wtorek, 28 lutego 2023

Rozsavolgyi Csokolade Rio Caribe 76 % ciemna z Wenezueli

Wenezuela, jeśli chodzi o kakao, jest niezwykle zróżnicowana w nuty, a jednak rozpoznawalna. Wszystko zależy od regionu - jeden od drugiego może się bardzo różnić, a mi i tak się wydaje że pewna wspólna jest łatwa do uchwycenia. Lubię kakao stamtąd, jednak nie zawsze robi na mnie tak samo ogromne wrażenie. Zdarza się nawet, że danego dnia mogę kompletnie nie mieć ochoty na czekolady z niego. W przypadku tej tabliczki z kolei... wybrałam ją do degustacji, bo nagle jak grom z jasnego nieba, naszła mnie dzika chęć właśnie na Wenezuelę. Z czekoladami jak widać nigdy nic nie wiadomo, na wielu płaszczyznach.

 Rózsavölgyi Csokoládé Rio Caribe 76% to ciemna czekolada o zawartości 76 % kakao trinitario z Wenezueli, z półwyspu Paria, z okolic miasta Rio Caribe.

Po otwarciu rozgrzmiał zapach palonego drewna i palono-suszonych, słodkich ziół. Wyobraziłam sobie zioło-kwiaty polne, rośliny suszące się, ale też palone jako kadzidła. Za nimi stała wytrawność, przywodząca na myśl grzyby suszone nad kamiennym piecem... ale też nieco żywsze grzyby np. opieńki porastające pnie. Czułam drzewa, liście... w tym może słodkie liście tabaki, podkręcone palonym karmelem. Z jego słodyczą wiązał się delikatny owoc... niemal pudrowo słodki banan? Wydał mi się jakiś sucho-soczysty (nuta grzybowa podobnie). I wręcz słodziuteńkie... mandarynki? Te umocniły się nieco już w trakcie degustacji. Całość łagodziło śmietankowe echo, przywodzące na myśl stogi siana na wsi i sielankową scenerię.

Sucha w dotyku tabliczka wyglądała w zasadzie na taką, co to jeszcze może okazać się kremowa. Na pewno była konkretna, ale przeciętnie twarda. Trzaskała ładnie i głośno, jakby była bardzo pełna. Jej przekrój wydał mi się właśnie pełny, zbity i nieco z kolei pylisty.
W ustach rozpływała się powoli, acz tak... umiarkowanie, ochoczo. Była maślano-śmietankowa, bardzo kremowa i dość tłustawa, ale nie ciężka. Miękła aksamitnie, w porywach upuszczała trochę soczystości, a pod koniec uwalniała trochę pyłku. 

W smaku pierwsza pojawiła się śmietanka, którą już po chwili zalała kwaskawa, acz wciąż delikatna maślanka. Zaznaczyła rześkość, po czym całość zrobiła się bardziej śmietankowo-maślana. To było zaskakująco... naturalnie wiejskie, aż trochę siankowe.

Prędko zaznaczyła się słodycz palonego karmelu. Początkowo był delikatny, ale już wyrazisty w przekazie. Ogólna słodycz zaczęła rosnąć. Pomyślałam o słodkawych liściach tabaki z cierpkawymi pazurkami i starych, nieco pożółkłych książkach (jakby "smaku ich zapachu").

W niziuteńkiej, a jednak obecnej, rześkości odnotowałam soczystość. Należała do bardzo słodkich, leciuteńko kwaskawych pomarańczy...? Mandarynek! Słodkich, ale suchych. Niby soczystych, ale jednak suchawych. Daleko w tle zaznaczyło się też coś czerwono owocowego, suszonego.

Wtedy rozlała się gorzkawość, kojarząca się z korą i pniami drzewnymi. Drewno było to pościnane, opadłe (kora), ale w środowisku naturalnym. W tle przemknął mi akcent grzybów... jakby grzybów na maśle lub ze śmietanką? Chowały się jednak za drzewami. Wyobraziłam sobie suchy, niegęsty i ciepły las, a więc znów połączyła się suchość z rześkością. Gorzkość nabrała mocy. Ruszyło więcej drzew i liści.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drzewa i maślaność zaobfitowały w nieśmiałe, niejednoznaczne orzechy. Wydały mi się surowe, maślane i naturalnie słodkawe. Znalazło się tam trochę pekanów, to akurat pewne.

Ogólna słodycz jednak też się rozchodziła i leniwie rosła. Karmel na pewien czas zniknął, a ruszyło trochę owoców. Jakiś czerwonych, np. słodkich malin... jako guma czy pudrowe cukierki? Mignęła mi guma tutti frutti, a zaraz słodki, soczysty arbuz i banan. Nuty owocowe były ledwo uchwytne, lecz obecne. Najbardziej uparcie nagle zaczęły pobrzmiewać mandarynki. Z czasem jednak zostawiły słodycz i zanikły... Owocowość wciągnęły zioła. Bardziej słodko-soczyste kwiaty? Kontynuowały złudną owocowość, ale odchodziły częściowo w kierunku bardziej suszonym.

Wyobraziłam sobie suszone kwiaty i zioła, m.in. lawendę, hibiskus, głóg. Głóg jako suszone owoce głogu? Słodko-cierpkie, suszone, ale... nie tylko. Częściowo robiły aluzje do czerwonego wina. Osnuły się gorzkim dymem. Znów przewinęła się myśl o książkach.

Roślinność w tle przewijała się jako lekka rześkość. Była niedookreślona. Kojarzyła mi się z mchem, który... razem z opieńkami, a więc grzybami porasta jakieś pnie... Pnie pośród opadłej kory? Grzybowa nuta rozeszła się, pokazując swą wytrawność całkiem wyraźnie i mieszając z pekanami. Podkreśliła je.

Pod koniec polsko leśny obraz zetknął się z bardziej egzotycznym, bo oto wychwyciłam jakby suszone liście egzotyczne, jakiś owocowych drzew, np. bananowców. Soczyste, kwaskawe, specyficzne. Cierpkie? 

Kompozycja złagodniała, jakby usta zalała mi maślanka... bananowa? Do tego zrobiło się bardziej słodko za sprawą palonego karmelu i lekkich orzechów, też jakby otulonych karmelem, może już w tym momencie karmelizowanych. A karmel... krył w sobie... dym? Chyba uchwyciłam też ziemistość.

Po zjedzeniu został posmak maślankowo-dymny, słodycz karmelu i motyw drzew. Drzew z ziołami, liśćmi i maślano-grzybową, niemal ziemistą wytrawnością oraz rześko-soczystym echem. Czułam też specyficzną pylistość jakby kakao w proszku. Ponadto, w ustach zostało wrażenie suchości, mimo że z kolei na ustach - lekkiej tłustości.

Czekolada smakowała mi, ale przede wszystkim... intrygowała. To połączenie suchości i rześkości? Ciekawe! Lasy, "owoce, ale w sumie nie" - też. Karmel był obecny, teoretycznie nie pasował, ale właśnie zacnie to wszystko zgrał. Bananowo-arbuzowa i głogowa nutka oraz dym, palone zioła, maślaność, maślanka i śmietanka - nie wiem, jakim cudem to wyszło tak harmonijnie. Całość była spokojna, a jednak satysfakcjonująco gorzka. Niekwaśna, nie za słodka. Wyważona, bez szaleństw, a głęboka.

Trochę przypomniała mi bananowo-tabakową, z nutką gorzkiego skansenu Willie's Cacao Venezuelan Gold Rio Caribe 72 %, ale ogółem były zupełnie inne. Podlinkowana wydawała się mocno palona, a ta... jakby paloność płynęła po prostu z nut, a nie była wynikiem procesu. Ta była bardziej jakby... suszona niż palona. Dawno nie jadłam tak suchej Wenezueli.
Kwiaty o owocowym zabarwieniu, czerwono owocowy puder, ziemia i orzechy pekan były w Georgia Ramon Dominican Republic 72 % Sweetened with Date Sugar, która mimo ogólnie też wielu różniących je nut, miała niezwykle podobny charakter, wydźwięk.


ocena: 9/10
kupiłam: rozsavolgyi.com
cena: 2390 HUF, czyli ok. 28 zł (za 70g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym, gdyby była dostępna w Polsce

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 27 lutego 2023

krem NUTREND Denuts Cream Brownie flavour

Bardzo, bardzo nie lubię, gdy wycofują mi jakiś lubiany produkt. Nawet jedynie zmiany mnie wściekają - bo niestety przeważnie są na gorsze. Choć Mixitella Brownie nie była pozbawiona wad (zawierała kryształki cukru, brr), wyróżniała się spośród kremów orzechów. Otóż była cudownie mało słodka. Wycofano ją m.in. dlatego, że ludzie po prostu wolą słodsze smarowidła. I zaczęła się moja męczarnia z szukaniem zamiennika, podobnie mało słodkiego. Było to nie lada wyzwanie. W końcu znalazłam coś względnie podobnego. Co prawda z mleczną czekoladą, nie ciemną, ale... też z kakao, z nie za dużą ilością "w tym cukry (16,1g/100g), więc była nadzieja. Mimo to, nie mogłam pojąć, skąd pomysł, by do kremu stylizowanego na ciasto brownie dodawać czekoladę mleczną. Przecież to ciasto ciemnoczekoladowo-kakaowe!

NUTREND Denuts Cream Brownie flavour Made from Hazelnuts & Cashew Nuts to "delikatny krem z orzechów laskowych i nerkowca z mleczną czekoladą i kakao", stylizowany na ciasto typu brownie.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu słoika miała miejsce aromatyczna, laskowo orzechowa eksplozja. Orzechy te były wręcz mocarne i gorzkością zmieszane z motywem kakaowego ciasta. Rzeczywiście łatwo o myśl o brownie. Takim z poprzypalanymi brzegami, o dość znaczącej słodyczy odważnie palonego karmelu. Do tego odnotowałam lekką mleczność, sugerującą wyidealizowaną Nutellę, albo raczej nutellowate brownie. Całkiem wyraźnie czuć też maślane, niemal mleczne orzechy nerkowca. Podeszły blisko laskowych i choć nie zrównały się z nimi, to również odegrały ważną rolę. Zapewniły też słodycz - swoją własną, naturalną i wysoką.

Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju, z czego zlałam dwie łyżki, a trochę (pewnie nawet nie pół łyżki) przemieszałam. Mieszanie było trudne z racji zwartości i gęstości kremu. Wydał mi się bardzo zwięzły, a co więcej, poszedł trochę w grudki. 
Był wilgotnie plaskający, ale nie sprawiał wrażenia tłustego. Już na oko widać w nim sporo drobinek orzechów i cukru kokosowego.
Zarówno przy mieszaniu, jak i w trakcie jedzenia czuć specyficzne "zagęszczenie czekoladą".
Krem w ustach rozpływał się wolno i jakby gęstniejąc. Zalepiał jak fuzja mazistej czekolady i równie mazistego, wilgotnie-tłustego ciasta typu brownie. Do tego na języku czuć efekt proszkowy i miazgowy, ale bez drobinek (a już na pewno bez większych kawałków wymagających gryzienia) i... niestety kryształki cukru. Rozpuszczały się jednak wraz z masą. Ta chwilami wydawała się zaskakująco nerkowcowo zwięzła. Krem podsysany / ciamkany (podgryzany?) lekko trzeszczał od orzechów i kakao. Z czasem zmieniał się w gęstą zawiesinę, na trochę już przyspieszając, rzednąc i odpuszczając. Nieliczne kryształki zostawały jeszcze po niej.
Pasta wyszła ciężkawo, ale w pozytywnym, sytym i ciastowym sensie. 

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz karmelu. Wyraźnie palonego. Tym samym mieszała się prędko z motywem przypalonych brzegów słodkiego, czekoladowego ciasta. Oczami wyobraźni zobaczyłam chrupkie po bokach i na wierzchu, a mokro-zakalcowe wewnątrz brownie.

Gorzkość kakao błyskawicznie także się odezwała i ruszyła z kopyta. Pomogła jej goryczka orzechów laskowych, która nie potrzebowała żadnego zaproszenia.

Orzechy laskowe szybko uderzyły z pełną mocą i jeszcze się nasiliły, choć myślałam, że to niemożliwe. Były zachwycająco wyraziste! Zadbały też o podtrzymanie skojarzenia z brownie, przerabiając to ciasto na wersję na maksa orzechową. I bardzo maślaną.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz karmelu znowu wzrosła. Cukier kokosowy zaczął się bowiem rozpuszczać i mieszać z resztą (bo był wyczuwalny na języku). Palono-pieczona, ale bardzo słodka nuta wprowadziła łagodniejszy, niemal mleczny wątek. Pomyślałam o idealnej wersji Nutelli... albo raczej innego kremu kakaowo-czekoladowego o truflowych aspiracjach. Truflowo-nutellowe brownie zrobiło się bardziej maślane... Chwilowo aż zaskakująco mleczno-maślane (ale nie powiedziałabym, że czuć mleczną czekoladę).

Kryształki cukru rozpuszczały się wraz z masą i gdy najpierw ogólną słodycz podwyższały, z czasem umacniały karmelowość. Potem jednak słodycz jakby się utrzymywała, a karmelowość cukru opadała.

I słodycz zmieniła wydźwięk. Wciąż rosła, ale gdy pojawiła się mocniejsza maślaność, smagnęły orzechy nerkowca. Doskoczyły do laskowych, zbliżając się, acz nie wyprzedzając czy nawet nie zrównując się z nimi. I tak były jednak świetnie wyczuwalne. Nieco złagodziły gorzkość, podniosły słodycz, ale wygładziły ją. Zrobiła się bowiem naturalniejsza, jakby aż naturalnie "nerkowcowo miodowa".

Z czasem orzechy mocno się przemieszały, a kakao tylko ich związek umocniło. Nie straciło impetu, cały czas podkręcało palono-truflowe motywy i brownie. Przełamywało słodycz, która jednak do końca nie dała się zagłuszyć.

Po zjedzeniu czuć posmak orzechów laskowych bardzo jednak złagodzonych słodyczą i maślanością nerkowców. Do tego kakao z mlekiem niczym... słodkie, sowicie przypieczone, a wilgotnie-truflowe wewnątrz brownie jedzone w towarzystwie szklanki mleka. Mleka z miodem?

Muszę przyznać, że to w miarę godny zamiennik Mixitelli Brownie, jednak jak dla mnie ciut za słodki (gdybym jednak nie miała porównania, może bym na to aż tak uwagi nie zwróciła). Wydaje mi się, że ta mleczność, maślaność i naturalnie słodkie same w sobie nerkowce pozwoliły słodyczy bardziej się wyeksponować, bo jednak fistaszki Mixitelli trzymały orzechowość poważniejszą, ciężkość. Choć czekoladowość i kakao nie wydawały się aż tak mocno mleczne właśnie, mleczności i maślaności kremowi nie sposób odmówić. Na szczęście wyszły jednak... czysto, aż zaskakująco brownie-ciastowo. Krem nie wydaje się tłusty; niby wyszedł bardziej maślano od Mixitelli, ale realnie jest od niej o 2g mniej tłusty (a "w tym cukry" wyższe tylko o gram).  Czuć świetnie i orzechy laskowe, i nerkowca.


ocena: 9/10
kupiłam: Nutrend_Official na Allegro
cena: 24,90 zł (za 250g)
kaloryczność: 648 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: orzechy laskowe 30%, orzechy nerkowca 25%, czekolada mleczna 15% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, ekstrakt waniliowy), mleko w proszku, kakao 10%, cukier kokosowy, ghee (tłuszcz mleczny z masła klarowanego)

niedziela, 26 lutego 2023

Tony's Chocolonely 70 % Dark ciemna z Afryki

O marce Tony's za wiele nie wiem - by nie powiedzieć, że nic. Wielkie tablice o "szalonych" kostkach w różnych, równie wariackich smakach. Nie dla mnie, ale że na stronce sklepu, z którego ojciec był gotów mi coś zamówić (bo i tak chciał zamówić sobie i dla mnie Alpia Veggie Love Karotte & Mandel), nie było nic ciekawszego i bezpieczniejszego (a tylko słodycze nie w moim typie), wybrałam czystą ciemną właśnie tej marki. Belgijska marka, która jak się okazało za punkt honoru postawiła sobie zwalczanie niewolniczej pracy na plantacjach w zachodniej Afryce. Szkoda tylko, że wygląda na to, iż skupiają się na tym, aby praca-płaca była fair, a jakość kakao? O tym nie piszą. Oczywiście jestem za tym, by wspierać sprawiedliwy handel! Ale niech to nie będzie przykrywką dla np. faktu, że na czekoladzie aż tak się nie skupiają, a takie chwalenie się, czego to oni nie popierają, jest tylko, by podbić cenę. Opis tej tabliczki... też wywołał u mnie sceptyczną minę. "This bar contains at least 70% cocoa. Se-ven-ty! This means we use a lot of cocoa beans..." - po pierwsze: dzięki za wytłumaczenie! Po drugie, przykro mi, ale muszę wyprowadzić z błędu. Gdy o ciemną czekoladę chodzi, 70% to nie tak dużo.


Tony's Chocolonely 70 % Dark to zawartości 70% kakao z zachodniej Afryki.

Po otwarciu uderzył zapach orzechów laskowych, wina albo raczej czekoladek typu wiśnie w likierze i ziemi. Ostatnia charakterkiem splotła się z alkoholową nutą, natomiast laskowce wprowadziły też inne. Pomyślałam o gorzkawym kremie z orzechów włoskich, a także migdałach i produktach migdałowych, czyli kremie z migdałów oraz olejkach czy ekstraktach, np. w cieście. W tle majaczyła nuta chleba... lub może właśnie wytrawniejszego ciasta orzechowo-migdałowego z procentami? A jednak kompozycja była też słodka, i to bardzo. Czułam jakby pudrowe (liofilizowane i sproszkowane?) banany, mieszające się z cukrem pudrem i chyba jeszcze jakąś niejednoznaczna mieszkankę owoców żółtych - słodkich i aż ciężkawych.

Tabliczka czy raczej tablica była twarda, ale nie jakoś niemożliwie, a tak, jakby wynikało to głównie z jej formy i grubości. Trzaskała średnio głośno, raczej "tępo", ujawniając zbity przekrój. Trochę się kruszyła. Łamanie jej to męka, a odgryzanie kęsa sprawiało ból.
W ustach rozpływała się powoli i ulepkowo-kremowo. Była dość tłusta, trochę maślano-zbita. Z ochotą jednak miękła, zwłaszcza jakby z wierzchu. Łączyła aksamitność i lekką, ulepkowatą śliskawość. Z czasem stawała się jakby zbitą wewnątrz, a luźną i miękką całościowo gęstwiną. Pod koniec wyłamywała się lekka pylistość, a czekolada jakby miała ściągnąć (ale nie ściągała). Może odrobinkę wysuszała.

W smaku od samego początku do głównych nut doskakiwała trochę napastliwa, ale nie jakoś szczególnie wysoka czy męcząca, słodycz. 

Zdecydowane gorzkość i maślaność prędko rozlały się po ustach, nie robiąc sobie z niej za wiele. Płynęły obok siebie.

Gorzkość zdecydowała się na kawę, lekko podkreśloną ziemią. Nie była wysoka czy intensywna, a kawa, choć czarna, wydała mi się łagodna. Kawa mogła nieść lekko paloną nutę, ale inne zastopowały ją i odciągnęły uwagę. Zaraz po niej pojawiły się orzechy włoskie... Gorzkawe, ale łagodne... więc w formie miazgi 100% z nich?

Paloność po chwili smagnęła wytrawnymi krakersami, próbując wtargnąć do kompozycji jako one, z całą ich pieczoną z kolei nutą, ale słodycz stanęła im na drodze.

Przebłyski słodyczy należały do cukru pudru. Błysnęła, po czym się wycofała. Znowu zagrała mocniej, i znów... I tak parę razy. Skutecznie jednak tą dynamiką odwracała uwagę od wytrawniejszych nut.

Maślaność w tym czasie spokojnie się rozchodziła, zmierzając ku kremowi orzechowemu. Zmieniła się w naturalną maślaność orzechów i choć najpierw też obracała się wokół kremu z włoskich, z czasem to zaprezentowała też laskowe.

W połowie  rozpływania się kęsa uderzyły właśnie orzechy laskowe. Naturalnie słodkawe, raczej surowe. Trochę w formie kremu z nich, ale w większości jako one same. Wyszły na pierwszy plan, bez żadnych kompromisów. Dominowały dość długo, a potem, do końca były dobrze wyczuwalne. Chwilami przywodziły na myśl mocno kakaowy, truflowy, krem orzechowy.

W truflowości odnotowałam nieśmiałą mgiełkę czerwonych owoców... albo raczej czegoś z nich, słodkiego i alkoholowego.

Wszystko to opłynęła jednak prostsza, ta skacząca początkowo, słodycz. Ustabilizowała się na dość wysokim poziomie. Chwilami trochę denerwowała, ale przynajmniej częściowo przestała kojarzyć się z cukrem pudrem. W tle mignęła pewna owocowość... Chwilami też owocowa cierpkość. Nie wiem, czy dokładnie soczystość. Pomyślałam o cierpkich, niezbyt dojrzałych bananach, ale że ogólna słodycz była dość silna, zaraz pojawiły się pudrowe, sproszkowane banany i jakiś krem-deser z nich... Taki z orzechami laskowymi i włoskimi? Świeżymi, soczystymi sztukami.

W soczystości tej kawa jakoś odleciała i jedynie leciutko pobrzmiewała, gorzkość zrobiła się niziuteńka. W zasadzie mowa jedynie o gorzkawości, aczkolwiek... ziemistość nie odpuściła. Delikatnie cały czas ją czuć. Do owoców przemyciła nutkę słodkiego czerwonego wina i wiśni w likierze. Bardzo, bardzo słodkich. Obyło się w zasadzie bez kwasku. Ta lekka owocowość nie do końca samych owoców przemieszała się z niemal nieobecnymi owocami żółtymi o słodyczy raczej ciężkiej. Nawet banany się rozmyły.

Kawę i ziemistość z kolei zaczęła wciągać jak ruchome piaski maślaność i delikatne orzechy. Wśród nich znalazły się jeszcze migdały - daleko, obok maślaności typowo maślanej. Łagodziły kompozycję... niby. 

Pod sam koniec w maślaności i migdałach doszukałam się nutki ciasta migdałowego, wytrawniejszego i z alkoholem, a potem... zmieniło się w ciemny chleb z masłem i kremem orzechowym - jakiejś mieszance z włoskich, laskowych i migdałów? Jako że wciąż było też słodko, oczami wyobraźni zobaczyłam chlebek-ciasto orzechowo-migdałowe. Przypomniał o lekko pieczonym akcencie, choć był bardzo wilgotny, miękki... niby wytrawniejszy, ale wciąż słodki posypany cukrem pudrem i na pewno pokrojony. Każdy kawałek był bowiem sowicie posmarowany masłem.

Po zjedzeniu został posmak przypominający skórkę ciemnego chleba z masłem, a także orzechów i migdałów - też zasnutych masłem; one wydawały się surowe. Chyba wyłoniła się pieczoność jako krakersy posmarowane masłem. Do tego wysoka słodycz cukru pudru, przełamana lekką cierpkością owoców. Żółtych, ciężko-słodkich... ale i czerwonawych?

Całość była smaczna, ale byłaby jeszcze smaczniejsza, gdyby nie tyle maślaności, łagodzącej nuty gorzkie i orzechów. Kawa i ziemia - jaka szkoda, że takie delikatne! Uderzenie orzechów laskowych i krem z orzechów włoskich bardzo wyraziste, a jednak odosobnione. Sporo cukru pudru nie przytłoczyło, ale dla mnie było tego za dużo. Odrobinka owoców (bananów i wiśni w likierze) wyszła ciekawie, pasowała, ale mogłaby jakoś bardziej zaabsorbować słodycz. Krakersy w sumie też były ciekawe, ale mi nie leżały (w dodatku nie w tym towarzystwie). Podoba mi się jednak, że akurat w tej kompozycji palony wątek nie wyszedł na przód, bo by nie pasował.
Nie odpowiada mi zupełnie forma - za twarde to do łamania, a konsystencja mocno przeciętna, zbyt ulepkowata, choć w ogólnych  rozrachunku może być.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam (ojciec kupił)
cena: nie znam
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa

sobota, 25 lutego 2023

Grizly Krem orzechowy 100 % Delikatny / Smooth

Przy wszelkich zawiłościach i niepewnościach związanych z moją i Mamy ukochaną pastą (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 %, czy jest ona cały czas stale w ofercie, czy ją wycofali (np. raz gdy byłam w markecie, ślad po niej zaginął). Stąd, gdy składałam zamówienie od Grizly i wybierałam produkty na kupon rabatowy, pomyślałam, że z chęcią spróbowałabym od nich coś bazowego, na pierwszy rzut oka zupełnie zwykłego. Dzisiaj prezentowana pasta fistaszkowa wydawała się idealna, bo właśnie - sama bym sobie nie kupiła żadnej ważącej aż pół kilo. Ale że codziennie na śniadanie Mama je tosty z taką pastą właśnie, natychmiast jej pokazałam i stwierdziła, że chce. Miałam jej więc trochę podkraść, a ona ponieść koszty. Cudnie! 

Grizly (100 % Arasidovy Krem) Krem orzechowy 100 % Delikatny / Smooth to "krem orzechowy 100% z prażonych na sucho orzeszków ziemnych zmielonych do gładkiej konsystencji", czyli pasta 100 % z fistaszków.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam intensywny i złożony zapach fistaszków. Lekko prażone, z iluzorycznym echem soli mieszały się z orzeszkami w skórkach.
Po zruszeniu oleju, przemieszaniu i w trakcie jedzenia nasiliły się fistaszki minimalnie podprażone, przywodzące na myśl takie z puszki, ale nie tłuste i z ociupińką soli, która z czasem w ogóle zanikała. Coraz bardziej zmierzały też w kierunku pieczono-grillowanym niż prażonym.

Oleju wydzieliło się bardzo mało - niecała łyżka. Z Mamą zlałyśmy ją (btw. do słoika, by w okolicach końca słoika wymieszać z potencjalnie podeschniętym już dnem), bo całość wyglądała na ruchomą i tłustą samą w sobie (a nie zwarto-suchą). Resztę w miarę dokładnie przemieszałyśmy, ale w sumie nie wymagała tego jakoś szczególnie, gdyż odznaczała się jednolitością. Na oko jedyne, co w niej dostrzegłam to niewiele malusieńkich kropeczek.
Pastę cechowała niemal idealna gładkość, a także zwięzłość. Była jedynie gęstawa, a jednocześnie ciągnąca i mazista. Bardzo lepka. Rzadką czy lejącą za nic nie można jej nazwać.
Podczas jedzenia krem natychmiast dosłownie sklejał usta, pokrywał podniebienie i zęby, trzymając się ich konkretnie. Rozpływał się wolno. Okazało się, iż naprawdę był bardzo gładki. Przez duże G, bo w zasadzie uświadczyłam w nim jedynie pojedyncze drobinki. Tak małe, że nie ma co gryźć. Nie była to więc gładkość nierealistyczna, a też nawet z pewną pylistością. Dało to maziście-nugatowy efekt. Do tego trafiły się ze 3 kawałeczki (nie większe od małego paznokcia) orzeszków (choć mnie przypadła 1/4 słoika, w tym część z dna, Mama dodała, że jej żadne kawałki się nie trafiły, a i o drobinki ciężko było). I one, i drobinki, które gdy się porządnie nad tym skupiłam, udało mi się chrupnąć, były krucho-suche (jakby sowicie wypieczone). Całość okazała się masywna i pełna. Pasta wydała mi się w pewien sposób miękko-jędrna i w zasadzie nietłusta (mimo że syta). Odebrałam ją jako specyficznie soczyście-suchawą (to nie wada). Żadnej oleistości.

W smaku od początku witały się głownie słodkie fistaszki. Wydały mi się niemal nugatowe. Były wyraziste, ale o bardzo delikatnym charakterze. Ich słodycz przypominała miodowy nugat.

Następnie zelżała, a arachidowość zrobiła się jakby... surowa? Nie do końca. Wyobraziłam sobie orzeszki wyłuskiwane ze skórek - echo tych gdzieś się tliło, odnotowałam pewną "smakową suchość" fistaszków, ale na tym koniec. Dodało to kremowi pewnej powagi (a nie np. goryczki). Żadnego smaku skórek etc.... Pieczenia natomiast owszem. Czyste i wyraziste, słodkawe fistaszki czuć doskonale, wraz z wpisaną w nie lekką soczystością...  orzeszków, które właśnie się opiekają; żadnej ciężkości, duszności, przeprażenia.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa czy przy podsysaniu masy, prażony, ale wciąż nie za mocny aspekt ujawnił się bez dyskusji. Początkowo nie mogłam tego uchwycić, jednak po paru chwilach... Smakowa suchość podpowiedziała pieczone orzeszki z puszki (to raczej moje wyobrażenie, bo ostatnie jadłam takie chyba jeszcze w wieku przedszkolnym). W wersji pozbawionej soli - jej złudzenie wyczuwalne w zapachu, w smaku nie znalazło odzwierciedlenia. Smak był słodki.
To jednak było to: arachidowość weszła na pieczoną ścieżkę. Lekko, ale wyraźnie - to słowo o wiele lepiej oddaje jej klimat niż "podprażona".

Końcówka wciąż była słodko nugatowa, ale już na równych prawach postawiona z fistaszkami lekko pieczonymi, wyłuskiwanymi ze skórek. Nugat z pieczono-prażonych fistaszków zakończył występ.

Po zjedzeniu został posmak wyraźnie fistaszkowy - arachidów nieprzeprażonych, ale ewidentnie lekko prażono-pieczonych. Dałabym się nabrać, że pastę zrobiono z pieczonych... O słodkim, miodowo-nugatowym charakterze.

Smak pasty mnie zachwycił. Delikatny, o niskim stopniu prażenia, które w ogóle udawało pieczenie, a jednocześnie wyraziście fistaszkowy. Słodycz dopasowała się do tego swoją nugatowością. Świeżość uderzała i zachwycała. Ten krem wydał mi się pozbawiony pewnej ciężkości / duszności, w zasadzie w arachidowość wpisaną. Jedyne, co mi trochę podpadło, to ta idealna gładkość. Punktów jednak nie odejmuję, bo jest podział na gładkie i chrupiące w ofercie Grizly. Acz ja lubię, jak gładkie kremy mają wyczuwalny efekt miazgi - drobinki niewymagające gryzienia, ale obecne. Tu tego nie było (a jednocześnie krem nie był nieprzyjemnie i dziwnie gładki jak np. McEnnedy American Way Smooth Peanut Butter w plastikowym słoiku 2021).
Całość uważam za rewelacyjną - podoba mi się efekt i bardzo podoba mi się, że producent mieli wszystko na bieżąco, czuć, że się przykłada, bo smak tej "niby zwykłej pasty fistaszkowej" jest daleki od zwykłego.
Spokojnie może się równać z (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 %, acz wspomniana w moim bardzo subiektywnym rankingu wygrywa ze względu na "miazgowość" (i bardziej "surowy" smak).

Spróbowałam też tego kremu z jaglanką ugotowaną na mleku i to połączenie było naprawdę przepyszne. Pasta ogrzała się, stała się jednak minimalnie bardziej ciągnąca, nie rozpuściła się. Zachowała zacną gęstość, a jej smak podkreślił charakterek kaszy jaglanej - to raz, ale... sam w sobie wyszedł niezwykle wyraziście. Podpieczony dopasował się do ciepła dania, a arachidowość w zasadzie dominowała. Krem wyszedł lekko słodko, bardziej neutralnie i niezwykle intensywnie w tej "neutralności".

Innym razem na chlebie żytnim razowym w towarzystwie winogronowego dżemu 100% z owoców St Dalfour (drugą kanapkę zrobiłam z serem żółtym Babuni Serenady i też tym dżemem - nawet trochę spróbowałam razem: i z kremem fistaszkowym, i z serem, ale jak dla mnie to opcja już przeładowana). Także na wyrazistym chlebie krem Grizly świetnie sobie radzi i eksponuje swój lekko podpieczony, przejrzyście fistaszkowy smak. Co prawda jego charakter podkręcił i tak wysoką słodycz dżemu, jednak... i takie winogronowe zasłodzenie kompozycji niczego nie ujmuje, bo po prostu to masło orzechowe tu dyktuje warunki. Myślę, że z każdym dżemem, konfiturą itd. dobrze wyjdzie.

Mamie też pasta wydała się nieco pieczono-prażona i przyznała, że gdyby nie znała tej z Auchan, to właśnie Grizly byłaby numerem jeden. A tak to woli tę, która akurat wyjdzie nieco lepiej (bo obie potrafią czasem, w zależności od partii, wyjść minimalnie inaczej). Pełna zgoda!


ocena: 10/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 12,99 zł za 500g (cena półkowa, bo ja na całe zamówienie dostałam kupon 70 zł, więc u mnie się to nieco "rozeszło"; poza tym za ten Mama mi oddała)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: prażone orzechy arachidowe

piątek, 24 lutego 2023

Chapon Blend Chuao - Madagascar ciemna 74 % z Wenezueli i Madagaskaru

Jak wspomniałam przy Chapon Madagascar czas na kolejny Madagaskar od Chapon. Może po wenezuelskich Chapon (Venezuela 75 % i Chuao Origine Venezuela 74 %) kolejny duet powinnam zacząć właśnie od tej, ale... w zasadzie sama nie wiem. Bardziej intuicyjne było raczej poznanie Madagaskaru na czysto. I... nie ukrywam, że miałam ochotę na niełagodzony i niehamowany niczym, czysty Madagaskar. Zmieszanie takiego charakterystycznego regionu z ziarnami, które cechuje delikatność, wydała mi się... właśnie próbą łagodzenia? Co oczywiście nie musiało oznaczać czegoś złego. Może mniej mojego, ale to wciąż Chapon, więc wiedziałam, że będzie smacznie. 

Chapon Blend Chuao - Madagascar to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Wenezueli, z okolic wioski Chuao i Madagaskaru (blend).

Po otwarciu poczułam zapach grejpfrutów i znacznie słodszych pomelo, złagodzonych mlekiem. Same te owoce były już bardzo słodkie, a do tego doszła znacząca słodycz kwiatów i jakiś miodo-nektarów. Pomyślałam o mleku z miodem, gdyż wszystko się ze sobą mieszało. I o... niemal miodowo słodkim, dojrzałym ananasie? Ten przejawiał trochę kwasku i wraz z cytrusami dbał o soczystość oraz orzeźwienie. Za nim pojawił się też jakby drewniany kwasek szyszek i drzew iglastych. W trakcie degustacji doszukałam się jeszcze odrobinki ziemi.

Twarda tabliczka wyglądała na kremową i masywną. Przy łamaniu głośno trzaskała, kojarząc się z suchymi gałęziami.
W ustach rozpływała się wolno i bardzo kremowo. Była gęsta i zalepiająca, trochę jak mieszanka masła i śmietanki. Soczystość zaznaczała się prędko, po czym rosła dość znacząco do poziomu naprawdę bardzo wysokiego. Całość jednak zachowała do końca kremową gęstość.

W smaku pierwsza rozeszła się mieszanka maślaności i mleka. Splot ten był delikatny i słodkawy. Dominowała mleczność, która po chwili polała się w kierunku bardziej kokosowym.

Zaraz po nich zaznaczyła się słodycz i natychmiast podskoczyła. Miód, nektar zbierany z kwiatów był jasny, także delikatny i niemal zasładzający. Zaplątała się przy nim lekka nuta palonego karmelu, ale w zasadzie gubiła się w miodowości. Ta nie przytłaczała, gdyż wiązała się z kwiatami i jakby ich słodkich nektarem.

Kompozycję po chwili przekłuł lekki kwasek. Pomyślałam o kwaskawo-soczystym, jakby świeżym kokosie, w który zmieniła się spora część mleka. Czułam mleko kokosowe, ale i wiórki... coraz więcej wiórków, które nagle nieco się przypaliły. Pojawiła się gorzkość węgla i drewna. Mignęła odrobinka ziemi. Robiło się coraz poważniej i charakterniej. Przemknęła mi myśl o kawie ("węgielnej kawie"?), ale zaraz odeszła w zapomnienie.

Obok tego bowiem przewijała się też maślaność. Mleczność także, acz w tym momencie akurat mniej. Łagodziły trochę poszczególne a to bardziej gorzko-ziemiste, a to kwaśniejsze nuty. Mimo to, ziemistość, podkreślona lekką nutką węgla cały czas pobrzmiewała.

Mimo to, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwasek rozgościł się też w słodyczy jako ananas w miodzie. Wyobraziłam sobie plastry świeżego owocu utopione w kwiatowym miodzie, potem już bardziej samego, bardzo słodkiego ananasa. Kwasek nieco narastał, przynosząc inne owoce żółte i chyba marakuję. Podkręciła go też cytryna.

Przez moment pomyślałam o połączeniu a'la pina colada, a więc ananasie i kokosie, bo oto maślaność zaczęła robić się coraz bardziej orzechowa... trochę jak orzechy laskowe w formie miazgi, mleczność znów wróciła do kokosa, przekładając się na wizję jakiegoś orzechowo-kokosowego mleka. Kwasek trzymający się tego podszepnął maślankę.

Po orzechowo-kokosowym splocie znów odważniej zagrały drzewa. Wiązały się z lekko palonym wątkiem, ale i do nich dotarł kwasek. Trzymała się ich ziemia, może trochę nim też nasączona. Cytryna dodała swoje parę kropelek, a zaraz wyłoniły się szyszki otwierające drogę drzewom iglastym.

Kwasek i słodycz w udany sposób mieszały je z owocami. Te były na pewno egzotyczne, orzeźwiające, ale nieokreślone. Ananas, marakuja i pomelo to tylko część przewijających się tam. Chyba poczułam coś czerwonego - "wiśniowatego"? Na pewno kibicowała im soczysta cytryna. Z drzewami łączył je grejpfrut z lekką cierpkością. Miód i zgłaszające gotowość do działania kwiaty zasugerowały zasładzające banany i... więcej słodszych, ale wciąż rześkich owoców. A także mleko bananowe?

Bliżej końca drzewa i miodowa słodycz przeszła w kwiaty, drzewa i ziemia złagodniały... Nie jednak zupełnie. Ziemia cały czas przyozdabiała kompozycję. Wydaje mi się, że wyłapałam paloną kawę z mlekiem... ale chyba kokosowym? Polała się śmietanka, jakby wykańczając i wyciszając kompozycję, choć i ziemia czaiła się tam ze swoimi wysuniętymi pazurkami.

Po zjedzeniu został posmak właśnie śmietanki i miodu (śmietanki/mleka z miodem?), sporo żółtych owoców, w tym splotu bananów z kwiatami (tylko że na koniec lekko cierpkiego?), oraz soczystości, kwasku cytryny i grejpfruta, a także duet ananasa z orzecho-kokosem. 

Całość była pyszna. Choć delikatna, maślano-mleczna, to ciekawie kokosowo mleczna. Mało gorzka, ale zadowalająco drzewna. Jej wysoka słodycz na szczęście nie była samym, przesłodkim miodem, a też kwiatami, owocami. Sporo egzotycznych, ananas, grejpfrut i cytryna, marakuja pasowały do reszty. 

Wydaje mi się, że kwaskawy nabiał i grejpfrut Chapon Madagascar..... świetnie się tu zgrał ze śmietanką i maślanością, żółtymi owocami i orzechami Chaopon Chuao Origine Venezuela 74 %. Właśnie jakby bardzo dobrze czuć tu obie! Aż mnie to trochę zdziwiło. Nie wyszło to jak złagodzony Madagaskar, a współpraca dwóch ciekawych tabliczek.


ocena: 10/10
cena: 8,80 € (za 75g)
kaloryczność: 555 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 23 lutego 2023

Belgian Style Specialities Black & White nugatowa ciemna i biała z orzechami laskowymi

Obecnie kompletnie nie mam ochoty na mleczne czy białe czekolady, aczkolwiek gdy mam możliwość spróbowania jakiś niezwykłych limitek, daję się skusić. Nigdy bowiem nic nie wiadomo, jak wyjdą, a czasem szkoda przegapić, nawet jeśli koniec końców miałyby okazać się nieszczególne. Gdy ojciec decyduje się coś mi kupić, uzgadniamy to mniej więcej razem, acz specjalnie się nie sprzeciwiam, by go nie urazić. Zgadza się bowiem kupować głównie to, co on uważa za ciekawe, przy czym nasze zdania niezbyt się pokrywają. Według niego choćby taka mocno mieszana tabliczka jest warta uwagi. W mojej ocenie tak sobie. Jednak jako że już od miesięcy niczego nugatowego nie jadłam, a mieszaną ciemno-białą (z zieloną herbatą Raaka 62 % Cacao Matcha Swirl ) odebrałam dobrze, uznałam, że nie zaszkodzi spróbować. Acz tak czułam, że większość pójdzie dla Mamy lub wróci do ojca.

Belgian Style Specialities Black & White to "tabliczka z masy orzechowo-kakaowej jasnej i ciemnej"; powiedziałabym że czekolada nugatowa (typu gianduja?) ciemna łączona z białą nugatową (typu gianduja?); przy czym jak wynika z opisów nie po polsku, zawartość orzechów laskowych w każdej części to 50% tej części; dostępna w Lidlu w ramach tygodnia skandynawskiego.

Po otwarciu poczułam zapach prażonych orzechów laskowych jakby obsypanych pudrem... cukrem pudrem! Zwłaszcza wierzch mocno pachniał słodko-pudrowo, acz całość w zasadzie właśnie w tym nurcie szła. Dół dodał jedynie "lekką czekoladkę", subtelne kawowo-palone echo.

Gruba tablica w dotyku była tłusto-sucha, pylista. Wydawało się, że już nie może się doczekać, kiedy zacznie się rozpuszczać. W białej (właściwie koloru beżowego) widać czarne kropeczki. Ciemna wydała mi się jednolita i bardzo jak na ciemną jasna, acz nie miała "mlecznego odcienia czekolady".
Przy łamaniu okazała się twarda, ale to wynikało tylko z grubości, bo czuć w niej swoistą konkretną miękkawość. Ciemna część bardzo się kruszyła.
W ustach całość rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. Była tłusta, szybko miękła. Zaskoczyła mnie "raczej gładkością". 
Biała okazała się bardziej mleczno-maślano tłusta. Była gęstawa i z ochotą miękła. Kojarzyła się z tabliczką z kremu, giandują - czuć, że czekoladę zmieszano z pastą z orzechów, co nadało jej konkretu. Do tego pod koniec czuć troszeczkę pylistości.
Warstwa ciemnej wykazała się tłustością bardziej zbitą i mazisto-polewową, ulepkowatą. Miękła i gięła się - miała z giandui nieco mniej. Chwilami wydawała się śliskawa, choć i w niej znalazł się pylisty element.
Ciemna rozpływała się dłużej od białej, że to ona zostawała na koniec.
Gdy jednak się mieszały, biała brała ulepkowatą ciemną pod swoje mleczno-tłuste skrzydła i jakoś to pracowało. Razem lekko otłuszczały usta, choć nie mogę nazwać ich ciężko-tłustymi.

W smaku obie części uderzały słodyczą głównie cukru. Na szczęście nie smakowały nim tylko i wyłącznie. W połączeniu rozłożyły wachlarz wanilii z lekkim, pudrowym tłem (może dokładniej cukru pudru). Do tego szybko odezwały się orzechy, podkręcone częścią ciemną.

W ciągu kolejnych sekund pojawiła się delikatna gorzkość, która pomogła sobie orzechami. W pierwszej chwili to orzechy wydały mi się gorzkie. Chyba wyłapałam ich skórki, ale też akcent mocno palonej kawy. Ciemna po szarży cukrową, trochę truflową słodyczą, rozniosła po ustach gorzkość ewidentnie swoją, paloną. Choć była lekka, zadbała o nieco szlachetniejszy wydźwięk (choć ogół i tak bardzo szlachetnie nie wyszedł). Cały czas wzmacniały ją orzechy laskowe. W całości czuć je dobrze, obok słodyczy.

Ciemna spróbowana osobno niestety poszła w bardziej cukrowym kierunku, jej gorzkość straciła impet (zakładam, że przy białej kontrast zadziałał na jej korzyść, podkreślając ją). Wydała mi się bardziej plastikowa w kontekście orzechów, a jej charakter określiłabym jako "kakałkowy" i mocno palony.
Nie warto rozdzielać tej tabliczki.
Sama biała bowiem też poszła w gorszym kierunku. Z kolei wydała mi się głównie zrobiona z cukru pudru, z lekko sztucznie-plastikowym orzechowym wątkiem. Maślana i płaska.

W kompozycji za to biała podnosiła słodycz, to fakt, ale też uwypuklała kontrastowo gorzkość. Sama wyszła szlachetniej, zalewając usta nie tylko słodyczą cukru, ale też mobilizując sporo wanilii do działania. Zalała usta maślano-mleczną tonią. Jakbym miała do czynienia z bardzo tłustym mlekiem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do gardła wlało się mocne drapanie słodyczy. Także w ustach czułam jakby zacukrzowne i przytłoczone wanilią orzechy laskowe wkomponowane w nugat. Miał ciepły wydźwięk, bo i słodycz rozgrzewała, maślaność i palona czekoladowość ułożyły się w gorącą czekoladę... że orzechy wyszły aż ciepło. Słodko-prażono na pewno. 

Pod koniec laskowce wyraźniej wyszły spod cukru, pomogły sobie trochę gorzkimi skórkami, a na to z ochotą odpowiedziała palono-kawowa nutka. Obie jednak wciąż opływały w maślano-mlecznej słodyczy. Biała znikając sprawiła, że przesłodzenie było już naprawdę bardzo silne, maślano-nugatowy splot i cukrowość aż przygłuszyły ciemną, która zostawała nieco dłużej.
W niej czułam już wtedy też głównie cukier, nieśmiałą goryczkę, ale... właśnie aż zaskakująco sporo orzechów laskowych. Na sekundę-dwie zdominowały kompozycję.

W posmaku zostały pudrowe orzechy laskowe, a więc cukier puder, nugat... Po prostu dużo słodyczy cukru, ale nie zacukrzenie totalne - ku mojemu zaskoczeniu. Czułam maślaność, czekoladę... ale bardziej jakby jakiś deser / lody... nugat kakaowy? Maślano-laskowy nugat kakaowy, o! Bez jednak gorzkości czy cierpkości.

Całość uważam za ciekawą i zgraną, jednak nie wszystko mi w pełni grało. Niby słodycz nie była porażająca, bo i gorzkość się pojawiła, i orzechy, i maślaność... A jednak chwilami wszystkiemu temu brakowało charakteru. Słodycz je tłamsiła i... nie tylko ona. Chwilami w poszczególnych częściach można się doszukać gorszych nut... I nawet nie bardzo wiem, co tu zawiniło. Może produkcja po prostu? Tańsze zapędy smucą, a jednak tabliczka i tak w miarę smacznie wyszła. Nie w moim typie, ale nie zdziwię się, że swoich odbiorców, którzy lubią słodkie i orzechowe, ale też właśnie ciekawsze (a nie po prostu "z orzechami") będą zadowoleni. Mnie w zasadzie, by się zapoznać wystarczyła kostka, a przy drugiej zupełnie straciłam zainteresowanie i po prostu nie miałam ochoty na więcej i oddałam Mamie (która też by wystawiła 7). Zjadła, a co powiedziała? "W ciemno to bym nie wiedziała, co jadłam. Słodko, tłusto, ale w zasadzie tak zwyczajnie smacznie. Trochę nudno, ale w porządku. Orzechy laskowe? No rzeczywiście trochę czuć, ale za mało."

To na pewno bazy zrobione gorzej niż np. w Grossach, które miały też wtopione miazgi z orzechów / migdałów: Superieur Czekolada biała z migdałami 32 %Superieur Czekolada z migdałami 32 %Superieur Czekolada mleczna z orzechami laskowymi 32 %.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam (ojciec kupił w Lidlu)
cena: nie znam
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, pasta z orzechów laskowych 25%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko w proszku odtłuszczone, emulgator: lecytyny; naturalny aromat waniliowy

środa, 22 lutego 2023

Chapon Madagascar ciemna 74 % z Madagaskaru

Podobnie jak w przypadku Chapon z Wenezueli, trafiła mi się możliwość porównania dwóch tabliczek z Madagaskaru Chapon. Ostatnimi czasy poczułam głód na ten region, więc było mi to bardzo na rękę. Marka ma co prawda jeszcze trzecią tabliczkę z Madagaskaru, ale ją posłodzono cukrem z brzozy, czyli ksylitolem, a ja jestem za bardzo sceptyczna do słodzików w czekoladach, by taką kupić. Degustacje zaczęłam od bazowej, bo druga, choć słodzona konwencjonalnie, wydała mi się nieco zbyt kombinowana, by to od niej zacząć.
Nie podoba mi się tylko, że choć na stronie widnieje jako tabliczka 75%, na opakowaniu jest o 1% mniej. Niby to niewiele, ale oszukaństwa się nie stopniuje. W tym przypadku jednak o tyle dobrze, że obie madagaskarskie mają tyle samo kakao.

Chapon Madagascar to ciemna czekolada o 74 % zawartości kakao z Madagaskaru.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim wiśnie i lekko, acz wyraźnie palony karmel, podszyte powagą ciemnego chleba i migdałów oraz trochę drewna. Z tymi nutami wiśnie połączyły się trochę, robiąc nieśmiałe aluzje do wiśniowego kefiru / maślanki... Ale to na marginesie. W soczystości przewijały się też śliwki, acz z kolei one chyliły się trochę ku jakimś zacukrzonym, może duszonym w alkoholu śliwkom. Mimo że bardzo soczysty, zapach miał w sobie coś z ciężkości.

Tabliczka w dotyku była twarda i konkretna. Łamaniu towarzyszyły bardzo głośne trzaski skały, ale wreszcie dane mi było zobaczyć ziarnisty przekrój z czerwonymi przebłyskami.
W ustach rozpływała się z ochotą, jednak do końca utrzymywała swoistą twardość. Robiła to powoli i kremowo-maślano. Była syta, masywna. Wydała mi się wręcz mięsista, a przy tym bardzo soczysta. Od początku upuszczała trochę soku - co nie zaburzyło gęstości - acz to z czasem sok dosłownie lał się hektolitrami. Okazała się minimalnie tłusta, a do tego gładka.

W smaku pierwszy błysnął kwasek wiśni. Wiśni miękkich i dojrzałych, ze słodyczą w tle. Odnotowałam także maślaność, ale wiśnie niewiele sobie z niej robiły. Zaraz zaczęły je - ich kwasek - rozkręcać cytrusy: cytryny i delikatny grejpfrut.

Po chwili wpłynęła słodycz palonego karmelu. Nie była wysoka, ale istotna na pewno. Za jej sprawą czerwony grejpfrut odważył się i umocnił cytrusową słodycz, przez co ogólna kwaśność nieco się rozeszła.

Nagle nastąpił gorzki, czy może raczej gorzkawy, wybuch. Pojawiła się gorzkość związana z węglem, trochę palona... Przybywała niczym fale rozbijające się o klif. Na niektórych węglowych falach były ziemiste bałwany, dbające o charakterek kompozycji.

Słodycz i cytrusowość cały czas rosły na tyłach, nie narzucając się jednak innym nutom. Były spokojne. Przewijał się tam też kwasek.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa sporo węgla zmieniło się w gorzkawe migdały. Potem te przeistoczyły się w migdały po prostu, a całość złagodniała. Przez pewien czas migdały dominowały. Chwilami zahaczały o delikatny, mało słodki nugat migdałowy... Jakiś maślany, migdałowy krem? Pomyślałam też o łagodnej maślance... Z maślaną nutą...? Która jednak zaraz wysunęła pazurki. Może to raczej kefir? Co by to nie było, przemieszało się z owocami.

Kwaśność wiśni pod ich wpływem znów wypłynęła, ale była... przełamana... poniekąd, bo mowa o nabiale, który też jest kwaskawy. To w zasadzie kwaseczuszek z kwaśnymi ukłuciami. Wyobraziłam sobie jakąś wiśniową maślankę / kefir albo kefir... śliwkowy? Owoce zaczęły przybierać na słodyczy i sugerować duszone wersje siebie. Duszone, bardzo słodkie, zacukrzone śliwki i trochę wiśni - może jako sok wiśniowy? - wlało się na pierwszy plan. Za tym wszystkim nagle podskoczyła też słodycz. Na tyłach odnotowałam wątek śliwek duszonych w alkoholu.

Tam jednak odważnie zaprezentowały się gorzkie, bardziej już drewniano-chlebowe nuty. Znowu czułam więcej węgla. Ciemny chleb i ciemne drewno mieszały się... Drewno... drzewa może? Wiązały się z drobną ziemistością. Goryczka mieszała te nuty z owocami.

Goryczkowaty bowiem był też grejpfrut, który pod koniec zdecydował się na mocniejsze zagranie. Chyba na zasadzie kontrastu, kiedy to śliwko-wiśnie zaczęły wydawać się bardziej cukrowo-duszone, słodkie. Karmel też właśnie przy nich się rozgościł. Do grejpfruta zaś dołączyła jeszcze słodka pomarańcza.

Pod koniec zrobiło się bardziej cytrusowo-wiśniowo i węgielnie-migdałowo, ale też bardzo słodko w lekko palonym sensie.

Po zjedzeniu został posmak węgla i słodko-kwaśnych cytrusów, trochę niedookreślonych, duszonych czerwono-ciemnych owoców, duszonych, zasłodzonych śliwek i maślanki. Niby łagodnej, a kwaskawej. Do tego trochę chlebowo-migdałowy akcent, wyciszający wszystko.

Całość była przepyszna i intrygująca. Wszelkie nuty bardzo ciekawie pojawiały się, niby odchodziły... a potem znów uderzały. Niektóre niby prawie zanikały, a wciąż były bardzo wyraźne. Słodycz i kwasek - niby były i to dość znaczące, ale wcale nie takie wysokie. Gorzkość podobnie. Karmel i słodycz owoców, docukrzone śliwki zetknęły się z cytryną i słodkim grejpfrutem, maślankowo-kefirowym kwaskiem i razem opływały węgielną, migdałową bazę. Wiśnie były wszechobecne, a jednak nie nazwałabym ich główną nutą. Domieszka ziemi odegrała ogromną rolę, co już w ogóle mnie kupiło. Palono-duszony wydźwięk sprawił, że mimo soczystości, czekolada była w pozytywny sposób "czekoladowo" ciężkawa. Madagaskarska, ale nie tak typowo dla tego regionu soczyście-czystoowocowa.


ocena: 10/10
cena: 7,20 € (za 75g)
kaloryczność: 569 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 21 lutego 2023

Goplana Mocno Gorzka 75 % Cocoa ciemna z Afryki

Ewidentnie coraz więcej marek czekolad próbuje wzbogacić swoją ofertę o propozycje "bardziej premium" - a to plantacyjne, a to o wyższych zawartościach kakao. Bywam do nich bardzo sceptyczna, bo nie można mieć wszystkiego - po prostu nie ma co liczyć na naprawdę porządny produkt w niskiej cenie. Niestety jakość kosztuje. A jednak nie twierdzę, że nie da się taniej i wciąż smacznie. Tylko że wolę bez udawania, że dany produkt jest nie wiadomo jak wysokiej klasy. Ta wydała mi się zwykła, niczego nie udająca, więc uznałam, że dam jej szansę jakiegoś gorszego dnia. Ponoć zrobiona z kakao z upraw wspieranych przez program Cocoa Horizons, w ramach którego dba się o godziwe warunki pracy oraz wynagrodzenia dla plantatorów i ich rodzin. Ze środka opakowania dowiedziałam się ponadto, że wspierają przedsiębiorstwo kobiet. Przedstawili właścicielkę tej fundacji i programu, Esther.
Tylko Mama, zobaczywszy, co za markę wsadzam do wózka zakrzyknęła: "a co ty bierzesz? po co?". Cóż, może jestem naiwna. A może nie? Aż się łezka w oku zakręciła, gdy pomyślałam o tym, ile to już lat minęło odkąd zawitała u mnie na blogu Goplana klasyczna gorzka ciemna 60 % w 2015 roku.


Goplana Simple Pleasures Mocno Gorzka 75 % Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Afryki, wyprodukowana przez Colian Sp. z.o.o.

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach węgla i orzechów laskowych pieczonych tak mocno, że aż przypalonych. Za nimi stała także leszczyna-roślina i właśnie pewna rześkość. Drzewa wiązały się z cierpkością, jednak ogół wyszedł jakby wygładzony nie za wysoką słodyczą i znaczącą maślanością. Słodycz kojarzyła mi się z cukrem pudrem i choć ciężka, nie przytłaczała. Gorzkości też bowiem nie brakowało. 

Matowa tabliczka już w dotyku wydawała się kamienna. Przy łamaniu udawała skałę - musiałam włożyć sporo siły, by usłyszeć trzaski-huki dosłownie kamienia. 
W ustach rozpływała się powoli, potrzebowała chwili by się rozkręcić. Potem szło już łatwo i przyjemnie. Była jedynie tłustawa, ale bardzo kremowa i nieco mazista. Miękła niemal aksamitnie, choć prawie do końca zachowywała swój kształt. Po pewnym czasie doszukałam się w niej lekkiej pylistości, wysuszającej na koniec. 

W smaku pierwsza przywitała się stonowana, prosta słodycz. Chwilę zaznajamiała się ze mną, po czym przywołała gorzkość.

Ta od początku była delikatna i wyraźnie palona. Trzymała się jej drobna cierpkość. Pomyślałam o łagodnej czarnej kawie z pianką - rozpuszczalnej creme. Gorzkość narastała, wchodząc na całkiem zadowalający poziom.

Słodycz jednak też rosła. Powoli, nienachalnie, ale jednak. Zarysowała się jako cukier puder na jakiejś maślanej bułeczce z orzechami. Przypieczonej odważnie, ale wciąż miękkiej i wilgotnej... Bogato wypełnionej orzechami.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość i kawa częściowo zmieniły się się w drzewa. Pomyślałam o krzakach leszczyny z zielonymi liśćmi powiewającymi na wietrze i nagle uderzyły orzechy.

Orzechy laskowe wyszły na pierwszy plan. Były słodkawe, maślane i pieczone. Niektóre aż przypalone, z nutką węgla. Wyobraziłam też sobie ich łupinki... popalone, obok palonego drewna... I mocno palonych ziaren kawy. Wróciła cierpkość, zrobiło się bardziej węgielnie.

Daleko w tle zamajaczył nieśmiały prawie kwasek... Krył się w węglu, a ja pomyślałam o cytrynie... tak jednak delikatnej, że jedynie jako babka / bułeczka cytrynowa, na pewno posypana cukrem pudrem. Ona też mogła być z orzechami. Te jednak nieco odpuściły. Albo raczej złagodniały, wpisując się w słodycz i coraz ciaśniej splatając ją z charakterniejszymi wątkami.

Na końcu bowiem znów to węgiel i kawa się wybiły. Najpierw raczej kawa nugatowa, bardzo łagodna, acz czarna bez wątpienia. Pomyślałam o rozpuszczalnej creme z wysoką pianką... Może smakowej orzechowej, a może... im bliżej końca niekoniecznie. Bardziej po prostu palonej, na pewno przyjemnie ciepłej.

W posmaku została cierpkość węgla, wyszło też na jaw odtłuszczone kakao, a także utrzymały się nieśmiałe orzechy laskowe. Słodycz jedynie leciutko pobrzmiewała.

Całość uważam za jak najbardziej smaczną. Była prosta, orzechowa, gorzka, choć bardzo delikatnie. Trochę drzew, węgiel - bardzo przyjemnie, ale niestety nieco już za mocno palona, bo aż przypalona w sposób, który te nuty jakby hamował. Słodycz na szczęście nie za mocna. Prosta, spokojna. Całość właśnie spokojna była. Ciekawe skojarzenie z babką cytrynową i leszczyną, ale czuć, że to po prostu niezła, ale tania czekolada. Jak najbardziej jednak zadowalająca i taka, którą spokojnie spróbować można. Bezpieczna i przystępna.
Trochę kojarzyła mi się z Biedronka Belgijska Czekolada Gorzka 72 %, tylko mniej orzechową. Goplana była... spokojniejsza. A jednak o wiele bardziej przyjazna pod względem formy, bo nawet kamienna twardość przy łamaniu je łączy.


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 3,49 zł (za 90g)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: w ostateczności, w jakiejś tam sytuacji mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy