piątek, 22 kwietnia 2022

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Erdbeere - Pfeffer ciemna z nadzieniem truskawkowym z pieprzem i ciemnoczekoladowym musem

Lindt stracił w moich oczach na tyle, że wiem, że od jego mlecznych nadziewanych będę teraz trzymać się z daleka. Od ciemnych nadziewanych... pewnie w dużej mierze też. Szczęście w nieszczęściu, z dwiema mlecznymi paskudami, zamówiłam też dwie ciemne nadziewane. Jako że to seria w miarę przeze mnie lubiana (mimo że nie genialna i niezbyt zgodna z tytułem, bo mousse'y mousse'ami nie są), to tam... spróbować można. Kiedyś tak sobie pomyślałam, że zjadłabym dobrą ciemną czekoladę z dżemem / sosem truskawkowym. I proszę! Coś, co mogło taką się okazać. Aczkolwiek gdy formułowałam tę intencję nie myślałam o pieprzu, ale gdy zobaczyłam dzisiaj prezentowaną, przypomniała mi się kontrowersyjna, a pyszna Orion Mistrovska Edice 68 % ciemna z truskawkami i solą. Sól ma się co prawda ni jak do pieprzu, ale chodzi o "dziwne doprawianie". Podobnie dziwnie pysznie wyszły truskawki z cynamonem w Zotter White Chocolate with Strawberries - ta jednak... to biała. Ewentualnie Zotter Strawberry + Pineapple and Pepper. Też jednak bardzo łączona. A duet pieprzu i truskawek coś mi po głowie chodził... Że jednak nie taki mi obcy. Dopiero niedługo przed otwarciem dzisiaj prezentowanej przypomniałam sobie, że była już u mnie też Hachez Cocoa D'Arriba 77 % Erdbeere-Pfeffer / Strawberry-Pepper, acz już mniej udana. Mówi się jednak trudno i liczy na "dobry dżemik".

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Erdbeere-Pfeffer to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z ciemnoczekoladowym mousse'em / kremem (26%) i nadzieniem truskawkowym z pieprzem (18%).

Gdy rozrywałam sreberko, ruszył zapach słodko-soczystej truskawki typowo przecierowo-dżemowej i słodko-kakaowy, udający likier czekoladowy. Pochodził od mocno palonej, ciemnej czekolady, ale ten wątek dodał jej truflowego akcentu - czuć, że kryje coś czekoladowego / kakaowego. Były wyrównane, nawet po podziale i w trakcie jedzenia. Truskawka choć nie była w 100%ach naturalna, nie wydawała się napastliwa. Może trochę podkręcona soczystym kwaskiem cytryny i sztucznością. Mimo że ogół był słodki, czekoladzie nie brakowało gorzkości. Podkradła się pod kawę, roztaczając ciepło. Właśnie zwłaszcza, gdy nadzienie się pokazywało, zapach robił się bardzo ciepły. Truskawka z kolei w trakcie jedzenia przybrała na przerysowaniu.

Tabliczka sprawiała wrażenie twardo-kruchej. Przy łamaniu trzaskała krucho z racji grubej warstwy czekolady. Przy podziale kostek trzymała się ładnie, szło równo. A jednak, gdy robiłam gryza, wierzch pękał i wchodził w miękki żel. Nabrałam wątpliwości co do spójności kompozycji (na szczęście byłam w błędzie). Po chwili bowiem dostrzegłam, że z kolei na spodzie czekolada jest cienka. Jak się później okazało, świetnie wyszło to z mousse'em.
Pod czekoladą umieszczono delikatne nadzienia. Żadnego nie poskąpiono.
Mousse okazał się tłustym i gęstawym, ale nieciężkim kremem, który pewne napowietrzenie w sobie krył. Wyglądał na minimalnie napęcherzykowany. Wydał mi się lekko mazisty. Przy odgryzaniu części kostki czasem mlaskał.
Nadzienie pieprzowo-truskawkowe to klejąco-ciągnący, rzadkawy, ale nie lejący żelem. Trochę się spod czekolady wyciągało i wracało do niej, a odrobinę bardzo leniwie wypływało, ale zatrzymywało się w końcu. Dostrzegłam w nim trochę czarnych kropeczek pieprzu (tak jednak drobnych, że można nie zauważyć).
W ustach czekolada rozpływała się powoli (które to wrażenie nasilały nadzienia na zasadzie kontrastu) i kremowo. Była tłustawa i gęsta. Miękła z ochotą, pokrywając podniebienie lepkimi smugami. Do końca utrzymała pewien konkret gęstej ciemnej, co podkręcało nadzienie.
Bardzo harmonijnie, bez zgrzytów czekolada łączyła się z mousse'em, a dokładniej mousse'owatym, tłustym krem. Wyszedł maślano-śliskawo, co tonował pylisty efekt kakao, i jedynie gęstawo. Odebrałam go jako rozlazły, miękki. Zaskoczył mnie, bo tym różnił się od innych niemousse'owych moussów z serii Creation Edelbitter Mousse 70%. Ten bowiem udawał zwarty (jak na mousse) mousse z zalążkiem efektu chmurki - takiej... ciągnącej chmurki? Mieszał to jednak z masywniejszą czekoladowością, którą to harmonijnie podpinał się pod czekoladę. Wyszedł ciężkawo tylko jak na mousse, którym to częściowo rzeczywiście był - dzięki takiej formie "pomiędzy" zapewnił spójność środka z masywną czekoladą.
Żel wyciskał się prędko, ale nie rozpuszczał się za szybko. Okazał się bowiem nieco przecierowo-gumowy. Rzadki, ale zwarty. Był lepki i minimalnie soczysty. Gładkawo-chropowaty (z zalążkiem przecierowości), bez drobinek truskawek, ale za to z wyczuwalnymi raz po raz drobineczkami pieprzu. Wpisywały się w pewną przecierowość.

W smaku czekolada zaczęła od rozniesienia palonej gorzkości kawy, podbitej ciepło-piernikowym echem. Choć sama wydawała się leciuteńko przesiąknięta nadzieniami, była dobrze wyczuwalna cały czas, decydując o wszystkim. Pomyślałam o cieście oblanym ciemną czekoladą; bardzo słodkim w palono-karmelowym stylu.

Cieście... piernikowym? Z nutką likieru czekoladowego / kakaowego? Z soczystą i zacukrzoną warstwą owocową? Nagle przebił się soczysty kwasek, powiedziałabym, że cytrynowy, ale... Prędko głos zabrały truskawki, ewidentnie dżemowo-przecierowego pochodzenia. Pomyślałam o przesłodzonych dżemach, masach z pierników. Wyraźnie czułam truskawki, ale trochę podkręcone. Zarówno kwaskiem cytryny, dbającym o soczystość, jak i cukierkowym echem. Było trochę sztuczne. Po paru chwilach zarejestrowałam ciepło w gardle. Nie wydawało się jednak "cukrowe".
Nadzienie, choć soczyste, wiązało się z ciepłem; lekkim przyprawieniem piernikowym. To ciepło to... wyczuwalny w gardle pieprz!

Obok z czasem, jakoś w połowie rozpływania się kęsa poczułam troszeczkę pieprzu. Podkreślił ciemną, palono-cierpkawą czekoladę. Nie był to smak intensywny, ale wyczuwalny. Mimo to, niwelował sztuczniejsze zapędy poszczególnych części. Pieprz osiadał głównie w gardle. Potrafił nieźle tam zadrapać. Drobinki, które udało mi się namacać językiem, jakoś specjalnie nim nie smakowały. Podkreśliła go jednak trochę niby alkoholowa, truflowa nutka. Truskawki odchodziły wtedy nieco na tył, ale pobrzmiewały - jako słodziaśnie przecierowe. 

Konsekwentnie z czekoladą od początku rozpływało się dolne nadzienie, wplatające prostą, ale bardzo subtelną cierpkawość kakao. Dopiero jednak po występie owocowej części, bardziej zwracało na siebie uwagę. Kontynuowało gorzkość i paloność czekolady, ale dołożyło maślaność. Rozmyło tym samym ciemnoczekoladową moc, czyniąc czekoladę łagodniejszą... mniej szlachetną (o ile można tu mówić o szlachetności?). Wydało mi się wręcz "słodko-kakałkowe". Podrzuciło w zamian skojarzenie o truflach, a więc alkoholowych cukierkach w czekoladzie. Pomyślałam o tłustym pierniku, któremu charakteru nadaje truflowość właśnie (jako warstwa czy coś?) - nadzienie dolne uparcie dbało o to skojarzenie. Podnosiło także słodycz - choć o palono-alkoholowym, likierowo-truflowym wydźwięku, to jednak z czasem nieco za silną ogółem. Właśnie w niej osiadła lekka sztuczność, która początkowo trzymała się raczej nadzienia truskawkowego.

Nadzienia zniknęły nieco szybciej od czekolady, toteż miała jeszcze okazję, by przypomnieć o palono-kawowej gorzkości. Po tym wszystkim jednak i ona wydawała się cierpko-goryczkowata w prostszy sposób.

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkich truskawek ze sztucznawym echem, a także cierpkość kakao i posmak... nawet trudny do nazwania. Taki słodki, jakby wypierający wszelkie inne nuty; dziwnie słodki (obstawiam syropy)... sztucznie słodki, acz nawet nie napastliwy, bo ugładzony kakao. Dodatkowo na języku czułam delikatną pikanterię pieprzu.

Całość okazała się całkiem smaczna i nieźle oddająca tytuł. Ciemna czekolada panowała nad nadzieniami, a te kolejno wyszły dżemowo truskawkowo z nutką nienachalnego pieprzu i... no, czekoladowo. Pieprz nie sprawił, że nadzienie truskawkowe było wyjątkowo ciekawie przyprawione; mam wrażenie, że tu jego główną funkcją było zagłuszanie sztuczności.
Wyszła w miarę poważnie, "dla dorosłych", a nie "truskaweczkowo", co się chwali. Choć bez fajerwerków, to też bez gigantycznych wad. A jednak tych mniejszych parę się znalazło - chociażby sztuczność. Może nie była mocna, a poprzełamywana, ale wolałabym, by wcale jej nie było. Spłyciła całość, aczkolwiek... to ona odpowiadała za truflowy wydźwięk. Pewnie też właśnie dzięki syropom (f-g., g.) Lindt uzyskał bardziej mousse'owaty efekt. Ja jednak wolę bardziej nijako-maślano-czekoladowy, zwykły, ale nie sztuczny krem niż to. Znaczy... mousse poniekąd tu wyszedł w porządku, nawet smakowo, ale coś w nim nie grało (ta sztucznawość). Rozlazły, chmurkowy krem albo zwarty, ciężkawy mousse - wyszło to spójnie, robiąc za przejście od rzadkiego żelu do cięższej czekolady.
Nie powiem, że marka dzięki tej czekoladzie zyskała w moich oczach, ale trochę zagłuszyła wspomnienia o mlecznych, nadziewanych paskudach.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 15 zł
kaloryczność: 527 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, truskawki (2,3%), koncentrat soku truskawkowego (0,9%), pieprz (0,3%), koncentrat soku cytrynowego, syrop glukozowy, sól, substancja zagęszczająca (pektyny), lecytyna sojowa, koncentrat warzywny (marchew), aromaty naturalne, syrop cukru inwertowanego

1 komentarz:

  1. Zestawienie wydaje mi się że mogło by mi posmakować, ale szkoda że konsystencja taka zwarta :( taka ala ptasie mlekczko mi się marzy cieniutka jak w snikersie którymś ;) albo to mars był nie pamiętam

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.