wtorek, 31 maja 2022

(Ludwig Schokolade) Magnetic Profesorska deserowa pełna bakalii ciemna 43 % z galaretkami pomarańczowymi, fistaszkami i rodzynkami

Dawno, dawno temu pomyślałam sobie, że zjadłabym ciemną czekoladę z orzechami i rodzynkami, najlepiej z okienkiem, ale niekoniecznie. Gdy ta myśl zaświtała mi w głowie, w sklepach niczego takiego nie widziałam. Taka Alpen Gold weszła dopiero, gdy zakupiłam już obiekt dzisiejszej recenzji. A na ten porwałam się z braku laku, bo uznałam, że "od biedy orzechy mogą być jakiekolwiek, oby nie siekane" i... bo nie była Studetską. Tych nie lubię, a do galaretek znów nabrałam większej niechęci, choć czasem umiałam je w czekoladzie stolerować. Swego czasu za Mamą jakieś chodziły i gdy w końcu kupiła sobie Zozole, a durna ja postanowiłam sprawdzić, czy nadal nie lubię galaretek. Wręcz nie cierpię. Stąd ucieszyłam się, że do Profesorskiej (niee, nazwa nijak nie odnosi się do studiów, a więc Studentskich - jak oryginalnie) dodano pomarańczę, nie galaretki. Machnęłam ręką nawet na to, że "pewnie kandyzowana" - a takiej nienawidzę. Gdy jednak na krótko przed otwarciem odkryłam, iż dodano "galaretki pomarańczowe"... ręce mi opadły. Niby składy czytam, a i tak zawsze coś przeoczę czy przeczytam tak, jak bym chciała. Podobnie, jak dopiero w domu uzmysłowiłam sobie, że producentem jest nienawidzony "typek" od Schogetten, czyli Ludwig Schokolade.


Magnetic Profesorska deserowa pełna bakalii to ciemna czekolada o zawartości 43 % kakao z galaretkami pomarańczowymi, orzeszkami arachidowymi i rodzynkami, wyprodukowana przez Ludwig Czekolada / Ludwig Schokolade dla Biedronki.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach surowych, choć jakby już suchych, fistaszków oraz czekoladę jako głównie cukier z echem kakaowo-waniliowego syropu. Była bardzo, bardzo przesłodzona i tylko z nieśmiałą nutką cierpkawego kakao. Pojawiła się soczystość; nasilała się zwłaszcza przy i po podziale. Rodzynki nieco dominowały, ale z czasem także soczysta, słodka pomarańcza się przewinęła. Zahaczała o cukrowo-galaretkowatą, minimalnie cierpkawą.

W dotyku czekolada przedstawiła się jako dość twardy ulepek. Nie trzaskała zbyt głośno, ale jednak. Łamała się w miarę równo, dodatki mocno się jej trzymały; wyciągały się i rwały, zostając w którejś z części. Niektóre orzeszki krucho łamały się wraz z czekoladą. 
W ustach rozpływała się dziwnie, jakby incognito. Zaczynała nieco wodniście, jakby każąc na siebie czekać. I choć nie stawiała oporu, to po prostu znikała bez poczucia choćby najdrobniejszej masywności. Robiła to w średnim tempie. Okazała się mocno pyliście-proszkowa. W polewowy sposób uparcie pokrywała dodatki, dzięki czemu nie "wypadały z niej", a pozostawały w jej uścisku bardzo długo. Nie gryzę czekolad, więc zostawiałam je na koniec, co tutaj się sprawdziło. Mimo najeżenia, tabliczka nie dyktowała, że należy ją gryźć. Raz po raz więc ostrożnie nadgryzałam i podsysałam dodatki "obok czekolady".
Rodzynki okazały się tylko początkowo twardawe i suche, a z czasem przyjemnie nasiąkające. Nie były za duże, ale pod koniec dały się poznać jako miękkie i soczyste. Nie wydawało się, że dodano ich specjalnie dużo. Bardziej przyciągały uwagę galaretki.
Te były drobne i przeciętnej jakości cukrowo-przecierowate. Miękkie, ale w porywach rzężące od cukru. Rozpuszczały się powoli, ale niemal zupełnie, zostawiając przecierowe drobinki pomarańczy.
Fistaszki okazały się chrupiące, przeciętnie twarde i zaskakującej wielkości. Wystąpiły głównie połówki. Na ilość (nie smak) dominowały, pewnie z racji konsystencji.
Dodatków było tak dużo, że dosłownie jeden na drugim siedział.

W smaku sama czekolada okazała się cukrowo słodka, zdecydowanie za mocno. Pojawił się w niej ciężki pseudo waniliowy motyw, a także zespojona na stałe ze słodyczą owocowa nuta - musiała nimi przesiąknąć. Do głowy przyszły mi bardzo słodkie rodzynki i pomarańcza "z czegoś" (piernika? ciastek?).

Czekolada z czasem upuściła tłuszczowy smak maślany, otarła się o pewną polewową mleczność, a cierpkość... jakby sama próbowała ukryć. Odrobinka kakao jedynie zbliżyła się do gorzkawości, serwując wydźwięk marnej polewy cukrowo-kakaowej czy sosu / syropu kakaowego.

Przy dodatkach wzrastał ich smak, w dużej mierze odciągając uwagę od bazy. W zasadzie wszystkie wyszły dość wyraziście, na mniej więcej równym poziomie.

Rodzynki wyczuwalne jako nuta cały czas, w przypadku siebie samych, eksponowały swój słodki, nieco żywiczny smak. Trafiły mi się bardzo, bardzo słodkie (niektóre aż naturalnie scukrzone), mało soczyste, ale bardzo w porządku.  Wyczuwalne nawet nierozgryzane, acz w zasadzie najlepiej wychodziły właśnie pod koniec, kiedy już nieco nasiąkły i tak aby odciągnąć uwagę od cukru. Kwasku w nich niewiele.

Trochę kwasku dodały galaretki, w których jednak... Też to cukier dominował. Dołączały poprzez niego do czekolady, nasilały owocowy motyw. Bił od nich wyraźnie. Choć cukrowe, serwowały pomarańczowy smak. Nie świeżego owocu jednak, a bardziej soku i marmoladowo-skórkowy. W tym był w miarę autentyczny, co podkreślił kwasek. Przewijał się epizodycznie. Był wyraźny, choć bardzo niski. Dodatek ten był soczysty i cukrowy, kojarzył mi się z przesłodzoną marmoladą pomarańczową. Chwilami w jego słodyczy pojawiało się coś denerwującego. Gdy galaretki wystąpiły w otoczeniu drobniejszej rodzynki - zabijały ją. Gdy proporcje lepiej się rozłożyły, galaretki i rodzynki nieźle się mieszały w słodko-soczysty splot. Podkręciły cierpkawość bazy.

Fistaszki pobrzmiewały, ale jakoś bez polotu. Były to przeciętne, surowe i dość suche orzeszki. Smakowały sobą i tyle. Stanowiły neutralizator słodyczy. W zestawieniu z owocowymi dodatkami, przegrywały. Choć gdy akurat trafiły na np. jedną rodzynkę, nieźle się z nią łączyły.

Po zjedzeniu został posmak cukru od przesłodzonej, średniej czekolady oraz soczystawo-cukrowy jak marmolady i soku pomarańczowego. Czułam też fistaszki i rodzynki. Było to średnio zgrane - trochę taki "śmietnik w ustach". W dodatku miałam wrażenia aż obklejenia ust cukrem - pewnie przez galaretki. Mimo całościowego przesłodzenia, po pasku słodycz w gardle nie drapała.

Niezłe dodatki, będące, czym miały być w przeciętnej czekoladzie, która nie odegrała roli większej, niż "spoiwa". Dodatków dodano bardzo dużo, ale całość okazała się zaskakująco spójna. Mam żal o to, że do tak słodkiej bazy, dodano tak słodkie rodzynki, aż w tym wszystkim niknące i że aż tak zacukrzyli galaretki. Te naprawdę miały potencjał... Zaskoczyły mnie pozytywnie, bo jak na galaretki wyszły bardzo przystępnie. Gdyby też dali chociaż te 50 % kakao, mogłaby to być naprawdę realnie bardzo smaczna czekolada.

Galaretki były o wiele smaczniejsze i nawet naturalne niż w Studentskich, a i sama czekolada nie była zła jak Studentskie (choć nigdy nie jadłam żadnej ciemnej Studentskiej, a najbardziej zbliżoną do Profesorskiej będzie chyba klasyczna Studentska mleczna z orzechami arachidowymi, rodzynkami i galaretkami), a po prostu przesłodzona i kiepskawa, więc alternatywa to niezła, dla osób lubiących właśnie takie tablice. Dla mnie na pewno coś to nie jest, ale nie wywołało żadnych skrajnych emocji. Cukrowe, ale ogólnie na swojej niskiej półce na pewno wyróżniające się. Ja po pasku dałam sobie spokój i oddałam rodzicom. Mama spróbowała kostkę i więcej nie chciała, bo "ciemna, a (jej) czekolady już w ogóle przeszły", więc dostał ojciec. Powiedział: "smaczna, bo fistaszki i rodzynki bardzo dobre, a je lubię, a pomarańczy nie czułem".


ocena: 6/10
kupiłam: Biedronka
cena: 3,99 zł (za 180 g; promocja)
kaloryczność: 481 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, orzeszki arachidowe 12%, rodzynki 12%, galaretki pomarańczowe 12% (cukier, sok pomarańczowy 2,8%, syrop fruktozowy, przecier jabłkowy, mąka ryżowa, kawałki pomarańczy 0,2%, substancja żelująca: pektyny; tłuszcz kakaowy, kwas cytrynowy, błonnik cytrusowy, regulator kwasowości: cytrynian tripotasu; naturalny aromat pomarańczowy), tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycyno-oleinian poliglicerolu, ekstrakt z wanilii

niedziela, 29 maja 2022

Definite Chocolate 70 % Dark Chocolate Dominican Republic Oko-Caribe ciemna z Dominikany

Lubię poznawać nowe marki, ale nie lubię mieć tego poznawania zbyt "stłoczonego". Najlepiej znane nieznanym przedzielać. Myśląc o nieznanych, a posiadanych trochę nie bardzo wiedziałam, które by tu "ogarnąć". Definite wydało mi się eleganckie, a zarazem nie obstawiałam, by miały stać się jednymi z moich naj-naj. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurało mi się, że to brytyjska marka (a akurat na tamten moment kilka stamtąd mi podpadło). A przecież Definite to rodzinna firma z Republiki Dominikany, tworząca właśnie lokalnie. Za wiele na swojej stronie nie napisali, ale trudno. W ofercie znalazłam tylko kilka tabliczek, co w zasadzie wydaje się uzasadnione. Pokazują, czym potrafi smakować region i dobrze. Po co przesadzać? Ja nie przesadzałam i kupiłam tylko 3 ich czyste tabliczki.

Definite Chocolate 70 % Dark Chocolate  Dominican Republic Öko-Caribe to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany, z okolic miasta Pimental, z prowincji Duarte.
Ziarna fermentowały w drewnianych skrzyniach przez 6 dni; suszone na słońcu 7-10 dni.

Po otwarciu rozbrzmiały soczyste pomarańcze z charakterem wzmocnionym goryczkowatą skórką. Lał się z nich słodko-kwaśny sok, mieszający się w tle z leciutkim kwaskiem nabiału (kefiru?). Ten jednak zaraz stawał się niemal nieistotny, bo do pomarańczy dołączyły cieple drzewa. Pomyślałam o słodkawym, orientalnym sandałowcu. Odnotowałam trochę orzechów i motyw skóry, zamszu. Skórzana galanteria nasilała się w trakcie degustacji. Te nuty zaprosiły wytrawniejsze i korzenne nuty przypraw, m.in. pieprzu. Pomyślałam o słodkim chili, czerwonych owocach egzotycznych, np. tamarillo z ostrawymi skłonnościami i wciąż soczystością. Także z nią wiązała się wysoka słodycz. Dominował wprawdzie miód, ale pojawiły się też owoce suszone, w tym morele (jakby naturalne, brązowe - lekko duszne?).

Tabliczka z wyglądu zapowiadała kremowe mięknięcie, mimo pewnej porcelanowości. Podczas łamania bardzo głośno trzaskała, gdyż była przepotężnie twarda i zbita, co widać w nieco ziarnistym przekroju.
W ustach rozpływała się ochoczo, powoli i bardzo kremowo. Skrywała pewną suchość w swej kremowości. Zmieniała się w miękki kawałek, początkowo zachowujący kształt. Opływał budyniem, aż w końcu sam stał się budyniem rzednącym, który powlekał podniebienie średnio lepkawymi smugami. Soczystość nieco je rozrzedzała. Wyłaniały się drobinki niedomielonego kakao. Czekolada była tłustawa w sposób minimalny, pozostawiała po sobie drobny, pyłkowy efekt.

W smaku uderzył miód, skapując coraz to gęstszym "deszczem" i obklejając inne nuty.

Poczułam słodką suszoną morelę. Wyszła niemal trochę dusznie, z goryczką. Oczami wyobraźni patrzyłam na ususzoną na brązowawy odcień (naturalną, bez siarki), trochę stęchławą. Mieszała się z miodem, umocniła "pomarańczowe" (w kolorze) tło pod owoce. Już ona wprowadziła przyjemną soczystą kwaśność.

Miód płynął bez ograniczeń i w tle wyłapałam cukrowość. Był to cukier lekko palony, ale i tak chwilami irytujący. Epizodycznie przybierał na klarowności.

Paloność zasugerowała goryczkę. Odchodziła od ciemnych, suszonych moreli. Prędko stała się drzewami. Biło od nich ciepło orientu. Pomyślałam o wonnym, aż nieco soczystym sandałowcu i skórze. Może... drewnie lekko zwęglonym? Palonym jako kadzidła? Na węgielku?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa suszone owoce i cukier zaserwowały mi rodzynki, które  natychmiast zalały cytrusy. Kwaśność wzrosła i choć kompozycję przecinała cytryna, wyraźnie dominowała pomarańcza. Początkowo suszona, w dużej mierze jako skórka, rozkręciła się. Pomyślałam o suchawym, ale świeżym i surowym owocu. Może mało soczystym jak na pomarańczę, ale tu w zasadzie pasującym. Za nią chyba wyłapałam świeże morele i żółte śliwki (?). Pomarańcza i ta "pomarańczowość" mieszały się z orientem i coraz słabiej miodowymi akcentami.

Te zmieniały się w lekką cierpkość. Owoce też ją przejawiały, wraz z pewną wytrawnością - do głowy przyszło mi ostrawe tamarillo, coś papryczkowatego. Gorzkawość trzymała się niskiego poziomu, ale trochę się przedarła jako orzechy laskowe i drobna pikanteria pieprzu. Pomyślałam o jakimś ostrzejszym kremie z orzechów laskowych. Takim, który zrobiono z orzechów wraz z ich gorzkawymi skórkami. Drzewa zmieszały się z nimi poprzez ciepło. Orzechy nieco się rozmyły; spod motywu skórek wyłaniały się podprażone i naturalnie słodkawe. Podprażone, że aż wytłoczył się z nich olej? Zrobiły się mniej jednoznaczne, wydały mi się... pokryte cukrem? W tle mignął lukier?

Na koniec do głowy przyszło mi delikatne, nieco oleiste smarowidło / pasta z orzechów różnych, do której dołączyło sporo maślaności, cukrowości. Ciepłe drzewa odeszły na tło, pomarańcza i owoce zaskarbiły sobie goryczkę. Co do jednej sztuki się ususzyły.

W posmaku został właśnie takowy krem orzechowy z nutą skórki pomarańczy, odrobinka soczystości i przeogromna, aż cukrowa słodycz. Niby zachowała pewne ciepło, paloność, ale i tak irytowała także jako drapanie w gardle. W ustach z kolei czułam suchość (drzew? skóry?).

Całość wyszła smacznie, ale za słodko, a przez to delikatnie. Podobał mi się wydźwięk suszonych owoców (morele, pomarańcza, rodzynki), nacisk na skórkę pomarańczy, pikantniejsze owoce i ciepłe drzewa. Odrobina orzechów i łagodząca kremowość średnio pasowały, bo jakby hamowały siekierowość. Słodycz suszonych owoców byłaby bardzo miła, gdyby nie dominowała, pokrywając wszystkie nuty. O ile o kwaśności można tu śmiało mówić (choć takiej integralnej ze słodyczą, w pełni owocowej), tak o gorzkość trudno. Wyszła delikatnie jak motyl... z pyłkiem na skrzydełkach... lub jak rój motyli, który próbuje kogoś obsiąść, przytłaczając tym samym.

Była inna niż ostatnimi czasy jedzone czekolady z Dominikany; najbliżej jej chyba do także za słodkiej, miodowej Ajali. Gorzkawość tej to jednak bardziej herbata i orzechy (różne, ale do nazwania), niż drzewa i orzechy, a jednak... obie kojarzyły się z kremem z orzechów. Łączą je też suszone owoce (jakby miodowe, choć Ajala to bardziej "banany i inne"). Mimo iż obie zawarły dużo cytrusów, Ajala to więcej owoców ogółem. 
Miód, lekkie przyprawy korzenne, suszone owoce to też Georgia Ramon Dominican Republic 72 % Sweetened with Date Sugar, ale słodycz wspomnianej była zintensyfikowana cukrem daktylowym, stąd trudno o wyłapywanie podobnych konkretów. Tych mogłoby się jeszcze parę znaleźć (ale nic jaskrawo zapadającego w pamięć), bo w końcu kakao do obu kupiono od kooperatywy Oko-Caribe.


ocena: 7/10
cena: 29 zł (za 60 g - cena półkowa)
kaloryczność: 555 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

sobota, 28 maja 2022

Chocolats Halba Swiss 72% Cacao Dark ciemna

O tym, że z Aldiego wycofano Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 % rozpaczałam już niejednokrotnie. Nawet nie łudziłam się, że ją przywrócą. A jednak życie przynosi czasem miłe niespodzianki. Z Tomaszem od instagramowych recenzji herbat nie raz pisaliśmy, jak szkoda tak dobrej czekolady i pewnego dnia okazało się, że jego znajomy ma możliwość kupienia tabliczek producenta tychże. Od razu poprosiłam, żeby kupić także w moim imieniu. Nie mogłam przepuścić takiej okazji. Był moment, w którym zwątpiłam, czy producent jest ten sam, ale opis na stronie sklepu Jumbo, zdjęcie tabliczki na Facebooku, strona halba.ch i opisana tam historia marki, zdjęcia z internetu i znaleziona wewnątrz opakowania dzisiaj prezentowanej informacja, że działają od 1933 (jak Halba) - skracając, wieele czynników utwierdziło mnie, że za czekoladami "stoi ten sam osobnik".

Chocolats Halba Swiss 72% Cacao Dark to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach goryczkowato-wilgotnej, lekko kwaskawej ziemi i nieco za mocno palonej (aż na sucho?) kawy. Przy ziemi mignęła mi lekka pleśniowość / aceton, a na przepalony wydźwięk kawy przełożyła się drobna nutka suchego kakao w proszku. Z tła drzewa próbowały nieco nawrócić je na szlachetniejszy tor. W kwaskawym wątku było sporo śliwek zarówno okrągłych świeżych i twardych, choć już słodkawych, jak i suszonych węgierek. Te były kwaśniejsze, co jednak kompozycji kwaśną bardzo nie uczyniło. Zdarzyło mi się pomyśleć o cukierkach typu trufle w wariancie śliwkowym ("aceton" zmieniał się w alkohol?). Poczułam też motyw "sugar plums" (śliwka w cukrze - ja to tylko na zdjęciach widziałam) i miodowo słodki biszkopt piernikowy / ciasto ze śliwkami. Śliwkowo-miodowy splot oplotło maślane łagodzenie. Do tego wyłapałam chyba też coś bardziej jagodowego.

W dotyku czekolada sugerowała kremowość i twardość.
Przy łamaniu, choć twarda i masywna, trzaskała średnio głośno, sugerując wysoką kremowość. Przekrój potwierdził masywność i gęstość. On jednak wydał mi się ziarnisty.
W ustach rozpływała się powoli i ochoczo. Okazała się masywna, a jednocześnie rozchodząca się kremowo, choć... nie w pełni tego słowa rozumieniu. Trochę jakby za sprawą soczyście-wodnistawych, minimalnie lepkich fal, opływających zbitą grudkę glinki. Ta, mimo trzymanego do końca konkretu / kształtu, trochę miękła. Choć niby gładka, kryła lekką pylistość, która jako suchy efekt zostawała na koniec. Nawet lekko ściągając?

W smaku pierwszą poczułam gorzkawość, która tak splotła się ze słodkim i łagodnym maślanym biszkoptem, właśnie maślanością / ciastowością, że odebrałam to jako zapowiedź, iż gorzkości raczej nie uświadczę. Poczułam za to mocno palono-pieczoną nutę.

Wówczas wystrzeliła i wypłynęła spod niej soczystość. W mig nasączyła mocno wypieczone, kakaowe ciasto, dodając mu charakteru soczysta, kwaskawo-słodka śliwka. Mignęła mi myśl o "czekośliwce", jakieś śliskawej, gęstej i dżemowatej masie z owoców wymieszanych z czekoladą. Kwaskawa śliwka musiała być drobną węgierką, mocno trzymającą się pestki. Suszoną i /lub świeżą...?

Gorzkawość zmieniła się w pełnoprawną gorzkość. Z biszkoptu i czekośliwki wymknęła się jednak nuta suchego kakao w proszku, nieco spłycająca kompozycję. Wymknęła, a potem... zmieniła się w sowicie przypieczone tosty z czekoladą, z istotnym dodatkiem kakao. Choć może to bardziej coś zbożowo-słodowego? Orzechowego?

Słodycz nie pozostała bierna i również wyległa. Poprzez śliwkowe twory zaczynając od ciasta śliwkowo-kakaowego, przez czekośliwkę po likier / nalewkę śliwkową. Może nią nasączając... ciasto / piernik (o nim pomyślałam, bo kompozycja wydała mi się ciepła) i cukierki typu trufle (jak np. Odry) śliwkowe? Znów pomyślałam o "sugar plums". Cierpkawość kakao optowała za miodem, jednak słodycz odebrałam jako mieszankę miodu i cukru.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość przybrała postać ziemi. Zmieszany z nią lekko alkoholowo-poważniejszy, cierpkawy wątek znów zrobił aluzję do acetonu / pleśniowości. Nalewka  śliwkowa zalała to jednak. Odnotowałam kwasek przełamujący słodycz. Pomogła cytryna z goryczkowatą skórą? Kwasek był jednak tak niski... że może to jakaś "cytrynowawa" rodzynka? Znów mignęła mi nuta kakao w proszku, kumulująca się w palonej strefie. Tym razem (i aż do końca), spotkało się z drzewami rozgrzanymi słońcem.

Kontrastowo do tego śliwki przybrały na świeżości i soczystości. Wielkie, okrągłe i soczyste mirabelki, japonki, ale też z kwaskiem. Odnotowałam także słodziutkie jagody. Słodycz owoców napędzała się ze słodyczą "dodaną". I z czasem znów zaczęła odbijać od śliwek w kierunku bardziej... cukrowo-miodowej?

Pod koniec ta przypalona ciastowość, słodycz przemieniły ziemię i ciasto kakaowe w kawę za sprawą palono-suchych nut. Pojawiły się drzewa, również z echem kakao w proszku. Ono spłycało dzielnie walczące nuty. Kawa, choć czarna, gorzka wydała mi się przez nie z ziaren przepalonych na sucho i lekko cierpka. Drzewa połączyły kakao i owoce. Wyobraziłam sobie śliwy skąpane w słońcu, z których część owoców spadła i leży na ziemi. 

Pod koniec gorzkość straciła impet, wycofała się do gorzkawości, maślaność i kakao zbyt mocno palone (jako przypalony, kakaowo-kawowy biszkopt?) znów wychynęły. Tym razem jednak w asyście bardziej orzechowo-łagodniejszych nut (nie takich czysto maślanych).

Akurat, by zostać też w posmaku. Czułam pyliste kakao w proszku, acz także sporo kwaskawo-cierpkiej ziemi i śliwek. Było słodko-biszkoptowo, orzechowo, czekośliwkowo, ale w zasadzie nie zbyt słodko. Oprócz lekkiego suchego ściągnięcia w ustach, na ustach nagle poczułam tłustawość.

Całość wyszła smacznie, wyraźnie ziemiście-śliwkowo, w porywach satysfakcjonująco gorzko, w porywach mniej. Nuty kawy, drzew i słodkich, czasem alkoholowych, śliwkowych tworów przypadły mi do gustu, acz ciastowo-cukrowych nut było mi trochę za wiele. Kakao przypalone (jakby w proszku?) i maślaność niepotrzebnie wgryzły się w kompozycję... głębokawą. Właśnie pełną głębię jej odbierając.

Odebrałam ją jako spłyconą Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 %, z nieco mniejszą ilością nut,  mniej świeżo-soczyście śliwkową, owocową (w tamtej czułam też rodzynki, brzoskwinie), a bardziej maślaną (patrząc na tabelki wartości - dzisiaj opisywana rzeczywiście jest tłustsza). O ile słodycz podlinkowanej była integralna ze śliwkami, tak dzisiejszej nieco się "rozdzielała" chwilami (np. miodowo-cukrowy biszkopt), co już mi trochę przeszkadzało. Podlinkowana była siekierą, a dzisiejsza jakby się powstrzymywała. Dziwiła mnie chwilami ta nuta kakao - jakby z proszku, ale że go w składzie nie ma, obstawiam gorsze obchodzenie się z miazgą po prostu (nie chce mi się wierzyć, że np. dodali trochę proszku do miazgi i pod tym słowem to ukryli, ale jednak... może? ta ma 72, aldiowata 70%). A może to też kwestia tego, że przy grubszej tabliczce idzie się bardziej wczuć w wady? Najbliżej jej do wersji, na którą raz trafiłam w 2019 z 601 kcal/100g, którą odebrałam jako "ukremowioną" (dzisiaj opisywana była bowiem bardziej maślana).

Niby dużo ponarzekałam, ale jednak to wciąż smaczna czekolada (w dodatku kosztuje grosze). Bardzo smakowała, choć... nie AŻ TAK bardzo. Po researchu, jak działa producent, uznałam, że pewnie różne markety podpisują z nim umowy na różne półki i tyle (np. Aldi zamówił coś ekskluzywniejszego, a tu coś  "na niższą półkę w Szwajcarii"). Producent w ogóle ponoć jakieś zmiany przechodził. Może właśnie w związku ze zmianami wycofali się ze współpracy z Aldim?


ocena: 9/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem; market Jumbo w Holandii
cena: 1,07 €
kaloryczność: 591 kcal / 100 g
czy kupię znów: gdyby była w Polsce, mogłabym do niej wracać

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, ziarna wanilii

piątek, 27 maja 2022

McEnnedy American Way Smooth Peanut Butter w plastikowym słoiku 2021

Od jakiegoś czasu z lidlowymi masłami orzechowymi z Mamą zaobserwowałyśmy dziwne zawirowania, zmiany, pojawianie się, znikanie. Irytowało nas to, bo Mama nie wyobraża sobie śniadania bez konkretnie tego podlinkowanego Mister Choc Masło orzechowe kremowe / McEnnedy American Way Peanut Butter Smooth w szklanym słoiku (2018-2020), a ja lubię mieć możliwość wrócenia do niego. Plastikowy słoik - już to nam się nie podobało. Ani to przyjazne środowisku, ani wygodne / funkcjonalne (mam wrażenie, może błędne, że gorzej trzyma świeżość). W dodatku źle kojarzyło się z łudząco podobnym (ale nie identycznym!) Mister Choc Pasta orzechowa kremowa.
Jakoś 23.07.21 miałam dodać aktualizację do którejś z podlinkowanych wersji, ale... w sumie ręce mi opadły. Różnią się na tyle, że zgłupiałam, pod którą podczepić, więc dodaję jako po prostu nowy post.

McEnnedy American Way Smooth Peanut Butter to "kremowa pasta z orzeszków ziemnych, solona", produkowana dla Lidla, dostępna w plastikowych słoikach o pojemności 454 g, na pewno od lata 2021. 

Po odkręceniu poczułam wyrazisty, przyjemny zapach masła orzechowego typowo amerykańskiego, a więc z odważnie podprażonych orzeszków. Było nieco słonawe i wyraźnie słodkie. Wydało mi się bardziej mdławe, oleiście-słodkawe od dawnych wersji.

Konsystencja jednak okazała się dużo bardziej mazista, miękka. Oprócz tego, istotna zmiana dotyczyła gładkości. McEnnedy w plastikowym słoiku było idealnie kremowo-gładkie, aż tak trochę... nierealnie (jakby "gumowo"). Nie trafiłam na najdrobniejszą drobineczkę, nie uświadczyłam poczucia miazgowości (jaką lubię w masłach orzechowych, i która w dawnych była). Niezbyt to do mnie przemawiało, coś było nie tak ze strukturą. Nawet nie tyle że dużo rzadsza, ale... ale może jednak? W miarę jak smarowidło zalepiało mi usta, utwierdzałam się, że na pewno bardziej oleiste. Mama, nie konsultując się wcześniej, miała to samo wrażenie - także o tej odrealnionej gładkości. Uważam to za zmianę na gorsze, bo to McEnnecy właśnie wyróżniało się konkretniejszą gęstością spośród maseł orzechowych mi znanych tego typu.

W smaku wciąż wyraźnie czuć przede wszystkim mocno prażone fistaszki podkreślone solą, jednak tym razem bardzo istotna wydała mi się słodycz. Częściowo naturalnie fistaszkowa, częściowo zgaszona, i... choć niby integralna z ogółem, to jakoś jakby bardziej wyeksponowana. Nawet zwyczajnie nieco wyższa.
Za charakternymi fistaszkami, przewijała się leciutka oleistość. Ogólnie masłoorzechowa, ale też taka zbyt odstająca. Z kolei fistaszki wydały mi się bardziej prażone, aż nieco za bardzo... Miałam wrażenie, że pogorszyła się jakość wykonania, np. przeprażyli fistaszki, a z tych wydzielił się smakowo (?) olej i nie było już tak zgrane. Mama uprzejmie mi doniosła, że w pewnym momencie w ogóle raz i drugi masło zaleciało jej przypaloną goryczką.

McEnnedy obniżyło swoją jakość kierując się do Vitanelli kremowej z 2018 (na szczęście nie do Mister Choc Pasta kremowa). W takiej odsłonie w naszym odczuciu niewarte uwagi. Do tego stopnia, że Mama zgodziła się szukać zamienników nawet wśród maseł 100 % (na mój argument, że jak żadne nie satysfakcjonuje już i tak, to lepiej jeść niesatysfakcjonujące, ale przynajmniej zdrowe).


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 632 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzeszki ziemne 94%, olej palmowy, olej z orzeszków ziemnych 1,2%, cukier trzcinowy, sól 1%

czwartek, 26 maja 2022

Zaini 90 % Extra Dark Chocolate ciemna z Wybrzeża Kości Słoniowej

Wiedziałam, że prędzej czy później nadejdzie moment sięgnięcia po kolejną tabliczkę Zaini. Im wyższa zawartość kakao, tym bardziej bałam się efektu... Otóż jak jest ona sztucznie podbita (mam na myśli cyferkę), to wychodzi gorzej. Już sobie wyobrażałam, na ile sposobów mogli przygłuszyć nawet potencjalnie niezłą, a na pewno wartościową miazgę kakaową - a to tłuszczem o mdłym smaku, a to odtłuszczonym kakao o smaku tanim... Ech. A jednak starałam się tak negatywnie nie nastawiać.

Zaini 90 % Extra Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej.

Otworzywszy, poczułam bardzo mocno palony zapach kawy, węgla i orzechów... czy raczej zwęglonej kawy i zwęglonych orzechów, drewna. Wiązało się to z wyraźną cierpkością, przywodzącą na myśl palone nibsy kakao z pewną soczystością. Tą wzmocniły jeżyny z tła. Do tego w całości snuł się maślano-oleisty, ciężki wątek - też z jakby nieco orzechowo-drzewnym akcentem. Pomyślałam również o spalonym na węgiel i popiół drewnie, o ognisku, które dogasa. Z drewna drzew iglastych, wraz  z ich kwaskawymi igłami.

Tabliczka w dotyku sprawiała wrażenie plastelinowo-ulepkowatej, a twarda była jak... głaz czy skała -acz to i tak mało powiedziane. Z trudem ją łamałam, a chcąc przełamać wielką kostkę na pół, musiałam oprzeć ją o stół i nacisnąć,, dosłownie opierając się na niej. Mordęga. Wydawała przy tym głośne trzaski, pokazując wreszcie zbity przekrój.
By raczyła się rozpływać, trzeba było trochę poczekać. Robiła to powoli, leniwie i niechętnie. Od początku do końca czułam w niej suchość, mimo że była tłusta. Jak chłodne, śliskie masło. Z każdą chwilą wydawała się bardziej gliniasta jak chłodna plastelina, dopiero międolona. Znikała z kolei ślisko-tłusto, opływając pseudo lepkawymi smugami i zostawiała mocno sucho-pylisty efekt, trochę ściągając i jakby przytykając.

W smaku jako pierwsze zbadało grunt proste i mdławe, pyłkowe kakao w proszku. Wyszło jedynie lekko gorzkawo. Jakby osypało się z kolejnych nut.

Poczułam śmietankę i waniliowy, acz mało słodki motyw. Rozwinęła się złudna mleczność, łagodność. Pomyślałam o serku naturalnym, może lekko waniliowym. Słodycz dopiero się nasilała i choć mieszała się z wanilią, nie omieszkała nie zahaczyć o prostą cukrowość. Mimo że cały czas była niska. Po prostu nie trafiła na żaden inny mocniejszy smak. Wydawała się osamotniona.

Całość długo była bowiem nijaka, mdła w smak. Pojawiły się delikatne, niejednoznaczne orzechy i nasiliły się dopiero w połowie rozpływania się kęsa, kiedy to zrobiły się jakby zwęglone. Palona nuta zaczęła się umacniać i rozwijać. Zaserwowała przypaloną goryczkę, może nawet gorzkość. Przybył węgiel, gorzkość wzmacniając. Niestety i on z czasem został stłumiony, oprószony suchym kakao w proszku, które spłycało wszystko, jak tylko się jeszcze dało. Chwilami myślałam o zwęglonych drzewach, drewnie spalonym już na popiół oraz jego cierpkości i suchości. 

Dołączyła do niego maślaność, motyw tłuszczu, czasem wręcz wodnisty... Jak jakiś tłusto-mdły deser kakaowy? Serek? Niby słodki, ale w dziwny sposób. Jakby tanie, mdławe kakao tę słodycz zasypało i ukrywało. Na pewno był mleczny i specyficznie kwaskawo-kakaowy. Jak... kakaowa maślanko-śmietanka?

W tle pojawił się kwasek nieco bardziej soczysty. Najpierw drogę przecinała cytryna z grubą, goryczkowatą skórką, potem wyłapałam trochę jeżyn... jednak i je pokrywało suche, cierpkawe kakao odtłuszczone. Palone... że z namiastką soczystości chwilami podkradało się pod kruszone i palone nibsy (kawałki kakao). Chwilami podczołgiwało się pod cierpką, tanią kawę.

Ta, choć gorzko-cierpka, była także słodka, co dziwnie odstawało od reszty. Jakby tak... Dosypać do kawy cukru i go nie rozmieszać, tak by opadł na dno kubka. Wiadomo, że tam jest i nawet go czuć, ale nie zgrywał się z resztą. Słodycz, mimo więc że niewysoka, bardzo irytowała.

Na sam koniec nasilała się cierpkość suchego i nijakiego, mdłego kakao odtłuszczonego w proszku, może trochę z nibsowo-kawowym tłem, węglem.

Po zjedzeniu został posmak cierpkiego kakao, raczej suchy i nudny, oraz nagle wysoka, aż "czysta" maślaność, oleistość jako... coś trochę goryczkowatego. Do tego czułam mocno palony wątek, aż zwęgloną spaleniznę. 

Całość mi nie podeszła zupełnie. Okropna konsystencja. Zbita, nieprzystępna, twarda i powoli rozpuszczająca się w najgorszych tych słów znaczeniu. Jednocześnie sucho-plastelinowa i tłusta. Smak także wyszedł ciężko. Był tani, mdły, a jednocześnie z wyraźnie wyczuwalnymi wadami kiepsko jakościowymi. Słodycz była zupełnie niezgrana z resztą, jakby nieumiejętnie ukryta, a reszta... też nie była przyjemna. Kawa wyszła tanio, orzechy i drzewa źle. Dużo tu kakao w proszku - jakby tak wymieszać je z tłuszczem kakaowym. Wyszło tandetnie i mdło. A jednocześnie nie obrzydliwie czy odrzucająco... po prostu kiepsko, ale jeszcze nawet "zjadliwie, jak już się kupiło"; ja jednak i tak oddałam ojcu.
Wyszła jeszcze bardziej tłuszczono-mdło i z nachalniejszym odtłuszczonym kakao w proszku niż 80 %. Bo tak ciężko to miazgę zwiększyć...

Lindt Excellence 90 % czy Gross 95 % też były spłycone kakaem w proszku, też tłusto-mdłe, a jednak w nich oprócz tego czułam także lepsze wątki. Zaini z kolei wyszła płasko i kiepsko zrobiona, cenowo nieopłacalnie. Poziom podobny do Hachez Premier Cru 88 % Classic.


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 8,89 zł (za 75 g)
kaloryczność: 611 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, naturalny aromat waniliowy, lecytyna sojowa

środa, 25 maja 2022

Domori 70 % Dark Fondente Napolitain ciemna

Tę minirecenzję pierwotnie opublikowałam razem z Domori Fondente Criollo 70 % Dark Chocolate, jednak Piotr z Sekretów Czekolady zwrócił mi uwagę (za co bardzo dziękuję!), że to nie jest jej miniaturka, a miniaturka Domori Fondente 70%. Na szybko sprawdziłam też na stronie Domori, w archiwum własnych recenzji etc. Tak, blend (mieszankę) z ziaren trinitario od Domori jadłam, ale jako Domori Trinitario 70 % Rotondo. Przy zmianach opakowań, i jak się okazuje trochę czekolady samej w sobie, musieli i linię ciemnych blendów niecriollo zmienić, a ja... przegapiłam? Chyba tak albo po prostu uznałam, że pewnie zmienili tylko opakowania. Gdy jednak już wiedziałam, że ogólnie wyczuwam różnice między dawnymi a nowymi... uznałam, że muszę wyjść ze stanu niewiedzy i poznać te zmienione. Neapolitanka wyszła bowiem... specyficznie.

Domori 70 % Dark Fondente Napolitain  to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Wenezueli w formie neapolitanki (miniaturki ważącej 4,7g). 

Zapach neapolitanki to przede wszystkim orzechy i drzewa. Paloną gorzkawość podkreślały soczyste, ciemne owoce (porzeczki? winogrona?). Mieszały się z żywicznym, też drzewnym miodem. Neapolitankę odebrałam jako w zapachu dość podobną do Domori Fondente Criollo 70%.

W smaku wyszła niemal identycznie co dawna pełnowymiarowa criollo Domori Cacao Criollo 70 % (!), acz wydała mi się bardziej po prostu gorzko-słodka, mniej głęboka, przy czym za gorzkością stały orzechy i drzewa podkreślone palono-pieczonym motywem, a za słodyczą... miodowe daktyle? Tu trochę przypominała Domori Trinitario 70 % Rotondo, ale bez skojarzenia z "mleczną bułką" jak w przypadku Rotondo.
Pojawiły się też ciemne, fioletowo-granatowe owoce i ich soczystość: jeżyny, winogrona, porzeczki, ale jako raczej jakieś dżemy na chlebie z masłem orzechowym. Połączyła więc jakby pełnowymiarowe criollo. 

Nie czuć przy takim cienkim, szybciej rozpływającym się drobiażdżku gorszych nut. Wyszła jak "niełagodne criollo", jakby też nie było w niej czasu na zbytnie złagodzenie, co mi się bardzo podobało (bo criollo dla mnie często bywa za łagodne). Była mi nieco za słodka, ale to na tyle w kwestii wad. Miłe zaskoczenie.

ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady (dostałam)
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: mogłabym dostać

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

Domori Fondente Criollo 70 % Dark Chocolate ciemna z Wenezueli (nowa 2021)

Po paru gorszych tabliczkach, po próbach produktów nie bardzo w moim typie, po po prostu jakiś dziwnych doświadczeniach, zachciało mi się porządnej, czekoladowej głębi. Najpierw pomyślałam: "no przecież! Domori!", ale potem się zreflektowałam. To fakt, że odświeżona linia plantacyjna usatysfakcjonowała mnie, ale... to, w jakim kierunku marka zaczęła się zmieniać, jak powprowadzała propozycje "bardziej chwytliwe dla ogółu" (a przy tym wciąż bardzo drogie, więc nie widzę sensu, bo ani one "dla przeciętnych zjadaczy zwykłej czekolady", ani dla prawdziwych degustatorów), jak z oferty wywaliła mnóstwo naprawdę dobrych, szlachetnych tabliczek... nie podobało mi się. Więcej! Bolało mnie. A jednak efektów odświeżonej linii Criollo Blend byłam ciekawa, jakże by inaczej. Acz co do konkretnie dzisiaj opisywanej bałam się, że z samego criollo wyjdzie blado w porównaniu do jednej z moich naj-naj czekolad, czyli IL Blend 70 %. Dawną wersję dzisiejszej (Domori Cacao Criollo 70 %) kojarzyłam jako smaczną, ale nie podobała mi się licha gramatura (25g). Dwukrotne jej zwiększenie to pozytywna zmiana już na pierwszy rzut oka! A jednak... miałam nadzieję, że jakość nie spadła. Zaobserwowałam jedną rzecz: na niektórych zdjęciach w internecie na opakowaniu kobieta patrzy w lewo (czyżby w przeszłość, hah?). Na moim natomiast prosto na mnie (wyzywająco?).

Domori Fondente Criollo 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada zawierająca 70 % kakao Criollo (blend różnych podgatunków) z Wenezueli.

Po otwarciu poczułam się, jakbym nachylała się nad wilgotnym, ciepłym czekoladowym lava cake, kryjącym alkoholowy, czekoladowy sos. Może była tam nutka wina? W każdym razie charakternie soczysta. Na pewno w towarzystwie migdałów. Zapach pokazał mi mnóstwo drzew z delikatnym, ziemistym tłem, od którego usilnie starała się odwrócić uwagę słodycz miodu i... miodu karmelizowanego... może nawet karmelu, ale wciąż związanego z sosowatością wnętrza czekoladowego ciasta. Wyraźnie czułam także słodką soczystość, przywodzącą na myśl ciemne, niemal czarne winogrona. Tu zawinęła się lekka maślaność oraz wyobrażenie o "winnych" w smaku jabłkach w karmelu, obtoczonych w kawałkach migdałów na patyku (takie "festynowe amerykańskie").

Przeciętnej grubości tabliczka przedstawiła się jako masywna i bardzo twarda, ale wydawała jakby "puste" i kruche trzaski. Do pewnego stopnia twardość podtrzymywała także w ustach.
W nich rozpływała się w umiarkowanym, raczej dość szybkim tempie, idealnie gładko-kremowo, przez dłuższy czas gęsto. Zmieniała się w zbity, aksamitny budyń, jakby zrobiony na śmietance. Nawet z lekką maślanością. Dość tłusty, ale z odrobiną swoistej soczystości-mięsistości, porównywalnej do tej orzechowej. Dopiero pod koniec nieco się rozrzedzała i znikała bez echa.

W smaku pierwsza przywitała się słodycz miodu, zmieniająca się zaraz w miodowo-śmietankowe toffi. Miała w sobie coś z wykwintnego sosu. Toffi zaczęło się przypalać, stając się coraz to ciemniejszym karmelem, mimo rozpływającej się w tle śmietanki. Karmel krył odrobineczkę soli, a i sugestia soczystości, kwasku za nim się zawinęła.

Uderzyły migdały, podkręcając z kolei ciepło karmelu. Same musiały być lekko podprażone, jednak początkowo także one w pewną łagodność się wpisywały. Wyobraziłam sobie mnóstwo migdałów z gorzkawymi skórkami w gęstym karmelu. Mignął mi karmelowy likier.

Z czasem wróciły myśli o czekoladowym, ciepłym cieście typu lava cake, z którego wnętrza leje się sos... zrobiony między innymi na bazie miodu? Lekko alkoholowy? W cieście ukryła się nutka wina, wnosząca lekką soczystość i szlachetną cierpkość. Ogrom słodyczy skierowała na lekko... świeżo-wilgotnie daktylowy tor?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa uderzyły drzewa, wszędzie wokół roznosząc gorzkość. Pomogła im nutka ziemi i wsparły migdały. Zrobiło się bardziej ogólnie orzechowo i wciąż ciepło. Część orzechów i migdałów chwilowo przybrała postać masła orzechowego typu amerykańskiego, a więc słodkawego i z odrobinką soli, potem jednak zmieniła się w naturalną pastę orzechową 100%. To było jak park skąpany w słońcu - przerwa na kanapkę z masłem orzechowym w nim?;  jak podprażone migdały...

...Migdały, w których ktoś obtaczał jabłka w karmelu na patyku (z zapachu). Musiało być samo w sobie charakterne, winne, lekko kwaskawe, ale niosące też specyficzne ciepło. W pewnym momencie poczułam przy nim i przy migdałach cynamon. Słodycz rosła, a alkoholowa nuta dodała jej powagi.

Cierpkość w końcu przyniosła sporo ciemnych, niemal czarnych winogron (np. odmiany Melody). Soczystość wzrosła, zwróciła uwagę na ziemię. Mignęły mi także słodko-kwaskawe, dojrzałe jeżyny.

A jednocześnie migdałowo-orzechowa pasta, "patyczkowa" słodkość zaczęły nieco tonować gorzkość niemal maślaną nutą. Karmel wracał do bardziej śmietankowo-maślanego, niemal toffi wydźwięku. Musiało być to jednak alkoholowe toffi.

Drzew i migdałów jednak nie brakowało, acz drzewa okryły się złotym miodem jak złotą żywicą. Było w nim coś soczystego, cierpkawego... właśnie żywicznego. Z czasem miód i karmelo-toffi z soczystością owoców i migdałami zasugerowały bardzo, bardzo słodkie daktyle. W owocach wyłapałam nawet pewne podfermentowanie? Daktyle i drzewa splotły się, co zwieńczyło lekkie rozgrzanie (cynamonu, słodyczy i alkoholu?).

Po zjedzeniu została wysoka słodycz "miodowawych" daktyli i karmelo-toffi z wymyślnych słodkości ("cosie" na patyku - już niekoniecznie jabłka; sos z ciasta), ale też aż nieco cierpkawe drzewa i migdały... bardziej jako masło / pasta orzechowa. Czułam lekką soczystość błądzącą między winogronami a winem. Odrobinka ziemi dodała powagi, choć i tak było bardzo, bardzo słodko. Jak na Domori, posmak utrzymywał się jakoś tak za krótko.

Słodycz rozgrzanego toffi-karmelu, miodowych rzeczy (daktyli i sosu) kojarzyła się z dawną wersją (2017), jak i drzewa, masło orzechowe z migdałów, winogrona. Dawna to jednak też sporo jeżyn i wręcz piernik, a tu... ciasto wyszło bardziej czekoladowo. Nutka cynamonu przykleiła się z kolei do owoców z karmelem. Nowa wydała mi się słodsza, ale mniej maślana. Do słodyczy dodała więcej gorzkości (drzew, nawet nieco ziemi). Migdały, choć utopione w słodyczy, ponownie się spisały. Choć smakowo to może nawet i 9, nie podobało mi się to, jak zbito-tłusta była początkowo, a potem tak po prostu niesyto znikała. Wyszła lepiej od dawnej, ale jednocześnie przy pełnowymiarowej, bardziej niż w neapolitance, czuć wady.

Migdały, drzewa, alkohol, daktyle czułam też w IL Blend 70 % , ale ta to zupełnie inny, głębszy, dosadniejszy i bogaty w owoce (śliwki, leśne, brzoskwinie) poziom od wszystkich wspomnianych.


ocena: 8,5/10
cena: 39 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

wtorek, 24 maja 2022

Amano Morobe Papua New Guinea 70 % Dark Chocolate ciemna z Papui Nowej Gwinei

Czasem mi dziwnie, gdy sięgam po jakąś tabliczkę i nie mam podstaw, by zgadywać, jak wyjdzie. Z dwóch próbowanych Amano jedna była obłędna, druga kiepskawa. Co mnie czekało tym razem? Na pewno kolejne piękne opakowanie. Przy tym dokładniej pooglądałam sobie w internecie, jak wyglądały niegdyś. Nowe zdecydowanie bardziej lubię. A co jeszcze takiego w internecie znalazłam? Ponoć jest tylko kilka bardziej dzikich miejsc od wyspy, skąd Amano zorganizowało kakao do tej tabliczki. Ziemie niedotknięte przez świat zewnętrzny... A w dodatku kakao mielono specjalnie na kamieniu, by tej dzikości nie burzyć. Od siebie dodam, że czytałam swego czasu trochę o Papui Nowej Gwinei i... naprawdę, tajemnicze i trochę przerażające miejsce (pozwolę sobie nie przytaczać różnych rytuałów, czynności i obrzędów tamtejszej ludności - jeśli ktoś byłby zainteresowany podpowiem, że ciekawie obchodzą się ze zmarłymi). Ale miejsca nieoznaczone na mapach, interesujące chaty nawet na tym przepięknym opakowaniu widoczne... ach! No, ale już dość na tematy mniej czekoladowe.

Amano Morobe Papua New Guinea 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Papui-Nowej Gwinei, z prowincji Morobe.

Choć w momencie otwierania uderzyły mnie cytrusy, a dokładniej limonka podkręcona cytryną, w zapachu ogółem, długoplanowo dominowała wyrazista skóra. Skórzane ubrania z zamszowym wnętrzem-podszewką i obicia skórzano-drewnianych mebli roznosiły gorzkość. Miały stary klimat, podtrzymywany także przez drewno, drzewa. Myślałam o antykach: kredensach, meblach... w starej chacie. Otoczonej przez złote, jesienne drzewa i stare drzewa o powykręcanych gałęziach. Dołączyła do nich rozgrzana ziemia i... właśnie pewne ciepło, niemal gorąc. Pomyślałam o tabace i dymie, takim kadzidełkowym, słodko-waniliowym. Umykała przede mną pewna... kwiatowość? Goryczka wyłuskała spośród cytrusów grejpfruta. W kwaśności cytrusów pojawił się też nabiał, ale całościowo nie odegrał ważnej roli.
Nie ukrywam, że zakochałam się w tym skórzanym aspekcie.

W dłoniach tabliczka wydawała się twarda i suchawa, choć sugerująca pewną kremowość - suchą kremowość? By ją przełamać, musiałam użyć dużo siły. Wtedy usłyszałam głośne trzaśnięcie. Miała w sobie coś z kruchości, ale nie była krucha, a masywna.
W ustach prędko porzucała twardość i pieszczotliwie, leciutko miękła. Rozpływała się przyjemnie powoli. Była kremowa, a także jedynie tłustawa. Mimo to, nie mogę nazwać jej suchą, o nie! Poczucie tłustości zupełnie neutralizował lekko pyliście-szorstkawy, przyjemnie "surowy", dziki efekt. Delikatny, bo ogólnie odebrałam ją jako dość gładką, ale nie do przeoczenia. Szybko z tej jej gęstwiny wyciskały się soki, niczym z surowych, esencjonalnych i "nabitych" owoców. Pod koniec leciutko ściągała.

W smaku jako pierwszy po ustach rozszedł się w miarę łagodny karmel. Wyraźnie jednak palony, ciepły. Może nawet z nutką dymu?

Na niej nie zdążyłam się skupić, bo smagnął kwasek. Niby delikatny, a jednak jakże wyrazisty i soczysty. Limonkę podkreślił sok ze świeżutkiej, młodziutkiej cytryny. Zmieszały się, zapraszając cały bukiet soczystych cytrusów.

A przy karmelu pojawiła się lekka mleczność. Sam karmel zrobił się bardziej waniliowy, stąd do głowy przyszedł mi jakiś kefirowo-twarogowy deser, może kwaskawy sernik waniliowy z karmelowym sosem. On, jako lwia część słodyczy, był jednak dość wycofany.

Pojawiła się gorzkość, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa serwując ogrom skóry. Pomyślałam o czarnej, skórzanej odzieży z zamszowym wnętrzem-podszewką. Była rozgrzana... I to także skórzane obicia drewnianych mebli. Wszystko lekko przesiąknięte dymem, kontynuującym ciepło karmelu. Znowu wyobraźnia przeniosła mnie do starej, drewnianej chaty ze starymi meblami, otoczonej wiekowymi drzewami. Niektóre były suche i powykręcane, inne okryte jesiennymi barwami. Skóra z kolei wydawała się tak namacalna, że zamykając oczy, dałabym się nabrać, że z jakąś mam do czynienia. Może było w niej też coś... ze starej książki?

Cytrusy nie próżnowały. Limonka była bardzo wyraźna, choć motyw marakui wciąż się jej trzymał, dodając specyficznej słodyczy i egzotycznego wydźwięku. Pod wpływem goryczki także wyraźnie wyłonił się z cytrusów soczysty, słodko-goryczkowaty grejpfrut czerwony. On przemycił nutkę czerwonych... owoców? Owocowego octu balsamicznego? Może nawet czego śmniej spożywczego? Chyba i jakaś pojedyncza porzeczka (czarna? czerwona?) się tam przetoczyła, acz prawie nieuchwytna. Następnie grejpfrut swą goryczką, cierpkością to przytemperował. Wówczas z kolei wydawało mi się, że w tej toni kryje się jeżyna.

Goryczka, z czasem wyraźniej też skórkowo-cytrusowa, splotła się z ciepłem starego drewna. Zaobfitowała w przyprawy - ciepłe, korzenne, goryczkowate. A jednak... z drobną słodyczą.

Ta przypomniała o karmelu. Waniliowym karmelu? Słodycz wiązała się także z dymem. Pomyślałam o tytoniu, tabace - ich suszonych liściach. Wystąpiły też jakby jako kadzidełka / świeczki w ich wariancie, a więc słodko-męskie i niejednoznaczne, na pewno z kręcącą się w nich limonką. I ona pod koniec nasączyły skórzane motywy. A także przypomniały o ziemi.

Nabiał w tle tlił się jako kefir, twaróg ze smakowitym kwaskiem, na który zwróciły uwagę cytrusy. Mimo ogromu soczystości, ziemia wydawała  się z kolei raczej sucha, rozgrzana słońcem. Lekko pikantnawa.

Posmak należał do głównie do skóry, ale także do cytrusów. Waniliowo-tabakowa słodycz ugłaskała ich kwaśność. Dym, ciepło i "starość" czułam też jako lekką suchość / ściągnięcie... odlegle kojarzące się z czymś mniej spożywczym... choć może jeszcze taniną?

Całość uważam za przepyszną i obłędnie pachnącą. Podobał mi się ten ogrom skóry, starych, skórzano-drewnianych motywów i szlachetny, poważny karmel z wanilią. Nie wiem, na ile na nuty ona się przełożyła. Może raz czy dwa pomyślałam, że mogłaby być mniej słodka, ale przesłodzoną za nic jej nie nazwę. To kompozycja przyjemnie gorzko-kwaśna. Kwaśne owoce i kwasek charakterniejszy cudownie nasączyły kompozycję o wydźwięku starego drewna, skóry, ciepła. Tchnęły w to życie, by nie było za sucho. Tak samo nietłusta struktura bardzo mi się podobała.

"Poprzypiekana" w smaku, bardzo owocowa (kwaśna od rabarbarowej nuty) i waniliowa była czekolada Pralusa (Papouasie 75 %), acz więcej w niej ziemi i dymu. W Pralusie pojawił się motyw a'la wino, w Amano ocet owocowy balsamiczny. W obu była pewna "czerwoność" (Amano grejpfrut i ten ocet, Pralus - rabarbar, truskawki) i dziwne nuty: w Amano mniej spożywcze, w Pralusie metaliczność. 
Ziemię, drewno i cytrynę zaserwował mi Zotter Labooko Papua New Guinea 75 %.
Amano miała cudowny klimat, pyszny i niespotykanie obrazowo-jednoznaczny smak oraz obłędny zapach, czym mnie zachwyciła, jak i zachwyciły w sumie wspomniane. Z tym, że każda choć na bazie mniej więcej podobnych nut, to jednak zupełnie inaczej. 
Mało tego, jej drzewa, skóra i może książka skojarzyła mi się z "książkową" GR Brasilien / Brazil 73 % czy tabakowo-książkową Fjak Tanzania (ale w lepszej wersji!).
Choć tylko smakowo Amano to może raczej 9, tak zrobiła sobie ogółem miejsce w moim sercu dość porządnie. 


ocena: 10/10
cena: 49 zł (za 85g; cena półkowa)
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakao, czysty cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne ziarna wanilii

poniedziałek, 23 maja 2022

lody Ice Cream United Karamell & Salz

Od pewnego czasu zaczęła mnie nachodzić myśl, że zjadłabym jakieś dobre lody o smaku solonego karmelu. Początkowo myślałam, że będą to Marletto, ale jak spróbowałam od Mamy nową wersję Gelatelli (recenzja z roku 2019, 2021), stchórzyłam, bo znałam już słodycz tej biedronkowej linii. Była nie na moje siły. A jednak pamiętałam np. obłędne Haagen-Dazs Gelato Sea Salt Caramel, którym niestety nie dorównały dostępne w Polsce Salted Caramel. Odkąd je jadłam, zmieniło się opakowanie i trochę się obawiałam, że i smak. Na satysfakcjonujące promocje nie trafiałam. Co tu dużo mówić? Traciłam wiarę w istnienie nie za słodkich lodów karmelowych z solą. Gdy dostrzegłam dzisiaj przedstawiane, słodzone surowym cukrem trzcinowym, bałam się za pozytywnie się na nie nastawić. Spełnienie marzeń? Uwielbiam, jak czekolady są nim słodzone, bo wychodzą przyjemnie mniej słodko, a lody...? Serce przyspieszało, ale rozum podpowiadał, że nie ma co się cieszyć przed otwarciem pudła.

Ice Cream United Karamell & Salz (by Lukas Podolski) to lody o smaku solonego karmelu z karmelowym sosem 10 % i kawałkami śmietankowego karmelu 3 %, wyprodukowane przez Gelato Classico - Die Eismanufaktur. Opakowanie zawiera 500 ml.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach karmelu, który mimo iż bardzo słodki, wydał się głęboki i szlachetny. Zahaczał o kajmak i lekko paloną nutkę. Nasilił się w trakcie podziału i jedzenia, wzbogacając się o słonawą sugestię. Mleczną, naturalną bazę także czuć bardzo wyraźnie; dołączyła do karmelu, podrzucając mu chwilami też bardziej śmietankowy charakter.

Masa lodowa okazała się gęstawa, kremowa. Od początku nie bardzo twarda, a miękkawa. Pozytywnie, bo nie była tłusta ani ciężka; wyraźnie mleczna. Chwilami kojarzyła się ze spienionym mlekiem, przyjmując lżejszą formę. Topiła się w umiarkowanym, choć raczej szybkawym tempie. Na pewno jednak przyjemnie gęstawo.
Pudło skrywało sporo sosu karmelowego. Był gęsty i zwarty, dość tłusty. Gładko-śliski i mięknący, nie zaś lejący. Trochę mieszał się z bazą, ale bez przesady. 
Trafiłam na średnią ilość kawałków karmelu w formie malutkich kostek, ale nie sposób ich przegapić. Okazały się minimalnie twardawe... Powiedziałabym, że po prostu zwarte - i to tylko w pierwszej chwili, a tak to szybko i łatwo ulegające zębom. Prędko ogólnie wilgotniały i podtapiały się, także od rozpływającej się masy. Były delikatnymi, scukrzono-grudkowatymi krówkami. W normalnych warunkach pewnie były by to krówki typu suchego, tu jednak pokazały się ze strony miękkiej i lekko lepkawej. Rozpływały się, nieco rozpadając się na grudki.

W smaku od pierwszej łyżeczki lody uraczyły mnie nie za wysoką słodyczą karmelu. Dała się poznać jako uładzona mlekiem, potem bardziej poważna i szlachetna w palonym sensie. 

Do głosu prędko doszła też mleczna baza. To mleko pełne i naturalne, naturalnie słodkawe i dopowiadające karmelowi mleczność, jednak... nie uczyniła go mlecznym karmelem. Czułam wyraźnie karmel na przyjemnie mlecznym tle. Karmel jedynie trochę przybrał na mleczności. Przewijał się przez to motyw kajmaku. Wreszcie z czasem upuszczał odrobinkę soli. Pojawiała się wraz z tym, jak masa rozpływała się w ustach, co jakiś czas. Podkreślała karmelowość. Sól była ewidentnie wyczuwalna, jednak mocno słonymi tych lodów bym nie nazwała. 

To w sosie znalazły się skupiska słoności. Przecinał wszystko słonością, nałożoną na smak karmelu mleczno-śmietankowego, może skondensowanego mleka karmelowego (z tubki?). Mimo to nie sprawiał wrażenia słonego cały czas. Czasem potrafił zabrzmieć solą tak, że aż pokusił się o złudną kwaskawość... A jednak na pewno nie był przesolony. Taka mocna słoność pojawiała się epizodycznie. Tak był to w punkt słodko-słony karmel. Chwilami wydawał się bardziej kajmakiem. Wręcz maślanym, ale wciąż nie czysto cukrowym. Elegancko wzbogaconym o sól. I on chwalił się słodyczą szlachetną, nieprzesadzoną, choć ewidentnie mocniejszą, niż ta bazy.

Karmelki też dołożyły słodyczy i to już znacznie łagodniejszej, krówkowo-śmietankowej. Wyszły maślano-krówkowo, trochę w tym śmietankowo. Choć cukrowe, to głębokie w swój smak. 

Baza po dodatkach nie zatraciła swojego wyraźnie karmelowego smaku. Mimo już niepodważalnej obecności soli, wydawała się jednak słodsza. Wciąż jednak w nieco palony sposób.

Po zjedzeniu został mocno karmelowy, palono-słonawy posmak, który oczywiście był też słodki, ale szlachetnie i naturalnie. Palony cukier, odważna sól i motywy krówkowo-kajmakowe zgrały się, wszystko było wyważone. Zwieńczeniem tego była wyrazista mleczność. 

Lody kupiły mnie zupełnie. Nie spodziewałam się mimo wszystko, że ten wariant okaże się tak wykwintnie słodki. Oczywiście bardzo słodki, ale w sposób ambitny. Palona nuta podkreślona solą i intensywna mleczność bazy świetnie wyszły. Sos karmelowy był smaczny, porządny. Jego słoność wyszła w punkt, nie czyniąc go przesadnie słonym, a umiejętnie przełamując całość. Podobały mi się krówkowe kawałki - zacne i smakowo, i pod względem struktury. Nie przesadzono z ilością niczego, nie poskąpiono. Choć doszłam do wniosku, że bardzo subiektywnie wariant i tak był mi za słodki, to stwierdzam to z żalem. To chyba jedne z najlepszych lodów o tym smaku, jakie jadłam. 


ocena: 10/10
kupiłam: Lidl
cena: 14,99 zł (za 400g / 500ml)
kaloryczność: 115 kcal / 100 ml (tylko i wyłącznie na nalepce z tłumaczeniem jest też: 191kcal / 100g)
czy kupię znów: wątpię, ale może kiedyś i bym mogła (ten smak to raczej w promocji?)

Skład: pełne mleko 58%, surowy cukier trzcinowy, śmietanka 9%, odtłuszczone mleko w proszku. syrop glukozowy, karmel 2%, cukier, masło, mleko skondensowane, emulgatory (mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, lecytyna sojowa), stabilizatory (mączka chleba świętojańskiego, guma guar), sól morska, glukoza, pełne mleko w proszku, syrop cukru karmelizowanego, substancja utrzymująca wilgoć (sorbitol), przecier z cytrusów.