niedziela, 24 kwietnia 2022

Meybol Cacao Single Origin Chuncho - Peru 75 % Cacao Nativo ciemna

Ostatnio coś sporo czekolad z tych zacnych do degustacji mnie rozczarowało. Sporo trafiło mi się pysznych, acz takich, przy których pojawiało się "ale". A to jakaś nowa marka, a to kakao o nutach zbyt łagodnych... Poczułam więc, że pora na taką, która na pewno nie zawiedzie. Z dwóch posiadanych Meybol wybrałam z ziaren Chuncho, czyli uważanych za najlepszą i najrzadszą odmianę na świecie. A ja już mam tak, że te najszlachetniejsze, najbardziej cenione odbieram jako zbyt łagodne dla mnie. Podobnie jest z ziarnami Porcelana. I tak jednak czułam, że Meybol zmajstrowali coś smacznego, ale... obstawiałam, że druga posiadana z Vraem będzie dosadniejsza, a więc lepsza. Wolałam więc zostawić ją na koniec.

Meybol Cacao Single Origin Chuncho - Peru 75 % Cacao Nativo to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao Chuncho z Peru, z regionu Vraem (dolina rzek Apurímac, Ene i Mantaro).

Po otwarciu rozbrzmiała symfonia soczystych owoców: cytrusów pod przewodnictwem pomelo, egzotycznych aż trudnych do wymienienia, ale na pewno z obecnymi wśród nich słodkimi ananasami i nektarynkami, ciemniejszych... jako trochę kwaskawo-słodkie śliwki i cierpkawe czarne porzeczki? Egzotyczne jawiły się jako sok, jakieś smoothie... Wszystko było rześkie na tyle, że pomyślałam też o gruszkach. A jednak i słodyczy było mnóstwo. Oprócz tej owocowej, płynęło tam sporo miodu - raczej jasnego. W trakcie degustacji chwilami przedstawiał się jako bardziej żywiczna nuta. Ta zaś wprowadzała gorzkawo-dymny motyw (pomyślałam o żywicy do palenia jako kadzidła). Kwaskawość owoców podkreślał kefir, choć nie był on mocny. Mieszał się ze śmietanką, czyniąc kompozycję trochę mleczną. Jak mleczny owocowy shake? Tylko że z przewagą owoców.

Tabliczka na dotyk wydała mi się kremowo-tłusta i zbita. Przy łamaniu okazała się twarda i bardzo, bardzo gęsta i masywna.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, bardzo łatwo. Wyszła jedynie tłustawo w śmietankowy sposób i ziarniście. Zawarła w sobie element, kojarzący się ze scukrzonym miodem i naturalnie scukrzającymi się suszonymi owocami. Z "ziarenek" wypływał gęsty sok, normalnie soczyste smoothie. Shake owocowo-mleczny - to było to, także w konsystencji. Po zniknięciu zaś... zostawiała w ustach trochę niemal nieuchwytnego, skrzypiąco-trzeszczącego jak marcepan ziarnistego, drobnicy-prawiepyłku kakao.

W smaku pierwsza zaznaczyła swój rewir śmietanka. Rozeszła się, budując bazę.

Prędko wyskoczyła ze śmietankowej toni kwaskawość kefiru, przebijając łagodniejsze, słodsze nuty. Kefir otworzył drogę kwaśnościom; zagłuszył maślaność, wspierając śmietankę. Wykorzystała to cytryna, zapowiadając, że lada moment zaszarżują cytrusy.

Łagodna, mleczna nuta przybrała na tłustości, że pojawiło się masło... związane poniekąd ze śmietanką, ale... już i słodycz do niego dopływała. Wyobraziłam sobie kromkę chleba z masłem, sowicie polewaną jasnym, złocistym miodem. Takim, który w słoiku dość mocno się już scukrzył.

Na tyłach śmietanka natrafiła na subtelną gorzkawość. Zetknęła się z dymem, unoszącym się nad czarną, wilgotną ziemią. Takim z... żywicznego kadzidła? Baza była zarówno lekko mleczna, jak i porządnie, głęboko gorzkawa.

Miód, żywiczna nutka i gorzkawość, zakropione sokiem cytryny mignęły mi rodzynkami. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na pierwszy plan rozlał się soczysty smak pomelo. Kwaśna cytryna i słodkawo-goryczkowate pomelo okazały się tylko preludium. Wybuchła owocowa bomba. Na pewno mnóstwo było tam egzotycznych: słodko-kwaśny ananas, ale i wiele nienazwanych. Jakieś wytrawniejsze, ale i słodsze. Chyba wyłapałam też gruszki, acz nie jestem pewna. Owoce robiły się bardzo słodkie, bo miód zmieszał się z owocami. Zaobfitowało to w brzoskwinie / nektarynki i śliwki. Idealnie dojrzałe, z których leje się sok, ale też... wielkie i jeszcze twardawe, słodko-kwaśne śliwki, idealnie pasujące do owoców bardziej egzotycznych. Wprowadziły ciemno owocowy element, lekką cierpkość. Do głowy przyszły mi czarne porzeczki.

Te natomiast przypomniały o dymno-ziemistej nucie z tła. Przyozdobiona cierpkością, zrobiła się bardziej gorzka. Czarna, wilgotna ziemia zdawała się nasączona owocami, choć te oddaliły się w dużej mierze. Pozostała kwaśno-soczysta nuta, pojawiła się rodzynka. Ziemia przyciągnęła więcej uwagi do siebie. Porastały ją drzewa... przejawiały lekką cierpkość, a jednak... i śmietanka / maślaność się do nich znów podkradła. Zmieniło się to w orzechy. Najpierw niejednoznaczne, surowe i delikatne. Świeżo-tłuste... laskowce! Wyraźnie poczułam delikatne, słodkawe orzechy laskowe, które pod koniec zrobiły się... też gorzkie. Ogrzały kompozycję.

Dosłownie na samej końcówce ziemia i orzechy mignęły kawą. Paloną i zaparzoną, ciepłą. 

Posmak został właśnie dość gorzki jako dym i kawa, ale też kefirowo-śmietankowo mleczny. Do tego znów wręcz maślaność (acz o bardziej orzechowym akcencie) wszystko już łagodząca. Wysoka słodycz to czysta natura: owoce i miód. A z owoców... kwaśność cytrusów, słodycz egzotyczna i... wyraźniej brzoskwinie / nektarynki oraz duże, twarde śliwki.

Całość była pyszna. Ewidentnie czuć, że Meybol ostatnimi czasy kombinowali coś z konsystencją, bo ta tabliczka była mało tłusta (i to nie tylko jak na tę markę), a jej ziarnistość wydawała mi się... dzika. Marka nawet z łagodnego, mocno śmietankowo-maślanego Chuncho wyciągnęła sporo charakteru. Ziemia, orzechy i dym, otaczające owocowe centrum: egzotyczne, cytrusowe, ciemne - aż dziwne, że się zmieściły tam te wszystkie pomelo, cytryny, śliwki, brzoskwinie, ananasy i porzeczki. Kropelka miodu, słodycz głównie owocowa przełożyły się na to, że wcale nie wyszło zbyt słodko. Mimo łagodności, to wciąż satysfakcjonująco kwaśno-gorzka kompozycja.

Bardzo podobna do N5, acz dzisiaj prezentowana wyszła bardziej śmietankowo-maślano; podlinkowana zaś kupiła mnie jeszcze herbacianymi i jogurtowymi nutami. Podlinkowanej należą się też owacje, że mimo swoich 70% wyszła podobnie dosadnie co 75%.
Maślany smak, dymne, ale niejednoznaczne akcenty i zestawienie cytrusów z ciemnymi owocami odlegle przypomniało mi Zottera Labooko Peru Chuncho 72 %, jednak ten był słodki bardziej karmelowo, miał dziwaczne nuty niemal mięsne, orzechowo-nieorzechowe (tu w sumie podobieństwo jest), a z kolei owoców... okrojonych z owocowości. To spora wada w moim odczuciu; Meybol pozwoliła owocom płynąć.
Dzisiaj prezentowana to chyba jedna z lepszych Chuncho, jakie jadłam, a jednocześnie wciąż nie mój ideał (zbyt śmietankowo-maślana).


ocena: 9/10
kupiłam: Dom Czekolady (dostałam, dziękuję!)
cena: cena to 29 zł (za 70g)
kaloryczność: 598 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.