Marka Sobieraj może i ładnie wyglądała na pierwszy rzut oka, ale wszystko, co próbowałam okazało się porażką w moim odczuciu przez słodzik. Dzisiaj prezentowana czekolada to ostatnia nadzieja, bo zrobiono ją z samego kakao. Teoretycznie więc miałam dzięki niej poznać sam sposób obróbki kakao producenta, bez zaburzenia słodzidłem. A jednak czekolady tzw. setki nie do końca wpisują się w mój typ. Do tej jednak starałam się podejść bez uprzedzeń.
Sobieraj Chocolate Czekolada Gorzka 100 % to ciemna czekolada o zawartości 100% kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej (bez cukru).
Po otwarciu poczułam zapach palonych kaw - tak, w liczbie mnogiej, bo czułam i mocną czarną, w której przejawia się paloność ziaren, i łagodne od dużej ilości spienionego mleka latte. Za kawami zaznaczyły się średnio mocno wypieczone okrągłe i twarde biszkopty, acz pozbawione większości słodyczy. Całość wydawała się wręcz skąpa pod względem słodyczy, ale i ta się zaplątała. Zapach obiecywał paloną gorzkość, która też kryła lekką kwaśność mocno palonej kawy.
Tabliczka wydała mi się kremowa i nieco polewowa w dotyku. Przy łamaniu okazała się twarda jak kamień - trzaskała przy tym głośno, acz w jakby stłumiony, zawilgocony sposób.
W ustach rozpływała się powoli. Chwilę jakby się wahała, początkowo wydawała się pylista, a potem już serwowała mazistość i tłustość. Wtłoczyła je w kremowawą gładkawość, choć wciąż z wyczuwalną sugestią pylistości. Była dość ciężka. Długo zachowywała poczucie masywności, ale nie twardość. Jawiła się jako maziście gibka, kleiście-lepka i trochę oleista. Skojarzyła mi się z oleistym kremem czekoladowo-orzechowym. Dzięki pylistości, nie męczyła tłustością.
W smaku pierwsze pokazały się smoła i orzechy włoskie, wydające się główną osią kompozycji, acz prędko rozchodzące na wątki poboczne.
Smoła zasugerowała kwasek, przygotowała pod niego grunt. Zaprosiła odrobinę cytryny.
Orzechy włoskie pokazały się z bardzo świeżej strony - pomyślałam o młodych orzechach, wśród których jednak raz po raz zaplątywały się sztuki nieco sczerniałe, z gorzkimi skórkami. Gorzkość wzrosła za ich sprawą znacząco. Orzechy włoskie ogólnie na długo zdominowały całość.
Cytryna nie próbowała się jakoś za bardzo przebić, ale zapewniła jakby ciągłość kwaśności. Ta przybrała jakby ogrodowy klimat. Wyobraziłam sobie ogródek latem, gdzie rośnie rabarbar, ktoś wyciska sok z cytryny i... parzy kawę? Kwaśność zetknęła się z ziołami.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do gorzkości podkradła się maślaność, a w tle pojawiła się słodycz twardych biszkoptów jajecznych. Dość mocno przypieczonych. Orzechy włoskie zatraciły się prawie zupełnie. Oś kompozycji zmieniła się w cytrynową smołę i...
Kawę. Kawa przebiła się na pierwszy plan. Dodała mocno palonej nuty, jako że była to kawa czarna i mocna. Zaparzona na ziarnach, które zdradzają lekką kwaskawość. Słodkawe biszkopty i maślaność zaprosiły jednak jeszcze słodkawą latte. Dwie kompletnie odmienne kawy płynęły obok siebie. Latte próbowała przez chwilę nieco zepchnąć kwasek, ale niezbyt skutecznie.
Kwasek z ziołami przeszedł w jakąś trawę cytrusową i kwaśne, niedookreślone zioła. Maślaność, choć nie wysoka, na zasadzie kontrastu podbiła kwasek. Wyłonił się, wciąż miał w sobie sporo z cytryny, ale natłok paloności pokierował go końcowo znów ku smole.
Latte jednak chyba udało się kwasek nieco... poskromić? Zamknąć w kawowe realia? Tak, kwasek schował się w mocno palonej kawie. Latte przemieszała się z biszkoptami, łagodząc i osładzając wszystko, a goryczka kawy czarnej jakoś jakby odpuściła. Zostawiła tylko paloność.
Po zjedzeniu został posmak cierpkawo-kwaskawej czarnej kawy i wypieczonych, słodkawych biszkoptów oraz kwaskowato-goryczkowatych ziół.
Całość wyszła spodziewanie ciężko, jak to setka, ale nie siekierowo. Była lekko słodkawa, chwilami maślana. Nuty biszkoptów i latte łagodziły znaczącą gorzkość. Ta w połowie była przepyszna - reprezentowała orzechy włoskie, jednak potem poszła w kierunku palonej kawy i samej paloności - ta była mi za silna. Aż przepalona. Smoła, cytryna i kwaśne zioła zapewniły kwaśność też raczej dość ciężką, ale nie męczącą. Mimo ciężkości i maślaności, było w tym coś... rześkiego? Jak ciężkie zioła i mocna kawa pita na świeżym powietrzu w ogródku. Czekolada miała parę plusów, ale ogólnie niezbyt mi leżała. Co nie znaczy, że nie doceniam.
Pomyślałam o nutach Sobieraj Chocolate Czekolada Deserowa, czyli o jasnym biszkopt, słodkościach kawowych i orzechowo-miętowych i tak myślę, myślę, że czuć, że zrobiono je z tego samego kakao, tylko że właśnie tamtą niepotrzebnie zepsuł słodzik, dodając mrożącej pikanterii i nieprzyjemnej słodyczy, słodzikowości. Jak na setkę niby w porządku, ale bez tego czegoś. Czuję jednak, że Sobierajowi mogłyby wychodzić czekolady 70-85%, gdyby słodził je cukrem trzcinowym.
ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od sobierajchocolate.pl
cena: jak wyżej, ale cena to 23 zł za tabliczkę 70g
kaloryczność: nie znam
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.