poniedziałek, 4 stycznia 2021

Terravita Peanut Butter Czekolada Mleczna nadziewana kremem o smaku masła orzechowego z kawałkami fistaszków

Darzę Terravitę ciepłym uczuciem. To sformułowanie wyjątkowo oddaje to, co czuję do tej marki. W sumie nie uwielbiam żadnego ich produktu, nie mam sentymentu, żaden mnie szczególnie nie zachwycił, ale mam do nich ogromny szacunek, że na przestrzeni lat się poprawili i nikogo nie udają. Ich produkty są, jakie widać. Człowiek dostaje to, za co płaci. Lubię takie podejście. Dziwi mnie jednak, że na rynku jakoś Terravity za wiele nie widuję. Gdy jednak dostrzegłam w internecie ich nowości, zapragnęłam je zdobyć. Długo minęło, nim wreszcie natknęłam się na jedną. Gdy już do tego doszło, niestety nie mogłam pozwolić jej odleżeć należytego czasu w szafce, bo... realizowałam plan wyjadania nadziewanych przed latem (zakończony sukcesem).

Terravita Peanut Butter Czekolada Mleczna Nadziewana to czekolada mleczna z (45%) nadzieniem arachidowym i kawałkami orzeszków arachidowych.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam duszny zapach fistaszków, który wydał mi się świeżo-prażony i zmieszany z rozmytą sugestią masła orzechowego, masła i margaryny oraz słodką czekoladę. Chyba była nieco zabarwiona wanilią, niespecjalnie mleczna. Aż przypomniały mi się z dzieciństwa Pierroty, Bajeczne i Michałki. Po przełamaniu masłoorzechowość zrobiła się wyraźniejsza dzięki odrobince soli. Całość prezentowała się plebejsko apetycznie.

W dotyku tabliczka wydawała się konkretna, ale i dość tłusta, jakby zaraz miała zacząć się topić.
Przy łamaniu wykazała się jednak niemiękkością (twardą jednak też nie mogę jej nazwać). W sumie z czasem trochę się rwała.
Gruba warstwa czekolady skrywała ogrom gęstego, zwartego nadzienia typu tłusto-miękkawego. Dodano do niego sporo średniej wielkości kawałków fistaszków.

W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, ale całościowo raczej szybko niż wolno. Miękła i zalepiała, stając się tłustą gęstwiną. Znikała zdecydowanie wolniej od wnętrza.
Nadzienie dopasowało się do niej, ponieważ także miękło i... zalepiało chyba jeszcze bardziej. Było gęste, acz nieco oleiste i maziście-plastyczne. Poczucie tłustości nieco rozbijały kawałki orzechów powoli wyłaniających się z tej masy. Były chrupiąco-miękkawe, chyba minimalnie prażone (albo wcale?), bo wydawały się dość świeże. W całości zaplątał się lekko pylisty efekt.

W smaku czekolada natychmiast uderzyła cukrem, który szybko zabarwił się wanilią. I choć w kolejnych sekundach aż zaczęła zaznaczać swoją obecność w gardle, to po ustach rozszedł się  smak mleka.

Po mleku przemknęła bardziej maślana nuta. Maślana, może mlecznawa... trochę duszna? Słodycz zatrzymała się i puściła przodem fistaszki. Te szybko wysforowały się jako wyraziste i masłoorzechowe, podprażone.  Mimo że częściowo mieszały się z maślanym smakiem, zaraz ułożyły się w słonawo-słodkie masło orzechowe. Epizodycznie trafiałam na odrobinkę soli, która to zdecydowanie podkręcała masło orzechowe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, przez pewien czas, nadzienie wychodziło przed czekoladę. Słodycz zaskakiwała na przyjemnie niski poziom. Także od samych kawałków orzeszków umacniał się jego smak. Zza lekko podprażonego smaczku fistaszków raz po raz nadzienie zaleciało mi margaryną, choć orzeszkowość mieszająca się z czekoladą udanie to maskowała.

Fistaszki oczywiście wyszły wyraźniej, gdy ich kawałki zaczęły się wyłaniać oraz gdy zaczęłam je podgryzać. Smakowały... sobą. Wyraziste, dość świeże i lekko podprażone (może wcale?) świetnie podrasowały smak masła orzechowego. Co więcej, podkreśliły mleczność (jako przeciwwaga dla cukrowości) czekolady.

Bliżej końca, im nadzienia zostawało coraz mniej, smak jednak trochę się w tej słodyczy ponownie rozmywał. Całości zdarzyło się nawet wysunąć jakieś skojarzenie z Pierrotem. Tło robiło się właśnie rozmyte, a orzeszki wychodziły na pierwszy plan z racji tego, że część zostawiałam je na koniec. Osłabiało to poczucie zasłodzenia i sprawiało, że bez problemu byłam w stanie zrobić kolejny kęs.

Po zjedzeniu czułam zasłodzenie, drapanie w gardle i tłuszcz na ustach, ale także posmak masła orzechowego, leciutko słonawego, przede wszystkim arachidowego i z nutką mlecznej czekolady. Nie czułam chemii, ale przesadnią tłustość wszelaką i przesłodzenie jako drapanie w gardle i przyspieszone bicie serca (nie zaś cukier w gębie!) owszem. Mimo że tylko dwie kostki powędrowały do Mamy, a swoją część kończyłam z trudem przez tłustość i cukrowe drapanie, co też przypłaciłam cukrowym kacem, uważam, że to jedna z lepszych masłoorzechowych czekolad (słodyczy?) na naszym rynku. Mama w ogóle piała z zachwytu i stwierdziła, że powinnam wystawić 10, bo "to czekolada idealna".

To bardzo dobra czekolada, choć wolałabym, by nie była tak tłusto-miękka. Sama czekolada mleczna została przesłodzona, ale akurat do tak wyraźnie masłoorzechowego, słonawego nadzienia w zasadzie pasowała. Orzeszki dodano bardzo zacne, więc stanowiły ukoronowanie zalet.
Gdy pomyślę sobie o wszystkich Reese'sach (i np. konkretnie czekoladzie Reese's)... to aż nie wiem, dlaczego to one są tak popularne, a nie ta tabliczka.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 2,99 zł
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś mogłabym

Skład: czekolada mleczna 50% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, miazga kakaowa, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, ekstrakt wanilii), orzeszki arachidowe 15,6%, tłuszcz palmowy, cukier, serwatka w proszku, krojone orzeszki arachidowe 5%, lecytyna sojowa, sól, aromat, ekstrakt wanilii

9 komentarzy:

  1. Zupełnie nieterravitowe opakowanie; interesujące. Nie śledzę nowości tej marki, a choć lubię jej produkty i nawet ta czekolada wydaje się moja, nie planuję zakupu. Pierroty, Bajeczne i Michałki są mi miłe, więc zapach na plus. Konsystencja... ach! Brzmi jak Millano i cappuccinówka od Ciebie razem wzięte. Słodko, tłusto i wyraziście smakowo. Nie dziwię się ocenie, choć raczej pod kątem mnie. W Twoim przypadku nigdy nie zrozumiem niektórych ocen, nawet jak będziesz tłumaczyć, że ogólnie dobre, że jakość itd. Pozostaniesz zagadką niczym trick iluzjonisty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozmieniali je jakiś czas temu. Teraz to już i ja nie śledzę szczególnie, bo mi podpadli kamiennymi dodatkami z małych tabliczek, które z cukrowością tworzą jednak nie do przejścia dla mnie połączenie.

      Cappuccinówka ode mnie? Coś w tym guście tak, ale nie w 100 %ach. Millano? Nie znam zbyt wielu, ale od tych, które jadłam, ta była o wiele bardziej... masłoorzechowa.

      Nie rozumiem Twojego niezrozumienia. Uwielbiam masło orzechowe, a ta właśnie wydawała się nim nadziana. Sól w dobrej ilości zacnie przełamuje cukrowość czekolady, więc to potrafię odebrać lepiej.
      To tak jak z białym kokosowym Grossem - takie coś po prostu MUSI być słodkie i tłuste. Nie chciałabym twardego mousse'u ani niesłodkiego czekolady białej. Kieedyś jadłam naprawdę mało słodkiego białego Zottera i był parszywy. Czekolady białe prawie wyłącznie z tłuszczu kakaowego, niesłodkie, obrzydzają mnie. Gdy mam ochotę na coś bardziej słodkiego, mniej bogatego w kakao, dlaczego takie czekolady jak ta Terravita miałyby mi nie smakować?
      To tak jak mimo iż nienawidzisz soli w słodyczach, w waflach Ci nie przeszkadza. Pewne rzeczy w bardziej "ogólniesłodyczowych" tabliczkach potrafią mi posmakować, gdy jest odpowiedni czas na nie.

      Usuń
  2. Kurcze, cukrowe drapanie i tłustość niespecjalnie do mnie przemawia, wydaje mi się też że mogłaby być dla mnie za mało słona... Ale skoro tak smakowała Tobie i mamie to w sumie why not spróbować :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cukier i tłustość - akurat (bez obrazy!) Ty nie masz się czego bać, bo o wiele słodsze i tłustsze rzeczy odbierałaś lepiej. :P Nie bój się, serio!
      Czy za mało słona? Ej no... przecież nie chodzi o to, by coś było solniczką, a by wszystko pasowało.

      Usuń
  3. Chcem *____* Yop, to Twoja wina!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie. Z teravitą jest ten problem, że znana, a dostępna bardzo trudno dla konsumenta. Ja zakochałam się w terravicie latem 2019 roku. Polepszyli się wtedy jakościowo. Byłam rozczarowana, gdy nigdzie nie mogłam znaleźć nowości ... ba nawet sztandarowych wariantów smakowych :( jak w Gdańsku na wakacjach spotkałam całą nową serię w jednych delikatesach to jeden smak kończył żywot w przyszłym tygodniu a inny już zakończył. Cena 2x taka jak powinna być - 8 zł za tabliczkę małą ... no proszę ... w Szczecinie do dziś żadnej poza klasycznymi tj. Gorzkie z nadzieniem, czyste i z okienkiem nie spotkałam ... :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, śledziłam ich poprawianie się i dokumentowałam na blogu, jednak ja nie mogę powiedzieć, bym się zakochała, bo jednak za mało wariantów było w moim guście.
      Ja mam z orzechami z okienkiem, więc zobaczymy, co będzie. Jak na razie jestem po paru smakach małych tabliczek 50 g i rozczarowały mnie twarde dodatki, przez które nie da się jeść, więc prawie całą tą lśniącą linię 50 g sobie odpuszczam (tylko Ciastko-śliwka kupiłam sobie).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.