Czasem próbuję się hamować, by nie jeść tych najzacniejszych, typowo degustacyjnych czekolad dzień w dzień. Wtedy towarzyszy mi wrażenie, że przejadam je za szybko, lecąc na złamanie karku i skreślając z listy, zamiast należycie celebrować dni, w których je jem. Z kolei gdy kumuluje mi się za dużo dni zwyklejszych czekolad, aż mnie nosi, skręca i nie wiem co jeszcze - po prostu muszę zjeść jakąś naj-naj. Czasami trudno to wyważyć i... sama siebie trochę tym śmieszę. Podobnie sprawa wygląda z "wyjadaniem" danej marki. Z jednej strony, jak mam jakąś uwielbianą, trudno jest pozwolić jej tabliczkom w za dużej ilości leżeć i leżeć w komodzie, ale z drugiej... nie lubię uczucia, że tabliczki marki X już mi się kończą. Tak właśnie mam z Beskidem. Całe szczęście, że co jakiś czas systematycznie wychodzą nowości, więc ciągle jest co odkrywać, np. intrygujący Meksyk. I może warto przy okazji wspomnieć, że przez wieki w Mezoameryce kakao z obszaru jeziora El Vado były przeznaczone wyłącznie dla władców i arystokracji. Ależ burżuazyjny post!
Beskid Chocolate Meksyk Soconusco El Vado 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Z Meksyku, z regionu Soconusco, El Vado; konszowana 72h.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach słodkich mlecznych (ewentualnie mleczno-maślanych) bułeczek, którym wtórowały owoce. Na pewno czułam słodkie, aż miękkie truskawki i banany. Chwilami ich (zwłaszcza truskawek) wydźwięk wydawał się lekko liofilizowany. Te drugie stały na czele mieszanki niezbyt jednoznacznych żółtych wśród których wyłapałam mango i chyba brzoskwinie. I też coś jakby... sok z zielonych winogron? W tle snuły się jakby nieco ociężałe drzewa i cierpko-gorzkawa herbata. Kompozycja jawiła się jako słodko-delikatna i soczysta.
W ustach rozpływała się powoli i kremowo, niemal do końca zachowując zwarty kształt. Była średnio tłusta, trochę jak śmietankowy budyń lub serek. Bliżej końca pojawiała się soczystość - akurat, by czekolada zniknęła w nieco rzadki sposób.
W smaku najpierw pojawiło się słodko-kwaskawe mango. Rozbrzmiała soczystość, w którą wpisały się niejednoznaczne, ale raczej żółte, słodkawe cytrusy i owoce czerwone w tle. Cechowała je słodycz i leciutki, soczysty kwasek. Z cytrusów wyróżniłabym słodką pomarańczę, z wyraźnie zaznaczoną skórką, która z czasem nieco hamowała soczystość i wplatała do owoców gorzkość.
Na przodzie pojawiła się słodka, mleczna bułeczka, wyprzedzająca owoce. Być może bułeczka mleczno-maślana. Była łagodna, jasna, a więc lekko wypieczona i naprawdę mocno mleczna. A jednak sowicie wysmarowana słodkim, ciemnoczekoladowym, jednocześnie gorzkim w wytrawny, niemal alkoholowo-truflowy sposób, kremem. Kremem czekoladowo... orzechowo-migdałowym? W tle odnotowałam lekką gorzkość czarnej herbaty.
Słodycz płynęła spokojnie, ale nasilała się. Z jednej strony czułam słabszą owocową (też cały czas się rozwijającą), a z drugiej wyrazistszą... coś odeszło od słodkiej bułeczki i kremu, coś... karmelowego... ale że wciąż soczystego? Palonego...? Pomyślałam o migdałach w ciemnej, palonej czekoladzie.
Owoce w tym czasie poprzez splot słodyczy i leciuteńkiego kwasku odezwały się czerwonością. Truskawki mieszały się z sokiem wiśniowym. Kwasek na moment wypłynął, po czym złagodziła go baza. Wyobraziłam sobie truskawkowo-bananowy koktajl / shake mleczny. Duet truskawek i bananów ośmielił kolejne owoce, a sok wiśniowy zmienił się w ostrawe wino.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa znacząco umocniła się gorzkość. Podkradła nutkę orzechów, a krem czekoladowy przerobiła na gorącą czekoladę. Na mleku, ale z wyraźnie wyczuwalnym kakao. Przewijały się przy nim drzewa, migdały i rozmaite orzechy, a także coraz więcej ziemi. Ziemistość mieszała się z czarną herbatą, dbając o powagę i charakter kompozycji. To nieco rozgrzało, ziemia rozwinęła pikanterię znacznie delikatniejszej nutki wina. Nasiliła się myśl o migdałach w czekoladzie, co po chwili zmieniło się w gorącą czekoladę / kakao na mleku migdałowym. Może trochę korzennie przyprawionym?
Ziemistość i soczystość przerobiły wtedy karmel na daktyle, które mocno rozkręciły słodycz. Pomyślałam ogólnie o suszonych owocach i bananach liofilizowanych. Soczystość w dużej mierze się ukryła. Daktyle z czasem jakby otuliły się czekoladą.
Mleczną bułeczkę musiano przepić gorącą czekoladą / kakao lub... herbatą. O nią walczyła ziemia i drzewa, wśród których kryły się też niejednoznaczne orzechy i możliwe, że migdały. Herbatą z mlekiem? Ziemia wciąż się przy niej kręciła. Chwilami mieszanka tego ocierała się o kawę.
Czerwone owoce trochę się zagubiły, choć wątek soku wiśniowego jako echo pobrzmiewał... Z tym, że... zmienił się bardziej w niemal kwiatowe, lekko ziemisto-ostrzejsze wino? Owoce zostały raczej żółte. Banan na pewno, może odrobinka mango i brzoskwiń... Banan... szukał truskawek, epizodycznie może i je skądś wyciągał...? Pomyślałam też o soku z zielonych winogron, który podszepnął nutę białego wina, pewne słodkie rozgrzanie. Zakręcił się tam też cytrusowo-słodki wątek chyba pomarańczy.
Bliżej końca, mimo że było już ryzykownie słodko, zrobiło się bardziej gorzko, że pomyślałam o czekoladowej kawie (z mlekiem migdałowym?), ale że nie było siekierowo, a względnie łagodnie... Musiano ją podać do mlecznej bułeczki z czekoladowo-orzechowo-migdałowym kremem i owocami. Tak, żółtymi, egzotycznymi. Soczystość na moment na nowo wychynęła.
Akurat, by zostać w posmaku. Czułam, oprócz mleczno-herbaciano-ziemistego, truflowo-kakaowego splotu, soczystość. Poważniejsze wątki połączyły tu daktyle z owocami soczystszymi, a więc żółtymi, truskawkami i pomarańczą. Wyraźnie zaznaczyła się jej skórka, mieszająca się z pikanterią... wina? Truskawkowo-ziemistego, soczystego, ale i niemal beczkowo-drewnianego, ciężkiego.
Całość bardzo mi smakowała. Mimo sporej ilości owoców, kompozycja wciąż była głęboko gorzko czekoladowa. Drzewa, ziemia, herbato-kawa i krem czekoladowy wyszły charakternie i pasowały do mlecznej bułeczki. Duet truskawek i bananów, charakterniejszy sok / wino wiśniowe i w końcu daktyle z mieszanką egzotyki wyszły bardzo zgranie. Przejścia od jednego wątku do drugiego niezwykle integralne. Wprawdzie chwilami była aż ryzykownie słodka (dla mnie pod koniec jedzenia za słodka), ale pasowało to do jej klimatu.
Maślaną bułeczkę, kawę ze śmietanką i migdały jako krem (nie zaś orzechy, drzewa i krem czekoladowy, ewentualnie czekoladowo-orzechowy), liofilizowane banany (w Beskidzie więcej świeższych albo jako shake), pomarańcze czułam też w Chapon Mexique Soconusco 75%. Wspomniana była jednak o wiele bardziej miodowa, w momencie gdy Beskid poszedł w czerwono-żółte owoce i karmelo-daktyle.
Truskawki, alkoholowo-owocowe nutki i mleczność, ale więcej orzechów (pekanów) czułam też w Deseo Wytrawna 70 % Meksyk, ale ona była irytująco cukrowo-lukrowo słodka i mniej gorzka, mniej głęboka.
ocena: 10/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 19,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe
Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.