Uwielbiałam wegańską Zotter Chilli Bird's Eye z 2016, ale i zmieniona wersja od 2018 Zotter Chilli Bird's Eye mi smakowała. Mniej, bo mniej, ale jednak. Łączenie chili z owocami też było przyjemne, ale nie aż tak. Stąd gdy jesienią 2024 Zotter wycofał wspomniane, zrobiło mi się bardzo smutno. Ok, do tej czekoladowej z Bird's Eye nie wracałam już lata, ale lubiłam mieć możliwość. Czułam, że dziś przedstawiana mnie rozczaruje. Chociaż... Może nie bez powodu w orientalnej kuchni, różnych curry i chińszczyźnie łączą mango z pikantnymi przyprawami? Nimi właśnie - łączącymi mango i sól - zainspirował się Zotter. Może ja miałam się zdziwić?
Zotter Mango Chili to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60% kakao nadziewana kremem ("ganaszem") z mango, nugatu / praliny z orzechów nerkowca z cytryną oraz kremem ("ganaszem") czekoladowym z czekolady ciemnej i mlecznej z chili Bird's Eye i brandy z cukru trzcinowego.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach mocnego alkoholu i czekolady, przedstawiających się jako silnie cukrowo-karmelowa brandy oraz karmelowo-mleczna i wręcz orzechowa czekolada. Kakao zaznaczyło się, acz miało ewidentnie truflowy charakter. Kiedy wąchałam wierzch, przemknęła pewna soczystość, ale nie obiecanych owoców, a bardziej... wiśniowa? Dopiero po przełamaniu o wiele wyraźniej wyłoniła się kwaskawo-soczysta cytryna z mango, które robiło jej za tło. Tło bardzo znaczące. I tak jednak owoce były nieco podporządkowane alkoholowo-czekoladowemu wątkowi. Wydawało się, że są silne, ale tylko dlatego, że brandy na to pozwoliła.
Tabliczka w dotyku niby była masywna, ale nie wydawała się bardzo konkretna. Przy łamaniu wyszła na jaw także twardość. Usłyszałam chrupko-kruchy, masywny trzask. Czekolada trochę się kruszyła. Nadzienia wyglądały na zbite i konkretne, nie tłuste, ale na pewno i nie suche.
W środku były dwie warstwy. Ta z mango stanowiła większość (co na pierwszy rzut oka nie było takie oczywiste). Wyglądała na nietłustą i bardzo zbito-zwartą. Czekoladowa też wyglądała na zbitą, ale już tłustszą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, kremowo-tłusto. Była mazista i spójnie mieszała się z nadzieniami. Te, także maziście, już po chwili się spod niej wyłaniały.
Nadzienie z mango wydało mi się poniekąd masywne w orzechowy sposób, ale jednocześnie niemal owocowo śliskie. Poczucie to nasilała jego idealna gładkość. Było zwięzłe i zbite, a jednak rozpuszczające się ochoczo. Nie spiesząc się jednak.
Czekoladowe cechowała wyższa tłustość i mazistość bardziej maślano-czekoladowa. Teoretycznie było gładkie, jednak dość często trafiałam na drobinki. Dwie nieopatrznie rozgryzłam i okazało się to chili.
Gdy nadzienie owocowe mieszało się z maślanym czekoladowym kremem, całość wydawała się nieprzyjemnie tłusta.
Kremy rozpuszczały się mniej więcej równo, acz szybciej znikało czekoladowe. Najdłużej zostawało nadzienie żółte wraz z odrobinką czekolady z wierzchu.
W smaku czekolada rozpoczęła występ od lekko karmelowej słodyczy, do której zaraz doszła łagodna gorzkość. Podążało za nią mleko i orzechowe echo. Nieco przesiąkła alkoholowo truflowo-owocowym środkiem.
Nadzienia po paru sekundach łagodnie dały o sobie znać delikatną soczystością, obietnicą kwasku oraz echem ostrości. Potem czekolada dalej się rozchodziła i... nagle szybko, jaskrawo wybiły się spod czekolady. Walczyły o dominację - kwaśne owocowe z czasem wyrywało się na przód.
Ja jednak najpierw jakoś bardziej zwracałam uwagę na nadzienie czekoladowe, które fundowało alkoholowego kopa. Owocowe wyłaniało się zza tego.
Nagle słodycz i mleczność samej czekolady wydała mi się mocniejsza z racji kontrastu do czekoladowego kremu. Ten odznaczał się szlachetnie alkoholowo-truflowym charakterem i gorzkością kakao, przechodzącą w ziemistość. Szybko chili dało o sobie znać, wyglądając z oddali i zaczynając rozgrzewać gardło. A potem... krem wydał mi się bardziej truflowo-mleczny. Usta rozgrzewał alkohol o cukrowo-słodkim charakterze, ale i owocowa część zdążyła się w tym czasie porządnie rozwinąć. Gdy już to zrobiła, dopiero pieczenie chili w gardle drastycznie się nasiliło. Brandy w smaku dowodziła przez pewien czas i dopiero po dłuższej chwili dopuściła do siebie smak ostrego chili. Chyba też lekką soczystość... czerwonych owoców? Związanej z kwaśnością.
Kiedy spróbowałam czekoladowego kremu osobno, wydał mi się bardziej maślany niż mleczny. W połączeniu z drugim jawił się jako "ten wytrawniejszy", a przy próbowaniu osobno, z zaskoczeniem i w nim trafiłam na cytrynową kwaśność.
Poprzez tę soczystość całkiem spójnie mieszało się z warstwą z mango. Ta przełamała ostrość kwaśnością cytryny. Dopiero daleko za nią odzywało się słodsze mango. Mango, choć czuć w miarę wyraźnie, zdawało się przytłoczone cytryną i alkoholem, który w tym czasie trochę stracił na jednoznaczności. Soczysta kwaśność owoców mieszała się w dodatku z echem... jogurtu? Orzechowość, maślaność w tym kremie też wystąpiły, acz w ogóle trochę zanikały. Słodycz stała na średnim poziomie, acz wydawało mi się, że brandy ją umocniło.
Nadzienie żółte spróbowane osobno bardziej jednoznacznie smakowało mango, jawiło się jako słodsze i łagodniejsze. Nerkowców dało się doszukać. Wciąż było kwaśne od cytryny, ale nie aż tak, jak w połączeniu z resztą.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa alkolowość warstwy czekoladowej zaczęła nieco słabnąć. Została pikanteria i trochę lepiej wyłonił się wreszcie smak chili. Jeszcze podkręcił kwaśną soczystość owocowego kremu. Ten zrobił się bardzo cytrynowo kwaśny i chwilami wychodził na pierwszy plan. Za owocami warstwy zaczęły się mieszać w mleczno-maślany, jogurtowy splot i przyszła mi do głowy jakaś orientalna, kwaśno-soczysta i jednocześnie ostra, słodkawa potrawa. Wszystko się mieszało i robiło się mało przejrzyste, trochę niedookreślone, przez co w moim odczuciu intensywnie-nijakie.
Gdy trafiła się jakaś drobinka i akurat ją rozgryzłam, piekła prawie odrętwiając język.
Czekolada mleczna pobrzmiewała w tle. Końcowo pozwoliła sobie na wyższą słodycz i mleczność. Znów zadziałał kontrast - tym razem czyniąc ją wręcz uroczą. Chili zaczęło szaleć właśnie na końcówce jako zbyt mocne palenie języka i w gardle. Sam w sobie smak chili zatonął w słodko-kwaśnych nutach, zostawiając właśnie samą ostrość.
Po zjedzeniu w ustach został mocno, ale niejasno alkoholowy motyw i chili, a dokładniej jego pieczeniem w gardle oraz wysokiej, truflowej słodyczy. Smak chili wydawał się rozmyty. To, że w czekoladzie było brandy, zaniknęło, tylko moc alkoholowości czuć. Wszystko to rozgrzewało splotem ostrości i słodyczy. Na zasadzie kontrastu zaznaczyły się też kwaskowato-słodkawe owoce. Bardziej cytryna, ale i mango jako echo czuć.
Czekolada niby nie była zła, ale mnie nie przekonała. Dobra, bezpieczna czekolada gorzkawo-mleczna oddała pole do popisu środkowi. A ten był intensywny, ale w negatywnym sensie. Bombardował mnóstwem smaków, ale nie tym, czym by się chciało. Kwaśna cytryna mieszała się z mocną brandy i dopiero dopuszczała do siebie bardzo ostre chili. Mango próbowało za tym nadążyć. Splot niby ciekawy, ale nie podoba mi się to podkręcanie cytryną. W dodatku nadzienia mieszając się, wyszły odpychająco tłusto. Ta kwaśność i owocowość nie pasowała do maślanego kremu czekoladowego. Chyba miało się to przełamywać i uzupełniać...? A kłóciło się i na dłuższą metę okazało się... nudne? Najlepiej wypadły w ogóle brzegowe części, gdzie czekolada hamowała imperatywne zapędy środka.
Zjadłam około 1/3 tabliczki (26g z 72g), więc 46g oddałam Mamie (mimo że nie lubi chili). Co do oceny się wahałam - aż podpytałam Mamę, bo już w końcu nie byłam pewna - a może jednak powinnam dać jej 6? Bo może chcę wystawić 5 tylko dlatego, że się zirytowałam, że wycofano dwie dobre czekolady, łącząc je w to coś?
Opinia Mamy: "Nie smakowała mi, mimo że lubię w słodyczach i owocową kwaśność, i alkohol. Ta była dziwna, najpierw mocno alkoholowa, aż ordynarna, a potem tylko cytrynowa. Kwaśna, a na koniec chili ostre zostawało. Bardzo niefajnie to wyszło, nie zgrywało się. I mango nie czuć. Zotter namieszał, namieszał i mu g... wyszło. Ja bym jej 5 wystawiła".
Odniosłam wrażenie, że to połączenie Zotter Mango PREDA z Zotter Chilli Bird's Eye z 2018-2020. Każda z osobna była smaczna, bo głęboka i wyrazista w zasadnicze smaki. Połączenie natomiast wydało mi się przeładowane, przekombinowane, a przez to rozmyte. Wszystkiego było pełno, wszystko było mocne, a jednocześnie w końcu już trudno o intensywność czegoś konkretnego. Uciekło to, za co je chwaliłam, czyli intensywny smak mango pierwszej oraz głębia połączenia chili i czekolady (bo w dziś przedstawianej trochę jakby odstawało) z drugiej. Zostało brandy i chili z cytryną z echem mango. Trochę nie to miało być...
ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 72g; ja dostałam)
kaloryczność: 504 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, mleko, przecier z mango (4%), syrop cukru inwertowanego, suszone mango (3%), syrop skrobiowy, odtłuszczony jogurt w proszku, brandy z cukru trzcinowego, orzechy nerkowca, koncentrat soku cytrynowego, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), odtłuszczone mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; słodka serwatka w proszku, sól, kurkuma, sproszkowana wanilia, chilli „Bird's eye” (0,02%), cały cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.