Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kankel Cacao. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kankel Cacao. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 października 2024

(Kankel) Asociación Chocolate Bean to Bar Ecuador Hacienka Limón Guantupí 77 % ciemna z Ekwadoru

Żeby znaleźć cokolwiek o tej firmie, trochę się naszukałam i w końcu samą siebie rozbawiłam. Na stronie, na której ją kupiłam i w fakturze, figurowała jako Kankel. Przygotowując więc wstęp pod recenzję znalazłam opis Kankel i napisałam, że wydał mi się bardzo, bardzo bogaty, acz... w zasadzie niewiele mówiący. Może kreatywny, ale w zasadzie podobny wielu innym. To nie on jednak mnie skusił. Kankel miało przedział bardzo w moim typie, bo głównie od 75% do 80%. Nieprzekombinowane opakowania też mi pasowały, lecz to było kompletnie inne, jakby innej marki. Chciałam więc to sprawdzić. Może przeszli jakieś zmiany? Gdy zbliżał się jednak dzień degustacji, zwątpiłam. Pomyślałam, że to chyba jakiś błąd, że to zupełnie inna marka, ale... Asociación Chocolate Bean to Bar to hiszpańskie stowarzyszenie, zajmujące się promocją kakao. Na ich stronie znalazłam, że współpracują z właśnie m.in. Kankel. Wszyscy bowiem uważają, że kakao łączy ludzi. Tę tabliczkę wydano we współpracy, właśnie specjalnie... nie wiem z jakiej okazji (zakładam coś jak koleżeńska kooperacja Sekretów Czekolady z Beskidem Beskid Chocolate x Sekrety Czekolady Peru Piura Blanco 75% Secret Roast). Na opakowaniu znalazłam, że zostało zaprojektowane przez Wikochoco, a kakao zapewniło z plantacji Limón i Guantupi Amazing Chocolate. I tam właśnie było napisane, że to współpraca Asociación Bean to Bar Chocolate z Kankel, które prawdopodobnie odpowiadało za wyrób samej tabliczki.

(Kankel) Asociación Chocolate Bean to Bar Ecuador Hacienka Limón Guantupí 77 % to ciemna czekolada o zawartości 77% kakao Arriba Nacional z Ekwadoru, z regionu dorzecza rzeki Guayas.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach mocno kakaowego, wilgotnego biszkoptu, murzynka z czarnymi porzeczkami wewnątrz. Może wymieszanymi z odrobiną czerwonych. Owocową soczystość i rześkość podkręciła kwaskawa marakuja i limonka w tle, odpowiadające też za wysoką egzotyczność. Gorzkość ciasta podkreślił zaś likier, syrop kawowy i mocno grillowane orzechy. Trzymała się ich pikanteria czarnego pieprzu. Mieszał się ze specyficzną, dusznawą ostrością skansenu, starego drewna. Do głowy przyszła mi też sucha karma dla kotów. Za nim, w tle, pojawiła się lekka ziemistość i rośliny - głównie trawa, ale też trochę słodkawych kwiatów.

Twarda tabliczka trzaskała przy łamaniu bardzo głośno, kojarząc się z cienkimi i bardzo suchymi, łamanymi gałązkami. Przekrój straszył połyskującymi kryształkami.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, jakby trochę się ociągając. Początkowo wydała mi się ulepkowo-polewowa, dziwnie zwięzła i trochę maślana, lecz zaraz poszła w bardziej zawiesinowo-ziarnistym, szorstkim kierunku. Kremowość wystąpiła jako składowy element. Ciągle wydawało mi się, że zaraz trafię na kryształki cukru, ale nie. Potem doszła do tego lekka soczystość, a na końcu suchość i lekkie ściągnięcie.

W smaku przywitała mnie wysoka, egzotyczna słodycz. Miała lekki, niemal zwiewny charakter, ale wyrazistości jej nie brakowało. Pomyślałam o kwiatach i jakiś kwiatowych w smaku owocach, ale wychwyciłam też trochę palonego cukru.

Paloność wprowadziła słodkiego, ale też mocno kakaowego murzynka. Wyobraziłam  sobie wilgotne, biszkoptowe ciasto kakaowe, które rozpostarło nad resztą kompozycji gorzkie skrzydła. Przemknęła mi w nim też nieco za mocna maślaność, acz nie dała rady zaburzyć gorzkości.

Egzotyczne owoce przywiodły na myśl papaję - jej słodko-rześki, nieco nawet wodnisty miąższ oraz ostre pestki. Poczułam ciężkawy, pikantnie-gorzkawy pieprz czarny. Ten jeszcze bardziej podkreślił gorzkość.

Gorzkość była wysoka, mimo że przeplotło ją sporo wątków łagodniejszych. Pomyślałam o drewnie i orzechach. O płonącym ognisku i orzechach przy nim grillowanych. Chwilami aż za mocno. Były nieokreślone, ale przeszły mi przez myśl laskowe i brazylijskie. Pieprzność i drewno zasugerowały skansen z drobnym akcentem ziemi w tle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w gorzkości pojawiła się jeszcze palona kawa. Jakby tak kakaowe ciasto polano kawowym sosem? O cukrowym, trochę likierowym i mocno palonym charakterze. Słodycz cały czas była bardzo wysoka i chyliła się ku cukrowości, acz nie była strasznie nachalna.

Za słodyczą i gorzkością, w egzotycznej rześkości nieśmiało zaznaczył się kwasek - m.in. limonki?

Drewno... jakby zyskało wiele, wiele lat. Czułam wyraźnie stare, nieco ostrawe drewno. Umocniła się wizja skansenu. Było w tym coś cierpkiego...

I cierpkość właśnie podkradła się do owoców, soczystości. Zupełnie, jakby kakaowe ciasto zrobiono z czarnymi porzeczkami. W oddali przemknęła mi też rześka, kwaskawa marakuja i odrobina świeżo startej skórki limonki. Kwaśność ogólnie była jednak znikoma - miała w zasadzie tylko lekki chwilowy debiut, a owoce uparcie trzymały się papai. Ostrość jej pestek też nie dawała o sobie zapomnieć. Podsyciła ją szczypta imbiru.

Jej rześkość wprowadziła z czasem rośliny. Pomyślałam o zielonej trawie, porastającej żyzną, wilgotną ziemię, i pokrytej rosą. Roślinność przecięła sucha karma dla kotów, trochę ją rozbijając, ale roślinność utrzymała się do końca za sprawą pomocy słodyczy.

Wyobraziłam sobie płatki kwiatów ucierane z cukrem - zdecydowanie za dużą ilością cukru w stosunku do płatków. Te kryły lekką cierpkość, która na koniec przypomniała o pieprzno-imbirowej ostrości pestek papai. Rozgrzewały wraz z... likierem kawowym?

Po zjedzeniu został posmak pieprzu i nieokreślonych cierpkich owoców, wraz z sugestią kwasku... marakui i limonki? Czułam rześkość egzotycznych owoców i kwiatów, mieszających się z kwiatami z cukrem. Roślinność pokazała się jako kwitnące drzewa i stare drewno, a do tego doszła goryczka za mocno grillowanych orzechów i maksymalnie kakaowego, jak tylko się da, murzynka.

Czekolada smakowała mi, ale mam parę zastrzeżeń. Niezbyt podeszła mi jej ziarnistość - cały czas jakby wisiała w niej groźba kryształkowości. Stare drewno, grillowane orzechy i roślinność na plus, podobnie jak intensywna gorzkość i murzynek z pikantnie pieprznymi akcentami, które przywiodły na myśl papaję - i miąższ, i pestki. Owoce jednak tu jakby chciały, a nie mogły - zagubione akcent marakui czy czarnych porzeczek mógł się bardziej wyeksponować w miejsce nieco zbyt cukrowej słodyczy. Kontrastowo do kwiatów i egzotyki wyszła jakoś trochę topornie. 

Pomyślałam o Beskid Chocolate Ecuador Limón Dark 70 %, którą jadłam m.in. jako miniaturkę. O wiele bardziej odpowiadała mi krówkowo-karmelowa słodycz Beskidu, która jakoś integralnie zgrała się z nutami orzechów, kwiatów, herbaty i ziemi. Kompoty i dżemy z ciemnych owoców wymieszanych z cytrusami stanowiły w niej znaczący wątek i choć owoców czułam w niej mnóstwo, nie wyszła bardzo owocowo, ale właśnie bardzo pozytywnie, ciekawie. Z kolei dzisiaj przedstawiana była dziwnie owocowo skąpa, że to raczej pozostawiało niedosyt.


ocena: 8/10
cena: 6,18 € (za 75g; około 26 zł)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 15 lutego 2024

Kankel Cacao Craft Chocolate Uganda 80 % ciemna z Ugandy

Kankel to kolejna zupełnie nieznana mi marka (tym razem z Hiszpanii), którą poznać postanowiłam za sprawą większych jesiennych czekoladowych zakupów. Jak sami o sobie piszą, "jest oknem, przez które można zbliżyć się do wszechświata kakao", a "zrodziła się z chęci stworzenia osobistego, delikatnego, wyrafinowanego i prawdziwego doświadczenia poprzez kakao". Założył ją mający 30 letnie doświadczenie zdobywca mnóstwa kulinarnych nagród, Juan Ángel Rodrigálvarez. Ukończył on szkołę bean-to-bar w Madrycie. Ciekawa byłam, co z tego kunsztu poczuję w tabliczce. Wątpliwości budził biały cukier, z którego obecności zdałam sobie sprawę dopiero po zakupie, jednak perspektywa przyjemnej degustacji jeszcze mimo wszystko nie uciekła.


Kankel Cacao Craft Chocolate Uganda 80% to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao (blend równo po połowie trinitario i forastero) z Ugandy, z lasu Semuliki, z okolic miasta Bundibugyo.

Po otwarciu poczułam średnio mocny zapach duszono-suszonych wiśni i truskawek o dość wysokiej słodyczy, ale też lekkiej kwaśności. Wyobraziłam sobie masę sowicie zasypaną cukrem i czekoladki "wiśnie w likierze" z warstwą z cukrowego "szkła". Czułam też bardzo słodkie suszone daktyle, zestawione z kolei z kwaskiem jasnożółtych rodzynek Golden. Wyłapałam, obok kwasku rodzynek, jakby skwaśniałe wino. Sporo w tej kompozycji było jednak też paloności, oddającej piernikowe ciasto z bakaliami. I miodem? Też słodko-kwaskawym? Wyłapałam również niedookreśloną, orzechową nutę, przechodzącą w migdałowy nugat.

Wyglądająca na kremową tabliczka była masywna, a przy łamaniu trzaskała w krucho-chrupki sposób, średnio głośno. Gdy odgryzałam kawałek, wydawała się nieco miękkawo-krucha, lekko się kruszyła. Przekrój wydał mi się nieco kryształkowy - wystraszyłam się, że widoczne białe kropeczki przełożą się na cukrowy efekt kryształków, ale nie.
W ustach rozpływała się bardzo kremowo, acz jedynie gęstawo. Dała się poznać jako aksamitna i nieco pylista podczas umiarkowanie powolnego rozpływania się. Zalepiała usta, zmieniając się w tłustawy, maślano-śmietankowo miękki budyń. Z czasem zawarła w sobie lekką, rzadką soczystość. I właśnie łatwo, rzadko znikała, trochę wysuszając. Pozostawiała lekki, pylisty efekt.

W smaku pierwsza zaszarżowała wysoka słodycz, przywodząca na myśl scukrzone owoce suszone. Porządnie scukrzone, twarde rodzynki smakujące cukrem, acz z owocowym echem.

Przemknęła mi pudrowa słodycz czerwonych owoców z lekkim kwaskiem. Choć w pierwszej chwili wydały mi się wręcz słodziuteńkie, zaraz zaczęły się zmieniać. W wyobraźni zobaczyłam masę duszonych owoców... chyba głównie z wiśni (?)... zasypaną cukrem. Wiśnie i truskawki były w tym słodkie, ale niewątpliwie z nieco soczystym kwaskiem. Truskawki... chyba łączyły nuty duszone z liofilizowanymi.

Przez kwasek weszły jakby kiepsko ususzone, skwaśniałe figi. Mimo kwaśności podniosły także słodycz, która wydała mi się ryzykownie silna. Suszone figi przeciągnęły wiśnie na suszony tor. Potem jednak na dłuższy czas czerwone owoce prawie się zgubiły. Ostało się kwaskawo-soczyste echo.

Wkroczyła za to gorzkość. Oddawała dym, powoli odsłaniający piernik. Był to piernik suchy, trochę czekoladowy, acz niewątpliwie z migdałami i bakaliami, w tym daktylami. Takimi, które właśnie szły trochę w stronę złudnej czekoladowości. Chyba też z jakimiś niedookreślonymi orzechami. Goryczkę umocniła kolendra i kardamon, wnoszące ostro-poważną korzenność.

Palona nuta porządnie wyeksponowała się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Migdały zrobiły się pod jej wpływem także gorzkawo-palone. Piernikowe ciasto w obliczu palonej gorzkości popisało się jednak również słodyczą. Pomyślałam o daktylowym cieście... Czyżby ze zmielonymi daktylami...? Ale na pewno też siekanymi, jako jedne z dodanych bakalii. Wśród tych musiało znaleźć się trochę suszonych wiśni, przypominających o kwasku. A jednak i tak jawiło się jako cukrowo-miodowo słodkie... Niczym jasne, trochę scukrzone figi?

Ciasto zaczęło trochę łagodnieć. Zmieszało się z bardziej maślanym wątkiem migdałowo-maślanego nugatu. Z czasem bazowo kompozycja zrobiła się bardzo maślana.

Wykorzystały to suszone owoce. Poczułam scukrzone, dosłownie pokryte naturalnym owocowym cukrem rodzynki. Wraz z daktylami aż lekko zadrapały. Z maślano-piernikowego ciasta dopływała jeszcze nuta niemal miodowa... Nie miodu jednak, a fig. Suszonych, słodkich, acz miejscami... skwaśniałych? Jakby słodycz była tak wysoka, że aż szła w pewną kwasowość? Czerwone owoce temu kibicowały.

Pomyślałam o jasnożółtych rodzynkach Golden o słodko-kwaśnym charakterze. Wróciły też wyraźnie nuty czerwonych owoców, przechodzących w jakby skwaśniałe, czerwono owocowe wino. Być może jako grzaniec? Tchnęło trochę ostrości, za sprawą której sprawą wróciła myśl o przyprawionym, wręcz pikantnym pierniku.

Rodzynki i słodkie figi, też wręcz scukrzone, na koniec niemożliwie podniosły słodycz, co kontrastowo podkreśliło goryczkę dymi. Było w nim wręcz coś gryzącego i wręcz kwaskawego.

Po zjedzeniu został posmak gorzkiego dymu, gorzkawo-suchego, ostrego piernika z migdałami. Ostrość tonował maślano-nugatowy, migdałowy wątek, ale i tak ją czułam. Kojarzyła się trochę z pikantnie-skwaśniałym winem czerwonym, też nieco dymnym. Do tego czułam przesadzoną, cukrową słodycz jakby scukrzonych owoców suszonych i podobnie scukrzono-miodowych fig, w których krył się skwaśniały akcent.

Całość była ciekawa i w zasadzie smaczna, ale mnie nie porwała. Za dużo było mi tu takich za intensywnie słodkich, scukrzonych nut. Duszone czerwone owoce zasypane cukrem, scukrzone rodzynki i figi, mimo też lekkiego kwasku przesłodziły kompozycję. Bardzo obrazowe, jednoznaczne rodzynki Golden i figi intrygowały. Słodycz wydała mi się też bardzo ciastowo-daktylowa - bez scukrzonych elementów mogłaby zachwycić. Kwasek z kolei w dużej mierze wydawał się skwaśniało figowy i winny. Wysoka gorzkość była prosta - oddawała dym i piernik. Ten zawarł w sobie dużo bakalii i migdałów, też migdałowego nugatu, który potem pomógł maślanej nucie to wszystko złagodzić. Gdyby tabliczka tak końcowo łatwo nie rzedła, o 8 nie musiałaby walczyć - być może nawet bym zastanawiała się nad czymś wyżej.

Duszono-skwaśniałe nuty wina, czerwonych owoców, porządnie przyprawiony piernik z orzechami, wręcz wytrawniejszy motyw chleba z pestkami i kontrastowa kwiatowa, syropowa słodycz  Rózsavolgyi Csokolade Birds of Uganda 80%  była bardzo podobna do tego, co zaoferowała Kankel. Podlinkowana jednak była bardziej gorzka, a jej słodycz przybrała lekki charakter, nie męczyła za bardzo.


ocena: 8/10
cena: 6,50 € (za 75g; około 29 zł)
kaloryczność: 615 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy