niedziela, 31 stycznia 2021

J.D. Gross Selection Chocolat Milch-Praline / Praline mleczna z mlecznym kremem czekoladowym

Nie ukrywam, że po bardzo, bardzo słodkiej i chyba równie bardzo, bardzo tłustej Edel-Nougat dzisiaj prezentowanego smaku trochę się bałam. Po czekoladki sięgnęłam jednak dzielnie mówiąc sobie, że... może Gross zaskoczy i zaserwuje mi jakieś kinderki dla dorosłych? Z drugiej jednak strony nazwa "czekoladka pralinowa" nie napawała optymizmem. Ciekawe w ogóle, że tak rozróżnili nugat i pralinę, skoro większość producentów używa tych słów jak synonimy. Co, ta miała wyjść jak bombonierkowo-czekoladkowy zacukrzacz, który jest po prostu słodki i któremu można przypisać i każdy, i żaden smak? Tego się bałam. Ale Gross to Gross!


J.D.Gross Selection Chocolat Milch-Praline / Praline to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao z nadzieniem (48 %) mleczno-kakaowym (ja powiedziałabym, że nadziewana "praliną / kremem mlecznoczekoladowym"), wchodząca w skład "Kolekcji czekoladek mlecznych i deserowych".

Po rozchyleniu papierka poczułam czystą śmietankę i mleczność podniesioną do potęgi, układających się w najurokliwszą mleczną czekoladę i bitą śmietankę, dosłodzonych worem cukru i wanilią. Z tak mleczną czekoladkowością dawno nie miałam do czynienia.

Już w dotyku czekolada była tłusta, ale jeszcze nie lepka. Może trochę lepkawa.
Łamała się z łatwością, a rwała się dopiero przy robieniu kęsa. Przy poszczególnych kostkach zaś czekolada wgniatała się w miękkawo-zwarte nadzienie.
W ustach czekolada rozpływała się dość szybko i tłusto w rzadkawo-śliski, mocno śmietankowy sposób. Nadzienie okazało się podobne do niej, również tłusto-śmietankowe i aż zatłuszczające usta. Było niczym gęste śmietankowe i prawie roztopione lody, a więc... w pewien sposób rzadkawe, płynąco-maziste. Miękkie i szybko znikające, błogo aksamitne i nie ciężkie, mimo że tłuste dołożyło się do tego, że całość to dosłownie definicja kremowości.

W smaku sama czekolada okazała się cukrowa, ale jednocześnie przyjemnie waniliowa i śmietankowa. Już tu ogólnie mleko i śmietanka to w zasadzie podstawa.

Z naciskiem jednak na śmietankę. To jej smak, a więc słodkiej bitej śmietanki, jak i lodów na pełnej śmietance zrobionych przywiódł środek. Nie było to jednak czysto mleczne nadzienie, a ewidentnie mlecznoczekoladowe. Niczym mlecznoczekoladowy budyń z mlecznoczekoladową bitą śmietanką lub lody czekoladowe na śmietance. Wanilia lekko o swej obecności podszeptywała, ale to śmietanka stała na pierwszym planie.

To... śmietankowa odsłona mlecznych czekolad o szlachetniejszym charakterze. Urok nie był tak dziecięcy, a właśnie głębszy, choć i tak zasładzający. Nim kęs się rozpuścił, cukier niemiłosiernie drapał w gardle. W tle doszukałam się nut... "orzechowawej" i maślanej? Spod cukru trudno orzec, ale coś tam było. Chyba też minimalnie grzybowo-truflowa nutka.

Po zjedzeniu został posmak śmietankowo-mleczny, czekoladkowy i... i z zaznaczonym czymś mdławo-tłuszczowym, co wyszło spod "opadniętej" cukrowości, która na koniec osadziła się raczej w gardle.
Odczuwalna tłustość na ustach była z kolei po prostu nieprzyjemna.

Smakowała mi, owszem, ale... też zasładzała i nudziła. Już pod koniec czekoladki męczyła. Osobiście wolałabym czekoladowość... mniej mleczną, na pewno mniej cukrową. Tak to po jednej nie chciałam drugiej, by zostać z miłym wspomnieniem, a nie cukrowym kacem (a i tak... patrzcie jakie to maleństwa!). Drugą oddałam Mamie.
To jakby wsadzić w przesłodzoną czekoladę mlecznoczekoladowy deser mleczny. Ja wolałabym mleczną czekoladę z nadzieniem bardziej... kakaowo-czekoladowym, to byłoby coś!
Przypominała nieco lepszą jakościowo Ambiente Truffle Chocolate Con Leche, ale w wersji waniliowo słodszej i bardziej śmietankowej niż maślana Ambiente, której słodycz kojarzyła się z miodem. 

Równie dobra jakościowo co Gross Edel-Nougat / Milk Nougat, choć tak samo zasładzająca i dodatkowo z takim minusem, że nudniejsza. W zasadzie w swej przesłodzonej śmietankowości były do siebie nawet dość podobne. Na pewno była inna niż czysta Edel-Rahm / Milk Chocolate, właśnie "ukremowiona".


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: 7,99 zł (za całość, czyli 200g)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g (podane dla całości mlecznych); sztuka 12,5g - ok. 73 kcal
czy kupię znów: nie

Obstawiałabym skład: cukier, mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, orzechy laskowe (ale jak już, to raczej gdzieś dalej), tłuszcz palmowy, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii, sól

Skład dla wszystkich mlecznych: cukier, mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, orzechy laskowe, tłuszcz palmowy, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, migdały, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii, sól

sobota, 30 stycznia 2021

krem Kaufland Classic Nussano Hazelnut Cocoa Spread

Lubimy z Mamą wiele produktów z Kauflandu, np. obecnie śmietankową Kaufland Classic Edel Herbe Sahne uważam za najlepszą tego typu czekoladę (obecnie bardzo cenię teoretycznie, bo do mlecznych nie wracam). Gdy Mama kupiła worek bułeczek mlecznych Tastino z Lidla, chciała je sobie jeść na różne sposoby. Kupiła do nich krem czekoladowy. Z Kauflandu - czy to zaskoczenie? Mimo że nie lubię kremów tego typu, Nutelli nie cierpię odkąd pamiętam, tak tu nastawiłam się o tyle przychylnie, że byłam przekonana, że Kauflandowi i coś takiego mogło w miarę wyjść. Fairtrade dodatkowo pozytywnie mnie nastawił, bo Nutellę i te całe "zdrowy start dla dziecka" potępiam gdy pomyślę raz, że o składzie tego, realnym smaku, jak i o tym, jak by taki skład uzyskać, lasy są cięte w pień, wykorzystywani są ludzie na różnych plantacjach (odnoszę się to paru tekstów jakie czytałam, acz w sumie żadnego nie sprawdziłam, by oskarżenia były w 100%ach prawdziwe). I... byłam po ludzku ciekawa, jak zwyklak ma się do np. kremu Freihofer Gourmet Zartbitter Creme czy kakaowo-miętowego Hatherwood.
Rozsądny człowiek i tak by pewnie zapytał, po co katuję się czymś tak nie w moim guście. Raz, że chciałam mieć punkt odniesienia dla powyższych, dwa... To już głupie, ale co tam. Otóż ostatnio mnie olśniło: nienawidzę zimnego jedzenia, a czasem coś kakaowego bym połyżeczkowała - moim marzeniem są lody, które by się topiły i miękły, ale miały temperaturę pokojową (ale nie chodzi mi o ciepłe lody - nie jadłam, ale wydaje mi się, że bym ich nie cierpiała, bo sam zapach i forma mnie obrzydzają). Coś jak ocieplające się Syrenki, ale jeszcze mniej zimne. Szkoda tylko, że to zupełnie nierealne (acz ten to aż trochę dla śmiechu spróbowałam; na blogu pojawią się w przyszłości porządne, naturalne kremo-masła orzechowe).

Kaufland Classic Nussano Hazelnut Cocoa Spread to "krem orzechowo-kakaowy do smarowania pieczywa" produkowany dla Kauflandu przez Wilhelm Reuss GmbH (producent czekoladowo-kawowych produktów, wielu instant, dla marketów np. Kauflandu, Lidla, Aldi, posiadający marki takie jak Krüger czy Trumpf, Schoegetten).

Po odkręceniu poczułam dziwnie duszno-ciepły zapach kojarzący się ze starą szafką; cukru, kojarzący mi się z cukrem pudrem i... właśnie takim smarowidłem na oleju. Olej, tłuszczowość czułam bardzo wyraźnie, tak samo jak leciutko czekoladkowy, bliżej nieokreślony wątek. Na pewno jednak tam był.

Wierzch jakby trochę spustynniał, ale w sumie... minimalnie. Całościowo było to ciągnące, miękko-tłuste, ale dość gęstawe, na pewno nie lejące. Zalepiało... bardzo. Jak klej. W ustach krem był tak proszkowy, że aż trzeszczący. Wydaje mi się też, że trafiałam na pojedyncze drobinki orzechów. Pod względem konsystencji postrzegam go jako wyśrodkowanego w swoich cechach i wadach chyba... takie typowe smarowidło?

W smaku od początku rzucała mi się na wyczuwalność przede wszystkim mdłość. To było nijako-oleiste, ale o dziwo nie tanie czy tandetne. Ta nuta wydaje mi się naturalna dla takich smarowideł, ale tu mnie zaskoczyła, że była niemal wiodąca.

Dopiero potem zaznaczyła się słodycz i wzrosła w dusznym kontekście. Była silna, a jednak przygłuszona, jakby przykurzona... jak... cukier puder? Wpisywała się w to orzechowość, bardzo delikatna i z nutą mlecznych czekoladek dla dzieci.

Krem z czasem ujawnił też czekoladkowość i orzechy laskowe. Czekoladkowość skojarzyła mi się z tanimi czekoladopodobnymi figurkami, jednak gdy o jakiejś czekoladzie mamy tu mówić, to na pewno o mlecznym wariancie. Delikatne orzechy laskowe były przyjemnie naturalne, nie sztuczne. I chwilami zdawały się wyprzedzać czekoladkowość, choć te smaki i tak były za bardzo stłumione.

Po zjedzeniu pozostał okropny posmak oleju, orzechów laskowych i taniej słodyczy. Dziwne i odpychające to było dla mnie głównie przez oleistość, która orzechom podyktowała dziwnie metaliczny wydźwięk. Przecukrzenie po prostu mi się nie podobało, ale ktoś o innym poziomie odporności na słodycz może nie mieć z tym problemu.
Próbowałam go z bułeczką mleczną, trochę łyżeczkując... Sam mi nie smakował, ale to bardzo personalnie, bo utwierdziłam się, że do takich kremów się nie przekonam i już... a z bułeczką w ogóle aż mi gębę wykręciło, bo... potwierdziło się, że ja ani kremowa, ani bułeczkowa. Wydawał się strasznie słodki, inne wady trochę przycichły, ale i tak były wyczuwalne, a w dodatku sprawił, że bułka waliła jak zwykła biała pszenna (nienawidzę takich).

Resztę miała kończyć Mama, ale jej też to nie odpowiadało: "Mało słodki, taki trochę deserowy i wytrawny, bym powiedziała, ale rzeczywiście oleisty. Ale jak tu mleko czuć! W ogóle to jak z takim mlekiem w proszku, a zobacz, że ja nigdy go nie wyczuwam. A orzechy laskowe to czułam, jak się wczułam i to pod koniec głównie. A posmak to okropny pozostawił". Sama nie wiem, gdzie jej ta "deserowość", ale jak widać... słodycz niska jak na smarowidło... Hm, za to oleistość wysoka? Ładna mi wymiana. Mamie latami Nutella smakowała, ale teraz nie wie, jak by ją odebrała. Ja w ciemno strzelam, że nie odebrałabym jej pewnie ani specjalnie lepiej, ani gorzej (chyba że gorzej minimalnie z tego, co sprzed lat jakoś wspominam?).
Na pewno plusem kauflandowego jest taki sam (a nawet lepszy?) skład i cena. Dzięki temu kremowi jednak udało mi się uznać, że chyba adekwatnie oceniłam Freihofer Gourmet Zartbitter Creme i Hatherwood.


ocena: 3/10
kupiłam: Kaufland (Mama kupiła)
cena: 5,89 zł (za 400 g)
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, oleje roślinne (rzepakowy, palmowy, słonecznikowy), orzechy laskowe 13 %, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 9%, mleko w proszku odtłuszczone, lecytyna słonecznikowa

piątek, 29 stycznia 2021

Tastino Bułeczki mleczne

Do obiektu dzisiejszej recenzji podchodzę... no właśnie, jako do obiektu. Dziwnego, nieznanego i trochę przerażającego, tajemniczego, a jednocześnie ciekawego. Możecie się ze mnie śmiać, ale było to niedługo po Fossa Salted Egg Cereal i te bułeczki przerażały mnie bardziej. Dlaczego? Otóż nigdy nie lubiłam słodkich bułek typu drożdżówki, pączków w ogóle nie cierpiałam, a twory kapciowe były mi raczej obojętne, choć i tak z tej kategorii miały się w moich oczach nieźle. Bułeczki mleczne kojarzą mi się jednak pozytywnie i nostalgicznie z jedną osobą, więc jako twór abstrakcyjny nie podlegają krytyce. Dalej - właśnie tego typu bułeczki w czasach gimnazjum i podstawówki zdarzało mi się jadać. U mnie w domu jadło się je np. z twarogiem (rzadziej z twarogiem i miodem w moim przypadku, bo za słodko trochę), a w szkole skubałam je same. W lokalnych (kiepskich) piekarniach były maślane - Mama wolała właśnie je. Te zaś potem zmieniono na Znakomite (suche i obrzydliwe wg mnie). Po latach jednak jakoś "mi się zapomniały" i w ogóle stały się tworem nie w moim guście, ale że Mama niedługo po muffinach Firenze przypomniała sobie i o nich, po czym je kupiła, też postanowiłam spróbować. W ramach tych powrotów, które jak widać... na marnych ocenach kończą. Naszła mnie jednak szatańska ochota na "poskubanie tak czegoś" na serialu (gra słów zamierzona, akurat oglądałam netfliksowego Lucyfera). Czasem też po prostu lubię wyrabiać sobie opinię na temat tworów, które potencjalnie mogę czuć w czekoladach (np. biszkopty Auchan), o których czuję, że mam mylne wyobrażenie (Milky Way) czy słodyczowo-innych (miody, chlebki, które mi jakoś uciekły w zapomnienie).

Tastino Bułeczki mleczne to "pieczywo pszenne drożdżowe z mlekiem odtłuszczonym" marki własnej Lidla; opakowanie zawiera 10 sztuk.

Po otwarciu torby poczułam bardzo słodki, mleczno-maślany zapach typowo słodkobułeczkowy, na który błyskawicznie naskoczył nachalny, nieprzyjemny zaduch starego, suchego ciasta do makowca... Makowca bez maku? Podrasowany był chemią, lekką kwasowością, co odebrałam jako skarpetowo-duszne. W pierwszej sekundzie złudnie przyjemny, a po chwili odpychający.

Wyjęta bułka była wysoka, uginająca i odginająca się z powrotem oraz lekka, mimo że dość zwarta. Wydała mi się jakaś... spotniała od worka i bardzo natłuszczona, pozostawiająca tłuszczowo-mokrą warstwę na rękach.
Bułeczki te schły bardzo szybko. Od wyjęcia do końca sesji zdjęciowej mocno, nieprzyjemnie się już podsuszyła (więc wzięłam sobie kolejną, której końcówka - zanim ją zjadłam - też już wyschła).

Tradycyjnie zaczęłam zrywać z niej twardszą, suchawą i jednocześnie natłuszczoną skórkę. Dostrzegłam na niej jakieś dziwne, jakby foliowe fragmenty tłuszczu. Następnie wzięłam się za wnętrze. Kojarzyło mi się z suchą, a jednak natłuszczoną chałką, która w ustach miękła i rozpływała się. Robiła to powoli i zalepiając / zapychając. Wlepiała się w zęby, gęstniała. Była nieprzyjemnie zapychająca i sucho-tłusta. Chwilami wydawała się wręcz kruszyć.

Od początku czułam w niej słodycz, ale na szczęście nie taką bardzo wysoką. Wierzch wyszedł zdecydowanie mniej słodko, niż środek. Smak skórki był mocno wypieczony, wręcz zbyt przypieczony jak ciasto makowca-rolady.

Niestety całość była za to podszyta chemiczną nutą bułek z worka, lekką "ukwaszoną" kwasowością.

Wszystko to osadziło się w pszenno-drożdżowym otoczeniu. Bułeczkowo-słodkawa bułka, zwłaszcza wewnątrz delikatna, rzeczywiście smakowała trochę mlekiem. Odebrałam ją także jako lekko maślano-margarynową, co jednak było tak zrównoważone, że nie ciężko-tłuste.

Słodycz wraz z jedzeniem (im więcej wnętrza) wzrosła, ale mimo że prosta, nie porażała cukrowością. Uważam ją za dosłownie na granicy przesady (bułeczka jedzona osobno może i by mnie nieco nią zmęczyła)

Memłana w ustach, po paru kęsach wydała mi się trochę w tym duszna. Sztuczność i chałkowość były zatłuszczone smakowo. Niestety, chemia podyktowała skojarzenie z margaryną (której w składzie nie ma). W trakcie jedzenia z mlekiem zsiadłym / kefirem, nie było to aż tak strasznie napastliwe.

Po każdym kęsie zostawał kwaśno-sztuczny posmak, chemia i duszność. Mi kojarzyło się to ze starym makowcowym ciastem, które się już octwowo podkwasiło i zaczęło nieprzyjemnie walić margaryną i dziwną, skarpetową słodyczą. Po jednej nie miałam ochoty na więcej. Posmak był zwielokrotniiniem nieprzyjemnych nut.

Zjadłam jedną, podzieliwszy na 3: samą, z mlekiem zsiadłym, z kefirem. Bez czegoś mokrego czy mlecznego do popitki jakoś zbytnio mnie zalepiała-zapychała. Nie dałabym rady zjeść jej osobno, bo zbytnio mnie odpychało. Co więcej, wszystkie mleczne twory niwelowały nieprzyjemny posmak.

Bułeczki zaskoczyły mnie, że przynajmniej straszliwie słodkie nie były. Niestety jednak nie były... jakiekolwiek, a ich sztuczność przerażała. To jeden z tych produktów, który w sumie można zjeść jako jednorazowa zachcianka i tyle, bo tak to wiem, że nie kupię - cały wór by mnie wykończył, zanudził. Nie jem posiłków na słodko, więc zjadłam to jako słodycze, a ze słodyczy to po prostu wolę coś innego (czekoladę).
Niby bardziej zjadliwe od muffinek Firenze, ale niesmaczne. Resztę oczywiście zjadła Mama. "One schną w sekundę! A tak to niby nie złe, ale bezpłciowe. Dan Cake mówiłam, że mi za słodkie, a te nie smakują niczym konkretnym". Jadła je sobie z serem żółtym lub twarogiem, dżemami itp.
Jedną spróbowała z kremem czekoladowym, którego trochę jej podkradłam, by tak też spróbować, bo to ponoć klasyczne połączenie i... muszę przyznać, że były na tyle neutralne, nieprzesłodzone, że... miało to sens (z tym, że sam krem mi nie pasował). Posmarowane to-to czymś słodkim poszło w kierunku zwykłej, pszennej bułki, w dodatku chemicznej, więc mnie, nienawidzącej zwykłych bułek, po dwóch gryzach cofnęło... Jak bułki jednak ktoś lubi, te nie powinny go wyjątkowo odpychać.


ocena: 3/10
kupiłam: Lidl (Mama kupiła)
cena: 5,69 zł (za opakowanie 400g)
kaloryczność: 356 kcal / 100 g; 1 sztuka 40g - 142 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: 50 % mąka pszenna, 31 % odtworzone mleko odtłuszczone, cukier, jaja, olej rzepakowy, drożdże, sól, słodka serwatka w proszku, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, stearoilomleczan sodu; substancja zagęszczająca: sól sodowa karboksymetylocelulozy; naturalny aromat

czwartek, 28 stycznia 2021

U Dziwisza Artystyczna ciemna 72 %

Czekolady Meybol (recenzje za jakiś czas) poznałam dzięki współpracy z Nataszą Kotarską od Domu Czekolady, a potem zaczęłam szukać, gdzie mogłabym kupić te, których jeszcze nie jadłam. Tak trafiłam na stronę sklepu U Dziwisza, z którym to zaczęłam współpracę po tym, jak kupiłam sobie Meybol. Współpraca ta polegała na tym, że dostałam 5 różnych czekolad przez nich robionych. Dwie ciemne, które sama wybrałam, dwie ze słodzikami (ostatnio stwierdziłam, że może do takowych zrobię jeszcze jedno podejście, bo szukam różnych po prostu czystych ciemnych, a dotąd ze słodzikami omijałam po tym, jak na kilka złych trafiłam) oraz jedną białą z nibsami (mimo że pisałam, że białych nie lubię). Jako że to czekolada otrzymana ze współpracy, z jej degustacją postanowiłam przyspieszyć, a recenzję dodać wcześniej poza strasznie długą kolejką wpisów. Na inne otrzymane musiał nadejść "ten moment", bo jak pisałam, nie były takie w pełni moje.

U Dziwisza Czekolada Artystyczna Gorzka ręcznie robiona to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao.

Po otwarciu niczym bicz uderzył zapach mocno czekoladowego ciasta brownie, murzynka o wilgotnej, mokrej wręcz strukturze. Było to lekko pieczono-palone, trochę kojarzyło się z polewą czekoladową na tychże o znaczącej słodyczy obracającej się wokół wanilii i migdałów. Z tym, że zwłaszcza w trakcie degustacji wydawało się to wpisywać w... wafelek o takim wydźwięku, w takich wariantach. Jakbym wąchała tabliczkę stylizowaną na np. "torcikowy" Eti Dare to Enjoy. Raz czy drugi pomyślałam o białym chlebie z naciskiem położonym na jego skórkę ze słooodkim, czekoladowym kremem.

W dotyku tłustawa tabliczka mimo iż masywna i konkretna, była średnio twarda i takie też, średnio głośne, ale przyjemne trzaski wydawała. Przy odgryzaniu kęsa potwierdziła swą masywność i zbitość, ale i pyliście zatrzeszczała. 
W ustach dowiodła swojej sycącej masywności i tłustości. Rozpływała się z łatwością, niemal gładkawo i śliskawo, kremowo jak mazista polewa w tempie średnio szybkawym. Nie zalepiała ust, ale była wysoce polewowo mazista, którą to mazistością pokrywała podniebienie, usta i przytykała gardło. Po tym oleiście-wodniście znikała, zostawiając na zębach (mimo że oczywiście jej nie gryzłam) poczucie pylistości i trzeszczenia. Kojarzyła mi się trochę z czekoladą z dawnych Magnumów, która wydawała się czekoladą, ale jednak jako lodo-polewa.
Na całą tabliczkę trafiło mi się kilka (w tym jedna dość spora) nieprzyjemnych łusek kakao oraz podejrzanych, miękkich łusek beżowo-białych (pojęcia nie mam czego).

W smaku od początku gorzkość i słodycz zawirowały, trzymając się mocno siebie nawzajem, po czym niczym niezawiązany gumką warkocz rozplotły się. Słodycz zajęła pozycję na przodzie, gorzkość zaopiekowała się szerokim tłem.

Słodycz rozeszła się prężniej. Dosadnie postawiła na wanilię, po czym ogólnie zaczęła rosnąć. Pomyślałam o czekoladowym cieście mocno dosłodzonym wanilią i białym cukrem. Cukier stał też obok, jeszcze nie schowany do szafki - stał i kpił z reszty, po czym wanilia znów, acz tylko częściowo go zabarwiła, sprawiając że wysoka słodycz na początku rozpływania się kęsa (przy pierwszych dwóch-trzech kostkach) nie wydawała się aż taka mocna. Zaczęła mi przeszkadzać dopiero w połowie rozpływania się kęsa (nie mówiąc już o kolejnych kostkach), jakby nieco podszczypując w język.

Gorzkość za nią panoszyła się w  tle. Najpierw mignęła prostotą, była toporna, potem przybrała delikatnie palony charakter. Oto z dymu i paloności o niskim stopniu wyłoniło się brownie o mokrym, nasączonym procentami i kawą wnętrzu i mięciutko-tłusty murzynek. Słodycz kibicowała grzejącej, alkoholowej nucie.
Mieszając się ze słodyczą, ordynarność zarysowała przede mną polewę ciemnoczekoladową, pokrywającą opisane ciasta... A może jakiś kawowy brownie-murzynkowy tort przełożony bardzo tłustym, zbito-gumiastym, a dopiero mięknącym z czasem jasnobrązowym kremem na bazie masła? Aż nagle mnie olśniło. To smakowało jak biały chleb - na pewno ze skórką! - sowicie posmarowany czekoladowo-kakaowym kremem-smarowidłem.

Czekolada zaczęła łagodnieć. Spór cukru i wanilii zwrócił uwagę na budżetową polewę i krem tortowy. Całość wyszła tak tortowo właśnie. Pomyślałam o mdławych waflach tortowych, a zaraz znów o tłusto-tłustym, zbitym kremie. Czyżby miał nutkę suchych migdałów w gorzkawych skórkach? Może coś związanego z kawą?

Cierpkość wzrosła, zwracając uwagę, że to tort / ciasto domowe, nie zaś z wykwintnej cukierni. Poczułam drobny kwasek kakao, ocierający się o spaleniznę i śliwkę w alkoholu, a potem przemykający do cierpkiej kawy.

Pod koniec wyłapałam też jakby cierpkość olejku (waniliowego? z sugestią migdałowego, jakby dodać je do ciasta z alkoholem), mieszającą się ze zdecydowanie przesadzoną już słodyczą. Przy tym wszystkim słodycz wydała się... gryząco-słodzikowa, a przed oczami stanął mi jasny, mało wypieczony wafel.

Po zjedzeniu zostawiła kwaskawą cierpkość kakao w proszku i gorzkawo-palony posmak polewy, ciasta czekoladowego, drobną cierpkość kawy i dymu oraz gryzącą, pseudoalkoholową cukrowość z poczuciem oleistej tłustości i w smaku, i na ustach.

Całość nie należy do szlachetnych, ale do tragicznych też nie. Konsystencja za to była jednoznacznie zła, acz pewnie jeszcze dałoby się ją nieco uratować. Kojarzyła mi się z wyrobami Eti i chlebem z czekoladowym kremem w formie tabliczki. Wyszła... ciastowo-torcikowo, ale nie jak ciasto czy tort. Dziwne. Trochę kawy, pieczone nuty... w sumie wszystko byłoby ok, gdyby nie tłustość czy chwilami ta ordynarność / polewowość. Słodycz też mogłaby się jakoś lepiej wpasować, bo jej wydźwięk trochę mnie drażnił.
Minimalnie lepsza od Eti Dare Dark Chocolate 70 % Cocoa czy Cocoloco Chocolates 72 % Ecuador Pure Dark (ach te puszczanie recenzji wcześniej... recenzje tych podlinkuję, gdy je opublikuję, na razie sobie czekają). Wyszła minimalnie mniej chamsko-polewowo od nich. To jedna z tych czekolad, które zjadłam, bo już była, a jednak trochę szkoda dla ojca (który nie lubi ciemnych czystych), a której nigdy bym nie kupiła. Wyszła jak Perugina Dark Chocolate 70 % Premium o nieco innym smaku, więc gdyby nie cena, miałaby 6. Gdy jednak pomyślę, że w tej samej cenie można mieć pyszne Zottery czyste ciemne, które po przeliczeniu na 100 gramów byłyby raptem o 5 zł droższe... okopię się gołymi rękami, ale za nic oceny wyższej nie wystawię.


ocena: 5/10
kupiłam: Sklep U Dziwisza (dostałam; dziękuję)
cena: 17 zł (za 100 g; ja dostałam)
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat wanilii

środa, 27 stycznia 2021

J.D. Gross Selection Chocolat Edel-Nougat / Milk Nougat mleczna z nugatem z orzechów laskowych

Po przejedzeniu paru smaków czekoladek Grossa już wiedziałam, że po wszystkich mogę spodziewać się cukrowego kopa i tłustości, ale... wciąż nie oznaczało to porażki. Słodko-tłusta, a jednak smaczna Dunkle Mousse / Chocolate Mousse skojarzyła mi się z nieco gorszą wersją J.D.Gross Trufle 56 % toteż patrząc, co zostało pomyślałam, że dzisiaj prezentowana może mieć coś z J.D. Gross Orzechy laskowe. Wiedząc, jak łatwo mogą zestarzeć się nadzienia i musy lidlowych tworów, czym prędzej się za nią zabrałam, mimo że mleczne czekolady z pralinowymi / nugatowymi nadzieniami nigdy nie były czymś w pełni moim. Dobre jednak docenić potrafię!


J.D.Gross Selection Chocolat Edel-Nougat / Milk Nougat to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao nadziewana (48 %) nugatem z orzechów laskowych ("kremem kakaowo-orzechowym" wg tłumacza, a ja powiedziałabym, że "śmietankowym nugatem z orzechów laskowych"), wchodząca w skład "Kolekcji czekoladek mlecznych i deserowych".

Po rozchyleniu papierka poczułam cukrowo-uroczy, czekoladkowy zapach łączący orzechy laskowe, śmietankę i mleko, wtłoczone w słodziuteńką ramkę cukru i wanilii. Cechowała go naturalność i lekka pudrowość. Mimo przesłodzenia, był apetyczny.

Czekolada już w dotyku zdradziła swoją tłustość, ale przy łamaniu wciąż zachowywała się nieźle. Wyglądała na lekko krucho-proszkową, niemiękką. Lekko pykała, acz przy robieniu kęsa odrobinę uginała się.
Nadzienie bowiem było bardziej tłusto-miękkie. Nie jednak jakoś bardzo plastyczne czy maziste, a zwarte, gęste, ale na pewno nie twarde.
W ustach czekolada rozpływała się dość szybko i tłusto jak pełna śmietanka. Niby gęstawo, ale bez szczególnego zalepiania. Nieco bardziej oblepiało tłustymi smugami nadzienie, dość z nią integralne.
Okazało się miękkie i tłuste, ale wciąż w pewien sposób gęste i konkretne. Zwarte z pogranicza orzechowej nugatowości i maślaności. Wydało mi się bardzo proszkowe, aż takie... zmielone niby idealnie, ale właśnie "zmielone", nie zaś gładkie.

W smaku czekolada przyparła mnie do muru cukrem, na który po chwili napłynęła wanilia i śmietanka. Śmietankowość okazała się zaskakująco wyrazista. Śmietankowo-mleczna toń mieszała się z cukrem w kompozycję przypominającą zacukrzoną bitą śmietankę lub waniliowe lody zrobione na niej.

Cukrowość szybko rosła. Nadzienie bowiem dodało jej jeszcze więcej. Mimo to, nie było czysto słodkie, a wzbogacone o leciutką goryczkę. Należała do mocno prażonych / palonych orzechów laskowych. Ona właśnie otworzyła im drogę. Orzechy w zasadzie odrobinę pobrzmiewały od początku, acz w połowie rozpływania się kęsa wyszły na przód. Były to laskowce urocze, zatopione w mleku i śmietance, typowo nugatowe, a więc i trochę "dziecięce", ale na pewno nie sztuczne. Mieszały się z wanilią i śmietanką, co wyszło przyjemnie, mimo że cukier drapał w gardle. Odczuwalna lekka goryczka bardzo pomogła.

Bliżej końca mignęły mi leciuteńką korzennością, ale zaraz utonęła w cukrze i śmietance. Wydaje mi się, że doszukałam się też lekko tłuszczowego akcentu trudnego do nazwania, ale spod cukru... w sumie trudno orzec.

Po zjedzeniu zostało przeogromne przesłodzenie, tłuszcz na ustach oraz posmak prażonych, złudnie korzennych orzechów laskowych i śmietanki. Skojarzyło mi się to trochę z bardziej czekoladową wersją Giotto (a może nawet z obiema, bo i korzenną) oraz Moser Roth Chocolat Delice Edel Nugat. Moser była jednak bardziej wyrównana w swoim smaku.

Atak cukru, ogrom śmietanki, ale i wyraźne laskowce cechowały tego Grossa, przez co rzeczywiście wyszła jak zagęszczona i gładsza wersja J.D. Gross Orzechy laskowe. Smakowała mi, choć jej tłustość i słodycz znudziły mnie już po jednej. Nie mam wielkich zarzutów, ale nie było tego pysznościowego elementu, dla którego zjadłabym też drugą, a chciałam pozostać z miłym wspomnieniem, więc (w sumie z małym żalem, że tak zatłuścili i zasłodzili) drugą oddałam Mamie.
Jej bardzo smakowała i aż trochę się oburzyła, że dostała tylko jedną ("No, skoro tak narzekasz, że ci taka za słodka..."): "orzechy to tak mniej czuć, ale i ta słodycz, i tłustość... tu właśnie takie, jak trzeba, w pełni uzasadnione i smaczne". Zapytana, ile by wystawiła, stwierdziła: "Musiałabym dwie zjeść, bo mogłoby się to zmienić, w sumie rzeczywiście mogłoby być za słodko, ale tak w obrębie 8-10, bo po jednej to 10."


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 7,99 zł (za całość, czyli 200g)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g (podane dla całości mlecznych); sztuka 12,5g - ok. 73 kcal
czy kupię znów: nie

Obstawiałabym skład: cukier, mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, orzechy laskowe, tłuszcz palmowy, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, migdały (?), lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii, sól

Skład dla wszystkich mlecznych: cukier, mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, orzechy laskowe, tłuszcz palmowy, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, migdały, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii, sól

wtorek, 26 stycznia 2021

Svitoch Exclusive 51 % Hazelnut & Peanut ciemna 51 % z fistaszkami i orzechami laskowymi

Na początku sierpnia, tuż przed falą straszliwych upałów, przyszła do mnie paczka od Olgi z livingonmyown, która dostarczyła mi różnych emocji. Strach, rozbawienie, szczęście, znowu strach, szczęście, nadzieja, rozczarowanie, końcowe zadowolenie zarówno otrzymania paczki, jak i... otrzymanych rzeczy. Bardzo rozczuliła mnie przesłaniem także napoczętej w opakowaniu - zbieram je i są dla mnie bardzo ważne. Zupełnie nieświadomie trafiła akurat z wariantami, które świetnie mi się wpasowały do porównania, ale... Ale. Mam strasznie długą kolejkę wpisów, więc gęba na kłódkę. Spróbowane szybciej paradoksalnie opublikuję za parę miesięcy, a przodem postanowiłam puścić tę, ażeby móc opublikować ją razem z Olgą (zapraszam na recenzję). I... bo nie miałam z czym porównywać. Może dlatego, że nigdy nie trafiłam na to połączenie orzechów w czystej czekoladzie? W ogóle... chyba nie trafiłam na czystą ciemną z fistaszkami. Przy składzie jednak znowu zaskoczenie... Ciemna... mlecznawa? Biorąc pod uwagę, jak niewiele składników mlecznych w niej było, aż miałam problem z nazewnictwem. Nie dość więc, że atrakcyjny smak dostałam, to jeszcze... czekolada to z Ukrainy, marki należącej do Nestle. Ok, za Nestle nie przepadam, ale kto, jak nie Nestle stoi za Orion Mistrovska Edice 68 % z morelami i chili czy 68 % z truskawkami i solą. Mimo że słodycze z Ukrainy źle mi się kojarzą, czynnik "zza granicy" (czyt. w Polsce sama nie kupię) sprawił, że ta ciekawiła, i to bardzo.

Svitoch Exclusive Hazelnut & Peanut 51 % Dark Chocolate to ciemna (mleczna?) czekolada o zawartości 51 % kakao z kawałkami fistaszków i orzechów laskowych; produkowana przez Nestle.

Po rozchyleniu papierka poczułam wysoce słodki, intensywny zapach czekoladowo-orzechowych cukierków typu Michałki / Michaszki, a więc mocno fistaszkowy. Leciutka wytrawność kakao i jego cierpkość zaznaczyły się, choć przypominały bardziej właśnie nadziewane cukierki czekoladowe, także trochę Ferrero Rocher, orzechowe trufle itp. Poczułam nawet lekko śmietankowo-maślany motyw. Całość wyszła przyjemnie i przystępnie, mimo cukrowego aspektu.

W dotyku tabliczka wydała mi się dość ulepkowa, tłusto-sucha.
Łamała się z lekkim trzaskiem i trochę się kruszyła, ujawniając w przekroju sporo średniej wielkości kawałków orzechów bez skórek.W sumie trudno o kęs bez kawałeczka, ale da się to zrobić.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, raczej wolno, zmieniając się w bardzo miękką i gęstawą masę, przypominającą tłusty budyń. Wydała mi się aż ulepkowa w tym i próbująca być aksamitną.
Powoli odsłaniające się orzechy były bez skórek, bez żadnego karmelu itp. Gryzione "obok" czy bliżej końca przyjemnie chrupały, wykazując krucho-suchy element tych prażonych.
Ciekawostka: Degustując długo i uważnie (jak zwykle), odkryłam, że fistaszki (jaśniejsze) były twardsze, konkretniejsze, a laskowe (minimalnie ciemniejsze) świeższo-soczystsze. Oczywiście gdy gryzie się je na raz, nie wyciągając z ust, trudno byłoby o postawienie tego wniosku.

W smaku od samego początku uderzyła mnie wysoką cukrowością, którą zaraz oplotła delikatna, gorzkawa baza. Pomyślałam o cukierkach czekoladowych nadziewanych czekoladowym, śmietankowo-maślanym kremem (o smaku czekoladowym lub czekoladowo-orzechowym).

Maślaność okazała się bardzo istotna, ale zaraz dołączyła do niej lekko śmietankowa i orzechowa nuta. Czekolada trzymała się nieco wytrawniejszego klimatu i choć trudno w jej przypadku mówić o gorzkości, lekką cierpkość czułam. Skojarzyła mi się z kakaowo-orzechowym kremem (typu Nutella? Albo zrobionym z Ferrero Rocher). Rozwinęła się w palonoym kierunku, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaleciała mi goryczką... bliżej nieokreśloną. Aromatu orzechowego?

W pierwszej chwili nie mogłam jej rozszyfrować przez cały czas rosnącą, intensywną słodycz. To były jednak raczej orzechy laskowe, w dużej mierze przynajmniej. Cukrowość wydała mi się bezkompromisowa, ale przejawiała też wanilinowo sztucznawe skłonności. Bardzo szybko zaczęła drapać w gardle. Doszła do tego nuta orzechowo-orzeszkowa, podkręcająca skojarzenie z czekoladkami nadziewanymi. Wydała mi się lekko sztuczna, trochę tania, ale też trochę za sprawą przesiąknięcia dodatkami.

Gdy kawałki dodatków zaczęły wyłaniać się spod czekolady, wyraźniej poczułam smak orzechów (nie musiałam ich rozgryzać). W tym momencie dominowały fistaszki, podkreślone lekkim prażeniem, ale i laskowce nie pozostały bierne. Przełamywały nieco przesłodzenie i jednoznacznie nakierowywały myśli na wyidealizowane Michałki. Intensywne arachidy zacnie mieszały się z delikatniejszymi laskowymi. Czekoladowo-orzechowe cukierki były motywem przewodnim tej tabliczki. Wydaje mi się, że nutę orzechów laskowych podkręcono aromatem, a fistaszki radziły sobie same.

Mimo wszystko w drugiej połowie rozpływania się kęsa wciąż mordowała cukrowość, a lekka cierpkawość i gorzkawość im bliżej końca, tym wytrawniejsze jedynie w czekoladkowo-cukierkowym kontekście się robiły. Odebrałam to jako bardzo utemperowane.

Na koniec, gdy czekolada już prawie zniknęła oraz gdy już to zrobiła, zajęłam się kawałkami orzechów. Oczywiście w zależności od tego, które gryzłam, akurat je jakoś tam czułam, ale laskowe odegrały mniejszą rolę tak ogółem. Fistaszki również nie były wyjątkowo wyraziste, ale ich smaku własnego nie mogę im odmówić. Okazały się naturalne, łagodne i smaczne.
Niektóre orzechy były delikatnie gorzkawe, co jednak wyszło pozytywnie.

Fistaszki, ogólna orzechowość została w posmaku wraz z przecukrzeniem i tanio-sztucznawą nutą, wpisaną w "ciemną czekoladkowość". Po zjedzeniu zostałam z... michałkowym posmakiem, podrasowanym trochę sztucznie cierpko-orzechową metalicznością. I choć cukrowość męczyła już po dwóch-trzech kostkach, orzeszki jakoś tak ją tonowały, że spokojnie byłam w stanie robić kolejne gryzy. Niestety, po zjedzeniu większej ilości i cukier, i aromaty aż trochę gryzły w język i po prostu męczyły.

Całość widziała mi się jako w miarę smaczna. Czekoladkowa w smaku niczym cukierki / pralinki nadziewane. Powiedziałabym że to fistaszkowo-czekoladowe Michałki na ferreroro-nuttelowym, orzechowo-kakaowym tle. Podobało mi się to o tyle, że to fajne warianty smakowe, lubię ich nuty, ale słodycze, które jako one same mi nie smakują. Zdecydowanie przesłodzone, nieźle orzechowe (delikatna sztuczność nie przeszkadzała) i... w sumie wciąż odpowiednio kakaowe. Konsystencja poprawna w zasadzie, choć mnie ta miękkawość, i siekane orzechy specjalnie nie leżały. Z ochotą wzięłabym ją w góry, w domowych warunkach trochę nudziła, ale zjadłam całą otrzymaną (8 z 10 kostek). Po tym, co zjadłam, zdecydowanie się zasłodziłam, jednak było to na tyle tylko ok, że wolałam taką opcję, niż fundować to sobie innego dnia znowu (czekolada dobra, by spróbować, a nie, by do niej wracać). Czekoladę... nawet po zjedzeniu jakoś trudno zaklasyfikować. Na pewno była w porządku. Ocenę chyba trochę podciągam za ciekawe zestawienie orzechów.


 ocena: 7/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: -
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz kakaowy, orzeszki ziemne 6%, pełne mleko w proszku, orzechy laskowe 2%, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgatory (lecytyna słonecznikowa, E476), sól, aromaty

poniedziałek, 25 stycznia 2021

(Słodki Przystanek) Beskid Wenezuela Carenero Superior 80 % ciemna z Wenezueli

Jak pisałam przy Beskidzie Wenezuela Sur del Lago 80 % bardzo się cieszyłam, że trafiła się okazja, by porównać dwie tabliczki o zawartości aż 80 % wenezuelskiego kakao (dla mnie idealnej) ukochanej marki. Na pierwszy rzut oka różnił je tylko region kraju... na drugi i na smak zaś... Kto wie? Już nie mogłam się doczekać. Tym bardziej, że było mi obojętne, czy będą bardzo podobne (tamta w końcu była taka pyszna!), czy kompletnie inne (Beskid to pewniak, że będzie pyszna).

Beskid Bean-to-Bar Chocolate Wenezuela Carenero Superior 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80 % ziarna kakao trinitario Caranero Superior z Wenezueli z regionu portu Caranero (w stanie Miranda).

Po rozchyleniu papierka poczułam intensywną woń słodko-kwaśnych grejpfrutów i limonek. Były soczyste, orzeźwiające i mieszające się z goryczką. Ta bez problemu wnikała w mocniejsze, poważniejsze tony gorzkiej kawy i ziemi. Mimo że to właśnie ta część dominowała, nie była odosobniona. Na straży tego, by kontrast nie stał się zbyt duży, stała pewna neutralność, kojarząca się z kwiatami i mlecznymi nutami. Doszukałam się też lekkiej pudrowości... a przez nutę owoców pomyślałam o takowej wiśni (jako bombonierka czy może konfitura).

Bardzo ciemna tabliczka była lekko tłustawa w dotyku, lecz wydała mi się dość krucha. Przybyła do mnie połamana i przez to aż trudno ocenić, czy to przyczyna, czy skutek. Mimo to, trzaskała dość głośno. Z racji jej twardości i tak musiałam użyć dużo siły.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, tylko początkowo jakby się wahając, a potem łatwo i trochę tłusto. Kęs od początku do końca zachowywał kształt i pozostawiał skąpe, minimalnie lepiące smugi. Ciężkawą tłustość uprzyjemnił lekko pylisty efekt. Całość nie męczyła tłustością, a dzięki niej sprawiała wrażenie po prostu konkretnej. Pod koniec lekko wysuszała.

Od chwili zrobienia kęsa czułam gorzkość dymu. Dym zajął miejsce na czele i był wyczuwalny przez całą degustację jako baza.

Szybko jednak pojawiły się delikatniejsze, ale nie łagodzące go, nuty mleczne. Twaróg i maślanka napływały z każdej strony, najpierw jakby robiąc miejsce, a potem wprowadzając słodycz.

W tym czasie gorzkość zaczęła rozkładać swój bogaty wachlarz, w którym nie brakowało pikanterii. Najpierw przemknęły skórki cytrusów: grejpfruta i pomarańczy. Słodycz natychmiast się z nimi zawiązała i przez kolejne chwile pomarańcza wyszła na pierwszy plan. Jej słodka soczystość powoli zaczęła zmieniać się w pełne smaku mandarynki. Okrywało je białe kwiecie i otulało słońce. Słońce i odrobinka dymu przywiodła na myśl karmel. Słodka i delikatna część czekolady jakby oddzieliła się od gorzkości i zaczęła własne życie.

Mniej więcej w połowie dalej rozkładany dymny wachlarz pokazał kolejno drzewa rozgrzane słońcem (jeszcze nieco mieszające się z kwiatami) oraz kawę. Ta przypomniała o powadze i podkreśliła pikanterię. Czułam rozgrzewanie chili i korzenności, wonnych "przyprawowo"-orientalnych drewienek, ale przy tym wszystkim... Z kolei dym wydał mi się chłodniejszy... jakby tak usiąść w cieniu w upalnej scenerii? Jakby ukryła się w nim lukrecja?

Pod drzewem... ukwieconym i... W drugiej połowie smaki mieszały się, że było i kwaskawo-cierpko, i bardzo słodko, mniej jednoznacznie. Właśnie niezbyt jednoznaczne czerwone owoce poczułam. W towarzystwie czegoś... egzotyczniejszego, karmelowego i pudrowego? Nie mogłam tego rozgryźć, aż kawa przyniosła więcej ziemi z zapachu. Ziemia wyszła wręcz ostro, co przełożyło się na mocniejsze przyprawy.

Oto pomyślałam o duecie banan&wiśnia, a potem o znacznie słodszych daktylach. Wiśnie i nieco podkwaszone daktyle przywróciły odrobinkę kwasku. Maślanka i twaróg mieszały się trochę z ziemią, wydało mi się to minimalnie... pikantne (nie wiem, czy to słowo nie jest jednak za mocne). Na dosłownie sam koniec zagłuszyły to cytrusy o zniwelowanej kwaśności.

Cytrusy, a więc kwaśne limonki i nieco mniej dojrzałe pomarańcze, a także kwaskawo-neutralny nabiał pozostały w posmaku razem z ziemistą kawą i ogromem przypraw, a jednak też łagodzone kwiatowymi i daktylowymi nutami. Kwiaty... mimo że ogólnie jako lżejsza nuta tej kompozycji, kręciły z odrobinką dymu.

Całość wyszła nieco podobnie do Sur del Lago 80%, choć była zdecydowanie bardziej gorzka za sprawą dymu i mocniejsza pod tym względem, mniej ogólnie kwaśna, a bardziej nabiałowa i słodka. Cytrusy były tu głównie słodkie. Ogrom kwiatów nie pozostawał bez znaczenia. To on odróżniał ją od Beskidu Sur del Lago, a łączył z bardziej kwiatową, daktylową Idilio Origins 4rto Carenero Urrutia Superior (o niej pisałam jako o roślinnej), która wydała mi się ogólnie niecytrusowa, a słodka i egzotyczna.

Normalnie niższa kwaśność byłaby zaletą, ale kwaśność Sur del Lago należała do nabiału, była więc przecudowna. Z kolei taka pikantna gorzkość oraz słodycz mandarynek i daktyli w ukwieconej scenerii to też coś chwytającego za serce, bo moc 80tki nie została pominięta. Wydają się podobne, podobnie genialne, ale tak odmienne, że to aż dziwne.
Ta miała chyba za to nieco gęstszą konsystencję, co mi bardzo odpowiadało.


ocena: 10/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 17,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: tak

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

niedziela, 24 stycznia 2021

J.D. Gross Selection Chocolat Dunkle Mousse / Chocolate Mousse ciemna 56 % z mousse'em czekoladowym

Przy Auchan Dark Chocolate Mousse wspomniałam, że spodobała mi się, bo właśnie J.D. Gross nigdy nie miał "po prostu ciemnej z ciemnoczekoladowym musem", a taka mi się marzyła. Nie ukrywam, że kupienie czekoladek tej marki było motywowane m.in. chęcią zjedzenia ciemnego Grossa z mousse'em czekoladowym, bo uwielbiam ich mousse'y i właśnie marzył mi się taki czysty czekoladowy, a nie z żelami owocowymi.


J.D.Gross Selection Chocolat Dunkle Mousse / Chocolate Mousse to ciemna czekolada o zawartości 56 % kakao nadziewana musem czekoladowym (48%), wchodząca w skład "Kolekcji czekoladek mlecznych i deserowych".

Po rozchyleniu papierka poczułam wyrazisty zapach czekolady o palono-kawowym charakterze i wysokiej, cukrowej słodyczy. Jeszcze przed, a już po to w ogóle (chyba można nawet mówić, że wszedł na pierwszy plan), wyraźnie zaznaczył się cukrowo-maślany, delikatnie kakaowy krem, kojarzący się trochę grzybowo. Było to niczym kawa (może z jakimś cukrowym syropem?) podana do mousse'owo-maślanego deseru, przysypanego kakao w proszku. Było to bardzo słodkie, a jednocześnie kakaowo-wytrawne.

W dotyku tabliczka wydała mi się dość konkretna, acz tłusta i pretendująca do tworu miękkiego.
Jedynym słyszalnym dźwiękiem przy jej łamaniu było pykanie. Wierzchnia warstwa czekolady graniczyła między kremową miękkawością, a jeszcze normalną ciemnoczekoladowością. Ujawniała sporą ilość mousse'u, który wyglądał bardziej na "marcepanowawy" i mazisty krem.
Przy robieniu kęsa czekolada, mimo że nie miękka, trochę wchodziła w nadzienie.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, mięknąc na trochę plastelinowo gęstą, zalepiającą masę, szybko ujawniającą rzadszy i jeszcze bardziej miękki środek. Okazał się tłusty w sposób śmietankowo-maślany. Mimo że nie tak jak czekolada, to jak na mousse był dość gęsty. W sumie... mało mousse'owaty. To bardziej... maślano-śliskawy, mazisty krem a'la bita śmietanka w formie bardzo oklapnięto-zagęszczonej. Jego tłusta gładkość na szczęście została przełamana lekką pylistością. Całość wyszła dość tłusto-ciężko, ale nie obleśnie.

W smaku sama czekolada przywitała się palonym duetem gorzkawej kawy i cukrowej słodyczy. Ta druga dzięki kawie kojarzyła się bardziej z jakimś cukrowym, ale ciemnym syropem. Łączyła je leciutka cierpkość, która w chwili kolejnej przytoczyła alkoholowy wątek.

Nadzienie wplotło się w ten wątek i podniosło nieco słodycz. Rozbiło palony smak swoją maślaną bazą. Wydało mi się lekko grzybowe, odlegle "orzechowawe" i... czekoladowe, trochę jak kawowy piernik? Albo jak czekolada śmietankowa? Śmietanka wydała mi się iluzoryczna, ale jednak nie sposób było o niej nie myśleć. Krem był także przyjemnie cierpko kakaowy (jak zwykłe kakao w proszku), co nadało mu charakteru.

Bliżej końca wszystko splatało się w paloną gorzkawość i przesadzoną cukrowość. Maślaność kremu, który znikał szybciej osłabła, zostawiając cukrową słodycz i, na zasadzie kontrastu chyba, silniejszą gorzkawo-cierpkawą bazę. Należała do kawy z syropem (alkoholowo-piernikowym?). Kawy... w towarzystwie pierników w czekoladzie i śmietanki?

Po wszystkim został posmak cukrowo-palonych, gorzkawych tworów: kawy, kawowego piernika i czekoladowych pierników w czekoladzie oraz poczucie, jakbym jadła czekoladę śmietankową (np. Kaufland Classic Edel Herbe Sahne). Czułam też maślaność kremu i przesadną tłustość.

Całość wyszła zdecydowanie za plastelinowo-tłusto i cukrowo, ale jednak w takich granicach, że jeszcze potrafiło to... urzec. Nie zatraciły się bowiem plusy, a więc kawowo-piernikowy smak i jednak całkiem niezła forma nadzienia. Może dla mnie zbyt maślane, a za mało mousse'owate, ale całkiem w porządku.
Bliżej niż alkoholowo-cukrowej Auchan Chocolate Mousse, na której taniość idzie przymknąć oko, jest Grossowi do przecukrzonej wersji plebsowej Zotterów z czekoladowymi kremami (które też niby są mousse'ami, a jakoś nie).
Pomyślałam o niej też jako o uproszczonej wersji J.D.Gross Trufle 56 % o nieco gorszym wykonaniu, nie mousse'owej. Blisko jej było do Ambiente Truffle Chocolate Negro 52 %, ale Gross wydał mi się nieco bardziej cierpkawy. Na pewno jednak wyszedł znacznie lepiej od Merci Dark Mousse, która była słodsza i tłustsza, a przez to bardziej mdła i tania.
Tak sobie myślę, że na pewno angielska nazwa czekoladki jest adekwatniejsza od niemieckiej. To było takie ogólnie czekoladowe, nie konkretnie ciemnoczekoladowe. W internecie znalazłam, że kiedyś (jeszcze w starym opakowaniu) nazywało się to Rahm-Truffel, co już w ogóle uważam za nazwę doskonałą, bo oddaje to, czym czekoladka jest (twór dość śmietankowy, nadziany truflą?). Mogłabym i więcej niż 2 sztuki zjeść.


 ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 7,99 zł (za całość, czyli 200g)
kaloryczność: 589 kcal / 100 g (podane dla całości ciemnych); sztuka 12,5g - ok. 74 kcal
czy kupię znów: nie (ale dostać mogłabym)

Obstawiałabym skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, śmietanka w proszku, tłuszcz Shea, laktoza (?), kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii, naturalny aromat waniliowy

Skład dla wszystkich ciemnych: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, olej palmowy, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, śmietanka w proszku, 1,8% migdały, tłuszcz Shea, laktoza, 0,6% kawa, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii, naturalny aromat waniliowy