Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Borneo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Borneo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 września 2019

Krakakoa 75 % Lidung Kemenci Kalimantan ciemna z Borneo

Perspektywa dokładniejszego zapoznania się z regionami Indonezji dzięki czekoladom Krakakoa widziała mi się wyjątkowo miło. Jakoś tak sobie pomyślałam, że podobnie kiedyś było z wówczas nieznanym mi Wietnamem i Marou. W efekcie zakochałam się i w kraju, i w marce. Którą otworzyć jako drugą? Właściwie wybrałam w ciemno. Sięgnęłam po kolor zielony, bo parę dni wcześniej jadłam Luximo Madagaskar, której czarno-zielone opakowanie leżało na oczach.
Obcobrzmiące "Kalimantan" z indonezyjskiego to po prostu Borneo, czyli indonezyjska wyspa. Konkretniej jedna z Wielkich Wysp Sundajskich. Na wschodzie nad rzeką, wijącą się przez całą wyspę, leży miasto Malinau, w którego okolicznych wioskach jak np. Lidung Kemenci, na małych farmach uprawia się kakao - użyte do produkcji tej tabliczki.

Krakakoa 75 % Lidung Kemenci Kalimantan to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Borneo (inaczej Kalimantan - jednej z wysp Indonezji), z okolic wioski Lidung Kemenci.

Po otwarciu uderzył mnie zachwycająco intensywny i złożony zapach o soczyście-gęstym wydźwięku. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to różana słodycz oraz zwiewność / lekkość kwiatów i lekkość rozgrzewających przypraw, tworzące bazę wraz z poważną, gorzkawą ziemią. Ta była wilgotna i gęsta. Doszukałam się w niej grzybowego akcentu czy (to chyba skrajnie subiektywne skojarzenie) mokrej karmy dla kota. To wszystko było jednak bazą / tłem... dla ogromu soczystości słodko-kwaśnej marakui i gęstego soku owocowo-marchwiowego: np. marchew-banan-malina? Średnio dojrzały banan i słodziutkie, soczyste maliny. Tak ogólnie... soki i wilgoć gorących tropików.

Przy łamaniu ciemna i grubawa tabliczka, jako że twarda, głośno trzaskała. Na dotyk wydała mi się mało spożywcza, a gdy kawałek uderzył o inny, kojarzyło mi się to z dźwiękiem guzików / kulek w jakimś pojemniczku. Zerknęłam na przekrój: zanosiło się na coś bardzo zwartego.
I w istocie, w ustach czekolada cały czas pozostawała zwarta. Rozpuszczała się powoli, zachowując formę, jakby oszczędnie (nie, że ciężko). Gładko, choć nie bardzo tłusto, dość kremowo. Pod koniec robiła się bardziej kredowo-talkowa. Nie przypadła mi do gustu w tym aspekcie.

W smaku od pierwszej chwili poczułam silną, ale zawoalowaną słodycz. Przez ułamek sekundy pomyślałam o karmelu, ale... to raczej słodkie, suche daktyle suszone. Oszczędne w soczystości, ale jednak bardziej owocowe od karmelu oczywiście.

Zawoalowaną wydała mi się z racji pewnej lekkości. Na pewno czułam róże, ale i... takie jakieś kwiaty / przyprawy... trochę dym. Słodkawy, przyprawowy dym mieszał słodycz ze smakiem, który pojawił się po chwili.
Gorzkość leniwie pokazała swoją moc. Stało się jasne, że to stateczna baza. Najpierw kojarzyła mi się z dymem, ale była raczej wilgotna... Dym powoli odsłaniał ziemię, a w ziemi... kryły się jakby grzyby (kocia karma?) i orzechy. Coś żywo-roślinnego, ale nie soczystego. Po głowie snuło mi się coś w stylu: świeża niesuszona, nieprażona kawa / kawowce. Wprawdzie nigdy nie miałam z tym do czynienia, ale jak wygooglowałam to... pasowałoby. Taka świeża kawa. Przyprawy uwypukliły gorzkość, podyktowały ciepło... nie mocne jednak. Mniej więcej w połowie zrobiło się gorzkawo-ziołowo. Na myśl przyszły mi liście shiso. Czułam jakby korzenność, ale jednak... słodko-wytrawną (jakiś estragon? tymianek?). Orzechowa nuta wraz z tym i ogólną lekkością pomogła wyłonić się bardziej soczystej ekipie.

Oto ta roślinność i orzechy podsunęły mi marchew, a od tej po ustach rozlał się sok owocowo-marchwiowy. Słodycz daktyli i kwiatów zmieniła się w średnio dojrzałe banany, poczułam czerwone owoce, a więc słodkie maliny i coś egzotycznego... kwaskawego? Marakuja mignęła mi swoim słodkim kwaskiem. Miałam wrażenie, że czuję nawet jej pesteczki, mieszające się z orzechami i przyprawami... ziołami? Te znów przyniosły trochę gorzkości, jednak tym razem była soczystsza, niczym skórka pomarańczy. 

Na końcówce gorzkawość wymieszała się ze słodką soczystością egzotycznych owoców. Pomarańcze i marakuja mieszały się z dymem, co wyniosło na piedestał kwiaty i zwiewność. Ta przygarnęła też odrobinkę przypraw / ziół. Znów jakaś ziołowo-błotnista kawa?

W posmaku pozostała soczystość egzotycznego miksu oraz słodycz (głównie bananów, daktyli i malin), wraz z lekkim kwaskiem - zarówno owoców, jak i podkradającym się pod ziemistość. Od tej jednak odwracała uwagę ogólne ciepło orzecho-przypraw i lekkość różano-ziołowego dymu.

Tabliczka wydała mi się bardzo bogata pod względem smaku i strasznie trudna do opisania. Zakładam, że przesiąknęła lokalną florą, której smaku i nazw po prostu nie znam. Słodko-gorzka, zwiewna i owocowo-soczysta, a jednak wciąż podszyta wytrawnością. Żałuję, że wiodącym nie był różano-ziołowy motyw (on tylko trochę doprawiał).
Nie była wprawdzie tak grzybowa jak Pralus Indonesie Criollo 75 %, ale te sfery smakowe w dzisiaj opisywanej wyszły wyjątkowo intrygujące (kocia karma? świeża kawa?). Bliżej jej do twardo-kremowego Morina Java noir 70 % nie tylko pod względem struktury, ale też jeśli chodzi o słodko-kwaśne egzotyczne owoce (Morin wyszedł w tej kwestii kwaśno, Krakakoa w zasadzie nie była kwaśna) i "dziwne wytrawne nuty" (Morin to zapleśniałe drewno i wędzony ser).
Podobnie kwiatowo-ziołowa, a przy tym ziemista i łącząca egzotyczne owoce z suszonymi była Akesson's 75 % Trinitario Bali Sukrama Farms, jednak Akesson's to boska czekoladowość bez dziwności. 
A dziwna była też Sedayu. Podobna struktura i smakowy schemat: słodycz suszonych owoców (Sedayu to figi, Kalimantan daktyle), róże (Sedayu bardziej perfumowa, K. ziołowa), gorzkość i wytrawne smaki (obie bardzo czytelne jeśli chodzi o przyprawy, acz Sedayu była bardziej skrajna jeśli o wszelkie ziemistości i mięsności chodzi), napar (Sedayu herbata).

Początkowo miałam mieszane uczucia, ale kończąc tabliczkę uznałam, że naprawdę mi smakuje, tylko struktura nie odpowiada. To jedna z tych czekolad, które cudownie się odkrywa, opisuje, szukając najtrafniejszych określeń, ale do której nie odczuwam potrzeby powrotu.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier