sobota, 11 listopada 2023

Orfeve Quillabamba 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru ciemna

Jak głosi opis Orfeve, czyli producenta czekolad, które nie zyskały mojego wielkiego uznania, małe miasto Quillabamba jest położone raptem kilka kilometrów od słynnego Machu Picchu, u podnóży Andów. Blisko płynie rzeka Urubamba, dzięki której kakao rośnie tam sobie od czasów Inków. I właśnie ponoć tradycja uprawy kakao jest tam porządnie kultywowana. Pozyskane stamtąd ziarna fermentują w drewnianych skrzyniach i suszą się na słońcu. Brzmiało dobrze. Nie było więc powodów, by miało dobrze nie smakować (mimo bowiem braku szczególnego zachwytu, nie mogę powiedzieć, by tradycyjne, a więc gładkie tabliczki Orfeve były złe). Byłam więc bardzo ciekawa, jak kolejna peruwiańska tabliczka tej marki wyjdzie (w odniesieniu do tych już jedzonych). Z opakowania dowiedziałam się, że jej prażenie trwało 43 minuty w 104 stopniach Celsjusza, a konszowanie 72 godziny. Ziarna kakao dojrzewały minimum 14 dni.

Orfeve Quillabamba 70% Noir de Noir / Extra Fine Peru to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Chuncho z Peru z prowincji La Convención, z okolic miasta Quillabamba; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam zapach ciemnych owoców oraz kefiru, jogurtu, śmietanki - mieszaniny nabiału (nic konkretnego z wymienionych, wszystkiego po trochu). Zaplątała się lekka wytrawność, przypominająca kukurydziano-orzechowe chrupki. Wyraźnie czułam orzechy arachidowe i laskowe, ale właśnie jako "coś", i to niezbyt słodkiego. A jednak ogółowi słodyczy nie brakowało. Osadziła się w ciemnych, soczystych owocach i miodowo-kwiatowym akcencie. Za ciemnymi owocami, m.in. borówkami amerykańskimi snuły się czerwone porzeczki, dzika róża i chyba trochę jeżyn. Całość zwieńczyły niemal wytrawnie goryczkowate przyprawy: głównie gałka muszkatołowa. Trochę cynamonu i... szczypta pieprzu?

Wyglądająca na kremowo-tłustą tabliczka trzaskała dość głośno w sposób bardzo pełny. Cechowała ją kruchość. Nie łamała się po liniach podziału.
W ustach rozpływała się miękko, w tempie umiarkowanym. Kojarzyła się z tłusto mlecznymi czekoladami, z lekką soczystością w tle. Początkowo i przez długi czas odznaczała się gładką kremowością, w której z czasem jakby kryła się leciuteńka chropowatość. Pod koniec w ogóle zostawiała lekko pyliste wrażenie.

W smaku najpierw uderzyła wysoka i wręcz urocza słodycz. To był łagodny, maślany karmel i bardzo słodkie, niemal słodziuteńkie, borówki amerykańskie. Wielkie i soczyste...

Za słodyczą przemknęła lekka kwaśność owoców, która jednak nie od razu zdecydowała wyłonić się wyraźniej, przed owocową słodycz. Za borówkami wkroczyło sporo innych ciemnych i słodkich owoców: soczyste drobne jagody i niemal czarne granatowe winogrona.

Udało mi się też wyróżnić słodko-kwaskowate, bardzo soczyste jeżyny. Może częściowo niezbyt dojrzałe i podkreślone cytryną? Nagle poczułam wyrazisty sok porzeczkowy, wychodzący na przód nut owocowych. Czarne porzeczki tchnęły soczystą cierpkość i przez moment rządziły kompozycją. Kwaśniejsze owoce po paru chwilach mieszały się ze słodyczą, w dużej mierze ulegając jej w końcu. Nadeszły niemal miodowo-drapiąco słodkie, choć wilgotne i świeże kwiaty.

W świeżości tej pojawiła się egzotyczna nuta bardzo słodkich i bezkreśnie soczyście-rześkich owoców, w tym głównie pitai (tzw. smoczego owocu). Za jej sprawą kwaskawość zmieniła się prawie zupełnie jedynie w rześkość.

Z czasem, wręcz z ociąganiem do powyższych dołączyła gorzkość. Wydała mi się nieco palona, przywodząc na myśl palono-prażone przyprawy. One jakby zawisły w tle. Gorzkość mieszała się z wytrawnieszym, choć niedoprecyzowanym wątkiem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa bardzo znacząco wzrosła słodycz. Wręcz podskoczyła jako zbiór słodkich ciemnych owoców, głównie borówek amerykańskich i winogron oraz kwiatów, acz za nią... znów zakręcił się kwasek. Choć wciąż czułam sporo czarnych porzeczek, tym razem należał raczej do owoców czerwonych, a więc porzeczek, może też dzikiej  róży. Wytrawność, trzymająca się gorzkości, podszepnęła niewiarygodnie słodki od cukru trzcinowego ketchup, acz żaden z owoców tego nie podchwycił. Poczułam za to więcej jeżyn.

Ta wytrawność... nazbierała coraz więcej przypraw: niemal gorzkawego pieprzu, gałki muszkatołowej... Zrobiło się bardziej gorzko właśnie od nich, a także dość pikantnie. Wychwyciłam nawet drobną sugestię ziemi. Cynamon jednak dbał, by i słodycz stała na wysokim poziomie. Ta owocowa i lekko kwiatowa chyliła się ku przesadzie, płynąc jakby obok przypraw, choć... te robiły do niej lekkie wybiegi (poprzez cynamon) i przy okazji lekko przypiekały w język.

Cynamon lepiej poradził sobie, splatając się z karmelem.

Mimo natłoku słodyczy, wytrawniejszy smak nie zanikł. Wręcz przeciwnie. Niby nieco złagodniał, ale wyklarował się jako kukurydziane chrupki orzechowe. Wówczas wyraźnie poczułam chrupki orzechowe, a więc arachidy. Zaraz dołączyły do nich orzechy laskowe, a wtedy już w ogóle zrobiło się łagodniej.

Pojawiła się maślaność i wręcz śmietankowa nuta. Coś mlecznego... jeszcze jogurt? Przypomniał kompozycji o kwasku, choć słodycz ani myślała odpuścić. Pomyślałam o posłodzonym miodem jogurcie z jagodami i czarnymi porzeczkami. Nieco wzmocniła je kropelka czy dwie cytryny.

Po zjedzeniu został posmak karmelu maślanego, przekładającego się na lekkie ciepłe drapanie przy asyście miodu i kwiatów oraz cynamonu. Czułam też jagody w jogurcie. To także prawie sama rześkość borówek amerykańskich, pitai i chyba echo ciemnych winogron oraz soku porzeczkowego (z czarnych i czerwonych). Na pewno trwała jeszcze goryczka i ostrość przypraw. Raczej gałki muszkatołowej, ale i cynamonu. Tylko że jakby doprawiono nimi karmel i jogurt z owocami.

Całość była smaczna i naprawdę interesująca. Mimo że za słodka, to jeszcze nie tak strasznie, bo w dużej mierze za sprawą rześkich owoców: borówek amerykańskich, jagód, smoczego owocu / pitai, winogron granatowych w towarzystwie kwiatów i maślanego karmelu. Czerwone owoce, jeżyny, sok porzeczkowy i potem na moment same czarne porzeczki oraz akcent cytryny przełożyły się na lekki kwasek i były po prostu naprawdę przyjemne. Mnie kupiły zwłaszcza tak jednoznaczne porzeczki i sok porzeczkowy. Do tego łagodniejsze nuty - wcale nie było to złagodzenie w złym sensie. Nabiał i kukurydziano-orzechowe chrupki mnie odpowiadały. Raczej gorzkie, ciepłe niż ostre przyprawy, dbające o wytrawność też. Gdyby było trochę mniej słodko, byłabym smakiem zachwycona. Konsystencja jednak  mogłaby być lepsza, a więc masywniej gęstsza i dłużej rozpływająca się.


ocena: 8,5/10
cena: 59 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.