poniedziałek, 6 lutego 2023

Vivani Fine Dark Noir Fondente / Feine Bitter 99 % Cacao Panama ciemna z Panamy

Tę czekoladę kupiłam jakoś w przypływie głupiego optymizmu. "Otrzeźwienie" nie przyszło szybko, a dopiero gdy tabliczka w komodzie swoje odleżała i przyszła pora jej zjedzenia. Wtedy byłam już po 92% i tak sobie myślałam, że choć rzeczywiście na przestrzeni lat marka zaliczyła upadek i potem podniosła się, wypuszczając na rynek lepsze czekolady, to... Jednak wcale nie wierzyłam, że "prawie setka" mogła im się udać. Zawsze powtarzam, że setki to nie mój typ czekolad, bo "czekolada potrzebuje trochę cukru". W pierwszej chwili pomyślałam, że ten 1% to może to "trochę" (naiwna ja). Z tym, że uważam, iż to trzcinowy jest najlepszą parą dla kakao. A w przypadku tej tabliczki nie zwróciłam uwagi na pewien "szczegół": tu dodano kokosowy. To zacny zamiennik białego, to pewne! A jednak trochę zdążył mnie wkurzyć w niektórych kremach, choćby w Mixitelli Brownie (w chałwowym Nutury w zasadzie pasował, ale też trochę...). Wydaje mi się dziwny, bo... jakby niechętny do rozpuszczania. To z kolei w przypadku takiej czekolady mogło mieć ogromne znaczenie.

Vivani Fine Dark Noir Fondente / Feine Bitter 99 % Cacao Panama to ciemna czekolada o zawartości 99% kakao z Panamy, słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach, przedstawiający się jako dym i palone orzechy. Laskowe i włoskie, ale nie tylko... tak palone, że aż niejednoznaczne. Do tego zaskakująco wyraźnie panoszyła się palono-słodka melasa i rześki karmel. Sprawił, że kompozycja nie była ciężka i przywodziła na myśl poranną rosę.

Masywna i twarda tabliczka łamała się z jakby szklistym trzaskiem. Kojarzyła mi się z trochę kruchą skałą.
W ustach rozpływała się bardzo długo, powoli i trochę opornie. Acz może nie tyle opornie, co skąpo. Potrzebowała dłuższej chwili, by w ogóle zacząć, acz potem szło już lepiej. Była gładka i tłusta, dość ciężka. Gięła się, ale zachowywała zwarty kształt. Przypominała taflę z oleju. Jej kawałek pokrywał maziście podniebienie i usta. Z czasem zaczęłam postrzegać ją jako wręcz śliską. Znikała zmieniając się w jakby rozwodnioną mieszankę masła i oleju, co mnie odpychało.

W smaku pierwszy zaprezentował się delikatny karmel. Cechowała go rześkość i pewna wodnistość, przez którą pomyślałam o "karmelowej rosie" z całą poranną lekkością. Już tu dała o sobie znać mglista nutka kwaskawej cytryny, acz nie pchała się na przód.
Karmel był palony delikatnie, ale wyraźnie. Z czasem zaczął nieznacznie rosnąć w siłę, jednak słodycz ogólnie trzymała się niskiego pułapu.

Prędko pojawiła się z kolei mocno palona gorzkość. Prowadził gęsty, szary dym. Jego kłęby powoli odsłaniały węgiel i ziemię. Może też orzechy... Bardzo niejednoznaczne, ale chyba wyłapałam trochę włoskich i laskowych. Oczywiście mocno palonych, w gorzkich skórkach... Otoczyła je cierpkość. Pomyślałam o siekanych orzechach dodanych do jakiś tłustych ciast-gotowców o konsystencji miękkiego kapcia i dusznej nucie. Ta smakowa, oleista tłustość łagodziła kompozycję. Obok wszelkich nut smakowych płynął jakby "smak bezsmakowego oleju".

Cierpkość zetknęła się z tym dziwnym, oleistym złagodzeniem i przemieszały się, a obok rozeszła się nutka owoców. Na pewno soczyste, lekko słodkie... owoce żółte i egzotyczne? Sprawiły, że smakowa tłustość nie była aż tak straszna, ale wciąż przeszkadzała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz zrobiła się bardziej palona. Karmel zmienił się w melasę, a częściowo... po prostu się przypalił. Wyobraziłam sobie skarmelizowano-zwęglone orzechy i... kokosa? Wciąż trzymały się oleistego ciasta. Trochę nawet... zwęglonego? I tak mowa o cieście-gotowcu.

Dym został zepchnięty na tył przez właśnie węgiel. Z czasem to on dominował. Wypływał z niego lekki kwasek, jakby dymno-siarkowy, aż mniej spożywczy. Węgiel łączył go z kolei ze słodyczą i... jakby rosą, pewną rześką roślinnością. Popiół i dym ciągle podkręcały gorzkość, ale wcale nie rosła tak bardzo... Na głębi też nie przybierała.

Z czasem niemal zupełnie przytkała, przystopowała ją jakby oleistość i już w tym momencie bardziej maślaność nieco przydymiono-przypalonego wypieku. Obraz tłustych babeczek-kapci gotowców zrobił się wyraźniejszy. Na pewno w wariantach jasnych, brzoskwiniowych. W tle pomykały jeszcze jakieś egzotyczne, może czerwonawe owoce, ale to brzoskwiniowe babeczki dominowały. Może w towarzystwie... brzoskwiniowo-kokosowych? Pomyślałam o specyficznym, aż nieco chemiczno-przenikliwym kwasku takich produktów, a potem zalał to motyw soczystszy i ewidentnie cytrusowy.

Cytryna pod koniec przemieszała się z siarkowo-dymnym wątkiem, a ten wmieszał się w węgiel, jakby właśnie rozrabiany w wodzie. Gorzkość złagodniała, połączyła się z rześkością, a melasa trochę się wycofała. Wrócił delikatniusi karmel.

Po zjedzeniu trochę ściągnęło. Znów czułam więcej melasy oraz cierpkość węgla i dymu, cytrusy (acz niespecjalnie kwasek), rześkość żółtych owoców oraz pewną rośliność. W dużej mierze wiązała się z węglem i orzechami. Węgiel wydał mi się tu lekko słodki i karmelowy.

Całość w zasadzie wyszła zjadliwie i zaskakująco przystępnie. Mimo że gorzka od dymu i węgla, z kwaśnościo-kwasowościami (nie tylko owoców cytrusowych, ale właśnie niemal niespożywczych, siarkowo-dymno-chemicznych), to wciąż słodka. Nie mocno, melasowo-karmelowo, ale jednak. Nutka brzoskwiniowych wypieków, niemal nieuchwytny kokos były ciekawe, ale strasznie delikatne. Niedelikatna była natomiast tłustość i konsystencji, i smakowa. Pochłaniała większość nut, wyciszała je.
Przy tak nieintensywnym smaku aż mnie stopowała i po prostu jakoś nie byłam w stanie jej zjeść, mimo że - jak piszę - obiektywnie nie jest taka zła.

Dzisiaj przedstawiana poszła w roślinność bardziej węglową, ale tym właśnie trochę wciąż kojarzyła się z 92%, która wyszła bardziej roślinnie kwiatowo. Miały bardzo podobną rześkość.
Mimo wszystko jak na tego typu czekoladę, myślę, że ma szansę znaleźć swoją grupę odbiorców, na podobnym (nieco niższym) poziomie co 92% (każda dla swojej zawartości), acz jak dla mnie podlinkowywana była smaczniejsza, bo po prostu nie taka przygłuszona tłuszczem.

Z ciekawości trochę dałam Mamie. Dość nieudolnie próbowałam nakreślić, co czuję i wypytać, czy ma podobne wrażenia. Jej bardzo, bardzo nie smakowała, bo w ogóle nie lubi ciemnych i nie jest w stanie zjeść choćby kawałeczka setki, ale w przypadku tej skomentowała: "ja tu czuję jakby taki czysty, czarny węgiel okropny, a obok rzeczywiście... taki olej jakby o smaku bezsmaku, mdły i w dodatku strasznie się to rozpuszcza, prawie wcale". Prawie cała powędrowała do ojca.


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 11,99 zł (za 80g)
kaloryczność: 672 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier kokosowy 1%

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.