Tym razem, wybierając tabliczkę do degustacji, specjalnie patrzyłam pod kątem zestawień. Zawahałam się tylko, od której zacząć, gdyż posiadałam dwie Chapon z Wenezueli. Dobrze wiedziałam, że żadna nie zawiedzie, ale wiem, że z regionu Chuao zawsze są łagodne. A jakoś tego dnia nie miałam ochoty na delikatność. W ogóle muszę przyznać, że delikatności Chuao od Chapon miałam uniknąć, ale i tę w końcu wybrałam przez niefortunne pomylenie zamówienia i to, że potem dobrałam coś trochę za siłę. I pomyślałam, że w takim razie na pierwszy ogień pójdzie ta, która przybyła do mnie jako pierwsza (chciana, zamówiona, kupiona). Zastanawiam się, czy podświadomość mi tej Wenezueli nie podszepnęła po jedzonym krótko przed nią Morinie.
Chapon Venezuela to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao z Wenezueli.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach ziemi i kwiatów oraz wysoką słodycz miękkich bananów, Za nimi stanął kwasek owoców leśnych, z czego wyraźnie przodowały jagody i jeżyny oraz... jakby egzotyczne poziomki. Przy bananach zakręciła się też słodycz karmelu, choć... również i tam znalazła się soczystość, więc zaraz zmienił się bardziej w suszone owoce, głównie figi.
Wyrazista ziemia z kolei wydawała się chłodna i wzmocniona ziołami, w tym rześką miętą. Pomyślałam jednak też o kwaskawo-podfermentowanych liściach, czymś gnilnym. To było trochę jak zetknięcie jesiennego chłodu z owocami lata.
Wyglądająca na kremową i masywną, tabliczka przy łamaniu rzeczywiście trzaskała głośno, właśnie utwierdzając w przekonaniu o jej zbitej masywności. Wyglądała na nieco suchawą albo przynajmniej pylistą.
W ustach rozpływała się wolno i śmietankowo-maślano tłusto, przeistaczając się w gęsty budyń. Zostawiała lepkawe, maziste smugi i drobną soczystość. Znikając, także lekko pylisty efekt.
W smaku pierwsze przywitały się ze mną słodkie kwiaty, rozkładając swe pąki i płatki niczym wachlarze, by odsłonić trochę owoców. Słodycz pokazała się już na początku, by potem spokojnie, nienachalnie przepływać przez kompozycję.
Już w pierwszych sekundach zaznaczyły się za nimi charakterniejsze zioła, słodko-gorzkie na pewno, choć jeszcze trudne do uchwycenia. Mignął mi chyba... kminek?
W tym czasie rozwinęła się owocowa sfera. Wyraźnie były to słodkie owoce leśne z przewagą czerwonych. Pomyślałam o malinach i poziomkach, o słodkim syropie malinowym, który dopiero otaczały jeżyny i borówki. Te jakby trochę nie nadążały z dojrzewaniem za resztą i ciągnęły za sobą drobny kwasek. Rozprowadziły trochę soczystości. W wyobraźni zamajaczył mi niewyraźny obraz jakiejś kaszy (manny?) na mleku, na którą to wspomniany syrop polewano... i może właśnie do niej te owoce leśne dodawano?
Gorzkość szybko zaczęła rosnąć i umacniać się. Reprezentowała ją chłodna i wilgotna ziemia, a podkreślały przyprawy. Od ziołowej, ale nie tylko, goryczki w tle dobiegł do niej wytrawniejszy kminek, a potem cała mieszanka takich poważniejszych przypraw, ziół - przy czym żadna nie była specjalnie nachalna.
Syrop malinowy i część owoców zaczęły zaś zalatywać głębokim, ciężkawym winem, a ja wyłapałam jakby goryczkę suszonych owoców (cytrusów?). Subtelnie rozgrzały gardło.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa czarna, lepka gleba zawładnęła zupełnie całą kompozycją. Choć już wcześniej rządziła, oto dotarła na szczyt swoich możliwości. Pomyślałam o mokrym torfie, mule, bagnie... i jeszcze większej ilości czarnej ziemi. Nasączyły ją owoce leśne, po czym...
Przybyło złagodzenie. Choć gorzkość czarnej gleby, torfu była wyraźnie wyczuwalne do samego końca, zrobiła sporo miejsca maślanej nucie.
Wraz ze złagodzeniem na więcej pozwoliła sobie także słodycz. Za sprawą soczystych owoców, najodważniej prezentował się miękki, słodziutki banan. Podkreślił go karmel, a gdy maślaność rosła, do głowy przyszły mi miękkie naleśniki kakaowe z bananami wewnątrz. Bo choć zrobiło się słodko i łagodniej, kakao nie dało o sobie zapomnieć.
W bananach odnotowałam soczystość, a zaraz też kwasek, jakby do naleśników tych dodano trochę twarożku.
Gdy tylko podłapały to charakterniejsze, ziemiste tony, natychmiast podpowiedziały owocom podfermentowane nuty. Słodkie, suszone figi i zielone winogrona, które zjawiły się niespodziewanie, przejawiały więc gnilne nuty, które idealnie dopasowały się do ziemi i torfu. Kryła się tam też cierpka, suszona skórka pomarańczy, wyważająca gorzkość i soczystość. Owoce leśno-czerwone (trochę winne?) stanowiły już jedynie domieszkę.
Końcówka znów była wyraźniej gorzka, ziemista. Pochłonęła maślaność i wprowadziła swoje towarzystwo, a mianowicie liście i zioła. Także dzięki przyprawom zrobiło się nieco ostrzej. Te były goryczkowate i też nieco zawilgocone, podfermentowane. Pomyślałam o słodko-gnilnych, wdeptanych w ziemię kwiatach.
Po zjedzeniu został posmak ziemi, trochę twarożku i mieszanki ziół, liści i jakby przegniłych kwiatów. Wyraźnie czułam owoce czerwone, akcent pomarańczy i świeższe, zielone rześkie liście. Do tego wciąż było słodko w nieco ciężkawy (ale pozytywnie) sposób dzięki bananom i suszonym owocom (już niekoniecznie gnilnym).
Całość po prostu mnie w sobie rozkochała. Tyle charakternej, czarnej ziemi, gnilne nuty i nieprzesłodzona mieszanka bananów z owocami leśnymi - coś wspaniałego. Do tego zioła (w tym mięta i kmin, które bardzo lubię) i intrygująca nuta naleśników - takiego tworu może zjeść bym nie chciała, ale tu wyszedł tak, że nawet chwilowe maślane złagodzenie mi nie przeszkadzało. Mało tego, mam wrażenie, że potem na zasadzie kontrastu wzmocnił ziemię.
Oj, ma Chuao poprzeczkę zawieszoną wysoko!
ocena: 10/10
kupiłam: chocolat-chapon.com
cena: 7,20 € (za 75g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.