wtorek, 17 maja 2022

Pacari Passion Fruit ciemna z Ekwadoru 60 % z marakują (nowa 2021; po zmianach)

Na lato 2021 postanowiłam kupić dwie Pacari, do których od dawna planowałam wrócić, ale nie było, skąd zdobyć. Jedną z nich była najbardziej soczysta czekolada, jaką w życiu jadłam, czyli marakujowa Pacari Passion Fruit 2017. Nie miałam robić żadnej aktualizacji, ale... zobaczyłam skład. I ręce mi opadły. Zmniejszono ilość marakui z 6 % na 1,3%. I cóż, jak ucieszyłam się na pozytywne zmiany (zwiększenie miazgi) w czekoladach z dodatkami Beskidu (mięta, chili), tak tu... trochę się wkurzyłam, spodziewając się najgorszego. Miałam złe przeczucia, że marakuję wypchnął cukier, ale na szczęście nie (czego dowiedziałam się już w trakcie degustacji, studiując dokładnie skład i wartości).
Trochę śmieszna sprawa wyszła, bo sięgnęłam po nią akurat podczas nowiu księżyca w Raku, co uważa się za "czas powrotu do domu", rozumiane szerzej, a więc powrotów, w tym do korzeni, do rzeczy znanych; chodzi też o poczucie bezpieczeństwa... Ekhem, akurat mój powrót, jak widziałam, mógł być daleki od takiego powrotu.

Pacari Passion Fruit to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z marakują; wersja 2021.

Po otwarciu poczułam wyrównany, egzotyczny splot słodko-kwaśnych owoców żółtych i orzechów włoskich. Te wydawały się młode, delikatne i zmieszane z biszkoptowo-miodową słodyczą. Znalazł się przy tym lekko palony akcent jakby karmelu zrobionego z miodu, co mieszało się z biszkoptem z mnóstwem owoców. Jako masa, krem lub galaretka na wierzchu. Prowadził duet marakui i brzoskwini, acz czułam też ananasy i cytrusy. Łagodzone jakby wilgotnymi roślinnością / kwiatami?

Czekolada przy łamaniu trzaskała głośno, była bardzo twarda.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, średnio tłusto. Długo zachowywała formę i kształt. Cechowała ją zbitość i szorstkość, wręcz ziarnistość, z której to wyłaniały się wyczuwalne drobinki marakui - tak jednak mikroskopijne, że do pomylenia z niedokładnie zmielonym kakao. Czekolada całościowo z czasem upuszczała trochę soku, kojarząc się odlegle z naturalną, owocową galaretką. Parę drobineczek rozgryzłam i dosłownie eksplodowały soczystością - to chyba suszone na twardo owoce.

W smaku od razu ruszyła słodycz. Należała do jasnego miodu, trochę podszytego paloną (karmelową?) mgiełką. Mieszał się z owocową rześkością. Pomyślałam o egzotycznej mieszance pod przewodnictwem marakui i brzoskwini. Reszta początkowo była trudna do sprecyzowania. Marakuja dominowała, zapraszając jednak coraz więcej kwaśniejszych cytryn i ananasa. Błysnął kwasek, po czym zmieszał się ze słodyczą niemal po równo.

Lekka gorzkawość z tła zasugerowała orzechy włoskie i ziemię. Ziemia przejawiała kwaśność i wilgoć. Wpisała się w soczystość kompozycji. W jej cierpkości doszukałam się jakby od środka łagodzących wszystko kwiatów i lekko wiśniowej nuty niezbyt dojrzałych owoców. Wiśniom zdarzyło się zahaczyć o pikantniejsze wino.

Orzechy z kolei nieco tonowały słodycz, poskromiły ją, ale jakby z czasem trochę wystraszyły się kwasku i zrobiły trochę miejsca motywowi śmietankowego jogurtu. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dołączyły do nich owoce, przez co pomyślałam o karmelowo-orzechowym cieście z warstwą owocową. Może właśnie taką na bazie śmietanki / jogurtu. Ewentualnie... maślanki? Palono-dymna nuta wciąż jednak walczyła o orzechy, a cała słodycz zarysowała wizję wilgotnego biszkoptu... Jogurtowo-maślankowego? Wyraźnie nasączonego owocami. I może z żółtą galaretką owocową?

Egzotyczny splot był raczej słodki, słodko-kwaśny z czasem wykazywał wyrazistszą, orzeźwiającą kwaskawość marakui. Gdy wyłaniały się drobinki, przeszywała resztę jak szpileczki. Wciąż jednak była to kwaśność mocno dosłodzona. Choć rześka i soczysta, wtapiała się właśnie w słodycz owocowego ciasta. Na szczęście wyróżniała się w nim.

Pod koniec ciastowość i soczystość przedstawiły się jako bardzo łagodne. Niemal maślane? Maślanka zrezygnowała z kwasku. Karmel szalał, aż zaznaczył się w gardle. Kakao próbowało to tonować, tak, że na koniec jeszcze nieco wychynęło... jako jednak ciepło (tak... "karobowato?")? Rozgrzanej ziemi i taniny wina?

Po zjedzeniu został posmak kwaśno-słodkiej marakui, podszytej całym splotem ananasowo-cytrusowym jakby z nieco gryzącym efektem ananasa. Czułam też motyw ziemiście-cierpkawy, bardziej słodko-podfermentowany i nawet nieco śmietankowo-jogurtowy (jak takowy krem owocowy?). Silniejsza słodycz wydawała się odegnana, choć... obecna, acz wpisana w lekką pikanterię czy ciepło (trochę karobową?).

Na pewno zmniejszono ilość cukru - to plus. Nie przełożyło się to jednak na mniej słodki efekt. Bo... co zrobiono z bazą? Wydaje mi się, że zwiększono raczej tłuszcz niż miazgę, co jednak nie wyszło źle. Tylko choć marakuja wciąż była bardzo wyrazista, to jednak doleciało do niej wiele owoców i motywów właśnie słodkiej, łagodnej bazy. Marakuja łącząc się ze słodyczą w tej ilości sama też poszła też w inne owoce. Nie aż takie sproszkowanie marakui, a drobinki przełożyło się natomiast na nieco mniejszą soczystość.
Ta wyszła trochę bardziej jak o wiele słodsza i łagodniejsza wersja Pacari Raw Passion Fruit niż Passion Fruit. Dziwne. Nie podobają mi się te zmiany, ocenę obniżam, a czekolada wypadła z listy ukochanych.


ocena: 9/10
cena: 28 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, marakuja 1,3%, lecytyna słonecznikowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.