niedziela, 15 maja 2022

Pralus Colombie Trinitario 75 % ciemna z Kolumbii

Z Pralusami mam jeden problem. Zawsze uważam, że posiadam ich za mało. Jak już kilka kupię, nie umiem się powstrzymać, by to właśnie po nie nie sięgać. Coś ta marka w sobie ma, że... że w zasadzie nawet nie próbuję się hamować. Tylko że smutno mi, gdy zmniejsza się ilość posiadanych, aż w końcu znów zostaję tylko z jedną. Ech, coś mi one szybko idą, jak zawsze. A jednocześnie... zorientowałam się, że ani trochę nie ciekawią mnie nowości marki, a więc z orzechami, nadziewane nugatowe etc. Ach, marzą mi się jakieś czyste ciemne nowości, ale na razie miałam taką nowość dla mnie, bo Kolumbię próbowałam tylko jako neapolitankę.

Pralus Colombie Trinitario 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Kolumbii.

Po rozchyleniu sreberka poczułam prażono-palony, ciepły zapach migdałów i orzechów arachidowych, może jeszcze jakiś innych. Fistaszki od razu przywołały myśli o gęstych masach czekoladowo-fistaszkowych jak z wyidealizowanych Pierrotów, migdały zaś jakby otuliły się cynamonem. Było w tym sporo korzenności, aż pikanterii zahaczającej o chili. Orzechy otaczała odrobina dymu, ciepło... i promienie słońca? Ocieplające także drzewa - zdecydowanie żywe, zielone, nawet kwitnące. Kwiaty, choć nie intensywne, całkiem istotną rolę odegrały. Daleko w tle wychwyciłam delikatną soczystość egzotycznego splotu ananasów i papai, które... nie były zbyt jednoznaczna, ale znalazły się pod pieczą znacznie wyrazistszej brzoskwini. Słodycz była delikatna, nieco karmelowa. Choć całość to dosadna kompozycja, w trakcie jedzenia doszukałam się w niej odrobinki śmietankowo-maślanych tonów.

Konkretna, lśniąca tabliczka wyglądała na tłustą i jednocześnie pylistą.
Podczas łamania dała się poznać jako bardzo twarda i pełna, jakby esencjonalna. Byłam pewna, że okaże się tłusta i kremowo-pełna.
Nie pomyliłam się. Była gęsto-tłusta i bardzo, bardzo kremowa. Cechowała ją gładkość i nieco lepka oleistość. Zostawiała na podniebieniu gęste smugi, które przybywały kolejnymi falami, niczym budyniowe tsunami, które choć ochoczo, rozpływało się bardzo powoli. Wydała mi się niesamowicie pełna i masywna. Tłustość przełamała lekka soczystość i ściągająco-wysuszający efekt końcowy.

W smaku pierwsza rozpłynęła się gorzkość kawy. To kawa wyraziście palona i już zaparzona, na której zrobiła się naturalna pianka. Nie była palona mocno-mocno, ale odważnie. Rozchodziło się od niej pewne ciepło, które podtrzymywał dym.

Lekka słodycz zaznaczyła się w oddali. Pomyślałam o delikatnym, maślanym karmelu, ale nie byłam go pewna w 100 %ach. W tle nieśmiało przewijała się maślaność, ale nie śmiała zbytnio złagodzić kompozycji.
W oddali zetknęła się natomiast z delikatną jak rosa, rześką odrobiną słodko-goryczkowatej pomarańczy, podsycającą inne nuty.

Gorzkawy dym otaczał kawę. Wyobraziłam sobie paloną jako kadzidło, dymiącą korę cynamonu... dym, z którego to wyłaniały się prażone i gorzkawe migdały, fistaszki. Może też orzechy włoskie? Goryczka na dobre wtuliła się w orzechy.

Słodycz nieco rosła, także zdecydowała się na prażono-palony klimat. Należała do palonego karmelu z domniemaniem słonawości. Z czasem zaczęła mieszać się z orzeszkami i migdałami... a że sama nie odżegnała się od maślanych nut, skojarzenie z czekoladowo-maślaną masą sowicie wypełnioną ich kawałkami było niezwykle jednoznaczne. To... wedlowski Pierrot marzeń, ale w wersji niebiańsko nierealistycznej. Fistaszki chwilami również podlegały gorzkości. Potem też uchwyciłam aż coś maślano-ciastowego i... z nutą śmietanki?

Ciepła przybywało jako drzewa - masywne, rosnące od wieków w dobrze nasłonecznionym miejscu. I tym razem ogrzewało je słońca. Było w nich, jak w przyprawach, coś orientalnego. Może to drewno sandałowca, wprowadzające ciepłą słodycz? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o suszonych liściach tabaki, tabace i liściach... jeszcze nie ususzonych, acz wyłożonych na ciepłe słońce? Może to też jakieś kwitnące, ukwiecone drzewa? Skumulowały się migdały, może orzechy włoskie. I w nich czuć gorzkość i sporo cierpkości. Pojawiła się nuta ziemi. Także takiej suchej, rozgrzanej słońcem. W pewnej chwili przyszła mi do głowy sawanna.

Drzewa wprowadziły nieco cienia, życia, co błyskawicznie wykorzystała soczystość owoców. Wemknęły się subtelne nuty brzoskwiń, moreli... może jako dżem? Trochę próbowała rozruszać je soczysta kwaskawość cytrusów - słodkiej pomarańczy? Takiej jednak z zaznaczoną goryczkowatą skórką. Pomyślałam o owocach dojrzewających w słońcu, ale... z czasem gubiła się. Podobnie akcent papai (?) i niedookreślonych. To była subtelna nutka, też lekko wpisana w ciepło (jak owoce dojrzałe na słońcu i wciąż na nim leżące?).

W owocach mignęła lekka cierpkość czy nawet ostrawość, a myśli wróciły do słodkiego dymu. Pachnącego (czułam "smak zapachu") orientalnie-korzennym miksem? M.in. z gorzkawym kardamonem.

Tu... czułam cierpkość, drzew, liści, przypraw i... jakiś owoców... mieszających się jednak w czekoladowości i kawie. Jakby tak... zatonęło to w gęstej, nieco maślanej masie czekoladowej / czekoladowym cieście, utopiło się w czarnej, nieprzeniknionej kawie. Cierpkość wzbogaciła się o taninę... domykając to wszystko w duecie czekolada&wino. Jakby to wino tym wszystkim smakowało, albo wszystko to miało jego nuty.

Po zjedzeniu, wraz z lekkim ściągnięciem / wysuszeniem (jak po winie?), został posmak rozgrzanych drzew i ziemi, migdałów, orzechów podkreślonych gorzkością kawy, lekko soczysta nuta (pomarańczy i nieokreślonych egzotycznych?) i słodycz masy czekoladowo-orzeszkowej; korzenna. Dym pilnował, by wszystko miało poważny wydźwięk. I on, i przyprawy korzenne pod przewodnictwem cynamonu trzymywały się chyba najdłużej. Wraz z... taninową cierpkością i cierpkością... liści (do suszenia?).

Całość wyszła cudownie. Dosadnie gorzko dzięki kawie, drzewom, migdałom i dymowi, ze słodyczą trzymającą się nieprzesadzonego poziomu. Należała do słodkich, orzechowo-czekoladowych mas i karmelu i choć wnosiła maślaność, nie łagodziła przesadnie kompozycji. By natomiast nie było za ciężko, pojawiła się nutka owoców (egzotyczne, pomarańcza). Nie podniosła jednak ani słodyczy, ani mocniejszej kwaśności nie wprowadziła. I dobrze, bo to nie pasowałoby do ciepłego wydźwięku słońca i przypraw korzennych. Orientalna, gorzka czekolada o cudnie kremowej, sytej konsystencji zachwyciła mnie.

Była bardzo podobna do gorzko-kawowej, karmelowo-orzechowej "rozgrzanej" neapolitanki. Obie były w pewien sposób proste - czekoladowość z nich aż krzyczała, ale... to pełnowymiarowa pokazała czekoladowość wielopłaszczyznową. Przy niej wszystkie nuty miały okazję w pełni się zaprezentować. Neapolitanka wydała mi się streszczeniem, czego najlepszym przykładem jest nuta karmelu - w neapolitance po prostu "palony karmel" i to, że jakby sugerowała jakąś nutę, a potem "domyśl się zjadaczu", a w pełnowymiarowej karmel wyszedł bardziej złożony, a paloność... wydawała się łączyć wiele, wiele motywów. Pełnowymiarowa nie kazała się domyślać, pozwalała utonąć w swej pyszności bogatej w proste, ale jakże wyraziste obrazy. Trochę smutne, że neapolitanka nie sugeruje, iż warto sięgnąć po pełnowymiarową - nawet ja zwlekałam tyle czasu!

Orzechowa, aż świeżo wyszła Domori Teyuna, też kawowa i subtelnie owocowa, ale jednak były inne... Domori wszystko zamknęła w słodzidłach z miodem, była bardziej jak masło orzechowe, niż jak orzechy i kremy z orzechami.


ocena: 10/10
cena: 29 zł (za 100 g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy znów kupię: jak będzie możliwość, to tak

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.