Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: nugat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: nugat. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 września 2025

Zotter Peanut Caramel / Erdnuss Karamell ciemna 70 % z kremem karmelowym z białej czekolady i karmelizowanych mielonych migdałów oraz nugatem z fistaszków i białej czekolady z kawałkami orzeszków

Kiedy zerknęłam, co nowego wprowadził Zotter, ta czekolada wydała mi się obiecująca. Głównie dlatego, że jako chyba jedyna z nowości oferowała w sumie mało wymyślne, a wręcz dość klasyczne połączenie. Ostatnio bowiem większość nadziewanych czekolad tego producenta wydawała mi się przekombinowana i przez co to coraz mniej smaczna. Miałam wrażenie, że Zotterowi obecnie liczą się bardziej wymyślne opisy i wprowadzanie zestawień, których jeszcze nie było, niż końcowy efekt smakowy. Może więc ta miała być właśnie nie wydziwiania, a smaczna? Niestety, po paru gorszych, sięgnęłam po nią bez nadziei na pyszną degustację. 



Zotter Peanut Caramel / Erdnuss Karamell to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana (30%) kremem karmelowym na bazie białej karmelowej czekolady ("kuwertury") i karmelizowanych mielonych migdałów oraz (30%) praliną / nugatem z orzeszków ziemnych i białej czekolady z karmelizowanymi fistaszkami. 

Po otwarciu poczułam wyrazisty, fistaszkowy zapach łączący dominujące masło orzechowe z łagodnym, trochę mlecznym nugatem, zestawiony z lekko słodką, ciemną czekoladą. Jej słodycz wyszła karmelowo i spójnie mieszała się z karmelowym motywem bardziej związanym z orzechami. Wyobraziłam sobie domowy, zdrowy karmel zrobiony m.in. z masła orzechowego, lekko posłodzony wanilią. Czuć też sporo palonego karmelu i drewna oraz sugestię soli, trzymającą się fistaszków. 
Po przełamaniu i w trakcie jedzenia czułam się, jakbym wąchała takie złożone masło orzechowe z nutą czekolady ciemnej.

Tabliczka była masywna i średnio twarda. Gruba warstwa czekolady przy łamaniu trzaskała, ujawniając nadzienia również twarde. 
Dolna warstwa, czyli nugat fistaszkowy wyglądał na krucho-suchy i konkretny, a krem karmelowy ewidentnie był bardziej miękko-zbity, mimo że też konkretu mu nie brak. Po przekroju powiedziałabym, że dodano średnią ilość kawałków orzechów.
Obie warstwy okazały się zbite i gęste, a także tłuste w masywny sposób.
W ustach czekolada rozpływała maziście i bardzo kremowo. Była dość tłusta i lepka. Powoli odsłaniała nadzienia.
Orzechowy nugat podpinał się pod czekoladę, wykazując gęstą kremowość. Był tłusty i bazowo gładki, acz z pylistym echem. Rozpuszczał się trochę zawiesinowo. Zatopiono w nim sporo powoli wyłaniających się ćwiartek oraz średnich i drobnych kawałków fistaszków. Z nich częściowo rozpuszczał się karmel. Całe jednak wydawały się karmelowe, bo "namacalnie" zawilgocono-cukrowa, trochę twardawo-rzężąca skorupka ewidentnie wystąpiła na nich tylko miejscami. Gdy spróbowałam pogryźć jednego orzecha obok czekolady, zaburczało to spójność, więc zostawiałam je - jak zawsze - na koniec.
Krem karmelowy rozpuszczał się trochę szybciej od nugatu. Był bardziej plastyczny i miękki, ale też masywny. Okazał się zwarty, zbity, a zarazem trochę mazisty. Jego tłustość była niska, ale i ta część zdradzała nugatowość. Wkradła się też lekka wodnistość. Całość jednak była bardzo spójna. 
Gryzione na koniec kawałki orzeszków były w większości twardawe, ale niezbyt chrupiące, a jakby zawilgocone. Trochę jakby były duszone w karmelu (?), a nie karmelizowane. Resztki stwardniało-zawilgoconej, skorupki zostały tylko na nielicznych. Karmelowa otoczka jakby się w nie wgryzła. Niektóre były mocno wyprażono-karmelizowane, inne słabiej, ale wszystkie które widziałam, miały ciemno karmelowy kolor ogólnie (co mnie trochę dziwiło, bo AŻ tak przeprażono-karmelowo nie smakowały).

W smaku czekolada przywitała mnie niską słodyczą palonego karmelu, spójnie mieszającego się z motywem palonego drewna i dymu. Gorzkość wydała mi się leniwa i silna, a podążało za nią cierpko-soczyste echo.

Nadzienia szybko dały o sobie znać, wpisując się trochę w nuty czekolady. Podkreślały się nawzajem. Karmelowy krem podwyższył więc palono karmelową słodycz, a fistaszkowy nugat zaczął powoli łagodzić, przejmować i zastępować motyw palonego drewna. Czekolada jednocześnie podkręciła karmel i arachidy. Przez myśl przemknął mi zdrowy Snickers.

Szybciej najpierw zwracałam uwagę na rosnącą w bardzo palonym stylu słodycz, a więc krem karmelowy. Dominował na początku. Palony karmel oddawał poniekąd motyw karmelizowania, a więc też pewną orzecho-migdałowość. Bardzo łatwo o myśl o zdrowym karmelu zrobionym z masła orzechowego (bardziej migdałowego). Na słodyczy nie poprzestał, dopuszczając do siebie cynamonowe ciepło. To uszlachetniło słodycz, nadało jej charakteru. Migdały bardzo nieśmiało się wyłaniały, ale da się je uchwycić nawet zza fistaszków drugiej warstwy. W całości sprawiał wrażenie bardzo masłoorzechowego karmelu.
Gdy spróbowałam trochę kremu karmelowego osobno, doszukałam się w nim jeszcze wanilii, może i białej karmelowej czekolady, a nuta migdałów była wyraźniejsza. Czuć karmelizowanie i krem migdałowy, migdałowe masło orzechowe.

Nugat fistaszkowy rósł w siłę powoli. Po paru chwilach dokładał do karmelu fistaszkowość. W całości podkręcał skojarzenie z masłem orzechowym i Snickersem.

Warstwy i czekolada bardzo harmonijnie się mieszały, stanowiąc jedność i zbliżając się do poziomu przesady w kwestii słodyczy. Fistaszki i migdałowe echo budowały masłoorzechowy obraz, który mieszając się z wanilią, ciemną czekoladą i odrobiną cynamonu robił aluzje do zdrowej wersji Snickersa właśnie z masłem orzechowym oraz zdrowym karmelem zrobionym m.in. z masła orzechowego. Z czasem, gdy tak wszystko się mieszało, rosła słodycz, ale na szczęście w poważniejszym, palonym wydaniu. Jednoznaczność poszczególnych części spadała niemal do zera. Wszystko mieszało się, mieszało coraz bardziej i było po prostu karmelowo-masłoorzechowo; palono słodko, ogólnie orzechowo i ciepło.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na przód zaczął wychodzić nugat i w końcu to on dominował.
W nugacie czuć motyw masła orzechowego, ale na równi stojący z arachidami w łagodniejszym, słodko nugatowym wydaniu. Nugat podwyższał słodycz całości, kierując ją w prostszym, zwyklejszym kierunku. Warstwa karmelowa bardzo podkreślała skojarzenie z masłem orzechowym. W nugacie raz po raz trafiałam na pstryczki palonego cukru, rozchodzące się od kawałków orzeszków. W całości wystąpił jednak jako ta łagodniejsza część, a jego słodycz choć trochę waniliowa, wydawała prosta i ciągle rosnąca.
Kiedy spróbowałam nugatu arachidowego osobno, wydał mi bardziej zachowawczo słodki, mniej masłoorzechowy, a bardziej nugatowy. To karmel podkręcał w całości nutę masła orzechowego. 
Orzeszki gryzione obok wszystkiego wydawały się zgaszone, a i trochę zaburzały kompozycję, więc zostawiałam je na koniec.

Czekolada była cały czas dobrze wyczuwalna, ale końcowo wydała mi się bardziej soczysta, trochę... sugestywnie powidlana (kontrastowo do nadzień?). Stała na straży, by nie zrobiło się za słodko.

Od niegryzionych kawałków orzeszków rozchodził się mocno palony, karmelowy smak i trochę też sama arachidowość. A gdy je gryzłam na koniec, okazały się oczywiście bardziej arachidowe, ale nie tak bardzo, jak można by się spodziewać. Fistaszkowość przytłaczało średnio mocne prażone. Niektóre były bardziej prażone-karmelizowane, inne trochę słabiej, ale wszystkie łączyła karmelowa nuta.

Po zjedzeniu został posmak prażonych fistaszków prosto z chrupiącego masła orzechowego, może lekko piernikowego, na pewno wymieszanego z palonym karmelem, nugatem i motyw samej, cierpko-palonej, bardzo soczystej czekolady.

Czekolada wyszła całkiem zacnie. Można by rzec, że zdrowy, ambitniejszy Snickers. Wyróżnia się spośród nowych Zotterów tym, że w jej przypadku wszystko najlepiej smakuje razem, mieszając się. Warstwy przyjemnie się wtedy uzupełniają, a jedna w drugiej podkręca to, co najlepsze (większość nowych Zotterów uważam za zbyt namieszane, że lepiej byłoby je dzielić na osobne tabliczki niż łączyć po kilka ciekawych osobno nadzień). Świetnie oddaje tytuł - efekt to właśnie fistaszkowy, masłoorzechowy karmel. Sam w sobie nugat arachidowy był przeciętny, ale zestawiony z kremem z jakby domowego, zdrowego karmelu poszedł w masłoorzechowym kierunku. Karmel sam w sobie uważam za bardzo pomysłowy - zmielenie karmelizowanych migdałów? Zacnie to wyszło. Nie przekonały mnie jednak te kawałki fistaszków - to ich takie zawilgocenie, mocno wyprażono-karmelizowany smak... No jakoś nie. Gdyby nie one, gdyby sprawę kawałków orzechów w ogóle lepiej rozwiązano (dodając pyszne, niekarmelizowane albo karmelizowane lepiej?) , tabliczka mogłaby mieć i 10.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 74g; ja dostałam)
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

 Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, orzechy arachidowe 16%, tłuszcz kakaowy, mleko, karmelizowane mleko w proszku 4% (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), migdały, syrop cukru inwertowanego, masło, olej arachidowy 1%, pełne mleko w proszku, syrop skrobiowy, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, sól, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, wanilia, olej słonecznikowy, cynamon, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), chili bird's eye

wtorek, 5 sierpnia 2025

Zotter Tangerine Tonka Caramel / Mandarine Tonka Karamell ciemna 70 % z mandarynkowym marcepanem i karmelowym kremem z ryżowej czekolady, kokosu i nugatu migdałowego z fasolą tonka i pieprzem oraz cienką warstwą ciemnej czekolady

Przy Zotter Cherry & Nut Waffle / Kirsch auf Nusswaffel trochę sobie ponarzekałam, że kwaśny krem owocowy nie pasuje mi do nugatu. Patrząc na dziś przedstawianą, zaczęłam się zastanawiać, czy wyjdzie podobnie nieprzyjemnie kontrastowo... czy może wręcz przeciwnie? Wszak mandarynki cechuje raczej słodycz. A czy one w ogóle pasują do karmelu? Miałam małe wątpliwości. Niemniej jednak Zotter Tangerine - Matcha - Coconut też połączyła mandarynkę z nieoczywistymi elementami i wyszła smacznie.


Zotter Tangerine Tonka Caramel / Mandarine Tonka Karamell to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana (28%) mandarynkowym marcepanem na bazie migdałów i mandarynek oraz (29%) wegańskim karmelowym kremem ("ganaszem") na bazie białej ryżowej czekolady, kokosa i praliny / nugatu migdałowego z fasolą / nasionami tonka i pieprzem Timut oraz cienką warstewką ciemnej czekolady (między warstwami).

Po otwarciu poczułam silny, szlachetnie słodki zapach wanilii i kwiatów, mieszających się z migdalowym nugatem i marcepanem. Kumulacja i dosadność tego miała wręcz perfumowy wydźwięk. Odnotowałam akcent pieprzu, który jeszcze podkreślił waniliowość, ciężkość marcerpanu i ogólną słodycz. Czułam też gorzkawo-paloną ciemną czekoladę przejawiającą chlebowe skłonności. Pod nie podpiął się marcepan. Był nieco wyraźniejszy, kiedy wąchałam wierzch. Z marcepanu dobiegała nie tylko ciężka słodycz, ale też łagodna soczystość cytrusów, w tym cytryny. Gdy wąchałam spód, wanilia dominowała, wraz z ciężką słodyczą marcepanu dyktując ogółowi czekoladkowo-bombonierkowy klimat. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia ujawnił się też wegańsko karmelowy, również łagodny, słodki aspekt. Nasiliła się nugatowość.

Tabliczka była niby masywna przy łamaniu, przy którym słychać donośne chrupnięcio-trzaski grubej warstwy czekolady, ale nie całościowo twarda. Tylko czekolada była twarda.
Pod nią znalazły się dwie warstwy miękkich nadzień, przedzielonych średnio grubą warstewką ciemnej czekolady.
Górę stanowił wilgotny, plastyczny, ale jednocześnie zwarto-konkretny, grudkowaty marcepan mandarynkowy.
Na dole znalazł się tylko wyglądający na masywny, dość konkretny, ale realnie bardzo miękki i plastyczny krem karmelowo-nugatowy. Zaintrygowały mnie w nim plamki-kulki koloru białego - rozpuszczały się gładko wraz z resztą, a gdy jedną wyłuskałam, była tłusto-wodnista. Czyżby to... kawałki tej ryżowej kuwertury?
Przy robieniu kęsa czekolada chrupko trzaskała i wgniatała się w marcepan, a środek aż wilgotnie plaskał.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była gęsta i kremowa, powoli odslaniala masywne, ale łatwo mięknące nadzienia, bardzo z nią zgrane.
Karmelowy był niby zwarty, ale jednocześnie bardzo plastyczny i tłusto-miękki. Rozpływając się, przypominał masło ze znikomym oleiście-wodnistym motywem, które dopiero zaczynało ocieplać się. Podpinał się jakby trochę wymuszoną kremowością pod czekoladę.
Sporadycznie z kremu zostawały jakieś twarde, czarne drobinki.
Warstwa czekolady ze środka starała się zapewnić jak największą, kremową spójność.
Marcepan powoli wyciskał się spod innych warstw. Dodał całości trochę soczystości, jako że był bardzo soczyście-wilgotny. Czuć w nim typową drobną grudkowatość; mandarynki niespecjalnie ingerowały w jego strukturę. Rozpuszczał się wraz ze wszystkim w średnim tempie. Rzedł znacząco, a jego pojedyncze drobinki, zdradzające lekkie scukrzenie, czasem zostawały jeszcze, gdy wszystko inne się już rozpłynęło wraz z odrobiną proszku.
Czekolada z wierzchu i środka rozpływała się wraz z nadzieniami, zostając do końca.

W smaku czekolada przywitała mnie niską, palono-karmelową słodyczą, w harmonii mieszającą się z palono gorzkim, wręcz dymno-kawowym motywem. Karmelowosc słodyczy szybko podkreśliło wnętrze, a palonej nucie niemal chlebowy ton podszepnął marcepan. Czekolada była nieźle wyczuwalna cały czas - do momentu, gdy ujawniła się ta ze środka, a wtedy w ogóle była bardzo dobrze wyczuwalna.

Nadzienia dawały o sobie znać już po paru sekundach.

Marcepan łatwiej zwracał na siebie uwagę soczystością cytrusów - mandarynek, ale też cytryn, które mieszały się w dynamicznym splocie z ciężkawą nutą marcepanu migdałowego. Przez sekundę czy dwie wraz z gorzką czekoladą robił drobną aluzję do likieru kawowo-migdałowego, po czym na pewien czas trochę się wycofywał, pozwalając na debiut drugiej warstwie. 
Kiedy spróbowałam trochę marcepanu osobno, okazał się łączyć mandarynki właśnie z cytrynami, jednak nie był kwaśny, a jedynie soczysty i słodko marcepanowo-ciężkawy. Owoce stanowiły jedynie dodatek. W całości trochę podkreślał je na zasadzie kontrastu krem karmelowy.

Krem karmelowo-nugatowy rozchodził się wolniej, spokojniej, ale na pewno konsekwentnie. Podniósł słodycz całości. Wyraźnie czuć w nim nugatowość ewidentnie migdałową, wzbogaconą echem wiórków kokosowych. Mieszały się z mydlano-ryżowym, mdławym wątkiem, który pozwolił słodyczy wzrosnąć trochę przesadnie. Czuć sporo wanilii (pewnie podbitej tonka), której dosadność podkreśliła lekko ostrawo-ciężka nutka pieprzu. Czułam też maślany karmel, z kolei jakby nieco rozmyty wodniście-wegańskim, ryżowo-mdławym motywem. Słodycz rosła i rosła, ale nie była ogólnie przesadzona dzięki czekoladzie ciemnej i cytrusowej rześkości. Z czasem mdławy wątek określil się jako wegańska biała czekolada. Na szczęście kokos z czasem starał się to trochę sobą podkolorować, nadając karmelowi właśnie kokosowy wydźwięk.
Gdy spróbowałam trochę karmelowego kremu osobno, wydał mi się przesłodzony w waniliowo-perfumowy sposób i jednocześnie trochę zbyt wodniście-mdły.

Te jednak trochę przygłuszała ciemna, gorzko palona czekolada. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ciemna warstewka ze środka porządnie przypominała bowiem o ciemnej czekoladzie. Idealnie w czas! Słodycz zdradzała drapiące zapędy, a czekolada właśnie wtedy ją tonowała i wplotła lekko chlebowo-orzechową nutę, a także przełożyła się na myśl o naaromatyzowanej kawie. Drapiący aspekt przechwyciła lekka pikanteria.

Ta sprawiła, że marcepan znowu wskoczył na pierwszy plan. Wyprzedził słabnący krem karmelowo-nugatowy. Pod wpływem palono-słodkich nut reszty i odrobinki pieprzu oraz chlebowego echa czekolady, zaczął iść w kierunku migdałowo-cytrusowo-rodzynkowego piernika czekoladowego (bo i ciemna czekolada wciąż była wyraźnie wyczuwalna), po czym uprosił się, kończąc występ jako ciężkawy (co podbił pieprz) marcepan migdałowy jedynie z soczystym - trochę już cukierkowym? - echem. Ten smak kontynuowały pojedyncze pozostałe drobinki marcepanu.
Parę razy w ustach zostały też jakieś czarne drobinki, zdradzające znikomą ostrawość, ale w sumie o nieokreślonym smaku.

Po zjedzeniu został słodko-soczysty posmak mandarynek, ogólnie cytrusów i złudne rodzynkowy, mieszający się z ciężkim marcepanem i cierpko paloną czekolada. Czułam się też, jakbym zjadła jakaś czekoladowo-migdałowy piernik o karmelowej słodyczy z echem czegoś wegańskiego (obstawiałabym np. ciastowe batony jak od Legal Cakes.

Tabliczka wyszła całkiem ciekawie i smacznie, ale nie zachwycająco. Cytrusowy marcepan był ciekawy, jednak wolałabym, by był mocniej mandarynkowy, nie podkręcony cytryną. Krem karmelowy smakował trochę łagodnym karmelem, a jego słodycz szła w nieprzyjemnie perfumową stronę. Czuć w nim mydlaność ryżowej czekolady, co nie wyszło najlepiej. Na szczęście nugatowe migdały i kokos też miały sporo do powiedzenia. Dobra ciemna czekolada z wierzchu i środka oraz udany marcepan trochę kryły jego wady.
Choć nie wybitna, to zdecydowanie jedna z lepszych nadziewanych czekolad Zottera jakie ostatnio jadłam. Efekt nie do końca oddaje jednak tytuł, za co odjęłam punkt, bo w sumie pod względem smaku i struktury mogłaby i 8 mieć.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 67g; ja dostałam)
kaloryczność: 521 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, marcepan 21% (migdały, cukier, syrop z cukru inwertowanego), tłuszcz kakaowy, koncentrat z mandarynek 5%, sproszkowany napój ryżowy (ryż, olej słonecznikowy, sól), mleko kokosowe, syrop z cukru inwertowanego, migdały, płatki kokosowe, syrop skrobiowy, proszek kokosowy (pasta kokosowa, mleko kokosowe, mąka kokosowa), cukier karmelowy (karmelizowany cukier, maltodekstryna), sól, sproszkowana fasola tonka 0,05%, pełny cukier trzcinowy, kurkuma, pieprz, emulgator: lecytyna słonecznikowa; proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sproszkowana wanilia, emulgator: lecytyna sojowa, sproszkowany imbir

poniedziałek, 21 lipca 2025

Zotter Cherry & Nut Waffle / Kirsch auf Nusswaffel mleczna 50 % z kremem wiśniowym i nugatem z orzechów laskowych z kawałkami wafelków oraz cienką warstwą białej czekolady

Ta czekolada w zasadzie nie budziła we mnie żadnych emocji. Dostałam, to się za nią po jakimś czasie wzięłam. Już z tego, czym była, jakoś niezbyt mi się widziała. Nie obstawiałam, by krem nugatowy pasował do wiśniowego. A w dodatku wafelki? W dodatku niedługo przed nią miałam do czynienia z wafelkowym nugatem w J.D. Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat i nie podszedł mi. 


Zotter Cherry & Nut Waffle / Kirsch auf Nusswaffel to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50% kakao nadziewana kremem wiśniowym oraz nugatem / kremem / praliną z orzechów laskowych z kawałkami wafelków, przedzielonych cienką warstwą białej czekolady.

Po otwarciu średnio intensywny, acz wyraźny zapach lekko orzechowej, gorzkawej czekolady, mieszającej się z wyraźną nutą orzechów wkomponowanych w słodkie, karmelowo-nugatowe realia. Słodycz samej czekolady wydawała się niska i onieśmielona jej palono-chlebowym akcentem. Wyraźnie czuć też mleko i śmietankę, a bardzo w oddali subtelną soczystość wiśni - głównie, gdy zaciągałam się zapachem spodu. Po przełamaniu wiśnie nie nasiliły się jakoś szczególnie. Wzrosła za to mleczność i nugatowo-pudrowa słodycz. Orzechy w słodkim wydaniu grały wiodącą rolę.

Tabliczka nie wydawała się bardzo masywna, leczo okazała się zaskakująco twarda. Podczas łamania nawet zdrowo trzaskała niczym suche gałązki. Z kolei gdy przegryzałam się przez całość, słychać chrzęst, wydobywający się z nugatu.
Średnio gruba czekolada skrywała dwie warstwy kremów: bardziej miękkawy wiśniowy i wyglądający na sucho-kruchy nugatowy. Już jednak w dotyku czuć tłustość. Gdy przyjrzeć mu się uważnie, widać w nim jaśniejsze drobinki wafelków. Między kremami znalazła się bardzo gruba warstwa białej czekolady.
W ustach czekolada rozpływała się kremowo i średnio wolno. Pokrywała podniebienie tłustymi smugami i trochę miękła, spójnie łącząc się z wnętrzem.
Krem orzechowy bardziej podpinał się pod czekoladę, początkowo idąc w zbito-maślanym, mazistym kierunku. Trochę miękł, wykazując wysoką, oleistą tłustość. Z czasem robił się coraz bardziej i bardziej oleisty, a także marginalnie pyłkowy. W nim zatopiono różnej wielkości wafelki, powoli wyłaniające się z dość szybko rozpływającej się warstwy. Minimalnie odciągały uwagę od tłustości.
Krem wiśniowy z kolei był rzadszy i o wiele bardziej plastycznie miękki. Choć soczysty, w nim też znalazła się tłustość - ale z kolei bardziej mleczna. W nim zaplątało się trochę mikroskopijnych skórek wiśni.
Warstwa białej czekolady wpisała się w tłustą miękkość ogółu. Była kremowo-gładka i jak wszystko inne mazista. Kremowością zbliżyła się do czekolady z wierzchu.
Kawałki wafelków wolałam zostawiać na koniec, a tylko na próbę raz czy dwa pogryzłam obok czekolady.
Na koniec czasem zostawało całkiem sporo mikroskopijnych i średnich kawałków wafelków. To one przełożyły się na kruszenie się nugatu - było ich bowiem mnóstwo. Powiedziałabym, że w większości je porządnie zmielono.
Mniejsze w większości były twarde i trzeszcząco-rzężące. Większe przejawiały dziwnie miękkawo-gumiaste, jakby zawilgocone na twardo (?) skłonności.

W smaku czekolada przywitała mnie lekką, paloną gorzkością, mieszającą się z łagodną, karmelową słodyczą i naturalnym mlekiem. Sama w sobie zdradzała orzechowy charakter i miała chlebowe echo.

Krem orzechowy z łatwością podczepił się pod orzechowe nuty i spójnie mieszał się z czekoladą, brzmiąc coraz odważniej. Krem wiśniowy początkowo też starał się dopasować - on jednak bardziej podkradał się pod mleczność. Dopiero potem przełamywał czekoladowo-orzechowy splot soczystym kwaskiem.

Krem nugatowy podniósł słodycz. Jawił się jako mocno maślano-mleczny, ale również wyraźnie orzechowy. Słodkie orzechy laskowe wydawały się mieszać z cukrem pudrem, niczym jakiś laskowy lukier, choć jego słodycz stała na średnim poziomie. Krem zdradzał też lekką karmelowość, rozchodzącą się od kawałków wafelków.
Z czasem jednak jego orzechowość jakby trochę się rozmywała, a on robił się bardziej oleisty. 
Spróbowany osobno faktycznie okazał się średnio słodki - jak na nugat powiedziałabym, że nawet mało słodki, jednak miał dosadnie słodki wydźwięk. Poza słodyczą jego smak wydawał się bowiem trochę rozmyty motywem oleju orzechowego.

Krem wiśniowy najpierw jakby też chciał przychylić się do mleczności i przejawiał pudrową słodycz, jednak po pewnym czasie ujawnił swoją soczyście kwaśną, wiśniową naturę. Kwaśność wzrosła za sprawą cytryny, a wiśnie pokazały się jako połączenie świeżych z takimi jakby z jogurtu. To skojarzenie umacniało śmietankowe otoczenie. Ta część była słodka, ale daleko za kwaśnością w sposób pudrowy - to ewidentnie narzucało słodkie, orzechowo-mleczne otoczenie.
Gdy spróbowałam go trochę osobno, wydawał się bardzo kwaśny wyraźnie za sprawą cytryny, ale choć słodki leciutko, to wciąż lekko - ale właśnie: lekko! - pudrowy.

Warstwa biała też dołożyła mleczności. Głównie jednak zdawała się odpowiadać za wzrost słodyczy. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa podkręciła lukrową nugatowość, nieco rozmywając laskowość oraz kwaśność wiśni i cytryny, a dyktując im pudrowy wydźwięk.

Z czasem wiśnie wsparte cytryną zdobyły się na ostatnie, kwaśniejsze przebłyski, po czym przycichły zupełnie, a orzechy ustąpiły trochę miejsca karmelowo-waflowemu motywowi.
Wyłaniające się kawałki najpierw podkręcały słodycz w trochę cukrowo-karmelowym kierunku, potem zaś coraz więcej wplatały po prostu pieczono-pszenne nuty.

Końcowo czekolada zrobiła się bardziej gorzka, nawet trochę palona ze względu na kontrast do kwasku, acz wciąż też mleczna. Jej słodycz jakby się trochę ukryła za nugatowo-śmietankową ze środka.

Gryzione na koniec wafelki wciąż zachowały sporo karmelowego tonu i wręcz cukrowej słodyczy, jednak o wiele więcej zaserwowały smaku średnio wypieczonego, pszennego. Większe okazały się nawet wyraźnie maślane. Tylko nieliczne, te naprawdę malusieńkie, kryły w sobie aluzję do kartonowości.

Po zjedzeniu został posmak średnio mocno wypieczonych, karmelowo-maślanych wafelków i kwaśno cytrynowy z echem wiśni oraz jakby lukru orzechowego. Czułam wyraźnie laskowce, ale w słodkich, nugatowych realiach z domieszką oleistości. Czekolada zaznaczyła się delikatną goryczką, a biała ze środka tylko jako znacząca słodycz.

Czekolada mnie nie przekonała w żadnym aspekcie. Nie podobało mi się, że nugat jawił się jako zrobiony z dużą ilością cukru pudru (tylko wrażenie) i oleju orzechowego, przez co był słodko-mdławy a przez kontrast do kwaśnych owoców nieprzyjemnie tłusty. Warstwa wiśniowa wyszła bardzo kwaśno od cytryn - to podkręcenie wiśni też mi się nie podobało. Kwasek niezbyt pasował do reszty. Przełamywał, ale nieszczególnie pasował. Biała warstwa ze środka starała się to harmonizować - jako tako jej szło, ale jednocześnie odbierała wszystkiemu przejrzystość. Wyszło to zbyt namieszane, że aż nijakie. Wafelki smakowo były ok, a choć trochę urozmaicały tłustą strukturę, to nie porwały... po prostu były.
To jakby kiepskie połączenie Zotter Amarena Cherry i Zotter Hazelnut. Mam wrażenie, jakby Zotterowi kończyły się pomysły i za bardzo kombinował. Wolałabym, by z dzisiejszej były dalej dwie czekolady, bo tak nie była ani mocno orzechowa, ani mocno wiśniowa, a i trochę nugatowa, i kwaśna, ale wciąż z pewnym niedookreśleniem.

Po jakiś 13 gramach miałam w głowie pytanie: "po co ja w ogóle to jem?". Bo właśnie... nie to, bym doszukała się w tabliczce czegoś bardzo złego, po prostu nie było w niej też elementu, dla którego chciałabym ją jeść. Reszta powędrowała do Mamy. Jej opinia: "No od razu pierwsze, co się rzuca, to że te warstwy w ogóle nie pasują do siebie. Oddzielnie byłyby z tego dwie dobre czekolady, a tak jakaś dziwna, namieszana... nie wiadomo jaka czekolada. Lubię kwaśność w słodyczach, ale kiedy jest uzasadniona. Ta tutaj nie pasowała. Po co tam ta cytryna... w nadzieniu wiśniowym to ja bym wiśnie chciała poczuć. A ten Zotter mam wrażenie, że wszystkie te nadzienia owocowe na jedną nutę robi: cytrynowo kwaśne. Do słodkiego nugatowego kremu nie pasowało. W ogóle nie wiem, czy owoce do nugatów pasują. Orzechowość jego trochę uciekała. Namieszane, wiele pracy włożone i mocno taka sobie czekolada wyszła. Tylko że z potencjałem. Smacznie było, gdy rozdzielałam te warstwy i jadłam osobno albo kiedy gryzłam, bo wafelki jakby narzucały gryzienie. A nie wiem, czy to o to chodzi w takich bardziej degustacyjnych czekoladach...".


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 75g; ja dostałam)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, wafelkowe "brittle" / kawałki karmelizowanych wafelków 11% (mąka pszenna, cukier, masło, odtłuszczone mleko w proszku, ekstrakt słodu jęczmiennego w proszku, sól), orzechy laskowe 7%, pełne mleko w proszku, wiśnie 5%, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat wiśniowy 3%, syrop cukru inwertowanego, liofilizowane wiśnie 2%, syrop skrobiowy, olej z orzechów laskowych 1%, lecytyna sojowa, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, lecytyna słonecznikowa, sól, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sproszkowana wanilia, olejek z gorzkich migdałów, kardamon, anyż gwiazdkowy, cynamon

wtorek, 15 lipca 2025

J.D. Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat mleczna z nugatem i kawałkami orzechów laskowych oraz wafelkami

Kiedyś uwielbiana przeze mnie marka Lidla ostatnimi czasy trochę straciła w moich oczach, jednak wciąż uważałam te czekolady za dobre jak na swoją cenę. Nadziewane limitki, jakie zawitały do sklepów jesienią i zimą 2024 zwróciły moją uwagę głównie ze względu na Mamę, w której szafce parę razy widywałam Schogetten Praline Noisettes. Nugatowy Gross widział mi się na tyle nieźle, że uznałam, iż mogę spróbować, czy poziomem jako tako dorównuje J.D. Gross Orzechy laskowe 32 % mleczna z musem orzechowym i orzechami laskowymi czy J.D. Gross Selection Chocolat Edel-Nougat / Milk Nougat. No, na pewno w kwestii gramatury jest to tabliczka niepowtarzalna (skąd pomysł na akurat 99g?).

J.D.Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao "z (31%) nadzieniem nugatowym (orzechowo-kakaowym) z (2,8%) pokruszonymi karmelizowanymi orzechami laskowymi i (1,8%) kawałkami wafli"; edycja limitowana na jesień/zimę 2024; marki własne Lidla.

Po otwarciu poczułam zapach cukru i orzechów, złączone mlekiem. Słodycz już na tym etapie wydała mi się przesadzona i drapiąca. Mieszając się z laskowcami, stworzyła pralinowy klimat, w którym sporo miejsca znalazło się też dla pełnego, niemal śmietankowego mleka.

Tabliczka niby była ciężka i masywna, ale sprawiała wrażenie krucho delikatnej. W dotyku wydawała się pyliście-tłusta. Łamała się właśnie nieco krucho, łatwo i bez żadnego dźwięku.
Każdą kostkę nadziano sporą ilością kremu, wyglądającego na sucho-zbity i kruchy, urozmaiconego złotymi malutkimi kawałeczkami. Warstwa czekolady była pokaźnie gruba. Oddzielenie jej od nadzienia było średnio trudne; możliwe przy pomocy noża.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnio-szybkim, bardzo mlecznie tłusto i kremowo. Była gładka i gęsta, trochę lepko-mazista.
Nadzienie szybko wyłaniało się spod niej, łącząc się z nią w miękką, lepką masę. Było znacznie tłustsze w bardziej oleistym kontekście, acz i maślaności mu nie brak. Rozpływało się mniej więcej w tempie czekolady. Cechowała je zbitość i bazowa gładkość. Tę urozmaiciły kawałeczki dodatków. Wyłaniały się bez pośpiechu.
Z czasem na języku zaznaczały się kawałki. Jak się okazało były dwóch rodzajów: nieco większe to karmelizowane kawałki orzechów (tych było mniej) oraz mikroskopijne wafelki (całe mnóstwo). Trudno je wyłuskać i gryźć obok czekolady - ja wolałam zostawiać na koniec.
Karmelowa otoczka z orzechów chyba częściowo się rozpuszczała wraz z resztą, jednak do końca zostawało jej dużo. Orzechy pokryte nią gryzione na koniec okazały się bardzo twarde i chrupiące. Przy niektórych przewinął się lepkawy element (od karmelu).
Malusieńkie wafelki też wykazywały twardość, ale bardziej chrupiąco skrzypiały. Dodawały całości chrzęstu.
O ile trafiały się kęsy bez kawałków orzechów, tak zrobienie kęsa, by nie trafić na łam waflowy, było niemożliwe. Chwilami dodatki nieprzyjemnie aż trochę drapały podniebienie i język.

W smaku czekolada zaczęła od roztoczenia pełnego, naturalnego mleka, zahaczającego o śmietankę posłodzonego w stopniu wysokim, trochę przesadzonym. Cukier jednak nie myślał na tym poprzestać i rósł w siłę, przesadzając. Próbowała przy nim zaznaczyć się wanilia, jednak czekolada zdawała się bazować na cukrze z mlekiem (w tej kolejności). Czekolada w kompozycji miała imperatywne zapędy.
Spróbowanie osobno ujawniło, że była wręcz okrutnie cukrowa, mimo że wciąż mocno mleczna.

Nadzienie podłączyło się pod mleczny wątek. Wplotło łagodną, pralinową orzechowość. Słodyczy też nie szczędziło. W zestawieniu z czekoladą jednak nugat wcale nie wydawał się taki cukrowy. Słodki, bo słodki, ale na poziomie adekwatnym. Orzechowość mieszała się w nim z mlekiem i maślanością - chwilami wydawała się nieco rozmyta. Wnętrze okazało się głównie mleczne.
Nie pomogło, że czekolada przytłaczała ten krem.
Gdy spróbowałam kremu osobno, potwierdziło się, że był trochę bardziej zachowawczy w kwestii słodyczy w stosunku do czekolady, a także przede wszystkim mleczny; dopiero potem orzechowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na języku zaczęły zaznaczać się dodatki. Trochę podniosły słodycz nugatu, raz po raz przemycając palono-prażone akcenty w dużej mierze karmelu.

Kumulacja słodyczy z czasem drapała w gardle, wszystko zrobiło się ciężkie, mimo że mleczność, wręcz śmietanka robiły, co mogły, by ratować sytuację. Gdy jednak kremu i czekolady robiło się coraz mniej, nawet niegryzione dodatki, coraz więcej znaczyły. Za ich sprawą zmienił się wydźwięk słodyczy - na bardziej palono-karmelizowany.

Dodatki gryzione w trakcie rozpływania się czekolady, "obok", wydawały się trochę nijakie w kwestii, co to tak właściwie - słodycz kompletnie odciągała od nich uwagę. A i one były słodkie: palono-cukrowe.
Dodatki gryzłam więc na koniec, po zniknięciu reszty.

Orzechy laskowe smakowały przede wszystkim mocnym karmelizowaniem, jakby wręcz wysmażeniem w palonym cukrze, a dopiero później trochę sobą. Niektóre tak był karmelizowane, że aż mało - jak nie prawie wcale - orzechowe, inne jednak nieco bardziej orzechowe. Kontynuowały zasładzanie - mimo paloności - i nieco słabiej orzechowy charakter całości.

Malutkie wafelki też miały karmelowo-pieczony akcent, były trochę cukrowe, ale jednocześnie neutralnawe, niczym połączenie papierowych andrutów i wafli duńskich. Niektóre wypieczone aż przesadnie, inne średnio.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie totalne, wraz z drapaniem w gardle i posmak mleczno-pralinowy. Ogrom mleka mieszał się z orzechami laskowymi i nijako-waflowym, papierowym wątkiem. Nie poskromiło to słodyczy. Orzechy wyszły trochę nieśmiało, ale laskowość czuć też w posmaku.


Czekolada niezbyt mi pasowała. To, że to nie moja bajka, to jedno, ale... widziałabym ją inaczej. Przecukrzona, ciężka czekolada przytłoczyła mocno mleczne, za mało orzechowe nadzienie. W nim wydawało się, że jest dużo dodatków - ze względu na to, jak je posiekali. I... w moim odczuciu nie tych, co trzeba. Dominowały bowiem wafelki, które nie wniosły niczego pozytywnego, wolałabym, by ograniczyli się do orzechów i tych dali więcej. Najlepiej nie karmelizowanych, bo tak, jak je zrobili, czasem dało by się przeoczyć, że to orzechy. Jak rozumiem, nimi chcieli podkręcić "chrupiącość"... No, to się udało, ale wolałabym, by skupili się na smaku. Intensywna, wyrazista mleczność na plus, jednak szkoda, że tak ją dosłodzili.
Miała potencjał, ale niestety - słodycz i żałowanie orzechów podczas robienia czekolady orzechowej odbiły się na ocenie. Jednocześnie nie można pominąć, że to - oprócz przesłodzenia - dobra jakościowo czekolada w przystępnej cenie. Obie czekolady wspomniane we wstępie były jakoś bardziej "z głową" zrobione.

Ja podziękowałam po 1,5 kostki - założyłam, że zjem 2, ale ta ilość cukru i wafelków szybko przestała mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność z jedzenia.
Większość trafiła do Mamy. Jadła ją w dwóch podejściach, opisując: "w pierwszej chwili coś mi nie pasowało, ale potem całość okazała się naprawdę smaczna. Tylko że strasznie słodka, przesłodzona. A skoro ten krem miał być orzechowy, to czułam za mało orzechów, przez co w metaliczność mi szły. Kawałki dodatków fajnie chrupały, podobało mi się to, ale nie wiem, co tam chrupało. Nie powiedziałabym, że orzechy. Wafelki? Fajny pomysł, pasowało do tego kremu. Szkoda tylko, że to było tak słodkie, że aż nie dałabym rady na raz zjeść". 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam (ojciec kupił w Lidlu)
cena: 6,49 zł (za 99 g; sprawdziłam)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, 10% orzechy laskowe, miazga kakaowa, laktoza, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, mąka pszenna, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy, tłuszcz kokosowy, syrop cukru skarmelizowanego, sól

środa, 18 czerwca 2025

Zotter Mango Chili ciemna mleczna 60 % z kremem z mango, nugatu z orzechów nerkowca z cytryną oraz czekoladowym kremem z chili i brandy

Uwielbiałam wegańską Zotter Chilli Bird's Eye z 2016, ale i zmieniona wersja od 2018 Zotter Chilli Bird's Eye mi smakowała. Mniej, bo mniej, ale jednak. Łączenie chili z owocami też było przyjemne, ale nie aż tak. Stąd gdy jesienią 2024 Zotter wycofał wspomniane, zrobiło mi się bardzo smutno. Ok, do tej czekoladowej z Bird's Eye nie wracałam już lata, ale lubiłam mieć możliwość. Czułam, że dziś przedstawiana mnie rozczaruje. Chociaż... Może nie bez powodu w orientalnej kuchni, różnych curry i chińszczyźnie łączą mango z pikantnymi przyprawami? Nimi właśnie - łączącymi mango i sól - zainspirował się Zotter. Może ja miałam się zdziwić?


Zotter Mango Chili to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60% kakao nadziewana kremem ("ganaszem") z mango, nugatu / praliny z orzechów nerkowca z cytryną oraz kremem ("ganaszem") czekoladowym z czekolady ciemnej i mlecznej z chili Bird's Eye i brandy z cukru trzcinowego.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach mocnego alkoholu i czekolady, przedstawiających się jako silnie cukrowo-karmelowa brandy oraz karmelowo-mleczna i wręcz orzechowa czekolada. Kakao zaznaczyło się, acz miało ewidentnie truflowy charakter. Kiedy wąchałam wierzch, przemknęła pewna soczystość, ale nie obiecanych owoców, a bardziej... wiśniowa? Dopiero po przełamaniu o wiele wyraźniej wyłoniła się kwaskawo-soczysta cytryna z mango, które robiło jej za tło. Tło bardzo znaczące. I tak jednak owoce były nieco podporządkowane alkoholowo-czekoladowemu wątkowi. Wydawało się, że są silne, ale tylko dlatego, że brandy na to pozwoliła.

Tabliczka w dotyku niby była masywna, ale nie wydawała się bardzo konkretna. Przy łamaniu wyszła na jaw także twardość. Usłyszałam chrupko-kruchy, masywny trzask. Czekolada trochę się kruszyła. Nadzienia wyglądały na zbite i konkretne, nie tłuste, ale na pewno i nie suche.
W środku były dwie warstwy. Ta z mango stanowiła większość (co na pierwszy rzut oka nie było takie oczywiste). Wyglądała na nietłustą i bardzo zbito-zwartą. Czekoladowa też wyglądała na zbitą, ale już tłustszą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, kremowo-tłusto. Była mazista i spójnie mieszała się z nadzieniami. Te, także maziście, już po chwili się spod niej wyłaniały.
Nadzienie z mango wydało mi się poniekąd masywne w orzechowy sposób, ale jednocześnie niemal owocowo śliskie. Poczucie to nasilała jego idealna gładkość. Było zwięzłe i zbite, a jednak rozpuszczające się ochoczo. Nie spiesząc się jednak.
Czekoladowe cechowała wyższa tłustość i mazistość bardziej maślano-czekoladowa. Teoretycznie było gładkie, jednak dość często trafiałam na drobinki. Dwie nieopatrznie rozgryzłam i okazało się to chili.
Gdy nadzienie owocowe mieszało się z maślanym czekoladowym kremem, całość wydawała się nieprzyjemnie tłusta.
Kremy rozpuszczały się mniej więcej równo, acz szybciej znikało czekoladowe. Najdłużej zostawało nadzienie żółte wraz z odrobinką czekolady z wierzchu.

W smaku czekolada rozpoczęła występ od lekko karmelowej słodyczy, do której zaraz doszła łagodna gorzkość. Podążało za nią mleko i orzechowe echo. Nieco przesiąkła alkoholowo truflowo-owocowym środkiem.

Nadzienia po paru sekundach łagodnie dały o sobie znać delikatną soczystością, obietnicą kwasku oraz echem ostrości. Potem czekolada dalej się rozchodziła i... nagle szybko, jaskrawo wybiły się spod czekolady. Walczyły o dominację - kwaśne owocowe z czasem wyrywało się na przód. 

Ja jednak najpierw jakoś bardziej zwracałam uwagę na nadzienie czekoladowe, które fundowało alkoholowego kopa. Owocowe wyłaniało się zza tego.

Nagle słodycz i mleczność samej czekolady wydała mi się mocniejsza z racji kontrastu do czekoladowego kremu. Ten odznaczał się szlachetnie alkoholowo-truflowym charakterem i gorzkością kakao, przechodzącą w ziemistość. Szybko chili dało o sobie znać, wyglądając z oddali i zaczynając rozgrzewać gardło. A potem... krem wydał mi się bardziej truflowo-mleczny. Usta rozgrzewał alkohol o cukrowo-słodkim charakterze, ale i owocowa część zdążyła się w tym czasie porządnie rozwinąć. Gdy już to zrobiła, dopiero pieczenie chili w gardle drastycznie się nasiliło. Brandy w smaku dowodziła przez pewien czas i dopiero po dłuższej chwili dopuściła do siebie smak ostrego chili. Chyba też lekką soczystość... czerwonych owoców? Związanej z kwaśnością.
Kiedy spróbowałam czekoladowego kremu osobno, wydał mi się bardziej maślany niż mleczny. W połączeniu z drugim jawił się jako "ten wytrawniejszy", a przy próbowaniu osobno, z zaskoczeniem i w nim trafiłam na cytrynową kwaśność.

Poprzez tę soczystość całkiem spójnie mieszało się z warstwą z mango. Ta przełamała ostrość kwaśnością cytryny. Dopiero daleko za nią odzywało się słodsze mango. Mango, choć czuć w miarę wyraźnie, zdawało się przytłoczone cytryną i alkoholem, który w tym czasie trochę stracił na jednoznaczności. Soczysta kwaśność owoców mieszała się w dodatku z echem... jogurtu? Orzechowość, maślaność w tym kremie też wystąpiły, acz w ogóle trochę zanikały. Słodycz stała na średnim poziomie, acz wydawało mi się, że brandy ją umocniło.
Nadzienie żółte spróbowane osobno bardziej jednoznacznie smakowało mango, jawiło się jako słodsze i łagodniejsze. Nerkowców dało się doszukać. Wciąż było kwaśne od cytryny, ale nie aż tak, jak w połączeniu z  resztą.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa alkolowość warstwy czekoladowej zaczęła nieco słabnąć. Została pikanteria i trochę lepiej wyłonił się wreszcie smak chili. Jeszcze podkręcił kwaśną soczystość owocowego kremu. Ten zrobił się bardzo cytrynowo kwaśny i chwilami wychodził na pierwszy plan. Za owocami warstwy zaczęły się mieszać w mleczno-maślany, jogurtowy splot i przyszła mi do głowy jakaś orientalna, kwaśno-soczysta i jednocześnie ostra, słodkawa potrawa. Wszystko się mieszało i robiło się mało przejrzyste, trochę niedookreślone, przez co w moim odczuciu intensywnie-nijakie.
Gdy trafiła się jakaś drobinka i akurat ją rozgryzłam, piekła prawie odrętwiając język.

Czekolada mleczna pobrzmiewała w tle. Końcowo pozwoliła sobie na wyższą słodycz i mleczność. Znów zadziałał kontrast - tym razem czyniąc ją wręcz uroczą. Chili zaczęło szaleć właśnie na końcówce jako zbyt mocne palenie języka i w gardle. Sam w sobie smak chili zatonął w słodko-kwaśnych nutach, zostawiając właśnie samą ostrość.

Po zjedzeniu w ustach został mocno, ale niejasno alkoholowy motyw i chili, a dokładniej jego pieczeniem w gardle oraz wysokiej, truflowej słodyczy. Smak chili wydawał się rozmyty. To, że w czekoladzie było brandy, zaniknęło, tylko moc alkoholowości czuć. Wszystko to rozgrzewało splotem ostrości i słodyczy. Na zasadzie kontrastu zaznaczyły się też kwaskowato-słodkawe owoce. Bardziej cytryna, ale i mango jako echo czuć. 

Czekolada niby nie była zła, ale mnie nie przekonała. Dobra, bezpieczna czekolada gorzkawo-mleczna oddała pole do popisu środkowi. A ten był intensywny, ale w negatywnym sensie. Bombardował mnóstwem smaków, ale nie tym, czym by się chciało. Kwaśna cytryna mieszała się z mocną brandy i dopiero dopuszczała do siebie bardzo ostre chili. Mango próbowało za tym nadążyć. Splot niby ciekawy, ale nie podoba mi się to podkręcanie cytryną. W dodatku nadzienia mieszając się, wyszły odpychająco tłusto. Ta kwaśność i owocowość nie pasowała do maślanego kremu czekoladowego. Chyba miało się to przełamywać i uzupełniać...? A kłóciło się i na dłuższą metę okazało się... nudne? Najlepiej wypadły w ogóle brzegowe części, gdzie czekolada hamowała imperatywne zapędy środka.

Zjadłam około 1/3 tabliczki (26g z 72g), więc 46g oddałam Mamie (mimo że nie lubi chili). Co do oceny się wahałam - aż podpytałam Mamę, bo już w końcu nie byłam pewna - a może jednak powinnam dać jej 6? Bo może chcę wystawić 5 tylko dlatego, że się zirytowałam, że wycofano dwie dobre czekolady, łącząc je w to coś?

Opinia Mamy: "Nie smakowała mi, mimo że lubię w słodyczach i owocową kwaśność, i alkohol. Ta była dziwna, najpierw mocno alkoholowa, aż ordynarna, a potem tylko cytrynowa. Kwaśna, a na koniec chili ostre zostawało. Bardzo niefajnie to wyszło, nie zgrywało się. I mango nie czuć. Zotter namieszał, namieszał i mu g... wyszło. Ja bym jej 5 wystawiła".

Odniosłam wrażenie, że to połączenie Zotter Mango PREDAZotter Chilli Bird's Eye z 2018-2020. Każda z osobna była smaczna, bo głęboka i wyrazista w zasadnicze smaki. Połączenie natomiast wydało mi się przeładowane, przekombinowane, a przez to rozmyte. Wszystkiego było pełno, wszystko było mocne, a jednocześnie w końcu już trudno o intensywność czegoś konkretnego. Uciekło to, za co je chwaliłam, czyli intensywny smak mango pierwszej oraz głębia połączenia chili i czekolady (bo w dziś przedstawianej trochę jakby odstawało) z drugiej. Zostało brandy i chili z cytryną z echem mango. Trochę nie to miało być...


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 72g; ja dostałam)
kaloryczność: 504 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, mleko, przecier z mango (4%), syrop cukru inwertowanego, suszone mango (3%), syrop skrobiowy, odtłuszczony jogurt w proszku, brandy z cukru trzcinowego, orzechy nerkowca, koncentrat soku cytrynowego, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), odtłuszczone mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; słodka serwatka w proszku, sól, kurkuma, sproszkowana wanilia, chilli „Bird's eye” (0,02%), cały cukier trzcinowy

wtorek, 3 czerwca 2025

Zotter Leck Fett'n / Holy Moly ciemna mleczna 50 % z nugatem z orzechów makadamia i kremem z pomarańczy, marakui i cytryny

Ta czekolada trafiła do mnie razem z paroma nowościami, które pojawiły się u polskiego dystrybutora. Nie prosiłam o nią sama z siebie, bo i niczym mnie nie kusiła. Choć jej tytuł w styryjskim dialekcie brzmi "Bardzo smacznie", słowo "fett" od razu skojarzyło mi się z tłuszczem i pomyślałam, że "tłusta smaczność" ("leck" skojarzyło mi się z niemieckim "lecker", czyli "pyszny") to wręcz oksymoron w moim świecie. W sumie bardzo się nie pomyliłam, bo zawierała nugat z orzechów makadamia, a to są jedyne orzechy, których nie lubię. Właśnie dlatego, że są strasznie tłuste, a przez to mdłe w smaku. Nie wydawało mi się też, by coś tak tłustego mogło pasować do cytrusów. Wątpiłam, że to się udanie przełamie. Ale... może się myliłam? 


Zotter Leck Fett'n / Holy Moly to ciemna mleczna czekolada o 50% zawartości kakao nadziewana (36%) nugatem / praliną z orzechów makadamia i (24%) kremem / ganaszem (ganache) z pomarańczy, marakui i cytryny (24%).

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach mocno mlecznej, wręcz śmietankowej czekolady o subtelnej goryczce i karmelowo-palonej słodyczy. Miała nieco orzechowo-siankowy ton, mieszający się z orzechowością ewidentnie nugatową. Pomyślałam o niedookreślonym orzechowo-migdałowym, bardzo mlecznym nugacie. Słodka pomarańcza zaznaczyła się jedynie w tle. Nawet po przełamaniu nie nasiliła się jakoś specjalnie, pozwalając dominować czekoladzie i mlecznej orzechowości.

Konkretna tabliczka przy łamaniu nie trzaskała i kruszyła się. Gruba mleczna czekolada też nie wydawała dźwięku, mimo że była twarda.
Wypełniały ją nadzienia: wyglądający na suchawy, zwarty i kruszący się nugat (stanowiący większość) i zbite, ale trochę plastyczne i wilgotne nadzienie owocowe.
Czekolada w ustach rozpływała się tłusto-kremowo i maziście, długo zachowując zbitość trochę jak chłodne masło.
Nugat trochę się pod nią podpiął swoją tłustością. Był zbity i konkretny, ale też miękki. Jego tłustość wydała mi się przesadzona, a on wręcz śliskawy, mimo że z czasem zdradzał leciutką pylistość. 
Krem owocowy też był gładki i śliskawy, ale inaczej. Trochę jakby zżelowany, jak mocno zbita galaretka z dżemu? Jednocześnie zaś mocno śmietankowy. Wyszedł maziście i dość soczyście.

W smaku czekolada przywitała mnie głęboką mlecznościa i wyważoną słodyczą karmelu. Wydała mi się ciepła, z wpisanym motywem prażonych orzechów, a po chwili wręcz śmietankowa.
Wnętrze bardzo podkręciło jej właśnie śmietankowy charakter, choć i lekka goryczka się nieco zaznaczyła. Czekolada cały czas była dobrze wyczuwalna.

Środek szybko się odezwał. Nugat chyba wpisywał się w śmietankowość czekolady, a nadzienie owocowe powoli wprowadzało soczystą, acz nie wysoką kwaśność. Warstwy odzywały się mniej więcej równo, ale najpierw debiutowało orzechowo-śmietankowe.

Nugat cechował spokój i... mdławość? Najpierw orzechowość była wyraźniejsza, ale i tak nie wyszła zbyt jednoznacznie. To był ogólnie orzechowo-złudnie migdałowy splot. Potem w ogóle spoczęła na laurach i krem zaczął serwować mi bardziej maślano-mleczne, śmietankowe nuty. Było w nim też coś mdławego, orzechowo-tłuszczowego. A do tego to on zdawał się odpowiadać za słodycz. Miała nugatowy charakter, poziom nie za wysoki, ale łagodzący kwaśność drugiej warstwy.
Podrzucił kompozycji trochę ciężkości. Spróbowany osobno nie był bardziej orzechowy, za to wyraźniej poczułam w nim, że sporo słodyczy zawdzięcza wanilii (w całości niknęła).

Krem owocowy powoli wypływał zza orzechowo-śmietankowego splotu czekolady i nugatu. Soczysta, słodko-kwaskawa pomarańcza mieszała się z mało kwaśną cytryną i skórką cytryny. Górne nadzienie wyszło bardziej ogólnie cytrusowo. Dopiero za nimi, bardzo w oddali, pobrzmiewała lekka egzotyczność. Marakuja potrzebowała chwili, by się wyłonić, a i tak nie była zbyt intensywna. Nadzienie to kojarzyło mi się trochę z mocno cytrusowymi lodami na śmietance albo cytrusowo-śmietankowym deserem.
Gdy spróbowałam trochę osobno, smakowało właśnie ogólnie cytrusowo. Kwaśno i lekko śmietankowo.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa warstwy mocno się przemieszały i umocniła się wizja tłustego deseru np. z mascarpone, śmietanowo-maślanego lub zbyt ciężkich lodów cytrusowych z lekko dominującą pomarańczą, z dżemem pomarańczowym. Cytrusy chyba kontrastowo do warstwy orzechowej zrobiły się dziwnie cukierkowo-olejkowe. Kwaśność zatracała się w nugatowej słodyczy. Całość robiła się coraz bardziej słodko-mdła.

Czekolada cały czas też była wyczuwalna i to dość wyraźnie. Jej śmietankowość nakręcała się ze śmietankowością nadzień tak ogólnie. Ona trochę podbijała orzechowość nijakiego nugatu, ale za to stawała na drodze egzotycznej soczystości kremu owocowego.
Z czasem czekolada wydała mi się bardziej gorzka, choć całość była wyraziście, mocno mleczno-śmietankowa.

Po zjedzeniu został posmak wysokiej słodyczy śmietankowego nugatu i karmelowo słodkiej czekolady o orzechowym charakterze. Czułam się, jakbym zjadła śmietankowo-nugatową czekoladę z białym, mleczno-śmietankowym kremem i olejkową nutką pomarańczy. Było słodko, trochę kwaśno i lekko cierpko - w cierpkości zmieszał się akcent kakao i cytrusy.

Tabliczka zupełnie mi nie podeszła. Smaczna była sama śmietankowa, wyraźnie kakaowe czekolada, ale środek zwyczajnie nudził i przytłaczał. Mdły nugat przypominał niedookreślone, słodkie białe kremy z przeciętnych nadziewańców, tylko że w wersji z dobrej jakości składników. Był nijako orzechowy i tłusty. Warstwę owocową cechowała kwaśność. Wyszła jednak po prostu cytrusowo. Dominowały pomarańcze, podkreśliła je cytryna. Nie wiem, dlaczego pomarańcze wyszły cukierkowo olejkowo. Marakuja zaś się zagubiła. Nie jestem jednak przekonana, czy jakoś szczególnie pasowała by do nugatu makadamia. W ogóle nie wiem, czy taki krem cytrusowy do niego pasował. Już bym chyba wolała po prostu mleczno-śmietankowy krem niż taki niby śmietankowy, a z tłusto-mdławą "orzechowawością" (za słabą na "orzechowość"). Szybko mnie taka słodka tłustość, mimo że nieprzesłodzona, znudziła. Nie to, że przesłodzili. Po prostu słodko-kwaskawo, tłusto i nudno to nie moja bajka.
Czekolada w sumie częściowo była (nie całkowicie, bo brakowało marakui), czym być miała, ale nie zagrało to i jawiło się jako do bólu przeciętne (w nieprzeciętnej cenie).

Z 66g zjadłam 7g, więc 59g poszło do Mamy. Jej opinia: "Strasznie tłusta ta czekolada. Mało orzechowy środek, jakiś taki mdły. Kwaśność w ogóle nie pasuje do tej tłustości. Wcale nie wyszło to rześko czy soczyście, gryzło się. I tak było takie... toporne. Smak? Ogólnie cytrusowy. Marakui w ogóle nie czuć. Najgorsza czekolada Zottera z tych dotychczas co jadłam".


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 66g; ja dostałam)
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, orzechy makadamia 10%, pełne mleko w proszku, koncentrat soku pomarańczowego 3%, słodka serwatka w proszku, liofilizowane pomarańcze 2% (koncentrat soku pomarańczowego, pulpa pomarańczowa), masło, syrop cukru inwertowanego, odtłuszczone mleko w proszku, mleko, jogurt z mleka odtłuszczonego w proszku, syrop skrobiowy, koncentrat marakui 0,4%, emulgator: lecytyna sojowa; cukier trzcinowy, koncentrat soku cytrynowego, sól, sproszkowana wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), kardamon, sproszkowana fasola tonka, cynamon, kolendra

piątek, 16 maja 2025

Zotter Cheesecake mleczna 50 % z kremem z twarogu, białej i jogurtowej czekolady, nugatu migdałowego z cytryną oraz nugatem migdałowym z kawałkami ciastek oraz cienką warstewką czekolady białej jagodowej

Zotter niewątpliwie ma słabość do serników i sera, bo choć ogólnie bardzo zmienia asortyment, czekolada sernikowa / z serem zawsze jakaś jest. W ramach odświeżenia oferty na jesień 2024 wycofano Zotter Cheese + Mango Chutney / Kase + Mango-Chutney (2024), a Zotter Cheese – Walnut – Grapes (2021) zmieniono na dziś przedstawianą. Nadziewańce tego producenta już jakiś czas temu przestały budzić we mnie emocje. Sernikowe wprawdzie zawsze mi smakowały i myślałam, że ta nie będzie się jakoś specjalnie różnić od już mi znanych, ale jak zaczęłam na potrzeby recenzji przepisywać opis i skład przeszło mi przez myśl, że niestety wpisuje się w te nowe Zottery, które uważam za przekombinowane, przeładowane. Jak tutaj - wszystko fajnie, tylko no już po co ta cienka owocowa warstwa? Nijak mi nie pasowała do sernika czy do reszty elementów tej czekolady. Może po prostu potrzeba było czegoś, by warstwy... nie przesiąkły, nie przemieszały się czy coś? Jakoś mnie to sceptycznie nastawiło, ale cóż - wciąż mogłam się mile zdziwić.


Zotter Cheesecake to mleczna czekolada o zawartości 50% kakao nadziewana (38%) kremem z sera twarogowego, białej i jogurtowej czekolady, migdałowego nugatu z cytryną i wanilią i (16%) migdałowym nugatem / praliną z (4%) kawałkami ciastek (korzennych) oraz z cienką warstewką jagodowej białej czekolady; stylizowana na sernik.

Po otwarciu poczułam jednoznaczny zapach korzennego, kwaśnego sernika na spodzie z ciastek korzennych, oblanego polewą z czekolady raczej ciemnawej. Kiedy wąchałam spód, kompozycja jawiła się jako delikatniejsza, ale niewątpliwie sernikowa. Trochę też mleczna. Mleczna czekolada miała sporo do powiedzenia - wtrącając swój orzechowo-karmelowy motyw i subtelną goryczkę. Nachylając się nad wierzchem myślałam już tylko o serniku, a konkretniej o serniku ze skórką pomarańczową. Po przełamaniu jeszcze bardziej nasiliła się twarogowość i kwaśny nabiał, acz i cytrusowość bardzo czuć.

Tabliczka choć była konkretna, acz nie trzaskała, a nadzienia wydały mi się nawet w pewien sposób miękkawe. Jak się okazało, u mnie warstwy rozlokowano odwrotnie niż na stronie: nugat na dole (na stronie producenta na górze), krem sernikowy na górze.
Nawet twarda gruba czekolada nie wydawała dźwięków. Skrywała nadzienia: tłustszy i zwarty sernikowy oraz sprawiający wrażenie kruchego nugat. Kremu sernikowego ewidentnie było więcej - wykazywał zwięzłość (gdy robiłam kęsa, czasem lekko się ciągnął), ale też miękkość i mazistość. W migdałowym nugacie (na dole), wyglądającym na bardziej suchawo-zbity, widać trochę małych kawałków beżowych ciastek (okazało się, że dodano ich więcej, niż to wygląda). Nadzienia przedzielała cieniutka warstwa owocowej czekolady.
W ustach czekolada rozpływała się tłusto i kremowo. Była wyraźnie pełnomleczna i mazista. Zaraz miękła i odsłaniała miękkie kremy, spójnie się z nimi łącząc.
Nadzienia rozpływały się mniej więcej równo, w harmonii.
Krem serowy okazał się dziwnie jakby zwięzły, zgęstniały, ale bardzo plastyczny i miękki. Był gęstawy, średnio tłusty i soczysty. Rozpuszczał się soczyście i trochę wodniście. Cechowała go proszkowość, a jednak także kremowość. Doszukałam się w nim kremowo-twarogowego elementu, acz mocno twarogowy pod względem struktury nie był.
Krem / nugat migdałowy podpinał się pod czekoladę. Był nieco masywniejszy, acz też miękki i tłusty. Bardzo mazisty i bazowo chyba gładki. Urozmaiciły go jednak suchawo-twardawe kawałki ciastek.
Warstewka ze środka rozpuszczała się, kremowo wtapiając w otoczenie. Była tłusta i bardzo cieniutka. Gdy spróbowałam jej trochę osobno, wydała mi się jakby już zawilgocono-topiąca się.
Kawałki ciastek wolałam zostawiać na koniec, a tylko raz na próbę pogryzłam obok czekolady. Wtedy były suchsze i twardsze. Ogólnie jednak też się trochę wraz z otoczeniem rozpuszczały czy raczej rozpadały częściowo. Dodano ich całkiem sporo.
Ciastka gryzione na koniec nieco nasiąkły. Robiły się jakby stwardniałe. Były mączne, niechrupiące.

W smaku czekolada roztoczyła najpierw dość wysoką, karmelową słodycz i ogrom mleka. Odnotowałam w niej lekko dymno-orzechową gorzkość. Mleczność zaraz znacząco się nasiliła - wnętrze chyba ją tak podkreśliło. Podobnie jak gorzkość - tę na zasadzie kontrastu?

Warstwy rozchodziły się prawie równo, choć serowa szybciej i bardziej zwracała na siebie uwagę. Nugat wydał mi się spokojniejszy i wręcz leniwy.

Sernikowy krem przecinał wszystko cytrusową kwaśnością. Poczułam cytrynę i pomarańczę, które zaraz nieco się wygładziły, serwując mi mocno cytrusowy - dokładniej cytrynowy - sernik ze skórką pomarańczy. Kwasek rósł wraz ze słodyczą. Pomyślałam też o jogurcie, ale wszystko to z delikatną nutą białej czekolady. Słodycz tej warstwy podbiła korzenna ciasteczkowość nugatu.
Krem spróbowany osobno był mocno cytrynowy, ale przypominał również cytrynowy jogurt i sernik ze skórką pomarańczy (w tej kolejności). Sam w sobie był mało słodki, bardziej kwaśny,

Do cytryny dołączyło jagodowo-nijakie echo. Warstewka ze środka pobrzmiewała bardzo, bardzo delikatnie. Acz wyczuwalnie - przede wszystkim słodko jagodowo, choć i ona podpięła się pod owocowy kwasek (na co chwilę trzeba było poczekać). Kiedy spróbowałam ją osobno, wydała mi się bardzo słodka i pudrowa, ale rozpoznawalnie jagodowa, a z czasem nieco kwaskawa.

Nugat dołączył do tego wszystkiego poprzez słodycz, acz drogę torował sobie korzennością. Podłączył się pod czekoladę i krem sernikowy mlecznością. Był właśnie mocno mleczny, biało czekoladowy niczym nieokreślony "biały krem" i trochę... miodowy? Przez pewien czas nawet udało mu się tym umacniać wizję twarogowego sernika, bo migdały pobrzmiewały w nim bardzo delikatnie. W dużej mierze przygłuszała je korzenność ciastek korzennych. Nasilała się wraz z wyłanianiem się ciasteczek - i ta już zaniechała podkreślania sernikowości.
Nugat spróbowany osobno był bardzo delikatny i ewidentnie przesiąkł ciasteczkami korzennymi. Spróbowany osobno jawił się jako głównie mleczny i słodki.

Ciasteczka nawet niegryzione zdradzały swoją obecność, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w ogóle skupiały na sobie sporo uwagi. Wprowadziły lekko pieczony motyw.  W pewnej chwili do głowy przyszedł mi sernik na spodzie z ciastek korzennych. Zdziwiłam się, jak wyraźnie czułam cynamon, goździki, kardamon w całej korzennej mieszance.
Co ciekawe, gdy wygrzebałam nożem ciasteczkowe drobinki, by spróbować je osobno, wydawały się bardziej mączno-nijakie.

Pobrzmiewająca czekolada umacniała wizję sernika - polanego sowicie polewą z czekolady... ciemnej?

Z czasem słodycz rosła ryzykownie, a sernikowość się rozmyła. Cytrusy mieszały się z korzennością. Kwaśność i ciepła pikanteria były jednak znacząco dosłodzone białą czekoladą, wanilią i chyba miodem, ale nie zabiło to sernikowego wydźwięku... w tym momencie mowa jednak o słodkim, cytrusowym serniku jogurtowym (!) ze skórką pomarańczy.

Mleczna czekolada z wierzchu cały czas pobrzmiewała. Końcowo wydała mi się bardziej gorzka. Jakby tak próbowała przywołać słodycz do porządku.

Ciastkowe pozostałości gryzłam na koniec. Okazały się trochę korzenne, mało słodkie i bardzo, bardzo mączne. Po tym wszystkim jawiły się jako trochę nijakie.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawy cytrynowo-jogurtowy, faktycznie może trochę twarogowy ale też słodko białoczekoladowy. Czułam do tego korzenność i mączność, niekoniecznie ciasteczkowość i czasem niemal nieuchwytne echo jagód. Porządnie mleczna, gorzkawa czekolada też na koniec się zaznaczyła.

Czekolada w sumie była smaczna, acz wyszła... zupełnie nie tak, jak bym chciała. Jak dla mnie była za mało jednoznacznie twarogowo-sernikowa. Gdyby to była tabliczka cytrynowo-korzenna, może mogłaby i 8 zdobyć, ale... wtedy niezbyt mnie by ciekawiła. Dużo trzeba było w niej się domyślać tego sernika. Czuć kwasek nabiału, ale jeszcze więcej czuć kwasku cytryny i pomarańczy, jogurtu. To jogurtowo-cytrusowy sernik na spodzie korzennym, który z czasem przyciągał mnóstwo uwagi. Korzenność była w porządku, choć ciasteczka same w sobie mi nie leżały - mączne i twarde, drobne... Nieatrakcyjne. Korzenność aż zagłuszyła migdały. Nugat wydawał się bardziej po prostu słodko-mleczny. To jednak umacniało sernikowość. Szkoda tylko, że sporo inne elementy musiały się starać, by coś podkręcać czy sugerować. Wystarczyło by chyba zrobić mocniej po prostu twarogowy krem? Nie podobała mi się ta jagodowa warstwa - w ogóle nie pasowała. Za nieadekwatność obniżyłam punkt, za przeładowanie, strukturę i np. dodanie tej warstwy kolejny.

Szybko zaczęła mnie nudzić, bo nie była tym, co by mi się widziało - mocno sernikową tabliczką. I 26 g (z 78) oddałam Mamie. Jej opinia: "Za nic nie czułam sernika. Czekolada mi smakowała, ale bo była przyjemnie kwaśno cytrusowa. Jak dla mnie nawet nie mocno korzenna. Najpierw myślałam, że ta kwaśność rozchodzi się od jagodowej warstwy, ale jak spróbowałam jej osobno, to się zdziwiłam, bo ta była po prostu słodka. Nie wiem, po co tyle tam tego wszystkiego Zotter napchał, bez sensu. Czuć wszystko, ale nie sernik. Ja lubię kwaskawe serniki, ale od nabiału, nie cytryny".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 78g; ja dostałam)
kaloryczność: 514 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, migdały (9%), pełne mleko w proszku, twaróg (7%), odtłuszczone mleko w proszku, syrop cukru inwertowanego, mąka żytnia, syrop skrobiowy, koncentrat soku z cytryny, słodka serwatka w proszku, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku, całe jaja, cały cukier trzcinowy, miód, masło, liofilizowane jagody, sproszkowana wanilia, emulgator: lecytyna sojowa, przyprawa do piernika (0,1%), emulgator: lecytyna słonecznikowa; cynamon, sól, koncentrat soku pomarańczowego, substancja spulchniająca: soda oczyszczona; proszek cytrynowy (koncentrat soku z cytryny, skrobia kukurydziana, cukier), płatki róż