piątek, 1 listopada 2019

Cachet Peru 64 % ciemna

Zauważyłam, że występuje u mnie zjawisko: "za mało mi czekolady w czekoladzie". Pożegnałam się z białymi, cukrowe mleczne nadziewane przeważnie kończą u Mamy, bo gdy mam poczucie, że jem głównie cukier i "jakieś tam coś tam", to mnie to zupełnie nie cieszy. I tak dobrze, bo słodycze inne niż czekolady obecnie wzbudzają we mnie wstręt. I właściwie trudno wyjaśnić, o co chodzi. Nie skreślam mlecznych nadziewanych, ale... one muszą mieć "czekoladowy sens". Niestety głupio władowałam się w posiadanie dość sporo takich, o których myślę, że... będą właśnie mi za mało czekoladowe i trafią do Mamy (podróż w czasie: pisałam to kilka miesięcy wcześniej; te czekolady już za mną i, spokojnie, przeżyłam! wreszcie mam za to sytuację idealną w sprawie posiadanych słodyczy). Paradoksalnie nie chodzi tu o to, że np. gustuję w setkach - z nimi też mi nie po drodze. Miewam czasem nawet ochotę na bardzo słodkie czekolady, ale... czekoladowe, a nie cukrowe. Ma to sens? Obecnie najbardziej moja zawartość to 70-90 % (przy czym ważne, aby nie były zapchane tłuszczem). Żałowałam, że dzisiaj prezentowana nawet do tych 70 % nie dobiła, ale że naprawdę lubię markę Cachet i nie chciałam się rozczarować, postanowiłam, iż poczeka na dzień, w którym właśnie na czekoladowe zasłodzenie będę miała ochotę.

Cachet Peru 64 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 64 % kakao z Peru.

Gdy tylko rozerwałam sreberko poczułam głęboki, złożony zapach. Był palony i słodko-kwaskawy jednocześnie, o ciekawym wydźwięku. To jakby soczystość wypływająca spod palonych nut drzew lub ogniska oraz cytrusy, skórka cytryny osnuta dymem. Było to słodkie, a więc nie do końca cytrynowe, a drzewa... hm, "drzewa karmelizowane"? Bo orzechy to to raczej nie były. I nie był to karmel, a jaśniuteńki, słodziutki miód. W dość znaczącej słodyczy i soczystości doszukałam się też jakiś czerwonych owoców - truskawek i czereśni?

Ciemnawa, matowa tabliczka trzaskała pięknie i głośno jak żywe gałęzie, ale sama wydawała się suchawa i krucha. Nie łamała się zbyt regularnie po liniach.
W ustach czekolada rozpływała się bardzo powoli, ale przyjemnie gładko-kremowo, bo zupełnie nie za tłusto. Trochę oblepiała, ale w soczysty sposób. Pod sam koniec lekko ściągała.

Gdy tylko zrobiłam pierwszy kęs, eksplodował smak gorzkiej kawy i miodu.

Stateczna, łagodna kawa stała się podstawą. Rozchodziła się po ustach spokojnie, szybko z gorzkiej, stając się jedynie gorzkawą. To przy niej znalazły miejsce ciepłe, palone nuty. Skojarzenie z ogniskiem czy drzewami przeplatało się z kawą, czemu dopomogła maślaność.

Miód, ewidentnie jasny, był silniejszy. Słodycz bowiem popłynęła beztrosko w wielu kierunkach. Miał lekki, niemal kwiatowy wydźwięk, więc szybko wydobył skąd owocową nutkę. Wyraźnie poczułam truskawki. Słodkie, dojrzałe truskawki i... czereśnie? Za słodkie na wiśnie, może trochę nadgniłe. Mniej więcej w połowie, gdy wkroczyła śmietanka, wydawały się zahaczać o pudrowość.

Wspomniana już gorzkawość palonych nut i maślaność dodały sporo śmietankowych akcentów. Przez dłuższą chwilę smak kawy ze śmietanką był wręcz wiodący. Miód i  jego słodycz spójnie się z nimi zgrała, ale później się schowała. Na moment zrobiło się niemal cukrowopudrowo. Jak jakiś słodki, biały (śmietankowy) krem o silnej słodyczy, ale... Po chwili okazało się, że jasny, żółty miód zniknął, by po chwili pojawić się jako żółte, słodkie owoce. Czyżby banany? Wymieszały się z truskawkami, że nie były tak mocno wyraziste, ale jednak. Słodycz (bardzo silna) przybrała głównie owocową postać.

A gorzkawość w tle nie pozostała bierna. Poprzez owocowość podrzuciła cierpkość, a zaraz za nią lekki kwasek. Poczułam cytrusową goryczkę. Pomyślałam o skórce cytryny, a czerwone owoce podkreśliły grejpfruta. Nie było kwaśno, a słodko-goryczkowato.

Suszoną skórkę i grejpfruta podkreśliła kawa i drzewa, a w całym tym splocie doszukałam się nutki przypraw korzennych.

Końcówka zrobiła się bardziej goryczkowato-soczysta. Drzewa oraz paloność przy nich obecna, uległy sokowi. Na końcówce zrobiło się bardziej kawowo-ziemiście, a ja zobaczyłam drzewa rosnące w ziemi. Było to słodkie, lekko wręcz... "słodko-gnilne?" Pudrowe? Owoce ułożyły się w smak słodkich owoców leśnych.

W posmaku pozostały właśnie cierpkawe owoce leśne (raczej czerwone) i grejpfruty mieszające się z drzewami, a także trochę cytrusowej ziemistości. Poczucie palenia i słodyczy też było - wręcz bazowe, ale nie przewodzące.

Całość wyszła przepysznie. Zaskoczyła mnie tym, jak głęboka się okazała. Drzewno-kawowa gorzkość została wprawdzie stonowana przez śmietankę, ale nie zagłuszona. Słodycz mimo że momentami zalatywała przesadną pudrowością, należała do miodu (szkoda, że do jasnego), a od połowy głównie do owoców (przede wszystkim truskawek, ale też bananów i "cytrusów na słodko"). Grejpfrut i cytrusowe sugestie świetnie spajały wszelką paloność i kawę z owocami właśnie. Podobało mi się to przejście od ogniskowych, przez owocowe po lesiste klimaty.
Troszeczkę swoją śmietankowością przypomniała mi Luximo 74 % Peru, ale Cachet to jakby uluximowiona wersja Zottera Labooko Malingas (też drzewno-kawowy, lekko przyprawiony; słodko czerwonoowocowy, z nutą grejpfrutów i innych cytrusów; Zotter był jednak żywszy i bardziej jakby przyprawiony, to nie drzewa a kadzidełka - wyszedł konkretniej). Mniej słodka od np. J.D.Gross Amazonas 60% i o wiele bardziej od niej złożona, oceny jednak różnicuję przez wzgląd na cenę i to, że tutaj ta pudrowość i delikatność stanęły na drodze do pełni ekstazy.
Jak Cachet Costa Rica 71 % to kawa z cynamonem, tak o tej krótko mogę powiedzieć, że kawa z miodem. I owocami. Osobiście wolałabym, by także ta miała więcej kakao (kosztem cukru).


ocena: 9/10
kupiłam: Carrefour
cena: 7,99 zł
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat waniliowy

8 komentarzy:

  1. Najbardziej chciałabym poczuć w niej śmietankę, miód i banany ^^ Choć nute truskawek też, ale jednak banany przede wszystkim :D zawsze zaskakuje się jak wiele nut wyczuwasz w czekoladzie i jakie one są nieoczywiste :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy ciemnych i porządnych to naprawdę nie jest takie trudne. Acz chyba rzeczywiście mam do tego smykałkę (cóż za dziwne słowo, niezbyt mi się podoba, ale "dryg" też nie brzmi jakoś najlepiej). Ogólnie jestem czuła na smaki.

      Usuń
  2. Długi wywód na temat czegoś, co tylko Ty zrozumiesz, a reszta może co najwyżej próbować? Mamy kolejne podobieństwo :) Jak mogę wytłumaczyć "grzybowość" niektórych mlecznych czekolad (np. Wedla), skoro nie ma niczego wspólnego z grzybami, a jednak właśnie to określenie wydaje mi się właściwe? Trudno jest wpuścić kogoś do swojego świata i objaśnić wszystkie stojące w nim znaki drogowe.

    Sto lat nie byłam na ognisku. Trochę szkoda. Lubię i atmosferę, i zapach. Na drzewach karmelizowanych rosną owoce palonego karmelu. Wolę kwiaty lepkiego karmelu. Lubię głośny trzask ciemnych czekolad ("wydawała się suchawa i kruchej"). Miód jest u mnie raczej na nie, za to o kawie chyba nie muszę pisać. Grejpfruty zdecydowaaanie wolę w formie świeżych owoców. Nie pasują mi ani do jogurtów, ani do słodyczy w formie stałej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt. Tak w kwestiach niesłodyczowych w ogóle chyba sporo tych podobieństw jest.
      Twój grzybowy Wedel, mój piankowo-mleczkowy Wedel... raz, że gdyby to połączyć, to ciekawą hybrydę byśmy miały. Dwa, on coś dziwnego, specyficznego (jakiś aromat?) musi dodawać.

      O, na takim prawdziwym, z klimatem lata i ja nie byłam. Takie u taty zrobione na trochę, by kiełbasy upiec się nie liczy.

      Poprawione "suchawa i kruchej". Mam wrażenie, że wyjątkowo często sprawdzając jakoś za bardzo lecę z pamięci i patrzę na to, co napisałam widząc, co miało być, a nie, co jest.

      Kiedyś jadłam jogurt z grejpfrutem. Smakował cudownie.

      Usuń
    2. Też uważam, że sporo mamy wspólnego. To coś w środku.

      Mózg nierzadko czyta to, co mieliśmy zamiar napisać, zamiast tego, co rzeczywiście urodziliśmy. Rzecz udowodniona naukowo.

      Usuń
    3. Prawda, ale ze wstydem czuję, że ostatnio mam tak wyjątkowo często.

      Usuń
    4. Ja też (względem siebie, nie Ciebie). Od momentu pójścia do pracy. 8 h pisania i sprawdzania błędów, powrót do domu i... sprawdzanie błędów :P Muszę to naprawdę kochać, bo inaczej wyskoczyłabym przez okno.

      Usuń
    5. Złoszczę się na siebie za błędy, taak, ale kocham pisać i mam satysfakcję jakbym na loterii wygrała, gdy jakiś swój błąd namierzę i unicestwię!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.