Blanxart jakoś nie zdobył mojego uznania, ale przy ostatnim większym zamówieniu z Sekretów Czekolady zdecydowałam się jakąś jedną tabliczkę wybrać. Padło na Nikaraguę jako region dość rzadki, do porównania z innymi. Po zjedzeniu ich, decyzji pożałowałam. Kakao dobre, ale łagodne, więc przy tej zawartości obawiałam się, że będzie maślano / mdło. Zabrałam się więc za tę dość szybko, raz: by mieć z głowy, dwa: Blanxart jakoś dziwnie oznacza daty, co wprawia mnie w niepewność.
Blanxart 85 % Reserva Natural de Bosawas Nicaragua to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao criollo i trinitario z Nikaragui z regionu Waslala, górskich okolic rezerwatu Bosawas.
Już przy rozchylaniu papierka (który skądinąd pociągnął za sobą pazłotko), poczułam intensywny zapach żurawiny, cytrusów, wilgotnego lasu i skał po deszczu. Osnuwała to lekka kwasowość. Było w tym coś mrocznego, zawilgoconego, a także palono-chłodnego... Może jak przesiąknięta dymem odzież skórzana (ewentualnie meble), coś minimalnie dymno-lukrecjowego, z alkoholowym charakterem wiśni / żurawiny. Przez skórę o cytrusach też pomyślałam w kontekście ich goryczkowatych, grubych skór (i dopiero potem soku).
Przy łamaniu tabliczka o przebłyskach ciemnej mlecznej była średnio twarda, raczej przyjazna przy tej czynności, acz trzaskała pięknie. Wyglądała na tłustą, a przekrój dodatkowo na gładko-zbity.
W ustach rozpływała się kremowo-tłusto niczym czekolada śmietankowa o wyjątkowo silnej tłustości. Wydała mi się bardzo zbita, zwarta i gładko-śliskawa, choć z lekko pylistym efektem, wysuszająco-ściągającym na sam koniec. Tłustość zdawała się cały czas rosnąć, by oprócz tego efektu, osadzić się jako namacalna warstwa na ustach.
W pierwszej chwili rozszedł się wyraźny, ale nie napastliwy cierpkawy kwasek. Z jego soczystości wydobywały się cytrusy, ale szybko dobrał sobie z zapachu również palony motyw.
Początkowo czułam głównie skórki cytryn, mało soczyste pomarańcze o grubych skórkach i kwaśny sok z cytrusów. Cierpkość przez moment wskazała też czerwone owoce: grejpfruty i żurawinę (wiśnie?).
Ta cierpkawa paloność poszła w kierunku niemal smoliście-węglowym... niczym mokre skały, trawa, las... Ujawniła się w tym wszystkim gorzkość, jednak zdecydowanie należała do tych łagodnych i przystępnych. Wszystko zawilgocone, jakby zadymione, otoczone pewną ciężkością / gęstością, a jednak mokre i żywe... Wręcz chłodzące. Chłodne jak lukrecja / anyż albo mięta. Lukrecja tchnęła odrobinę pikanterii.
Za sprawą lukrecjowo-anyżowych i miętowych akcentów do głosu dochodziła słodycz. Odebrałam ją jako niepewną: pojawić się czy nie? Pomykała bokami. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyszła wyraźnie, miętowo i trochę owocowo, bardzo rześko. Nie stała się jednak specjalnie znacząca.
Zwłaszcza w drugiej połowie rozpływania się kawałka o wiele bardziej zwracałam uwagę na smak, który wyszedł z połączenia paloności i chłodu. To było mdłe, zimne masło, może także chłodna śmietanka (śmietana?) o grzybowo-orzechowych zapędach. Trochę jak tłuste kakaowe mousse'y. Oczami wyobraźni widziałam młodą leszczynę, rozgniecione nerkowce w wilgotnej leśnej ściółce. Orzechy starały się stłamsić niemal bazową maślaność, ale niespecjalnie im szło. Po przypływie maślaności palone nuty odbiły w kierunku odzieży skórzanej, która podtrzymała chłód właśnie. Mięta i lukrecja swoje dodały, a to znów przywołało chłodne masło.
Chłodek i paloność nie dały za wygraną. Z roślinności i lesistości znów wydobyły owocową cierpkość, jednak tym razem lżejszą, trochę egzotyczną. To już słodsze, acz niewyraziste cytrusy: pomarańcza, grejpfrut, może coś mniej cytrusowego... Żurawinowo-wiśniowa nuta weszła w strefę nalewkową, odwołującą się do chłodu niemal piwnicznego, beczkowo... orzechowego?
W posmaku pozostała cierpkawa kwaskawość owoców (cytrusów i czerwono-alkocholowych), chłód lukrecji / mięty i skaliście-lesiście-piwnicznej mieszaniny. Mocna paloność wyszła jako dym ze względu na ogólną wilgoć, rześkość smakową. Mniej spożywcze, a bardziej skórzano-smoliste motywy nadały kompozycji powagi, nie zaś ciężkości. Za ciężkością stała dopiero struktura. Soczystość smaku nie znalazła w niej odzwierciedlenia. Czekolada była strasznie tłusto-zbita, co mnie męczyło. Na ustach czułam tłuszcz, jak po niektórych nadziewanych.
To kolejna wilgotno-roślinna tabliczka z Nikaragui, ale o zaskakująco poważnym klimacie. Ten mrok i chłód... nuty skóry, dymu i wilgotnego lasu, a także sporo lukrecji i mięty, charakterek alkoholu, pewna kwasowość nie tylko owoców (ale tych też: cytrusów i czerwonych, cierpkich). Charakter nie przełożył się jednak na smak, bo bardzo gorzko nie było. Kwaśno zaś umiarkowanie. Mimo mocnego wydźwięku, łagodność i przystępność zostały zachowane, niestety jako maślaność bardzo męcząca. W smaku jakby starała się rozgonić smakowitsze nuty, a konsystencja to porażka.
Zdecydowanie za ciężko-zbito-tłusta. Ohydnie tłusta.
Ubłagałam Mamę, by zjadła choć 1/3 kostki - chciałam usłyszeć opinię kogoś, kto ma większą tolerancję na tłuste czekolady i (pomijając, że krzywiła się na "kwach i węgiel", przez co chciała pluć)... uznała, że: "tłusta, ale nie aż tak strasznie, dopiero na koniec ten taki tłuszcz okropny zostaje i na ustach nawet" (ale stwierdziła, że "gdyby nie ten tłuszcz, tych ciemnych czekolad wcale nie dałoby się jeść" - taka tam, opinia eksperta :>).
Tłustość, maślaność strasznie przeszkadzały mi w odbiorze. Wprawdzie wyszła o wiele lepiej niż Blanxart 80 % Ghana ze względu na ciekawsze nuty, ale jej tłustość przeszła 77 % Criollo de Alto Piura Peru, która i tak była na granicy mojej tolerancji.
Mam problem z wystawieniem oceny... Nie wiem, czy z tym masłem takie było zamierzenie... obstawiam raczej, że zapchali, by móc szpanować, jak duże i wysokoprocentowe tabliczki robią.
ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 125 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy
Najpierw wydawało mi się że taka tabliczka mogłaby mi posmakować - łagodna, nie za gorzka, tłuściutka. Ale skoro mama się krzywiła... No i przeraża mnie nuta lukrecji :D Swoją drogą Twoja Mama jest genialna :D
OdpowiedzUsuńA jestem ciekawa, bo mimo wszystko wydajesz się nieco bardziej wytrzymała na kakao, niż Mama. Tłustość jednak wątpię, by taka, komukolwiek mogła odpowiadać.
UsuńOj wiem, że jest, haha.
To wada Blanxarta, wpychają za dużo tłuszczu kakaowego. Podobnie jak Bonnat, ale ten ostatni jest jednak dużo lepszy.
OdpowiedzUsuńDlatego już żadna z tych marek ode mnie szansy nie dostanie. Bonnata jadłam jednego i według mnie był wręcz obleśny przez tę tłustsość.
UsuńKonsystencja idealna, tylko finiszu nie rozumiem, bo nie doświadczyłam (mam na myśli wysuszanie i ściąganie; oba kojarzą mi się z cierpkością ciemnych czekolad). Ty ponarzekałaś na kwasek owoców w mojej owsiance, to teraz ja muszę ponarzekać na kwasy w czekoladzie :D Wolę jednak słodkie delikatniejsze czekolady. Kwas za bardzo kojarzy mi się z bodajże trzema setkami, które miałam "przyjemność" spróbować. Za to gorycz węgielną lubię. Anyż? A kysz! Był las, to i grzyby się znalazły, a co! Nuty skóry i dymu kojarzą mi się z męskimi perfumami. Chciałabym czekoladę tylko z nimi. Bez węgla, kwasu, posmaków. Mmm.
OdpowiedzUsuńBez węgla? Ale napisałaś, że tę gorycz akurat lubisz?
UsuńMi też. Lubię zapach męskich perfum.
Bardzo lubię węgiel, ale nie pasuje mi do duetu skóra + dym.
UsuńDo dymu?! Wymyślasz! Bardzo pasuje. :P
UsuńA odbiegając od czekolady, taki dym whisky, o którym mi kiedyś pisałaś, męskie perfumy... Też taki węgiel by Ci nie pasował? Według mnie to nuta z tych, które podłączyć pod takie "męskie" można.
Skóra idzie w parze z suchym drewnem (dla mnie). Węgiel z innymi surowcami, tylko póki co nie wiem jakimi.
UsuńPrzypomniałaś mi o tym dymie z whisky. Ależ to był sztos <3 Mam zdjęcie na Insta.
Skóra i drewno. <3
UsuńNawet nie wiesz, jak Ci tego zazdroszczę!