Lubię poznawać nowe marki, ale nie lubię mieć tego poznawania zbyt "stłoczonego". Najlepiej znane nieznanym przedzielać. Myśląc o nieznanych, a posiadanych trochę nie bardzo wiedziałam, które by tu "ogarnąć". Definite wydało mi się eleganckie, a zarazem nie obstawiałam, by miały stać się jednymi z moich naj-naj. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurało mi się, że to brytyjska marka (a akurat na tamten moment kilka stamtąd mi podpadło). A przecież Definite to rodzinna firma z Republiki Dominikany, tworząca właśnie lokalnie. Za wiele na swojej stronie nie napisali, ale trudno. W ofercie znalazłam tylko kilka tabliczek, co w zasadzie wydaje się uzasadnione. Pokazują, czym potrafi smakować region i dobrze. Po co przesadzać? Ja nie przesadzałam i kupiłam tylko 3 ich czyste tabliczki.
Definite Chocolate 70 % Dark Chocolate Dominican Republic Öko-Caribe to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany, z okolic miasta Pimental, z prowincji Duarte.
Ziarna fermentowały w drewnianych skrzyniach przez 6 dni; suszone na słońcu 7-10 dni.
Po otwarciu rozbrzmiały soczyste pomarańcze z charakterem wzmocnionym goryczkowatą skórką. Lał się z nich słodko-kwaśny sok, mieszający się w tle z leciutkim kwaskiem nabiału (kefiru?). Ten jednak zaraz stawał się niemal nieistotny, bo do pomarańczy dołączyły cieple drzewa. Pomyślałam o słodkawym, orientalnym sandałowcu. Odnotowałam trochę orzechów i motyw skóry, zamszu. Skórzana galanteria nasilała się w trakcie degustacji. Te nuty zaprosiły wytrawniejsze i korzenne nuty przypraw, m.in. pieprzu. Pomyślałam o słodkim chili, czerwonych owocach egzotycznych, np. tamarillo z ostrawymi skłonnościami i wciąż soczystością. Także z nią wiązała się wysoka słodycz. Dominował wprawdzie miód, ale pojawiły się też owoce suszone, w tym morele (jakby naturalne, brązowe - lekko duszne?).
Tabliczka z wyglądu zapowiadała kremowe mięknięcie, mimo pewnej porcelanowości. Podczas łamania bardzo głośno trzaskała, gdyż była przepotężnie twarda i zbita, co widać w nieco ziarnistym przekroju.
W ustach rozpływała się ochoczo, powoli i bardzo kremowo. Skrywała pewną suchość w swej kremowości. Zmieniała się w miękki kawałek, początkowo zachowujący kształt. Opływał budyniem, aż w końcu sam stał się budyniem rzednącym, który powlekał podniebienie średnio lepkawymi smugami. Soczystość nieco je rozrzedzała. Wyłaniały się drobinki niedomielonego kakao. Czekolada była tłustawa w sposób minimalny, pozostawiała po sobie drobny, pyłkowy efekt.
W smaku uderzył miód, skapując coraz to gęstszym "deszczem" i obklejając inne nuty.
Poczułam słodką suszoną morelę. Wyszła niemal trochę dusznie, z goryczką. Oczami wyobraźni patrzyłam na ususzoną na brązowawy odcień (naturalną, bez siarki), trochę stęchławą. Mieszała się z miodem, umocniła "pomarańczowe" (w kolorze) tło pod owoce. Już ona wprowadziła przyjemną soczystą kwaśność.
Miód płynął bez ograniczeń i w tle wyłapałam cukrowość. Był to cukier lekko palony, ale i tak chwilami irytujący. Epizodycznie przybierał na klarowności.
Paloność zasugerowała goryczkę. Odchodziła od ciemnych, suszonych moreli. Prędko stała się drzewami. Biło od nich ciepło orientu. Pomyślałam o wonnym, aż nieco soczystym sandałowcu i skórze. Może... drewnie lekko zwęglonym? Palonym jako kadzidła? Na węgielku?
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa suszone owoce i cukier zaserwowały mi rodzynki, które natychmiast zalały cytrusy. Kwaśność wzrosła i choć kompozycję przecinała cytryna, wyraźnie dominowała pomarańcza. Początkowo suszona, w dużej mierze jako skórka, rozkręciła się. Pomyślałam o suchawym, ale świeżym i surowym owocu. Może mało soczystym jak na pomarańczę, ale tu w zasadzie pasującym. Za nią chyba wyłapałam świeże morele i żółte śliwki (?). Pomarańcza i ta "pomarańczowość" mieszały się z orientem i coraz słabiej miodowymi akcentami.
Te zmieniały się w lekką cierpkość. Owoce też ją przejawiały, wraz z pewną wytrawnością - do głowy przyszło mi ostrawe tamarillo, coś papryczkowatego. Gorzkawość trzymała się niskiego poziomu, ale trochę się przedarła jako orzechy laskowe i drobna pikanteria pieprzu. Pomyślałam o jakimś ostrzejszym kremie z orzechów laskowych. Takim, który zrobiono z orzechów wraz z ich gorzkawymi skórkami. Drzewa zmieszały się z nimi poprzez ciepło. Orzechy nieco się rozmyły; spod motywu skórek wyłaniały się podprażone i naturalnie słodkawe. Podprażone, że aż wytłoczył się z nich olej? Zrobiły się mniej jednoznaczne, wydały mi się... pokryte cukrem? W tle mignął lukier?
Na koniec do głowy przyszło mi delikatne, nieco oleiste smarowidło / pasta z orzechów różnych, do której dołączyło sporo maślaności, cukrowości. Ciepłe drzewa odeszły na tło, pomarańcza i owoce zaskarbiły sobie goryczkę. Co do jednej sztuki się ususzyły.
W posmaku został właśnie takowy krem orzechowy z nutą skórki pomarańczy, odrobinka soczystości i przeogromna, aż cukrowa słodycz. Niby zachowała pewne ciepło, paloność, ale i tak irytowała także jako drapanie w gardle. W ustach z kolei czułam suchość (drzew? skóry?).
Całość wyszła smacznie, ale za słodko, a przez to delikatnie. Podobał mi się wydźwięk suszonych owoców (morele, pomarańcza, rodzynki), nacisk na skórkę pomarańczy, pikantniejsze owoce i ciepłe drzewa. Odrobina orzechów i łagodząca kremowość średnio pasowały, bo jakby hamowały siekierowość. Słodycz suszonych owoców byłaby bardzo miła, gdyby nie dominowała, pokrywając wszystkie nuty. O ile o kwaśności można tu śmiało mówić (choć takiej integralnej ze słodyczą, w pełni owocowej), tak o gorzkość trudno. Wyszła delikatnie jak motyl... z pyłkiem na skrzydełkach... lub jak rój motyli, który próbuje kogoś obsiąść, przytłaczając tym samym.
Była inna niż ostatnimi czasy jedzone czekolady z Dominikany; najbliżej jej chyba do także za słodkiej, miodowej Ajali. Gorzkawość tej to jednak bardziej herbata i orzechy (różne, ale do nazwania), niż drzewa i orzechy, a jednak... obie kojarzyły się z kremem z orzechów. Łączą je też suszone owoce (jakby miodowe, choć Ajala to bardziej "banany i inne"). Mimo iż obie zawarły dużo cytrusów, Ajala to więcej owoców ogółem.
Miód, lekkie przyprawy korzenne, suszone owoce to też Georgia Ramon Dominican Republic 72 % Sweetened with Date Sugar, ale słodycz wspomnianej była zintensyfikowana cukrem daktylowym, stąd trudno o wyłapywanie podobnych konkretów. Tych mogłoby się jeszcze parę znaleźć (ale nic jaskrawo zapadającego w pamięć), bo w końcu kakao do obu kupiono od kooperatywy Oko-Caribe.
ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 29 zł (za 60 g - cena półkowa)
kaloryczność: 555 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.