czwartek, 12 maja 2022

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Blaubeer - Lavendel ciemna z nadzieniem jagodowym z lawendą i ciemnoczekoladowym musem

Podczas degustacji Amano Dos Rios Dominican Republic 70 %, kiedy to poczułam duet borówki amerykańskiej i lawendy, przypomniałam sobie na dobre, że w swojej kolekcji coś takiego posiadam. Zakupiłam razem z Lindtem Edelbitter Mousse Erdbeere-Pfeffer. Tę chciałam spróbować już lata temu, ale bałam się, że dżem wyjdzie słodziaśnie, a lawendy nie uświadczę. Potem o niej zapomniałam, przeszła mi. A jednak, jak widać, kupiłam. Po prostu naszła mnie ochota na ciemną czekoladę z jagodowym, dżemowatym albo sosowatym nadzieniem, jak by ono wyjść nie miało. Czekolada z jednej strony miała więc szczęście, że na nic wybitnego się nie nastawiłam, ale z drugiej strony... Amano zupełnie nieoczekiwanie zawiesiła jej wysoko poprzeczkę. W pewnej chwili pomyślałam, że znając życie, w czystej plantacyjnej nuta lawendy okaże się intensywniejsza i naturalniejsza niż w nadziewańcu.

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Blaubeer-Lavendel to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z ciemnoczekoladowym musem / kremem (26%) i nadzieniem jagodowo-lawendowym (18%).

Zanim jeszcze porządnie rozerwałam sreberko, zaczął rozchodzić się zapach jagódkowo-słodki, soczysty przedstawiający jagodowy sos (np. do lodów) lub przecier / dżem. Wydał mi się lekko sztuczny i zestawiony z niemal cukrowo-likierowym motywem ciemnej czekolady. Pojawiło się sporo kakao, także z nieco truflowym echem, więc pewnie już i mousse dał o sobie znać. Czuć, że tabliczka coś takiego zawierała, oczywiście zwłaszcza już przy podziale i w trakcie jedzenia. Ewidentnie rozchodziła się też nutka lawendy "chyba suszonej". Po podziale nasiliła się słodziutka jagódkowość, wyraźnie podrasowana chemią i soczystość, z kolei podkręconą cytryną. Lawenda pokazała swój "ziołowawy" charakter.

Tabliczka wyglądała na twardą i kruchą, ale konkretną. Głośno trzaskała przy łamaniu; zachowywała się grzecznie. Tylko gdy odgryzałam kawałek kostki, gruba warstwa chrupkiej czekolady nieco wgniatała się w miękkie nadzienie. Warstwa na spodzie była za to znacznie cieńsza.
Nadzień nie pożałowano. Mousse wyglądał na napęcherzykowany "krem może i mousse", a niemal czarne, z bordowym przebłyskiem, nadzienie owocowe okazało się rzadkawo-przecierowym... prawie żelo-sosem. Trochę się ciągnęło i wyciskało, ale lejące nie było. Całość zapewniła czystą degustację, bez zgrzytów.
Czekolada rozpływała się powoli, tłustawo i gęsto. Miękła, popisując się konkretem, co podkreślał kontrast z miękkimi nadzieniami. Obklejała podniebienie smugami, harmonijnie mieszała się z mousse'em. Także żel dość szybko się wyciskał. Ze zniknięciem jednak mu się nie spieszyło. 
Mousse dał się poznać jako maślany i niby śliskawy, ale też trochę pylisty, jakby spulchniony krem... Trochę rzeczywiście jak mousse - tylko że dość ciężki. Albo wyjątkowo lekki krem (coś pomiędzy mousse'em Mousse Erdbeere-Pfeffer, a zbitym kremem z przeciętnej tabliczki z tej serii). Nie był jednak bardzo tłusty. Stanowił świetnie zrównanie dla masywnej czekolady i delikatnego żelu.
Ten był nieco gumowy, przez co wyszedł rzadki, półpłynny i jednocześnie zwarty. Raczej trzymał się kostek. Lepki i trochę soczysty, sugerował lekką przecierowość. Miałam wrażenie, że znalazły się w nim jakieś farfocle, ale to chyba bardziej zżelowane fragmenty. Całość spójnie gęstniała, kremowo zalepiając usta.

W smaku czekolada od początku okazała się gorzka za sprawą mocno palonej nuty z ziołowo-piernikowym echem. Pomyślałam o cieście nasączonym goryczkowatym olejkiem cytrusowym. Wysoka słodycz zahaczyła o karmel, podłapując palony wydźwięk. Potem nie rosła jakoś drastycznie. Czekolada wyszła zaskakująco gorzko, co podkreśliła ziołowa nuta, którą (podobnie jak cytrusową?) przesiąkła od nadzienia.

Mousse optował za ciastowym motywem, ale sam nie wychylał się zbytnio. Był łagodnie czekoladowy, słodki, ale nie cukrowo.

Nadzienie owocowe odezwało się dynamiczniej, wyraźniej wyłaniając się z reszty. Kontynuowało i wzmacniało cytrusową i ziołową nutę. Przebijało wszystko lekkim kwaskiem cytryny, który prędko tonął w słodkim splocie jagodowo-cytrynowym. Zacieśnił go wyraźnie lawendowy akcent, pozostający jednak niezagłuszającym zwieńczeniem słodko jagódkowatego sosu... Ewentualnie dżemu. Było bez dwóch zdań bardzo słodkie i lekko sztucznawe. Raz po raz mignęło mi cukierkowo, aż drapiąc w gardle. Mimo to soczyste, z odrobiną kwasku i wciąż w dużej mierze autentyczne. Jagody cały czas jednak otaczała cytryna, niemal się z nimi zrównując. Pomogła nadzieniu kwaskiem zwalczać słodycz. Całkiem kompetentnie, bo nie była odosobniona. Z czasem, jakoś mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, nadzienie wyciszało słodziutkie owoce, a kładło nacisk na ziołowo-cierpkawe nuty kwiato-ziół, lawendy. Ta była podrasowana goryczką olejku po prostu, ale czuć też wyraźnie suszoną lawendę. Wystąpiła w bardzo udanym duecie z cytryną, która przygłuszała sztuczniejszy wątek. Wówczas to trochę za słodkie jagódki stanowiły zwieńczenie.

Mousse podporządkował się reszcie, zabiegając o łagodność maślanym wątkiem. Także nieco przesiąkł lawendą. Podkreśliła w nim nutkę cierpkawego kakao, choć on upierał się przy słodyczy, co przełożyło się na efekt słodkiego kakałko kremowato-nadzieniowatego. Dodatkowo trochę rozbił esencjonalność ciemnej czekolady, pozwalając szaleć części owocowej. 

Za sprawą lawendy i goryczki pomyślałam nawet o jakimś nalewko-likierze jagodowym. Lawenda dodała goryczki olejkowej, ale też swojej własnej, na stałe zespojonej ze słodyczą. Trochę kojarzyła mi się z "woreczkami zapachowymi" (np. do szaf).
Lawenda emanowała w zasadzie z całej tabliczki, a jednak nie zagłuszyła reszty. Chwilami, gdy tak jadłam i jadłam, wydawała się nawet lekko, epizodycznie kryć w jagodowym przesłodzeniu. Mieszała się z ogólną przesadzoną słodyczą dodając jej powagi, a potem umocniła gorzkość czekolady.

Czekolada pod koniec, gdy nadzienia już prawie zniknęły (a została czekolada), razem z lawendowo-olejkkowym echem, odważyła się jeszcze tupnąć goryczką paloną. Choć ogólnie było słodko, trochę to zrównoważyła. 

Po zjedzeniu zostałam z posmakiem bardzo słodkich i cukierkowo-sztucznawych jagód, trochę z  dżemowato-sosowatym echem i lawendy. Obie zmieszane z cierpkawo-kakaową nutką. Lawenda wyszła jak suszona, ale też olejkowo co kojarzyło mi się z naolejkowaną herbatą. Właśnie już po, przerysowanie dawało się we znaki. Czułam też lekkie przesłodzenie i jakby... wypranie języka cukierkową słodyczą. Lawenda starała się to ratować, ale średnio jej szło.

Całość w miarę mi smakowała, ale umiarkowanie. Na tyle jednak, żeby zjeść (dla ojca jednak żal, bo lawenda to rzadko spotykany wariant). Na pewno cieszy harmonia i częściowa naturalność, wyrazistość. Tylko że... no właśnie. Częściowa, bo i sztuczność była. Może przed szereg nie wychodziła, nie napastowała, ale wystarczająco, by trochę przeszkadzać. Gmerali w kremie / mousse'ie (wyszedł lżej niż w przypadku innych, obstawiam więc, że więcej w nim syropu g-f) - to pewne. Według mnie niepotrzebnie, bo w tej kompozycji odegrał znikomą rolę. Osobiście wolałabym mniej sztuczności ogółem, a bardziej zbito-czekoladowy krem zwykły. Przeciero-żel też był podkręcony, ale ogółem ok. Obyło by się bez cukierkowego zalatywania i całej tej słodyczy, ale wyszedł ciekawie. Duet jagód i cytryny, potem ten cytrynowo-lawendowy splot były interesujące, acz... nie w pełni zgodne z nazwą. Nie mam jednak nic przeciwko. Wyszło to fajnie, ale... mało ambitnie. I za cukrowo - choć w ustach smaki jakoś tam się jeszcze pilnowały, w gardle drapanie czuć. Na pewno cieszę się z wyrazistości lawendy (przy okazji odkryłam, że podobnie jak z różą - ten olejek toleruję). Zestawienie owoców podobało mi się. Niestety sama czekoladowa gorzkość schodziła na dalszy plan, a słodycz pchała się naprzód. To bym zmieniła.


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 15 zł
kaloryczność: 531 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, sok jagodowy z koncentratu (8%), tłuszcz kakaowy, masło klarowane, jagody (1%), sok cytrynowy z koncentratu, substancja żelująca (pektyny), aromaty naturalne, lecytyna sojowa, olejek lawendowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.