Lindta nie uważałam od paru lat za najwyższą półkę, ale jako sklepowe czekolady, ceniłam go. Nadziewane mleczne z ostatniego okresu mocno mnie zniechęciły. Przestałam się przez nie interesować ofertą marki, ograniczając się jedynie do czystych Excellence: 85%, rzadziej do 70%. Lubię mieć je jako "do dojedzenia", gdy np. degustacyjna ma małą gramaturę. Niektórzy z Was zwrócili moją uwagę, że są też wersje Mild, a więc "łagodniejsze". W pierwszej chwili uznałam, że zupełnie nie dla mnie, bo w ciemnych czekoladach nie chcę czuć łagodności, a właśnie moc, siekierowość. 70% jest mi ogólnie nieco za słodka, a gdy wyobraziłam sobie jej wersję jeszcze słodszo-tłustszą, nie chciałam jej. Kiedy jednak wyszło, że do przesyłki brakuje mnie i Mamie jeszcze czegoś za około 10 zł (robiłyśmy zamówienie ze strony Lindta, a by wysłali, trzeba kupić produkty za min. 100 zł), mój wzrok padł na tę. Mama zapytała, czy chcę, by porównać, a ja uznałam, że w sumie... z głupiej, nieuzasadnionej ciekawości tak. Aż mnie zainteresowało czysto poznawczo, co Lindt uważa za "Mild" (opisał ją jako: "wyjątkowo łagodna gorzka czekolada, z zawartością kakao 70%, delikatna i intensywna") w odniesieniu do i tak łagodnej klasyki.
Lindt Excellence Mild Dark 70 % Cocoa to ciemna łagodna czekolada o zawartości 70 % kakao.
Po otwarciu trafiłam na dość delikatny zapach drzew-drzewek młodych i jasnych. Mieszała się z nimi słodycz delikatnych, maślanych tworów: toffi i nugatu. Lekko palona nuta dodała im wanilię i słodycz cięższą, która trochę kojarzyła mi się z maślano-drożdżowym ciastem... Za którym przeplatała się odległa soczystość... może rodzynek? Owoców słodkich, suszonych i niejednoznacznych.
Już na oko tabliczka wydała mi się bardzo jasna, rudawa, jak niektóre mleczne o nieco wyższej niż standardowa zawartości kakao. Gładka i tłusta w dotyku czekolada przy łamaniu trzaskała dość głośno. Była twarda, ale i krucho-krusząca się. W przekroju wyglądała na zbito-proszkową.
W ustach rozpływała się z lekkim oporem, raczej powoli. Miała w sobie wiele z chłodnego, początkowo nieprzystępnego masła. Z czasem miękła, zmieniając się we właśnie maślaną masę. Chwilami wydawała się pełnośmietankowa, śliskawa. Maślany krem, a dokładniej rozlazła masa gięła się w najlepsze, po czym znikała z poślizgiem jakby nieco oleiście, otłuszczając usta. Zupełnie mi to nie pasowało.
W smaku od początku roztaczała po ustach smak tłustych orzechów, aż nieco mdławych. Pomyślałam o makadamia, ewentualnie... mieszance różnych, delikatnych. Tłustość wiązała się też z maślanością. Za jej sprawą pomyślałam o nugacie i maśle po prostu... Też o kremach z niejednoznacznego miksu orzechów.
Kontrastowo obok zaznaczyła się delikatna, palona gorzkawość, która raz i drugi potknęła się, wychodząc dość tanio i... dziecięco? Do gorzkości nawet się nie zbliżyła; pomyślałam o rozpuszczalnym, cukrowym kakao dla dzieci. Albo o mleku kakaowym.
Szybko uderzyła bezwstydna słodycz, wykorzystując niepewność innych nut. Wydała mi się cukrowo-waniliowo ciężka. Przez chwilę trwała odosobniona. Do głowy przyszły mi jakieś ciasta drożdżowe / francuskie / dziwne wypieki typu "sakiewki", "kieszonki" (wyobrażenie o bułko-ciastkach na sztuki np. z marketów) / ciastka... z cukrem? Lśniące od cukru i zasładzające bardzo szybko.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przy palonej nucie pojawiły się grillowane orzechy - ani mocno orzechowe, ani porządnie palone. Wyobraziłam sobie za to olej wydzielający się z nich. Wege "masło" z orzechów? Leciusia gorzkawość zasugerowała orzechy w skórkach i odrobinkę ziemi (?). Ta mieszała się z mdławo-tłustym smakiem. Miał niby orzechowe echo, ale dziwnie jakby rozrzedzał kompozycję.
Palona nuta z maślanością raz czy dwa zasugerowała cappuccino, które mogło być podane do wspomnianych ciastek z kryształkami cukru i ciast (w sumie też z bryłami cukru). Nugat, masa-krem z orzechów o przesadzonej maślaności tu się odnalazły, a ja wyłapałam też lekką soczystość. Najpierw jakby tłustą soczystość orzechów, z czasem bardziej jak... masa owocowa (żółto-śliwkowa?) w drożdżowo-maślanym wypieku / ciastkach (nadziewanych "sakiewkach"?). Suszone, jasne owoce (rodzynki?)... w czymś połyskującym od kryształków cukru. Było to dość duszno-ciepłe, ciężkie.
Z czasem słodycz męczyła coraz bardziej. Nawet nie to, że była specjalnie wysoka, ale... nic jej nie przełamywało. Maślana baza płynęła obok, spłycając ciemnoczekoladowy klimat.
W posmaku pozostała silna słodycz cukru, maślaność i... tłuszczowość nieokreślona, bardziej "orzechowawa"? Zarówno jako posmak maślano-śmietankowy, jak i poczucie zatłuszczenia w ustach i na ustach. Palona nutka wyszła jako tanie, dziecięce kakao w proszku, a całość... wzbogaciła się jeszcze o jakiś słodki, syropowy wręcz i cierpkawy akcent (owoców?) zestawiony z maślanością, że odpychający (dziwnie... metalicznie-oleisty?).
Całość uważam za bardzo nudną i przesadnie tłustą. Maślana baza była zupełnie nie dla mnie. Słodycz, odstająca paloność i delikatny nugat miały się jakoś tam do słodyczy, kawy i orzechów normalnej wersji. Jej likierowo-śmietankowy motyw w dzisiaj opisywanej zmienił się w nutkę cukru w wypiekach i niemal życzeniową sugestię owoców, którym to motywom odebrano gorzkość, co kompozycję przerobiło na kompletnie niewartą uwagi. Mało w niej ciemnoczekoladowości. Łagodna, bez dynamicznej intensywności. Nie widzę sensu, by takie coś jeść. Dwie kostki wymęczyły mnie i wynudziły kompletnie.
po lewej Lindt 70%; po prawej Lindt Mild 70% |
Jak tak pomyślę o tym, co jest w sklepach ogólnodostępne... ta chyba mogłaby trafić do tych, którym tzw. "deserówki" są za słodkie, a przeciętne 70 % jednak wciąż za mocne. Może... osobom, które chcą zacząć się odżywiać zdrowiej albo zejść z niezdrowych słodyczy? W zasadzie nie mogę jej zjechać za to, że wyszła bardziej "mild". Ja mam problem z tym, że po prostu była niegorzka, a maślana, przez co np. słodycz wcale łagodniej nie wyszła, a wręcz wydała się uwypuklona. Paloność, choć nie gorzka, z kolei wyszła kiepsko. Męczyłam w ciągu paru dni i to tak, że za każdym razem przy drugiej kostce odpadałam (bo nudny, słodki tłuszcz i tyle), aż w końcu, wkurzona, dwie ostatnie zasreberkowałam dla ojca.
ocena: 7/10
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia
To dla mnie za łagodna ostatnio jest 78% :/ nie wolę już zostać przy 85% minimum choć znowu mam teraz okres jedzenia orzechów w czekoladzie a że mam zapas bakali i czeko to łącze je w jeden posiłek poprostu ;)
OdpowiedzUsuńZawartość kakao 78% we wspomnianym przez Ciebie Lindcie jest po prostu sztucznie zawyżona kakao w proszku, więc to nie miazga, czyli oszukaństwo.
UsuńNie lubię orzechów w czekoladzie. Wolę albo czekoladę, albo orzechy, acz raz na ruski rok na czekoladę z orzechami mnie nachodzi, więc mamy odwrotne proporcje.