niedziela, 8 maja 2022

Auro Chocolate Saloy Single Estate Philippine Origin 100 % Reserve 2018 ciemna z Filipin

Jakoś dziwnie się złożyło, że zanim przejadłam wszystkie posiadane Auro, nadarzyła się okazja kupna ich setki. Jako że zachwalana, zdecydowałam się. Lubię mieć przynajmniej jedną tabliczkę 100 % kakao w zapasach, na wypadek, gdyby na taką akurat mnie naszło. Zdarza się to niezbyt często, ale jednak. I zawsze wolałabym, by była to jakaś dobra, a tutaj... no niestety w wykonanie czegoś takiego od Auro wątpiłam. Ech. Kakao do wykonania jej zostało kupione z plantacji Enriquez Cacao Farm.

Auro Chocolate Saloy Single Estate Philippine Origin 100 % Dark Chocolate Reserve 2018 to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao (zbiór z roku 2018) z Filipin, z regionu Saloy, z okolic miasta Davao.

Po otwarciu poczułam, jakbym przeniosła się do lasu iglastego, gdzie mnóstwo szyszek i igieł leży na czarnej, nieco wilgotnej ziemi. Dosłownie czułam ich ostrość, specyficzną, iglastą pikanterię lekko zmieszaną z kwaskiem. Na pierwszym planie, zrównane z tym wszystkim, były też wiśnie. Zwłaszcza w trakcie degustacji rozgościły się tam na dobre, chwilami niemal dominując. Igliwie mieszało się z lekko ziołową, goryczkowatą nutą. Wiśnie wydawały się lekko podkręcone cytrusowym... kefirem? Na pewno odnotowałam kwaskawo-soczysty motyw. Może twarożku ze skórką pomarańczy?

Bardzo, nieprzyjemnie twarda tabliczka przy łamaniu głośno trzaskała. Kojarzyła się z nieprzystępnym kamieniem.
W ustach rozpływała się bardzo długo. Niemal do końca utrzymywała twardość i zbitość, a co za tym idzie masywność i ciężkawość. I choć przekrój sugerował ziarnistość, okazała się gładka. Przypominała niezbyt dojrzałe awokado, z tym że wypuszczała z siebie ciężko-oleiste smugi, zostające na podniebieniu. Kojarzyły się trochę ze smarem, trochę z kleistą smołą. Z czasem kumulowały się jako lepka, przytykająca gęstwina. Całościowo pozowała na ciężką, choć realnie taka bardzo-bardzo ciężka nie była.

W smaku pierwsza rozeszła się łagodna smolistość. Przygotowała miejsce dla kwasku i gorzkości. Polał się olej orzechowy, jakby wytłoczony z nieokreślonej mieszanki orzechów i pestek, a także wpisujący się w gorzkość. Jednocześnie niósł łagodność... orzechów laskowych? I... nutę piniowych, może pestek słonecznika (których świeżość budziła wątpliwość?)?

Nagle uderzyły drzewa. Kwasek zaskoczył na ich zielone, ostre igiełki, a same drzewa przejęły gorzkość. Drzewa drzewami poganiane przyozdobiły się ziołami. Także one przejawiały cierpkość i goryczkę. Najpierw pomyślałam o ziołowych olejkach i aptecznej nucie, za którą zaczęła wzrastać słodkawość. Mdława nuta oleju nabrała w tle pewnej dynamiki - do głowy zaczęły mi przychodzić oliwy, oleje z ziołami (raczej wyobrażenie).

Iglasty las zmienił się w stroik z iglastych gałązek przyozdobiony plastrami suszonych pomarańczy. Odnotowałam kwaskawo-korzenną ostrość. Pomyślałam o specyficznie rześkiej szałwii, może ostrzejszym zielu angielskim... W kwasku pojawiła się soczystość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa popłynęły wiśnie. Niosły kwaśność, zagospodarowały cierpkawość i ubrały je w specyficzną, poważną słodycz dojrzałych owoców. Kompozycja zrobiła się zaskakująco słodka, że aż pomyślałam o... dżemie, konfiturze wiśniowej? Trochę korzennej tudzież jako konfitura dodana do herbaty?

Oleistość orzechów (pinii?) zdawała się nieco rozmywać nuty, ale pod wpływem tych soczystych kwaśności z czasem zmieniała się w kefir i nabiałowość. Choć najpierw był to mdławo-tłusty nabiał, nabrał charakteru. Jak kefir wiśniowy, twarożek z pomarańczą i innymi cytrusami. Z ochotą podtrzymywały naturalną słodycz. Kontrastowo uwypukliła ją lekka pikanteria ni przypraw, ni ziół (kiedyś czytałam o indyjskiej przyprawie mahlab, czyli sproszkowanych suszonych pestkach wiśni wonnych - nie miałam z tym do czynienia, ale może to jakieś takie dziwo?). Cytryna podkręciła kwaśność, a że sporo w tym wciąż było skórek i goryczki, pomyślałam o cytrusowo-kwaskawej smole.

Smoła na koniec mieszała się z gorzkawymi, piołunowatymi ziołami. Ziołami, które porastają żyzną ziemię, gdzieś na uboczu lasu. Wmieszane, wdeptane były w nią igiełki, szyszki, stara kora... Pomyślałam też o orzeszkach piniowych i pestkach / nasionach. Choć wciąż z lekką ostrością zaznaczającą się w gardle (jakby ziołowego pieprzu?), w ustach w pewien sposób niosło to łagodnienie.

Ziemia wyciszyła, uspokoiła kompozycję i zmieszała się na końcu z wątkami nabiału. Pozbierała je po prostu w delikatną mleczność.

Po zjedzeniu został posmak drzew, a dokładniej ich korzeni i tego, co odpadło, zostało wdeptane w czarną ziemię; pewna ostrawość, ale i oleistość... też ostrawa, goryczkowata i jednocześnie orzechowo-oleista.

Całość w zasadzie wyszła smacznie. Kwaśność cytrusów i nabiału, cały las iglasty, wiśnie i pomarańcze wyszły przyjemnie z goryczką drzew. W zasadzie oleistość też jakoś nieźle smakowała (nie czystym olejem), ale było jej zdecydowanie za dużo w stosunku do innych motywów, więc koniec końców wyszła nieprzyjemnie. Struktura podobnie - nie podobała mi się, ale nie była zła.
Czekolada okazała się jeszcze w miarę przystępna jak na setkę, ale z wyraźnymi wadami takowych. Trochę... uboga w nuty czy raczej ich głębię.

Zioła i pestki / nasiona czułam też Auro Regalo 85%, ale w tamtej jako one same i bardzo konkretne (+inne nuty), w dzisiaj opisywanej jako olej z nich; wiśnie i jogurt wiśniowy, cytryny i drewno z orzechami kojarzyły się z Saloy 70%, jednak... tamta była bogatsza w nuty, bardziej gorzkawa i choć chwilami słodziuteńka, to jednak ciekawsza, dynamiczniejsza i smaczniejsza od dzisiaj opisywanej.


ocena: 8/10
cena: 33 zł (za 60g; cena półkowa)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.