sobota, 29 grudnia 2018

Lindt Hello Lemon Cheesecake mleczna z kremem sernikowym z kawałkami cytrynowymi i ciastkami

Nie lubię, gdy jakiś czynnik zewnętrzny narzuca mi, które słodycze mam akurat jeść. Niestety, gdy na początku września trafiły do mnie trzy Lindty z serii Hello, Nice to Sweet You z datami do listopada / grudnia, czułam, że muszę otworzyć je szybciej, niż bym chciała. Na koniec zostawiłam smak sernikowy, bo mimo że czasem lubię dobierać czekolady do degustacji "tematycznie", to jednak czekolad sernikowych jakoś mi ostatnio za dużo się skumulowało (znaczy... z różnymi to problemu nie mam, ale trzy dni z Wedlem, mimo że smacznym, to dla mnie dużo, a nie chciałam się zniechęcić do smaku). Jako jednak że tym razem miał to być sernik cytrynowy, już mi się gęba sama śmiała na myśl, że tak jakby zaczynam kolejną serię (bo w pamięci miałam, które nowo kupione Zottery mają krótsze daty od innych). Chociaż... i tak siedziałam w temacie cytryn, bo przecież ostatnio była też Heidi z miętą i cytryną (po której skądinąd czułam cytrynowy niedosyt).

Lindt Hello, Nice to Sweet You Lemon Cheesecake to "mleczna czekolada nadziewana cytrynowo-sernikowym kremem (34%) z kawałkami ciastek (2%)", a ja bym powiedziała, że nadziewana sernikowym kremem z kawałkami cytrynowymi i ciastkami.

Po otwarciu poczułam wyraźny zapach twarogu, a więc delikatny kwasek nabiału, ale i silną słodycz ewidentnie sugerującą sernik, jak również płynącą od głęboko mlecznej czekolady. Przy wszystkim pobrzmiewała nuta cytrusów (raczej skórek). Po przełamaniu i w trakcie jedzenia wydawało mi się, że czułam jeszcze ciastowo-biszkoptową nutkę.

Tabliczka wydała mi się wyjątkowo ciemna, ale łamała się bez oporu. Mimo to, cechowała ją twardość uzyskana za sprawą grubej warstwy czekolady oraz to, że nadziana była gęstym, zbitym kremem, który wyglądał na nieco kruchy. Jak się okazało w trakcie jedzenia, wypełniały go sporawe kawałki niemięknących, chrupiących ciastek w kolorze bladobeżowym i drobne kawałki cytrynowe (koloru białego) - bardzo podobnie do nich chrupiących (pseudo-ciastka?), ale rozpuszczających się dość szybko w soczysty sposób. Dodatek cytrynowego chrupacza uważam za kompletnie zbędny.

Czekolada rozpływała się zalepiająco-kremowo, leniwie odsłaniając gęste, tłustawe i równocześnie zaskakująco lekkie nadzienie. Było podobne do czekolady, ale trochę bardziej proszkowo-puszyste. Wydawało się wypełnione dodatkami po brzegi, przy czym cytrynowe rozpływały się, a część zostawała, a ciastka po prostu zostawały na koniec. Część gryzłam "obok czekolady", jednak bałam się trafić na za dużo właśnie ich, nie ciastek (że mi zabiją sernikowość), toteż większość zostawiałam na koniec.

W smaku najpierw przez długi czas czułam bardzo słodką i głęboko mleczną czekoladę, w której zaplątała się sugestia kakao.

W końcu jednak mleczność wyraźnie wzrosła i pojawił się odległy kwasek. Smak mleka zaczął stawać się coraz pełniejszy, aż w końcu śmietankowy, jak naturalny serek homogenizowany. Kwasek zasugerował konkretniejszy nabiał - twaróg, a słodycz zamiast rosnąć, zajęła się jego szlifowaniem (cały czas była silna ale zatrzymała się na poziomie do zniesienia). Wyszedł z tego smakowity, słodki sernik śmietankowy z odrobinką nabiałowego kwasku, do którego z czasem dołączył cytrynowy akcent.

Kwasek w drugiej połowie rozpływania się kęsa rósł błyskawicznie, zwłaszcza, gdy zaczęłam zajmować się dodatkami (trafiały na język, część gryzłam). Popłynął orzeźwiający sok cytryn, coraz bardziej zagłuszając sernikowość. Czułam najprawdziwszy, świeżo wyciśnięty sok z cytryny, jednak jego kwaśność w momencie prawie końcowym zupełnie zaczęła dominować i odebrałam ją jako za silną.
Zostawione na koniec ciastka zerowały kwaśność, same niewiele wnosząc. Wyszły po prostu słodko, trochę "jasnociastkowo".

Po wszystkim został posmak śmietankowego sernika i czekolady, a także wyważone poczucie słodyczy i kwasku cytryn.

Trzeba przyznać, że czekolada była naprawdę wyważona. Słodycz na poziomie bardzo dobrym, zasadniczy smak sernika czuć, cytryny popisały się (przy czym wyszły zaskakująco naturalnie) - to owocowa bomba. Kwas nie był nachalny, a wkomponowany w smakowitą mlecznoczekoladowość. Wolałabym tu o wiele mniej cytryn (np. jedynie nutkę), a więcej sernikowości, więc silny smak soku z cytryn chwilami mi przeszkadzał, jednak to bardzo subiektywne. Ogólnie tytułowy smak "cytrynowy sernik" wykonano porządnie, lecz... dla mnie ten sernik wcale nie musiałby być cytrynowy, a tymczasem tabliczka wyszła o wiele bardziej cytrynowo, niż sernikowo.
Chrupiących dodatków dodali zdecydowanie za dużo. Fakt, że cytrynowe nakręcały też soczystość, ale środek był za bardzo nimi najeżony. Tu nie było potrzeby przełamywania np. tłustości, bo ta wyszła dobrze: śmietankowo i nie za ciężko.

Smak zgodny z nazwą w przeciwieństwie do Lindt Creation Kasekuchen-Mandarine i, mimo że tu również pojawiają się podłe owocowe kawałki (tam granulki, tu jakieś granulko-pseudociastka), Lemon Cheesecake wypadła lepiej. Gdyby tylko była bardziej sernikowa, 9 (jak stary sernikowy Lindt - mit Liebe gemacht Kasekuchen-Mandarine, w której trochę poskąpiono mandarynek, jak w Lemon Cheesecake sernika) miała by na pewno.


ocena: 8/10
kupiłam: ktoś kupił na moją prośbę w Niemczech
cena: 6 zł
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład:  cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, miazga kakaowa, sproszkowany jogurt z odtłuszczonego mleka, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, syrop glukozowy, mąka pszenna, śmietanka w proszku, naturalne aromaty (zawierają jęczmień), lecytyna sojowa, koncentrat soku cytrynowego 0,3%, kawałki cytryn 0,3%, twarożek śmietankowy w proszku 0,2%, białka mleka, sól, substancje spulchniające (wodorowęglany sodu i amonu), aromat: wanilina, syrop glukozowo-fruktozowy

piątek, 28 grudnia 2018

E. Wedel Bombowa Cukier strzelający, draże i żelki mleczna z cukrem strzelającym, drażami kakaowymi i żelkami grejpfrutowymi

Jak wspominałam przy wedlowskiej Szyszce, dostałam także drugą mini-czekoladę. Z tą już miałam większy problem, bo cukierków typu M&M's nie cierpię, żelek... to już nawet lepiej nie mówić, a wsadzenie ich do czekolady postrzegam jako zanieczyszczenie i zbezczeszczenie. Poniekąd... może to dobrze, że to akurat mleczny Wedel, bo go też nie cierpię i... zbezczeszczenie czegoś złego postrzegam jako mniejsze zło niż zrobienie tego dobrej czekoladzie, ale... ja chciałam tę degustację przeżyć. Postanowiłam mimo wszystko ją zjeść, w końcu... białą, strzelającą i z pestkami Rococo White Chocolate Bee Bar Raspberry Fizz przeżyłam. Nie no, w tym momencie żartuję. Sięgnęłam po tę czekoladę trochę dla śmiechu (składa się chyba tylko z rzeczy, których nie lubię), bo... podoba mi się zamysł na zrobienie strzelającej czekolady i nazwanie ją Bombową. Wydaje mi się, że do dzieci, osób młodszych na pewno to trafi.

E. Wedel Bombowa Cukier strzelający, draże i żelki to mleczna czekolada o zawartości 29 % kakao "z cukrem strzelającym, drażami kakaowymi i żelkami grejpfrutowymi" - teoretycznie; u mnie z cukrem strzelającym i żelką.

Po otwarciu poczułam zapach cukrowej, mlecznej czekolady kojarzącej się z jakimiś tanimi wyrobami, figurkami czekoladowymi itp. z silnym motywem czekoladowych / "kakałkowych" draży w cukrowej skorupce.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się konkretna, choć nie trzaskała. Nie kruszyła się, ujawniła jakieś drobinki strzelającego cukru w przekroju.
Czekolada rozpływała się powoli na tłuste bagienko, które cechowała okropna proszkowość. Proszkowa masa zalepiała, ale z pomocą nadchodziły strzelające cukierki (bo na cukier za wielkie?). Były całkiem spore, ale i małe... chwilami raczej pykały-musowały, chwilami dość mocno strzelały. Efektu tego nie brakowało, ale też nie był nachalny.
Żelki (a właściwie jedna!) wydały mi się bardziej galaretkami zrobionymi z soku z owoców i kryształków cukru. Lepiły się do zębów, ale i rozpuszczały dość szybko.
W mojej mini-tabliczce nie było ani jednego draża (z tą jedną żelką też się nie popisali). Wiem, bo gdy stwierdziłam, że mam dość, zaczęłam kroić kostki w poszukiwaniu draży i żelek. Gdybym miała zjeść całość, cieszyłabym się z tego - tak jako ja - ale... jak już robią czekoladę z jakimiś dodatkami, to wypadałoby, żeby w niej wystąpiły. Przecież można na liniach produkcyjnych np. rozrzucić dodatki i dopiero zalać czekoladą albo coś... Albo dać ich tyle, by na pewno w każdej tabliczce się trafiły (tak jak w podobnej Milce - jadłam lata temu i... ta to była najeżona!). Czuję się oszukana - niespecjalnie mnie to boli, ale punkt odejmuję.

Od samego początku uderzył wyrazisty smak słodkiej w pudrowocukrowy sposób i bardzo mlecznej (ale jakoś mdło) czekolady. Od lat kojarzy mi się to z jakimś ptasim mleczkiem, "waniliowatymi" piankami, czyli mdląco-słodkimi rzeczami, których po prostu nienawidzę, więc to była wedlowska czekolada w pełni okazałości. Wydała mi się jakoś bardzo naaromatyzowana czymś sztucznie owocowym.

Po pewnym czasie, gdy strzelające cukierki zaczynały musować, a zwłaszcza przez etap wzmożonego strzelania, smak schodził na dalszy plan - ot, słodka czekolada, a gdy trafiało się ich już coraz mniej, odsłaniały się inne dodatki (no ok, u mnie jedna żelka), pojawiał się ich smak - to zrozumiałe, ale i cukrowo-chemiczny posmak skorupki draży, taka cukierkowa "kakałkowatość" zaznaczały swoją obecność - a przecież u mnie draży nie było. Trochę mnie to skonfundowało.

żelka i cukier; musiałam...
Smak żelek był ściśle z nimi samymi związany. Te wydały mi się głównie cukrowo słodkie (jakby kandyzowane?), lekko goryczkowate, ale również soczyście owocowe. Owocowy smak wyszedł zadowalająco naturalnie, choć był bardziej ogólnie cytrusowo-jabłkowy, niż czysto grejpfrutowy.

Po czekoladzie pozostał posmak słodkiej, sztucznej czekolady mlecznej. Ta "wedlowość" mi tu wyłaziła. Meh.

Czekoladę uważam za źle zrobioną i nieprzemyślaną. Za dużo chcieli napchać do czegoś małego, a i skąpstwo producenta wyszło na jaw. Dodatków dużo w opisie, a w czekoladzie... u mnie w ogóle brak.
Żelki nazwałabym raczej kawałkami owocowymi. Wyszły w sumie nie najgorzej, ale mogły lepiej. Strzelający cukier zaskoczył mnie tym, jak przyjemnym dodatkiem się okazał (może nie w moim stylu, ale dobrze to zrobili). Czekolada jakościowo i smakowo beznadziejna, ale całościowo - ot, można spróbować, bo nie o smak czekolady w tym przypadku chodzi.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 506 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, żelki grejpfrutowe 7% (owoce: zagęszczony sok jabłkowy, sok grejpfrutowy 18%, sok cytrynowy, przecier z jabłek, cukier, substancja żelująca: pektyny; syrop glukozowy, przeciwutleniacz: kwas askorbinowy; naturalny aromat cytrynowy, zagęszczony sok z czarnej marchwi), draże kakaowe 5% (cukier, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 5,4%, mleko pełne w proszku, lecytyna słonecznikowa, substancje glazurujące: guma arabska, wosk carnauba, wosk pszczeli, szelak; barwniki: ryboflawiny, karoteny, antocyjany; dwutlenek tytanu, tlenki i wodorotlenki żelaza), cukier strzelający 3% (cukier, syrop glukozowy, laktoza, dwutlenek węgla), serwatka w proszku, tłuszcz mleczny,emulgatory (lecytyna sojowa i E476), aromat

czwartek, 27 grudnia 2018

In 't Veld Angelitos Negros 84 % Kakao Ella ciemna z Meksyku i Peru

Czekolady In 't Veld wydawały mi się dość tajemnicze, a przeczytawszy opis dzisiaj przedstawianej i trafiwszy na przytoczone pytanie dziecka, dlaczego anioły zawsze są malowane na biało... doszłam do wniosku, że rzeczywiście, tajemnicze to i dziwne. Jakby właśnie w odpowiedzi, marka stworzyła bardzo czarne tabliczki - linię Angelitos Negros. Jako że to dwuregionowe blendy, założyłam że kakao zostało do każdego dobrane bardzo starannie. Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo żałuję, że z tej linii kupiłam tylko jedną. Mój żal zwiększył się po stokroć, gdy dowiedziałam się, że w lutym spłonęła im pracownia (ponoć małe młynki do czekolady są dość niebezpieczne), więc prawdopodobnie to koniec całej marki.

In 't Veld / Intveld Angelitos Negros 84 % Kakao Ella to ciemna czekolada o zawartości 84 % kakao trinitario z Meksyku i Peru.
Na stronie producenta była też Panama, ale na moim opakowaniu o niej ani słowa.

Po otwarciu poczułam słodko-kwaskowaty zapach cukierkowo-jogurtowych truskawek i wiśni. Był lekki; nic nie wskazywało na tak wysoką zawartość kakao. Osnuwała go pewna kwiatowość, stanowiąca jakby most dla śliwek, które wyłapałam nieco później. Za ich (i kwiatów) sprawą przyszedł mi do głowy nawet jakiś likier, a więc i konkret... może w tych kwaskach znalazła się też ziemistość?

Przy łamaniu tabliczka trzasnęła, wydała mi się zupełnie nietłusta, a może nawet sucha. Dźwięk był dziwny: jakby pustej rurki-pałeczki (skojarzyło mi się to z A. Morin Panama noir 70 %).

W ustach jednak okazała się dość znacząco tłusta, ale... poczucie tej tłustości uciekało, pewnie w dużej mierze z racji nie do końca gładkiej struktury - mało, że chwilami podchodziła pod chropowatość, to jeszcze zaplątało się w niej całkiem sporo drobinek kakao. Czekolada pozostawała zbita i opływała coraz to kolejnymi, bardzo soczystymi falami.

Już w chwili umieszczania kawałka w ustach poczułam słodycz, jednak szybko nadciągnęła i zawisła nad nią cierpkość. Pojawił się kwasek podchodzący pod smoliście-siarkowe nuty, by potem zniknąć na rzecz owoców.

Na przód wyszła jednak kawa niosąc gorzkość i harmonijnie łącząc się z oszczędną, karmelową słodyczą. W pierwszej sekundzie ta kawa wydała mi się jakaś dziwna: "skarpetkowa", lecz to nie negatywne określenie (jakkolwiek brzmi - nie umiem znaleźć odpowiedniejszych słów). Może to bardziej ziemia?
Klimat zrobił się palony, a ja poczułam całą mieszankę orzechów wpisujących się w paloność.
Gorzkość i słodycz pociągnęły za sobą cierpkość, przez co kwasek ogólnie osłabł, ale jego charakter pozostał niemal surowo-dziki.

Pojawiły się bardzo wyraziste śliwki: duże, soczyste i jędrne, a także kwaskowate węgierki (na myśl o "wysysaniu" węgierkowych farfocli przylegających do pestek - normalnie czułam je! - aż mi się ślina zebrała).

I oto, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, ze smoliście-siarkowych nut spłynęła charakterna kwaśność cytrusów. Gorzka kawa wyciągnęła skądś ziemistość, po czym schowała się przed nią, czasem się wychylając - i tak aż do końca. Igrały ze sobą, dzikuski! Niejednoznaczne orzechy trwały niewzruszenie w tle, lecz były tak delikatne, że czasem zastanawiałam się czy to już nie bardziej maślana nuta.

Słodycz, podłapawszy owocowe akcenty, na końcówce rozbrzmiała wiśniami i truskawkami, przy których miałam też lekko likierowe skojarzenia, po czym i one zrobiły się kwaśniejsze.

Degustację zakończył kwasek owoców i połączenie wilgotnej ziemi z paloną kawą.

Po wszystkim pozostał posmak kwaśnych cytrusów i śliwek oraz, wpisujących się w bardziej "jogurtową" niż świeżych konwencję, truskawek i wiśni. Nie brakowało orzechów i palono-gorzkawych, a jednak wciąż soczystych akcentów wręcz nibsowych (palono-cytrusowo-ziemistych).

Czuję, że dużo w tej tabliczce było kakao z Peru o kwaśnych siarkowo-cytrusowo-ziemistych nutach, ale wyraźnie czułam także znane mi z meksykańskiej Mokai Cluizela połączenie śliwek, kawy i likieru czy ogólną cierpkość i kawę z Morina, z którym czekoladę łączyła także akustyka.
Śliwki i jasny alkohol czułam w In 't Veld Jungle Please 80 % - tu zastanawia mnie pewna nuta: w Ella 84 % "skarpetkowość kawy" była strasznie ulotna, tamta .... wydała mi się serowa... czyżby tutaj to była odrobinka "skarpetowo-serowej nutki"? (Kręcą mnie sery-śmierdziele)

Czekolada bardzo mi smakowała. Jej dość mocna paloność toczyła się swoim torem, pozwalając działać soczystym kwaskom. Ogrom kwaśnych owoców nie wyszedł tak strasznie kwaśno za sprawą gorzkości, na którą ogromny wpływ miała wilgotna ziemia. Kawa wyszła tu bardzo ambitnie: była ewidentnie czarna i jakby sama w sobie z nutami. Słodycz była znikoma, a jednak była i dopowiadając poszczególnym nutom swoje trzy grosze, chwilami fajnie je przekierowywała.
Początkowo struktura miała problem z przekonaniem mnie do siebie, jednak przy tylu soczystych nutach, z czasem to jej soczystość i niegładkość (sprawiająca wrażenie dzikiej) przyciągały główną uwagę.
Może to nie 10-tka, "która rozkłada mnie na łopatki, bo jest tak bosko-arcypyszna, że dla kolejnej tabliczki zrobiłabym wszystko", ale... była pyszna i intrygująca, a w dodatku tak skonstruowana, że nie mam jej nic do zarzucenia.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, surowy tłuszcz kakaowy 2%

środa, 26 grudnia 2018

E.Wedel Karmellove Szyszka Ryż preparowany biała karmelowa z karmelizowanym ryżem preparowanym

Mama ma sentyment do Wedla, którego dla odmiany ja nigdy nie lubiłam (tylko ciemnego, którego jeszcze nie zdążyła włożyć do lodówki, zawsze wyrywałam od babci sposobem). Zdarzało się jej też jeść i lubić twory typu szyszka, które mnie kompletnie nie kręcą. Tak samo, jak zdarza jej się kupić nowości, które mnie nie kręcą - także dla mnie. Dwa małe Wedle kupiła mi trochę dla żartu, bo "niby na święta", których i tak nie obchodzimy, dobrze wiedząc, że nie są w moim guście. Jedyny szyszkowy twór, jaki jadłam to baton Szyszka od Legal Cakes, więc nie wiedziałam, jak podejść do czekolady stylizowanej na szyszkę, ale... nawet "się poświęciłam" i specjalnie dla niej spróbowałam czystą Karmellove. Szczerze? Obiektywnie ta tabliczka wydała mi się ciekawym pomysłem.

E. Wedel Karmellove Szyszka Ryż preparowany to czekolada biała karmelowa z karmelizowanym ryżem preparowanym. To edycja limitowana na wiosnę 2018, wersja 38 g.

Po otwarciu poczułam zapach, który skojarzył mi się ze skondensowanym, zacukrzonym mlekiem i karmelem, a gdy zbliżyłam nos do spodu tabliczki, doszedł do tego akcent preparowanego zboża.

Przy łamaniu tabliczka była twardo-konkretna, trzaskająca (ale też za sprawą ryżu). Ryż łamał się, nie kruszył i nic nie odpryskiwało.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało jak ryż zlepiony czekoladą, ale nie. Ryż umiejscowił się na dole tabliczki, przy czym na górze także samej czekolady było dużo.

W ustach czekolada rozpływała się maślanie tłusto, w gęsty sposób zalepiając usta. Przypominała bardzo proszkowy krem. Powoli odsłaniała w większości nasiąkający i mięknący ryż (trafiły mi się i takie ziarenka, które do końca zostały chrupiące), który całkiem nieźle chrupał, w porę rozgryzany. Nie był twardy. Właściwie nie mam mu nic do zarzucenia. Osobiście wolałam pozwolić mu mięknąc, "dziabiąc / memłając" pod koniec.

W smaku od pierwszej chwili uderzyła mnie słodycz o cukrowo-krówkowym wydźwięku z zaznaczonym motywem preparowanego ryżu.

Rozszedł się maślany smak, któremu wtórowało wyraziste mleko. Wydało mi się jednak nie świeże, a skondensowane lub po prostu z proszku. 

W ustach zaczęło szaleć tornado słodyczy. Krówka goniła tu lekko palony karmel, a jedno i drugie było oczywiście cukrowe. Dołączył do tego również smak miodu. Poczułam się, jakby wypiła zacukrzone mleko z miodem w proporcjach odwróconych. Słodycz szybko zaczęła drapać w gardle, ale w ustach jej poczucie zostało nieco przełamane.

Preparowany ryż mało, że wprowadzał swój neutralnawy smaczek, to jeszcze raczył odrobinkę palono-prażoną nutą, namiastką słonawości. Podbijał karmelowy smak.

Podbity karmel tylko tyle, że nieco bardziej palony, i tak w końcu mieszał się z innymi słodkościami (krówka i miód) i gdy część ryżu stała się kapciem, część została przeze mnie schrupana, wykańczał kompozycję.

Po wszystkim pozostało straszliwe przesłodzenie i posmak prażonego ryżu z nutką karmelu i krówki.

Muszę przyznać, że to świetny pomysł na czekoladę. Preparowany ryż i karmelowa czekolada genialnie się uzupełniały, a smak krówki i miodu pasował do tego idealnie, ale... to było tak niemożliwie zasładzające, że nie dałam rady zjeść nawet połowy. Zacukrzyłam się dwiema kostkami, ale to było tak smakowicie wciągające, że zjadłam i trzecią, po czym chciałam więcej, ale po prostu słodycz mnie zmogła i więcej nie mogłam. Oddałam Mamie, a potem miałam lekkiego "cukrowego kaca".
Czuję, że gdyby dali o połowę mniej cukru, mogłoby tu być nawet 9. 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, ryż preparowany karmelizowany 10% (ryż preparowany, cukier, syrop glukozowy, cukier palony, miód, olej słonecznikowy, aromat), proszek karmelowy 9% (mleko odtłuszczone, serwatka, cukier, masło, aromat), serwatka w proszku, emulgatory (lecytyna sojowa i E476), aromat, sól

wtorek, 25 grudnia 2018

Millano-Baron Luximo Premium Czekolada 55 % śmietankowa z nibsami

Kierując się tym, że być może wielkie śmietankowe czekoladziska z Biedronki przypominają pyszne Bellarom Rich Chocolate lub Kaufland Classic, jakoś zapomniało mi się, że nie lubię wielkich, twardych chrupaczy. Użycie ziaren kawy w słodyczach mi się podoba, za ciekawą (choć zupełnie nie dla mnie) przekąskę uważam ziarna kawy w czekoladzie, więc kupienie Luximo z ziarnami kawy uważam za w pełni zrozumiałe. Sama nie rozumiem jednak, po co połakomiłam się też na wersję z nibsami, skoro ich dodatku do czekolad nie lubię (ale naprawdę dobrą z nibsami potrafię docenić). Mimo to, gdy zbliżał się dzień jej otwarcia, liczyłam, że może wyjdzie całkiem nieźle.

Luximo Premium Czekolada śmietankowa z kawałkami ziaren kakaowych zawiera 55 % kakao i 8 % nibsów i jest produkowana dla Biedronki przez ZWC "Millano", czyli Baron.

Po otwarciu poczułam zaskakująco kusząco-smakowitą woń orzechów laskowych zatopionych w błogo śmietankowej, łagodnie czekoladowej toni. Na myśl przyszła mi jakaś orzechowa, mleczna kawa w formie tabliczki.

Przy łamaniu gruba tabliczka ponownie zaskoczyła, bo wcale nie była aż taka twarda, bardziej po prostu gęsta i konkretna. Wydała mi się krucha, co wyjaśniło sporo raczej drobnych nibsów w przekroju i... dziwnie dużo bąbelków powietrza.
W ustach rozpływała się gładko i tłusto w śmietanowy sposób, ujawniając ogrom bardzo podrobionego kakao. Tabliczka była tak najeżona, że aż uciekał jej smak. Co więcej, brzegi kawałków wydawały mi się nieco zbyt ostre, a samo kakao chrupiące w suchy sposób (było takie... prażono suchawo-twardawe).

Na początku czułam smak prażonych orzechów laskowych w korzenno-cynamonowym klimacie oraz karmelizowane dzięki słodyczy, która się przy nich plątała oraz ogólnego prażono-palonego motywu.

Otuliła je wyrazista, słodka śmietanka, przemycająca nuty waniliowo-kawowe. Z czasem, jakby za sprawą orzechów, śmietanka zmieniła się w masło. W połowie pojawiła się delikatna gorzkawość mlecznej kawy z pianką albo właśnie kawowej pianki i zrównała się z nieprzesadzoną słodyczą.
Zaczęły się też odsłaniać nibsy, które nierozgryzane nic nie wnosiły, a stopowały smak.

Nibsy rozgryzane "obok czekolady" wnosiły nijaką paloną gorzkość, gdy skumulowało się ich więcej, kojarzyły się trochę z przeprażonymi, suchymi pestkami (dynia / słonecznik?), a zostawione na koniec... oprócz przepalonej goryczki migały też trochę niewyrazistym słodem czy kawą. Przy nich smak czekolady jakoś zupełnie zanikał.

Kompozycję zamykała nie za słodka śmietanka i korzenno-palony motyw.
W posmaku pozostała śmietankowość, lekka słodycz i przyjemny posmak kakao.

Całość wyszła nijako. Nibsy strasznie rozbiły smak czekolady, a same nie dały nic w zamian - były kiepskie, jakieś suche i bez wyrazu. O skrawek czekolady bez nich ciężko, ale wydaje mi się, że sama w sobie była dobra. Boski korzennie-orzechowolaskowy zapach i podobny smak na samym początku zachwyciły mnie, jednak potem... poszło to w złym kierunku. Maślaność i mdłość, a do tego irytujący dodatek sprawiły, że raptem po dwóch kostkach i gryzie czułam się jedzeniem jej zmęczona. Niby większych wad nie miała, ale to taka czekolada, której po prostu nie widzę sensu jeść. Takie "nic w wersji 200 gramów". Z kawą wyszło to o wiele lepiej - tamta tabliczka miała jakiś wydźwięk.
Prawie całość trafiła do Mamy. Stwierdziła, że to czekolada dla tych, którzy lubią czekolady gryźć, chrupać. My dwie nie lubimy, więc to coś zupełnie nie dla nas.


ocena: 5/10
kupiłam: Biedronka
cena: 5,89 zł (za 200 g)
kaloryczność: 555 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, śmietanka w proszku, tłuszcz kakaowy, kawałki ziaren kakaowych 8%, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

niedziela, 23 grudnia 2018

Lindt Hello Frozen Yoghurt mleczna z nadzieniem jogurtowym i kremem z owocami leśnymi

Lindt Hello Frozen Yoghurt Caramel & Cookies zjadłam w tym samym dniu, co spróbowałam i stwierdziłam, że jeść nie będę Tesco Finest Swiss Milk Chocolate with Cherry & Vanilla Flavour Filling, o czym pisałam we wstępie Lindta. Tutaj jeszcze dodam, że tamtego dnia miałam chwilę wahania: którego jogurtowego Lindta otworzyć? Zdecydowałam się na karmelowego, bo bałam się, że owoce leśne wyjdą zbyt podobnie do wspomnianej z Tesco - cukrowo i niesatysfakcjonująco owocowo, a wtedy chciałam wreszcie zjeść smaczną czekoladę (a nie kolejnej nie skończyć). Do owocowego Lindta nastawiłam się negatywnie, ale po paru dniach pomyślałam, że może właśnie nadzienie jogurtowe (a nie mleczne) jest w takich cukrowo-owocowych tabliczkach kluczem do sukcesu.

Lindt Hello, Nice to Sweet You Frozen Yoghurt to mleczna czekolada nadziewana kremem jogurtowym i z owocami leśnymi (malinami, truskawkami, jagodami i wiśniami).

Po otwarciu poczułam intensywny zapach bardzo słodkiej i wyraziście mlecznej czekolady wymieszany z wonią owoców leśnych. Przewodziła w nich truskawka, ale także jagoda wyraźnie się zaznaczyła. Miały słodki (taki "słodyczowy"), ale w gruncie rzeczy naturalny wydźwięk. Po przełamaniu i w trakcie degustacji doszukałam się też lekkiej jogurtowości, a owoce chwilami kojarzyły mi się z cukierkami / gumą balonową.

Tabliczka łamała się łatwo, lecz mimo namacalnej tłustości, nie topiła się, zachowując pewną twardość za sprawą grubej warstwy czekolady. Skrywała nadzienia: nieco mniej owocowego o plastycznej, rzadkawej i odrobinę lepiącej strukturze oraz więcej jogurtowego - o wiele bardziej zwartego, nieplastycznego. Przy robieniu kęsa kostka nieco uginała się, więc poczucie twardości zniknęło (to już sprawka nadzień).
W ustach czekolada rozpływała się bardzo kremowo, tworząc tłuste bagienko i zalepiając usta. Wierzch uginał się, gdyż gładkie nadzienie owocowe wypływało spod czekolady rozpływając się szybko i racząc lekką soczystością (odebrałam je jako bardziej owocowo-śliskie, niż np. obłędnie soczyste). Nadzienie jogurtowe rozpływało się wolniej i bardziej spójnie z czekoladą, lecz było od niej wyraźnie mniej tłuste (choć wciąż tłustawe w mleczny sposób) i mniej gęsto-zbite.

Wyraziste, pełne mleko i silna słodycz czekolady uderzyły już w chwili robienia kęsa. Czekoladowość rozeszła się po ustach i przez parę chwil skupiała na sobie całą uwagę, po czym dopuściła do głosu nadzienie owocowe.

Słodycz wzrosła, niosąc cukierkowy smak truskawki. Zaraz jednak dołączyły do niej jagody i zrobiło się ogólnie leśnoowocowo. Pojawiła się odrobinka kwasku, dzięki któremu nasiliło się poczucie naturalności (raz i drugi wyłapałam, że podrasowano go cytryną). Lekka soczystość nie przełamała wprawdzie słodyczy, ale pomogła ją uprzyjemnić.

Kwasek chwilami zanikał na rzecz czekoladowej słodyczy, ale w drugiej połowie rozpływania się kęsa znów nabierał pewności siebie. Wyraźnie łączył się z mlekiem; pojawił się smak jogurtu. Był delikatny i przesłodzony, ale nie do pomylenia z czymkolwiek innym.
Smakowało to niczym kupny, przesłodzony jogurt z owocami leśnymi.

Pod koniec słodycz wydała mi się bardzo przesadzona (kwasek nie dał rady jej przełamać) i znów bardziej słodkojogurtowo-cukierkowa. Nasilał się mleczny smak, po czym słodka, choć z zaznaczonym w oddali kakao, czekolada zamykała kompozycję.

Pozostał posmak cukierkowo-cukrowej słodyczy, słodyczy owoców leśnych z jedynie sugestią jogurtu i kwasku oraz mocny posmak smakowicie mlecznej czekolady. Niestety, złożyło się to na przesłodzenie. Nie było nieprzyjemne, ale specjalnie pożądane też nie.

Tabliczka mi smakowała, ale nie tak bardzo-bardzo, jak mogłaby, gdyby odjąć jej lwią część cukru. Nadzienie wyszło adekwatnie, choć właśnie cukrowo. Kwasek nie był nachalny, a naturalny. Całość wyszła nieco zbyt ciężko smakowo jak na ten smak, ale na szczęście konsystencja nie była ciężko-tłusta. Świetny pomysł na czekoladę, wykonanie takie sobie.


ocena: 7/10
kupiłam: ktoś kupił na moją prośbę w Niemczech
cena: 6 zł
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, miazga kakaowa, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka 2,6%, cukier inwertowany, syrop glukozowo-fruktozowy, odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, śmietanka, mleko skondensowane, sok truskawkowy 0,5%, lecytyna sojowa, puree z malin 0,4%, naturalne aromaty, koncentrat soku cytrynowego, koncentrat soku truskawkowego 0,2%, koncentrat soku wiśniowego, jagody 0,1%, koncentrat soku jagodowego 0,1%, pektyna, aromat: wanilina

sobota, 22 grudnia 2018

Terravita CocoaCara 77 % Cacao Orange & Chili Dark Chocolate ciemna ze skórką pomarańczy i chili

Idąc tropem ciekawych połączeń dodatków w czekoladach, zaczynając od Cachet z cytryną i pieprzem, przez Heidi z miętą i cytryną, zawędrowałam do tabliczki... której zdobycie ma dłuższą historię. Gdy dowiedziałam się o serii Cocoacara, z której ona jest, zapragnęłam zjeść wszystkie smaki z niej (są trzy). Terravitę darzę bowiem ciepłym uczuciem - wydaje mi się, że nie kombinują, a czekolady mają tanie i zwyczajnie smaczne. Niestety, nigdy nigdzie nie widziałam tej linii. Zdesperowana napisałam do producenta i... czekolady otrzymałam w prezencie.

Terravita CocoaCara 77 % Cacao Orange & Chili Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao ze skórką pomarańczy i chili.

Po rozwinięciu sreberka poczułam smakowity, intensywny zapach soczystej, głównie naturalnej pomarańczy (połączenie soku i skórki), wybijający się ponad mocno palony motyw bardzo słodkiej (ale niewątpliwie ciemnej, z zaznaczonym kakao) czekolady oraz chili. Po przełamaniu i w trakcie degustacji aromat odebrałam jako bardzo rozgrzany za sprawą pikanterii chili, obok której pojawiła się sugestia aromatu pomarańczowego.

Tabliczka łamała się z głośnym trzaskiem. W jej przekroju znalazło się mnóstwo małych kawałków skórek, jak dla mnie zbyt drobnych.
Czekolada rozpływała się powoli, ale raczej łatwo. Nieco miękła, zachowując swoją formę, później coraz bardziej oblepiając usta. Raczej kremowo-tłustawa i minimalnie suchawa wydała mi się całkiem w porządku pod względem struktury. Leniwie odsłaniała pomarańczowe kawałki, które odebrałam nie jako kandyzowaną skórkę, a jako pomarańczowe kawałki zrobione głównie ze skórek. W pierwszej chwili wydawały się twarde, ale potem, gryzione, trzeszczały jak takie podsuszono-świeże.

W smaku pierwsza pomknęła słodycz o dość ordynarnym charakterze. Skojarzyła mi się z bardzo słodkimi, maślanymi wypiekami oraz biszkopcikami, przy których pojawiło się poczucie paloności i smak odtłuszczonego kakao.

Zaraz za słodyczą uderzyła ostrość chili, która szybko rozgościła się w gardle, rozgrzewając je oraz przypiekając język. Smak samego chili nie był zbyt wyrazisty, ale czułam go - to na pewno jego pikanteria. Pikanteria... bardzo silna.

Ostrość weszła w palony smak kakao, podkręciła (rozgrzała?) go do tego stopnia, że wydał mi się już przepalony i... suchy, trochę taki płaski. Wtórowały mu orzechy zmieszane z maślanością. W dziwny sposób podeszło to pod smak piernika z pobrzmiewającym odtłuszczonym kakao.

Akcenty pomarańczy zaczęły przebijać się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Nie były nachalne z racji tego, że mocno je dosłodzono. Miałam wrażenie, jakby były to kawałki pomarańczowe na bazie skórek z cukrem, a nie kandyzowane skórki. Chwilami czułam w nich nie tyle skórki, co sok pomarańczowy. Podbijały więc słodycz, ale też nie jakoś bardzo. Znikomą soczystością podkręcały smaczek chili, goryczką zaś kakao.

Końcówka należała do ostrości przechodzącej na tyły i palonego smaku kakao, złagodzonego piernikowo-maślanymi i soczyście-skórkowopomarańczowymi akcentami.

W posmaku pozostało poczucie silnej, prostej słodyczy oraz palono-kakaowy, nieco piernikowy smak ciemnej, acz bardzo słodkiej czekolady, odległy posmak pomarańczy i ostre ciepło (prawie palenie) w gardle.

Czekolada wyszła smacznie, ale z wadami. Bardzo silna ostrość przypadła mi do gustu (zwłaszcza, że chwilami przysłaniała te gorsze nuty odtłuszczonego kakao, maślaność itp.), bo pokazała moc, ale w sumie... czekolady i pomarańczy nie zabiła. Czekolada wyszła bardzo słodko, raczej niegorzko i w sumie tak sobie, a pomarańcza... cieszy jej naturalność, ale z kolei delikatność smaku wzbudza niedosyt. Może to dlatego, że ją tak podrobili? Myślę, że większe kawałki wyszłyby o wiele lepiej. Tak ogółem coś mi w nich nie grało, a w całości przeszkadzał mi posmak odtłuszczonego kakao.
Z tych ogólnodostępnych... wyszła o wiele pikantniej i mniej słodko od Lindta Excellence Chili, ale podobnie do niego tłusto, a przy tym ewidentnie "taniej" (wcale nie bardziej kakaowo), więc w sumie i tak wolę Lindta. Na pewno wolę smakowiciej kakaową J.D.Gross z wyraźnie wyczuwalnym chili.
Terravita to trochę taki... mocarnie ostry, przypalony piernik z nutą pomarańczy. Można się wciągnąć, ale bez większych refleksji.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od Terravity
cena: -
kaloryczność: 490 kcal / 100 g
czy kupię znów: raczej nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, skórka pomarańczowa 5% (skórka pomarańczowa 53%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, regulator kwasowości: kwas cytrynowy), tłuszcz kakaowy, emulgatory (lecytyna sojowa, E476), aromaty, naturalny aromat chili 0,2%

piątek, 21 grudnia 2018

Heidi Dark Mint & Lemon ciemna 45 % z cytryną i miętą

Kiedy zostały mi już tylko dwa Dolfiny, wiedziałam, że planu nie wykonam i nie sięgnę najpierw po tego, po którego sięgnąć planowałam zaraz po Dolfinie Brownie. Jakoś... za bardzo poczułam miętę do mięty i wiedziałam, że to ona musi mieć pierwszeństwo. W głowie jednak zaświtała mi pewna myśl: jakiś czas temu jadłam czekoladę Cachet z cytryną i pieprzem, co niewątpliwie było ciekawym zestawieniem dodatków. A gdyby tak pójść "tematycznie" i zrobić "przejście" od połączeń z cytryną do mięty i sięgnąć po tabliczkę, która to w sobie łączy? Niecodzienne zestawienie wygrało. Chciałam też dać szansę marce, która mimo wielu paskud w ofercie (białe i nadziewane - o zgrozo!), pochwalić się też mogła udanymi cynamonowymi propozycjami: z pomarańczą lub z jabłkami.

Heidi Dark Mint & Lemon to ciemna czekolada o zawartości 45 % kakao z cytryną i miętą.

Po otwarciu poczułam wyrazisty, złożony zapach mięty (połączenie ewidentnie naturalnej, ziołowej z trochę "czekoladkową") wkomponowany w mocno paloną, kawową bazę. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia, na upartego doszukałam się też leciutkiej nuty skórki cytrynowej.

Tabliczka w dotyku wydała mi się nieco tłustawa, łamała się łatwo, ale z przyjemnym, głośnym trzaskiem, ujawniając w przekroju drobinki: niektóre przypominały coś skórkowatego, inne trochę się skrzyły.
W ustach rozpływała się łatwo, nieco mięknąc, ale zachowując formę. Nie nie była nazbyt tłusta ani ulepkowata. Raczej gładka, choć z lekko sucho-pylistym efektem. Powoli odsłaniała dodatki: bardzo dużo równomiernie rozmieszczonych w całej tabliczce suszonych kawałków mięty oraz też sporo, ale gorzej rozlokowanych (trafiały mi się kęsy z jednym lub bez, ale i takie, w których było ich dużo) kawałków cytrynowych o różnej wielkości (były bardzo duże, średnie i malutkie). Te rozpuszczały się soczyście i landrynkowo zarazem, dość szybko, ale wolniej niż czekolada. Rozgryzane chrzęściły, trzeszczały - trudno to nazwać chrupaniem. Trochę jak cukier, ale lepiej, nie drażniąco. Wolałam jednak pozwolić im się rozpływać, tylko część trochę podgryzając, przy czym odkryłam, że niektóre zawierają miękkie drobinki cytryn. W sumie ogólna konsystencja wyszła zaskakująco pozytywnie.
(Dodatek kawałków suszonej mięty w ogóle mnie zszokował - oczywiście też pozytywnie! - bo w tłumaczeniu było tylko "mięta", a w innych językach sprecyzowali, jaka)

Czekolada rozpoczęła występ przesadną słodyczą, aby po chwili nadać jej nieco chłodzącego wyrazu. Mięta zaraz pokazała się wyraźnie jako smak słodkich cukierków ziołowych.

Skojarzenie z ziołowymi cukierkami podkręciła palona nuta, która zaznaczyła się w tle. Ona miała dość suchawy wydźwięk i ewidentnie pochodziła od kakao, ale koło gorzkości nawet nie stała. Mimo to, chwilami sugerowała kawę, a więc pewną wytrawniejszą nutę. Na myśl przyszły mi wszelkie pastylki miętowe w czekoladzie / polewie kakaowej.

Przy niektórych (niewielu) kęsach kwasek cytryny już tu się przebijał.

Słodycz cały czas rosła, aż w końcu niestety spod miętowej wyłaziła ta cukrowa. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odsłaniały się dodatki. Suszona mięta zaczynała dominować nad cukierkową, wciąż jednak było bardzo słodko. Przy cytrynowych kawałkach słodycz wzrastała, ale w towarzystwie soczystego kwasku. Bezsprzecznie należał do cytryn: soku i skórek. Wniosło to lekką goryczkę, łączyło się z palono-suszonymi smakami. Cytryna mieszała się z łagodnym, palonym kakao, skutecznie kryjąc odtłuszczone.

Pod koniec przesłodzona, niegorzka, a bardziej maślana ciemna czekolada i różnoraka mięta splatały się, w efekcie czego po czekoladzie pozostał posmak palono-suszony. Czułam przesłodzenie, przyjemny miętowy chłodek (olejek), smakowitą ziołowość i suchość odtłuszczonego kakao, które jednak... dziwnie do tej ziołowości pasowało. Gdy jakiś cytrynowy kawałek został na koniec, to oczywiście i naturalna cytryna się ostawała. Starała się zerować poczucie cukrowości.

Czekolada zaskoczyła mnie tym, jak naturalnie wyszły w niej dodatki. Czuć ziołową miętę i soczystą cytrynę. Niestety, oprócz tego ogrom cukru. Cukrowość chwilami była naprawdę nieźle przełamywana, chwilami słodycz olejkowo-miętowa przyjemnie się wybijała (mi olejkowa mięta także smakuje) nad tą czysto cukrową, ale niestety to ona dominowała. Zdecydowanie wolałabym, żeby dodatki były intensywniejsze i żeby dali porządną zawartość miazgi, bo kakao czuć, ale jego gorzkości nie. Nie używam tego słowa w odniesieniu do czekolad (postrzegam je jako "ciemna o śmiesznie niskiej zawartości", "ciemna", "ciemna o zawartości..."), ale ta to taka "średniej jakości deserówka".
Zjadłam całą, choć bez zachwytu. Ta tabliczka to zmarnowany potencjał. Ciekawy pomysł, wykonanie połowiczne.


ocena: 6/10
kupiłam: Carrefour
cena: 7,25 zł (za 80g)
kaloryczność: 526 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier (z Rumunii), miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kawałki cytrynowe 3% (sacharoza, suszona cytryna 10%, fruktoza, regulator kwasowości: kwas cytrynowy), kakao w proszku, lecytyna sojowa, mielona mięta (0,5%), aromat: mięta

czwartek, 20 grudnia 2018

lody Mucci Cookie Double Trouble

Po propozycję Aldiego na połączenie czekoladowych lodów, brownie i zakalca sięgnęłam jakoś parę dni po publikacji recenzji takiego samego smaku znanej marki - Ben & Jerry's Half Baked. Własną recenzją narobiłam sobie smaka na coś takiego. Co więcej, miałam dziwne przeczucie, że niepozorna marka (własna?) wypadnie lepiej. (A już gdy spojrzałam na półkę z książkami i nazwa skojarzyła mi się z piosenką z trzeciej części Pottera, to w ogóle...)

Mucci Cookie Double Trouble to "lody czekoladowe z kawałkami ciasta czekoladowego typu brownie (10%) i lody waniliowe z kawałkami cookie dough, czyli surowych ciastek z ciemną czekoladą (3%)"; ja bym powiedziała, że lody kakaowe i mleczne / śmietankowe, produkowane przez R&R Ice Cream dla Aldi. 
W opakowaniu znajduje się 500 ml.

Lody pachniały głównie kakaowo, ale też słodko mlecznie-śmietankowo.

Masa lodowa okazała się twarda i gęsta, a także kremowa w charakterystyczny dla lodów na bazie śmietanki sposób. Nie była jednak bardzo tłusta, a bardziej mleczna.
Lody rozpływały się powoli, bardzo przyjemnie, przy czym biała część zauważalnie szybciej od brązowej. Były równe i rozmieszczone mniej więcej po połowie pudła z granicą idącą pionowo (po jednej stronie większość była jasna, po drugiej ciemna), jednak nie wiem, czy to tylko u mnie tak się złożyło, czy w każdym pudle. Dodatki się wpasowały: większość ciasteczek siedziało w białej części, brownie w ciemnej. Jedząc (jem lody bardzo topiące się, bo lubię takie i uwielbiam je "długo męczyć") a trochę mieszałam, a to "dzieliłam".
Pełno było w nich dużych i mniej malutkich kawałków brownie o miękko-wilgotnej strukturze.
Procentowo w składzie oryginału (bo u mnie w tłumaczeniu na polski było odwrotnie) brownie jest dużo więcej niż ciastek, ale przy jedzeniu miałam wrażenie, że różnica w ilości jest niewielka.
Zakalcowe ciastka z czekoladą wystąpiły w postaci bardziej podrobionej, ale ilościowo - bardzo dużej. Rzęziły cukrem, rozpływały się na gęstą papkę z mikroskopijnymi kawałkami czekolady. Uważam  że dodanie tak drobnych kawałków cookie dough nie wyszło na dobre - o wiele bardziej odpowiadają mi wielkie jak w lidlowych.

W smaku całość okazała się bardzo słodka i mleczna.
Baza wydawała mi się właśnie bardziej mleczna, niż śmietankowa, co mnie ucieszyło (i wcale nie świadczy o braku wyrazistości).

Część (teoretycznie) waniliowa smakowała przede wszystkim mlekiem, o wanilię w niej trudno. Słodycz mimo wszystko w niej pozwoliła sobie poszaleć, bowiem wraz z jedzeniem napędzała jej ogólne poczucie.

Mniej, acz wciąż znacząco, słodka była czekoladowa część. Odebrałam ją jako kakaową, niezbyt głęboką smakowo, ale smaczną. Czuć kakao, ale nie gorzkość, a mleczna baza nakręciła skojarzenie z kakao zrobionym na mleku (to chyba jedyny aspekt, w którym te lody wyszły nieco gorzej od gorzko-czekoladowych B&J's).

Gorzkawe okazały się kawałki ciasta. Była to smakowita gorzkawość kakao, nie przypalenie. Mimo to, wyszły przede wszystkim delikatnie i słodko. Muliście-wilgotne, zasładzająco słodkie, obłędne ciasto - bardzo! - czekoladowe równocześnie przełamywało słodycz i podrzucało jej jeszcze więcej.

Ciastka okazały się straszliwie cukrowe, ale i zakalcowe, a przy tym zaskakująco maślano-herbatnikowe. Czekolada w nich obecna dodawała tylko leciutki posmak, jednak bezsprzecznie była ciemna.

Przyjemnie było móc zagarnąć zakalcowe ciasteczka z kakaowymi lodami, podkreślić smaczek brownie mlecznymi lub zafundować sobie kakaową bombę, zagarniając brownie i lody kakaowe. Ewentualnie zrobić miks ze wszystkiego albo "wydziabywać" łyżeczką wszystko osobno - od razu było ciekawiej, dynamicznie i można było wpływać na to, jak słodką część się je. 

Po wszystkim czułam lekkie przeslodzone, ale i przyjemny posmak kakaowych lodów i ciasta oraz zakalcowe zacukrzenie.

Całość wyszła zasładzająco, ale... to było pożądane zasłodzenie. Brownie, zakalec - przecież te rzeczy z natury są słodkie do potęgi, ale tym dobrym nie brak wyrazistości i charakteru. W tych lodach wystąpiły właśnie dobre, powiedziałabym bardzo dobre dodatki. Żałuję tylko, że kawałki cookie dough były za małe, a przez co mniej dosadne w smaku (musiała zebrać się większa ilość kawałków, by dobrze się wczuć). Masa lodowa, zarówno biała, jak i brązowa, wyszła smacznie. Mimo że na lodowym rynku nie wyróżnia się z szeregu lodów Lidla i Aldiego (mam na myśli smaki podobne do Haagenów i z amerykańskiej linii), była smaczna i porządna (choć nieco za słodka). Wanilii nie czułam, ale myślę, że mocno waniliowe lody mogłyby przełożyć się już na "za dużo tego wszystkiego". Kakaowa część też bez zarzutów innych, niż nieco za silna słodycz. Pod takie dodatki baza ma być prosta - i taka była.
Bardzo dobra alternatywa dla drogich Ben & Jerry's Half Baked (zwłaszcza cookie dough było o wiele lepsze, wyrazistsze), ale niestety też nie doskonała. Muszę jednak podkreślić, że to rewelacyjna jakość przy śmiesznej cenie.


ocena: 9/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 209 kcal / 100 ml
czy kupię znów: możliwe

Skład: śmietanka 30%, mleko odtłuszczone, cukier, syrop glukozowy, zagęszczone mleko odtłuszczone, mąka pszenna, żółtka jaj, kakao odtłuszczone 2%, masło, jaja, jaja w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, stabilizatory (mączka chleba świętojańskiego, guma guar), sól, substancja spulchniająca (węglany sodu), mąka kukurydziana, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat waniliowy, masło klarowane, ekstrakt z wanilii, barwnik: koncentrat z marchwi

środa, 19 grudnia 2018

Lindt Hello Frozen Yoghurt Caramel & Cookies mleczna nadziewana kremem jogurtowym z kakaowymi ciasteczkami i kakaowym karmelem

Pewnego dnia wybrałam sobie 100gramową, potencjalnie bardzo słodką, mleczną czekoladę (Tesco Swiss z nadzieniem z wiśniami). Miałam na taką ochotę i już. Niestety, po malutkiej ilości stwierdziłam, że nie będę jej jadła. Otworzyłam więc serek wiejski (po którym miałam zjeść część Kaufland Classic Edel Herbe Sahne, którą zawsze mam na zagrychę), jednak okazał się nadpsuty, a więc do wyrzucenia. Znalazłam się w kropce, bo przeszła mi ochota na zagryzanie czymkolwiek. Zasiadłam do herbaty czarnej, jak mój humor w tamtym momencie. I oto przyszedł kurier z czekoladami. Gdy zajęłam się wpisywaniem na kartkę ich dat ważności, humor jeszcze mi przyciemniło to, że w dzisiejszych czasach ludzie nie dość, że nie szanują jedzenia, to jeszcze nie patrzą na daty. Nie, w sumie nie to mnie zasmuciło. Zasmuciło mnie, że gdy niektórzy kupują coś komuś / na czyjeś zlecenie (np. moje!), to albo i tak źle przechowują albo nie patrzą na daty właśnie... Trafiły do mnie aż cztery tabliczki z datą jedynie 2-3 miesięcy. Chwila... i już wiedziałam, co robić. Sięgnęłam po jedną z nowo przybyłych (po którą też nie było łatwym wyborem).

Lindt Hello, Nice to Sweet You Frozen Yoghurt Caramel & Cookies to mleczna czekolada z kremem jogurtowym (21%) z kawałkami ciastek kakaowych (2%) oraz nadzieniem kakaowo-karmelowym (10%).

Po otwarciu poczułam bardzo słodką i głęboko mleczną czekoladę, której słodycz nakręcała karmelowa nuta. Po przełamaniu doszła do tego rześka nutka jogurtu, która nabrała odwagi, gdy zbliżałam nos (już w trakcie degustacji) do talerzyka z a to przekrojoną, a to przegryzioną kostką. Wtedy i akcent "karmelu z czymś" się nasilał.

Tabliczka zaskoczyła mnie swoją twardością. Wprawdzie nie trzaskała i już w dotyku czułam jej tłustość, ale nie ma na co narzekać. Gruba warstwa czekolady skrywała sporo białego nadzienia i mniej, skupionego na środku kostki, karmelowego.
W ustach czekolada rozpływała się niczym tłusty i gładki, gęsty krem powoli odsłaniając nietłuste nadzienie jogurtowe, które okazało się lżejsze i rzadsze od czekolady, ale za to podobnie jak ona gładkie. Było hojnie wypełnione twardawymi kawałkami konkretnych ciastek o zróżnicowanej wielkości (średnie i dość duże). Chrupały tak właśnie dziwnie "twardo", ale nie przypominały kamieni. Niegryzione, a zostawione samym sobie, nawet nieco miękły, ale nie rozpływały się specjalnie.
Karmel zwieńczający to wszystko był ciągnący i lepiący, a także gęsto-śliski, choć wzbogacony o proszkowość (za sprawą kakao? odebrałam ją jako neutralną, na pewno nie negatywną).

Najpierw poczułam silną słodycz i ogrom wyrazistego mleka. Splotły się, wypuszczając nutkę orzechowo-paloną, kakaową.

Mleko nie krępowało się i wyszło na prowadzenie, gdzie ze słodkiej toni wyciągnęło leciutki kwasek jogurtu. Nadzienie jogurtowe ewidentnie szybciej dochodziło do głosu, w momencie, gdy karmel jeszcze jakby się zastanawiał i trzymał w tle. Nabiałowy kwasek skutecznie przebił się przez słodycz i tchnął w całość lekkość.

To właśnie jakby w tym delikatnym kwasku odnalazł się najpierw niepewny karmel. Kwasek stanowił przejście do palonej nuty. Ta jednak była dość delikatna i wymieszana z "czymś". Najpierw miałam problem z nazwaniem tego. Smak karmelu był bardzo słodki, trochę palony, ale nie wyszedł tak czysto karmelowo. Podchodził bardziej pod kajmak, skondensowane mleko - może to mleczność i jogurt tak go przemodelowały? Z czasem jego słodycz trochę słabła, wkradła się nuta taniości, ale przysłoniła ją kakaowa nuta (mignęło mi skojarzenie z kakaowymi krówkami, ale to jeszcze nie było to). Wszelkie gorsze posmaki nikły, gdy nadzienia porządnie się przemieszały, czyli mniej więcej w drugiej połowie rozpływania się kęsa.

Bliżej końca do akcji wkraczały kakaowe ciastka. Początkowo wydawały się mdłe, ot po prostu pieczono-pszeniczne, ale po chwili dorzucały do całości całkiem wyraźną gorzkość kakao i przypalonych ciastek. Gdy zostawiłam ich sporo na koniec, w ogóle wykończyły kompozycję przyjemnie gorzko-kakaowym smakiem, rozganiając przesłodzenie.

Kiedy kakaowo-karmelowa warstwa przemieszała się z kwaskiem, a kakaowe ciastka już zaczęły zaznaczać swoją obecność, nadzienie skojarzyło mi się z kawą. Cała słodka mleczność sprawiła, że chwilami czułam się, jakbym jadła coś z nadzieniem cappuccino (wreszcie udało mi się ustalić, co czułam).

Po wszystkim pozostał posmak mleka i kajmaku, goryczka kakaowych ciastek, a także niewyraźna sugestia jogurtu. Czułam silną słodycz, może zasłodzenie, ale nie przecukrzenie.

Całość wyszła zaskakująco lekko, mimo właśnie przesadzonej słodyczy. Jogurt zaskoczył mnie, jak wiele zdziałał. Nie był mocnym kwachem, tylko właśnie wyraźnie jogurtowym, delikatnym kwaskiem. Karmel... był zadowalający, choć nie idealny, a kakaowe ciastka wyszły smacznie, bo... smakowały sobą. Podobała mi się mnogość przełamujących słodycz elementów, ale niestety i tak nie wystarczyły, bo było bardzo słodko - na tyle, że mogłoby być mniej, ale nie aż tak, by jakoś bardzo się czepiać.


ocena: 8/10
kupiłam: ktoś kupił na moją prośbę w Niemczech
cena: 6 zł
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy znów kupię: chyba kiedyś mogłabym

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, olej palmowy, syrop glukozowy, sproszkowany jogurt z odtłuszczonego mleka 2,7%, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, mleko skondensowane, laktoza, mąka pszenna, kakao w proszku 0,5%, glukoza, emulgatory (lecytyna sojowa, lecytyna słonecznikowa), naturalne aromaty, środki spulchniające (wodorowęglany: amonu, sodu, potasu), sól, aromat: wanilina