piątek, 29 listopada 2019

Tesco finest Swiss Dark Chocolate with Orange Pieces & Almonds ciemna 44 % z kawałkami pomarańczowym, migdałami i mielonymi orzechami laskowymi

Po wielu kiepskich czekoladach z pomarańczą doszłam do wniosku, że takich "po mojemu" chyba po prostu nie robią. Kandyzowanej pomarańczy nie cierpię, pomarańczowy cukier Barona to w ogóle jakaś pomyłka... postanowiłam więc więcej takowych nie kupować. I nie zrobiłam wyjątku nawet dla Tesco finest, które to czekolady uwielbiam. Wszystko zmieniła jednak recenzja Olgi z Livingonmyown, która zgrała się w czasie z tym, jak nawet nieźle odebrałam cytrusowe galaretki w ciemnym Wedlu Chrrrup! oraz jak doszłam do wniosku, że galaretki w Studentskich nie są takie straszne. Tesco finest z pomarańczowym tworem tego typu? To już brzmiało zachęcająco, toteż z kupnem tabliczki długo nie czekałam. Z otwarciem też nie, ale to już mi data podyktowała.

Tesco finest Swiss Dark Chocolate with Orange Pieces & Almonds to ciemna czekolada o zawartości 44 % kakao z cząstkami o smaku pomarańczowym, kawałkami migdałów i mielonymi orzechami laskowymi.

Gdy tylko zabrałam się za rozrywanie sreberka, poczułam intensywną, smakowicie pomarańczową woń, zawierającą w sobie mnóstwo goryczkowatości galaretek (głównie ich), jak i skórek, ale też ogrom ogólnie cytrusowej cukro-soczystości. Cukrowa, cierpkawo-ciemna czekolada zaznaczyła się delikatnie w tle.

Tabliczka nawet przebłysk miała pomarańczowy, kolor trochę jak mleczna. Wydała mi się tłusto-miękkawa; łamała się z łatwością, raczej pykając, niż trzaskając. Dodatki nie nadały jej kruchości, mimo że było ich mnóstwo.

W ustach rozpływała się szybko mięknąc, kremowo-tłusto. Zalepiała paszczę i powoli odsłaniała dodatki, nie wypuszczając ich tak znowu szybko. Przypominała tym samym czekolady mleczne. Kawałki pomarańczowe były większe niż i migdały (i orzechy?). Te to kawałki, ale i drobniuteńkie drobinki, dlatego nie jestem pewna, czy i laskowce nie występują pod postacią kawałków - może nie są tylko miazgą wtopioną w czekoladę? W zasadzie podczas jedzenia już zwątpiłam. Może trafiłam na parę nieplanowanych drobinek, a miały być po prostu wmielone w miazgę? Tak przypominała mleczną, że w sumie to możliwe. Migdały w większości wydawały się pozbawione skórek, acz i te się znalazły. Odznaczały się świeżością, dzięki czemu chrupały, jak trzeba.
Pomarańcza to zwarte kostki o miękkiej, dość jędrnej strukturze. Rozpuszczały się chętnie, trochę tylko oblepiały zęby. Nie były to typowe galaretki czy żelki, a twór bardziej... jak zagęszczono-podsuszony - jakby mąką? - sok z elementem galaretki. Dziwne to, ale całkiem przyjemne.
Całość była integralna, nie miałam poczucia przesytu ani niedosytu dodatków.

W smaku czekolada przywitała mnie wręcz cukrową słodyczą, zalatującą słodką pomarańczą. Wydała mi się nie tyle nasiąknięta dodatkiem, co podkoloryzowana aromatem, nienachalnym jednak. Cukrowość rosła wraz z łagodnym, maślanym smakiem czekolady o zaznaczonej palonej nucie, jakoby zastępującej gorzkość. O tej, czy nawet o gorzkawości, mówić raczej nie ma co. Kojarzyła się wręcz z mleczną, choć mleka w niej nie ma.

W tle za to szybko zaznaczyła się lekka goryczka galaretek pomarańczowo-cytrusowych. Mieszała się z cierpkawością tej palono-kakaowej nutki, jak również przemycała coraz bardziej pomarańczowe wątki.
Nadała cukrowej, acz "ciemnawej" czekoladzie wydźwięku sosu lub nawet (bezalkoholowego) likieru.

Wraz z odsłaniającymi się dodatkami słodycz sama w sobie nieco przełamywała się. Dalej było cukrowo, jednak coraz wyraźniejszy smak cytrusów nadał słodyczy innego kształtu.

Galaretki gdy się trochę rozpuszczały, a już w ogóle gdy je podsysałam czy podgryzałam "obok czekolady", zagłuszały wszystko smakiem soku pomarańczowego z mocną goryczką, łączącą w sobie galaretkowość i inne niż pomarańcza cytrusy. Zachowały wiele naturalności, mimo aromatu (nienapastliwego) i znaczącej słodyczy. Ta w ich przypadku wydała mi się naturalnie owocowa, a jednocześnie jakby sztucznie cukrowa. Nie porażająco silna, ale jednak. Kwaśność z kolei była niska, soczysta, ale nie aż tak, jak można by od cytrusów oczekiwać. Ogólnie bardzo czuć cytrusowość, nie tylko samą pomarańczę: cały splot i wręcz cytrynowy, i słodko-cytrusowy, jak i mocniej niż pomarańcza goryczkowaty.

Orzechowy wątek okazał się mało wyrazisty, nawet przy rozgryzaniu kawałków. Całościowo nawet słodyczy specjalnie nie minimalizował.
Migdały wyszły zbyt neutralnie, choć jak już na większą ilość trafiłam, wydawały się blanszowane, takie zupełnie czysto-nijakie. Orzechy laskowe... te zaskoczyły, że ogólnie w czekoladzie plątał się ich cień. Bez przełomu, ale raz i drugi wydaje mi się, że nawet na jakiś ich "drobiażdżek" trafiłam.

W posmaku pozostała pomarańcza i cytrusowość, głównie jako aromat i galaretki, ale też nieco soczysty owoc wkomponowany w przecukrzenie, jedynie z nutą czekolady "ciemnawej".

Całość bez dwóch zdań nie była niesmaczna. Nie brak jej również intrygującego elementu. Niestety,  wad też. Tabliczka ogólnie nie zacukrzała do stopnia, że jeść się nie da, ale czekolada była przesłodzona, pozbawiona wyrazistego smaku ciemnej. Wszelkie goryczki napędzały dodatki... do których mam dwojaki stosunek. Podobała mi się forma niegalaretkowatych, a definicyjnych cząstek owocowych, jednak mogłyby być o wiele bardziej soczyste, owocowe. Nie brak im naturlaności, ale smakowały przede wszystkim galaretkami... I tak, czuć sok pomarańczowy, ale też ogólnie cytrusy jako cytrusowy aromat. Ten pobrzmiewał w całości. Nie pobrzmiewały za to migdały. Chrupacze wydawały się wyprane ze smaku - pewnie dlatego, że za drobne.
Przeszkadzała mi miękkość niemal mlecznej, mimo że nie był to w 100%-ach tłusty ulepek. Miękka masa wypełniona dodatkami do gryzienia to coś nie w moim typie, acz można się wciągnąć. Czuję, że chodziło o kompromis między ciemną, a mleczną.
Nie jestem pewna, czy nie wolę Wedla Chrrrup! z grejpfrutem. Smakowo chyba tak, ale całościowo to nie wiem, bo w Wedlu galaretek poskąpiono, a dodano chrupki zbożowe, których nie lubię. Też przecukrzona, a jednak bardziej ciemnoczekoladowa. Wiem, że wolę Lindta Excellence Orange, który mimo że cukrowo-miękki, wyszedł o wiele bardziej wyraziście ciemnoczekoladowo.


ocena: 6/10
kupiłam: Tesco
cena: 6,99 zł
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, migdały 7%, cząstki o smaku pomarańczowym 7% (substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; syrop fruktozowo-glukozowy, przecier jabłkowy, błonnik pszenny, zagęszczony sok pomarańczowy, cukier, olej palmowy, substancja zagęszczająca: pektyny; aromat, koncentrat dyniowy, koncentrat marchwiowy), tłuszcz mleczny, orzechy laskowe 2%, lecytyna sojowa, aromat

czwartek, 28 listopada 2019

Studentska Kokos mleczna z kokosem, orzechami arachidowymi i galaretkami

Czasem to, czym kieruję się przy wyborze czekolady na dany dzień, jest nieodgadnione nawet dla mnie. Po Wedlu z galaretkami, po Terravicie z kokosem (i migdałami) jakoś mnie naszło na tę czekoladę. "Coś ciekawego, a jednocześnie względnie znanego" - takie czekolady często zabieram na uczelnię. Zawsze tylko się boję, że trafi się coś zbytnio zasładzającego i nie podołam, ale tu ilość dodatków sprawiła, że pomyślałam, iż może nie będzie tak źle. Gdy zobaczyłam skład, strach wrócił. Liczyłam, że to tabliczka z galaretkami kokosowymi i orzechami, a tu... cząstki kokosowe swoją drogą, a... galaretki o nieokreślonym smaku swoją?


Orion Studentska Mlecna S Chuti Kokosu / Mliecna S Chutou Kokosu / Chut' Kokos to mleczna czekolada o zawartości 25 % kakao z orzeszkami ziemnymi, cząstkami kokosowymi i galaretkami cytrusowymi.

Gdy tylko zaczęłam rozrywać sreberko, dobiegła mnie nienapastliwa woń kokosa o słodkim, naturalnym, choć nieco przerysowanym charakterze. Za sprawą przesłodzonej, mlecznej czekolady kojarzyła się trochę z Bountym. Po przełamani poczułam jeszcze arachidową nutę.

Tablica była konkretna, mimo wielu dodatków nie kruszyła się. Nie topiła się w palcach, a wyczuwalna tłustość nie przełożyła się na ulepkowatość.
Bogato wypełniono ją prażonymi, mocno chrupiącymi fistaszkami: całymi, połówkami i dużymi kawałkami o przyjemnej jakości. Ogrom zajęły miękkie, rwące się i odrobinę ciągnące, lepkie galaretki. Na oko odebrałam je jako bardzo soczyste. Najciekawszym dodatkiem, którego również nie poskąpiono, były drobniejsze od reszty kawałki kokosowe: nie za twarde, nie za miękkie. Cechowała je jędrność, a także pewna żujność. Nie lepiły się, trochę suchawe, widziały mi się jako galaretko-kostka zrobiona z kremowego mleczka, przemielonych wiórków i "ekstraktu z nadzienia Bounty'ego".

W ustach czekolada rozpływała się łatwo i trochę rzadkawo. Raczej kremowa, tłusta w sposób mleczny, dość szybko ujawniała dodatki, ale cały czas je oblepiając, podobnie jak i usta. Całość była trochę ulepkowata.
Galaretki istotnie cechowała silna soczystość. Były glutowato-miękkie i średnio rozpuszczające się. Trochę śliskawe, trochę grudkowato-scukrzone. Dziwne. Niby w porządku, acz ta glutowatość odpychała.
Kawałki kokosa wyszły przy nich konkretniej, lecz twardości im brak. Poniekąd były kremowe, tłustawo-mleczne, przy czym rozchodziły się na grudki, rozpływając się częściowo.
Orzeszki to z kolei cudownie chrupiące, spore sztuki jakby prażono-świeże.
Wszystko okazało się w miarę spójne, jeśli o konsystencję chodzi.

W smaku sama czekolada uderzyła czystym cukrem, górującym nad maślano-delikatną bazą. Wydała mi się mieć nieco orzechowy posmak, jednak pewnie po prostu przesiąkła dodatkami. Je, zwłaszcza kokosa, czuć bowiem niemal od razu.

Nuta aromatu kokosowego subtelnie dała o sobie znać, po czym przywołała lekki, idealizowany smak Bounty'ego, gdyż wkomponowana była w cukrowo-czekoladowe otoczenie. Mieszając się z orzechami, kokos wypuścił też naturalniejszy motyw mleczka. Oczywiście nasilał się przy dodatkach, ale ciężko mu szło przez ilość cukru.

Otóż kawałki kokosowe smakowały mało wyrazistym kokosem. Za sprawą dominującego w nich mleczka kokosowego wchodziły w smak mlecznej czekolady. Pobrzmiewał też bardziej sztuczny, ale całościowo niknął w ogólnie cukrowym otoczeniu. Kawałki kokosowe same w sobie były bardzo słodkie i ogólnie przez to mdławe.

Galaretki też podbijały cukier. Okazały się mdłe w tej cukrowości, jednak gdy rozpuszczały się lub gdy je wysysałam, tchnęły w resztę odrobinę soczystego kwasku soku z cytryny. Próbował przełamać słodycz, ale potem tonął w cukrowości. Nie podeszły mi, aczkolwiek jakoś się wtopiły w resztę... co uratowało sytuację. Powiedzmy.

Arachidowy wątek też trzymał się raczej za kokosem, dopóki nie zaczęłam rozgryzać orzeszków. Wtedy to intensywne, prażone fistaszki dominowały. W cukrowo-mlecznym otoczeniu, odlegle kojarzyły się ze snickersowym masłem orzechowym (wymyślam).
Galaretki swoją namiastką kwasku przyjemnie mieszały się z kokosem (ciut nie pina colada - nie piłam jej, ale wariant smakowy czasem wydaje się ok), ale z orzeszkami... Coś nie grało.

Po wszystkim pozostało przesłodzenie i posmak orzeszków ziemnych... O kokosa już trudniej, choć trochę pobrzmiewał. Lekka galaretkowatość nie wychylała się, acz była.

Całość mi nie smakowała, bo po prostu zacukrzała, nie reprezentując żadnego konkretniejszego smaku. Z racji ogromu cukru po prostu nie byłam w stanie tego jeść. Owszem, elementy przełamujące pojawiały się, ale one tylko epizodycznie osłabiały słodycz. Całościowo to przeciętna cukrotabliczka z cukrowym dodatkiem... i niecodziennym kokosem. Niestety jednak i tak, jedyny element, który mógłby uczynić z niej coś naprawdę wartego uwagi był niedopracowany i w dodatku pożałowano go.

Szkoda, że galaretek nie zrobili też właśnie kokosowo-cytrynowych, a nie cukrowo-żadno-cytrynowych i zdecydowanie wolałabym więcej kostki kokosowej kosztem innych dodatków. Te nijakie galaretki przypomniały mi, dlaczego nie lubiłam tych czekolad wcześniej - wydaje mi się, że były takie same, jak w klasycznej wersji. W tej, bo poskąpili kokosa, czuć też niską jakość samej czekolady. Ja bym sypnęła do niej jeszcze wiórki - może zyskała by pazur.

Większość powędrowała do Mamy i nawet ona uznała, że to zdecydowanie przecukrzona, za mało kokosowa czekolada. Odpowiadały jej jednak galaretki: "kwaśne, jakich w czekoladzie fanką nie jestem, ale tu fajnie tak ten kwasek wyszedł".


 ocena: 4/10
kupiłam: Aldi
cena: 6,99 zł (za 180 g)
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, galaretki 13% (cukier, syrop glukozowy, woda, kwas cytrynowy, pektyna, cytrynian sodu, aromat, tłuszcz palmowy i kokosowy, wosk karnauba), orzechy arachidowe 12%, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, kawałki kokosowe 9% (mleko kokosowe 47%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, błonnik owsiany, substancja żelująca: alginian sodu; naturalny aromat, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, cytrynian potasu) miazga kakaowa, tłuszcze roślinne (palmowy, Shea), emulgatory (lecytyna słonecznikowa, polirycynooleinian poliglicerolu), tłuszcz mleczny, laktoza, serwatka w proszku, ekstrakt waniliowy

środa, 27 listopada 2019

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Aprikose ciemna z nadzieniem morelowym i ciemnoczekoladowym musem

Morele zawsze lubiłam jako owoce suszone albo dżem - w sensie, że nie świeże po prostu, ale to zimą 2018/19 się w suszonych zakochałam. Wzięło mnie i kropka, toteż odczułam niedosyt czekolad z nimi. Jak już jakąś zdobyłam, nie mogłam się nacieszyć i... doszło do tego, że aż mi się parę zebrało. Trudno wyrazić, jak bardzo się cieszyłam na wszystkie z nich. Dzisiaj przedstawiana na ich tle wyróżniała się tym, że nie zawierała suszonych kawałków, a nadzienie morelowe. Dodatkowo, tabliczka pochodziła z jednej z bardziej lubianych przeze mnie linii Lindta - Creation Dark. Akurat w tych zawsze trochę narzekam na mousse, ale to prawie pewniaki. Dużo i smacznie, nie tam zaraz na 10, ale na tyle, że akurat w ich przypadku większa gramatura cieszy (co innego np. z mlecznymi owocowymi Creation, które wychodzą znacznie gorzej i nie wiadomo co z nimi zrobić).

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Aprikose to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z ciemnoczekoladowym mousse'em (26%) oraz nadzieniem morelowym (18%).

Po otwarciu uderzył mnie intensywny i smakowicie napastliwy zapach kojarzący się z wręcz cierpko-pylistym mousse'em kakaowym na bazie masła oraz po prostu woń dżemu morelowego. Dżemoru bardzo słodkiego, marmoladowego wręcz, w którym i kwaskowatość się znalazła. Dżemu obłędnie morelowego. Przy jedzeniu czy podziale to właśnie dżemo-marmoladowe morele dominowały. Kakao stanowiło jakże dopasowane, palono-cierpkawe tło.

Przy łamaniu i podziale tabliczka wydała mi się konkretna, mimo że podział kostek ujawnił, iż górne nadzienie z konkretem nie miało nic wspólnego. Okazało się lekko ciągnącym, bardzo lepiącym i trochę glutowatym żelem.
Mousse z kolei niewiele wspólnego miał z mousse'em. Już na oko wyglądał na zbite nadzienie.
W ustach czekolada rozpływała się dość powoli i kremowo. Nadzienia wyciskały się spod niej dość szybko. Nieco szybciej rzadsze (owocowe), które ku mojemu zaskoczeniu tylko udawało soczyste... i wcale takie rzadkie nie było. Bardziej żelowo-zwarte, a z racji lepienia się, w sumie trzymało się reszty. Tzw. zaś mousse - rozpływał się bardziej spójnie z czekoladą. Tłusty, sprawiał wrażenie nieco spulchnionego, ale głównie skupiał się na tłustości. Tę cechowała śliskawość masła, co jednak trochę osłabiało poczucie suchawego pyłku kakao, a także pewna ciężkość. W zasadzie zlewało się z czekoladą, spłycając ją.

Już sama czekolada przywitała mnie cierpkością, po czym roztoczyła palony, niemal kawowy smak. Akcent moreli zaznaczył swoją obecność jako subtelny kwasek w tle. Gorzkość zrównoważona znaczącą, acz nie przesadzoną słodyczą wyszła łagodnie. Mieszała się z maślanością.

Maślany smak czekolady szybko wzmocnił mousse. Nie odróżniał się tym samym od wierzchu jakoś wyraźnie w całości, acz był w dużym stopniu maślany i wręcz przez to mdławy. Dość silna słodycz nie pomogła, acz wiązała się z lekką cierpkością kakao. Wyszło to dość "kakałkowo", ale w miarę poważnie. Miałam wrażenie, że we wnętrzu tabliczki kryła się nuta likieru spajająca oba nadzienia (które i tak przesiąkły nieco sobą nawzajem).

Owocowe dołączało do reszty za sprawą słodyczy, ewidentnie uderzyło w cukier, przez co prawie drapało w gardle, oraz kwasku, którym potem wpasowało się w cierpkość. Wniosło naturalnie owocową nutę, ale także słodką sztuczność. W całości wyszło tanio morelowo-jabłkowo, słodko i niespecjalnie charakternie, acz całkiem znośnie. Wydanie zdecydowanie marmoladowo-cukierkowe. Chwilami zalatywało mi mącznością i tandetą, a jego słodycz przybierała dziwnie chemiczny wyraz. Mimo to, z racji ilości, w całości było znośne, a chwilami nawet w porządku.
Spróbowane osobno zaskakiwało tym, jak niesmaczne było. Cukrowo słodkie w sposób sztuczny, chemiczny, nieowocowy. Co prawda czuć też jabłka i kwasek podkręcony (cytryną?). Morele? Jak przesłodzona marmolada z nich, taka wręcz cukierkowa, choć poniekąd trochę naturalna. Właśnie dziwne zjawisko: to nie morele były sztuczne, a słodycz... Morele względnie naturalne, tylko że stłamszone przez chemicznie-cukierkową słodycz.

Po słodko-owocowawym uderzeniu kwaśność morelowo-cytrusowa wtapiała się w cierpkawość kakao, a nadzienie dolne, a więc maślaność i ciemna czekolada wciąż trwały. Owocowy glut pozostawił im element tandety, ale jakoś tam stłumiły te dużo gorsze motywy. Można powiedzieć, że z dwóch nadzień dominuje właśnie mus, ponieważ cały czas gdzieś tam go czuć.

Na tyle, by w posmaku pozostała całkiem niezła suchawa cierpkość palonego kakao, sporo masła, ale w wydaniu "kakałkowego kremu", przesadzona słodycz z elementem chemii i owoców. Czułam też morelowo-cytrusową... w sumie nie soczystość, nie kwaśność, ale coś jakby-prawie. Pewna kwasowość utrzymała się swoją drogą. Oczywiście nie pomogło poczucie za silnej tłustości (jak na mousse, który powinien być lekki i owocowe nadzienie).

Całość wyszła kiepsko (jak na Lindta), acz zjadliwie i "trochę ciekawiej". Z jednej strony gorzej od 70 % Mousse Orange (którą uważam za skazę na honorze Creation Dark), bo sztuczniej, ale z drugiej... no, morela (jaka by nie była) jest znacznie ciekawszym smakiem (a to zawsze jakiś plus). Tym bardziej, że w sumie... wyszła, no... czuć ją. Acz nie tak, jak bym chciała. Mousse ogólnie może nie był taki musowy, ale o dziwo ciężko mu coś zarzucić (nawet jego ciężkość - hue hue - aż tak nie przeszkadzała). Czekolada jak zwykle w porządku...
Zdecydowanie za słodko, to jedno. Gdyby nie ta marmoladowa sztuczność słodyczy nadzienia morelowego, mogłoby być naprawdę pysznie, a tak niestety... efekt zepsuty, że po trzech kostkach jakoś na więcej nie miałam na raz ochoty, a resztę podzieliłam na dwa razy (a to na uczelnię, a to zagryźć pewną paskudę).
Cóż, nie obstawiałam, że to właśnie morelowa część nawali, ale wystarczy spojrzeć na skład - i wszystko jasne.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 16 zł (za 150g)
kaloryczność: 498 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, tłuszcz kakaowy, przecier z moreli 5%, masło klarowane, naturalne aromaty, koncentrat soku cytrynowego, syrop glukozowy, lecytyna sojowa, substancja żelująca: pektyny, wanilia

wtorek, 26 listopada 2019

Katy Exclusive Noir Cote d'Ivoire 74 % ciemna z Wybrzeża Kości Słoniowej

Może to naiwność względem ogólnodostępnych czekolad, ale naładowana ogromem optymizmu po Auchan Bio Chocolat NOIR / Chocolate NEGRO 70 %, zaraz następnego dnia sięgnęłam po ciemną czekoladę z innego marketu (Kauflandu), ale też niby z nieco wyższej półki. To miała być moja pierwsza ciemna Katy, ale jakoś czułam, że będzie dobrze. Po prostu marka zdobyła już moje zaufanie dzięki śmiesznie tanim, a niezłym słodszym propozycjom. Wprawdzie region trochę mi się nie widział (plantacyjna, a jakże!), ale co tam. I żeby nie było, nie dlatego że stamtąd pochodzi większość kakao-masówki, ale tak personalnie (za sprawą np. Morina 100 %) Wybrzeże Kości Słoniowej mi nie podchodzi. Tuż po otwarciu jednak kupiło mnie, że tabliczka wyglądała identycznie co ta "oszołomska" i kraj produkcji (Francja) był ten sam.

Katy Exclusive Noir Cote d'Ivoire 74 % to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej, wyprodukowana dla Kauflandu.

Po otwarciu poczułam intensywny, palono-cierpki zapach. Zahaczał o węglową spaleniznę, kojarzył się trochę z wilgotnym chodnikiem po deszczu, przez który przemykała kwaśność... cytryny i wiśni. Mieszała się ze śmietanką. Zapach był ciężki, a jednocześnie trochę kwaskawo-rześki. Na granicy smakowitości, z podchodami do taniości.

Bardzo ciemna tabliczka mimo że w dotyku zapowiadała się tłusto, przy łamaniu okazała się odpowiednio twarda i ładnie trzaskająca.
W ustach rozpływała się niestety trochę miękko-opornie. Miękła, ale pozostawała zbita. Sprawiała wrażenie bardzo, bardzo tłustej i mazistej w sposób śmietankowy. Poczucie tłustości tak bardzo jednak nie męczyło dzięki lekko niby trzeszczącemu efektowi pyłku, jaki pozostawiała.

Gdy tylko wgryzłam się w kostkę, poczułam cierpkość, szybko przywołaną do porządku przez ogrom śmietanki zalewającej usta. W moment zrobiło się bardzo słodko, a ja pomyślałam o gęstych lodach zrobionych na bazie śmietanki. Lodach o smaku palono-kakałkowym, uroczo słodkim i delikatnym, a jednak cierpkawym.

W cierpkości raz i drugi przemykały owocowo kwaśne nuty. Początkowo były to przede wszystkim słodko-kwaśne wiśnie, potem coś bardziej cytrusowego. Kwaśno-goryczkowata cytryna (a więc i sok, i skórka)?

Lekkiej gorzkości nagle uczepiła się palona kawa. Śmietanka nie odstępowała jej ani na krok, co sprawiło, że palono-kawowy smak czekolady w dużej mierze odebrałam też jako maślany i jak pianka na powierzchni kawy. Kawy z mnóstwem śmietanki oczywiście! A może to były kawowe lody na bazie śmietanki? Cierpkość starała się skumulować jak najwięcej paloności. Lekko przypalona, migała taniością, ale nie chamstwem przez ogólnie łagodny wydźwięk. Doszukałam się tu wątku "waniliowatego", który jakby starał się dodatkowo zrównoważyć resztę.

Przypalona kawa i niemal dymna paloność płynęły z wolna. Dym ten unosił się, z czasem odsłaniając... przypaloną dżemo-marmoladę wiśniową. Silna słodycz trwała i przewodziła, a jednak dopuszczała pewne kwaski i cierpkości: pochodzenia owocowego, od odtłuszczonego kakao, spalenizny.

Im bliżej końca, tym mimo słodziutko-śmietankowego smaku, zbierało się więcej cierpkości. Kwasek wiśni, odrobiny cytryny i przypalenia / dymu dominował w momencie, gdy ostatnia smuga czekolady znikała.

W posmaku pozostała przesadzona słodycz śmietankowa i aromatu waniliowego, a także przypalona cierpkawość jako kawa oraz śmietanko-maślaność.

Całość w pewnym stopniu przypominała wszelkie Luximo Barona - pobrzmiewała w niej za mocno palona nuta, a łagodność dodatkowo napędzała nuta aromatu waniliowego, przez co czuć, że to czekolada nie najwyższych lotów. Była jednak całkiem niezła, odlegle podobnie śmietankowo-dymna co boska Pingo Doce Momentos Unicos 72 % (pomyślałam o niej chyba tylko za sprawą pochodzenia kakao, chociaż w podlinkowanej była cała mieszanka regionów).
Zdecydowanie za łagodna jak na 74 %, bo nie gorzka i nie kwaśna (trochę tylko cierpka i raczej kwaskawa), ale przynajmniej też nie za słodka i, co ważne, nie mdła. Szkoda tylko, że wyrazista w te delikatniusie nuty.


ocena: 7/10
kupiłam: Kaufland
cena: 2,99 zł
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: raczej nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna słonecznikowa, aromat waniliowy

poniedziałek, 25 listopada 2019

Ritter Sport Fruhlings-Spezialitat Haferkeks + Joghurt mleczna z nadzieniem jogurtowym z kiełkami pszenicy i ciastkami owsianymi

Nie mam w zwyczaju zjadania słodyczy zaraz po ich kupieniu, jednak czasem robię wyjątek. W przypadku tej trochę się bałam, że latem może być z nią kiepsko, a mimo że nie przepadam za Ritterem, czułam, że ten smak może wyjść w porządku. Bardzo spodobał mi się zamysł połączenia ciastka owsianego (mimo że ciastek w ogóle nie jadam; kocham za to owsiankę) i jogurtu. Żałuję, że czekolady z jogurtowym nadzieniem prawie zawsze zawierają też owoce. A tu właśnie coś innego. A przecież inna Lindt Hello Frozen Yoghurt Caramel & Cookies bardzo mi smakowała.

Ritter Sport Bunte Vielfalt Fruhlings-Spezialitat Haferkeks + Joghurt to mleczna czekolada z 31% jogurtowym nadzieniem z kiełkami pszenicy i 14% ciastkami owsianymi.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim zapach słodkiej, mlecznej czekolady z silnym motywem mleka w proszku. Jogurt czy owsianość nie zaznaczyły się. Po przełamaniu... może minimalnie, jako leciutki kwasek i "ciastkowość", ale... mleko w proszku na pewno uderzyło mocniej.

Już w dotyku tabliczka była bardzo tłusta, co potwierdziło się przy łamaniu. Czekolada i krem wyszły wręcz tłusto-miękkawe, ciastko zaś cechowała prawie kamienność.
Całość wydała mi się dość podzielna gdyby nie to, że miękkie części aż się lepiły i trochę rwały.
W ustach czekolada rozpływała się szybko, przeistaczając się w tłusto-zalepiającą, kremowo gładko-proszkową masę.
Jogurtowe nadzienie okazało się spójne z nią, również nieco zalepiające i dość tłuste, choć ono było rzadsze (oleistsze), bardziej (ale nie dużo) miękkie i plastyczne. Byłoby gładkie, gdyby nie to że wypełniały je... trzeszcząco-chrupiące, twardawe, ale i rozpływające się drobinki (obstawiam pszenicę). Zapewniły doskonałą spójność ze świeżym ciastkiem, które również rozpływało się wraz z całością, gdy się mu na to pozwoliło. Okazało się herbatnikowo-gładkawym ciastkiem z drobinkami, nie zaś ciastkiem-zlepkiem z płatków. Nie było ani zbyt tłuste, ani zbyt suche. Kojarzyło się z ciastkami pełnoziarnistymi. W porę chrupnięte wykazywało się kruchą chrupkością - taką, jaką oczekuje się od ciastek. Mnie jednak kupiło to, w jaki przyjemnie zalepiający, gęsty twór wszystko to rozpływało się razem.

W smaku sama czekolada to moc cukru i mleka z odległą, paloną nutką. Być może mignęło mi mleko w proszku, ale po chwili słodycz tak wzrosła, że aż zadrapała w gardle.

Nadzienie jogurtowe wchodziło poprzez cukrowość i mleko. Niewątpliwie czułam mleko w proszku, mimo że cukier dominował zupełnie. Przez słodycz jednak w pewnym momencie przebiła się kwaśność. Najpierw wydała mi się bliżej nieokreślona, ale po chwili osiadła w jogurtowym klimacie. Mieszał się z mlekiem w proszku, nie był silny, ale do wyłapania. Lekka cierpkawość nabiału szybko słabła do prawie zera, mieszając się z mleczną słodyczą. W tej plątała się pewna nijakość i potem wyłaniała się znów dziwna kwaskowatość.
Spróbowane osobno prezentowało się gorzej, bo cukrowo, nijako i kwaśno jednocześnie, toteż nie warto tego robić; środek tabliczki bowiem przemyślano porządnie. Otóż w kremie zatopiono drobinki pszenicy, których smak wyłaniał się dopiero po pewnym czasie. Wpisany w mleko i nijakość, wydał mi się wręcz kartonowy, ale taki "nibyzdrowy" (pasujący w sumie do konwencji).

Paradoksalnie, mimo że kiepski, zapewnił przejście do ciastka. Najtrafniejszym jego określeniem byłoby chyba: pełnoziarnisty herbatnik trochę owsiany. Słodkawy, ale nieprzesadnie, raczej delikatny i ze zdrowo-owsianym posmakiem. Bardzo łagodne, lekko wypieczone, ale w pozytywnym znaczeniu, ciastko. Mdławe, lecz w sumie niezłe. Trochę rozbijało smak: i cukru (nieskutecznie), i niestety jogurtu.

Przy warstwie ciastkowej, kartonowe drobinki zbóż z części jogurtowej wtopiły się w tło (co jest plusem), ale niestety wyszła na jaw mdła nuta kremu, przy której ostało się echo kwasowości.

Już po zjedzeniu kostki-dwóch czułam silne zacukrzenie, tłuszcz na ustach i kwasowość: trochę jogurtową, a w dużej mierze taką... złą? Bliżej nieokreśloną, może jakby za sprawą oleju palmowego? Bo i taką kiepskość czułam, choć także po prostu mdławy, ciastkowy element.

Całość wyszła... niby nie źle, ale jednak kiepsko. Niby z pomysłem, a do bólu cukrowo-przeciętnie. Widzę to jako "lżejszą wariację na temat herbatnik-mleczny krem". Jogurt był tu bowiem tylko nutką, a owsianość ciastka... ot, też. Przyjemne to akcenty, szkoda tylko, że w takim ogromie cukru. Cukrowość dosłownie powaliła mnie. Mleko w proszku dawało się we znaki, olej palmowy pobrzmiewał za mocno. Kwasowości przez większość czasu prawie brak, a jak już się pojawiała to z tymi kiepsko-mdławymi elementami; dziwna.
Na plus fakt, że nie był to tłusto-tłusty ulepek, a mięknąco-gęsta, integralna całość, ale i tak wolałabym mniej oleju.
Mam bardzo mieszane uczucia. Niby pomysł mi się podoba... Ale co z tego? Pomysł trzeba jeszcze jakoś wykonać.
1/4 zjadłam i nie czułam obrzydzenia, ale to było tak cukrowe, mało charakterne, że ochoty na więcej nie miałam. Resztę oddałam Mamie. Uznała, że "bardzo słodka, ale to ciastko fajnie przełamywało". Zapytała mnie, dlaczego czuła jakiś kwas w nadzieniu. I wyjaśniłam jej, że to jogurtowe nadzienie, na co wzruszyła ramionami. Zapytana, czy zgadnie, jakie ciastko dodali, odparła: "Zwykłe". Właśnie, bardzo to cukrowo-mdłe i takie... przeciętne.


ocena: 5/10
kupiłam: przy okazji większego zamówienia na Allegro
cena: j.w., więc nie kojarzę - 5-6 zł?
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, olej palmowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku 4,5%, mąka owsiana 4,5%, mąka pszenna, laktoza, sproszkowane kiełki pszenicy 3,5%, odtłuszczone mleko w proszku, masło klarowane, śmietanka w proszku, białko pszenne, lecytyna sojowa, syrop glukozowo-fruktozowy, środki spulchniające: wodorowęglan sodu, wodorowęglan amonu; słodka serwatka w proszku, sól morska

PS A jak już tak plebejsko-ciasteczkowo, zapraszam do aktualizacji recenzji Wedla Cookie Orange Mocha.

niedziela, 24 listopada 2019

(Słodki Przystanek) Beskid Bean-to-Bar Chocolate Sao Tome 70 % ciemna

Po tym, jak w sumie smaczna okazała się Luximo Premium 74 % Sao Tome, uznałam, że z chęcią zaserwuję sobie ten region w wydaniu jeszcze lepszym. Bo, że czeka mnie coś pysznego, nie miałam najmniejszych wątpliwości - Beskid już zdobył moje zaufanie.

Beskid Bean-to-Bar Chocolate Sao Tome 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Sao Tome (Wysp Świętego Tomasza i Książęcej).
Czas konszowania to 48 godzin.
Zaraz po otwarciu rozniósł się zdecydowanie prażony, charakternie orientalny zapach. Poczułam gorzką kawę w ciepłym otoczeniu przypraw i marynowanych warzyw / owoców (do głowy przyszła mi japońska rzodkiew oshinko). Towarzyszyła temu słodko-soczysta cytrusowość, a więc jakiegoś grejpfruta czy pomelo. Wszystko to trochę tonowała łagodna śmietanka.

Ciemna tabliczka w dotyku wydała mi się szorstka, przy łamaniu zaś twardo-krucha.
W ustach rozpływała się bardzo powoli i po prostu cudownie, mimo że dość tłusto. Przypominała idealnie gładki, dość mulisto-zalepiający krem ze śmietanki, z którego z czasem lała się soczystość.

Najpierw poczułam słodką cierpkość pomelo i marynowanej, słodko-charakternej rzepy oshinko. Wręcz słodziuteńkość mieszała się z lekką pikanterią, dając upust korzennym przyprawom i zahaczając o gorzkość...

Gorzkość kawy, która już po chwili rozeszła się we wszystkich kierunkach, dominując zupełnie. Pierwsza połowa należała do niej. Była to soczysta siekiera o cierpkawo-ziemistych zapędach, niemniej charakterna kawa ze śmietanką, jak również palono-prażone ziarna. Może także orzechy? Te ostatnie i ziemia odnosiły się do przypraw, ale też nasuwały na myśl delikatny, śmietankowy karmel i /lub karmelizowane ziarna kawy, orzechy. Śmietanka i struktura nasuwały na myśl bagno i muł, coś roślinnego... pikantnie ziołowego.

Śmietanka rozegnała wszelką konkurencję, by przechwycić kwasek właśnie w mleczne ramiona. Stała się niemal kwaskawą śmietaną. Wydźwięk jednak szybko przybrał na lekkości, toteż zdecydowała się na przemianę w cierpko-kwaśny kefir i twaróg. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, punkt kulminacyjny został przez kefir zdominowany.

Wspomniana lekkość uzyskana została za sprawą soczystości. Najpierw obracała się niepewnie wokół ziemistości, pozostając za kawą. W drugiej połowie rozlało się tsunami soku. Kwasek i cierpkość wymieszały się z silną słodyczą cytrusów. Wyraźnie czułam pomelo i grejpfruta. Coś trochę egoztyczniejszego i bardzo, bardzo soczystego.

Pod koniec wszystko cudownie się mieszało: soczyste, słodkie cytrusy wraz z nabiałem zostały przyprawione w ostro-gorzkawy, mocno korzenny, trochę ziołowy sposób. Znów pomyślałam o słodko-ostrawej oshinko. Kawa trochę straciła na znaczeniu, a na przód wyszła imbirowa korzenność. Nienachalna słodycz jawiła się jako korzenny karmel.

To właśnie korzenność o soczyście-imbirowych zapędach wraz z prażeniem / paleniem kawy pozostała w posmaku. Czułam też jakby tłustość nabiału, śmietanki.

Czekolada okazała się po prostu boska. Wspaniała konsystencja idealnie pasowała do smaku, zwalającego z nóg. Kwasko-cierpkość śmietano-kefiru, cytrusów (grejpfrut i pomelo) z kawą oraz mnóstwem pikanterii korzennej to wszystko, co uwielbiam. To charakterniejsza, znacznie mniej słodka wersja tanio-słodkiej Luximo, jak również spójniejsza i nie dziwna, a po prostu pyszna "koleżanka po nutach" Cluizela  (kwaśna śmietana vs owoce; Cluizel miał jednak dziwne wędzone zapędy, Beskid to czysta korzenność i oshinko). Kawę ze śmietanką i ogrom korzennej pikanterii czułam za to w miniaturce Pralusa (teraz tylko utwierdziłam się, że muszę wrócić do pełnowymiarowej).

Jako ciekawostkę dodam, że raptem dzień wcześniej jadłam Katy i pomyślałam, że na dłuższy czas chyba mam już dość tylu śmietankowych nut w czekoladach ciemnych... a tu? Beskid już po kostce czy dwóch odważnie wskoczyła na listę ulubieńców (choć była o wiele bardziej kefirowa, niż śmietankowa - może to dlatego).


ocena: 10/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 15,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

sobota, 23 listopada 2019

Magnetic Czekolada deserowa ciemna 53 % nadziewana lubeckim marcepanem

Ostatnimi czasy opadł mój entuzjazm w stosunku do czekolad z marcepanem. Lubię je, żeby nie było, ale chyba bardziej teoretycznie niż praktycznie. Na otwarcie tej Magnetic trochę się cieszyłam, ale i trochę sceptyczna pozostałam. Kokosowa bowiem mi nie podeszła, a liczyłam na wiele. W stosunku do tej nie miałam jakiś wygórowanych oczekiwań, więc rozczarowanie nie mogło być za duże.

Magnetic Czekolada deserowa nadziewana lubeckim marcepanem to "czekolada ciemna o zawartości 53 % kakao nadziewana lubeckim marcepanem (56%)", wyprodukowana przez Erasmi & Castens Lubecker Marzipan dla Biedronki na zlecenie Horst Schluckwerder OHG.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach marcepanu, a więc takich charakterniejszych, jakby trochę "chlebowych" migdałów z iluzją alkoholu. Tę ostatnią podkreśliła czekolada o przypalonym, węglowo-kawowym charakterze; niestety z tanim poniuchem.

Ciemna tabliczka okazała się bardzo konkretna i twarda. Przełamanie, któremu towarzyszył donośny trzask, ujawniało, że to za sprawą grubej warstwy czekolady na wierzchu. Samo wnętrze jednak też było dość konkretne, bo bardzo zwarte i suchawe.

W ustach czekolada rozpływała się opornie i trochę ulepkowato, dość tłusto z aspiracją do bycia kremową. A jednak w pewnym stopniu sprawiała wrażenie suchej. Niechętnie ujawniała suche nadzienie, nasiąkające po dłuższym czasie.
Składało się z bardzo zbitych drobnych grudek, które były naprawdę mocno przemielone (ale jednak były grudkami). Trochę... żujno-trzeszczące, odrobinę memłające się jak wiórki kokosowe.
Całość wydała mi się ulepkowato-męcząca.

W smaku czekolada okazała się dość dosadna, ale nieintensywna. Mimo wyczuwalnej palono-przypalonej gorzkości, przesłodzenie szybko dało o sobie znać. Między jednym a drugim prędko pojawiła się śmietankowość, podbijająca maślano-marcepanowe nuty. Ułożyło się to w smak taniej, delikatnej kawy. Czekolada niewątpliwie przesiąkła wnętrzem, które i tak szybko się odzywało.

Robiło to poprzez słodycz. Ta, i tak za silna, za sprawą marcepanu rosła do poziomu cukrowości. On sam w sobie nie był mocno słodki, ale jakoś wyeksponował cukrowość czekolady. Śmietankowa nuta nadała mu kremowo-pudrowego wydźwięku, który okazał się wręcz mdlący. Gdy marcepan wyłonił się spod czekolady, smak marcepanowych, ale (bardziej niż w przeciętnych marcepanach) czystych migdałów stał się wiodący. Czyste, naturalne migdały wymieszane z pudrową, prostą cukrowością utrzymywały się najdłużej jako główny smak.

Migdały mieszające się z cukrową, spalono-kawową, cierpką, trochę węglowo-tanią czekoladą nasiliły śmietankę, a wydźwięk zrobił się po prostu mdły.

W posmaku ostała się tania, maślano-przypalona czekolada o dość silnej cierpkości i cukrowo-migdałowe połączenie. Na ustach pozostała tłustość, niewyczuwalna aż tak bardzo w trakcie jedzenia, a irytująca po tej czynności. Miało to nudny wydźwięk, niezachęcający, by zrobić kolejny kęs.

Całość wyszła słodko i czysto... Nie był to cukier w cukrze, ale z racji braku charakteru, mnie strasznie nudziło. Niby nawet trudno coś konkretnego zarzucić, a jakoś nie chwyciło. Czekolada wręcz polewowa, marcepan... ot, słodko-migdałowy. Takie to ogółem zlepkowate, że dałam sobie spokój po małym kawałku, resztę wciskając Mamie, która przynajmniej bez dwóch zdań słodki marcepan lubi. Jej w sumie ogół smakował: "Gdyby tak ta czekolada była mleczna, to w ogóle byłoby bardzo smaczne". Pewnie też dlatego, że zaskakująco śmietankowo wyszło (mimo że bez śmietanki w składzie).


ocena: 6/10
kupiłam: Biedronka
cena: 6,99 zł (za 140g)
kaloryczność: 470 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, mielone migdały 27%, miazga kakaowa, woda, tłuszcz kakaowy, lecytyny, substancja utrzymująca wilgoć: inwertaza

PS A gdyby komuś mało tej słodyczy było, zapraszam do małej aktualizacji recenzji J.D. Gross mlecznej 33 % z mielonymi orzechami laskowymi.

piątek, 22 listopada 2019

Zotter Labooko Single Schoko zum Rotwein / Chocolate for Red Wines ciemna z białą czekoladą, czarnymi porzeczkami i wiśniami

Chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że czekolady Zottera są ewenementem. Tyle pomysłów, tyle szalonych połączeń i tak intrygujące rozwiązania... Nic, tylko odkrywać. Są jednak i takie, które mnie nie ciekawią: wszelkie białe, owocowe... Nie dla mnie i już, nawet jeśli dobrze zrobione. Tak jak nie wyobrażam sobie jeść czekolady pijąc wino / kawę. Wszyscy mówią, że to świetne połączenie, ale no... nie dla mnie. I tu właśnie wchodzi dzisiaj przedstawiana czekolada. Jest bowiem skomponowana do czerwonego wina. Ciemna z dodatkiem owocowych Labooko z owoców, które uwielbiam (wiśnie, porzeczki) brzmiała naprawdę zacnie, więc zostawiłam ją na koniec kupiłam też białą, ale że na nią nie miałam ochoty, musiała jeszcze poczekać). Podeszłam do niej jak do ciemnych do degustacji, przeznaczając jeden z majówkowych poranków. Tak swoją drogą, właśnie myślałam, że w tym kierunku pójdą producenci czekolad "ruby", a nie kompletnie w biel.

Zotter Labooko Single Schoko zum Rotwein / Chocolate for Red Wines to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao (a dokładniej Labooko 2017 Vintage Dry Aged 73 %, czyli z Brazylii, Gwatemali, Ekwadoru, Peru i Kongo) z dodatkiem czekolady owocowej białej porzeczkowej (z czarnych porzeczek) i owocowej białej wiśniowej.

Po rozchyleniu papierka poczułam soczysto-pudrowe połączenie wyrazistej wiśni i porzeczek, podkreślonych cytryną. Kompozycja słodka, trochę jakby fermentująca z kwaskiem owoców - wyraźnie czerwonych. Podłożem tego wszystkiego była znacząco prażona nuta migdałów i drzew, poniekąd wpisująca się w "podfermentowanie".

Tabliczka trochę zaskoczyła mnie kolorem, bo spodziewałam się bordowo-fioletowawych przebłysków, a dostałam czysty ciemny brąz. W dotyku przypominała suchawą ciemną, a przy łamaniu okazała się nadzwyczaj twarda. Trzaskała bardzo głośno.
W ustach twardość została utrzymana... niemal do samego końca. Okazała się dość zbita i oporna z racji silnej tłustości i szorstkości. Z czasem upuszczała nieco soczystości, nie była sucha.

Wgryzając się w tabliczkę, poczułam pudrowość z sugestią wiśni i cytryny. Pomknęła pudrowa słodycz, chowając się za nieco podfermentowanym motywem.

Po ustach rozeszła się gorzkawa, stonowana ziemia i muł. Odezwała się przy tym trochę cieplejsza nuta drzew i lekkie prażenie, łącząc je ze słodyczą.

Słodycz zaczęła rosnąć, oddalając się od pudrowości. Z racji mulistości i prażenia mignęła mi suszonymi figami i rodzynkami. Słodko-kwaskawe, specyficznie słodko-podfermentowane i lekko cierpkawe suszone owoce... Dzięki którym mniej więcej w połowie zaczęły wyrastać i dominować wiśnie. Dojrzałe i miękkie, niemal winne, przejrzałe. W tle mignęły niepewne czarne porzeczki. Słodko-cierpkie i soczyste... Mieszające się z figami i prażonymi nutami.

Gorzkawość mulistej ziemi oraz podsuszone owoce dobrały sobie prażony motyw drzew i migdałów, by po chwili zmienić się w kawę. Kawa niespodziewanie przysłoniła owoce, a jej gorzkawość osłabła. Słodycz odchyliła się ku pudrowości, by zaraz uderzyć jako ogrom śmietanki czy mleka. Jej ciepły charakter podszedł pod migdałowo-karmelowe toffi. Kawa ze słodziutką śmietanką trąciła o podfermentowano-podprażoną słodycz... rodzynek w toffi?

Na samym końcu słodycz śmietankowo-pudrowa przywołała cytrynę i wiśnie / porzeczki. Kojarzyły się z cukierkami pudrowymi, ale też trochę zachowały soczystej autentyczności.

W posmaku pozostała słodycz karmelu i ogrom śmietanki z ciepłymi, drzewno-migdałowymi, łagodnie kawowymi tonami, a także sporo słodkich wiśni i porzeczkowo-cytrynowy akcent w wydaniu słodkim. Kwaśność ostała się, ale jakby iluzoryczna. Silniejsze było poczucie pudrowości i śmietanki.

Całość wydała mi się... nudna. Smaki powoli się przewijały, wszystko płynęło statecznie... To "gorzkawość", "sugestia kwasku", a brak uderzenia. Smaki dość wyraziste, acz tłumione pudrowością. Wyraźnie czuć nuty samej czekolady (śmietanka, maślany karmel, prażony motyw i owoce - wiśnie, rodzynki), jak i owocowy dodatek, jednak... nie aż tak wiśnie czy czarne porzeczki do potęgi. Tych drugich w ogóle jakoś mało było. Wspominając Labooko Vintage 2017 Dry Aged 73 %, ta labooko wyszła zaskakująco kawowo. Chociaż czy zaskakująco? Owoce podkreśliły mulistość, a ogrom śmietanki i słodyczy w oczywisty sposób to właśnie kawę podsunął. Myślałam, że będzie o wiele bardziej owocowo. A tak? Ciężka konsystencja też nie pomogła.
Smaczna czekolada, o przeciętnej strukturze, której te 35g można zjeść i tyle. Nic przełomowego, nic co by w jakiś sposób przyciągało uwagę czy wyjątkowo zapisało się w pamięci. Brakowało mi charakteru porzeczek i wiśni, przeszkadzała mi pudrowość oraz tłustość przy tym smaku (gdyby to była po prostu ciemna, to co innego), ot...


ocena: 7/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 8 zł
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone czarne porzeczki, odtłuszczone mleko w proszku, suszone wiśnie, lecytyna sojowa, proszek cytrynowy (koncentat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

środa, 20 listopada 2019

Auchan Noir Degustation 74 % eclats de feves de cacao ciemna z nibsami

Gdy pomyślałam, że chyba czas wreszcie otworzyć tę czekoladę, tylko westchnęłam zrezygnowana. Mimo że Auchan Bio NOIR / NEGRO 70 % bardzo, bardzo mi smakowała. Kupując myślałam, że to po prostu propozycja marketu Auchan na ciemną, która nie jest bio, ale w domu zorientowałam się, że oto znów władowałam się w tabliczkę z nibsami. A nibsy to dodatek, którego nie lubię... Nie lubię, ale potrafię tolerować. To pocieszające, no ale cóż...

Auchan Noir Degustation 74 % eclats de feves de cacao to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z karmelizowanymi nibsami.

Po otwarciu poczułam zapach tak mocno palony, że aż na granicy spalenizny. Niewątpliwie był gorzki, ale złagodzony maślano-śmietankowymi nutami (co chwilami kojarzyło się nawet z łagodną kawą) stanowiącymi przejście do wyraźnie karmelowej słodyczy. W ciemno powiedziałabym, że to czekolada z solonym, raczej maślanym karmelem, za którym chowały się jakieś owocowe sugestie (śliwki i trochę cytrusów?). Gdy po przełamaniu zbliżyłam nos do nibsów, czułam wędzone śliwki i słód.

Mimo raczej tłustawo-suchej struktury w dotyku, przy łamaniu ciemna tabliczka nie stawiała większego oporu, acz wydawała się sucho-twardawa. Pykała w kruchy sposób - pewnie w dużej mierze za sprawą dodatków. Te również się łamały. Po przekroju stwierdziłam, że złotych kawałków naprawdę nie pożałowano.
W ustach czekolada okazała się dość twardo-tłustawa. Rozpływała się powoli i nieco wodniście, acz łatwo i z kremowym zapędem. Odebrałam ją jako zbitą i niechętną do podzielenia się nibsami.
Te wystąpiły jako średniej wielkości kawałki. Miały cukrową otoczkę, która w porę rozgryziona chrupała jak twardy, ale delikatny niczym szkiełko, karmel, a tak to rozpuszczała się z łatwością. Kawałki kakao pod nią zachowały zaskakującą świeżość - przypominały orzechy; były suchawe, dzięki czemu lekko chrupały, ale pod naciskiem zębów w sumie uginały się, jakby przybierając na soczystej miękkawości. Jak na nibsy, zrobili je bardzo dobrze.

W smaku czekolada przywitała się stonowaną słodyczą i za mocno paloną, a jednak tylko gorzkawą (a nie gorzką) bazą o kawowym wydźwięku. Szybko pojawił się podsuszony wątek lekowo-ziołowy, przez który przemknęła cierpkość.

Gorzkawość zaczęła się umacniać jako paloność, nawet spalenizna, przechodząc tym samym do gorzkości. W palonym klimacie chowało się coś "żywszego", wędzonego (?).

Słodycz analogicznie zwiększała swe wpływy. Rosła, stając się coraz bardziej ziołową i jakby słodzikowo-lukrecjową. Kojarzyła mi się trochę z fusiasto-ziołową herbatą lub jakimś "zdrowotnym" naparem. Przemycała lekowo cierpką sugestię, zataczając krąg do niemal cierpko-gorzkiej spalenizny i poczucia lekkiego rozgrzania. Jako że w tle rozgościła się też kremowa śmietanka i pewna maślaność, skojarzenia błądziły od herbaty do kawy. Łagodnej kawy z pianką i pewną ziarnistością... ni soczystością, podwędzanym akcentem... śliwki w karmelu? A może to był śliwkowo-... np. bananowy raw bar?

Paloność i słodycz w pewnym momencie zarysowały jakiś inny karmel, potem dołożyły więcej cukru. Odsłaniające się bliżej końca rozpływania się kęsa nibsy przez pewien czas właśnie nim pobrzmiewały, choć w pewnym momencie za ich sprawą palony cukier wybił się ponad wszystko. Do głowy przyszedł mi jakiś przypalony, śmietankowy creme brulee i jakby zawilgocone karmelem, soczyste ziarna kawy, odrobina czegoś bananowego oraz wędzono-słodowe nibsy. Gdy pod koniec je rozgryzałam, podbijały gorzkie ziarna kawy, herbaciane fusy i palony słód, w którym odnalazłam lekką soczystość (jakby wędzona śliwka?)
Gryzione po rozpłynięciu się czekolady smakowały... słodem, który podsłodzono słodzikiem i owocami.

W posmaku pozostały głównie nibsy o palono-kawowo-słodowej gorzkości i słodycz palonego cukrowo-słodzikowego karmelu lub dziwnie słodkiego, ziołowego naparu z leciutką soczystością "kombinowanych" (wędzonych? karmelizowanych? "herbacianych?) owoców.

Tabliczka smakowała mi, choć stwierdzam to bez większych emocji. Nie odpowiadała mi struktura, bo baza wyszła tak sobie, a tak gęsto wtopionego dodatku nie lubię. Jakości nie mam nic do zarzucenia, ale ot... Smak wyszedł bardzo poprawnie, bo słodko-gorzko. Czekolada miała momenty słodsze i bardziej gorzkie, przy czym karmel i ziołowość dobrze odnalazły się w za mocno palonym klimacie. Nibsy smakowo w sumie zaskoczyły pozytywnie, podobnie jak karmel na nich - nie wyszedł tylko jak otoczka z cukru.
To jedna z tych czekolad, które raz można zjeść.

Czy była podobna do Auchan Bio 70%? Nie, chyba że chodzi o mocno zaznaczoną nutę palenia, śmietanki i "podcukrzonego owocu" (w Bio ananasy, brzoskwinie, a tu jakby śliwka); Bio była o wiele bardziej kwaskowato-cierpka, mniej spalono-palona, a żywsza. Bio to naturalna słodycz owoców, a więc niższa, zaś ta... palono-przypalona. No taka bardziej do chrupania (nibsy), niż do zachwycania się.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, prażone i karmelizowane kawałki kakao 12 % (ziarna kakao, cukier), tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, aromat

wtorek, 19 listopada 2019

Anthon Berg Salmiak Lakrits / Liquorice Dark ciemna 57 % z Ghany z lukrecją i kawałkami salmiaków / salmiakk

Marka Anthon Berg nigdy mnie nie ciekawiła, ale nie jest mi obca. Widywałam tego sporo w internecie wśród słodyczy zza granicy, ale były to jakieś czekoladki i marcepany, a więc twory kompletnie mnie nie interesujące. Na widok czekolad jednak aż oczy mi się zaświeciły. Nie, żeby właśnie ze względu na samo logo, ale ze względu na dodatki jednej z nich. Solona lukrecja - to tak dziwne, że zawsze mnie kusi. Zależało mi na spróbowaniu wreszcie jakiejś lepszej czekolady z nią, bo Fazer Salmiakki czy Marabou Black Saltlakrits to raczej niezbyt wysoka półka (choć nie ukrywam, że Marabou mi smakowała) i... mleczne. Jak już zdecydowałam się na zamówienie, to ze względu na przesyłkę, kupiłam wszystkie smaki, ale i tak poznawanie marki zaczęłam właśnie od tej najważniejszej.

Anthon Berg Salmiak Lakrits / Liquorice Dark to czekolada ciemna o zawartości 57 % kakao z Ghany z lukrecją i kawałkami salmiaków (nie wiem, jak to odmieniać), czyli solonej lukrecji.

Po otwarciu poczułam smakowity zapach gorzkawo-palonej czekolady o mocno orzechowym charakterze. Wyczułam także sól, w kontekście cytrusowo-rześkim, dzięki czemu przejawiała pewną soczystość, rześkość.

Średnio ciemna tabliczka (koloru raczej ciemnej mlecznej) łamała się z trzaskiem, ładnie, jednak twardą bym jej nie nazwała. Jakby udawała krucho-miękkawą? A jednak twarda była. I sowicie wypełniona dodatkiem.
Niektóre kawałki lukrecji miały białawo-czarny, inne brązowawy kolor. Znalazły się tam większe i mniejsze. Ilość? W sam raz, żeby poczuć, ale nie mieć wrażenia, że tabliczka jest nimi zbyt najeżona.
W ustach czekolada rozpływała się dość leniwie i kremowo. Stawała się miękkawą, zalepiającą masą. Tłustawa, acz nie przesadnie, z iluzją pyłku. Niechętnie wypuszczała chrupacze ze swej toni, acz językiem dość szybko zaczęłam na nie trafiać. Kawałki dodatku rozpuszczały się bardzo powoli, wolniej niż czekolada, przez co zawsze trochę zostało na koniec. Rozgryzane, były chrupiąco-trzeszczące, całkiem w porządku w obyciu, bo ani się nie lepiły, ani twardością nie uraczyły.

W smaku czekolada przywitała mnie intensywnym smakiem orzechów, podkreślonych gorzkością. Orzechów mocno palonych, palonych trochę w kontekście piernikowo-mulistym... Ziemistym.

W tym czasie rozwinęła się również słodycz. Wspięła się na wysoki poziom, ale nie miała imperatywnych zapędów. Wpisała się w otoczenie, błądząc przy nutach palonych, trochę wręcz odymionych. W oddali za nimi pobrzmiewała lukrecja. Miałam wrażenie, że czuć ją w całej tabliczce, a nie tylko przy dodatkach (skład zdaje się to potwierdzać).

Ziemistość nieco odłączyła się od reszty, stając się niezależną. Odnalazłam w niej wilgoć i wręcz cytrusową soczystość; ogólna gorzkość bardzo złagodniała.

Palony motyw zaczął zmieniać się w suszony, dość szybko przywołując zioła. Z racji ziemistości i pewnej mulistości... wydały mi się zawilgocone, niesuche. Tu właśnie odnalazła się słodycz. W pewnym momencie naprawdę bardzo silna, po czym przełamała się. Zaserwowała mi smak cukierków anyżowych, które podkreśliła soczysta ziemia. Znów sił spróbował akcent cytrusów. Kwaskawość przełożyła się na nutę słodko-tabletkową. Lekowo-ziołowy kwasek wraz z silną słodyczą mniej więcej od połowy otworzył lukrecji drogę do dominacji. Chwilami kojarzyła mi się ze słodzikiem, epizodycznie migała mi sól, choć nie jako po prostu słoność. Wszystko podporządkowało się salmiakkom, gdy ujawniać zaczęły się kawałki.

Smak lukrecji na wszystko spuścił chłodno-słodką, ziołowo-kwaskawą zasłonę. Poczułam odrętwienie języka. Kwaskawość nasiliła soczystość, ziemi udało się przebić. Lukrecja tchnęła w nią pikanterię, przez co znów pomyślałam o ziemistym pierniku. Mulisto-ziemista gorzkawość cudownie mieszała się z ziołowością lukrecji, acz kompozycja wciąż była bardzo słodka.

Kawałki turlające się po języku w czekoladowej masie chwilami przyjemnie, nienachalnie podszczypywały kwaskawo-słonawym smakiem.
Gdy rozpuszczały się, lub gdy pod koniec pojedyncze gryzłam, wydawały się kwaskawo-ziołowo-słonawe, ale przede wszystkim słodkie. Gdy czekolada już zniknęła, a ja pogryzłam parę drobinek, odebrałam je jako cukrowo-przygaszone.

W posmaku pozostała słodzikowo-lekowa pikanteria lukrecji, dziwne poczucie kwasku i soli z nią powiązane, a także smakowita, orzechowo-ziemista czekoladowość. Lekka cierpkość przełożyła się na poczucie drobnej suchości, nakręcanej też odrętwieniem języka, ale ogólnie było rześko. Lukrecja utrzymała się znacznie dłużej.

Tabliczka chwilami wyszła mało czekoladowo, bardzo zaś salmiakkowo. W żaden jednak sposób nie odrzucająco, a wciągająco i intrygująco. Chwilami głębia czekolady, jaką czułam, nie przestawała mnie zachwycać tym, jak poradziła sobie z dziwnym dodatkiem. O tak, solona lukrecja jak nic właśnie do ciemnej (a nie mlecznej) czekolady pasuje. Wyszła wkomponowana, nie tak niecodzienna. Dziwna, mocna i... smaczna. Idealne zgranie orzechów i leków oraz ziemi i "kwaśno-słonych" ziół.
Jedynym moim zarzutem jest za silna słodycz. O ile te kawałki, w porządku, niechby sobie były takie cukrowe, tak czekolada mogłaby mieć 70 % kakao.
Smakowała mi o wiele, wiele bardziej niż Marabou, ale oceny zbliżone, bo jednak półka inna, a i Marabou jest skierowana do odbiorców, oczekujących od czekolad "trochę" czegoś innego, niż ja.


ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 11 zł
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier, kawałki salmiaków - solonej lukrecji 8% (cukier, sproszkowana lukrecja 6%, tłuszcz kakaowy, chlorek amonu 3%, syrop glukozowy), tłuszcz kakaowy, sproszkowana lukrecja, olej rzepakowy