Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ajala. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ajala. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 grudnia 2023

Ajala Single Origin Ecuador 70 % Cacao ciemna z Ekwadoru

Najpierw do marki Ajala nie żywiłam żadnych uczuć czy emocji, tak z czasem nabrałam pewnej niechęci. Niby do pewnego stopnia ich nieznane mi tabliczki wciąż trochę ciekawiły, ale o wiele mniej niż wiele innych marek. A jednak nawet nie mam żadnych kolosalnych zarzutów do ich propozycji. Ostatnią z posiadanych zaplanowałam, by mieć je z głowy, co też sprawiło mi żal. Nie lubię, gdy jakaś obiecująco wyglądająca marka nie spisuje się u mnie tak, jak by mi się marzyło. Po Ekwadorze nie spodziewałam się żadnych niespodzianek, chociaż... kto to wie?

Ajala Single Origin Ecuador 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ekwadoru, z plantacji Limon.

Po otwarciu poczułam zapach mocno palonej melasy i goryczkowatego syropu klonowego, do którego docierała nuta drzew. Czułam zarówno rosnące, żywe drzewa, jak i stare drewno, przywodzące na myśl drewnianą chatę i drewniane meble. W słodyczy wystąpiły też kwiaty polne, w tym ewidentnie rumianek. Wzmocniła je herbata zielona z rześkim wątkiem. Trzymały się go wysokie trawy o nieco ostrym, też świeżym charakterze.

Tabliczka była twarda, przy czym sprawiała wrażenie lekko kruchej. Trzaskała niczym grube, suche gałęzie, kiedy ją łamałam.
W ustach rozpływała się gładko i gęsto. Robiła to w średnio-"wolnawym" tempie i sucho-kremowo. Odznaczała się masywnością, a także niską tłustością. Pod koniec lekko ściągała.

W smaku przywitała mnie palona gorzkość, za którą niczym cień, nierozłącznie, podążała słodycz. Również mocno palona.

Choć w pierwszej chwili dała się poznać jako niska i spokojna, rozwijała się ochoczo eksponując melasę i goryczkowaty syrop klonowy. Palony wątek miał się świetnie. Do głowy przyszedł mi jeszcze karmel, ale melasa i syrop stanowiły o wiele mocniejszych graczy.

Gorzkość trzymała się niskiego poziomu, lecz dosadnie zaakcentowała paloność. Do głowy przyszło mi palone drewno, jakieś wypalane w drewnie obrazy itd., a także trochę kawy.

Kawowa gorzkość wyobraźni podszepnęła napary i herbatę. Nagle zmieniła się w goryczkowato-cierpką, a zarazem bardzo świeżą herbatę zieloną. Zaprosiła do siebie zieloną świeżość - wyobraziłam sobie wysoką trawę, falującą od wiatru na jakimś dzikim polu, łące.

Gorzkość w tym czasu zasugerowała liście... I tytoń, tabakę? Może śrut, proch strzelniczy? Wciąż miała w sobie sporo paloności. Do tego dołączyła brudna, czarna i nieco gliniasto-wilgotna ziemia.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaniechała rozwijanie tych akcentów, zostawiając może tylko trochę tytoniu i wtłaczając go w obraz drewnianej charty, z drewnianymi meblami. Czułam stare drewno i jego cierpką goryczkę. Nawet pewną pikanterię?

Nieco wręcz rozgrzewająca pikanteria zgrała się ze wzrostem słodyczy. Po tym, jak gorzkość się uspokoiła, ta wypłynęła na wierzch na maślanej fali. Wyobraziłam sobie melasowo słodką, czekoladową krówkę. Równie gliniastą jak opisywana ziemia, zalepiającą usta przesadzoną słodyczą, acz z wpisaną w nią lekką gorzkością. Wyszło to więc lekko przełamane (nie takie czysto słodkie). Melasa chwilami dominowała nad wszystkim innym.

Oczami wyobraźni nagle dostrzegłam, że omawiane pole jest bardzo ukwiecone. Dzikie, polne kwiaty popisały się niemałą ostrością. W tle majaczyły rozmaite, kwiatowe napary, także zielonej herbacie trochę kwiatów dodając. Czułam całkiem sporo rumianku, a innych kwiatów nie umiałam nazwać, acz na pewno były słodko-pikantne i dzikie.

Z tła wyłapałam przebłysk owoców. Cytrusowe echo, jakby herbata zielona była w japońskim klimacie, np. z nutą owocu yuzu (przypomina połączenie pomarańczy i cytryny).

Gorzkość nasiliła się trochę, wspominając nieśmiało kawę. Owocowy wątek nie zaczął się na dobre rozwijać, a dotarła też do niego. Poczułam mocno przypalony dżem / konfiturę z wiśni... tak paloną, ciepłą, że aż mało wiśniową. A z kwiatową nutką? I na pewno sporą ilością melasowej słodyczy, bo ona na końcówce bardzo podskoczyła. Jako że i cierpkość się ostała, do głowy przyszła mi jakaś galaretka yuzu.

Po zjedzeniu został posmak cierpkiej zielonej herbaty i świeżej ostrości kwiatów. Słodycz melasy aż nieco drapała, a wrażenie to nasiliło lekkie szczypanie ostrości w język. Podkreśliło to cierpkiego, niedookreślonego cytrusa. Palone, kawowe echo zdawało się próbować stonować to wszystko.

Czekolada miała naprawdę smaczne momenty, choć ogół jawił się raczej jako za słodki i to w dosadny sposób. Melasa i syrop klonowy skupiały na sobie mnóstwo uwagi i topornie przesłodziły. Zielona herbata i inne napary, stare drewno, odrobina kawy przełożyły się na zacną, ale niestety niską gorzkość. Sporo dzikich, ostrych kwiatów i świeżość dzikiej trawy też mi odpowiadała, ale nie wydawała się zbyt zgrana ze słodyczą melasową.
Region w zasadzie do rozpoznania, ale nie była to typowo ekwadorska kompozycja.


ocena: 7/10
cena: cena półkowa to 39 zł (za 45 g; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

poniedziałek, 20 listopada 2023

Ajala Single Origin Uganda Semuliki Forest 70 % Cacao ciemna z Ugandy

Koniec końców sama już nie wiedziałam, co myśleć o marce Ajala. Niby dobra, ale jako wyjątkowo dobrej nie umiałam jej postrzegać. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że od czekolad w tej cenie oczekuję, by smakowały tak, bym od pierwszego kęsa chciała im wystawiać 9 lub 10, a najwyższa ocena wystawiona Ajali to jedynie 8? A jednak wybierając kolejną tabliczkę, naszło mnie na Ugandę, bo miałam niedosyt dobrych czekolad z tego regionu ostatnimi czasy. I właśnie, podświadomie zaklasyfikowałam ją jako dobrą. Przeczucie? Czy szykowało się tylko takie "dobra jak na 8"? Co prawda bardzo nie podobał mi się dziko pomarańczowy kolor opakowania, ale nie szata zdobi czekoladę! Jako ciekawostkę dodam, że na opakowaniu napisali, że kakao zostało zakupione od Latitude Trade Company (których czekolady jadłam: 70% i 80%). Tego jednak dowiedziałam się dopiero sprawdzając recenzję (a dokładniej przepisane wartości, czy niczego nie pomyliłam).

Ajala Single Origin Uganda Semuliki Forest 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ugandy, z lasu Semuliki.

Po otwarciu poczułam soczyste owoce czerwone i leśne (albo leśne czerwone) w towarzystwie gorzkości kawy i karmelu, mocno palonej, gorącej melasy. Podkreślił ją dym, a w tle przemykał przypalony tost i dosłownie spalona skórka chleba. Mimo że reprezentowały gorzkość i wytrawność, bardzo harmonijnie zgrały się z nimi daktyle już nawet nie zwyczajnie suszone, a suche i twarde. Oczami wyobraźni patrzyłam też na przypalone ciastka-ptysie z gigantycznymi kryształkami cukru trzcinowego, muscovado. Co mocniejsze wątki, łagodziły spokojne, gorzkawo-słodkie orzechy (niejednoznaczne) i migdały, dobiegające z tła. Wspomnianym owocom towarzyszyła rześkość kwiatów i... bardziej słodko-soczysta... melona? Przy nim na zasadzie kontrastu z czerwono-leśnych umocniły się kwaśno-cierpkie jeżyny i też kwaśne jagody, borówka brusznica (i jakiś... berberys? coś "wiśniowatego"?).

Tabliczka była twarda. Gdy ją łamałam, raczyła mnie dźwiękami przypominającymi masywny trzask grubych gałęzi.
W ustach rozpływała się gęsto i średnio powoli. Wydawała się lekko tłustawo-kremowa i jednocześnie sugestywnie suchawa. Miała w sobie coś śmietankowego, pewną miękkość i mazistość. Mimo to, zachowywała kształt dość długo, a znikając nieco rzedła. Pozostawiała pylisty efekt. Trafiło mi się w niej też kilka nierozpuszczonych kryształków cukru, co uważam za sporą wadę.

W smaku najpierw słodycz wydała mi się strasznie silna i aż niedookreślona, lecz już w ciągu kolejnych sekund zaszarżował soczysty banan i palony karmel. Karmel zaraz znalazł się na prowadzeniu. Przypalił się przy tym, co wykorzystała melasa i dołączyła do niego. Pomyślałam też o specyficznym, właśnie melasowym trzcinowym cukrze muscovado czy panela.

Za wysoką słodyczą przepłynęła soczystość. Zasugerowała lekki kwasek, acz wstrzymywał się.

Po chwili mignęła kawa... Kawa? Kawa na pewno. Czarna, zaparzona na mocnych ziarnach. Po chwili zawahaniu płynęła już statecznie. Jej gorzkość i lekką cierpkość łagodziły trochę niejednoznaczne orzechy - cała ich mieszanka o nieco maślanym charakterze. Może lekko grillowane, prażone...

Orzechy schowały się za przypalonym tostem. Pomyślałam o dosłownie spalonej na węgiel skórce chleba, jednak szybko to kawa zdominowała gorzką strefę i zalała usta. Trzymał się jej akcent czarnego, suchego torfu.

Spalone nuty słodyczy dodały dziwnej suchości. Z melasy wyłoniły się suszone, dosłownie suche i twarde daktyle... Odnotowałam pikantniejszą goryczkę ciemnego miodu i... słodycz soczyście-suchą? Specyficzną, przywodzącą na myśl liofilizowano-suszone banany.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, po tym, jak kawa umocniła się na dobre, a z "suchych" nut dołączył do niej jeszcze dym, owoce postawiły na świeżość. Banan znów zrobił się właśnie świeższy, soczystszy. Wciąż był oczywiście bardzo słodki, podobnie jak wspierające go... ostrawe kwiaty i... melon? Na pewien czas jednak się zagubiły. Daktyle o nieco melasowym echu na pewien czas zostały osamotnione.

Dym i spalony tost zarysowały mocniejszą wytrawność, po czym pobudziły cierpkość owoców. Spalona skórka jakby wyglądała spod... kwaskowatego dżemu z niezbyt dojrzałych jagód? Tu weszła nutka kwiatów... słodko-palone nuty też się odnalazły.

Owoce jednak jak już podłapały kwaśność i cierpkość, rozbrzmiały odważniej. Czułam niejednoznaczną mieszaninę leśnych i czerwonych... czerwonych leśnych, ciemnych. Mimo swojego mocniejszego charakteru, z wysokiej słodyczy nie zrezygnowały. Do głowy przyszła mi jeżyna i borówka brusznica, może żurawina... jakiś berberys? Czerwono-jagódkowate owoce podchodzące pod wiśnie, ale nie same wiśnie. Słodycz i "suchość smakowa" raz po raz podszepnęły im suszoność, ale te jakoś w tym kierunku raczej nie poszły.

Z czasem gorzkością zajął się dym i wyprzedził inne nuty. Podkreśliły go kwaskowate akcenty. Kontrastowo, przy jego mocarności, wzrosła też nuta orzechów. Wyobraziłam sobie zatopione w melasie orzechy laskowe i migdały... albo raczej migdałowo-czekoladowy krem? Czekoladowy krem ze szczyptą chili? I tu słodyczy było sporo. Słodycz aż nieco grzała, a mi przemknęły jeszcze poprzypalane ciastka-ptysie z wielkimi kryształkami cukru muscovado / panela (o melasowym smaku).

Banan odnalazł się, wsparty daktylami i kwiatami... Może odrobinką przypalonego miodu (melasowatego?) i... melonem? Albo nie tyle jego smakiem, co wytrawną rześkością melona galia. Do głowy przyszła mi jeszcze dziwacznie bardzo słodka grillowana papryka.

Po zjedzeniu został posmak dymu, zwęglonej skórki chleba / tostów i melasy, mieszającej się z suchymi i zasładzającymi daktylami. Wsparły je w tym banany. Sucha ziemia i migdałowo-orzechowy wątek wydały mi się lekko wycofane, a kwasek znikomy. Był niedookreślony, acz trochę czerwonoowocowy.

Mimo sporej ilości gorzkich nut takich jak kawa czy dym czy akcenty ziemi, czekolada była głównie słodka. Karmel, melasa, daktyle, banan świeży i suszony, kwiaty przełożyły się na przesłodzenie. Nawet ciemne jagodowo-czerwone owoce początkowo trzymały się z racji nieco dżemowego czy potem suszonego wydźwięku właśnie słodyczy. Na szczęście jednak tchnęły też kwaśność i cierpkość. W kompozycji czułam rześkość i soczystość, acz to ciężko-poprzypalane i przytłaczająco słodkie nuty rządziły. Aż trochę przytłaczały, acz nie mogę powiedzieć, by suma summarum, całość nie była smaczna. Była - i to tak, że gdyby nie natężenie, kumulacja tej słodyczy (najbardziej przeszkadzały mi te nuty melasy i cukrów trzcinowych), z łatwością zdobyłaby ocenę wyższą.

Choć nie była bardzo podobna, to przypominała Latitude Craft Chocolate Semuliki 70 % z racji nut przypalonego karmelu, suszonych owoców (Latitude smakowała figami, dzisiaj opisywana daktylami), wiśni i orzechów, ogólnie wysokiej słodyczy (podlinkowana uraczyła mnie miodem gryczanym, Ajala karmelem i melasą), takiego ogólnego wydźwięku. Im obu daleko było do Zottera Labooko Uganda 70 %, który mimo pojedynczych podobnych akcentów odznaczał się o wiele większym bogactwem owoców i obecnością wielu przypraw.


ocena: 7/10
cena: cena półkowa to 39 zł (za 45 g; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

czwartek, 2 listopada 2023

Ajala Single Origin Haiti Pisa 70 % ciemna z Haiti

Czeska marka Ajala (co w języku Majów znaczy "przebudzenie") nie zapisała mi się w pamięci w żaden szczególny sposób. Historia marki z Brna wydaje się... zwyczajna - grafik i lekarka rzucili swoje kariery i zajęli się czekoladą. Przypadek, pasja... co by to nie było, dobrze się stało, bo dzięki temu miałam, co odkrywać. Z paru zakupionych sięgnęłam po tabliczkę z kakao z Haiti, a więc region uprawy, który w moim odczuciu nie jest wyjątkowo smakowity, a samo środkowoamerykańskie państwo... hm, kojarzy mi się chyba tylko z wierzeniami hoodoo i... Tym, że jednak małą ilość czekolad stamtąd zjadłam - i nie zdobyły dziesiątek. Czy ta tabliczka miała to zmienić?

Ajala Single Origin Haiti Pisa 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Haiti, z regionu Grand Nord, od kooperatywy Pisa.

Po otwarciu poczułam się, jakbym wąchała gorący asfalt. Mignęła mi też nuta jakby... opony? Albo kiepsko ususzonej, zszarzałej figi? Mieszały się ze średnio mocno prażonymi orzechami, bliżej nieokreślonymi. Do głowy przyszły mi za to algi i rośliny ogółem. Były leciutko wytrawniejsze, choć całość cechowała słodycz. Kompozycję przesycały cytrusy, ale w wydaniu sorbetu. Z echem jakiejś... musującej oranżadki w proszku? W tle ukrywały się egzotyczne czerwone owoce. Pomyślałam też o jakby przydymionym karmelu, w konsekwencji czego wszystkie te owocowe ułożyły się w obraz daktylowego "miazgowego" batona (tzw. raw bar). Koniecznie z niejednoznacznymi, różnymi orzechami. Do tego było w tym wszystkim, zwłaszcza w cieple, coś słodko kwiatowego, roślinnego.

Podczas łamania tabliczka wydawała z siebie dźwięki kojarzące się z grubymi gałęziami. Była twarda i masywna, co też czuć.
W ustach rozpływała się bardzo gęsto, jakby esencjonalnie. Była gładko-kremowa i lekko tłustawa. Nieco soczysta niczym gęsty, mięsisty owoc. Taki... zmiksowany z pełną śmietanką. Cechowała ją masywność, a znikając leciutko ściągała, zostawiając lekko pyliste wrażenie.

W smaku pierwsza rozeszła się karmelowo-daktylowa słodycz. Była wysoka i jakby esencjonalna. Mimo że mowa o suszonych daktylach, cechowała je lekka soczystość. Wydźwięk słodyczy po chwili zaczęła łagodnieć za sprawą naturalnej słodyczy fistaszków.

Zagrały orzechy, znacznie więcej i różnych. Najwięcej czułam fistaszków, ale też trochę brazylijskich, laskowych... Na pewno były lekko pieczone i prażone. Fistaszki z czasem wtuliły się w gęsty, ciągnący karmel.

Odnotowałam dym. Przez moment jakby przygasił karmel, podkreślając też jego palony aspekt. Rozeszła się gorzkość. Pomyślałam o gorącym, parującym asfalcie. Gorzkość i jego ciepło w orzechach umocniło prażono-pieczony motyw.

Słodki karmel w tym czasie spoczął na słodkim, maślano-mlecznym nugacie. Ten zdawał się lekko łagodzić gorzkość. Zrobiło się trochę snickersowo (mowa o wyidealizowanym wnętrzu i jakby wariancie z ciemną czekoladą), a następnie słodycz się uspokoiła. Jednak w połowie rozpływania się kęsa nagle jakby wypłynęła z nową siłą i nieco zmienionym smakiem. Zaserwowała daktyle suszone i "miazgowego" batona typu raw bar z daktyli z orzechami, w tym w dużej mierze arachidowymi.

Goryczka i asfalt zasugerowały ciastka orzechowo-jaglane, sowicie przypieczone. Może nawet lekko przypalone po brzegach? 

W tle przemknęła soczystość. Owocom drogę otworzył cytrynowy sorbet, znacząco posłodzony, ale wciąż lekko kwaskawy. Cytryna otarła się chwilowo o jakby musującą oranżadkę w proszku, a potem dołączyły do niej mniej jednoznaczne nektarynki... Jakby suszone? Granat i czerwone winogrona? Coś czerwonego na pewno. Nie było jednak bardzo soczyście, o co zadbała lekko kwiatowa, kwiatowo-roślinna nuta. Jakby tak... zrobić jaglankę z wymienionymi owocami?

Suszone daktyle i te bardziej soczyście-egzotyczne wątki z czasem przełożyły się na obraz niedosuszonych fig. Albo takich kiepsko ususzonych, słodkich, a z kwaskiem o szarawym kolorze (ja akurat lubię, gdy na paczkę ze 2-3 takie się trafią). To, co błysnęło mi w zapachu i najpierw określiłam jako oponę, okazało się dziwacznymi figami suszonymi. Zaplątała się przy nich brudniejsza nutka... nawet trochę ziemi?

Goryczka ziemi, figi i daktyle orzechom podsunęły nutkę jakby... wytrawniejszo-słodkich prażonych alg. Goryczka wemknęła się do owoców na stałe, nieco je wyciszając, a zostawiając tylko skórkę cytryny i odrobinę daktyli i fig jako surowy bakaliowy baton z kakao i orzechami.

Po zjedzeniu został posmak nektarynkowo-cytrynowy, słodko-kwaskawy, ale wmieszany w wysoką słodycz karmelu i daktyli. Te osnuł dym, jakby unoszący się nad gorącym asfaltem. Były lekko goryczkowate.

Całość była smaczna i bardzo ciekawa. Karmel, niejasne początkowo orzechy, potem ten debiut nut rodem ze Snickersa, a w końcu debiut słodyczy daktyli i fig przełożyło się na smak bardzo słodki, jednak czekolada wcale taka tylko słodka nie była. Sporo w niej gorzkości pieczono-poprzypalanej, gorącego asfaltu. Podobały mi się wytrawniejsze, intrygujące roślinne wątki (algi) czy te raw-bary, ciastka jaglane - bardzo to niecodzienne. Odrobinka kwaśności cytrusów i żółto-czerwonej egzotyki też nieźle się sprawdziła, rozganiając przesłodzenie. I tak jednak w pewnym momencie słodycz robiła się ryzykowna.

Aż mi się przypomniała nieco ziemista, pełna fig, z nutami herbaty, orzechów i czerwonych owoców (wiśni, żurawiny) Chapon Haiti 75%. Miały w sobie coś podobnego - ten motyw suszonych owoców (w przypadku Ajali figi i daktyle), herbaciano-roślinny (w Chapon wyraźnie herbata, w Ajali rośliny, algi). Goryczka, mnóstwo słodyczy, a jednak jakieś kwaskawe przebłyski ułożyły się w dość podobny klimat.


ocena: 8/10
cena: cena półkowa to 39 zł (za 45 g; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, syrop z surowego cukru trzcinowego

poniedziałek, 28 marca 2022

Ajala Single Origin Tanzania 70 % ciemna z Tanzanii

 Marka Ajala jakoś nie zdobyła mojego zbyt wielkiego uznania. Nie podobały mi się niskie gramatury - to przy zakupie. Potem zaś... czekolady były na tyle niesatysfakcjonujące, że więcej za nic bym ich mieć nie chciała. Aż nie wiedziałam, co we wstępie tej napisać. Do czasu, kiedy to wygooglałam sobie region Mbingu i trafiłam na ciekawostkę. Jego nazwa w języku suahili oznacza "niebo / raj". Ciekawa sprawa. Od pewnego czasu trochę interesuję się wierzeniami afrykańskimi związanymi m.in. z magią, więc trochę tematy związane z kwestią duchowości / dusz też przewijały się w tym, co czytałam. Ot, ciekawa sprawa.

Ajala Single Origin Tanzania Kokoa Kamili 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tanzanii, z regionu Mbingu, z dystryktu Kilombero.

W trakcie otwierania, ze złotego papierka wyrwały się liofilizowane wiśnie i maliny, głównie słodkie i kwaskawe. Pomyślałam o owocach raczej sproszkowanych, przez co zahaczały o trochę pudrowy ton. W trakcie jedzenia w zapachu umocniła się soczysta, słodka i dojrzała (aż przejrzała?) wiśnia, ale... także pudrowy, niemal słodziutki aspekt analogicznie wzrósł, kojarząc się z rozpuszczalnymi owocowymi herbatkami dla dzieci. Oprócz tego, trochę powagi dodał motyw drzew i orzechów.

Tabliczka mimo że nie wyglądała konkretnie, była mocno twarda. Przy łamaniu trzaskała głośno jak suche, dość grube gałęzie.
Rozpływała się kremowo i gęsto, dość tłusto, a jednocześnie bardzo, bardzo soczyście. Była trochę jak śmietankowe lody owocowe, z mnóstwem owoców i pyliście-owocowym efektem.

W smaku pierwszy pojawił się delikatny smak czerwonych, bardzo słodkich owoców. Szybko pokazała się dojrzała, miękka wiśnia - niemal przejrzała, soczysta i głównie słodka, a jedynie z domieszką kwasku.
Obok szybko pojawił się motyw różowego lukru zrobionego z liofilizowanymi i sproszkowanymi owocami. Wciąż były to wiśnie, ale też coś delikatniejszego - maliny?

Wiśnie zadbały o kwasek, podkreślając tym samym swoją soczystość. Na zasadzie kontrastu jednak, maliny wyszły bardziej słodko. Przemieszały się, a ja zaczęłam myśleć o całej, niejednoznacznej mieszaninie. Słodycz niemal pudrowa, sproszkowana i rodem z rozpuszczalnych, owocowo-cukrowych herbatek dla dzieci miała się bardzo dobrze. Do głowy przyszedł mi wariant "owoce leśne". Głównie słodki, acz z kwaskiem w tle. Zrobiło się cukierkowo-słodziaśnie, ale na tyle soczyście, że raz po raz słodycz mignęła mi sorbetami oraz owocowymi lodami zrobionymi na śmietance.

Nie przeszkodziła jednak gorzkawej nutce, prezentującej drzewa ze starą, nieco popękaną korą. Delikatne słońce je rozświetlało i rozgrzewało, budując niemal magiczny, wróżkowy klimat. Drzewa mieszały się z orzechami, łagodniejąc. Wyłoniła się nieco pieczona nuta. Doszukałam się delikatnego, słodko-czekoladowego ciasta z wiśniami.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa różowo-owocowy lukier okazał się pokrywać pączki i inne takie dość tłuste, sowicie wypieczone, wysmażone ciasto-bułki. Zaczęły wypierać ciasto czekoladowe. "Pieczoności" wzrosły, pojawiła się maślaność i narosła śmietankowość. Słodycz zrobiła się ciężka. Odnotowałam muliste, jasne ciasto. Maślano-karmelowe? Wilgotne, lepkawe...

I tu ziemia i orzechy trochę się zbuntowały. Wróżki zaczęły płatać figle, zwracając uwagę na konary, które porastają wilgotnawą, ciemną ziemię. Trochę jej moc i ewentualną siekierowość przykryła leżąca na nich opadła kora, liście, ale zaznaczyła swoją obecność, co ewidentnie spodobało się wiśniom i owocom leśnym.

Lekki, czerwonoowocowy kwasek, chyba aż podkręcony cytryną, przeciął słodycz. Jakby do pączków dołączyło kwaskawe nadzienie. Jakby znów zawalczyło o siebie ciasto czekoladowo-wiśniowo-leśnoowocowo. Końcowo jednak owoce i ta ciężka słodycz tak się zmiksowały, że pomyślałam o dość ciężkich i przesłodzonych lodach owocowych, ale na śmietance, pewnie z kawałkami zawilgoconego ciasta.

Po zjedzeniu został posmak lukrowo-słodki. Wyobraziłam sobie pudrowe herbatki owocowe (leśne, wiśnie), ale też czułam pieczony, ciastowo-drzewny splot. Był raczej neutralny, ciepły, a jedynie o gorzkawość zahaczający. Kwasek po zjedzeniu znikał zupełnie, pojawiła się natomiast... leciutka kakaowość, jakby coś nim oprószonego zjeść.

Całość wyszła bardzo owocowo, ale niestety w przesłodzonym, lukrowo-herbatkowo-pudrowym i cukierniczym sensie. Wiśnie, maliny, owoce leśne - jakby reprezentowały wariant czegoś. Tylko wiśnie chwilami naprawdę nieźle, wspierane ogólną soczystością i smakowitym kwaskiem zasłużyły na pochwałę. Leciutkie drzewa i orzechy nie zbudowały mocnej kompozycji, a ciepło było marginalne.
Trochę skojarzyła się tym samym ze słodziutką, ale jednak bardziej orzechowo-drzewną, jogurtową i aż cynamonową Fjak. Wyszła jednak smakowo gorzej, jeszcze mniej w niej polotu, ambicji, a jednak... przynajmniej nie była aż tak zasładzająco-słodka jak Fjak. Na pewno miała lepszą strukturę (gęstą, taką... czekoladowo wyważoną), toteż oceny takie same. Bardzo daleko im do mimo że maślanej, to obłędnie owocowej (egzotycznie-czerwonej), alkoholowo-ziemistej propozycji Beskidu. W niej mimo zasładzających, budyniowych nut, była także i gorzkość, i kwaśność.


ocena: 7/10
cena: 28 zł (za 45 g; około - nie pamiętam dokładnej)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, syrop z surowego cukru trzcinowego

czwartek, 23 grudnia 2021

Ajala Single Origin Dominikanische Republik 70 % ciemna z Dominikany

Czeska marka Ajala jakoś niespecjalnie mnie ciągnie, jednak żałowałam, że na moment, gdy pierwszy raz miałam możliwość coś jej kupić, jedyna dostępna była z dodatkami (70 % Kvety a Pomerance). Nie miałam okazji wczuć się w samą czekoladę i choć bazowo wydała mi się zbyt łagodna, byłam skłonna wierzyć, że czystą-czystą odbiorę inaczej. Ucieszyłam się więc, gdy mogłam właśnie takie kupić.
A jak już o kupowaniu... Kakao do produkcji dzisiaj opisywanej zakupiono od kooperatywy lokalnych około 180 farmerów, Öko-Caribe. Kartonik ze środka opakowania głosi, że dostarczają oni coś, co zostało nazwane "baba", doprecyzowane jako "ziarna wraz z pulpą", by następnie kakao fermentowało 5-6 dni.

Ajala Single Origin Dominikanische Republik Oko-Caribe 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany.

Po otwarciu poczułam niejednoznaczną mieszankę herbacianych ziół, czarnej herbaty (ale słodkiej?), odrobiny orzechów i bardzo niejednoznacznych, acz słodkich owoców... na pewno jakiś jasnych. Z czasem wyróżniłabym bardzo dojrzałe, miękkie banany i może nieco soczystsze brzoskwinie. Wśród herbat zakręcił się lekki dym... sugerując... earl greya? A więc to też w herbacie osiadł owocowy wątek. W trakcie jedzenia pomyślałam raczej o bardzo słodkich jabłkach, ciemnym i słodziutkim agreście... Wkomponowanych jednak w słodycz... jakby miodu wmieszanego w herbatę, aż ją zagęszczającego? 

Tabliczka przy łamaniu trzaskała jak cienkie gałązki, raczej cicho. Była wprawdzie dość twarda, ale nie bardzo konkretna. Przekrój cechowała ziarnistość.
W ustach jednak rozpływała się gładko i gęsto. Okazała się jedynie kremowo-tłustawa, bardziej esencjonalnie soczysta.  Robiła to powoli, sprawiając wrażenie... jakby była miąższem jakiegoś zwartego, jędrnego owocu. Z czasem przybrała na miękko-gęstej kremowości i tłustości, co obudziło skojarzenia z owocowym kremem mlecznym lub nawet śmietankowo-owocowymi lodami.

Jako pierwsza w smaku poinformowała o swojej obecności delikatna słodycz (miodu?), jednak w rozchodzeniu się i stroszeniu piórek wyprzedziła ją subtelna gorzkość.

Za nieco ulotną słodyczą... dopiero określającej się jako należącą do ciemnego, miękkiego i bardzo dojrzałego agrestu zmieszanego z jasnym miodem, rozeszła się gorzkość herbaty. Herbata czarna i herbata nieco bardziej ziołowa upuściła goryczkę, nawet swoistą cierpkość. Zaraz pomyślałam kolejno o czarnej herbacie, herbacie earl grey. Zawinął się przy niej kwiatowy akcent - mrugający do miodu, chyba wielokwiatowego właśnie... Zaraz wydał mi się jednak bardziej lekko... ziołowy? Tu zaraz zebrały się kwiaty pomarańczy, bergamotka? Niekoniecznie... bardziej kwiaty i owoce, dość... rozłączne.

W tle kwiaty zmieszały się z aż drapiącą słodyczą. Rosła, malując przede mną obraz ukwieconego sadu, a później owoców z tego sadu pochodzących.
Z kolei na przodzie owoce przyznały, że mają cytrusowe pochodzenie, ale rozkręciły smak słodki, kwaskawy minimalne. To słodziutkie mandarynki. Mandarynki i może jednak też kwiaty pomarańczy... Jednak z przewijającym się kwaskiem...? Cytrusowym? Albo suszone owoce... że skórki cytrusów i... wiśnie? A jednak też suszone i żółto-złote, słodkie jak miód? Słodycz owoców i herbat zawirowała; łączył je delikatny miód. Pomyślałam o miodzie ziołowym lub pomarańczowym. Wszystkie nuty niby rozchodziły się, ale jakby nie mogły się rozstać właśnie ze względu na niego.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa goryczka herbat zabrzmiała ostrzejszym tonem, przypominając o sobie za sprawą ziół. Pomyślałam o posłodzonej miodem herbacie czarnej, ale nagle zorientowałam się, że wypierają ją orzechy. Prażone pekany? Wyraziste, lekko goryczkowate orzechy pekan okryły cierpkość, a po chwili wszystko to złagodniało. Maślane podszycie w zestawieniu z orzechami, herbatami (i drzewami z sadu?) zaobfitowały w masło orzechowe albo... lody orzechowe na bazie śmietanki? Tu już bym wskazała raczej fistaszki. Jako coś bardzo delikatnego i dość słodkiego. Coś orzechowego jedzonego w cieniu drzew. 

Orzechy były wyraziste, aż pierwszoplanowe, gdzie spotkały się z herbatą, ale jakieś nie do sprecyzowania. Pojawiły się obok nich za to drzewa, sad. Sad... pełen owoców. Też słodkich, mimo że podszyty charakterkiem drzew i orzechów. Pomyślałam o bardzo, bardzo słodkich, czerwonych jabłkach. Wydawały się lekko kwaskawo-soczyste. W pewnej chwili wyskoczyła tu kwaśniejsza kropelka... agrestu czy np. wiśni? Mieszały się z łagodniejszym, kremowym wątkiem...

Słodkiego i śmietankowo-maślanego... Budyniu? Wyobraziłam sobie jasny, gęsty budyń... zasładzająco miodowy? W porywach może jeszcze coś orzechowego (arachidowego?) w nim pobrzmiewało, ale ze słodkimi owocami zaraz zrobił się... bananowy! Banany, z soczystością nadaną jabłkami i bardzo dojrzałymi brzoskwiniami przejęły całą, aż nieco przesadzoną słodycz. Banany wydały mi się aż słodko-mdławe. Znów pomyślałam o suszonych owocach: gąbczasto-miękkich jabłkach, brzoskwiniach. Może i banany były suszone? Skapywał na nie miód.

I tak aż do końca, kiedy to czekolada znikała. Było wówczas przede wszystkim słodko, słodko-cierpko od miodu... i kontrastowo jeszcze cierpko-orzechowo, może nieco drzewnie-herbacianie. Do głowy przyszła mi nawet goryczka kawy (dosłownie w chwili znikania kęsa).

Po zjedzeniu został posmak dojrzałych, bardzo, bardzo słodkich owoców (bananów, brzoskwiń, ciemnego agrestu i może jabłek) oraz owoców suszonych (tych samych?), aż miodowych. A jednak przełamanych soczystym kwaskiem agrestu i wiśni (w ilości znikomej, ale jednak). Takich... suszonych i posiekanych w kostkę jak do herbaty? I właśnie samą cierpkawą herbatę, coś prażono orzechowego czułam.

Całość wyszła smacznie, podobały mi się jej nuty, ale niestety... było to zbyt łagodne i za słodkie. Słodycz owoców i słodycz miodu nakręcały się wzajemnie. Gorzkość stała na bardzo niskim poziomie, a kwasek (cytrusów, agresto-wiśni?) jedynie pomykał (był zamknięty w naturalnej słodyczy nut owoców, do których należał). Herbaty... mogłyby pokusić się o charakterek, a zasłodziły się. Prażone orzechy i drzewa zamiast rozbrzmieć, poszły w kierunku kremów i ukwieconych sadów. To bardzo ciekawe nuty słodkich i suszonych owoców (banany, jabłka, brzoskwinie) w sadzie i herbatach, ale niestety w wydaniu słodko-łagodnym, bez pazurka. W dodatku konsystencja była trochę zbyt miękka jak dla mnie.

Również bardzo miodowo słodka była Ecor Dalla Nostra Filiera Cacao Extra Dark 72 %; też zaserwowała sporo owoców sadu (śliwki) i owoców suszonych (wciąż śliwki), choć więcej w niej maślano-ciastowych, kawowo-orzechowych nut niż śmietankowo-orzechowych i sadu jako drzew. Nuty ciemnego agrestu czy jabłek i wiśni Ajali można by pod nią podpiąć, ale te słodsze i bardziej egzotyczne już mniej (banany, cytrusy i ich kwiaty).
Miodowo-owocowa (przy czym owoce były niejednoznaczne, bo i winogrona, malino-jagódki, egzotyczne, suszone figi itp.) i herbaciano-drzewna była Duffy's Dominican Republic Taino 65 % , jednak... to Ajala wydawała się słodsza, mimo że to ona ma więcej kakao.


ocena: 8/10
cena: 28 zł (za 45 g; około - nie pamiętam dokładnej)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, syrop z surowego cukru trzcinowego

wtorek, 30 marca 2021

Ajala Kvety a Pomerance 70 % ciemna z Dominikany i Nikaragui z pomarańczą i kwiatami

O tej marce nie wiedziałam nic, decydując się na jedną tabliczkę. Wybór miałam niewielki, a jeśli mam być szczera to nie przepadam za maleństwami poniżej 50 gramów - z czekoladą wolę spędzić więcej czasu i móc się nią nacieszyć, a nie np. żałować, że nie mam więcej. Dzięki m.in. Beskidowi na wszelkie malutkie, niepozorne marki (nie tabliczki!) zaczęłam patrzeć jeszcze pozytywniej. Ajala, czeska z Brna, kupiła mnie w dodatku (ale to już przy pisaniu wstępu) opisem swoich produktów: 70 % kakao, 100 % miłości. Cudo! Dodatki mieli różne, a że czekolady z najwyższych półek wolę czyste, to wybrałam akurat tę, bo... Zaciekawił mnie kwiat pomarańczy. Potem się jednak okazało, że to nie kwiat pomarańczy, a pomarańcza i kwiaty. Wciąż jednak zapowiadało się miło, bo owszem, z pomarańczą, ale żadnymi tam kawałkami kandyzowanymi (nie lubię ich), a z ekstraktem. Pacari OrangeAmbiente Truffle Chocolate Negro Sabor Naranja i nawet Lindt Lindor Orange pokazały mi, że olejek w czekoladzie to w sumie fajna sprawa, o ile z nim nie przesadzą jak Hoja Verde Ecuador 66% Orange. Tu jednak humor popsuły mi kwiaty. Suszone? Że badylkowato-płatkowate? Miałam mieszane uczucia. Chyba wolałabym jakiś ekstrakt czy coś, bo np. w Zotter Cashew Nougat with Flowers z duetu Bouquet Of Flowers samych kwiatów w smaku prawie nie czułam.

Ajala Tmava Cokolada Kvety a Pomerance 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany i Nikaragui z ekstraktem z pomarańczy i suszonymi kwiatami.

Otworzywszy, poczułam intensywną soczystość pomarańczy, całego pomarańczowego arsenału: od owocu, przez olejkowatą sugestię przerysowania po skórkę i sok... wmieszane w wilgotną masę makową. Wąchając spód miałam wrażenie, że czuję takową masę, a więc mak i dużo orzechów, bakalii. Wszystko miało lekko suszony klimat nakręcany kwiatami. Niby były delikatne, ale czuć je wyraźnie. Znaczącą słodycz łagodziła wytrawniejsza nuta kojarząca się ze skórzanymi portfelami oraz mieszanka orzechów i makaronowo-zbożowych akcentów (jakby z nimi była masa makowa).

Piękna tabliczka łamała się  z głośnym trzaskiem, a nieprzesadna ilość sporych suszonych płatków raczej nie osypywała się.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, gęsto i soczyście. W pierwszej chwili wydała się miąższysta i gładka, zwarta. Ulegała jednak z łatwością, ujawniała pylistość (jakby w ogóle od pyłku / proszku miała zacząć trzeszczeć) i... zaczęła udawać lepko-mleczną, wciągając w swą gęstą toń nasiąkające suszone płatki. Nie przeszkadzały na szczęście. Pod koniec soczystość tak wypływała z "mlecznej" toni, że... przypominało to efekt lekko nadzianej czymś soczystym czekolady.

Od chwili odgryzania kawałka, otworzyła pomarańczowy parasol nad gorzkawym smakiem ziemi i orzechów wmieszanych w nią. Pomyślałam o pekanach oraz maku, leciutko osnutymi pleśniowością. Zaskoczyła mnie wytrawność goryczki, która skojarzyła mi się ze skórzanymi rzeczami (znowu z portfelem, tak), ale to też goryczka skórki... że pomarańczy (skóra i skórka - śmiesznie wyszło).

Pomarańcza była też kwaskawa i bardzo soczysta. Już po chwili uderzyła i pokazała się z najlepszej strony, niestety prawie wychodząc przed czekoladę. Słodko-kwaskawy splot prezentował sok właśnie i esencjonalną pomarańczę z odrobiną goryczki. Ta chwilami odbijała w niemal grejpfrutowym kierunku, chwilami kojarzyła się z olejkiem. Mimo iż wydawało się, iż płynie także z kakao, przez dużą część degustacji za bardzo wywyższała się nad czekoladę.

Sama czekolada sprawiała wrażenie gorzkawo-wytrawnej, trochę jak mało słodka masa makowa z gorzkawymi orzechami i niemal neutralnym motywem makaronu. Mimo że wciąż z goryczką od połowy rozpływania się kęsa zdawała się łagodnieć i łagodnieć.

Pobrzmiewająca goryczka z ziemiście-orzechowej odbijała w nieco słodko-ziołowym kierunku... "Suszkowym", powiedziałabym. Suszone owoce z masy makowej i słodkie pomarańcze zespoiły się z nią, przez co o mocnej gorzkości nie ma mowy. Dominowała pomarańcza, na szczęście nie zabijając czekolady. W zasadzie wydawało się chwilami, że jest trochę nadziana jakimś gęstym, naturalnie słodkim przecierem / przetworem (?) z pomarańczy. Było słodko, jak słodkie pomarańcze i... coś kwiatowego, lżejszego. Gdy płatki kwiatów odsłaniały się, chyba trochę je czułam, ale gubiły się prawie zupełnie w pomarańczowości. To jakby... roślinna, lekko ziołowo-neutralnawa, słodka nutka.

Pod koniec pomarańcza nieco osłabła, a czekolada zagrała na niemal mleczną nutę... Pomyślałam o zupie mlecznej z makaronem; niesłodzonej, ale naturalnie właśnie delikatniejszej. Pomarańcza trzymała się w tle.

Po zjedzeniu został jednak dość mocny posmak tego soczystego owocu, jak na mój gust nieco zbyt imperialnego w stosunku do czekolady. Ta była gorzkawo-orzechowa, trochę jak masa makowa z suszoną nutą, a także odległą goryczką ni skórki pomarańczowej, ni ziemi. Gdy został mi jakiś płatek kwiatów do ciumkania na koniec, czułam lekką roślinność, nieco osłabiającą przerysowanie pomarańczy... które potem i tak wyłaziło.

Całość smakowała mi i nawet nie mam jej nic do zarzucenia, ale niespecjalnie mnie chwyciła. Łagodna czekolada wyszła orzechowo, przypominała odlegle bardzo pomarańczową masę makową, ale właśnie pomarańczy zdawała się podporządkowywać. Mało tego! Udawała mleczną, a kwiaty nie za wiele wniosły. Dobra, ale bez szału. Gdybym wiedziała, jak wyjdzie, w życiu bym jej nie kupiła.
Jak Carrefour Noir Saveur Mangue & Poivre Sichuan waliła przearomatyzowaniem, że aż jeść się nie dało, tak ta była przearomatyzowana szlachetnie, w dobrym stylu. Lubię nuty pomarańczy w czekoladach, ale czuję, że z mocniejszą bazą byłoby super.


ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 28,58 zł (za 45 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, ekstrakt pomarańczowy, suszone kwiaty