Interesuję się Japonią, bardzo mi się ten kraj i kultura podobają, mimo że nigdy tam nie byłam i mieszkać tam bym nie chciała. Parę rzeczy jednak wiem, takich z życia, jak np. to, że czekolady w całych tabliczkach się w tym kraju nie przyjęły. Występują raczej w formie minitabliczek albo czekoladek, które na Zachodzie nazywa się często neapolitankami. Nie rozumiem więc niezainteresowania Japończyków czekoladą, ale... jednocześnie zdaję sobie sprawę, że różni ludzie różnie mają. Niewiele więc jadłam japońskich czekolad - jedynie Meiji. Pewnego razu pomyślałam, że odezwę się do dalekiego znajomego, który do Japonii czasem jeździ, czy by mi w wolnej chwili jakiś czystych ciemnych czterech czekolad nie kupił na mój koszt. Zgodził się, aczkolwiek sprawy poszły jakoś dziwnie i... przywiózł mi zestaw czterech tabliczek, pięknie zapakowany, to prawda, ale czekał mnie zawód, bo nie były to cztery różne ciemne, a cztery różne obrazki, cztery tabliczki, ale tylko dwa rodzaje czekolad: tzw. czarna i biała (o tym podziale w Japonii w kolejnym poście). Białych nie lubię, więc na próbowanie tej nie miałam ochoty, ale koniec końców uznałam, że nie mogę nie spróbować, skoro trafiło do mnie coś w zasadzie niedostępnego poza Krajem Kwitnącej Wiśni. Wiem, że tam lubią białą czekoladę. Bo robią ją szczególnie dobrą? Wątpiłam, niemniej chciałam sprawdzić, cóż to. Nie była to też byle jaka biała, a biała w wersji tabliczek producenta Ishiya od bardzo cenionych ciastek oblewanych czekoladą, Shiroi Koibito. Ciastka w ogóle by mnie nie zainteresowały, ale ponoć ludziska się zachwycają (ja dowiedziałam się o nich dopiero robiąc research do tę recenzję)... Czy ta czekolada, mimo że biała, miała szansę zachwycić mnie czymś więcej niż opakowaniem? Te bowiem to cudowne obrazy znanego malarza Hokusai Katsushiki.
Ishiya X Hokusai Chocolate Tablet Shiroi Koibito White to biała czekolada wyprodukowana w Japonii przez koncern Ishiya, wydana w edycji z obrazami Hokusai.
Po otwarciu poczułam pełną, słodką śmietankę, zmieszaną z ciężkim mlekiem w proszku. Ono mieszało się też z jakby... ciężko-stęchławą słodyczą. Ta była wysoka, acz nie czysto cukrowa, a w sposób trochę kojarzący się z serkami homogenizowanymi waniliowymi. Słodzonymi bynajmniej nie naturalną wanilią. Nie był to kuszący zapach, acz tandetnie-tani też nie.
Tabliczka była jedynie twardawa, acz pyliście-tłusta w sposób sugerujący, że zaraz zacznie się topić. Łamała się łatwo bez jakiegokolwiek dźwięku. Blisko było jej do rwania.
W ustach rozpływała się w szybko-umiarkowanym tempie, tłusto i gęstawo. Wykazywała wysoką lepkość. Jako rozlazła masa dosłownie przyklejała się do podniebienia. Była śmietankowo kremowa, trochę maślana i nie za ciężka, a bardzo mleczna. Miękła z łatwością. Przypominała gładką, wręcz nieco śliskawą od tłustości masę mleczną - jakby mleko zagęszczone. Wydawało mi się, iż kryła w sobie lekką pylistość
W smaku od początku czułam ogrom mleka. Przedstawiło się jako mleko naturalne, acz mocno posłodzone. Pomyślałam o mleku skondensowanym, nieco szlachetniejszym mleku z tubki (z nutami samej puszki / tubki) w wariancie wyjściowym (po prostu mlecznym?) i wreszcie o zagęszczonej, słodzonej śmietance.
Słodyczy w kompozycji było całe mnóstwo. Nie była jednak czysto cukrowa, choć cukier czuć. Wydała mi się lekko aspirująca do waniliowej nuty, choć nie była waniliowa.
Słodycz i duet mleka ze śmietanką mknęły w wyścigu. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dopłynął do nich lekko maślany wątek, wprowadzający odległe skojarzenie z serkiem homogenizowanym czystym (nie waniliowym), duszną nutkę... jednak mimo to, na ciężkość się to nie przełożyło.
Słodycz z czasem rosła już nieznacznie, wydawała się leniwa. Cały czas dbała o myśl o mleku z tubki, jednak już i z jakąś nutą... czegoś niedookreślonego. W dodatku posłodzonym nieco przesadnie. Słodycz nie drapała jednak, ani nie męczyła jakoś szczególnie. Wydawała się uzasadniona, jednak to jakby za nią kryło się duszne echo... oleiście-margarynowe? Serkowe?
Po zjedzeniu został posmak cukrowego mleka, któremu kibicował serek homogenizowany. Czułam też dziwną, jakby już duszną, tłustą nutę, której nie umiałam nazwać. Nie była jednak na szczęście bardzo istotna.
Całość wydała mi się nawet dobra. Kompletnie nie w moim typie, bo biała, więc darowałam sobie po dwóch kostkach (ciekawostka: by się upewnić, że obie tabliczki to ta sama czekolada, wzięłam po jednej z każdej tabliczki), jednak w porządku, jak mam myśleć o kompletnie zwykłych, ogólnodostępnych słodyczach. Była dokładnie tym, czym miała być, a więc czystą białą czekoladą, która nie mordowała cukrem (posprawdzałam, ile "w tym cukry" mają inne białe - więcej, bo Ishiya miała 47g na 100g; nie znalazłam żadnej ogólnodostępnej, która miałaby tak mało). Smakowała przyjemnie mlecznie, zrozumiale, niemorderczo słodko. Choć dla mnie ta słodycz była za wysoka, wielbicielom białych, a nie cukru cukrem poganianego, powinna odpowiadać. Ciekawe i całkiem fajne było skojarzenie z mlekiem z tubki czy serkiem homogenizowanym (ten jednak wiązał się już z niedookreśloną, mniej przyjemną nutą). Nie odpowiadała mi jednak tak bardzo tłusto-lepka konsystencja (pewnie wynikająca z dodatku tego "rafinowanego i przetworzonego w Japonii oleju/tłuszczu jadalny", za co odjęłam punkt*). Nie odpychała ani nie budziła skrajnych emocji, ale nie podobała mi się.
Resztę, jako że mnie jak już pisałam znudziła, oddałam Mamie. Obie porównałyśmy ją ze zwykłą białą, którą na potrzebę opisu na szybko Mama kupiła.
Mama zjadła pozostałe obie tabliczki i opisała je: "To chyba niezła biała, której nie mam nic do zarzucenia. Mimo że białe to już nie moja bajka, w dwa dni zjadłam, co dostałam. Słodka jest, ale to biała, a biała ma być słodka. Nie była jednak przecukrzona. Dało się ją zjeść spokojnie i obyło się bez drapania w gardle. Nie podobała mi się taka dziwna, kleista konsystencja, ale nie obrzydzała czy coś. Konsystencja niby nie zła, ale mogłaby być lepsza. Nie czułam w niej żadnych ewidentnie nieprzyjemnych posmaków. Wydała mi się taka czysta, trochę nudna, bez charakteru, ale mleczna i nie zabijająca cukrem. I właśnie, tę japońską zjadłam, a kauflandowej ukrytej Schogetten nie dałam rady przez cukier. Mimo że na smak z charakterem i konsystencję bardziej mi pasowała ta z Kauflandu".
*Olej w czekoladzie inny niż tłuszcz kakaowy normalnie uznałabym za coś bardzo karygodnego, jednak w tym przypadku rozumiem częściowo, ponieważ to czekolada z popularnych w Japonii ciastek z czekoladą. Zakładam więc, że taka bardziej lepko tłusta jako polewa do nich bardziej pasuje (wg producenta? konsumentów? tylko gdybam).
ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: pełne mleko w proszku, cukier, tłuszcz kakaowy, rafinowany i przetworzony olej/tłuszcz jadalny (wyprodukowany w Japonii), emulgator, aromat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.