sobota, 31 sierpnia 2024

Olini Masło orzechowe mix

Lubię marki kremów orzechowych, które mają szeroką ofertę prostych, ale niebanalnych past. Raz na kilka miesięcy staram się znaleźć taką, której mogłabym zamówić kilka różnych opcji, acz przyznaję, że to trochę ryzykowne. Tak wrąbałam się w niesatysfakcjonujące Vilgain. Po nich uznałam, że nie będę na raz zamawiać więcej niż 3-4 małe słoiczki. W przypadku Olini było o tyle łatwiej się ograniczyć, że ich produkty są bardzo drogie; niektóre inne niż pasty orzechowe, wg mnie wręcz absurdalnie drogie. Z kremów wybrałam ciekawe i bezpieczne, by na pewno zjeść smacznie. Na pierwszy ogień poszła pasta interesująca, co do której efektu miałam wyobrażenia chyba całkiem niezłe - obstawiałam, że wyjdzie jak połączenie MixIt Mixitella Almond and Peanut ButterMixIt Mixitella Cashew and Peanut Butter.

Olini Masło orzechowe mix to kremowa pasta / krem 100 % ze zmielonych prażonych orzechów ziemnych, migdałów i orzechów nerkowca.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam intensywny zapach migdałów, które przybrały dziwaczny klimat migdałowych frytek (abstrakcyjne wyobrażenie). Towarzyszyły im prażone fistaszki. Utworzyły wytrawniejszy duet, który wieńczyła lekka słoność. Po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia osłabła, acz utrzymywała się cały czas. Obok tego wszystkiego też całkiem wyraźnie zaprezentowały się nerkowce - kontrastowo dosadniej słodsze, ale suma summarum nie na tyle, bym zapach miała nazwać szczególnie słodkim.

Na wierzchu wydzieliła się znikoma ilość oleju - zlałam dosłownie 0,5 łyżeczki, co nie było takie łatwe z racji tego, jak rzadki i ruchomy był wierzch. 
Gdy zaczęłam mieszać, krem okazał się luźny i lejący, rzadki. Jedynie na dnie nieco gęściejszy, acz nie umiem nazwać go nawet gęstawym. Wymieszałam więc niedokładnie, bo wolałam zmęczyć rzadką część, a potem mieć... mniej rzadką. W kremie widać pojedyncze drobinki i trochę więcej skórek.
W trakcie jedzenia pasta zaskoczyła mnie pewną masywnością, mimo że wciąż była rzadka. Wyszła lekko kleiście i jakby początkowo próbowała trochę przybrać na gęstości, w sumie na moment nawet jakby gęstniała, ale po chwili zrezygnowała i rzedła. Rozpływała się w średnim tempie, wykazując marginalną miazgowość. Tłustość była trochę oleista, ale ogólnie nie wydała mi się wysoka. Było w niej za to coś przytykającego.
Drobinki wystąpiły w niej pojedyncze i niewymagające gryzienia, ale od niechcenia na koniec je czasem trochę pociamkałam. Okazały się twarde i chrupkawe. Skórki nawet bardzo twarde. Stanowiły niewymagające urozmaicenie, które sporo pomogło tej rzadkości.
W słoiczku trafiłam na jedną połówkę fistaszka, ale założę się, że to "wypadek przy pracy" (niemniej jednocześnie całkiem miła niespodzianka).

W smaku od razu rozeszły się wyraziste, prażone orzeszki ziemne, które z łatwością zdobyły pierwszy plan.

Po chwili doleciała do nich słodycz nerkowców. Te kontrastowo do arachidów przedstawiły się jako słodkie i łagodne, bardzo maślane. Zasugerowały wręcz leciutką mleczność. Słodycz zaznaczyła się, po czym cofnęła i zrobiła się nieoczywista. Nerkowce jednak pozostały na pewien czas.

W prażonym wątku przemknęło mi... coś. Orzechowe chrupki? Zarejestrowałam wytrawniejsze echo, poprzez które odezwały się migdały. Te już wydały mi się bardzo wycofane i podległe fistaszkom.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji do nerkowców wróciła słodycz. Wątek ten płynął jakby obok duetu arachidów i migdałów, wydobyty na zasadzie kontrastu. Orzechy nerkowca zahaczyły o pierwszy plan, po czym osłabły. Dalej pobrzmiewały, ale już z tła.

W tym czasie orzechowe chrupki pozwoliły migdałom na zasugerowanie migdałowych frytek. Odnotowałam smażoną nutkę i sugestię soli, po czym migdały jakby trochę sobie odpuściły i schowały się za fistaszkami. Te zaś zmieniły się w chrupki orzechowe z lekko słonym akcentem. Prażony motyw miał w tym spory udział. Były zaskakująco jednoznaczne aż do końca, kiedy to nagle zrównały się z nimi nerkowce. Wówczas słodycz udzieliła się arachidom. Stanęła obok wizji chrupek orzechowych.

Gryzione drobinki stanowiły po prostu przedłużenie orzechowo-migdałowej mieszaniny. Odróżnienie co jest czym w ich przypadku graniczy z cudem. Skórki nie wyróżniały się goryczką ani niczym.

Po zjedzeniu został posmak zmienionych za sprawą nerkowców fistaszków - wciąż czułam prażoną nutkę, ale też wysoką arachidową słodycz, splecioną z łagodnymi i słodkimi nerkowcami. Migdały trochę się wycofały. Prażoność czułam wyraźnie, ale nie wydawała się już taka znacząca.

Krem był niespotykany i całkiem smaczny, jednak nie za bardzo w moim guście. Mimo dominacji fistaszków, był wyraźne nerkowcowy, co akurat na plus. Nerkowce wyszły słodko, lecz fistaszki i migdały bardziej wytrawnie i złudnie słono. Nuta orzechowych chrupek była bardzo zaskakująca i w sumie ciekawa, acz to nie moja bajka. Dziwne, że choć nerkowców było najmniej, z taką łatwością się pokazały - to już miła niespodzianka. Cały punkt odjęłam za rzadką konsystencję.


ocena: 7/10
kupiłam: olini.pl
cena: 45,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 610 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 50% orzechy arachidowe, 30% migdały, 20% orzechy nerkowca

czwartek, 29 sierpnia 2024

Moser Roth Chocolat Compose Dark Almond ciemna 52 % migdałami mielonymi, karmelizowanymi siekanymi i całymi

Heidi Grand'Or Golden Almonds Dark wzięłam pod wpływem impulsu, okazyjnie będąc w Aldim. Tego marketu prawie nie odwiedzam, bo musiałabym z mojego mieszkania chyba z godzinę jechać, a w zasadzie nie ma w nim nic dla mnie. Tylko niektóre czekolady uważam za naprawdę dobre. Ale... akurat nie Moser Roth. Te mam za przeciętne. A jednak kiedy dostrzegłam obiekt dzisiejszej recenzji uznałam, że w góry będzie świetna - dobrze wspominałam Kaufland Classic Fein Herbe Mandel Schokolade i liczyłam na podobny efekt. No i właśnie już z nią w dłoniach wpadło mi do łba, że dobrym pomysłem jest porównanie jej z podlinkowaną, ech. Dlatego właśnie na kolejną trasę wzięłam dziś przedstawianą - by kiepską Kaufland........... zakryć innymi migdałowymi wspomnieniami. Dopiero jednak przygotowując wstęp i przepisując skład tknęło mnie, że w zasadzie bliżej może być jej do J.D.Gross Superieur Czekolada z migdałami 32 % Migdały niż do typowej, zwykłej czekolady z migdałami, bo w składzie dostrzegłam też migdały zmielone. Ostatnie dwie trasy nie były bowiem zbyt szczęśliwe dla migdałów (Ritter Sport Nut Selection Ganze Mandel / Whole Almonds też mi podpadła). Padło, że dzisiaj przedstawiana ruszyła ze mną na Jagodną. Aż do chwili ruszenia z parkingu, z którego zaczynały się szlaki na Jagodną, byłam pewna, że tę tabliczkę wezmę na Śnieżnik. Ten odłożyliśmy, bo po prostu Jagodna była po drodze i nie chcieliśmy się wracać ze względu na czas - koledze bardzo zależało na pieczątkach do KGP, a że pierwszego dnia przez mój pomysł z Bruskiem, odpuściliśmy Śnieżnik, chcieliśmy jednego dnia 14 kwietnia zrobić trzy szczyty. Dlatego, choć pętla na Jagodną bardzo kusiła, poszłam szlakiem najkrótszym. Nie był trudny, ale trochę mnie zmęczył. Jego monotonia miała urok ze względu na cudne odcienie zieleni choinek, jednak szło się po dufto-asfalcie, więc czułam się, jakbym szła na Morskie Oko. Stwierdziłam jednak, że koniecznie kiedyś tam wrócę, by pójść inną drogą i sprawdzić, czy ten szczyt się obroni.
Tym razem jednak cóż... Jeden plus! Po tej prawie prostej drodze, kręcone schody na wieżę nie wydawały się takie złe. Dziwne jednak było, jak wibrują pod schodami, a odsłonięta metalowa konstrukcja chwilami chwiała się od silnego wiatru. Nie dziwne, że nazywają ja wieżą strachu. Ale ja lubię straszne klimaty. Choć nie wieże - nie wszystkie i nie wszędzie. Niektórym szczytów odbierają klimat. Wygląd tej jakoś mi nie leżał.

Moser Roth Chocolat Compose Dark Almond 33%Almonds in Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 52%  kakao z migdałami mielonymi, karmelizowanymi siekanymi i całymi.

Po rozchyleniu sreberka poczułam zapach, łączący wyraziste migdały i cierpkość czekolady. Ewidentnie była ciemna, ale nie gorzka i dodatkowo złagodzona migdałami bliskimi świeżym i surowym. Jej słodycz była wysoka, ale nie chamska, a trochę waniliowa i karmelowa.

Tabliczka o wyglądzie sugerującym kremowość i być może polewowość była masywnie twarda. Jej trzask był średnio głośny, a właśnie masywny, lekko stłumiony. Słychać było też kruche łamanie się - jak się okazało - płatków migdałów. Migdały całe nie łamały się, a po prostu zostawały w którejś części. Patrząc na spod, wysnułam błędny wniosek, że trochę ich poskąpiono.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanie-wolnawym, wykazując mazistość i gładkość. Była tłustawa i wyraźnie przy tym masywnie maślana, konkretna, ale nie ciężka. Wyginała się i z czasem miękła. Długo uparcie pokrywała migdały, acz częściowo wyłaniały się po jakimś czasie. Na języku czuć już, że nie pożałowano ich, a dodano pod różną postacią. Było średnio dużo migdałów całych i znacznie więcej sporych i grubawych płatków oraz ich kawałków migdałów karmelizowanych. Te miejscami pozbijały się w zlepki-skupiska. Wraz z czekoladą rozpływał się karmel, którym były pokryte. Nie dano go jednak dużo - nie było tu mowy o żadnych skorupkach czy coś. Końcowo prawie nie zostawał - może tylko trochę. Migdały cały były duże i pozbawione skórek. 
Dodatki gryzłam, gdy czekolada już zniknęła. Całe migdały okazały się twarde i chrupiące. Na płatkach i kawałkach tylko miejscami został karmel, nadający im chrupkości bardziej kruchej. Potem już były po prostu subtelnie chrupkie.

W smaku przywitała mnie wysoka słodycz cukru, uszlachetnionego wanilią. Miała sporo do powiedzenia, acz to cukier rządził. Do głowy przyszedł mi cukier puder, przechodzący w migdałowy nugat czy migdałową gianduję.

W tle zaznaczyła się leciuteńka cierpkość i marginalna gorzkawość, dodająca słodyczy ciemnoczekoladowego echa, ale nie przełamująca jej.

Słodycz cały czas rosła i szybko nieco mnie zasłodziła, aż drapiąc w gardle. Od płatków migdałów płynęło jej bowiem jeszcze więcej. Nie był to jednak po prostu zwykły cukier, a cukier lekko palony.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość nie zdążyła się rozwinąć, a wygładziła ją migdałowa mgiełka. Cała czekolada lekko nią smakowała, acz ta jej nugatowość była tak lekka, że uwierzyłabym iż to po prostu iluzoryczna nuta. Choć wyczuwalna. Utwierdziłam się w tym, próbując trochę osobno samej czekolady. A jednak migdałowy smak rozchodził się w dużej mierze też od kawałków.

Mimo słodyczy, mimo że gorzkość była znikoma, do głowy przyszła mi migdałowa kawa. Taka, w której migdałowa nuta jest istotniejsza od samej kawowości. Tonęła w cukrze z echem wanilii, który to jednak w przypadku kolejnych kęsów, po kolejnych pogryzionych migdałach, opamiętał się z drapaniem w gardle.

Bliżej końca migdały wychodziły na pierwszy plan. Niegryzione dominowały karmelizowane za sprawą nuty karmelowej. Do głowy przyszły mi migdały wysmażone w słodkim karmelu. Tylko nieliczne były bardziej palono karmelowe i czuć w nich wyraźną paloność.
Migdałowe płatki wydawały się przesiąknięte i nasączone karmelem po całości, a nie, że był tylko na wierzchu. Migdałowy wątek w nich podporządkował się karmelowi, lecz był wyczuwalny. Miał łagodny, słodki charakter. Gdy przy płatkach pojawił się cały migdal, bez trudu wychodził na przód. Potwierdził się niemal surowy charakter całych migdałów. Były naturalnie słodkie i takie... Czyste, prażone leciuteńko. Na żadnym nie trafiła mi się nawet drobinka skórki.

Po zjedzeniu został posmak migdałów - jakich, to zależy od tego, jak się ułożyły. O dziwo to jakby surowawe całe miały lepszą siłę przebicia. Płatki z karmelowym przesmażeniem uplasowały się za nimi. Czułam też przesadą słodycz czekolady - całą mieszankę, ale nie chamską, a cukrowo-waniliową i z echem migdałowej giandui. W gardle słodycz się zaznaczyła, ale do zniesienia.

Czekolada smakowała mi, mimo że była za słodka. Choć z tym przegięli, uzyskali ogólne ciekawy efekt była naprawdę mocno migdałowa i w dodatku w złożony sposób. Gdyby była nieco mniej słodka, a jeszcze bardziej migdałowo giandujowa, mogłaby może nawet powalczyć o maksymalną ocenę. Słodka, ale ewidentnie ciemna i jednocześnie migdałowa baza świetnie współgrała z harmonijnymi migdałami całymi i migdałowymi płatkami, kawałkami karmelizowanymi.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 7,49 zł (za 125g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym się kiedyś poczęstować albo dostać

Skład: migdały 33% (całe, krojone, mielone), cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, syrop karmelowy, wyciąg z wanilii

środa, 28 sierpnia 2024

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % Kakao ciemna z kawałkami migdałów i kandyzowanej skórki pomarańczy

Śnieżnik musiał poczekać jeszcze trochę, bo kolejny dzień wycieczki w Sudetach rozpoczęłam od Orlicy na rozchodzenie się. Ruszyłam zielonym szlakiem z Zieleńca. Tę trasę wybrałam prawie że spontanicznie. Znaczy... niby zerknęłam, że w okolicy, w której będę, jest Orlica, ale jakoś nie brałam jej pod uwagę. A wszystko w końcu poukładało się tak, że jednak. Znajomemu zależało na pieczątce do KGP, więc poszliśmy. Szybko doszłam na szczyt, na którym znalazła się trochę zabawna wieża - jakby znacznie za duża do małego budynku, ale przynajmniej kamiennego, więc masywnego, na którym osiadła. Acz ogół prezentował się naprawdę ładnie. Schody na nią jakoś mi nie podpadły - w zasadzie nie była zbyt wysoka - i przy pięknych widokach zajęłam się zdjęciami. Czekolady spontanicznie nie wybrałam, bo zaplanowałam sobie zestawienie paru tabliczek podczas tej wyprawy. - uznałam, że będzie miłym połączeniem mini serii z tego wyjazdu, bo zawierała i migdały jak Moser Roth Chocolat Compose  i pomarańcze jak BTB Chocolate Czekolada Ciemna Madagascar 82% z Pomarańczą. A od samej bazy nie spodziewałam się niespodzianek, bo czysta Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao bardzo mi smakowała.

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52% Kakao to ciemna czekolada o zawartości 52% kakao z kawałkami migdałów i kandyzowanej skórki pomarańczy.

Po rozerwaniu sreberka rozbrzmiał intensywny zapach pomarańczy w wydaniu głównie olejkowym, choć też skórka się zaznaczyła. Wyszło to ciężko i głównie słodko. Do słodyczy dołożyła się też wysoce słodka w cukrowy, trochę waniliowy sposób czekolada. Wplotła też leciutką, nieśmiałą gorzkość. W trakcie jedzenia i po podziale odnotowałam jeszcze sugestie migdałów. 

Raczej cienka tabliczka była twarda i masywna, choć ze względu na zatopione w niej dodatki, także krucha. Łamała się jednak w miarę  nieźle po liniach podziału. Trzaskała średnio głośno i krucho.
Choć widać to już na spodzie, przekrój potwierdził, że dodatków nie pożałowano. Migdały wystąpiły w postaci głównie słupków i paru ich kawałków oraz kawałków dość grubych płatków migdałowych, a pomarańcza jako większe i mniejsze kawałki skórki.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. W pierwszej chwili zasugerowała suchość. Zaraz miękła, wykazując kremowość i trochę ulepkowatą gibkość. Długo trzymała luźny kształt, kryjąc w sobie dodatki.
Te na języku zaczęły zaznaczać się już po paru chwilach, ale trzymały się czekolady. 
Tylko pojedyncze podgryzałam już wcześniej obok czekolady; większość zostawiłam na koniec. 
Migdały wystąpiły w postaci sporych słupków i płatków migdałowych, niektórych bardziej podrobionych.
Gryzione skórki okazały się do końca dość suche, soczyste w znikomym stopniu. Niektóre zaś w ogóle nie były soczyste. W większość były miękkawe i dość zwarte, acz część była twardsza. Lekko trzeszczały.
Kawałki migdałów wyszły przy nich jako "te twardsze", ale nie bardzo twarde. Chrupały lekko i miękły w zetknięciu z zębami. 

W smaku pierwsza przywitała mnie niezbyt pewna siebie słodycz, która jednak miała taki charakter, że wiedziałam, iż zaraz się odważy.

Niemal od razu zaznaczyła się też pomarańcza. Czuć jej olejkowe pochodzenie, a więc też lekką gorzkawość. 

Ta dopuściła z czasem do głosu również delikatną gorzkawość czekolady, która jednak do gorzkości jako takiej się nigdy nie zbliżyła. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cały czas czuć, że to ciemna czekolada, ale głównie słodka i mocno pomarańczowa.

Migdały odezwały się jedynie jako echo, nawet gdy kawałki wyłaniały się coraz lepiej. Od kawałków pomarańczy za to dochodziło coraz więcej cukrowej słodyczy.

Pomarańcza dominowała prawdzie cały czas, acz jako olejek. Skórka była dopiero za nim. Kandyzowania jako takiego nie czuć szczególnie mocno, nie dawało się we znaki.

Końcowo czekolada jakby prawie w ogóle dała sobie spokój, gorzkawość przycichła, a tylko słodycz coraz silniejszego cukru i coraz słabszej wanilii się ostała. Wyszła ciężko.

Dodatki gryzłam głównie, gdy baza się już rozpłynęła. To, co dominowało, zależało od tego, ile czego się trafiło. Skórki pomarańczy, wciąż mocno słodkie, ogólnie odważniej prezentowały swój smak. Do końca cechowała je przede wszystkim docukrzona słodycz. Goryczką jednak też smakowały, tylko że słabą. Wyszły naturalnie i wyciszały olejkowy motyw.
Gdy pomarańczy trafiło się mniej, migdały też były dość wyraźne. W obliczu pomarańczy były trochę jakby niepewne siebie, ale czuć je. Okazały się prażone leciuteńko i delikatne, trochę słodkie.

Po zjedzeniu został posmak głównie olejku i skórki pomarańczowej. Migdały się schowały, a czekolada pobrzmiewała przesadzoną słodyczą. Gorzkawość była znikomym echem - ta czekoladowa jakby kryła się w skórce pomarańczy.

Całość rozczarowała mnie przesadzoną słodyczą. Słodycz samej czekolady mimo wszystko mogłaby tak nie męczyć, gdyby skórki pomarańczowe były kwaśno-gorzkie, a nie tak cukrowe, mogłyby przyjemnie ją przełamać. Żal mam też o ten olejek, który zdominował wszystko. Choć jeszcze nie tak całkowicie, zupełnie, to za mocno.

Zjadłam jakieś 4 kostki - wystarczająco, by poznać, ale na więcej nie miałam ochoty - zwłaszcza na te, które wróciły z gór. W warunkach domowych po małej weryfikacji tego, co czułam, zupełnie to-to nie chwytało - sprawę zawaliła pomarańcza, będąca esencją tego, co mi nie pasuje w wielu czekoladach z pomarańczą.


ocena: 5/10
kupiłam: ojciec kupił w Kaufland
cena: nie znam
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kandyzowane skórki pomarańczy 7% (skórka pomarańczy, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, glukoza, zagęszczony sok cytrynowy), posiekane migdały 7%, lecytyna ze słonecznika, olejek pomarańczowy, ekstrakt z wanilii

poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Beskid Chocolate Indonezja Borneo Berau Czekolada Rzemieślnicza Mleczna 50 % Kakao z Indonezji

Rudawiec nie uraczył mnie żadną panoramą, acz i tak był ładniejszy od Kowadła. Względnie nieopodal jednak był szczyt o wiele ciekawszy, a bardzo niedoceniany - Brusek. Z Rudawca wróciłam się trochę zielonym szlakiem do Iviny, a potem poszłam czarnym na Pod Działem. W zasadzie prostą drogą poszłam narciarskim szlakiem, tuż koło granicy. Minęłam m.in. Polską Horę, zahaczyłam jeszcze z czystej ciekawości o Postawną, ale potem już poszłam prosto przez Bielskie Siodło na kamienisty szczyt Bruska (czyli w kierunku Smrk). Tam to widoki były już wspaniale! A że wyszło, iż to ostatni szczyt tego dnia, chodzenie po górach chciałam zwieńczyć czymś szlachetnym i ciekawym, czego nuty potem od razu mogłabym zweryfikować w schronisku.
Jako że trasa nie była wymagająca, będąc na Brusku obejrzałam się i w ogóle rozejrzałam, cóż to w okolicy widać, uznałam, że to dobry moment na tę czekoladę. Niedawno jadłam Beskid Indonezja Borneo Berau Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 %, a czekała mnie inna z indonezyjskiego kakao Beskidu (ciemna z Bali), więc przedzielenie je jeszcze mleczną, wydało mi się zacnym pomysłem. Normalnie nie zainteresowałabym się dzisiaj przedstawianą, ale dostałam ją przez drobne nieporozumienie, no, a jak już była, to zaciekawiła. Obstawiałam, że część zjem schodząc, część właśnie potem, a część wróci do Mamy, bo choć to ukochany Beskid, to jednak mleczna. A to nie pierwszy raz przez miłość do regionu i marki, porwałam się właśnie na mleczną - wszak jadłam już kiedyś Beskid Honey Indonesia Bali Jembrana Darkmilk 53%. Liczyłam jednak, że dziś prezentowana okaże się o wiele pyszniejsza. Zrobiono ją z ziaren od Berau Cocoa, z których jadłam ciemną Beskid Chocolate Indonezja Borneo Berau Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 %.


Beskid Chocolate Indonezja Borneo Berau Czekolada Rzemieślnicza Mleczna 50 % Kakao to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao trinitario z Indonezji, z regionu Borneo Berau. 

Po otwarciu poczułam przede wszystkim ogrom wyrazistego, naturalnego mleka, mieszający się z ciężko-świeżym zapachem ni kwiatów, ni owoców. Nieoczywisty splot kwiatów i owoców na pewno był słodki i egzotyczny. Czuć w nim jakby słodką, orzeźwiającą wodę. Kwiaty mieszały się z zieloną herbatą i liśćmi. Za nimi i mlekiem zaznaczyły się nienachalne, niejednoznaczne orzechy.

Tabliczka była twarda i masywna. Przy łamaniu trzaskała cicho, ale właśnie bardzo masywnie i chrupko.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Dała się poznać jako gęsta i kremowa, z subtelną szorstkawością zestawioną z dosłownie chwilową sugestią grudkowości. Czekolada łatwo miękła, wykazując mleczną tłustość. Znikała właśnie jak tłuste mleko, już bardziej rzadko.

W smaku po ustach pierwsze rozlało się wyraziste, naturalne mleko ze słodkim echem, które podążało za nim z lekkim opóźnieniem. Mleczność zajęła pierwszy plan i cały czas była bardzo intensywna.

W oddali zaznaczyła się ledwo uchwytna cierpkość, która wydała mi się skora do rozwoju. 

Zarówno słodycz, jak i mleczność odważnie rosły. Karmel dał się poznać jako palony, ale nie za mocno. Zrobił nawet aluzję do krówki, acz po chwili z narastającą soczystością. Słodycz trzymała się tuż za mlecznością na pierwszym planie. Chwilami jej dorównywała.

W tym czasie cierpkość zdecydowała się przytoczyć liściastą, nieco ziołową herbatę. Nasiliła się jeszcze trochę i zadeklarowała jako herbata zielona. Zielona, ale z mlekiem, które znacząco ją łagodziło i modyfikowało. Pomyślałam o słodkawej matcha latte.

Po herbacie na mlecznej fali wpłynęły orzechy laskowe. Wyszły wręcz słodziutko. Może w ciągnącym, krówkowo-mlecznym, acz palonym kajmako-karmelu?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz z tak ewidentnie kajmakowo-karmelowej zmieniła się w bananową. Nadal rosła, zaznaczając się niebezpiecznie w gardle, ale jeszcze nie drapiąc. W herbacie pojawiły się kwiaty - niby też słodkie, ale wtłaczające trochę lekkości w tę w sumie ciężką kompozycję.

Do wysoce słodkich bananów dołączyły egzotycznie-wodniste, słodkie owoce, wpisujące się w kwiatowy klimat: liczi i trochę pitai. Czułam w nich lekką soczystość. Tylko w nich? Gdzieś za nimi przemknęła jakby drobniusia aluzja do kwasku (słodkiej pomarańczy?), lecz nie pojawił się. 
Lekka soczystość nie pomogła - owoce, kwiaty i karmel przesłodziły całość. Mleko, choć było go mnóstwo, dało na to pozwolenie.

Bliżej końca wróciła na szczęście zielona herbata i pewne ciepło. Prawie pikanteria? Wyobraziłam sobie cynamonowe chai latte opierające się na zielonej herbacie (zamiast na czarnej), w której przesadzili ze słodyczą. Przemknęły mi niemal nieuchwytne orzechy i chyba migdały w czekoladzie i cynamonie.
Cynamon przedstawił się jako lekko goryczkowaty, aspirujący do ostrości. 

Po zjedzeniu został posmak intensywnego, naturalnego mleka, na którym zaznaczył się ciepły cynamon i lekką cierpkością. Połączyła cynamon z ledwo już rozpoznawalną zieloną herbatą. Jej towarzyszyły kwiaty. Do tego odrobinka bananów i bardziej rześkich owoców egzotycznych, acz jedynie jako echo echa (?). Całość wyszła zbyt słodko-ciężko. Czułam też ciepło w gardle - jakby zielonej chai i słodyczy. 

Czekolada była smaczna i ciekawa, ale za słodka. Tak wysoka mleczność w mlecznej czekoladzie w zasadzie na plus, acz ja mam wątpliwości, czy to kakao nie traci w takim wydaniu. Myślę, że świetny popis mogłoby dać przy 60%. Nawet w górach było mi nieco za słodko. 

Czuć w niej nuty Beskid Indonezja Borneo Berau Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 %, ale wmieszane w imperatywne mleko. Słodycz kajmanowo-krówkowo-karmelowa zmieniająca się w banany, ogrom kwiatów i słodko-kwiatowe owoce egzotyczne na mlecznym oceanie pozwoliły sobie na wiele, że aż trochę drapały. Sama słodycz wyszła ciężkawo do pary z naturalnym mlekiem. Akcent herbaty zielono-ziołowej była słabiutka, acz zaznaczyła się. Z zaskoczeniem na końcu poczułam wyraźnie cynamon, który wyeksponował się bardziej chyba dlatego, że mleko wyciszyło inne charakterniejsze wątki na końcówce.

Mimo że całość była przyjemna, nie zjadłam całej - wróciła ze mną do domu i po weryfikacji nut, resztę, czyli jakieś 28g oddałam Mamie. Opisała: "No taka dobra, że nie mam jej co zarzucić, ale trochę mnie nudziła. Czuć taki posmak... hm, to chyba po prostu te 50% kakao, dużo mleka, a to trochę nie moja bajka. Lubię albo zwyczajnie mleczne, albo jak już ma być czuć kakao, to porządnie i z kwasowością. Ta pewnie jest bardzo dobrą 50%, czuć jakość, ale nie mam o niej za wiele do powiedzenia. Taka faktycznie na 8".


ocena: 8/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, cukier trzcinowy nierafinowany

niedziela, 25 sierpnia 2024

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Madagascar 82 % z Truskawkami z Madagaskaru

Wraz z BTB Chocolate Czekolada Ciemna Madagascar 82%  otrzymałam kilka czekolad z dodatkami, jako że zaznaczyłam wcześniej, gdy kontaktowałam się z przedstawicielem marki, że z ochotą porównałabym, jak czekolady z dodatkami mają się do tych czystych na którymś z górskich szlaków. Dlatego właśnie krótko po degustacji wspomnianej, gdy ruszałam m.in. na Rudawiec, zabrałam ze sobą właśnie dziś przedstawianą tabliczkę.
Plany na wyjazd 16 kwietnia musiałam mocno pozmieniać. Pierwotnie zakładałam, że od rana ruszę na Śnieżnik, ale wtedy musiałabym dłużej jechać, a potem się wracać i to byłaby strata czasu i benzyny. Od początku było pod górkę - bynajmniej nie gdy chodzi o fizyczną część trasy. Najpierw chciałam wejść na Kowadło, by znajomy mógł sobie je odhaczyć do Korony Gór Polski, ale drogę na nie ciężko było znaleźć. W końcu się udało, a po krótkiej drodze przez las czekał szczyt z nawet nie tak mocno wyeksponowaną tabliczką. Jakoś nawet na zdjęcia czekolady szczyt fotogenicznie mi do gustu nie przypadł. Zabrana czekolada musiała trochę poczekać. Niestety jednak także na Rudawiec trudno było znaleźć drogę - dobrze, że ktoś pomarańczowym sprayem sam trochę strzałek namalował. Przyjrzałam się mapie i pomyślałam, że może plan zmieni się jeszcze bardziej. W każdym razie najpierw ruszyłam leśną, tylko chwilami bardziej ostrawą, drogą leśną pod górę. Rudawiec faktycznie nie był zbyt widowiskowy, ale przyjemny - to jakby mini polanka, gdzie też uznałam, że widoki sama sobie zrobię - czekoladą. Potem znów czekała mnie droga leśna, więc nieco bardziej wymagająca czekolada była dobrym pomysłem. BTB Chocolate Madagascar 82% była bardzo ciekawa i interesowało mnie, cóż to wniosły do niej truskawki. Wprawdzie forma mnie nie przekonywała, ale miałam dobre przeczucia.

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Madagascar 82% z Truskawkami to ciemna czekolada o zawartości 82 % kakao z Madagaskaru z truskawkami liofilizowanymi.

Po otwarciu poczułam się, jakbym idąc ziemiście-kamienistą drogą otworzyła dżem z czerwonych owoców - mieszanki porzeczek i truskawek. Liofilizowane truskawki stały prawie na równi z czekoladą w harmonii. 

Na spodzie twardej, wyglądającej na kremową tabliczce, wtopiono spore plastry truskawek średniej grubości. W dotyku były suche i sprawiały wrażenie spłaszczonych i wgniecionych w czekoladę. Trzymały się jej raczej porządnie, ale dało się je wyrwać.
Przy łamaniu czekolada chrupko trzaskała, a truskawki... zachowywały się różnie: jedne się ni rwały, ni łamały z mniejszym lub większym trudem, a inne wyciągały z jednej części i zostawały w drugiej zabawnie wystając. Gdy próbowałam przegryźć którąś truskawkę, stawiała opór, jawiąc się jako stwardniało-zwarta. Jednej nie dało się w ogóle pogryźć ani połamać.
W ustach rozpływała się w tempie średnim, zachowując kształt i wykazując tłustość oraz narastającą soczystość. truskawki przez pewien czas się jej trzymały, potem odpadały i łatwo nasiąkały. Nie wydaje mi się, by jakoś szczególnie podkręciły soczystość. Ja zostawiałam je na koniec aż czekolada zniknęła. Tylko raz czy drugi nadgryzłam plastry już wcześniej obok czekolady.
Gryzione truskawki okazały się w większości jędrno-twardawe i trochę soczyste. Niektóre wyszły bardziej świeżawo i śliskawo, inne bardziej jak zawilgocono-stwardniałe, typowo liofilizowane owoce. Strzelających pesteczek było niewiele, nie przeszkadzały.
Na koniec zostało lekkie ściągnięcie i jakby suchawy efekt.

W smaku przywitała mnie kwaśność cytrusów, pigwy i czerwonych owoców, płynących z czekolady.

Zaraz zaznaczyła się też ziemia i gorzkość. Pomyślałam o kamieniście-ziemistej ścieżce i kawie, w harmonii zgrywających się z owocami.

Owoce w czekoladzie podkreśliły truskawki, które zaznaczyły swoją obecność już po chwili. To, jak szybko i jak wyraźnie zależało od tego, jakiego kęsa zrobiłam - czy trafił się mały, czy duży kawałek truskawki. Truskawki kontynuowały kwaśność, ale zmotywowały też słodycz.
Wydaje mi się, iż tabliczka ogólnie lekko nimi przesiąkła - truskawki czułam nawet we fragmentach pozbawionych dodatku. Nuta ta nie wydawała się tą tylko z czekolady.

Po paru chwilach pojawiło się trochę karmelu, a kwasek zaserwował mi słodki, truskawkowy jogurt. Słodycz przez moment jakby chciała wyrwać do przodu, ale opanowała się i znalazła sobie miejsce za soczystą kwaśnością pigwy i cytryny.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa truskawki przybrały na siłę i wyszły na przód. Raz po raz zdominowały czekoladę, częściej się jednak z nią zrównywały. Dały się poznać jako kwaśno-słodkie, nie imperatywne, ale odważne. Znacząco dosłodziły czekoladę - ta spróbowana osobno sama po kęsach z truskawkami, przedstawiła się jako kwaśniejsza.

Z czasem czekolada odważniej wróciła do gry. Gorzkość kawy była wzbogacona o kwasek - jakbym miała do czynienia z kawą o cytrusowym profilu. Ziemia i kamienie, pewna charakterna rześkość i słodycz płynęły obok truskawek, w zgodzie, lecz - chyba na zasadzie kontrastu do owoców - doleciała do nich maślaność.

Owocowy wątek poddał się jednak truskawkom. Duet z nimi stworzył soczysty i kwaśny dżem z czerwonych porzeczek, z podkręconym kwaskiem. Grejpfrut, który nagle mi przemknął w tle, a także pigwa wydawały się wycofane. Im czekolady było mniej, tym wyraźniej czuć liofilizowane truskawki.

Truskawki gryzione po czekoladzie wciąż smakowały wyraziście, lecz niektóre bardziej, inne mniej. Ogólnie wykazały się i słodyczą, i kwaśnością. Ewidentnie czuć, że to truskawki liofilizowane. Niektóre plastry owoców były wyraźniej kwaśno-soczyste, sporo połączyło kwaśność ze słodyczą na równych prawach - te końcowo zagłuszały posmak czekolady. Były jednak takie, przy których czekoladowe echo pobrzmiewało odważniej - te szły w słodko-nieśmiałym, trochę pudrowym kierunku.

Po zjedzeniu został posmak kwaśno-słodkich truskawek i cytryny z pigwą. W oddali pobrzmiewał soczysty, wręcz świeżawy dżem raczej truskawkowy, a także drobna ziemistość. Poczułam też cierpkość owoców i jakby mocno cytrusowej, a jednocześnie palono-gorzkiej kawy, którą wieńczyła lekka ziemistość.

Ogółem tabliczka była smaczna, jednak cały czas miałam wrażenie, że truskawki za bardzo odciągają uwagę od cudownej, głębokiej bazy. Trochę ją uprościły. Nie przeszkadzały, nawet się z nią chwilami zgrywały, ale poczucia, że były jakby obok nie udało mi się odegnać. Momentami w ogóle przygłuszały czekoladę. Momentami były grzeczniejsze. Obstawiam, że o wiele lepiej by to wyszło, gdyby były drobniejsze i wtopione w czekoladę, a nie takie "dolepione". Za formę odjęłam cały punkt - tak dorzucić to można wszystko, a w czekoladach z dodatkami chodzi o to, by to zagrało. A tak... jak dodatek po prostu był, a nie wniósł niczego pozytywnego, to po co taki wariant wypuszczać?


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od BTB Chocolate
cena: jak wyżej, ale cena to 10 zł (za 50g)
kaloryczność: 573 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany, truskawka liofilizowana

piątek, 23 sierpnia 2024

Festables Mr Beast Bar Deez Nutz mleczna z Peru z masłem orzechowym

Za drugą otrzymaną od ojca tabliczkę tej marki zabrałam się wcześniej niż myślałam, ponieważ już na początku kwietnia temperatury znacząco podskoczyły i zwyczajnie nie chciałam trzymać w komodzie nadziewanych czekolad zbyt długo w obliczu nadchodzącego lata.

Festables Mr Beast Bar Deez Nutz Milk Chocolate with Peanut Butter to mleczna czekolada o zawartości 43 % kakao z Peru nadziewana masłem orzechowym z fistaszków z solą.

Po otwarciu poczułam intensywny, dominujący zapach masła orzechowego o słodkim charakterze, który przechodził trochę w fistaszkowy nugat. Towarzyszył mu karmel. Także wyraźnie odezwało się naturalne, pełne mleko, budujące wiejski klimat. Słodycz wydała mi się niby średnio wysoka, ale także dosadna za sprawą palonego karmelu.

Tabliczka w dotyku wydała mi się masywna i konkretna, mimo że była bardzo cienka.
Przy łamaniu z kolei zaskoczyła tym, że czasem wydawało się, iż zaraz zamiast się złamać, prostu miękko się wygnie. Nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, ale okazała się trochę krucha. Acz nie kruszyła się jakoś szczególnie. A miejscami była zwyczajnie dość twarda.
Była nadziana prawie po całości - bez wyraźnego, widocznego na pierwszy rzut oka, podziału na kostki czy paski, nadzienie teoretycznie szło po prostu przez całą tabliczkę, acz miejscami była sama czekolada - czyli jednak podział (na paski?), ale ukryty. Miejscami kremu fistaszkowego było znacznie więcej, miejscami malutko.
W sumie nie wiem, czy tak miało być, czy to moja tabliczka trafiła się tak nierówno i nie całkowicie nadziana.
Masło orzechowe w środku wyglądało na twarde i zbito-suchawe.
Bardzo trudno oddzielić jedno od drugiego - to prawie nie możliwe. Ja uparcie próbowałam i jakoś tam spiłowałam trochę czekolady nożem.
W ustach czekolada rozpływała się maziście, w tempie umiarkowanym. Robiła się coraz bardziej miękka, ale wciąż zbita. Była bardzo maślano-tłusta.
Nadzienie wyłaniało się spod niej po pewnym czasie, łącząc się z nią w harmonii. Także było gęsto-lepkie i tłuste, ale w charakterystyczny dla masła orzechowego sposób. Cechował je pełny konkret i niemal idealna gładkość. Miękło z łatwością, acz zachowywało lekką zbitość. Znikało trochę wolniej od czekolady - to ono zostawało na sam koniec. Całość choć konkretna i zbita, wyszła pozbawiona czekoladowej, kremowej gęstości.

Czekolada przywitała się karmelową słodyczą i mocno mlecznym smakiem, który przywołał skojarzenie ze wsią. Było to bowiem mleko niezwykle naturalne, pełne. Zaraz dołączyło do niego masło, wpisujące się w sielski klimat.

Arachidy leciutko zaznaczyły swoją obecność już po chwili.

Czekolada sama w sobie nie wydała mi się specjalnie - może tylko trochę - przesiąknięta fistaszkami (co zweryfikowałam, próbując jej trochę osobno). Jej karmelowa słodycz rosła, a wnętrze po pewnym czasie odważniej wyłaniało się spod niej. W harmonii wplatało się w karmelową słodycz wierzchu. Przedstawiło się jako słodkie, niemal arachidowo nugatowe. Odnotowałam też akcent wanilii.

Fistaszki jednak po chwili zaskoczyły na wyraźniej masło orzechowy tor, acz z gorzkawą nutą. Wciąż było to jednak słodkie, amerykańskie "peanut butter", ze średnio mocno prażonych orzeszków. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa arachidy zasugerowały niemal pewną fasolkowość, a raz po raz pojawiła się też sól. To chyba ona kierowała uwagę na gorzkawość. Ta sprawiła, że masło orzechowe z łatwością zrównało się z czekoladą, acz właśnie w czekoladowym klimacie. Nie próbowało jej zdominować, ale masło orzechowe wyszło tu wyraźnie i dosadnie.
Gdy spróbowałam nadzienia osobno, wydało mi się z jednej strony bardzo słodkie, wręcz nugatowe (za sprawą wanilii?), a z drugiej trochę gorzkawe i dziwnie słono-niesłone.

Coraz słodsza czekolada długo była dobrze wyczuwalna, acz przy niektórych kęsach masło orzechowe przez pewien czas trochę się porządziło, wychodząc przed nią. Przy każdym kęsie po pewnym czasie serwowało epizodyczne słone wtrącenia. Raz czy drugi, mimo wysokiej słodyczy, zrobiło się po prostu słono. A nawet bardzo słono.

Czekoladzie udało się jeszcze trochę popisać na końcówce już za wysoką, nieco drapiącą słodyczą karmelu, która to fistaszkom znów podsunęła słono "peanut butterowy" nugat. Sama jawiła się wtedy jako bardziej maślana niż mleczna. Sól w kremie podkręciła słodycz całości, że wyszła aż drapiąco-męcząco. 
Całościowo, potem przy każdym kolejnym kęsie, po tej słoności, sama czekolada szybciej męczyła słodyczą.
Przedstawienie kończyło jednak masło orzechowe - niemal nugatowo słodkie, gorzkawe i słone.

Po zjedzeniu został posmak słono-słodkiego masła orzechowego z nutką mocno mlecznej, maślanej czekolady o nieco przesadzonej słodyczy. Tę budował karmel i wanilia. Drapała trochę w gardle. 

Całość wyszła w miarę udanie, ale nie bez sporych wad. Na pewno nie jest warta swojej ceny. Nie podobała mi się forma - wolałabym grubszą tabliczkę z wyraźnym podziałem, nie zaś nadzienie idące przez całość, ale miejscami. Na plus naturalność. Słodycz choć nie przegięła jakoś bardzo, mogłaby być niższa. Wolałabym, by smak masła orzechowego był czystszy, a nie by przez słodycz szło w trochę waniliowo-nugatowym kierunku. Chyba to sól tak słodycz wydobyła. Nie podobała mi się jej ilość - momentami było po prostu słono. Na smak, gdyby to była zwykła czekolada do 5-6 zł za 100g, mogłaby mieć i 6, ale przy tej cenie - za nic.

Z 60g zjadłam 1/3, czyli 20g, zasładzając się i trochę zasalając. Ciekawostkowo, by poznać ok, ale więcej nie miałam ochoty na ani odrobinkę. Zrobiona nie po mojemu, ale nie mogę powiedzieć, by jako produkt była bardzo zła. Po prostu zwyczajnie kiepskawa i nieadekwatnie droga.
Kończyła Mama w dwóch podejściach. Podsumowała: "Jeszcze za pierwszym razem lepiej mi tak nawet smakowała, jako taka przeciętna. Za drugim już nie. Chwilami to w ogóle bym nie powiedziała, że to z masłem orzechowym, chwilami coś tam czuć, ale z takim dziwnym, nieprzyjemnym posmakiem, którego określić nie mogę. Że po prostu niesmacznie wyszło. W ogóle nie podoba mi się taka forma nadziewanej czekolady".


ocena: 5/10
kupiłam: ojciec kupił w Dealz
cena: chyba 15 zł (za 60g)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko, orzeszki ziemne, sól, sproszkowana wanilia

czwartek, 22 sierpnia 2024

Czarna Czekolada 93% Madagaskar ciemna

W zasadzie nie myślałam, że za tę czekoladę wezmę się tak szybko po Czarna Czekolada 80 % Madagaskar, ale tknęło mnie, że w sumie fajnie będzie sobie takie porównanie zrobić. W przypadku tej pani Anna napisała na opakowaniu parę detali związanych z procesem wytwarzania, co bardzo mi się spodobało. Otóż ziarna były prażone 40 minut w 135 stopniach Celsjusza, a konszowanie trwało 48 godzin.

Czarna Czekolada 93% Madagaskar to ciemna czekolada o zawartości 93 % kakao z Madagaskaru.

Po otwarciu poczułam soczystą i kwaśną cytrynę, wzmocnioną grejpfrutem i mieszającą się z poważniejszymi, goryczkowatymi ziołami oraz ziemię, które łagodziła maślanka. Ziemię osnuł dym, w który wkradła się palona słodycz i słodycz jakby... marynowana? Do głowy przyszły mi marynowane na słodko orientalne warzywa, m.in. tykwa. Zioła też miały w tym swój udział - część z nich odeszła od goryczki właśnie w słodycz - do głowy przyszła mi specyficzna pachnotka zwyczajna. Ciężkość wciągnęła trochę kwasku w słodycz, serwując mi jeszcze nabiał, mocno twarogowy sernik na biszkoptowym spodzie. Sernik owocowy? Z nutą cytryn i jeżyn.

Tabliczka wyglądała na kremową i zbitą. Przy łamaniu okazała się twarda. Trzaskała głośno, niczym suche i dość grube patyki.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, bardzo maziście i lepkawo. Była kremowa i ciężko-tłusta w konkretny, maślany sposób. Cechowała ją gładkość, a z czasem także soczystość, nie burząca kremowości i nie przełamująca tłustości. Ta jednak nie męczyła, mimo iż wyszła syto.

W smaku pierwsza polała się kwaśność cytryny, do której dołączyły inne, niedookreślone cytrusy, w tym, jak się po chwili okazało, na pewno grejpfrut. Mimo soczystości, kryło się tam coś ciężkiego, w tym... kwaśno-ciężkawe rodzynki?

Za kwaśnością zaznaczyła się słodycz o ciężkim charakterze. Przemknął palony karmel, a tuż za nim... tykwa? Pomyślałam o słodko-ciężkich marynatach w orientalnym stylu, do których też z czasem podkradł się kwasek. Karmel miał w sobie ciężkość i klimat teriyaki, a do tykwy dołączyła kwaskawa rzodkiew daikon.

Cytryna na moment zmieniła się w cytrynowy alkohol - ciężkość znalazła swoje miejsce. Rozgrzewał wraz z... przyprawami?

Odnotowałam pikanterię słodkich przypraw korzennych, które po chwili zaczęły się zmieniać w paloną, leniwą gorzkość. Wtórowała jej ziemistość. Pomyślałam o czarnej ziemi i ziemistych w smaku ziołach. Tej nie spieszyło się, by rozbrzmieć, ale była znacząca. Wydawała się chwilami płynąć na maślano-nabiałowej fali, która z kolei trochę ją łagodziły. Mimo to, ziemia nie wydała mi się zbyt zagłuszona. Przyprawy chwilami się zatracały, zostawiając ciepło, przez które do głowy przyszła mi mocna czarna herbata.

W tle pojawiły się owoce czerwone. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o marynowanych wiśniach i wytrawnym, czerwonym winie. Alkolowość jednak, podobnie jak przyprawy, zaraz przycichła i wino zmieniło się w sok wiśniowy.

Marynowane, orientalne twory przeistoczyły się w marynowane cytryny, łączące goryczkę i kwaśność, która miarowo rosła. Słodycz oddaliła się na moment, po czym wróciła jako sernik z rodzynkami.

Sernik przechwycił słodycz teriyakowego karmelu, echo przypraw oraz nabiałowe nuty, przekładając się na wizję kwaśnego, maślankowo-twarogowego sernika na biszkoptowym spodzie. Przyprawy schowały się częściowo w spodzie, zmieniając się w po prostu pieczoną nutę.

Do gorzkości dołożył się dym, znacząco wynoszący ją ponad wszystko inne. Przewinęła się kawa i zioła. Dużo ziół. Ostrość przypraw przejęły właśnie zioła. Połączyły ją z goryczką i słodyczą. Pomyślałam o ciężkawej, a jednocześnie rześko-słodkiej pachnotce zwyczajnej (shiso), świetnie pasującej do kwaśności.

Do czerwonych owoców doszły cytrusy, z grejpfrutem na czele. Znów podniosły kwaśność. Grejpfrut zaczął wśród nich rządzić, a po chwili przywrócił cytrusy jako dominujące w owocowej strefie.

Także sernik zdawał się już mieć cytrusową nutkę. I może... jakiś jeżynowy, podkręcony cytryną sos? Jego słodycz powstrzymywała niby czarna, ale jednocześnie ziołowa herbata z cytryną. Końcowo goryczka przypominała nieco za mocną herbatę i kawę o ziemistym pochodzeniu.

Po zjedzeniu został kwaskawy posmak cytrusowo-maślankowego sernika, cytrusowego alkoholu i soku wiśniowego z goryczką odymionych ziół. Wszystko to było dosłodzone słodką, ciepłą od przypraw, karmelowawą marynatą. Czymś... bardzo słodkim, ale z akcentem wytrawności. Na pewno dołożyła się do niej ziemia i odlegle herbaciano-kawowy splot.

Całość była smaczna i bardzo złożona, a co za tym idzie ciekawa. Cytryna, marynowane owoce i warzywa, orientalne marynaty oraz orientalny karmel, potem nieoczywiste ciepło przypraw i alkoholu, cytrusy (cytryna i grejpfrut) zmieniające się w wiśnie i wino, potem sernik z nutą owoców zapewniły sporo kwaśności. Ogół wyszedł właśnie głównie kwaśno, a dopiero potem gorzko-słodko i maślano. Słodyczy nie brakowało, ale nie pchała się na pierwszy plan. Mimo nabiałowego, łagodzącego wątku, gorzkość ładnie się pokazała jako splot dymu, kawy, herbaty i ziół. Wydała mi się jednak łagodna i słodka jak na 93% kakao.

Gdy tak pomyślałam o cytrusach przechodzących w herbatę z cytryną, słodyczy karmelu i maślano-nabiałowym splocie rysującym się obok ziemi, grejpfrutów i wiśni, wykończonych cytrusową maślanką Czarnej Czekolady 80 % Madagaskar, dzisiaj przedstawiana miała podobne wątki, ale poważniejsze. 


ocena: 8/10
cena: 22 zł (za 60g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

wtorek, 20 sierpnia 2024

Zotter Labooko Bolivia 90 % Dark Chocolate ciemna z Boliwii (nowa po zmianach 2023/24)

Czasem, gdy ktoś trafi na mojego bloga, słyszę pełne podziwu i zachwytu stwierdzenie, ile to ja potrafię wyczuć we wszystkim. Tak, kocham wyczuwanie rozmaitości w czekoladach. Ogólnie w jedzeniu nic się przede mną nie ukryje, czym często różnych ludzi zadziwiam. Często to fajne, ale bywa i zwyczajnie denerwujące. Zwłaszcza, gdy np. zasiądę niedegustacyjnego dnia do czekolady, o której wydaje mi się, że dobrze ją znam i lubię i... trafiam na niespodziankę, bo coś jest nie tak. Pierwsze myśli, że nie moja pora, że coś tam starałam się wyrzucić z głowy, jednak z każdym kolejnym kęsem utwierdzałam się, że czekolada smakowała inaczej niż ją zapamiętałam. Chwyciłam opakowanie i wyszukałam recenzję - i proszę! To, co trzymałam w rękach nie było dokładnie tym samym co Zotter Labooko Bolivia 90 % Dark Chocolate 2020/21. A przecież to już i tak była czekolada inna niż w 2016 Zotter Labooko Bolivia 90 %.

Zotter Labooko Bolivia 90 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao z Boliwii (nowa wersja od 2023/24).
Czas konszowania to 22 godziny.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach drewna doszczętnie spalonego oraz kwaśno-cierpkiego czerwonego wina i równie charakternych czerwonych owoców. Pomyślałam o czarnych porzeczkach, czerwonych winogronach i niedookreślonych czerwonych owocach, ale o winnym charakterze. A może to było wino o nutach porzeczek? Przewinął mi się kwaśno-śmietanowy jogurt i trochę zbyt mocno wyprażonych orzechów. W oddali zaznaczyły się też drzewa o niepalonym charakterze, a z nutą... chłodnego powietrza, które udawała słodkawa lukrecja.

Tabliczka była twarda, acz przy łamaniu trzaskała średnio głośno, obiecując gęstość i masywność.
W ustach rozpływała się powoli, niemal do końca zachowując kształt. Była mazista i maślano tłusta. Miękła, wykazując plastyczność. Było w niej coś z pełnego, śmietankowego jogurtu, a także ciężko-ściągająca soczystość. Wydała mi się masywna i ciężka.

W smaku pierwszy pojawił się niekwaśny jogurt niemal natychmiast łagodzony śmietanką i orzechami. Kwasek jogurtu i śmietany pojawił się dopiero z parosekundowym opóźnieniem i jeszcze przez chwilę walczył o siebie, lecz zaraz trochę uległ. Zrobił się mniej charakterny, acz wciąż obecny.

Z tyłu dobiegły do niego orzechy. Pomyślałam o laskowych i arachidowych, ale zdecydowanie przeprażonych. Przemknęła w nich goryczka. Za nimi ukryła się kawa. Czarna i gorzka, ale jakby nieśmiała. Gorzkość usiłowała się wstrzelić na pierwszy plan, ale niespecjalnie jej to wychodziło.

Kwaśność przejęły owoce. Ruszyły czarne porzeczki w towarzystwie czerwonych i żurawiny. Podążało za nimi czerwone, wytrawne wino o wysokiej i ciężkiej kwaśności. Owoce narzuciły mu jednak też słodycz. O niej przeświadczyły kwaskawe, ale właśnie jednocześnie słodkie, różowe winogrona. Niektóre z nich trochę miękkie i winne. Z czasem okazało się, że w owocach osiadło całkiem sporo słodyczy.

Gorzkość w sumie była silna, ale nie miała siły przebicia. Rozchodziła się bowiem w parze z maślanością. Czułam sporo drewna, w tym mocno spalonego, niemal na węgiel, co zaobfitowało w cierpkość. Za nią zaznaczyła się ziemia, lecz nie miała ochoty wkroczyć na pierwszy plan. Stopowała ją maślaność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślaność dobrała się porządnie również do jogurtu. Do głowy przyszedł mi śmietanowy jogurt z mascarpone. Śmietankowość, echo jogurtu i maślaność zepchnęły gorzkość na dalszy plan. Kwaśność jednak jakby wzięła sobie za punkt honoru wyeksponowanie się.

Przemknęły kwaśno-słodkie rodzynki i pojedyncze, ususzone winogrona na jakiejś suchszej kiści. Podkręciły je cytrusy - może pomarańcze deserowe? I porządnie kwaśna żurawina. Może jakieś fermentujące, podbuzowane czerwone wino z wyczuwalnymi drożdżami? Lub winne owoce... Tu przewinęły się porzeczki i czerwone winogrona.

Pomyślałam o paroletnim, domowym i bardzo owocowym czerwonym winie lub winie z czarnych porzeczek. Jego mocną, niemal nalewkowatą alkoholowość wzmocniła gryząca pikanteria lukrecji. Na zasadzie kontrastu wzmocniła też już słodsze rodzynki (albo te podsuszone rodzynko-winogrona, trzymające się na kiści wśród reszty owoców).

Gorzkość raz po raz próbowała coś ugrać, ale wciąż trafiała na łagodniejszą, jogurtowo-śmietanowo-maślaną zaporę. Trochę goryczki tchnęła nuta orzechowa - jakby przeprażonych orzechów, do których dołączyły jeszcze migdały. Mieszanka migdałów, laskowców i arachidów nagle wydała mi się karmelizowana. Też do przesady, przez co i w nich znalazło się trochę kwasku. Drewno zaprezentowało się za to z mniej palonej strony. Czułam raczej nadpalone drewno i drzewa.

Końcowo usta zalała mi kwaśność wytrawnego wina czerwonego i z porzeczek, którego dosadność umocniła lukrecja. Czułam też śmietanowy jogurt, pilnujący, by gorzkość i słodycz nie pozwoliły sobie na zbyt wiele. Słodyczy jednak jakoś się końcowo przedostać udało poprzez karmel.

Po zjedzeniu został posmak kwaśno-wytrawnego, ciężkiego wina i mieszaniny czerwonych owoców z żurawiną i czerwonymi winogronami na czele. Czułam też trochę spalonego drewna i przeprażonych, za mocno karmelizowanych orzechów.

Dzisiaj prezentowana czekolada wydała mi się jedynie gorzkawa, bardziej maślana i kwaśna, co wyszło odrobinę gorzej niż gorzko-kwaśna z 2020/21. Gorzkość i kwaśność cudownie się połączyły, natomiast jedynie gorzkawość, kwaśność i śmietano-maślaność... No jakoś mi coś tu nie grało. Złagodzenie i kwasek podkręcony na zasadzie kontrastu sprawiły, że ocena nieco spadła. Nuty miały w zasadzie bardzo, bardzo podobne, acz podane inaczej. Jakby tak Zotter zaprezentował je z innej perspektywy. Więcej tłuszczu kakaowego w moim odczuciu przycięło tej czekoladzie pazurki, za które ją kochałam. Szkoda. To wciąż pyszna czekolada, ale już nie tak wbijająca w fotel.


ocena: 9,5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 19,90 zł (cena półkowa za 65 g)
kaloryczność: 603 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy