Dzisiaj przedstawiam Wam ostatnie ciastka znalezione w paczce od Olgi z LivingOnMyOwn. O te sama poprosiłam, więc jestem podwójnie wdzięczna (dziękuję!). Wprawdzie... było to jeszcze zanim dotarło do mnie, jak nieogólniesłodyczowa jestem, ale jednak za bardzo lubię teoretycznie smak chałwy, a jeść realnych nie, że... to bez znaczenia. Ciekawość i tak wygrywa. Tym bardziej, że ciastka, nawet pomijając krem, wyglądają ciekawe. Dwukolorowe markizy? Nawet w latach, gdy takowe jadałam, z takimi się nie spotkałam i nawet nie pomyślałabym nigdy, że jakaś marka takie może mieć. Nie wykluczam jednak, że po prostu brak mi rozeznania w ciastkach.
Cukry Nyskie Markizy Chałwowe to markizy z kremem chałwowym (30%), składające się z herbatników: jasnego i ciemnego; dostępne m.in. w opakowaniu 150g (czyli 12 sztuk).
Już przy otwieraniu z paczki dosłownie wyrwał się intensywny zapach chałwy bardzo słodkiej i sezamowej. Mimo że było to strasznie cukrowe, poczułam także ciastkowy, lekko wypieczony, tłustawy motyw, sugerujący przeciętne jakościowo ciastka kruche.
Podoba mi się, że w odróżnieniu od poprzednio próbowanych ciastek tej marki, te znalazły się w korytku. Ciastka miały pewien urok. Mimo że niewielkie, były masywne, konkretne i twarde trochę jak kamienie. Już w dotyku herbatniki zdradziły tłustość, zostawiając oleistą warstwę na dłoniach. Pylistości też nie szczędziły. Potem odkryłam, że zostawiały nawet plamy na chusteczce, otłuszczyły też talerzyk (!).
Łatwo je rozdzielić, a dokładniej rozkręcić / otworzyć. Okazało się, że pod grubymi herbatniki dodano sporo kremu. Konsystencją dopasował się do ciastek, bo i on był dość masywny, jednak i tak nieco go przytłaczały.
Choć ciastka w całości były ok, mnie najwięcej przyjemności sprawiało rozwarstwianie ich i taka zabawa: a to jedzenie wszystkiego osobno (np.: ciastko, krem, ciastko), albo zjedzenie jednego ciastka, potem drugiego z kremem. Jak markizy jadałam, zawsze tak robiłam (z waflami itp. też).
Do popijania miałam herbatę (nie maczałam, jedynie z rzadka przepijałam troszeczkę). Ciastka jej nie wymagają; osobno sprawdzają się znakomicie.
W trakcie jedzenia ciastka potwierdziły swoją twardość i konkret. Doszła do tego wysoka kruchość. Przyjemnie i głośno chrupały, bo okazały się twardo-świeże. Podczas jedzenia też szarżowały tłuszczem, upuszczając mieszaninę oleistości i maślaności, ale... nie zabijały tym tak bardzo. Nasiąkały, zmieniały się w gęstą, nieco zalepiającą masę a'la ciasto. Bardzo mi się to spodobało.
Jasne były nieco delikatniejsze od ciemnych i zawierały pewną drobinkowość / kryształkowość.
Twardsze ciemne wydały mi się lekko pyliste.
Krem zaskoczył, bo w trakcie jedzenia zapomniał o swojej twardości. Przedstawił się jako miękki. Utrzymał natomiast pewną treściwość. Był strasznie tłusty, a także zwarty i gęsty, trochę gumowy i chałwowo trzeszcząco-skrzypiący. Kiedy jadłam sam krem, gumiastość chwilami wydawała mi się tłuszczowo-chmurkowa i nieco przez to obrzydzająca, ale ogółem uszło. Rozpływał się z lekkim oporem, trochę właśnie jak chałwa, trochę jak mieszanka margaryny i drożdży... z cukrem? Ten podbijał trzeszczenie, a także sprawiał, że jednak jakoś to w końcu znikało (trochę wodniście?). Oczywiście po tym, jak najpierw poobklejał zęby.
Całościowo, w poszczególnych częściach pojawiała się a to pylistość, a to drobinki... trochę urozmaicające tłustość i tonujące ją. Ciastka były jednak przytykająco-ciężkie, zalepiające i... zwyczajne w tym wszystkim. Niby trochę się pokrzywiłam, ale tragedii nie było.
W smaku jasne ciastka okazały się bardzo słodkie, a także zaskakująco maślane. Wypieczone średnio mocno, tak... "porządnie, ale delikatnie", wyszły całkiem przystępnie. Choć pobrzmiewały margaryną, to zwykłe słodko-maślane, kruchawe ciastka.
Ciemne ciastka były słodkie, ale minimalnie mniej. Wypieczone również raczej delikatnie, wydały mi się wytrawniejsze. Nie jednak gorzkie... kakao trochę się w nich plątało, ale jako delikatniusie kakałko. Pod wpływem innych części, kojarzyły się trochę z czekoladowym ciastem. W tych odnotowałam nawet sugestię soli.
Podczas jedzenia ciekawie współgrały, tworząc chwilami nazbyt dosadne, tło pod średnio intensywny krem (bez dzielenia, ciastka go trochę przygłuszają). Ten w miarę jedzenia czuć wyraźnie, a by się upewnić przy jego smaku, całkiem sporo przejadłam osobno. Nadzienie to chałwa w formie markizowego kremu, acz wzbogacona o tłuszczowy, lekko margarynowy motyw. Uderzała sezamem i cukrem. Czułam delikatną miazgę sezamową z domniemaniem goryczki chałwy. Słodycz nie napastowała. Była wysoka i zasładzająca, ale znośnie, zwłaszcza w całokształcie. Zarejestrowałam w nim poza tym... nutkę... fistaszków? Podkreślała się z ciemnym ciastkiem (aż sprawdziłam skład - dziwne, że orzeszków brak). Niestety z czasem krem zaczął mi taniością, tanim tłuszczem zalatywać. A jednak chałwa cały czas dominowała.
Po zjedzeniu zostało wprawdzie zasłodzenie i zatłuszczenie, ale... w dużej mierze chałwowe, a to już coś. Czułam margarynowość, maślaność kruchych ciastek, ale przesłodzenie wydało mi się zwyczajnie cukrowo-chałwowe. Nie było to jakoś straszne. Dokończyłam herbatą i po problemie.
Całość uważam za... w sumie dobrą i ciekawą. Może twór nie w moim typie, może trochę mnie odpychający, ale na jednorazową zabawę przy oglądaniu serialu... dlaczego nie? Wszak rzeczywiście oddają całkiem niezłą, dziwnie nieprzecukrzoną chałwę... otuloną tłustymi "ciastowymi" ciastkami, którym też - jak na tę półkę - trudno coś zarzucić. Mogłyby jak dla mnie być minimalnie mniej twarde czy np. cieńsze, ale to szczegół. Chodzi o to, że przez tę twardość i grubość mało przyjemności jest z jedzenia ciastek w całości: chałwę lepiej czuć, jedząc dzieląc (a niestety mnie z czasem zaczyna nudzić / męczyć jedzenie samych herbatników). Chrupały, rozpływały się w ustach i były, czym miały być: kruchym, cukrowo-maślanym ciastkiem i kruchym "ciemnawym".
Jako ciekawostka na raz - uważam je za smaczne. Mało tego! Z ciekawości poprzewijałam trochę posty "ciastka" i... okazało się, że są to najlepsze ciastka, jakie jadłam od jakiś 3 lat (bo wszystkie, których próbowałam, są na blogu - to taka ciekawostka). Nie jest to jednak coś, do czego chciałabym wracać czy jeść przez dwa dni; trzy (choć planowałam, że tylko 2) oddałam Mamie. Nie zrobiły na niej wrażenia, bo uwielbia kremy w tego typu ciastkach i stwierdziła: "dla mnie za mało w nich tego kremu właśnie, a same herbatniki za masywne. One to takie ot, herbatniki kruche, konkretne, a krem... rzeczywiście mocno, wyraźnie chałwowy. Tylko że wolałabym go o wiele więcej, a tak przez proporcje to raczej bym ich nie kupiła sama". Co do proporcji zgadzamy się, jednak... Mamie bardziej smakowały bez dzielenia na części (mimo wszystko).
Ocenę nieco naciągnęłam ze względu na pomysł, to, że są nietypowe, niespotykane,
ocena: 8/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: -
kaloryczność: 470 kcal / 100 g; ciastko - ok. 59 kcal
czy kupię znów: nie
Skład: mąka pszenna, cukier, tłuszcz roślinny (palmowy, rzepakowy, kokosowy), skrobia, miazga sezamowa 5,7%, mleko odtłuszczone w proszku, syrop cukru inwertowanego, masa jajowa i/lub jaja w proszku, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, substancje spulchniające: węglany sodu i węglany amonu; sól, aromat, barwnik: karoteny; olej roślinny rzepakowy, lecytyna sojowa
Miałam okazję jeść te ciastka kiedyś. Są bardzo dobre ;) ale na raz. Wolę zjeść na dzień dzisiejszy samą chałwę lub wariacje na jej temat w kremach do posmarowania, które wyjadam łyżeczką prosto że słoika :P
OdpowiedzUsuńObecnie chałwy jeść bym nie chciała. Łyżeczką jem krem chałwowy Nutury. Jak nie znasz, polecam. Na blogu dopiero za jakiś czas, ale to mocne 10.
UsuńNie. Nie znam. Dziękuję. Gdzie kupić?
UsuńJa kupuję przez internet na stronie producenta.
UsuńDziękuję
Usuń