugie rozpływało się leniwie. 

Mimo to, w smaku wnętrze wyłaniało się bardzo szybko. Można było przeżyć cytrynowy szok, bo gdy już kwaśność tego owocu się pojawiła, nie mogłam nadziwić się, jak silna była. A do tego w pełni naturalna! Sok tylko co wyciśnięty z owocu, trochę goryczkowatych skórek... A to wszystko podkreślone solidną ilością alkoholu. Jego smak w dużej mierze tonął w kwasku cytrusa, jednak nadawał specyficzny posmak. Mi skojarzyło się to z naturalnym, rzemieślniczym piwem cytrynowym; Basi z oranżadą. Coś w tym jest! Alkohol był zaskakująco mocny, ale... i tak to cytryna była mocniejsza. To był główny smak, mimo że w sumie ten krem był także nieco słodki.

A na pewno też sowicie doprawiony. Rześkość, orzeźwienie cytryny podkręciły dodatkowo płatki róż - delikatne, ale o dziwo wyczuwalne, i cała gama innych przypraw. Cały czas czułam też łagodną orzechowość - połączenie migdałów i czekolady.
Na koniec, kiedy kremowego nadzienia robiło się coraz mniej, wyłaniały się drobinki kaszy (i wydaje mi się, że skórki cytryny) - dość twarde, ale przyjemnie urozmaicające konsystencję. Dopiero właśnie wtedy wyraźniej poczułam kaszę. Wcześniej nie grała większej roli w smaku.

Zaskoczyła mnie w tej tabliczce naturalna intensywność cytryny, a także przyjemny i silny alkohol. Wyczuwalność łagodnych nut - przy tym mocnym kwasku! - również pozostaje dla mnie zagadką (jak też Zotter tego dokonał?). Kasza... akurat zagrała tu najmniej ważną rolę w smaku, ale konsystencję ciekawie urozmaiciła. To była pyszna, bardzo orzeźwiająca czekolada!


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 488 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, sok cytrynowy (5%), mleko, syrop inwertowany, kasza kukurydziana (3%), koncentrat soku cytrynowego (3%), brandy z cukru trzcinowego, migdały, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, sól, lecytyna sojowa, wanilia, cynamon, olejek cytrynowy, płatki róż, chili Bird's eye, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

środa, 14 września 2016

Zotter Buttered Bread with Apricots mleczna 40 % z nadzieniem morelowym i maślanym ze schnappsem z białego chleba i polentą

Są takie czekolady Zottera, które bardzo mnie ciekawią, są takie sezonowe, na które tylko czyham, ale są też takie, na które decyduję się tylko dlatego, że właśnie są sezonowe. To ostatnie dotyczy dzisiaj opisywanej, bo... jakby to ująć? Nie cierpię białego chleba, a morele... niby nic do nich nie mam, ale nie jadam i specjalnie mnie do nich nie ciągnie. Czy w takim razie ta czekolada ma u mnie szanse? No cóż, w końcu to czekolada i w dodatku Zotter. Sezonowy.


Zotter Buttered Bread with Apricots to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z nadzieniem morelowym i maślanym ze schnappsem z białego chleba i polentą (włoska potrawa z mąki lub kaszy kukurydzianej - taka papka).

Po rozchyleniu papierka poczułam bardzo słodki i smakowity zapach. Była to mieszanina nienachalnego alkoholu, kwaskowatych moreli, ogromnej ilości cynamonu i płatków róż; wszystko to otulone mocno mleczną i słodką czekoladą.

Przegryzając się przez całość, najpierw czułam bardzo dobrą, lekko karmelowo słodką (zapewne za sprawą cukru trzcinowego) czekoladę o wyraziście mlecznym smaku i akcencie kakao, do której bardzo szybko dołączała ciepła gama cynamonu, alkoholu i kwiatów-owoców (prawdopodobnie przesiąkła nadzieniem, bo kiedy oddzieliłam kawałek, także je czułam).

Smak czekolady zniknął zaraz jak rozpuściła się w przyjemnie kremowy sposób ujawniając... niezwykle obrzydliwe nadzienie. Jedna warstwa (owocowa) była tłusta i śliska (rozpuszczała się wolniej), a także zupełnie gładka, a druga (ta dolna, biała) gładka, ale najeżona małymi twardymi kawałeczkami i ulepkowato tłusta. Jak masło z idealnie wmielonymi dodatkami. W smaku wyglądało to na szczęście nieco lepiej.

Gdy czekolady robiło się coraz mniej, zaczęły przebijać się smaki nadzienia poczynając od niezbyt mocnego alkoholu, który był tu bardziej alkoholowym akcentem, niż smakiem samym w sobie, a po chwili także morele.
Zaraz za nimi wypłynęła silniejsza, nieco kwiatowa i na pewno orzeźwiająca, słodycz. Zrobiło się trochę soczyście; słodycz stała się bardziej owocowa (morelowa, ale właściwie mogłaby to być jakakolwiek mieszanka brzoskwiń, mango, moreli itp., bo to nie był wyraziście morelowy smak) i wypuściła trochę typowego dla moreli kwasku. Hamowało go jednak masło, sprawiając, że całość wydawała się "cięższa"

Jedynie przez parę sekund mogłam czuć te smaki oddzielnie, bo kwasek niemal natychmiast połączył się z alkoholem, tworząc złudzenie owocowej brandy. Smaki warstw idealnie się ze sobą łączyły i uzupełniały się, chociaż nie miały niestety możliwości zaprezentowania się w pełni przez nijaki smak masła.

Góra była słodka na sposób nieco soczysty, ale i lekko czekoladowy. Sama w sobie wydała mi się nieprzesłodzona, ale i tak dość mdła i wcale nie taka mocno owocowa.
Dopiero alkohol z części bardziej białej wydobył morele z powyższej. Ta (dolna) sama także nie smakowała najlepiej, bo w kosztowaniu przeszkadzała mi konsystencja. Czułam tu alkohol, migdały, silną słodycz, ale... wszystko na niezwykle mdłym tle masła. 

Z czasem alkoholowa nuta stała się silniejsza, a z nią przyszło skojarzenie z nieco mącznym marcepanem. Przy nim mignął posmak cynamonu.

Gdy tylko moje kubki smakowe zaczęły przyzwyczajać się do smaku "morelowego brandy" (nie był zbyt silny, mówię po prostu o przyzwyczajaniu się w kontekście "jedzeniu dalej" a nie odkrywaniu "co mnie czeka?")  i chciałam skupić się na migdałach, ponad wszystko wyszedł nijaki smak masła i wzmocniła się dziwna nijaka kaszowa-mączność.

Wspomniane kawałeczki są... żadne. Twarde i po prostu irytują tym, że są. Długo nie mogłam zgadnąć, co to ma być. Kawałki polenty? Wydało mi się to jakieś mączne i mdłe. I tyle. Przegryzając się przez całość łudziłam się, że to morele, bo kwasek czasem się nasilał, ale jednak niezależnie od nich.

A właśnie: czasem się nasilał. Na koniec nawet w towarzystwie smaku mlecznej czekolady, która znów przyniosła różano-cynamonowy akcent. Przynajmniej końcówka by mnie ucieszyła, gdyby... nie fakt, że czułam na ustach tłuszcz nadzienia. Fu. Masło bardzo stopowało smakowitość. Wciąż miałam w pamięci dobrą morelową warstwę z Zotter White Poppy with Cinnamon and Apricot Spirit, i muszę zauważyć, że były bardzo podobne, tylko że właśnie... w dzisiaj opisywanej wszystko popsuło masło.

Smaki tej czekolady ("morelowa brandy", czyli akcenty moreli i alkoholu idealnie współgrające, róże-cynamon, marcepanowe nuty) byłyby cudowne, gdyby nie mączność, tłustość, a właściwie nawet ulepkowatość, i ogólna nijakość. To trochę jak ładny i delikatny rysunek na pomazanym, okropnie wykonanym tle bez żadnego ładu, w którym zupełnie niknie, momentami nawet nie widać "co to jest?".

Zmarnować taki potencjał... i to nie jest to, że nie cierpię masła, bo mimo że go nie cierpię, to potrafi mi posmakować coś bardzo maślanego, ale umiejętnie zrobionego (np. Zotter Coffee Toffee). Bałam się tu alkoholu z białego chleba i moreli (za którymi nie szaleję, by miały mnie przekonać do białego chleba), a wykończyło mnie... zupełnie co innego. Gdyby było tu czuć np. "chleb z masłem i morelami" byłoby o wiele lepiej niż "masło z odrobiną moreli".


ocena: 5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 506 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, syrop fruktozowo-glukozowy, schnapps z białego chleba (5%), miazga kakaowa, mleko, migdały, puree z moreli (3%), masło (2%), suszone morele (2%)odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, kasza kukurydziana, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia, cynamon, płatki róż, proszek cytrynowy (cytryny, skrobia kukurydziana)