niedziela, 3 kwietnia 2022

Naive Lemon Liquorice Specialty Dark Chocolate 66 % ciemna z Boliwii z lukrecją, cytryną i solą

Od dawna nie szukam już dziwności w czekoladach. Albo raczej: nie szukam dziwności dla dziwności. Zawsze dziwność w jedzeniu musiała się u mnie wiązać ze smacznością, jednak niegdyś o wiele więcej radości czerpałam z jedzenia czekolad z dziwnymi nadzieniami, dodatkami etc. Dopuszczałam mleczne, białe, często ważna była dla mnie dziwność. Obecnie natomiast czekoladowy smak jest na pierwszym miejscu i w zasadzie do szczęścia niczego więcej mi nie trzeba. Degustacje po prostu mogę sobie urozmaicić czymś ciekawym. Prawdą jest, że bez czystej ciemnej czekolady nie mogłabym żyć i przeważnie kompozycje z dodatkami czy nieciemne dojadam ciemnymi pewniakami. Jak już decyduję się na dziwność, to np. sprawdzonego producenta i w granicach mojej logiki - tylko to, co rzeczywiście ma szanse wyjść smacznie. Naive (czy też Mulate - firma jedna, marki dwie) umieją czekoladowo opakować różności, stąd dzisiaj przedstawianą musiałam mieć. Lubię lukrecję, a gdy pomyślę o solonej - to intrygujące, jak to kwaskawo wychodzi. I proszę, tutaj lukrecja z kwaśnością owocu. W dodatku w ciemnej, więc zapowiadała się miła degustacja (choć... wraz z kilkoma jedzonymi, zrobiłam się troszeczkę sceptyczna co do lukrecji w czekoladach, bo nieco za bardzo zagłusza mi samą moc kakao). Miła i dziwna, czyli taka, jaką dopuszczam, bo wierzę, że szczerze mi posmakuje. Kakao do dziś przedstawianej zakupiono od kooperatywy El Ceibo. I przy tej okazji dowiedziałam się czegoś o linii Equator - oddaje ona smaki regionu, czyli ogólnie mogą być też z miejsc blisko Ekwadoru, a więc i kakao nie musi z niego pochodzić. Ja wiem, czy Boliwia jest tak blisko? Ponoć z niej pochodzi kakao użyte do produkcji tej czekolady.

Naive Lemon Liquorice Specialty Dark Chocolate 66 % to ciemna o zawartości 66 % kakao z Boliwii z lukrecją, cytryną i solą morską, a dokładniej z kawałkami z lukrecji, cytryny i soli.

Po otwarciu poczułam lekko gorzkawy zapach, przywodzący na myśl skały po deszczu, coś wulkanicznie-dymnego... A jednak złagodzonego masłem i paroma przebłyskami kefiru, który to wnosił nieśmiały kwasek. Zdarzyło mi się pomyśleć o kozim mleku. W trakcie degustacji też o nabiale wędzonym (to jednak było niemal nieuchwytne). Chwilami myślałam o gorzkawej cytrynie, ale... było jednocześnie na tyle słodko, że to może raczej słodka pomarańcza? Do głowy przyszedł mi także karmel, karmelki? Jak by tak jednak potencjalne cytrusy mocno czymś zasłodzić. Niby także odległa, ale wkręcona (podkręcona przez? a może podkreślająca) w skalno-wilgotne nuty pobrzmiewała słodko-chłodna lukrecja. 

W dotyku tabliczka sprawiała wrażenie suchawo-pylistej i kruchej. Przy łamaniu ledwie pykała. Trochę się kruszyła, co nie dziwi z racji proszkowo-ziarnistego przekroju. W obejściu z nią, też już w trakcie jedzenia nie sposób pozbyć się wrażenia, że to trochę "zbitka z proszku".
Dodatek widać od razu, bo wystąpił pod postacią małych, czarnych kawałków. Bardzo trudno o kęs, by o nie nie zahaczyć... właściwie nie da się go zrobić - niektóre były chyba przemielone prawie zupełnie (na drobne kryształki).
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie i bez oporu. Co prawda niemal do końca utrzymywała formę i kształt (mniej więcej), ale upuszczała sporo soczystych fal. Dodatki czuć językiem bardzo szybko - podkręcały soczystość. Fala za falą przynosiła proszkowość, ziarnistość. Fale "kremu z drobinkami" trochę zalepiały. Czekolada nie była tłusta, a nieco kremowa jak... owocowo-śmietankowe, lekko pyliste lody, które rzedną. Wyłaniające się z niej drobinki do pewnego momentu rozpuszczały się w większości wraz z nią. Trochę jednak z nich zostawało twardawego... czegoś (co nawet trudno wyodrębnić). Rozgryzione wcześniej "obok czekolady" całościowo skrzypało-chrupało to jak cukier. Wolałam pozostawić kawałki samym sobie, by się rozpuszczały. Nakręcały soczystość jak "cukier z soku" (wymyślam, nie wiem, czy istnieje coś takiego). Drobinki przełożyły się na skojarzenie z... czasami w odniesieniu do serów z grudkami-drobinkami używa się słowa "grainy" - i właśnie tak ogółem z "grainy serem" ta tabliczka mi się skojarzyła ("grudkowata", "ziarnista" tego nie oddają).

W smaku od początku po ustach konsekwentnie zaczęła rozchodzić się pewna siebie gorzkość, jakby nieodzownie nasączona zachowawczą słodyczą (taką... goryczkowatą słodyczą np. leków i słodziku?). Mignęła smolistością, pewnym ciepłem, który z czasem sama podała w wątpliwość. Jakby nagrzane słońcem, wulkaniczne skały / góry zlał deszcz. Chłodny deszcz. Utworzyła burzowy klimat. Wydała mi się nieco przesiąknięta cytrynowo-lukrecjowym dodatkiem.

W wyrazistej, ale nie mocnej, gorzkości pojawił się dym i popiół. Wyłoniły się z niego... orzechy? Też jakby nieco spopielone... Zaraz po popiele pomyślałam o białych tabletkach, lekach ogółem, proszku (jak takie leki do rozrabiania, np. smecta). Wśród smug deszczu płynących po skałach pojawiły się też strużki... siarkowej cytryny? (Może jak jakieś leki typu Febrisan? Miałam z tym do czynienia chyba raz w życiu, więc to raczej wyobrażenie.) Ta połączyła goryczkę z soczystością i słodyczą. Pomyślałam nagle o orzeźwiających lemoniadach ze sporym udziałem skórki cytrynowej. Niby orzeźwiające, niby cytrynowe, a jednak też znacząco słodkie.

Ewidentnie słodkie. Dym, białe leki i palone nuty, cytrusy przeniknęła słodycz. Nasączyła je jeszcze wyraźniej. Była w pewnym stopniu lekka, ale i ostrawa. Przebijała się przez inne nuty, kojarząc się trochę ze słodzikiem. Lukrecję poczułam już w połowie rozpływania się kęsa, zanim jeszcze dodatki wyłoniły się na dobre. Wprowadziła chłód, ale nie zagłuszyła czekolady.

Ta zaczęła jednak łagodnieć. Gorzki dym, leki i skały przez orzechy stały się... delikatną, maślaną czekoladą? Drobny kwasek i cierpkość podszepnął kozie mleko i kefir. Maślaność bazy paradoksalnie nasilała się w konfrontacji z dodatkami. Jedynie domniemanie soli chyba je podkreśliło.

Kumulacja nut łagodniejszych, a więc maślaności i mleczności (acz wciąż z pewnymi mocniejszymi tonami) słodycz uczyniły wyraźniej karmelową. To już nie były dosłodzone cytrusy, a palony cukier. Choć wymieszany z maślanością... słonawo-kwaskawym, a jakby jedynie sugestywnym wątkiem, uraczył mnie karmelem. Tylko że jednak  wciąż z pewnym lekowo-słodzikowym echem? Pod karmelem ukryć się próbował jakiś cytrynowy lek do rozrobienia; już nie lemoniada.

Właśnie karmel pod koniec starł się z lukrecją, po czym dystyngowanie wycofał się. Po tym, jak czekolada prawie już zniknęła, lukrecja dziwnie jakby oczyściła sobie pole chłodkiem, naniosła na niego więcej swojej ostrawo-chłodzącej słodyczy. Na sam koniec dominowała, lecz tła nie zagłuszyła zupełnie. Wtedy przedstawiła się jako słonawo-kwaskawe salmiakki. W wersji szlachetnej i głównie lukrecjowo-korzeniowej, ale jednak niepodważalnie salmiakowej.
Pojedyncze drobinki dodatku ssane i rozgryzane wyszły właśnie jak salmiaki - lukrecjowo-cytrynowo. Niektóre podkręcały słone echo, wciąż jednak w takim stopniu, że uwierzyłabym, iż to złudzenie (a nie realny dodatek). Gdy rozpuściło się z nich to, co miało się rozpuścić, chyba zostawała mikroskopijna drobinka lukrecji-korzenia. Chwilami kryła się w nim lekka goryczka.

A jednak w posmaku została nie tylko lukrecja jako lukrecja-korzeń, a zrównana z salmiakiem. Karmel, jakby trochę słodzikowy, i dymna paloność, pewna skalistość też miały się nieźle; do nich dołączyła niecytrynowa (?) nuta cytryny. Po tym wszystkim nawet posmak był w pewnym stopniu kwiatowy... kwiatowo-zwiewny. I trochę... kozi. Kozio-lukrecjowo-lekowy? Nieco cierpki.

Całość smakowała mi, acz nieco zaskoczyła. Myślałam, że kompozycja będzie się skupiała na dodatkach, w tym cytrynie, a tymczasem... nie. Sama czekoladowa baza była świetnie wyczuwalna dość długo jako przyjemna gorzkość dymu, skał, popiołu a także słodycz karmelu. Cytrusowo-lukrecjowa nutka zadbała, by nie wyszła za słodko. A jednak cały czas słodko było, tylko tak... w sposób nieoczywisty (co jednak nie w pełni mnie przekonało - wolałabym niższą). Podkreśliła też niestety maślaność, ale że i "ciekawie mleczne nuty", nie miałam nic przeciwko. Lukrecję najlepiej czuć na koniec, ale i to nie jakoś napastliwie; po prostu wyraźnie. To... naturalna lukrecja i szlachetny salmiak w jednym. A jednocześnie ani cytryna, ani sól (o tej w ogóle zapominałam, że jest jako dodatek) nie były wyczuwalne same w sobie tak mocno. Interesująca i udana ciekawostka, nie da się ukryć.
Z jednej strony dodatek a'la kryształki cukru nie jest w moim typie, ale z drugiej to właśnie dzięki temu, że nie dodano tego na gładko, najpierw długo mogłam cieszyć się smakiem czekolady.


ocena: 8/10
cena: 33 zł (za 57g; cena półkowa)
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lukrecja 10%, cytryna 5%, sól morska 1%

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.