Dawno temu straciłam zainteresowanie zwykłymi słodyczami i zaczęłam raz na jakiś czas kupować tylko wyjątkowe, szczególne. Oznaczało to jakieś około 2 różności w komodzie, grzecznie czekające na swoją kolej, aż najdzie mnie ochota, w momencie, gdy czekolad zawsze mam około sto kilkadziesiąt (tych "nie na bloga" nie liczę). Od Olgi z LivingOnMyOwn przyszła jednak paczka, za którą jestem bardzo wdzięczna (dziękuję!). Była pełna cukru, którym to nadawczyni prawdopodobnie postanowiła mnie zabić. Rozumiem, że to przez wieczne narzekanie na wszystko w komentarzach. Paczka pełna cukru...ów nyskich. Marka Cukry Nyskie to jedna z wówczas ulubionych plebejskich marek Olgi, którą ja za nic sama z siebie bym się specjalnie nie zainteresowała. Postanowiłam zacząć od ciastek plebejsko ładnych, ale potencjalnie najgorszych. Co więcej, uznałam, że ich kształt najlepiej pasowałby nie do herbatników, a do ciastek z cukrem, a takie w przeszłości jadłam i uznałam, że jak na tego typu, były niezłe. Mowa o Caprisse Ciastka kruche z cukrem, produkowanych właśnie przez tego producenta. Mogłam więc dzięki nim zrobić "harmonijne wplecenie" produktów niemoich na bloga, miłe. Na wstępie muszę zaznaczyć, że te ciastka to zupełnie nie mój świat. To, jak to się mówi, konik Olgi... choć w tym przypadku należałoby powiedzieć raczej: jednorożec. Stąd musicie przeczytać jej recenzję. Ja porywam się na nie tylko po to, by spróbować "czegoś typowo olgowego", czegoś, co daje jej radość (przynajmniej w chwili wybierania słodyczy dla mnie). Recenzję zaś piszę tylko w celu... zapisu, jak coś takiego odbieram ja, ażeby zaspokoić sadystyczną ciekawość Olgi.
Cukry Nyskie Herbatniki Stokłoski to herbatniki, dostępne m.in. w opakowaniu 90g (czyli 9 sztuk).
Po otwarciu uderzył mnie słodko-cytrusowy zapach aromatu / olejku cytrynowego, który wydał mi się dziwnie aż jakby... podbuzowany? Udawał goryczkowato-cierpką skórkę cytryny. Ponadto był niby kwaskawy i zmieszany z duszną, chociaż nie powalającą słodyczą. Dopiero na tyłach, za nim znalazł się wypieczony, maślano-herbatnikowy motyw. Ogół był duszny i ciężki.
Zdziwiłam się, że ciastka umieszczono w paczce luzem (acz ułożone w rządku, jedno na drugim 3x3), bez korytka czy coś.
Z zaskoczeniem odkryłam, iż wyglądająca na twarde i ciężkie ciastka, były... w pewien sposób lekkie. Mimo że dość twarde i konkretne rzeczywiście. Okazały się pustawe wewnątrz, kruche. Kruszyły się znacząco, ale nie jakoś straszliwie.
Tym, co mnie bardzo obrzydziło jeszcze zanim spróbowałam, była dziwna tłustość. Zupełnie jakby je ktoś naoliwił czy nakremował. Na dłoniach zostawiały tłustą warstwę i od razu otłuszczały usta przy odgryzaniu kawałka. Dodatkowo pozostawiały ciasteczkowy pyłek.
Gdy już przyszło do jedzenia, okazały się chrupiące i suchawe. Prędko i w ustach nadciągnęła tłustość (jakby tak zostały namaszczone od środka?). Jakby wypływała z ciastek. One zmieniały się w zalepiającą, gęstą, minimalnie mięknącą papkę, a oleista tłustość płynęła sobie w najlepsze. Do końca zachowywały jednak pewien zalążek twardości, konkretu. Było w nich coś z bardzo tłustego, gliniastego ciasta, które chwilami kryło w sobie twarde okruszki. Drapały nieprzyjemnie podniebienie. Obklejały zęby, co już w ogóle wystawiło moje nerwy na próbę.
Musiałam ratować się herbatą i nieco je przepijać. Jednak na samą myśl o zanurzeniu ich w herbacie, przez te natłuszczenie aż się wzdrygnęłam. Nie wydaje mi się, by były dobre do maczania, ale nie wyobrażam sobie jedzenia ich bez herbaty.
Już w chwili robienia kęsa w usta buchnęła sztuczna cytryna z aromatu. Słodka, pseudo gorzkawa, czym jakby próbowała udawać skórkę, a przy tym po prostu napastliwa. Mimo że realnie jako nuta była nie taka mocna.
Wysoka słodycz o tanim i ciężkim wydźwięku zaserwowała mi całe mnóstwo skojarzeń. Czułam nie tylko "jakieś jasne ciastka na wagę", ale też... ciasto-babkę? Aromat zasugerował cytrynową. Oprószoną cukrem pudrem? Przez margarynę i chemię nie mogłam się na tym skupić. Margaryna właśnie prędko dawała się we znaki, podkreślając tanią ciastkowo-ciastowość. Pomyślałam o nich jako o tanim połączeniu kruchych ciastek (raczej moim wyobrażeniu o takich) z herbatnikami. Całkiem mocno podpieczonymi. Smak tłuszczu nieprzyjemnie nakręcał się ze słodyczą, jakby chwilami nie było nic poza nimi.
Po pierwszym szoku, gdy zrobiłam kolejnego gryza, także słodycz jeszcze bardziej męczyła. Wydała mi się przytłaczająca, wysoka i aż wgryzająca się w język. Odstająca od tłuszczu? Na stałe związała się za to z cytrynowym akcentem, któremu zupełnie brak soczystości. Wszystko to było ciężkie i tanie. Znów pomyślałam o czymś dziwnie podbuzowanym i gryzącym chemią w język. Olejko-aromaty napastowały do pary z cukrem, przywodząc na myśl cytrynowe leki w proszku (Febrisan? miałam z nim do czynienia raz w życiu - i o raz za dużo).
Już w trakcie przełykania posmak był okropny. Po zjedzeniu niecałego ciastka wydał mi się taki, że wiedziałam, iż kolejnego nie chcę. Należał do... chemicznej cytryny-zabójcy, sztucznej margaryny, nieokreślonej, jasnej ciastkowości i cukru. Cukrowość była związana z gryzącą cytryną i... choć nie straszliwie wysoka, to przekraczająca moją wytrzymałość.
By dokładnie oczyścić po nich zęby, musiałam się trochę napracować.
Herbata ani im nie pomaga, ani nie przeszkadza.
Ciastka uważam za bardzo niesmaczne i... dziwne (w moim odczuciu w niepozytywnym sensie). Może nawet ciekawe dla ciastkożerców kupujących najtańsze twory, ale obrzydliwe dla mnie. To... przeciętnie wyglądające ciastka, które... fundują cały miks ciastek na wagę, a właściwie ich najgorszych cech, w jednym ciastku. Sztuczne i tłuste, ciężko-słodkie i z cytrynową nutą przeraziły mnie swoją ordynarnością. To... chyba tyle. Niby mam na względzie, że to po prostu tanie ciastka, ale mnie obrzydzają.
Już tu zdradzę, że ogółem... wydały mi się bardziej napastujące niż Biszkoptowe, bo i sztuczniejsze, gdy o cytrusy chodzi, i... bez takiego "łagodniejszego rozejścia się smaków". Stokłoski to tanie, tłuste ciastka o słodyczy nawet nie tyle że dużo wyższej, ale rzucającej się irytująco na kubki smakowe.
Paczkę wepchnęłam Mamie, ale i ona po ciastku podziękowała. Uznała, że "niesmaczne, czuć w nich coś dziwnego, nieokreślonego, dopiero jak się już kończy, przełyka to wyłazi taki lekki, a bardzo sztuczny aromat cytrynowy. I niesmak straszny zostawiają. Ogólnie są takie... natrętne. A kojarzą mi się z takimi najtańszymi, najgorszymi herbatnikami, co kiedyś się widywało, jak je małe, wybrudzone na twarzy jedzeniem, dzieci memłały. Obleśne same skojarzenia przy tych ciastkach mi do głowy przychodzą. Nie wiem, dlaczego miałabym je jeść. Nawet gdybym głodna była, to... bym wolała już szklankę wody wypić." O tak, jej ostatnie zdanie doskonale oddaje także moje nastawienie do tych ciastek (zwłaszcza, że lubię pić wodę, ale mniejsza o to). Czegoś tak okropnego w moim odczuciu dawno nie jadłam, naprawdę... A jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to... no, po prostu kiepskie, tanie ciastka.
ocena: 2/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!...? xD)
cena: -
kaloryczność: 412 kcal / 100 g; ciastko - ok. 42 kcal
czy kupię znów: nie
Skład: mąka pszenna, cukier, tłuszcz roślinny (palmowy, rzepakowy), woda, syrop maltozowy, masa jajowa, substancje spulchniające: węglany sodu, węglany amonu; sól, aromat
Słyszałam o wybuchających (nie celowo, a z powodu skrajnie niskiej jakości) ładowarkach USB z AliExpress (takich w okolicach jednego dolara za sztukę) kupowanych jako "bombowy prezent" dla teściowej, zapewniający iście "piorunujące" wrażenia, ale otrucie konkurencyjnego blogera przez zasłodzenie to dla mnie nowość.
OdpowiedzUsuńhttps://zapodaj.net/images/59c19bcae257f.jpg
https://zapodaj.net/images/f19ab776dd0ad.jpg
Jak widać, człowiek uczy się przez całe życie. Chociaż z drugiej strony, czy podobny motyw nie pojawił się czasem we francuskiej komedii "Skrzydełko czy nóżka" z Louisem De Funes w roli głównej? Tam co prawda chodziło o pozbawienie głównego bohatera smaku w akcie zemsty, a nie o dosłowne ukatrupienie go, ale czy to nie byłaby dla niektórych nawet gorsza kara niż śmierć?
PS Można Ci wysłać garść pyszności od Tricatel? Ponoć smakują wybornie. Gwarantuję, że nic lepszego po nich już nie skosztujesz. ;)
https://www.youtube.com/watch?v=5-x9Eidqnw8
Nie znam tego filmu. Nie oglądam francuskich filmów, komedii też raczej nie.
UsuńCo to te Tricatel?
"Nie znam tego filmu."
UsuńFilm powstał w czasach gdy w Europie Zachodniej rozpoczynała się na dobre era fast foodów. Starał się on w prześmiewczy sposób poruszyć ten problem, przedstawiając nierówną walkę tradycyjnej kuchni (francuskiej, ale również włoskiej czy nawet japońskiej) z tanim jedzeniem dla mas.
"Nie oglądam francuskich filmów, komedii też raczej nie."
A tak z ciekawości, w jakich gustujesz? Po ostatniej prywatnej rozmowie zgaduję, że z pewnością horrorki. Coś jeszcze?
"Co to te Tricatel?"
Firma (fikcyjna, wymyślona na potrzeby filmu) produkująca fast foody, znaczy się "jedzenie proste, naturalne" dla milionów ludzi, a wkrótce może i dla całego świata. W poprzednim komentarzu dałam link do fragmentu ze zwiedzania ich fabryki (a w zasadzie z włamania do niej). Kiedyś to przerysowane spojrzenie tylko mnie bawiło, ale obecnie, gdy poznałam proces produkcji parówek czy nuggetsów (zmielony w całości nafaszerowany antybiotykami kurczak, przerobiony na ciągnącą się różową papkę, następnie barwiony i aromatyzowany, żeby ostatecznie przybrać nieodstraszającą oko formę), ten film zdaje się wcale tak bardzo nie odbiegać od rzeczywistości. Można wręcz rzec, że to prorocze dzieło.
"Nie znam tego filmu."
UsuńFilm powstał w czasach gdy w Europie Zachodniej rozpoczynała się na dobre era fast foodów. Starał się on w prześmiewczy sposób poruszyć ten problem, przedstawiając nierówną walkę tradycyjnej kuchni (francuskiej, ale również włoskiej czy nawet japońskiej) z tanim jedzeniem dla mas.
"Nie oglądam francuskich filmów, komedii też raczej nie."
A tak z ciekawości, w jakich gustujesz? Po ostatniej prywatnej rozmowie zgaduję, że z pewnością horrorki. Coś jeszcze?
"Co to te Tricatel?"
UsuńFirma (fikcyjna, wymyślona na potrzeby filmu) produkująca fast foody, znaczy się "jedzenie proste, naturalne" dla milionów ludzi, a wkrótce może i dla całego świata. W poprzednim komentarzu dałam link do fragmentu ze zwiedzania ich fabryki (a w zasadzie z włamania do niej). Kiedyś to przerysowane spojrzenie tylko mnie bawiło, ale obecnie, gdy poznałam proces produkcji parówek czy nuggetsów (zmielony w całości nafaszerowany antybiotykami kurczak, przerobiony na ciągnącą się różową papkę, następnie barwiony i aromatyzowany, żeby ostatecznie przybrać nieodstraszającą oko formę), ten film zdaje się wcale tak bardzo nie odbiegać od rzeczywistości. Można wręcz rzec, że to prorocze dzieło.
Co do filmów to lubię po prostu dobre. Każdy gatunek taki może być, a niektóre trudne jakoś zaklasyfikować. Od horrorów, przez akcję, fantasy, s-f, dramaty po bajki, animacje i anime.
UsuńCo do filmu - dziękuję za nakreślenie kontekstu i wydźwięku.