Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pacari. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pacari. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 stycznia 2024

(Pacari) Paccari Guayas 75 % Cacao ciemna z Ekwadoru

Jakoś straciłam serce do Pacari... Ups, przepraszam! Paccari. Po ich zmianach, a więc po zmianie nazwy na pisaną przez podwójne "c" i pogorszeniu tabliczek, zaczęłam czuć naprawdę spory smutek. Wyróżniali się pozytywnie, ich oferta była ciekawa i smaczna, a obecnie stracili "to coś"; coś, co sprawiało, że tylko czekałam, aż pojawi się jakaś nowość. Po ostatnią z zakupionych sięgnęłam więc trochę przybita, nie spodziewając się za wiele, mimo że zawartość kakao była przyjemnie wysoka.

Paccari Guayas 75 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao Arriba Nacional z Ekwadoru.

Po otwarciu rozbrzmiał mocno palono-prażony, ziemisty zapach, mieszający się ze słodem oraz soczystymi, kwaskawymi truskawkami i limonkami, m.in. jako owocowe, jasne piwo. Czułam też palone drewno iglaste... czy raczej dokładnie kadzidełko zrobione z zielonych igiełek. Kwasek podkreśliła odrobina charakterniejszych czerwonych owoców - wiśni, ale może... suszonych? I echo wina? Przewinęło się też sporo cierpkawo-kwaśnych jeżyn i jagód leśnych. Kwasek wplótł jeszcze motyw śmietankowego jogurtu. Całość jednak była bardzo słodka, nie tylko od owoców, a też za sprawą dużej ilości karmelu. Z jednej strony nieco żywicznego, palonego, a z drugiej niemal lukrowego. Jak lukier karmelowy? Owoce chwilami - zwłaszcza truskawki - też podkradały się pod nieco lukrowo-pudrowy ton. Mimo takiej słodyczy, kompozycja miała soczyście-prażony klimat.

Gruba i twarda tabliczka była masywna. Łamałam ją z trudem, a wieńczył to głośny, jakby pełny trzask suchych gałęzi.
W ustach rozpływała się wolno i bardzo maziście. Niemal do końca zachowywała zbity kształt. Była tłusto-soczysta, nieco ciężkawa. Jawiła się jako gładka i średnio gęsta. Bardziej zgęstniał. Zmieniała się w soczyście-wodnistą zawiesinę. Na koniec lekko ściągała.

W smaku najpierw przemknęła mi kwaskawa, acz już miękka i dojrzała odpowiednio wiśnia, a potem zalały ją truskawki. Te były bardzo słodkie. Szybko słodycz wzrosła do zaskakująco wysokiego poziomu, idąc w kierunku truskawkowego lukru.

Dołączył też średnio mocno, acz ewidentnie palony karmel... Tak jednak słodki, że też poniekąd lukrowy. Lukier karmelowy i truskawkowy z czasem jednak wygładziły kwiaty, z których nieco wychylały się róże. Przedstawiły się jako delikatne i spokojne, choć też były słodkie.

W tle pojawiło się palenie-prażenie. Niby związane z gorzkością, acz ta nie wydawała się w tym motywie taka istotna. Prażenie, palenie nasiliły się za sprawą rozgrzanej, czarnej ziemi, podkreślającej ich charakter. Z małym opóźnieniem rosła też gorzkość.

Akcent wiśni z początku wracał raz po raz, przecinając wszystko kwaskiem. Był soczysty, choć z wpisaną słodyczą. Chwilami przywodził na myśl raczej jogurt wiśniowy lub wiśniowo-nieokreślono owocowy.

Ziemia i paloność zaobfitowały w słód. Palono-zbożowy motyw po zetknięciu się z owocami i kwaskiem, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przełożył się na myśl o słodkim piwie owocowym. Bardzo wyraźną myśl o jasnym piwie z pianką, o rześkim kwaskawo-soczystym smaku. Musiało to być piwo truskawkowe, potem bardziej truskawkowo-limonkowe.

Na moment ziemistość uprosiła alkoholowy wątek o nutę wina, ale ta mignęła, nie rozwijając się jednak. Kwasek nieco wzrósł, idąc w owocowym kierunku. Pomyślałam o słodko-kwaśnych truskawkach. Jakby jeść różne - i bardzo słodkie, już miękkie, ale z trafiającymi się niezbyt dojrzałymi. Te podkreśliła cytryna i trochę limonki. Limonka zatracała się. Nie zatracił się jednak kwasek. Zmienił się w ciemne owoce leśne: jeżyny i jagody. Cierpkością zmieszały się z trochę odlatującymi już wiśniami.

Kwaśność, po wspięciu się na wyżyny, wyraźnie skupiła się na mleczno-jogurtowej nucie, która z czasem też jednak łagodniała. Pomyślałam o śmietankowo-owocowym jogurcie, rozmywającym wyrazistość i jednoznaczność owoców. Jakby wymieszano leśną zbieraninę z nim.

Słodycz znów wzrosła, zmieniając truskawki w poziomki. Poziomki nagle z owoców znalazły się na przodzie, dominowały. Tylko trochę ciemnych leśnych do nich dobiegało. Wiśnie utraciły wyrazistość - pomyślałam o nich w wersji suszonej.

Kwasek owoców osłabł, a ostał się kwasek bardziej drzewny, wpisujący się w paloność. Wyobraziłam sobie palone naturalne kadzidełka, w których dominuje kora drzew iglastych i zielone igiełki. Karmel wrócił też w bardziej żywicznym wydaniu. W kadzidlanej słodyczy zaplątało się też trochę kwiatów, raz po raz ewidentnie róż.

Kadzidlaność przypomniała też o drzewach, a całość zwieńczyła ciepła, ciemna ziemia. Nawet lekko ostra?

Po zjedzeniu został posmak wiśni i cytrusów (niejednoznacznego splotu cytryny i limonki), a także ziemi... w głowie miałam obraz rozgrzanej ziemi, na którą wysypano naturalne, iglasto-żywiczne kadzidełko o cytrusowych zapędach. Do słodyczy kadzidła dołączył karmel - znów aż przesadnie, lukrowo słodki i nieco denerwujący. Słodycz wieńczyły poziomki i truskawki.

Całość bardzo mi smakowała, choć była za słodka. Truskawkowy i karmelowy lukier to już nieco przesada. Wolałabym bez tych zapędów, by słodycz została tylko przy karmelu, owocach (truskawkach, poziomkach, słodko-owocowym piwie) i kwiatach. Truskawki, jednoznaczne poziomki, akcent wiśni i limonki oraz cytryna przechodziły potem w owoce leśne (jagody i jeżyny), cały czas dbając o soczystość. Piwo jako jasne i owocowe połączyło ją z palonym motywem. Słód, drzewa iglaste i iglasto-żywiczne kadzidełka, sporo ziemi zacnie wyszły, podkreślając prażono-palony (na szczęście nie za mocno) charakter. Tabliczka miała złożony, leśny klimat. Soczyście-kwaskawa, ale nie kwaśna. Słodka, palona, gorzkawa, ale nie gorzka wyszła ciekawie. Mogłaby w sobie rozkochać, gdyby nie była przesłodzona.


ocena: 9/10
cena: 42 zł (cena półkowa za 50 g, ja dostałam rabat)
kaloryczność: 629 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

piątek, 17 listopada 2023

Paccari Piura Quemazón 70 % ciemna z Peru

Po tym, jaki zawód sprawiły mi pogorszone tabliczki Pacari (Pacari Andean Rose 2021 i Pacari Passion Fruit 2021), po kolejnych zmianach, nie zapowiadających niczego dobrego, uznałam, że warto sięgnąć po czystą ciemną. Może te wciąż Pacari - ups, teraz to Paccari - wychodzą. Z dwóch posiadanych wybrałam nie dość, że o niższej zawartości kakao, to jeszcze z kakao Piura, czyli po prostu ziaren charakteryzujących się łagodnością. Pomyślałam, że jak Paccari miałoby mnie rozczarować kolejną czekoladą, to lepiej wcześniej niż później. W 2017 jadłam już taką tabliczkę od nich, jednak... no właśnie, było to przed sporymi zmianami. Czy i sam smak czekolady uległ zmianom?

Paccari Piura Quemazón 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Piura z Peru, z regionu Piura.

Otworzywszy, poczułam ziemię i czarną, gorzką kawę mocno osłodzone mlecznym toffi. Kawa wydała mi się nie za mocna, a łagodzona orzechową nutą. Ziemia z kolei, choć czarna i rozgrzana, pilnowana była akcentem drzew. Ciepłych... które to ciepło nakręcał cynamon, stojący na czele splotu ciepłych przypraw. Całość wykazywała także soczystość cytryny, nierozerwalne zmieszanej z goryczką - zarówno skórek cytrusów, jak i trochę cukierkowo-galaretkową.

Tabliczka była twarda i masywna. Łamała się z głośnym trzaskiem, który obiecywał, iż będzie pełna i gęsta, syta.
W ustach rozpływała się powoli i maziście. Rzeczywiście była zbita, długo zachowywała kształt. Opływała lekko tłustymi i bardzo soczystymi, mieszającymi się ze sobą falami. Pod tym względem wyszła wyważona, acz i tak wydała mi się ciężkawa (w pozytywnym sensie).

W smaku pierwsza odezwało się toffi z wyraźnym echem cytrusowym. Toffi było słodkie, niemal słodziutkie i łagodnie mleczne.

Cytrusowość rozeszła się jako cytryna, świeża i soczysta, ale zestawiona na równi z cytrusową, cukierkową (?) galaretką z racji wysokiej słodyczy. Dołączyły do niej też inne cytrusy, w tym słodka pomarańcza. Odnotowałam goryczkę łączącą naturalne skórki cytrusów (przewodziła cytrynowa) z galaretkowatością.

Zaraz popłynęła także inna, pełna gorzkość. Najpierw była delikatna, choć wyrazistości jej nie brak. Reprezentowała ziemię i nieco palone drewno. Prażona nutka pojawiła się, acz była niska i częściowo nikła w ogóle. W gorzkości po chwili pojawiła się też czarna kawa.

Cytrusom o cukierkowych zapędach w tym czasie świeżości nadały kwiaty. Cechowała je słodycz, acz właśnie podkreśliły naturalniejszy, świeży motyw - niczym powiew wiatru latem. W oddali przemknęły mi suszone owoce - słodko-kwaskawe morele i rodzynki?

Gorzkość wzrosła znacząco. Samą jednak kawę trochę zaczęły łagodzić orzechy laskowe i włoskie. Drewno w swym cieple zmieniło się za to w przyprawy, co przypieczętowały kwiaty. To była roślinnie świeża nutka, której nie brakowało goryczkowatej pikanterii.

W świeższym, owocowym splocie pojawiły się czerwone. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam wiśnie o winnych aspiracjach i czerwone porzeczki.

W tym czasie kawa odpłynęła na rzecz kawowo-mlecznego toffi. Ostała się może jako jedynie mleczne cappuccino. Do toffi dolatywała trochę mocniej palona nutka, mignął mi ciepły, palony karmel, ale nie zagrzał miejsca na długo. Mieszał się ze słodko-ostrawymi przyprawami. Poczułam na pewno cynamon i jakieś inne, niejednoznaczne i nie za mocne. Ciepła słodycz subtelnie musnęła jednak gardło.

Przyprawy podkreśliły ostrawą ziemię, a i cytrusom dodały goryczki; innym owocom cierpkości. Przy wiśniach wyłapałam jakieś bardziej cierpkawo-kwaskawe jagody, mieszankę porzeczek czerwonych i czarnych... A cytrusowa goryczka tym razem była jednak o wiele bardziej świeżo-soczysta. Pomyślałam o grejpfrucie oraz skórce cytryny i pomarańczy. Cytryna plątała się tam cały czas i choć była soczyście świeża, wydawało mi się, że echo cukierkowości też cały czas jest obecne. Chyba z racji toffi-karmelowej słodyczy. W pewnej chwili do głowy przyszedł mi też jakiś słodki serek owocowy (cytrynowo-jakiś... mango?). Nieco przesadzona kumulacja tego potrafiła trochę przytłoczyć i zadrapać.

Z czasem jednak kawa jakby się nieco przeciw niej zbuntowała. Wróciła ta czarna. Pomogły jej przyprawy, głównie cynamon, którymi wydawała się doprawiona. Goryczka cytrusów złączyła ją z wilgotną ziemią. W kompozycji dość ciepłej na znaczeniu wzrosła świeżość... właśnie wilgotnej ziemi.

Poczułam też kwiaty, zmieniające słodycz w bardziej roślinną... Przez moment przy drewnie czułam jakby żywiczną słodycz, acz już po chwili okazała się niemal żywicznymi suszonymi owocami. To były głównie rodzynki, które połączyły goryczkę, kwasek i słodycz.

Posmak należał to silnej słodyczy świeżych kwiatów, ale też mlecznego toffi. Trzymał się go bardziej palony, ciepły akcent. Pomyślałam o cynamonowym karmelu i innych przyprawach. Mieszały się z ciepłym drewnem, któremu nie brakowało świeżości, napędzanej przez kwiaty. Wyległa też ziemia, acz nieco ugłaskana orzechami, a także kwaskawo-goryczkowata skórka cytryny, przesycona ogólnie cytrusową soczystością.

Całość wydała mi się bardzo spójna, mimo kontrastowych nut. Słodkie, mleczne toffi i drewno mieszało się za sprawą cynamonu i kwiatów z owocami. Cytrusy (głównie cytryna, trochę grejpfruta i pomarańczy) oraz czerwone (głównie wiśnie z winnym echem) były kwaskawe, ale nie kwaśne. Trochę zalatywały cukierkowo, ale to jest do wybaczenia. Rodzynki świetnie zgrały się z drzewami i kwiatami. Mimo silnej słodyczy, gorzkość też znalazła miejsce dzięki ziemi, kawie i przyprawom, drzewom. Odrobina orzechów łagodziła to, ale raczej zapewniając harmonię niż przesadzoną łagodność. Niestety jednak całościowo wyszło to nieco za słodko.

Dzisiaj przedstawiana Paccari wydała mi się słodsza za sprawą toffi i łagodzona mlecznym cappuccino, orzechami niż dawna ziemiście-drzewna, kefirowo-serkowa Pacari Piura Quemazón 70 % z 2017 ze słodyczą suszonych owoców i wina z przyprawami. Obie były świeżo-roślinne, ale dzisiaj opisywana wyszła jakoś tak... łagodniej i cieplej. Jakby pewną dzikość poskromiono. Wciąż była bardzo dobra, ale już nie aż tak. Nie podoba mi się więc, że marka wciąż chwali się zdobytą w 2013 roku nagrodą - złotem. Przyznano to przecież wersji sprzed zmian...


ocena: 9/10
cena: 42 zł (cena półkowa za 50 g, ja dostałam rabat)
kaloryczność: 608 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

wtorek, 7 listopada 2023

Paccari Yerba Mate ciemna 60 % z Ekwadoru z liśćmi yerba mate

Nie piłam yerba mate, jednak trochę o niej słyszałam. Same pozytywy i neutralny fakt, iż jest mocna. Wyobrażałam ją sobie jako trawiasto-ziołową herbatę... A czy byłam bliska? Nie wiem. Niezbyt mnie to interesowało, acz już Pacari z nią trochę owszem. Jakoś odrobina sentymentu do tej marki została, mimo że ostatnimi czasy jestem zła, że tak się zepsuli i pogorszyli tabliczki, które smakowały bosko. Ich niektóre zmiany w ogóle wydawały mi się bez sensu - choćby zmiana nazwy z Pacari na Paccari. Po co, skoro już ta marka jest znana i w pewien konkretny sposób kojarzona? Mimo więc krzywego łypania na zmiany producenta, na nowość z oferty się skusiłam, mimo że już w zasadzie nie kupuję czekolad z dodatkami. Tu jednak... no, nie ukrywam, że chciałam yerbę poznać.

Paccari Yerba Mate to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru z suszonymi liśćmi yerba mate.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach ziemi, łączący lekką goryczkę, pewną smrodliwość, ale i wilgotną, chłodną wilgoć, świeżość... Coś prawie jak eukaliptus? To mieszało się z mnóstwem kwiatów, głównie jednoznacznych róż. Ogólnie łączyły się z roślinami i świeżymi ziołami, obrazem łąki... Wysoka słodycz lekko palonego karmelu jednak za wszelką cenę starała się przerobić róże na cięższe perfumy. Zaprosiły ciepło pieprzu i cynamonu, ogólną korzenność i... jeszcze więcej słodko-goryczkowatego cynamonu. I zioła? Stanowiły most między kwiatami a przyprawami. Za świeżością roślin czułam trochę soczystych wiśni, jakąś pojedynczą cytryną... może bardziej trawę cytrynową? W ziemi zaplątała się jeszcze odrobinka ziaren kawy.

Dość jasna tabliczka była bardzo twarda z racji grubości. Sprawiała wrażenie lekko tłustawo-kremowej, a trzaski wydawała z siebie średnio głośne, acz świadczące o masywności.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym i tłusto-maziście. Była kremowa, a chwilami nieco ulepkowata. Mimo to, pewną masywność i twardość zachowywała do końca. Z czasem odsłoniła odrobinę szorstkości, nakręcanej głównie poprzez dodatek (choć jestem pewna, że też na parę drobinek kakao trafiłam), i znikała bardziej rzadko. Okazało się, iż masę jakby ponabijano drobinkami przemielonej yerba mate. Wcale im się nie spieszyło, by "wyjść" z czekolady. Ta przy nich wydawała się jeszcze tłustszo-ulepkowata, mimo że realnie wcale taka nazbyt tłusto-ciężka nie była.
Po czekoladzie zostawało całkiem sporo malutkich kawałeczków liści, a także parę sporych gałązek. Okazały się dość konkretne jak na swój rozmiar, ale niewymagające gryzienia. Ja to jednak robiłam.

W smaku pierwsza zagrzmiała wysoka słodycz karmelu. Był słodki i lekko palony, ale palony niewątpliwie. Krył w sobie pewne ciepło, które po chwili wzmocniła szczypta cynamonu.

W ciągu kolejnych sekund do słodyczy zaczął się dobijać chłodek, nasuwający na myśl słodką miętę. I... charakterniejszego (chłodniejszego?) eukaliptusa?

Poczułam róże, lecz zza karmelu przebijały się głównie jako perfumy. Różane perfumy otworzyły jednak drogę kwiatom ogółem. Chyba wyłapałam też świeższy, jakby nieco wilgotny jaśmin. To były też kwiaty dzikie, polne.

Odnotowałam soczystość. Najpierw mieszała się z omawianymi już wilgotniejszymi nutami, jednak z czasem rozlała po ustach motyw kompotu wiśniowego. Słodko-kwaskawego, owocowego i jednocześnie ciepłego. Przez moment pomyślałam o syropie...

A potem myśli skupiły się na cieple. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do głowy przyszedł mi ciepły napar ze świeżych, ostrawych, charakternych ziół. Zawinęła się lekka gorzkość. Zagościła w niej wilgotna, czarna ziemia, a także niedookreślony splot mocnej herbaty, kawy.... Takiej rześkawej, acz z goryczką. Znowu do głowy przyszły mi zioła o słodko-chłodnym charakterze.

Owoce, ten kompot wiśniowy... Z czasem wyłoniły odrobinę kwasku. Pomyślałam o soczystej cytrynie, jednak ogólnie było na tyle słodko, że o samej cytrynie raczej nie da się mówić... To ewentualnie cytryna wkrojona do naparu / herbaty czy wręcz trawa cytrusowa. Eukaliptus z owocową naleciałością?

Wysoka słodycz także kwaśność wygłaskiwała. Karmel trwał cały czas niestrudzenie, a właśnie choć ogólnie rozchodził się spokojnie, bliżej końca znacząco rósł. Kwiatom trochę udało się od niego oderwać, róże smakowały słodko i naturalniej... ale wciąż też jak ciężkawe perfumy z palono-karmelowym ciepłem.

Ciepłem i ostrością? Rześkość, świeżość wpisane w pikanterię właśnie cały czas obracały się w kręgach dzikich roślin. Dołączyła do nich korzenność, w tym cynamon i pieprz... ale jakby bardzo rześki, cytrusowy... I ziołowy? Korzenność mieszała się z ziołami i jakby konkretnie goryczkowato-rześką szałwią. Kwaskawą białą? Trochę zatapiała się w wilgotną ziemię i lekko cierpkawą kawo-herbatę z paloną, dymno-gorzkawą mgiełką.
Jej towarzyszył subtelny chłód mięty i eukaliptusa, też jakby zaparzonych.

W momencie znikania kęsa karmel i słodycz kwiatów aż ciepło drapały w gardle, a na języku poczułam lekkie szczypanie chłodnej ostrości.

Wyłapywane językiem i zębami, gryzione malutkie kawałki yerby okazały się smakować zaskakująco wyraźnie. Były gorzkie w ziołowym kontekście, a do tego ostro-chłodne. Trochę jakby ziemiste, cierpko-dymne.

Po zjedzeniu został posmak prawie cytryny... acz jakby należała do perfumowej kompozycji? Wraz z różami i innymi kwiatami. Czułam też mnóstwo karmelu, jednak jego słodycz została wreszcie przełamana ziołami i naparem. Może szałwią, której wtórowała czarna ziemia i odrobinka kawy. Na pewno na języku czułam lekką ostrość, jakby nieco przenikliwie chłodzącą, co kojarzyło się z eukaliptusem o miętowo-lukrecjowych echu.

Całość mi smakowała, ale nie jakoś szczególnie. Przede wszystkim było za słodko od karmelu. Dobrze, że tak wyraźnie czuć samą kwiatowo-ziemistą ekwadorską bazę, wraz z soczystymi przebłyskami wiśni i cytryny, ale właśnie słodycz za bardzo się panoszyła. Wydaje mi się, że i samą yerba mate czuć w porządku, ale nie szczególnie intensywnie. Mogła podkreślić ostrość, kawę, świeżość roślin czy korzenność czekolady, jak również smakować sama trochę tak właśnie. Obstawiam, że wpisała się w smak czekoladowej bazy. Podoba mi się, że to nie olejek, a dodatek w przystępnej formie. Nie podoba mi się procent, bo choć nie chciałabym, by yerba zupełnie zdominowała kompozycję, to jednak jak już robi się czekoladę z dodatkiem, po prostu wypada dać go nieco więcej.
Czekolada więc ok ciekawostkowo, ale na tym koniec i bez większych zachwytów.


ocena: 7/10
cena: 42 zł (cena półkowa za 50 g, ja dostałam rabat)
kaloryczność: 595 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, suszone i zmielone liście yerba mate (0,1%)

niedziela, 26 marca 2023

Pacari Andean Rose 2021 ciemna 60 % z Ekwadoru z różą (po zmianach)

Od razu po zjedzeniu Pacari Andean Rose (recenzja z 2017) wiedziałam, że wrócę do niej. Z czasem tylko żałowałam, że nie pokusili się o większy % kakao, ale to nie stanęło mi na drodze do powrotu. Niestety, gdy już ją miałam, zaczęłam się obawiać. Bardzo nie podobało mi się to, co zrobili z niespotykanie soczystą marakujową Pacari Passion Fruit (wersja z 2017), zmniejszając jej marakujowość, a tym samym psując czekoladę, co odkryłam w roku 2021. Miałam nadzieję, że róże jakoś się obronią... Do czasu, gdy przeczytałam (ze strachem) skład. O zgrozo! O tyle zmniejszyć ilość esencji różanej?! Zbrodnia w biały dzień. Boli mnie też, że zostawili sobie na opakowaniu odznaczenie "Srebro" w AoC, zdobyte w 2018 za wersję z 2017, czyli tę z większą ilością esencji różanej.

Pacari Andean Rose to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z esencją różaną; wersja dostępna od roku 2021.

Po otwarciu poczułam intensywny duet soczystych, żywych i wilgotnych płatków czerwonej róży stulistnej oraz słodkiego, leciutko palonego karmelu. Były wyrównane ze sobą, acz róże wspierały też inne kwiaty. Budowały rześko-ciężki, specyficzny i jakby zawilgocony klimat. W soczystości ich płatków kryły się słodkie pomarańcze. W oddali majaczyła też odrobinka poważniejszej, gorzkawej ziemi.

Smutno jasna niczym mleczna, gruba i bardzo twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała średnio głośno, kojarząc się z zawilgoconym drewnem. W dotyku wydawała się tłusto-kremowa i lekko pylista, przekrój zaś mówił coś o ziarnistości.
W ustach rozpływała się w tempie wolno-średnim, umiarkowanie. W pierwszych sekundach wydawało się, że choć z łatwością, to będzie robić to bez końca, jednak zaraz trochę przyspieszała. Wykazywała średnią tłustość, ale kryła w sobie ulepkowaty element. Szybko upuszczała trochę soczystości. Kształt zachowywała niemal do końca, bo była zbita i konkretna w nieco chłodno maślanym sensie. Opływała smugami, popisując się przy tym szorstkością, ziarnistością. Z czasem wydała mi się jeszcze nieco bardziej soczysta.

W smaku pierwszy uderzył karmel. Bardzo słodki, palony minimalnie. Cechowała go maślaność i maślaność właśnie ogółem zaraz się podniosła.

Tuż-tuż za nim pojawiła się delikatna soczystość. Przybyły róże w ewidentnie słodkim wydaniu. Do głowy przyszedł mi jakiś pączkowo-ciastkowy dżem... Dżemik dosłownie. Słodki, lepki, ale soczysty. Zrobiony na bazie niejednoznacznych, lekko kwaskawych czerwonych owoców, ale głównie różany. Czuć motyw czerwonych, wilgotnych płatków róż... Takich ucieranych z cukrem. Dużą ilością cukru.

Myśl o ciastkach, słodkich i maślanych, była bardzo wyraźna. Dość porządnie wypieczonych, ale delikatnych, jasnych. Dołączyło do nich niemal mleczne echo. W tle odrobinka drzew odważyła się do nich pomachać - te wypieczone ciasteczka właśnie drzewa podkreśliły, nadały im trochę charakteru, czego doglądał karmel.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na znaczeniu przybrała gorzkość. Także delikatna, acz niewątpliwie obecna. Drzewa miały tu swój udział, acz potem polało się trochę kawy... Kawy lekko palonej, ziemistej? Na pewno z mlekiem.

Owoce czerwone rozmyły się, lecz soczystość cały czas była wyczuwalna. Raz po raz zaserwowała odrobinkę kwasku jako słodka pomarańcza. Nie zapomniała też o echu swojej gorzkiej skórki, co harmonijnie wplotło ją w kompozycję. Także do niej jednak dostał się słodki karmel, sugerując trochę kandyzowanej pomarańczy czy dżemo-masy właśnie z takową skórką. 

Zaplątał się dym o lekkim wydźwięku kwiatowych kadzideł. Więcej różnych, ale też soczyście-ciężkawych, wilgotnych kwiatów dołączyło do róż. Kwiaty te, choć słodkie, miały też pazurki. Mieszały się trochę z ziołami i ogólnie roślinami.
W ich świeżości i rześkości doszukałam się nutki słodkiej mięty, a mleczność podsunęła mi jakąś matcha latte. Także posłodzoną. Roślinna, świeża ciężkość z czasem wróciła bardziej do róż.
Kawa, jaka gdzieś tam pomykała, też musiała być dosłodzona i lekko różana. Dzielnie walczyła jednak o gorzkość.

Róże na koniec znów przytuliły się do karmelu. Tego było mnóstwo, że aż dominował. Wysoka słodycz przywiodła na myśl różany karmel lub jakąś niemal karmelową, cukrową masę z róż. Przytłaczał, miałam wrażenie, że zaraz i w gardle zacznie drapać, ale nie.. Nie tak od razu, a dopiero w tym momencie, ale już po zjedzeniu sporej części tabliczki. A jednak i soczystość, zawilgocenie płatków wciąż o siebie walczyło. Wspierało je echo wilgotnej, czarnej ziemi.

W posmaku zostały róże i karmel czy właśnie bardziej różany karmel. Słodki, acz minimalnie przełamany dosłownie uroczym, słodkim cytrusikiem - już mniej jednoznaczną pomarańczą. Do róży doleciało też coś aż metalicznego (?). W ryzach utrzymywała to drzewno-ziemista, poważniejsza i gorzka (trochę dymna?) nutka. Nawet odrobinka cierpkości się znalazła.

Całość była smaczna i różana, to pewne, ale jednocześnie za słodka i za łagodna. Mnóstwo karmelu, maślaności, a mało ziemi i kawy zmieszało się z odrobinką owoców. Wprawdzie soczystości nie brakowało, ale czułam niedosyt. Na pewno niedosyt gorzkości i charakteru dawnej Pacari Rose. Róże, choć wciąż smakowicie wyczuwalne, ewidentnie odegrały mniejszą rolę niż w 2017 roku. Tamta była nie dość, że bardziej kawowo-ziemista jako baza, to jeszcze róże wtłoczono w wyrazistszą, wiśniową kompozycję. W nowej wersji wszystko było nieco rozmyte. Mam wrażenie, że intensywne róże wydobyły ekwadorskie nuty o wiele lepiej. A tak, mniej róż... pozwoliło działać cukrowi. Smutne. Na szczęście jednak nie było to wielkie rozczarowanie.
Tej tabliczce nie mogę wiele zarzucić, po prostu mam ogromny żal, bo świetnie pamiętam lepszą, dawną wersję.


ocena: 8/10
cena: 28 zł (cena półkowa za 50 g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, esencja różana

piątek, 14 października 2022

Pacari Green Olives ciemna 60 % z Ekwadoru z zielonymi oliwkami

Oliwki w jedzeniu wytrawnym mogę tolerować. Nie jest to jednak coś specjalnie mojego. Dawno, gdy bardziej ciekawiły mnie "dziwne czekolady", zdarzyło mi się jeść Stainer Cacao 68 % with Green Olives czy Rozsavolgyi Csokolade 73 % Olive & Bread. Obecnie takie mnie nie kręcą, a wręcz odpychają. A jednak o nowość Pacari delikatnie Piotra z Sekretów Czekolady podpytałam - acz na pewno nie w celu zakupu, raczej z ciekawości. I... podobnie jak np. nie moją czosnkową Soklet 70 % Dark Chocolate Black Garlic, tę dostałam gratis. Ponoć nie wyszła kontrowersyjnie, a przystępnie, więc po prostu się za nią zabrałam. Nie nastawiałam się ani pozytywnie, ani negatywnie.

Pacari Green Olives / Aceitunas Verdes to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z suszonymi zielonymi oliwkami.

Otworzywszy, poczułam karmel o dusznym charakterze. Znalazło się przy nim trochę ciężkawych kwiatów. Było bardzo słodko, acz też lekko ziemiście, z wytrawniejszym zapędem. Czułam średnio intensywny, lekko pikantny zapach czarnej i wilgotnej ziemi, podsycony złożonym kwaskiem... na pewno cytryny wraz z goryczkowatą skórką, ale też leciutkim ni chlebowego zakwasu, ni octowym - ten pojawiał się podczas nachylania nad spodem i wyraźnie już po przełamaniu. Wtedy też pojawił się delikatny zapach zielonych oliwek. 

Gruba tabliczka wyglądała na tłustą, wydawała się taka już na dotyk. Odznaczała się twardością i masywnością. Trzaskała jednak średnio głośno. Odsłoniła ziarnisty przekrój i mnóstwo średniej wielkości ciemnych kawałków oliwek. Te w zasadzie widać było już na spodzie.
W ustach rozpływała się powoli i lekko. Była maziście tłusta, trochę maślana i dość zbita. Z czasem chwilami nieco pylista. Uwalniała drobną soczystość oraz średniej i małej wielkości kawałki dodatku. Znalazło ich się tam dużo, acz nie najeżyły tabliczki. Sprawiały wrażenie konkretnych, jednocześnie zdradzając potencjalną zwartą miękkawość.
Na koniec okazały się jędrne i mięsiste, miękkawo-wilgotnawe; jakby leciutko nasączone.

W smaku pierwsza smagnęła wysoka, acz poważna, palona słodycz karmelu. Wyszedł ciężko, a tuż za nim pojawiły się kwiaty. Także one były dość ciężkie, acz w ich obliczu karmel zaczął robić wybiegi bardziej ku po prostu cukrowi. Szybko skumulowało się za dużo słodyczy.

Choć kwiaty zdecydowały się na róże, nie były za mocne... z czasem bardziej zwracające uwagę na zawilgocony ton. W tym wykluła się odrobinka gnilności, po czym się schowała. Wyłapałam nutę duszną, aż trudną do sprecyzowania.

Wszystko to rozłożyło się na ziemi. Jakby zostało w nią wdeptane. Nie była bardzo intensywna, acz wyraźnie gorzkawa. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa obok pojawił się mocno maślany nugat z orzechów włoskich i laskowych, może też migdałów. Orzechy wydawały się wkomponowane w masło. 

Ono jednak z czasem trochę zatonęło w dymie. Dym i popiół stanęły do wyścigu, podkreśliły gorzkawość, po czym coś z tła zaczęło je rozpędzać.

Mignął kwasek. Zakwasu? Owoców? Niezbyt jednoznaczny. Baza znów wydała mi się bardziej maślana. 

Słodycz w tym czasie nie próżnowała. Zacukrzała ciężkim karmelem, a róże zmieniła w ciężkawe czerwone wino. Karmel wyszedł jakoś tłusto, tłusto-maślanie... jak mocno karmelowy nugat? Tylko że jakby trochę dziwnie nasączony... z soczystym echem. Szybko zaczynał nieco drapać w gardle.

Odnotowałam specyficzną nutkę, która już próbowała się przebić. To coś ewidentnie wytrawniejszego, nieco podfermentowanego, ale... wkomponowanego w ziemię. Ziemię i rośliny na niej zalegające. Gdy kawałki oliwek zaznaczały swoją obecność na języku, podkreślały ziemistość i niemocną, wytrawną nutę. Dopiero pod koniec z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że rzeczywiście pojawiają się nuty zielonych oliwek tuż obok czekolady. Nie intensywne, ale wyczuwalne.

A w czekoladzie pojawiło się trochę słodkich owoców czerwonych... aż przejrzałych, gnilnych wiśni? Były niemal nieuchwytne... tonęły w odrobince czerwonego wina... raczej słodkiego.

Kiedy czekolada zniknęła, a zostały kawałki oliwek, wydały mi się dziwnie nasączone cukrowo-karmelową słodyczą czekolady. Smakowały oliwkami zielonymi, ale w wersji łagodniejszej (nie takiej z zalewy). Część trochę bardziej jakby świeżo zielono roślinnie / warzywnie (ale nie że "jak świeże oliwki" - takich nie jadłam, ponoć są bardzo gorzkie, a te z czekolady gorzkie nie były), inne jakby z części smaku wyjałowione. Niektóre były wyrazistsze, sugestywnie octowe i lekko słonawe (jakby w "naturalny" sposób). Choć podkręcały wytrawność ogółu, nie przełamały słodyczy, denerwującej na poziomie gardła.

Po zjedzeniu został wytrawny posmak zielonych oliwek i ziemiście gorzkawej czekolady, jakby jedno i drugie było nasączone czerwonym, słodkim winem. Lekka pikanteria ocieplała gardło i język wraz z przesadzoną słodyczą. Ta niby była karmelowa, ale jakaś toporna i irytująca.

Czekolada nie zrobiła na mnie wrażenia. Baza była poprawna, ziemista i karmelowo-różana, trochę soczysta, acz niestety przesłodzona, a dodatek... wyszedł zwyczajnie, przystępnie. Nie kontrowersyjnie; czuć, że to oliwki. W wersji złagodzonej, słodkawej, ale jednak. Dodatkowo obudziły w czekoladzie wyraźny motyw czerwonego wina. Całość i bardzo słodka, i wytrawna (od oliwek). Wielbicielom oliwek powinna przypaść do gustu, mimo że nie zapewnia oliwkowego kopa. W moim odczuciu jest po prostu poprawnie wykonaną czekoladą ciemną z oliwkami. Bez szału i nie na tyle dobrze, by mnie do takiego połączenia przekonać. Ani nawet bym chciała spędzić z nią więcej czasu (po pasku oddałam ojcu) - to nie to, czego szukam w czekoladach, a i efekt "ciekawostkowy" jakoś tu się nie pojawił. I nie przepadam za oliwkami, acz cieszę się, że te nie były tak napastliwe jak z zalew.
Nawet Mama z ciekawości spróbowała, acz ona oliwek po prostu nie cierpi. Uznała, że całość według niej paskudna, bo: "gorzka i te oliwki... no są". Cóż, mnie sama baza wydawała się bardzo słodka - może słodycz i tak słodkiej 60% uwypuklił kontrast? Zgodziłyśmy się też, że nie widzimy sensu robienia takich czekolad, w sensie z takimi dodatkami. Są czym mają być, ale czy to smaczne...


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam Sekrety Czekolady
cena: dostałam (cena półkowa to 28 zł za 50 g)
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone zielone oliwki 3%, lecytyna słonecznikowa

sobota, 30 lipca 2022

Pacari Raw 100% Cacao + 1 Nibs Mini Bar ciemna surowa z Ekwadoru z nibsami (miniaturka); 2021

Z tą miniaturką wiąże się zabawna historia. Otóż dostałam ją razem z Raw 100 % Cacao Mini Bar jako gratis, wpisałam obie na listę, ale pod jedną pozycją (obstawiałam, że zjem jednego dnia). Potem zapomniałam dokładnie, "co to tam było" i niedługo przed degustacją, myśląc, że będzie to "setka z nibsami" zdziwiłam się, trafiwszy na zwykłą setkę. Rozejrzałam się po komodzie - była tylko ona. Uznałam więc, że dostanie tej z nibsami sobie wymyśliłam, że się pomyliłam. Jakoś nie rozpaczałam, bo setki są nie w moim typie, a nibsów nie lubię. Jakiś czas później, przekładając czekolady, odkryłam, że jednak nie wymyśliłam dostania jej. Była. A że podlinkowana okazała się zmienioną na lepsze Raw 100 %, nawet się ucieszyłam. Otóż czekało mnie sprawdzenie, czy także Raw 101% poprawiono. Zdziwił mnie spadek kalorii o ponad 100, bo trochę nie mogłam rozszyfrować, jak to możliwe. Może nowa wersja jest mniej tłusta?

Pacari Raw 100% Cacao + 1 Nibs Mini Bar to ciemna czekolada o zawartości 100 % surowego kakao z Ekwadoru z dodatkiem nibsów, czyli kawałków kakao - w tym przypadku nieprażonych; w wersji 10g (miniaturka).

Otworzywszy poczułam wyrazisty zapach wina i róż, otoczonych czarną, wilgotną ziemią. Od niej odchodziła zarówno cytrynowa kwaśność, jak i słodowo-orzechowa gorzkość nibsów. Można się ich doszukać w zapachu. Odnotowałam też gorzkość skórek cytrynowych, łączących to w jedno. Chwilami, już w trakcie degustacji słodowo-ziemisty splot zahaczał o ziarnistą kawę. I... chyba przemykała tam gnilna słodycz kwiatów. "Chyba", bo róż było zatrzęsienie - zarówno jako kwiaty żywe, może trochę jakieś "wody różane", to i takie mogły się tam zaplątać.

Mała, acz gruba tabliczka była raczej twarda. Trzaskała średnio głośno, jakby wcale nie chciała ulec. Wydawała się przy tym utwardzoną masą. 
Nibsy, które pokazały się dopiero w przekroju, dodały jej trochę chrzęstu; były dobrze wtopione.
W ustach rozpływała się bardzo powoli i kremowo tłusto, minimalnie oleiście. Była gładka, nieco miękła i gięła się, cały czas trzymając w sobie drobne kawałki dodatku. Wydała mi się sycąca i ciężka (w pozytywnym sensie).
Wydawało się, iż nibsów było mnóstwo. Rozmiaru mikroskopijnego (że niektórych w zasadzie nawet nie trzeba gryźć); jedynie pojedyncze sztuki były większe. Nie drapały podniebienia ani nic. Stanowiły nienachalny (ale do odnotowania) dodatek.
Same w sobie, gryzione na koniec, okazały się chrupiąco-kruche, ale nie twarde. Trochę jak świeżo-naturalnie miękkawe orzechy. Część z nich pod koniec przybierała na soczystości. Odciągały uwagę od tłustości. W odróżnieniu od 100%, ta czekolada nie ściągała nawet minimalnie (nibsy odciągały uwagę też od tego?)

W smaku pierwsza pokazała się gorzka ziemia z różanym echem. Pomyślałam o słodkich konfiturach różanych z płatkami kwiatów, jakiejś wodzie różanej i kwiatach po prostu... potem o bardziej goryczkowatych, jadalnych świeżych kwiatach, a następnie... coraz mniej świeżych. Cierpkich i zalegających na wilgotnej, czarnej ziemi? Czerń zdawała się roztaczać i nasilać jako... goryczkowato-kwaśna smoła, gorący asfalt.

Kwaśność wzrosła jako cytryna, nadając kompozycji więcej lekkości, rześkości. Była soczysta, a ze względu na ziemiste tło, w którym swoją obecność zdradzały nibsy, do głowy przyszło mi orzeźwiające piwo cytrynowe. Cytryna zaraz jednak zaczęła robić się coraz lżejsza. Wsparły ją wiśnie, powoli zmieniające alkoholowość w czerwone wino. Takie o intensywnych nutach kwiatów.

W tle goryczka, gorzkość mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mignęły bardziej gorzko orzechową nutą, ziarnami kawy... Gdy nibsy się odsłaniały, gorzkość stała się bardziej ziarnista, właśnie kawowa, ale też słodowa i w porywach odlegle przywodząca na myśl ciemne piwo (ale nie ciężkie, a np. z sokiem cytryny?). Choć podkręcały gorzkość od początku, to dopiero z czasem bardzo zwracały na siebie uwagę. Na pewien czas, kontrastowo, baza wydała mi się bardziej maślana / maślano-orzechowa.

Pod koniec jednak zreflektowała się; nuta wina uderzyła, zalewając wszelkie kwaśności (piwo się wystraszyło; zniknęło). Wytrawne czerwone wino wysunęło się na pierwszy plan, dopuszczając do siebie więcej słodyczy. Nieco winnej, nieco kwiatowej... Róże i konfitura czy jakieś nadzienie różane miały się świetnie. Końcówka złagodniała i wydała mi się zaskakująco słodka, a jednak z utrzymującą się kwaśnością kakao obok.

Po zniknięciu czekolady zajęłam się nibsami. W pierwszej chwili uderzały goryczką słodu, typową dla ziaren kakao, dodały do niej trochę dymną nutą ("wilgotnego dymu"? nigdy nie paliłam, ale i tak wyobraziłam sobie fajkę wodną), a potem roztaczały kwasek ewidentnie kakaowy, z nutką cytryny. Z której kwaśny sok płynie po goryczkowatej skórce. Niektóre decydowały się także na lekki motyw piwa, inne na soczystego czerwonego wina i ziemi.

Po zjedzeniu został posmak wina czerwonego, skórek cytryn oraz kwaśność. Zarówno cytrynowa, jak i kakaowa po prostu; właśnie kakao pokazało się jako ziemiście-słodowy, soczyście-kwaskawy i gorzki splot pochodzenia nibsowego, ziarnistego.

Całość okazała się smaczna; baza to Raw 100% Cacao Mini Bar (recenzja z 2022), ale leciutko zmieniona przez bardziej słodowo-winne nibsy, które całkiem sporo wniosły (ale rewolucji nie przeprowadziły). Uczyniły całość bardziej gorzką niż kwaśną; a przynajmniej zamknęły kwaśność w czysto kakaowym motywie nibsów. Z racji bardziej kakaowego smaku, wydała mi się nieco mniej kawowa. Chyba też nieco odciągnęły uwagę od maślano-oleistych nut. Nie były jednak aż tak znaczące, co w dawnej pełnowymiarowej Pacari Raw 101% Chocolate 100 % Cacao + 1 % Nibs (recenzja z 2018) - to jednak dobrze, bo w podlinkowanej "nibsy ratowały tłustą bazę", a tu nic nie musiało niczego ratować, wszystko było smaczne i pasujące (mimo że to i tak nie mój typ). To tak... jakby nieco wymieszać pełnowymiarową dawną 101% (2018) z miniaturką 100% (2022). Jestem zaskoczona, że aż tak dobrze odebrałam setkę z nibsami (bo ani to moja zawartość, ani mój dodatek). Ta została po prostu świetnie zrobiona (a jednak i tak nie zakochałam się, więc 10 nie dam).


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od Sekrety Czekolady
cena: -
kaloryczność: 645 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, ziarno kakao (1%)

czwartek, 7 lipca 2022

Pacari Raw 100 % Cacao Mini Bar ciemna surowa z Ekwadoru (miniaturka); 2021

Nie lubię miniaturek / neapolitanek - czekoladowe przyjemności wolę sobie dostarczać w ilości sowitej. A jednak gdy mowa o zacnych czekoladach, nie mogę się nie zgodzić, że miniaturki to dobra opcja dla pewnych osób. Jakiś ogląd dają; niektóre są bliżej, inne dalej pełnowymiarowych. Różnie wychodzą. W przypadku Pacari jakościowo i ogółem zarówno pełnowymiarowe, jak i miniaturki na mnie robiły wrażenie, ale wolę pełnowymiarowe, bo to, jak smaki rozchodzą się z takich grubych tabliczek to magia! Na setki musi mnie najść i właśnie np. jedzona w 2018 roku Pacari Raw 100 % nie była tą, do której chciałabym wrócić. Jak właśnie w prawie wszystkich przypadkach cenię sobie grubsze, większe tabliczki, tak tej przeszkadzała mi straszna tłustość. Gdy więc dostałam miniaturkę jako gratis, ucieszyłam się. Może w cieńszej wersji ta wada miała się jakoś ukryć? A później dowiedziałam się, że Pacari w ogóle zmieniło swoją setkę (i inne tabliczki, nie wiem jednak, czy wszystkie), ale po kolei.

Pacari Raw 100 % Cacao Mini Bar to ciemna czekolada o zawartości 100 % surowych ziaren kakao z Ekwadoru; w wersji 10g (miniaturka).

Po otwarciu rozbrzmiał w zasadzie średnio intensywny aromat wilgotnej, czarnej ziemi, niosącej chłodną rześkość, podkręconą cytrusami. Odnotowałam soczyście kwaskawy sok z cytryny, skórkę i... motyw je łagodzący. Wyobraziłam sobie róże i konfitury z płatków róż - może z dodatkiem wiśni? Kwiaty i ich płatki... W wyobraźni widziałam też jakieś białe, aż nieco kojarzące się ze słodkawymi, drogimi perfumami. A jednak nie do końca łagodne, bo też... częściowo jakby jakieś kwiaty rozsypano na ziemi i zaczęły one już nieco gnić. W tle doszukałam się ostrzejszych, jakby nie pierwszej świeżości, orzechów.

Mimo że mała, tabliczka wcale nie była cienka. Okazała się bardzo twarda i masywna. Przy łamaniu trzaskała jednak średnio głośno, jak grube i żywe gałęzie, które wcale nie chcą być złamane.
W ustach uraczyła mnie zaskakująco kremową tłustością, rozpływając się z łatwością, acz bardzo powoli. Odnotowałam minimalną oleistość (jakby olej trochę z niej wypływał, trochę z niej ściekał). Prędko dała się poznać jako idealnie gładka, podkreślając tę cechę. Gięła się i w pewien sposób miękła, ale zachowując zwartość. Wydała mi się ciężka, acz wciąż jeszcze w porządku. Znikała, lekko ściągając.
Wydała mi się znacznie przystępniejsza pod względem konsystencji niż pełnowymiarowa z 2018. Nie aż tak zabójczo tłusta.

W ustach najpierw jako tło rozeszła się delikatna gorzkość, owinięta słodyczą (kwiatową?). Nagle nadciągnął goryczkowato-kwaśny smak smoły. Podsyciła ją cierpkość. Nieco rozbiła ją kwaskawa soczystość cytryny, wilgoć ziemi i oleista nuta.

Pomyślałam o oleistości i naturalnie maślanej nucie orzechów, jednak potem zdominowały to raczej myśli o gorzkawej ziemi; może o oleju kokosowym? Czarnej, wilgotnej ziemi i... równie czarnych, mokrych i zimnych fusach po zaparzonej kawie. Z czasem wszystko to zalała czarna, gorzka kawa, błogo rozpływając się po każdym zakamarku ust.

Gorzkość rosła, acz słodycz jej nie opuszczała. Miała nieco kwiatowo-owocowy wydźwięk, była poważna, przez co jednoznacznie kojarzyła mi się z taninowym, czerwonym winem (mimo słodkawego charakteru nut, wytrawnym).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa raz po raz zaczęła uwydatniać się pobrzmiewająca słodycz. Należała do kwiatów. Wyobraziłam sobie różaną konfiturę, zrobioną z ucieranych płatków róż... Chyba z dodatkiem wiśni. Te podszepnął kwasek. Pomyślałam też o zawilgoconych płatkach kwiatów... Może leżących na ziemi, opadłych już dość dawno?  Nieco goryczkowatych? Dość długo dominowała właśnie ta wilgotna, czarna ziemia, jakby przesiąknięta innymi nutami.

Niosły pewną rześkość. Pojawiło się trochę świeżych ziół, które mieszały się z cytrusową nutą (jak trawa cytrynowa?). Kawa też przystała na lekki kwasek, jednak ona przejęła pałeczkę od gorzkości. To był czas na jej (kawową) gorzkość. Chwilowo dominowała. Całość nie była więc wysoce kwaśna, ale... kwaśna dosadnie.

Od ziemiście-kawowego wątku na końcówce wyrwał się orzechowo-pestkowy motyw jakby takich ostrawych, bo już dość starych, zleżałych. Ze wstydu zakopały się na koniec w intensywnej ziemi, podsyconej cytryną i smołą.

Posmak był dość mocno kwasowy, smolisty,  ziemiście-kawowy, goryczkowaty i kwaskawy bardzo dwuznacznie, bo smoliście-cytrynowo. Spożywczo, ale nie całkiem, a mimo to bardzo przyjemny. Wszystko to leciutko nasączyło czerwone wino. W tle czułam łagodząco-mdławe, oleiste motywy, orzechy i kwiaty.

Miniaturka z 2021 wydała mi się bardziej "uderzająca" od pełnowymiarowej z 2018. Jakby jej smaki spieszyły się z prezentacją, a potem zwalniały, przedstawiając swoje poszczególne walory. Mocna kwaśność, mocna gorzkość, dużo oleju, mocne kwiaty. Nie wszystko, jak np. oleistość, mi tu odpowiadało, ale wydawało się to bardziej ambitne niż pełnowymiarowa. Ziemia, smoła i róże, wino kupiły mnie. Pełnowymiarowa z 2018 była jak burzowy dzień, kiedy to jest ciemno, coś wisi w powietrzu, potem coś tam grzmi... natomiast miniaturka to porywisty sztorm. Wygrywa też mniej tłustą, przystępniejszą konsystencją (może dlatego smaki lepiej zagrały?) - jak widzę, odkąd jadłam podlinkowaną, zmieniły się wartości dla setek Pacari, więc i w nich jakieś zmiany wprowadzono.
Ogólnie to chyba dobre i adekwatne streszczenie. Kogo ma zachęcić, tego zachęci, komu ma się wydać nie dla niego, też to zrobi. A i porcja taka, że jak na setkę większości pewnie wystarczająca. Chociaż... ja wolałabym dawną wersję jeść w wersji mini, a takiej mogłabym przygarnąć całą tabliczkę. Okazała się bowiem miłym zaskoczeniem - znaczy się poprawili!


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od Sekrety Czekolady
cena: -
kaloryczność: 680 kcal / 100 g
czy kupię znów: może i mogłabym pełnowymiarową

Skład: miazga kakaowa

wtorek, 17 maja 2022

Pacari Passion Fruit ciemna z Ekwadoru 60 % z marakują (nowa 2021; po zmianach)

Na lato 2021 postanowiłam kupić dwie Pacari, do których od dawna planowałam wrócić, ale nie było, skąd zdobyć. Jedną z nich była najbardziej soczysta czekolada, jaką w życiu jadłam, czyli marakujowa Pacari Passion Fruit 2017. Nie miałam robić żadnej aktualizacji, ale... zobaczyłam skład. I ręce mi opadły. Zmniejszono ilość marakui z 6 % na 1,3%. I cóż, jak ucieszyłam się na pozytywne zmiany (zwiększenie miazgi) w czekoladach z dodatkami Beskidu (mięta, chili), tak tu... trochę się wkurzyłam, spodziewając się najgorszego. Miałam złe przeczucia, że marakuję wypchnął cukier, ale na szczęście nie (czego dowiedziałam się już w trakcie degustacji, studiując dokładnie skład i wartości).
Trochę śmieszna sprawa wyszła, bo sięgnęłam po nią akurat podczas nowiu księżyca w Raku, co uważa się za "czas powrotu do domu", rozumiane szerzej, a więc powrotów, w tym do korzeni, do rzeczy znanych; chodzi też o poczucie bezpieczeństwa... Ekhem, akurat mój powrót, jak widziałam, mógł być daleki od takiego powrotu.

Pacari Passion Fruit to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z marakują; wersja 2021.

Po otwarciu poczułam wyrównany, egzotyczny splot słodko-kwaśnych owoców żółtych i orzechów włoskich. Te wydawały się młode, delikatne i zmieszane z biszkoptowo-miodową słodyczą. Znalazł się przy tym lekko palony akcent jakby karmelu zrobionego z miodu, co mieszało się z biszkoptem z mnóstwem owoców. Jako masa, krem lub galaretka na wierzchu. Prowadził duet marakui i brzoskwini, acz czułam też ananasy i cytrusy. Łagodzone jakby wilgotnymi roślinnością / kwiatami?

Czekolada przy łamaniu trzaskała głośno, była bardzo twarda.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, średnio tłusto. Długo zachowywała formę i kształt. Cechowała ją zbitość i szorstkość, wręcz ziarnistość, z której to wyłaniały się wyczuwalne drobinki marakui - tak jednak mikroskopijne, że do pomylenia z niedokładnie zmielonym kakao. Czekolada całościowo z czasem upuszczała trochę soku, kojarząc się odlegle z naturalną, owocową galaretką. Parę drobineczek rozgryzłam i dosłownie eksplodowały soczystością - to chyba suszone na twardo owoce.

W smaku od razu ruszyła słodycz. Należała do jasnego miodu, trochę podszytego paloną (karmelową?) mgiełką. Mieszał się z owocową rześkością. Pomyślałam o egzotycznej mieszance pod przewodnictwem marakui i brzoskwini. Reszta początkowo była trudna do sprecyzowania. Marakuja dominowała, zapraszając jednak coraz więcej kwaśniejszych cytryn i ananasa. Błysnął kwasek, po czym zmieszał się ze słodyczą niemal po równo.

Lekka gorzkawość z tła zasugerowała orzechy włoskie i ziemię. Ziemia przejawiała kwaśność i wilgoć. Wpisała się w soczystość kompozycji. W jej cierpkości doszukałam się jakby od środka łagodzących wszystko kwiatów i lekko wiśniowej nuty niezbyt dojrzałych owoców. Wiśniom zdarzyło się zahaczyć o pikantniejsze wino.

Orzechy z kolei nieco tonowały słodycz, poskromiły ją, ale jakby z czasem trochę wystraszyły się kwasku i zrobiły trochę miejsca motywowi śmietankowego jogurtu. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dołączyły do nich owoce, przez co pomyślałam o karmelowo-orzechowym cieście z warstwą owocową. Może właśnie taką na bazie śmietanki / jogurtu. Ewentualnie... maślanki? Palono-dymna nuta wciąż jednak walczyła o orzechy, a cała słodycz zarysowała wizję wilgotnego biszkoptu... Jogurtowo-maślankowego? Wyraźnie nasączonego owocami. I może z żółtą galaretką owocową?

Egzotyczny splot był raczej słodki, słodko-kwaśny z czasem wykazywał wyrazistszą, orzeźwiającą kwaskawość marakui. Gdy wyłaniały się drobinki, przeszywała resztę jak szpileczki. Wciąż jednak była to kwaśność mocno dosłodzona. Choć rześka i soczysta, wtapiała się właśnie w słodycz owocowego ciasta. Na szczęście wyróżniała się w nim.

Pod koniec ciastowość i soczystość przedstawiły się jako bardzo łagodne. Niemal maślane? Maślanka zrezygnowała z kwasku. Karmel szalał, aż zaznaczył się w gardle. Kakao próbowało to tonować, tak, że na koniec jeszcze nieco wychynęło... jako jednak ciepło (tak... "karobowato?")? Rozgrzanej ziemi i taniny wina?

Po zjedzeniu został posmak kwaśno-słodkiej marakui, podszytej całym splotem ananasowo-cytrusowym jakby z nieco gryzącym efektem ananasa. Czułam też motyw ziemiście-cierpkawy, bardziej słodko-podfermentowany i nawet nieco śmietankowo-jogurtowy (jak takowy krem owocowy?). Silniejsza słodycz wydawała się odegnana, choć... obecna, acz wpisana w lekką pikanterię czy ciepło (trochę karobową?).

Na pewno zmniejszono ilość cukru - to plus. Nie przełożyło się to jednak na mniej słodki efekt. Bo... co zrobiono z bazą? Wydaje mi się, że zwiększono raczej tłuszcz niż miazgę, co jednak nie wyszło źle. Tylko choć marakuja wciąż była bardzo wyrazista, to jednak doleciało do niej wiele owoców i motywów właśnie słodkiej, łagodnej bazy. Marakuja łącząc się ze słodyczą w tej ilości sama też poszła też w inne owoce. Nie aż takie sproszkowanie marakui, a drobinki przełożyło się natomiast na nieco mniejszą soczystość.
Ta wyszła trochę bardziej jak o wiele słodsza i łagodniejsza wersja Pacari Raw Passion Fruit niż Passion Fruit. Dziwne. Nie podobają mi się te zmiany, ocenę obniżam, a czekolada wypadła z listy ukochanych.


ocena: 9/10
cena: 28 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, marakuja 1,3%, lecytyna słonecznikowa

czwartek, 17 września 2020

Pacari Lemon / Limón ciemna 60 % z Ekwadoru z cytryną

Smutno mi się zrobiło na myśl, że to już ostatnia posiadana Pacari. Tak ją zostawiałam... z jednej strony umyślnie. Lubię bowiem dobre cytrynowe rzeczy. Niestety jednak trudno o te naprawdę dobre. Denerwuje mnie z kolei przerysowywanie smaków cytryną, przesadzanie z nią i upychanie tam, gdzie jest to zbędne. W przypadku Ekwadoru - byłam ciekawa, jak wyjdzie, bo zawsze w zwłaszcza Pacari jakieś lekkie cytryny czuję. Na maksa podkręcone cytryny...? Czy nie szykowało się na zabicie innych nut? A może... podsycić, np. ziemistość?

Pacari Lemon / Limón to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z cytryną.

Już rozcinając papierek poczułam goryczkowato-kwaśny zapach cytryny: skórki oraz soku z nutą podfermentowanej ziemi, zmieszany z mnóstwem kwiatów, a konkretniej róż. Otaczała to wysoka słodycz, zarówno różana właśnie, jak i wykwintnego, palonego karmelu. Kwiaty dodatkowo wygładziły to zestawienie i rozmyły kontury tych nut na kawowym, łagodnie gorzkawym tle. Mimo paloności, było to rześkie, soczyste i aż ociekające "smakami" w wydźwięku. Miałam wrażenie, że po przełamaniu i w trakcie jedzenia bardzo się ta soczystość nasiliła.

Ciemna, raczej matowa tabliczka głośno trzaskała. Z racji kamiennej twardości wydała mi się oporna. Jej ziarnisty przekrój wyglądał nieprzyjaźnie.
Rozpływała się raczej powoli i właśnie też niezbyt przyjaźnie. Była zbito-gładka i wręcz śliska. Może nie jakoś specjalnie tłusta, ale gęsta i konkretna. Opływała lepkimi, mazisto-wodnistymi smugami. Te chwilami wydawały się bardzo soczyste, ale i tak nie odebrałam ich jako wyjątkowo przyjemne.

Od samego początku po ustach rozszedł się dym, budujący palone, gorzkawo-łagodne tło. W motyw ten wgryzła się cytryna swą charakterną, wyrazistą skórką. Oczywiście tchnęła również soczystość kwaśnego soku. Wtórowała temu kawa...

Poprzez którą rozchodziła się soczystość. Była to bowiem jakaś zacna, soczyście-rześka kawa czarna parzona alternatywnymi metodami (np. aeropress) o mocno cytrusowo-ziemistym profilu. Po goryczce skórki cytryny, poczułam mnóstwo soku z cytryny. Mimo to, kwaśność była niska; dodatkowo za przełamanie jej wzięła się słodycz, dodając sporo karmelu.

Mniej więcej w połowie smak cytryny zdawał się dominować ponad wszystkim innym. Nie było jednak specjalnie kwaśno. Wyszła na przód, częściowo skłaniając się w kierunku cytrynom lekko przerysowanym na słodko, z naleciałością goryczki żelek / galaretek; nawet nie tyle sztucznym, co "z aromatu", z którym trochę przesadzono.

Rześkość i naturalność dobudowały jednak kwiaty. Oczami wyobraźni widziałam już nie tylko róże, ale też jakieś białe kwiaty cytrusów. Były dość ciężkawe. Karmel mieszał się z kwiatami i dymem, który jak i one ciężko okrywał kompozycję. Karmel znów podkreślił kawę, przybierając na znaczeniu bliżej końca. Wtedy to kompozycja złagodniała i zrobiło się trochę bardziej wręcz maślano karmelowo, a poszczególne nuty wydały mi się perfumowe. Tu znów pomógł dym, jakby szlifując to wszystko.

W posmaku pozostała goryczka i kwaśność cytryny, soczyście naturalnej i już słodko-przerysowanej, takiej aż jakby żelkowej, słodycz karmelu i bardziej ziemisto-kawowe, osnute dymem i ciężkimi, wilgotnie-soczystymi kwiatami akcenty.

Całość wyszła smacznie, bo rześko, soczyście cytrynowo i poważnie zarazem. Sama mam jednak mały zarzut w kwestii tego, że cytryna sprawiała wrażenie przesadzonej. Nie było kwachowato, właściwie nie było nawet specjalnie kwaśno, a kwaskawo (np. czysta Zotter Labooko Madagascar 100 % była znacznie kwaśniejsza), ale jej wydźwięk... zdawał się trochę zabijać co bardziej ulotne w czekoladzie. Ta jednak i tak dostarczyła całkiem sporo kawy, słodyczy karmelu czy ziemi. Kwiaty jak również dym okazały się ciekawym spoiwem. Czekolada zaskoczyła mnie, że mimo tak wyraźnego smaku cytryny wyszła bardzo słodko (co też nie jest gigantycznym plusem, bo wolałabym gorzkość kakao niż słodycz).
Wydała mi się gorsza niż Pacari Orange, chyba dlatego, że... przecież chyba łatwo jest zrobić naturalniejszą cytrynową czekoladę, a nie pójść w takie coś... Też spodziewałabym się raczej efektu rodem z Passion Fruit, ale niestety... Poza tym cytryna, jako owoc kwaśniejszy niż pomarańcza, jakoś mniej współgrała z bazą w moim odczuciu.


ocena: 8/10
cena: £4.39
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z cytryny (0,15%)