Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Orfeve. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Orfeve. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 marca 2024

Orfeve Matepono 90 % Noir de Noir / Extra Fine Recolte 2021 Variete Amelonado & Trinitario Matepono River, Guadalcanal Solomon Islands ciemna z Wysp Solomona

To miała być moja pierwsza tabliczka tej marki o tak wysokiej zawartości, a zarazem ostatnia posiadana. Orfeve może i wyglądało obiecująco, ale rozczarowało mnie. Liczyłam, że przynajmniej ta tabliczka zostawi dobre wspomnienie po marce. Jak zwykle, producent podał wiele szczegółów odnośnie kakao, z którego tabliczkę wykonano. Prażono je przez 53 minuty w 109°C, a całość konszowała 20 godzin. Niedaleko Papui Nowej Gwinei jest wyspiarski kraj, Wyspy Solomona - na jednej z tych wysp niewielką, rodzinną plantację ma David Junior Kebu. Mieści się ona na północy wyspy Guadalcanal. Przywiązują ogromną wagę do jakości kakao, fermentacji i suszenia, którymi też się zajmują. Jego kakao zdobyło nawet złoto w 2015 w International Cocoa Awards in 2015. Co ciekawe, kiedyś w miejscu jego farmy, była plantacja palm olejowych. 

Orfeve Matepono 90% Noir de Noir / Extra Fine Recolte 2021 Variete Amelonado & Trinitario Matepono River, Guadalcanal Solomon Islands to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao Amelonado  i trinitario (blend) z wyspy Guadalcanal z Wysp Solomona, z okolic rzeki Matepono, miasta Honiara; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam stateczny, wyrazisty zapach drzew, lekko podkreślonych gorzkim dymem oraz wiśni i czarnych porzeczek, wkomponowanych w słodko-ciężki marcepan. Wokół zatańczyły słodko-kwaśne jagody leśne, dodając soczystości. I tak jednak owoce miały w sobie coś ciężkawego. Ciężkość podszepnął wątek rozgrzanej słońcem czarnej skóry (odzieży / obicia). W tle przewinęły się przyprawy, głównie kardamon i chłodno-ostra lukrecja. Tam też osadziła się słodycz kwiatów i jakby kwiatowego nektaru. Była wycofana, acz wyraźna.

Tabliczka wyglądała na sucho-kremową i masywną. Była straszliwie twarda, a przy łamaniu głośno trzaskała. Liniami podziału się nie przejmowała.
W ustach rozpływała się wolno, początkowo nawet wręcz nieco niechętnie. Kształt zachowywała niemal do końca, acz miękła z ochotą. Była dość tłusta w śmietankowo-kremowy sposób, choć i oleista sugestia się pojawiła. Pod koniec poczułam w niej chropowatość.

W smaku pierwsza dała o sobie znać delikatna kwaśność wiśni. Wiśnie zaczęły powoli się osładzać i przechodzić w zdecydowanie słodsze jagody. Także one jednak nie porzuciły kwaśności zupełnie. Ta przypieczętowała soczystość.

Zaraz zaczęła rozchodzić się też gorzkość. Najpierw wyobraziłam sobie dym osnuwający jagody, lecz potem rozrzedził się i odkryłam w nim drzewa. Drzewa wyszły na pierwszy plan. Była to nuta stateczna i dominująca. Pojawił się palony motyw, zmieniając je częściowo w drewno palone. Mimo tego zasnucia dymem, soczystość drobnych, ciemnych owoców mknęła niewzruszona.

Przy palonym drewnie odnotowałam nutę cygar i dymu z nich. A także jakby... z kwiatów palonych jako kadzidło? "Kwiatowych cygar" (wyobrażenie abstrakcyjne)? 

Jagody w tym czasie na zasadzie kontrastu zrobiły się wręcz cukierkowe. Bardzo słodkie, a jednak też z lekkim kwaskiem. Miał niecodziennie uroczy charakter. Dołączyła do nich śmietanka i truskawki. Przemknęła myśl o truskawkowo-śmietankowych lizakach, po czym owocowa kwaśność przegnała cukierkowość.

Wyobraziłam sobie kwaśne, niezbyt dojrzałe truskawki i jagody podane ze śmietaną, częściowo rozciśnięte, częściowo po prostu pokrojone. Ich kwaśność epizodycznie wyłaniała się bardzo dosadnie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaczęły przechodzić w wiśniowy marcepan. Ciężkawo-słodki, ewidentnie migdałowy, a jednak też bardzo soczysty od kwaśnych wiśni.

W pewnym momencie słodycz nagle się cofnęła, przez parę sekund była wręcz skąpa. Zaraz jednak uderzyła z nową mocą. Przeszyła wszystko, wkraczając niemal na pierwszy plan. Pomyślałam o słodyczy kwiatów i kwiatowego nektaru. Może kwiatowego syropu, co zasugerował marcepan? Kwiatów tu i ówdzie sporo się w kompozycji pokazało.

Kwiaty z czasem zrobiły się cierpkie. Pomyślałam o opadłych płatkach kwiatów. Cierpkość kwiatowa mieszała się z ciemnymi owocami. Jagody i czarne porzeczki właśnie sporo cierpkości mi zaserwowały. A ich kwaśność wydała mi się wtedy nieco podkręcona cytryną.

Dym znów zrobił się gęstszy - on też był cierpki. Ażeby jednak nie zrobiło się za cierpko, czuwały spokojne drzewa i palone drewno. Do niego podkradło się trochę przypraw - głównie goryczkowato-rześkiego kardamonu i lukrecji, nieco szczypiącej w język.

Po zjedzeniu został posmak śmietankowo-truskawkowy, bardzo wyważony w kwestii słodyczy i kwaśności - oba smaki były bardzo intensywne. Truskawki jawiły się jako niedojrzałe. Czułam też jagody i czarne porzeczki z soczystą cytryną w tle. Zarysowały się na drewniano-dymnej bazie, przywodzącej na myśl cygara w drewnianej skrzyneczce i palone.

Całość smakowała mi, choć parę elementów bym zmieniła. Nie podobało mi się, jak leśne owoce na pewien czas robią się cukierkowe. A jednak ogólnie wiśnie, wiśniowy marcepan, jagody i porzeczki, truskawki ze śmietaną wyszły przyjemnie. Słodko-kwaśno, z kwaśnością podkręconą cytryną. A jednak drewno palone i drzewa, dym i cygara do nich pasowały średnio... wydawały się raczej "obok", ale były zacne. Bardzo nie pasowały do cukierkowości, ale jej na szczęście za wiele ogólnie nie było. Tak jak i słodyczy ogólnie za dużo nie czułam, więc to na pewno plus. Gorzkość wyszła tu statecznie, podczas gdy kwaśność dynamicznie.

Gorzkość, dym, kwiaty (ale i tak jakoś mało) typowe dla Papui Nowej Gwinei, ale owoce nie - to ciekawe.


ocena: 8/10
cena: 66 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 626 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

wtorek, 16 stycznia 2024

Orfeve Alto Piura 75 % Noir de Noir / Extra Fine Gran Blanco Valle del Alto Piura Peru ciemna

To, że na markę Orfeve łypałam krzywo chyba już miało się nie zmienić. Nawet wyższa zawartość kakao niż standardowe i najpopularniejsze 70% jakoś nie obiecywało niczego szczególnie dobrego. Podobnie zresztą ciekawe ziarna, za jakie uważa się Gran Blanco z doliny Alto Piura... Czułam, że mi będą za łagodne, wkomponowane w za wysoką słodycz. A jednak nie mogę powiedzieć, bym w ogóle nie była ciekawa, jak to wyjdzie.

Orfeve Alto Piura 75% Noir de Noir / Extra Fine Recolte 2021 Variete Gran Blanco Valle del Alto Piura Peru to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao Gran Blanco z Peru z regionu doliny Alto Piura; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam bukiet przypraw pod przewodnictwem słodko-ostrych goździków. Za nimi stał cynamon, dalej chyba rozmaryn i inne. Mieszały się z lekkim wątkiem słodkawych, choć niejednoznacznych orzechów w przyprawach i jakby ciepłego, orientalnego drewna. Obok wystąpiło sporo soczystych owoców - głównie moreli o słodko-kwaskawym charakterze i mango, które wydało mi się słodsze w cięższym kontekście. Wyłapałam chyba też brzoskwinie i pomarańcze deserowe oraz nutę kwaskawej śmietany - przed oczami miałam taką tylko co ubitą, bardzo "domową". Całość wyszła jednak bardzo słodko, bo średnio mocno palony karmel też pozwolił sobie na wiele.

Tłusta i twarda w dotyku tabliczka trzaskała głośno i dosadnie przy łamaniu, nie trzymając specjalnie się linii podziału.
W ustach rozpływała się kremowo tłusto i gładko. Zachowywała kształt niemal do końca, rozpływając się w średnim tempie. Miękła nieco maślanie i maziście-lepkawo pokrywała podniebienie. Wydawała się kryć lekką chropowatość. 

W smaku najpierw przemknęły mi liofilizowane chyba maliny i morele, po czym bardzo szybko zostały same morele, zmieniając się w soczystsze i świeże. To one zalały mi usta słodkim miąższem i lekkim kwaskiem, jakby skrytym przy skórce. Lekki kwasek zasugerował też jakiś egzotyczniejszy owoc.

Słodycz szybko wzrosła za sprawą średnio mocno palonego karmelu. Był jednak palony wyraźnie. Trzymało się go trochę suszonych, ostrawych kwiatów. Wyobraziłam sobie różne polne jasne.

Pomyślałam o drewnie sandałowym, otulonym kwiatami. Niemal zasypanym kwiatami białymi już nie tylko suszonymi, ale też świeżymi płatkami i... po chwili jakby wyłaniającym się z kwiatów. Drewno dało się poznać jako dość słodkie. Do sandałowca dołączyło inne, delikatne drewno, odpowiadając za subtelną gorzkość.

W tym czasie, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwiaty zmieniły się w przyprawy. Pierwszy dał o sobie znać rozmaryn, a potem goździki, cynamon i inne. Rozmaryn wydał mi się karmelizowany, z podrasowaną słodyczą i tylko trochę wytrawny. Któraś z przypraw wyszła lekko cierpko. Zbudowały korzenny, acz nie oczywisty bukiet.

Rozeszła się kwaskawa, jakby świeżo ubita śmietana. Wprowadziła mleczność, osłabiła tym samym gorzkość. Moment wykorzystały owoce, uderzając z nową siłą. Wyłapałam odrobinę cytryny, która kwaskiem pomogła niemal na przód wyjść słodko-kwaśnym morelom i... mango? Potem dołączyły jeszcze kwaskawe, acz ogółem mniej wyraziste, jakby nieśmiałe brzoskwinie. A także kwaskawe pomarańcze deserowe i bardziej egzotyczna karambola. Daleko w tle przemknęły jakieś czerwone - może maliny i odrobina cierpkich wiśni, a jednak z pudrowo-liofilizowanym zacięciem. I drobną, słodką wytrawnością robiącą aluzję do gotowanego buraka?

Z kolei za sprawą śmietankowej nuty, morele i brzoskwinie trochę się mieszały, sugerując jakiś śmietankowy, jogurtowy deser z dżemowatą masą z nich.

Drewno, w tym konkretnie słodkie, jakby orientalne sandałowe, po przemieszaniu się z przyprawami poszło w nieco bardziej palony klimat. W nim odnalazły się też prażone, jakby naturalnie słodko-słonawe pistacje i chyba troszeczkę orzechów brazylijskich.

Gorzkość odrobinę wzrosła, niosąc dym... jakby dym unoszący się z opisanego drewna. Z dymu wyłoniły się tytoń i tabaka, też dbające o gorzkość. Czułam jednak też bardzo wysoką słodycz palonego karmelu czy raczej karmelizowania... acz tym razem jakby orzechy karmelizowane w przyprawach.

W posmaku została właśnie gorzkość dymu i sporo drewna, nieco odymionego. Do tego słodko-ostre, nieco wytrawne, ale już niejednoznaczne przyprawy i korzenne ciepło. Przeplótł to soczysty kwasek żółtych owoców z egzotycznym, cierpkim motywem niezbyt dojrzałej karamboli.

Całość wyszła ciekawie i smacznie, choć za słodko, za łagodnie. Gorzkość była niska. Drewno, dym i trochę orzechów (głownie pistacji) ciekawie łączyły się z przyprawami korzennymi, ciepło-słodkimi choć i wytrawniejszymi, jakie wydały mi się rozmaryn, goździki i cynamon. Kwaśność była subtelna, ale sporo wniosła. Morele, karambola, mango i brzoskwinie połączyły kwasek ze słodyczą karmelu i kwiatów (tych głównie na początku). Właśnie kwasek wplótł też nieco mleczności, śmietanę dokładniej.

Od razu przypomniała mi korzenną, żółto-egzotycznie owocową z przebłyskiem czerwonych owoców, kwiatowo-karmelowo słodką i paloną, jakby nabiałową Aruntam Sensory Chocolate 72% Peru Bio Dark Chocolate Piura Albino. Zawarły w sobie sporo podobnych nut, ale różniły się - Aruntam odznaczała się nutą śliwkowej konfitury z chili, a jej słodycz wyszła lżejsza, ulotna. Obie były bardzo łagodne, delikatne - dla mnie zbyt. Przy czym słodycz Orfeve, mimo wyższej zawartości kakao, wydała mi się jakaś cięższa, a przez to bardziej dająca się we znaki.


ocena: 7/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 597 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

czwartek, 23 listopada 2023

Orfeve L’Esterre 80% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island ciemna z Grenady

Po przecukrzonej Orfeve L’Esterre 70% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island, w której niewątpliwie krył się potencjał i ciekawe nuty, dzisiaj prezentowana tabliczka bardzo mnie zaciekawiła. Niecodzienne wątki mogły się bowiem lepiej rozwinąć, gdy miazgę obdarto z rządzącej się cukrowości. Chyba że... producent nie wie, jak obchodzić się z kakao? Liczyłam, że nie w tym problem, acz wielkich nadziei, że bardzo pozytywnie się zdziwię, nie żywiłam. Tę tabliczkę wykonano z kakao ze zbioru 2021, któe prażono 56 minut w 112 stopniach Celsjusza. Konszowanie trwało 68 godzin, a dojrzewanie 14 dni. Są to więc inne wartości niż w przypadku 70%. Dostosowywanie obróbki do zawartości sugerowało, że producent wie, co robi. Ma jakieś konkretne założenie. A jak ze smakiem?

Orfeve L’Esterre 80% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao trinitario z Grenady z parafii Saint Andrew, z plantacji L’Esterre; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam wytrawny zapach gotującej się fasoli i grochu o podwyższonej, ale jakby naturalnej słodyczy i słodkiego miodu. Do głowy przyszedł mi miód fasolowy albo inny słodki, acz z pewną wytrawnością. Wszystko to mieszało się z roślinną rześkością. Czułam też świeże surowe orzechy, choć nie umiałam ich nazwać. Mimo miodowości, słodycz była niska. Wydawało się, że jedynie musnęła silny, owocowy splot opierający się na soczyście kwaśnej marakui i nektarynce. Towarzyszył im banan i słodko-kwaśne czerwone pestkowce (czereśnie?). Wszystko zwieńczyła subtelna palona gorzkość.

Tabliczka sprawiała wrażenie kremowej, acz bardzo masywnej i trochę suchawej. Przy łamaniu trzaskała bardzo głośno właśnie w masywnym i suchawym niczym wyschnięty krem, kontekście. Nie zważała na linie podziału.
W ustach rozpływała się powoli, długo zachowując kształt, ale łatwo mięknąc. Była tłusto-mazista i lepka. Zawarła w sobie lekką kremowość śmietanki, a z czasem zdradzała drobną chropowatość. Pokrywała podniebienie konkretnie i dość oleiście, a znikała właśnie mieszając oleistość z soczystością.

W smaku od początku czułam wyraźną słodycz miodowego ciasta zrobionego na bazie fasoli. Wytrawny motyw gotowanych strączków wydawał się na stałe scalony ze słodyczą, przez co pomyślałam o miodzie fasolowym. W ciągu kolejnych sekund pomyślałam o tej czekoladzie jako o bardzo roślinnej.

Świeżej, zielonej... Słodycz nieco wzrosła, choć i tak była stonowana. Do ciasta i fasoli (i grochu?) dołączyły banany. Częściowo były jednak jeszcze niedojrzałe i zielone. Trochę cierpkie. W słodko-roślinnym splocie pojawił się słodko-rześki syrop... może z agawy? Albo wyjątkowo roślinnie smakujący miód z odrobiną cierpkości.

Odnotowałam kwaśność. Zapowiedziała owoce, choć nie wyrywała się na przód. Marakuja mieszała się ze słodko-kwaskawą... nektarynką? I czymś czerwonym pestkowym? Owoce spokojnie rozwijały się w tle. Do głowy przyszedł mi kwaśny roślinny, wegański zamiennik jogurtu owocowego.

Zaraz pojawiła się też gorzkość. Reprezentowała palono-pieczoną nutę, przez co przełożyła się na wyobrażenie o nieco przypalonym cieście. I niewątpliwie kakaowym. Jakieś fasolowe, posłodzone miodem i bananami zdrowe brownie?

Po nim bardzo wyraźnie rozbrzmiała cierpkość ziemi. Czarna, wilgotna ziemia porastana przez zielone, pokryte rosą - albo nawet po porannym deszczu - rośliny mieszła się z orzechami włoskimi i pekan. Zaraz jednak to pekany wyrwały się na przód, łącząc goryczkę skórek orzechowych z tłustą orzechowością. Stanowiły przez długi czas bardzo istotny element kompozycji.

Ta właśnie orzechowa tłustość po zetknięciu z soczystą kwaśnością zaobfitowała w mnóstwo wegańskiej, zrobionej z orzechów (pekan?) kwaśnej śmietany. Po tym, jak rozeszła się jej spora fala, nieco osłabła. Wrócił natomiast wegański - pekanowy już teraz? - jogurt owocowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa z cierpkości wyłoniła się zielona herbata. Świeżość i rośliny doprawiły ją nieco anyżem, lukrecją. I wkroiły plaster cytryny?

Owocowa kwaśność rozwinęła się. Kwaśność marakui podkręciła cytryna. Nektarynka... umocniła się, łącząc kwaśność ze słodyczą. Tę z kolei podniosły banany. Już nie tylko niedojrzałe, ale i sporo dojrzałych; mieszanka. Owocowy wątek był bardzo egzotyczny.

Owoce z poważniejszymi nutami połączyła goryczkowato-cierpka skórka cytryny. Poprzez nią i do owoców dobiegła jakby roślinna słodycz miodu (fasolowego?) oraz agawy... wspartych lukrecją. Nie była to jednak nawet ostrość, a sugestia. Znowu pomyślałam o cieście słodzonym miodem i bananami. Niewątpliwie słodkimi. Bananowo-fasolowe brownie podkreśliło paloność.

W tle owoce nieco się zmieniły. Żółte trochę przycichły. Została marakuja, szukając innego towarzystwa. Natknęła się na słodko-kwaskawe w niemal winny, wiśniowy sposób czereśnie (odmianę kordia?), albo może też same cierpkawe wiśnie z pojedynczymi cytrynowymi przebłyskami i... cierpkie kiwi? Ono wpisywało się w zieloności...

A jednak na końcówce cierpka zieloność wyszła już bardzo delikatnie. Banany jakby dojrzały, a na przód wybiegło nieco przypalone zdrowe brownie, tym razem jeszcze na pewno ze sporą ilością pekanów, a także palony karmel, zrobiony z miodu i syropu z agawy. Chyba podane z kwaskowatą wege śmietanką, też z pekanów.

W posmaku został banan, ale znów jakby mniej dojrzały. Już słodki, ale też trochę cierpkawy... i cierpkość zielonej herbaty oraz skórek pekanów, zmieszana z cierpko-kwaśnymi i egzotycznymi żółtymi owocami, może echem "winno-wiśniowej" czereśni kordia i słodyczą fasolowo-kakaowego ciasta. Całość wydawała się roślinnie-chłodna.

Czekolada smakowała mi i wydała się ciekawa - to przeważyło, że nie 8, a 9. Gorzko-kwaśna kompozycja zawarła sporo orzechów pekan, trochę włoskich, fasolę, strączkowość - głównie jako zdrowe brownie - a także mnóstwo owoców: marakui, bananów (o różnym stopniu dojrzałości), czereśni (jakby charakterniejszych, winnych), nektarynek z cytrynowym podkręceniem. Myśli o fasolowym miodzie czy wege śmietanie z pekanów były bardzo zaskakujące. Chłodno-roślinna warstwa przełożyła się na nuty zielonej herbaty, jej cierpkość i chłodek lukrecji. Również ciekawe.

Przypominała Orfeve L’Esterre 70% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island pod względem nut, ale nie efektu - dzisiaj prezentowana okazała się znacznie smaczniejsza. Wyszła po prostu jak jej mniej słodka, a bardziej gorzko-kwaśna wersja. Wyraźna wytrawność fasoli, ciasto na bazie fasoli, ziemia i herbata zielona występujące w obu, w przypadku dzisiaj opisywanej wzbogaciły się o rozwiniętą nutę orzechów włoskich i pekan (słabszą w podlinkowanej). Banany w 80% wydawały się niedojrzałe i cierpkawe w momencie gdy w 70% zasładzały. Owoce, w tym marakuja występująca w obu, pozwoliły sobie na upuszczenie kwaśności. Owocowy wątek w dzisiejszej był o wiele istotniejszy.
Zaprezentowana dziś 80% smakowała mi bardziej, choć i tak w sobie nie rozkochała.


ocena: 9/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 602 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

wtorek, 21 listopada 2023

Orfeve L’Esterre 70% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island ciemna z Grenady

Pomyślałam, że z Grenady to nawet ja zjadłam mało czekolad. Ta więc ciekawiła podwójnie, bo nie dość, że miałam ją niedługo porównać z siostrą o zawartości kakao wyższej o 10%, to jeszcze sam region był niecodzienny (przy okazji tej czekolady po raz pierwszy zetknęłam się z oficjalnym podziałem administracyjnym na parafie, nie np. na prowincje).  Z Grenady jadłam naprawdę niewiele czekolad, a o samym regionie wiedziałam niewiele. Na stronie Orfeve przeczytałam, że położona blisko Wenezueli Grenada nazywana jest "wyspą przypraw", a kakao na tamtejszych wulkanicznych hodowane od 1714 roku. A konkretnie posiadłość L’Esterre, na której jest plantacja kakao, należy do  rodziny Ramdhanny od 70 lat. Nie wiem jednak, od kiedy zajmują się oni hodowlą kakao. Wiem, że oprócz niego uprawiają gałkę muszkatołową. Jedno i drugie organicznie. O kakao wiadomo, że jest zbierane podczas pory suchej, czyli od listopada do kwietnia. Następnie suszy się na słońcu od 6 do 7 dni, a potem fermentuje od 7 do 8 dni (ta informacja jest ze strony producenta). Prażenie trwa 42 minuty w 102 stopniach Celsjusza, a konszowanie 72 godziny. Na opakowaniu znalazłam informację, że dojrzewanie kakao trwało dni 14 (nie wiem, czy chodzi o to samo, co fermentacja?). To o zbiorze z 2022.

Orfeve L’Esterre 70% Noir de Noir / Extra Fine Grenada Island to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Grenady z parafii Saint Andrew, z plantacji L’Esterre; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu uderzył mnie wytrawny zapach fasoli, ogólnie strączków z lekką cierpkością zielonej herbaty, wpisany w złożoną roślinność, świeżość. Pomyślałam o zielonych, masywnych liściach pokrytych rosą. Wyraźnie czułam też owoce i nienachalną słodycz, zapewnioną przez zielonkawego banana. Istotny był kwasek marakujowo-porzeczkowy. Wydawało mi się, że chwilami wyprzedzał strączkowość. Bardziej jednak niż soczysta, kompozycja była świeżo-wilgotna.

Tabliczka wyglądała na kremową i tłustą, przy czym jej struktura w dotyku też o tym świadczyła. Łamała się z głośnym trzaskiem, świadczącym o masywności.  Nie przejmowała się zbytnio liniami podziału.
W ustach szybko okazała się ochoczo mięknąca, mimo że zachowywała kształt. Rozpływała się w tempie średnim, coraz bardziej kojarząc się z tłusto mleczną czekoladą. Odznaczała się jakby powierzchowną gładkością i kremowością. Wydała mi się lekko maziście-lepkawa, a z czasem jakby... z ukrytą chropowatością? Znikała rzadkawo mlecznie.

W smaku w pierwszej sekundzie poczułam w miarę stonowaną słodycz, kojarzącą się z bardzo roślinnym, niemal "zielonym smakowo" miodem czy syropem z agawy, rosą z echem fasolowej wytrawności.

Po chwili jednak słodycz dosłownie uderzyła. Usta wypełniła mi niemal słodziuteńkość, łącząca miękkie, bardzo dojrzałe banany i jasny miód, które prędko aż zadrapały w gardle. Słodycz rosła, ocierając się o przesadę. Pojawił się w niej jednak lekko palony akcent, przekładający się na myśl o karmelizowanym miodzie.

W tym czasie wytrawniejsza, strączkowa nuta zyskała jeszcze pewną cierpkość. Może... to była odrobinka zielonej herbaty? Oczami wyobraźni zobaczyłam liście... świeże i zielone, masywne, pokryte jakąś "miodową rosą" (coś nieistniejącego, wyobrażenie... coś jak spadź?) i suszone, a naciągające wodę... Parzące się herbaciane liście umocniły się. Do głowy przyszła mi lekko algowa zielona herbata.

Wilgotne i roślinne nuty z czasem przywołały soczystość. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do zasładzająco słodkich miodowych bananów dołączył banan zielonkawy, średnio dojrzały. Słodycz opanowała się trochę, zrobiła się bardziej rześka. I tak jednak trochę męczyła. Znowu pomyślałam o jakimś rześkim, roślinnym słodkim syropie.

Pojawił się kwasek... leciuteńki, ale jednak. Przedstawił się jako marakuja i... coś czerwonego, najpierw trudno było nazwać. Niczym posypane cukrem trzcinowym porzeczki...? Mieszanka czerwonych i białych, ale... za nimi było jeszcze coś kwaskawo-słodkiego. Czereśnie kordia. Gigantyczne, ciemnoczerwone i o lekko winnym podszyciu? Z pewną egzotyką, narzuconą przez marakuję. W pewnym momencie przyszła mi do głowy posłodzona zielona herbata na zimno z sokiem z owoców.

Gdy słodycz nieco się pohamowała, w wytrawniejszym wątku pojawiła się delikatna gorzkość. W zasadzie prawie jej namiastka. Pomyślałam o zdrowym cieście np. z czerwonej fasoli. Zrobionym na bazie fasoli i bananów? Kakaowym lub kakaowo-kawowym... Na pewno w mnóstwem orzechów. Mowa raczej o orzechach włoskich, choć chwilami kompozycja łagodniała, że zmieniały się w pekany.

Na myśl o wypieku przełożyła się palona nutka, jaka pobrzmiewała w słodyczy. Karmelizowany miód i jakby... karmelizowane banany (?) sprawiły, że ogólny kwasek był niski. Mimo że przemknęła też myśl o tym, iż ciasto mogło być zwieńczone odrobinką miąższu marakui. Słodycz pod koniec z kolei mimo wszystko znów jakoś wyległa i aż drapała w gardle.

Po zjedzeniu został posmak słodkiego banana i konkretnie miodowo-bananowego ciasta. Czułam też trochę niejednoznacznych orzechów i kwasek marakui i jakby egzotycznych porzeczek oraz czereśni. Owoce były tak słodkie, że wydawały się aż nieco cukierkowe. Do tego lekki akcent zielonej liściastej herbaty i już nie takie lekkie cierpkie ściągnięcie jak po niej. Doskwierało mi przesłodzenie, przekładające się na drapanie w gardle.

Całość wyszła zasładzająco w nieprzyjemnym sensie, bo aż przytłaczająco. Te słodkie nuty byłyby cudowne, gdyby tylko tak bardzo nie dominowały. Miód, banan, karmelizowanie i ciasto wyszły ciężko mimo całej roślinności. Poskromiły kwaśność, która w ogóle wyszła bardzo delikatnie. Trochę marakui i porzeczek oraz czereśnie pobrzmiewały za słodyczą, a gorzkość prawie się nie pojawiła. Na szczęście była wytrawność, rośliny, ale i one w kontraście do słodyczy nie chwyciły. Intrygująca strączkowa nuta była jednak wyraźna. W czekoladzie czułam więc sporo zacnych nut, ale miałam wrażenie, że nadto narzucała się słodycz i tyle. Gdyby nie ona, nie miałabym się do czego przyczepić. A tak... im więcej jadłam, tym coraz silniejsze miałam wrażenie, że słodycz aż przygłusza poszczególne nuty i np. nawet same banany czy miód gubią się w "po prostu słodyczy".

Czekolada skojarzyła mi się z A.Morin Grenade Arawaks Noir 70%, która też miała nuty fasoli, była w tym sensie wytrawna i roślinna, kojarzyła mi się z rosą, acz podlinkowana była słodka chałwowo i bogatsza w owoce: czereśnie, grejpfruty. Smakowała mi o wiele bardziej, bo tak nie zasładzała.


ocena: 7/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

sobota, 11 listopada 2023

Orfeve Quillabamba 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru ciemna

Jak głosi opis Orfeve, czyli producenta czekolad, które nie zyskały mojego wielkiego uznania, małe miasto Quillabamba jest położone raptem kilka kilometrów od słynnego Machu Picchu, u podnóży Andów. Blisko płynie rzeka Urubamba, dzięki której kakao rośnie tam sobie od czasów Inków. I właśnie ponoć tradycja uprawy kakao jest tam porządnie kultywowana. Pozyskane stamtąd ziarna fermentują w drewnianych skrzyniach i suszą się na słońcu. Brzmiało dobrze. Nie było więc powodów, by miało dobrze nie smakować (mimo bowiem braku szczególnego zachwytu, nie mogę powiedzieć, by tradycyjne, a więc gładkie tabliczki Orfeve były złe). Byłam więc bardzo ciekawa, jak kolejna peruwiańska tabliczka tej marki wyjdzie (w odniesieniu do tych już jedzonych). Z opakowania dowiedziałam się, że jej prażenie trwało 43 minuty w 104 stopniach Celsjusza, a konszowanie 72 godziny. Ziarna kakao dojrzewały minimum 14 dni.

Orfeve Quillabamba 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Chuncho z Peru z prowincji La Convención, z okolic miasta Quillabamba; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam zapach ciemnych owoców oraz kefiru, jogurtu, śmietanki - mieszaniny nabiału (nic konkretnego z wymienionych, wszystkiego po trochu). Zaplątała się lekka wytrawność, przypominająca kukurydziano-orzechowe chrupki. Wyraźnie czułam orzechy arachidowe i laskowe, ale właśnie jako "coś", i to niezbyt słodkiego. A jednak ogółowi słodyczy nie brakowało. Osadziła się w ciemnych, soczystych owocach i miodowo-kwiatowym akcencie. Za ciemnymi owocami, m.in. borówkami amerykańskimi snuły się czerwone porzeczki, dzika róża i chyba trochę jeżyn. Całość zwieńczyły niemal wytrawnie goryczkowate przyprawy: głównie gałka muszkatołowa. Trochę cynamonu i... szczypta pieprzu?

Wyglądająca na kremowo-tłustą tabliczka trzaskała dość głośno w sposób bardzo pełny. Cechowała ją kruchość. Nie łamała się po liniach podziału.
W ustach rozpływała się miękko, w tempie umiarkowanym. Kojarzyła się z tłusto mlecznymi czekoladami, z lekką soczystością w tle. Początkowo i przez długi czas odznaczała się gładką kremowością, w której z czasem jakby kryła się leciuteńka chropowatość. Pod koniec w ogóle zostawiała lekko pyliste wrażenie.

W smaku najpierw uderzyła wysoka i wręcz urocza słodycz. To był łagodny, maślany karmel i bardzo słodkie, niemal słodziuteńkie, borówki amerykańskie. Wielkie i soczyste...

Za słodyczą przemknęła lekka kwaśność owoców, która jednak nie od razu zdecydowała wyłonić się wyraźniej, przed owocową słodycz. Za borówkami wkroczyło sporo innych ciemnych i słodkich owoców: soczyste drobne jagody i niemal czarne granatowe winogrona.

Udało mi się też wyróżnić słodko-kwaskowate, bardzo soczyste jeżyny. Może częściowo niezbyt dojrzałe i podkreślone cytryną? Nagle poczułam wyrazisty sok porzeczkowy, wychodzący na przód nut owocowych. Czarne porzeczki tchnęły soczystą cierpkość i przez moment rządziły kompozycją. Kwaśniejsze owoce po paru chwilach mieszały się ze słodyczą, w dużej mierze ulegając jej w końcu. Nadeszły niemal miodowo-drapiąco słodkie, choć wilgotne i świeże kwiaty.

W świeżości tej pojawiła się egzotyczna nuta bardzo słodkich i bezkreśnie soczyście-rześkich owoców, w tym głównie pitai (tzw. smoczego owocu). Za jej sprawą kwaskawość zmieniła się prawie zupełnie jedynie w rześkość.

Z czasem, wręcz z ociąganiem do powyższych dołączyła gorzkość. Wydała mi się nieco palona, przywodząc na myśl palono-prażone przyprawy. One jakby zawisły w tle. Gorzkość mieszała się z wytrawnieszym, choć niedoprecyzowanym wątkiem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa bardzo znacząco wzrosła słodycz. Wręcz podskoczyła jako zbiór słodkich ciemnych owoców, głównie borówek amerykańskich i winogron oraz kwiatów, acz za nią... znów zakręcił się kwasek. Choć wciąż czułam sporo czarnych porzeczek, tym razem należał raczej do owoców czerwonych, a więc porzeczek, może też dzikiej  róży. Wytrawność, trzymająca się gorzkości, podszepnęła niewiarygodnie słodki od cukru trzcinowego ketchup, acz żaden z owoców tego nie podchwycił. Poczułam za to więcej jeżyn.

Ta wytrawność... nazbierała coraz więcej przypraw: niemal gorzkawego pieprzu, gałki muszkatołowej... Zrobiło się bardziej gorzko właśnie od nich, a także dość pikantnie. Wychwyciłam nawet drobną sugestię ziemi. Cynamon jednak dbał, by i słodycz stała na wysokim poziomie. Ta owocowa i lekko kwiatowa chyliła się ku przesadzie, płynąc jakby obok przypraw, choć... te robiły do niej lekkie wybiegi (poprzez cynamon) i przy okazji lekko przypiekały w język.

Cynamon lepiej poradził sobie, splatając się z karmelem.

Mimo natłoku słodyczy, wytrawniejszy smak nie zanikł. Wręcz przeciwnie. Niby nieco złagodniał, ale wyklarował się jako kukurydziane chrupki orzechowe. Wówczas wyraźnie poczułam chrupki orzechowe, a więc arachidy. Zaraz dołączyły do nich orzechy laskowe, a wtedy już w ogóle zrobiło się łagodniej.

Pojawiła się maślaność i wręcz śmietankowa nuta. Coś mlecznego... jeszcze jogurt? Przypomniał kompozycji o kwasku, choć słodycz ani myślała odpuścić. Pomyślałam o posłodzonym miodem jogurcie z jagodami i czarnymi porzeczkami. Nieco wzmocniła je kropelka czy dwie cytryny.

Po zjedzeniu został posmak karmelu maślanego, przekładającego się na lekkie ciepłe drapanie przy asyście miodu i kwiatów oraz cynamonu. Czułam też jagody w jogurcie. To także prawie sama rześkość borówek amerykańskich, pitai i chyba echo ciemnych winogron oraz soku porzeczkowego (z czarnych i czerwonych). Na pewno trwała jeszcze goryczka i ostrość przypraw. Raczej gałki muszkatołowej, ale i cynamonu. Tylko że jakby doprawiono nimi karmel i jogurt z owocami.

Całość była smaczna i naprawdę interesująca. Mimo że za słodka, to jeszcze nie tak strasznie, bo w dużej mierze za sprawą rześkich owoców: borówek amerykańskich, jagód, smoczego owocu / pitai, winogron granatowych w towarzystwie kwiatów i maślanego karmelu. Czerwone owoce, jeżyny, sok porzeczkowy i potem na moment same czarne porzeczki oraz akcent cytryny przełożyły się na lekki kwasek i były po prostu naprawdę przyjemne. Mnie kupiły zwłaszcza tak jednoznaczne porzeczki i sok porzeczkowy. Do tego łagodniejsze nuty - wcale nie było to złagodzenie w złym sensie. Nabiał i kukurydziano-orzechowe chrupki mnie odpowiadały. Raczej gorzkie, ciepłe niż ostre przyprawy, dbające o wytrawność też. Gdyby było trochę mniej słodko, byłabym smakiem zachwycona. Konsystencja jednak  mogłaby być lepsza, a więc masywniej gęstsza i dłużej rozpływająca się.


ocena: 8,5/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

wtorek, 24 października 2023

Orfeve Bejofo 75 % Noir de Noir / Extra Fine Madagascar ciemna z Madagaskaru

Jak wspomniałam przy Orfeve Bejofo 75 % Brut de Noir / Crispy Madagascar zdobyłam także wersję zrobioną według tradycyjnej receptury. Po tym, co czułam pod nieprzyjemnymi kryształkami cukru w przypadku wspomnianej, na tę degustację i całe porównanie bardzo się cieszyłam. Wprawdzie nie przeczuwałam najwyższej oceny, ale wiedziałam, że źle nie będzie. Co ciekawe, różniły się nie tylko tym, że w jednej zostawiono nierozpuszczone kryształki cukru, w drugiej nie. Czas konszowania przedstawianej dzisiaj jest o 10 godzin dłuższy (wynosi 72 godziny). Miały za to ten sam czas i temperaturę prażenia (52 minuty w 106 stopniach Celsjusza) oraz dojrzewania ziaren (min. 14 dni).

Orfeve Bejofo 75% Noir de Noir / Extra Fine Madagascar to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Madagaskaru, z regionu Diana, z doliny Sambirano, okolic miasta Ambanji, z plantacji Bejofo; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Otworzywszy, trafiłam na jednoznaczny zapach czarnych porzeczek i wędzony, kojarzący się z drewnem - jakby wędzonym lub do wędzenia - oraz owocami. Na pewno czułam wędzone wiśnie, ale nie tylko. To też wiśnie i rabarbar duszone. Chyba nawet z sugestią alkoholu - wytrawnego czerwonego wina? Do tego odnotowałam trochę malin, czarną porzeczkę... W owocach czerwonych zaplątała się lekka pudrowość. Od niej jednak uwagę odciągało sporo soczystych i goryczkowatych pomarańczy i grejpfrutów. Je podkreśliły przyprawy, też nieco goryczkowate i kwaskawe. Pomyślałam o jakimś soczystym pieprzu, gałce muszkatołowej i kozieradce, ale też jakby korzenno-karmelowych ciastkach, z istotnym pieczono-palonym wątkiem.

Tabliczka wyglądała na kremową. W dotyku właśnie taka, i dość tłustawa, była. Podczas łamania gruba tafla wydawała z siebie średnio głośne, ale jakby pełne trzaski. Nie trzymała się linii podziału, kruszyła się. Mimo twardości, było w niej coś delikatnego.
W ustach rozpływała się miękko, w tempie umiarkowanym. Wydawała się nieco tłusto mleczna i z łatwością rzednąca. Popisała się gładką kremowością. Podniebienie pokryła lekką warstewką, a z czasem przybrała na soczystości.

W smaku przywitała mnie maślano-palona słodycz. Miała charakter łagodny, choć już startowała ze średniego, średnio-wysokiego poziomu.

Tuż za nią smagnęła soczysta kwaśność pomarańczy, której wtórował grejpfrut. Ten rozpoczął rozchodzenie się po ustach gorzkości, wypływając na wierzch kompozycji.

Gorzkość rosła i nabierała odwagi. Poczułam gorzką, wilgotną czarną ziemię, do której dołączyło drewno. Wyobraziłam sobie takie przeznaczone do wędzenia, a już spalone na popiół. Drewno owocowe? Z zamkniętą w nim soczystością. Pomyślałam o wędzonych wiśniach i wiśniowym drewnie.

Soczystość zaobfitowała w grejpfrutowo-cytrynowe tsunami. Cytrusy rozkręciły kwaśność, sok z cytryny zdawał się jeszcze bardziej nasączać ziemię. Rządziły się, że w pewnym momencie ziemia wydała się im aż ulegać.

Słodycz jednak nie zniknęła. Rozwijała się spokojnie i konsekwentnie na tyłach. Trochę rosła, lecz jej charakter stawał się coraz bardziej palono-karmelowy. Maślaności jednak nie wyzbyła się zupełnie... Była, jakby w oddali.

Pomarańcza w udany sposób mieszała owoce właśnie z  tą słodyczą. Dopowiadała jej też integralną goryczkę, co w końcu sprawiło, że karmel wydał mi się właśnie aż do goryczki palony.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwaśność rozwinęła się. Nie, że tak bardzo wzrosła w tym momencie, ale zrobiła się wielopłaszczyznowa, rosnąc nieznacznie. Do cytrusów dołączyło mnóstwo innych owoców: maliny, truskawki, trochę rabarbaru. Zadbały, by obok kwaśności nie zabrakło słodyczy. Niektóre z czerwonych owoców wydały mi się chwilami trochę pudrowe... A jednocześnie pieczono-duszone? Wciąż pobrzmiewały wiśnie... już jednak niekoniecznie wędzone.

Słodycz czerwonych owoców z czasem wyszła ciężej, cierpkość - głównie wiśni - zasugerowała odrobinę czerwonego wina, a po nim pomyślałam o ostrych kwiatach. Wszystko to było słodkie, aż nieco drapiące w gardle (głównie w przypadku większych kęsów czy dopiero po zjedzeniu większości tabliczki).

Gdy owoce czerwone zaprezentowały się ze wszystkich stron, pojawiła się czarna porzeczka. Jeszcze podkręciła cierpkość, a jednak i swoistą słodycz, eliminując lekką pudrowość. Przez pewien czas czarne porzeczki dominowały zupełnie.

Wówczas i gorzkość nasiliła się, a niejasne "ostre kwiaty" zmieniły się w przyprawy. Rześkie jednak i  świeże. Jakby cytrusowy pieprz? Gałka muszkatołowa, kozieradka..? Z racji słodyczy pomyślałam o mocno przypieczonych ciastkach korzenno-karmelowych.

Pod koniec znowu maślaność dała o sobie trochę znać. To na jej tle zarysowały się ostro-goryczkowate przyprawy. Przygłuszyły winne nuty.

Ziemia, jakby nasączona kwaśnym sokiem owoców czerwonych i cytrusów, to wykorzystała i kontrastowo wraz ze spalono-wędzonym, dymnym drewnem zamknęła kompozycję wraz z wręcz przydymionym karmelem.

Po zjedzeniu został posmak owoców - przede wszystkim grejpfruta i cytryny oraz czarnej porzeczki; nieco podduszony, podlany wytrawnym czerwonym winem splot czerwonych i kwaśniejszy rabarbar, a także sporo cierpko-gorzkiej ziemi i wręcz popiołu, w który zmieniło się drewno.

Czekolada bardzo mi smakowała, bo jej ziemistość, spalone drewno, wyrazisty grejpfrut i czarne porzeczki, wiśnie, a do tego przyjemne owoce takie jak rabarbar, maliny, truskawki z winnym echem wpisały się w mój gust, zapewniając gorzkość i soczystą kwaśność. Słodycz trafiona, choć obyłabym się bez pudrowych i nadto maślanych akcentów. Choć konsystencja, tak tłusto-mleczna, jak na ciemno nieco za szybko i za mało gęsto się rozpływająca, to nie mój ideał (za to odjęłam punkt, bo smakowo to może i na 9 wyciąga), to ogół uważam za znacznie lepszy od wersji z kryształkami, w której one po prostu wszystko psują.

Dzisiaj przedstawiana była bardzo podobna do Brut de Noir. To w zasadzie ta sama kompozycja złożona z czarnej ziemi, drewna i węgla, nasączonych mnóstwem owoców: grejpfrutem i pomarańczą oraz truskawkami, rabarbarem, malinami, truskawkami, a w końcu czarnymi porzeczkami. Goryczkowato-cierpkie przyprawy jeszcze bardziej podkreśliły soczystość. Czekolada była właśnie niewiarygodnie soczysta, mocno owocowa i kwaskawa, a jej gorzkości nie rozbijał cukier. Brut de Noir miała istotną nutę ciasta z cukrową kruszonką. A choć także dzisiaj opisywana była karmelowo słodka, wyszła znacznie mniej słodko.


ocena: 8/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 603 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

niedziela, 22 października 2023

Orfeve Bejofo 75 % Brut de Noir / Crispy Madagascar ciemna z Madagaskaru

O tej czekoladzie wspomniałam już przy Orfeve San Ignacio 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru. Otóż w zakup władowałam się zupełnie bezmyślnie. Nie zwróciłam uwagi, że marka ma dwie linie: Noir de Noir i Brut de Noir. Kupiłam 3 ciemne, bo pojawiła się taka możliwość. Zanim jednak którąkolwiek zjadłam, dowiedziałam się, że mogę zamówić kolejne. Wówczas, mając dłuższą listę tabliczek do wyboru, zwróciłam uwagę na ten podział i zaczęłam szukać informacji, o co chodzi. Okazało się, iż linia Brut de Noir po angielsku na stronie producenta nosi nazwę "Crispy". Wystraszyłam się, a kiedy zaczęłam czytać, było już tylko gorzej... Otóż to linia z chrupiącymi kryształkami cukru. Coś, czego w czekoladzie nienawidzę najbardziej! Wciąż trzymała mnie trauma po władowaniu się w parę czekolad typu Modica, a teraz to... na szczęście tylko jedną miałam Orfeve z kryształkami i ani myślałam domawiać kolejne. Zamówiłam za to jej gładką wersję, więc na pocieszenie miałam fakt, iż czeka mnie ciekawe porównanie. Najpierw jednak musiałam uporać się ze zmorą. I wolałam zrobić to w miarę szybko i mieć z głowy.
Dobrze brzmiało, że zrobiono ją z kakao z plantacji Bejofo, gdzie kakao uprawia się od 1920 roku, i skąd ponoć pochodzą ziarna o najsilniejszym aromacie Madagaskaru, więc liczyłam, że może jakoś sobie poradziły z cukrem. O ziarnach w zasadzie wiadomo jeszcze więcej. Na opakowaniu zamieszczono informację, że były prażone 52 minuty w 106 stopniach Celsjusza, dojrzewały min. 14 dni, a całość konszowała 62 godziny.

Orfeve Bejofo 75% Brut de Noir / Crispy Madagascar to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Madagaskaru, z regionu Diana, z doliny Sambirano, okolic miasta Ambanji, z plantacji Bejofo; należąca do linii chrupiącej ("crispy", czyli tabliczek z chrupiącymi kryształkami cukru).

Po otwarciu poczułam wędzony zapach jakby wędzonego drewna, zmieszany z soczyście-goryczkowatą pomarańczą i grejpfrutem. Były słodkie, ale w ciężki sposób. Wtórowały im duszone wiśnie, może jakby kompot z kwaśnych wiśni i... ciasto z maliną i rabarbarem? Z przypaloną, goryczkowatą kruszonką? W głowie siedziała mi wędzona wiśnia... Może też pojedyncze czarne porzeczki? A do tego sporo ziemi i goryczkowato-kwaskawe przyprawy - kozieradka? Chyba też gałka muszkatołowa. Mimo gorzko-kwaśnej bazy, kompozycja zawarła także sporo słodyczy karmelu. Zwłaszcza po podziale przepływał przez resztę nut odważnie.

Gruba i lśniąca tabliczka już w dotyku była lekko kremowa, ale nie tłusta, a z domniemaną pylistością. Na spodzie widać sporo dużych kryształków zatopionych w czekoladzie. Łamała się ze średnio głośnym trzaskiem, mimo że była bardzo twarda. Słychać przy tym skrzypnięcio-chrupnięcia cukru. Była krucha, z racji obecności dodatku cukru sypała się na wszystkie strony. W przekroju widać bardzo dużo wielkich kryształków.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanie szybkawym, prędko mięknąc. Była minimalnie tłusta w mleczny sposób i bardzo soczysta. Łatwo rzedła, a ogólne rozpuszczanie się przyspieszały i jakby wodniście rozbijały kryształki cukru.
Po paru chwilach wyłaniały się z czekoladowej toni, były wyczuwalne na języku i drapały go oraz podniebienie. To dość spore kryształki. Dodano ich bardzo dużo. Zostawały, choć już oczywiście częściowo rozpuszczone, dłużej niż sama czekolada.
Wtedy oczywiście okazały się chrupiące, jak to cukier. Albo go zostawiałam na koniec (przeważnie), albo chwilami podgryzałam jakby obok "czekolady" już w trakcie rozpływania się tego. Jak już został na koniec, które kryształki mogłam, wybierałam z ust. I tak jednak po zjedzeniu połowy czułam, że podniebienie i język są niemiło podrapane.

W smaku najpierw rozeszła się wyrazista, ziemista gorzkość. Pomyślałam o wręcz mokrej, a nie tylko wilgotnej, czarnej ziemi. Podążało za nią spalone na węgiel drewno. Rozszedł się właśnie też sam węgiel i popiół... Trzymał się go jeszcze dym. Do tego drewno wędzone...? I dym do wędzenia czegoś... Pomyślałam o drewnie z drzew owocowych np. wiśniowych i wędzenie na nim...

Polała się grejpfrutowa, soczysta goryczka. Cierpkawego cytrusa zaraz osłodziły wiśniowe i malinowo-truskawkowe kompoty. Mimo słodyczy, też popisały się kwaśnością.

Bardzo szybko raz i drugi na języku odnotowałam po prostu cukier. Cukier raz po raz przecinał kompozycję jak mieczem. Wprowadził słodycz. Poniekąd płynęła w miarę spokojnie, prezentując palony karmel.

Goryczkowato-kwaśny sok grejpfruta jeszcze nasączał ziemię. Pomogła mu pomarańcza, acz jakby wędzona? Duszona? Cierpki dżem z pomarańczy kręcił się przy grejpfrucie.

Karmel wydawał się w dużej mierze także wmieszany w ziemię. Ta słodycz była na stonowanym poziomie. Słodycz jakby karmelowego cukru jednak wyskakiwała, bardzo przyciągając uwagę. W zasadzie na sekundę-dwie za każdym razem odciągała uwagę od bazy.

By następnie okazało się, że podbija ona kwaśność owoców.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wśród czerwonych owoców przemknął kwaśny rabarbar. Pomyślałam o truskawkowo-malinowym cieście z niezbyt dojrzałych owoców z rabarbarem... I skrzącą się od cukru trzcinowego kruszonką. Cukier nie dawał bowiem o sobie zapomnieć.

Gdy cukier rozpuszczał się wraz z czekoladą, od kryształków rozchodził się smak jakby przydymionego cukru - ewidentnie był to charakterniejszy, nieco mniej od białego słodki, cukier trzcinowy. I tak jednak w kompozycji wyszedł dziwnie "odstająco". Bardzo się rządził. Wydawało się, że to on dyktuje, które nuty mogą się odezwać, a które muszą się wstrzymać. Kontrastowo podbijał nie tylko nuty kwaśnych owoców.

Przemknęła mi jeszcze czarna porzeczka, a już na pierwszy plan zaglądały dym, popiół i mnóstwo wilgotnej, czarnej ziemi. Jak rozpoczęły występ dosadnie, ale spokojnie, tak po czasie wydały się nabierać mocy i zdecydowania. Rozkręcały się... za sprawą soczystości?

I w nich znalazła się kwaśność... wyłuskała z dymu kwasek - znowu pomyślałam o drewnie do wędzenia, wędzeniu, a po chwili poczułam kwaskawo-cierpkie, goryczkowate przyprawy, w tym kozieradkę. Może też trochę gałki muszkatołowej, pieprz... Przyprawiony na ostro dżem cytrusowy? Albo pieprzny wiśniowo-grejpfrutowy, podkręcony jeszcze kwaśniejszym rabarbarem wypiek? Wciąż na pewno z cukrową kruszonką.

Pod koniec, gdy czekolada prawie znikała, a w ustach było pełno cukru, wydał mi się karmelowo-przydymiony i lekko kwiatowy, co pozwoliło na utrzymanie się na placu boju porzeczkom, jednak z czasem zniknęły i one.

Kryształki jakby wypychały z ust smak czekolady, serwując po prostu smak cukru trzcinowego, specyficznie "przydymiono karmelowy". Może nie zasładzały, bo smak ogólnie był wyważony, ale to dziwne uczucie.

Po zjedzeniu czułam posmak czarnych porzeczek i wiśni, może podkręconych rabarbarem i niedojrzałą maliną, ale też trochę goryczkowato-cierpkiego grejpfruta. Do tego smakowitą, wyrazistą ziemistość i dosadnie gorzki popiół, szczyptę przypraw. Byłoby przyjemnie, gdyby nie posmak cukru trzcinowego po prostu. W takiej ilości, że nawet to, jaki to cukier trochę uciekało. Mimo karmelowo-przydymionego echa, było to osobliwie denerwujące, acz nawet nie drapiące.

Całość uważam za jeszcze nie całkiem beznadziejną, ale bardzo denerwującą. Ciekawe nuty grejpfruta, wiśniowego kompotu, malinowo-rabarbarowego ciasta i czarnych porzeczek, ogrom ziemi, dymu, popiołu i wędzonego drewna z karmelową słodyczą mogłyby wyjść smacznie, ale wszystko zepsuł ogrom kryształków, odciągających uwagę od smaku czekolady... sobą. Czułam się, jakbym dosłownie do każdego kęsa przyjemnej czekolady sypała do ust łyżeczkę wielkich kryształków cukru. Czuć, że w zasadzie bazowo czekolada była smaczna, ale takie najeżenie cukrem odebrało radość z jedzenia. Nawet Sabadi typu Modica miały w sobie mniej kryształków. Orfeve przesadziło, więc biorąc pod uwagę, że nawet ze zniżką wychodzi 2 razy drożej od Sabadi, oceniam surowiej - nie "bo ja nie lubię". Czuję, że nawet kryształki da się bardziej z głową zrobić. I co z tego, że nawet nie było za słodko, a przyjemnie kwaśno-gorzko, skoro było denerwująco cukrowo? Kontrastowo w złym tego słowa znaczeniu. Jak już tak bardzo chcieli zrobić czekoladę z kryształkami, to zdecydowanie powinni ich dać mniej. Mimo szczerych chęci, bo bazowo smaczna, nie dałam rady zjeść nawet połowy - 39 gramów poszło do Mamy.

Mama pierwszego dnia zjadła mały kawałek, drugiego pozostałą resztę. Opisała: "czekolada bardzo, bardzo mi smakowała, bo miała w sobie taką cudowną kwaśność, a ja ostatnio w jedzeniu szukam takiej dobrej kwaśności. Nie umiem co prawda konkretnych nut ponazywać, ale ona była taka rześka i przyjemna. Ogólnie nie było to dla mnie za gorzkie czy za słodkie, a cukier i taka konsystencja mi nie przeszkadzały. Nawet dobrze, że tak szybko się to rozpuszczało, bo ja akurat nie lubię, jak czekolady - zwłaszcza ciemne - rozpływają się tak strasznie długo. Na pewno jednak nie jest warta swojej ceny, rzeczywiście, jak pomyślę o czekoladach takich do degustacji, by coś w nich poczuć, inaczej bym się za to zabrała. W tej cenie na pewno jest mnóstwo o wiele lepszych. Taki cukier w kryształkach według mnie nic a nic, żadnych nut na pewno nie podkreśla czy nie wydobywa. Chyba że tylko kontrast wprowadza".


ocena: 6/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy

wtorek, 26 września 2023

Orfeve San Ignacio 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru ciemna

Ze szwajcarską marką Orfève nigdy nie miałam do czynienia i nawet o niej nie słyszałam. Opakowania wyglądały na bardzo ekskluzywne, a oferta przedstawiała się ciekawie, stąd postanowiłam swoje kręgi poszerzyć i gdy pojawiła się możliwość zakupienia ich czekolad, zrobiłam to. Marka jednak zdążyła mi podpaść, nim jeszcze cokolwiek zjadłam (o tym jednak rozpiszę się przy tabliczce, której to dotyczy). Przede wszystkim przyszło mi się za nią wziąć szybciej, niż myślałam, bo w Sekretach Czekolady pojawiła się możliwość kupienia kolejnych, a nie miałam zamiaru nakupować mnóstwa zupełnie nieznanych, a drogich produktów. Padło na tę z kumulacji powodów. Przede wszystkim, Peru to region, który dobrze smakowo znam - opcja stamtąd pozwala na wczucie się w specyfikę marki (o ile jakaś jest). Jednak... gdy ją kupowałam, region nie był aż tak istotny, a i tak pozytywnie mi się kojarzyła. Słowo "Ignacio" kojarzyło mi się z ogniem od łacińskiego "ignis", ogień, a ten jakoś tak... z motywem smoków, ziejącymi ogniem, wulkanami. O proszę, i to ładnie łączy się z wulkanicznym Peru. Peruwiańska prowincja San Ignacio leży blisko doliny rzeki Marañon, nieopodal której są strome kaniony. Położony tam obszar hodowli kakao został w 2010 objęty projektem, mającym na celu zachowanie naturalnego stanu i wsparcia 400 farmerów-właścicielu, którzy to wzorcowo kultywują dokładną uprawę. Orfeve pisze, że dopiero po kilku latach eksperymentów opracowano ścisły protokół fermentacji i suszenia, według których robi się te czekolady. Wszystko, by maksymalnie wydobyć niezwykle delikatne aromaty tego wyjątkowego kakao.

Orfeve San Ignacio 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Puro Nacional Nativo z Peru, z prowincji San Ignacio, z okolic miasta Cajamarca; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam intensywny, słodki zapach wiśni i czereśni, przełamany leciutkim kwaskiem. Nieśmiało w oddali mignął jakiś właśnie słodko-kwaśny, niedookreślony cytrus. W trakcie degustacji raz po raz przemknęła mi mandarynka. Na pewno czułam też intensywną słodycz karmelu maślanego... lub raczej budyniu karmelowego. Ogólnie kompozycja wydała mi się dość budyniowa, jednak że też mocno soczysta... Z czasem pomyślałam o bardzo słodkim bananie i budyniu bananowym albo cieśnie "bananowym chlebku". Wszystko to wieńczyły kwiaty, a o szlachetność i drobną wytrawność zabiegały lekko prażone orzechy laskowe.

Gruba tabliczka lśniła i sugerowała kremowość już z wyglądu. Na dotyk utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest bardzo tłusta i kremowa.
Łamana, wydawała z siebie raczej średnio głośnie pyknięcia niż trzaski, świadczące o gęstości i pełni. Nie łamała się po liniach podziału, trochę się kruszyła. Była twarda, a zarazem delikatna. Przy odgryzaniu kęsa wydawała się miękka.
I właśnie jako miękka dała się poznać w ustach. Rozpływała się w tempie umiarkowanym, umiarkowanie szybkim (jak na ciemną), wykazując wysoką tłustość mleka. Rzedła właśnie w mleczny sposób, wplatając w jakby tłuste mleko soczystość. Była gładka i bardzo kremowa, a podniebienie pokrywała gładką warstewką. Gładka... choć jakby pod gładką otoczką kryła lekką chropowatość? Znikała dość rzadko, zostawiając nieco suchsze wspomnienie.

W smaku od pierwszych sekund czułam, jakbym miała do czynienia z ciemną mleczną czekoladą. W mig usta zalało mi tsunami mleka i wizja mleka wiejskiego oraz łąki, pastwiska. Z zieloną, świeżą trawą i mnóstwem kwiatów. Kwiaty były to drobne, polne, łąkowe. I wchodzące w motyw miodu wielokwiatowego.

Mleczność szybko wzbogaciła się o słodycz obfitując w naturalny, bardzo mleczno-maślany karmel, a także budyń na tłustym mleku. Budyń karmelowy? Albo po prostu śmietankowy.

Leciuteńka gorzkość niepewnie zbadała grunt, zaznaczyła, że i ona chciałaby się pojawić...

Lecz słodycz i mleczność niespecjalnie zwracały na nią uwagę. Czułam coraz więcej karmelowego budyniu i nut słodkości, w tym ciasta "chlebka". Takiego w dodatku przełożonego kremem budyniowym. Chlebek był to... bananowy! Otóż w słodyczy pojawiła się też całkiem wysoka soczystość.

Banan połączył ze słodkościami kwiaty, także głównie słodkie. Coraz więcej myśli zaczęło obracać się wokół miodu kwiatowego.

Gorzkość mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nieco się nasiliła, a obok niej pojawiły się orzechy laskowe. Lekko prażone, z zachowanymi skórkami. Pomogły jej, rozpędzając troszeczkę słodycz. Orzechy... jakby przybyły z łąk i pastwisk. Stała za nimi też lekko siankowa nuta, a część kwiatów zmieniła się w charakterniejsze zioła. Ich słodycz wydała mi się ostra.

Gorzkość jeszcze trochę wzrosła, serwując odrobinę ziemi. Pomogły jej się przebić suszone, goryczkowato-cierpkie płatki kwiatów - raczej suszone. Suszone, może trochę zawilgocone, bo... dodane do jakiegoś budyniu?

Ogólna słodycz, ta budyniowo-karmelowa, choć od połowy już tak nie rosła, cały czas była wysoka. Szybko z łatwością trochę zasładzała, czym męczyła i drapała.

Zmienił się jednak częściowo jej wydźwięk. Po soczystości bananów przyszła kolej na soczystość nieco bardziej kwaskawą. Pomyślałam o słodkich czereśniach żółtych i jasnoczerwonych, które to kryją tylko odrobinę kwasku. Kwasku, o który zaczęły zabiegać pojedyncze wiśnie i cytrusowe podszepty. Słodko-kwaskawych mandarynek? Budyń został przełamany lekką nutą owoców i urozmaicony charakterniejszymi kwiatami.

A jednak ta karmelowa budyniowość utrzymała się niemal do końca, że degustację kończyłam z wizją zasłodzonego miodem budyniu o owocowej nutce, posypanego sowicie lekko prażonymi orzechami laskowymi i płatkami kwiatów, wilgotniejącymi od bazowo mlecznej, karmelowej masy.

Po zjedzeniu posmak ostał się jednak raczej gorzki, bardzo orzechowy i lekko ziemisty. Czułam słodkie zioła, ozdobione kwiatami. Niby słodko-drapiące, acz z pewną ostrością. Słodycz trzymała się raczej mlecznego, budyniowego karmelu. I kwiatów, w tym suszonych, charakterniejszych. W posmaku zostało też trochę kwasku jako czereśnie i mandarynki. Oprócz tego czułam drapanie w gardle - powiedziałabym, że miodu.

Całość wydała mi się taka... "słodziusia i tłuściusia", co w moim rozumieniu nie jest pozytywem. Gorzkości mi brakowało, a odrobina ziemi i orzechy laskowe choć przyjemnie, to były za bardzo przytłumione ogromem słodkiego budyniu karmelowego. Czekolada miała jak dla mnie za bardzo mleczny wydźwięk i taką kumulację intensywnej słodyczy, że aż drapała i prawie mdliła. Łąka i pole pełne kwiatów, odrobinka jasnych czereśni i bananów na szczęście uprzyjemniały słodycz, jednak nie na tyle, by miała się szczególnie podobać. Kompozycja była niby dobra, ale z wieloma zastrzeżeniami tak męcząca - acz subiektywnie dokładnie mnie - tą swoją słodyczą, że aż raz czy drugi miałam ochotę wystawić jej 6.
Czuję, że taka "słodziusiość" to specyfika marki, ale to się zobaczy... Nie skreślam, ale nie nastawiam się, że bardzo się z nią polubię.


ocena: 7/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 595 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy