czwartek, 19 czerwca 2025

Zoto El Castillero Nicaragua El Castillo, Rio San Juan 70 % Trinitario Blend Chocolate ciemna z Nikaragui

Belgijska, rodzinna firma Zoto z każdą kolejną tabliczką coraz bardziej urządzała się w moim sercu do tego stopnia, że jedno z moich zamówień z Chocoladeverkopers zawierało czekolady prawie tylko tego producenta. Wybrane wydawały się bardzo, bardzo obiecujące, że gdy już je miałam, nie wiedziałam, od której zacząć i w końcu pomogłam sobie datami. Padło na tę z kakao z Nikaragui. Przy niej sobie pomyślałam, że to moja pierwsza ciemna Zoto o tak niskiej - zarazem typowej - zawartości kakao. Ach, marka przyzwyczaiła mnie już do moich ulubionych, wyższych zawartości! Z opisu producenta dowiedziałam się, że to blend różnych ziaren trinitario z Nikaragui. Wszystkie one fermentowały w skrzyniach typu kaskadowego po 650kg przez 6 dni, w ciągu których obracano je 3 razy. Pierwsze suszenie trwało 48 godzin w 10 centymetrowym "tunelu słonecznym" ("solar tunnel" - zgooglałam, ciekawie to wygląda), a właściwe 7 dni też w tunelu, ale... na drewnie? Drewnianym?  Przy tej czekoladzie aż mnie tknęło, że to aż dziwne, że w zasadzie podają tak sporą część receptury. Ale co tam - ja i tak nie mam zamiaru powtórzyć tego, a zjeść, rozkoszując się.

Zoto El Castillero Nicaragua El Castillo, Rio San Juan 70 % Trinitario Blend Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao trinitario (68% miazga + 2% tłuszcz) z Nikaragui, z departamentu Rio San Juan, z wioski El Castillo.

Po otwarciu poczułam nie za mocno paloną melasę i bardzo słodkie gruszki. Do głowy przyszły mi charakterniejsze odmiany: rześka nashi i soczyście-kwaskowata deserowa. Mieszały się z suszono-soczystymi daktylami, które zapewniły soczystszym owocom spójność z melasą. W niej ukryło się coś chłodnego (anyżo-lukrecja?). Jakby jeszcze słodyczy było mało, przemknęła mi chałwa z orzechami i białe kwiaty. Soczystość gruszek wiązała się w dodatku z echem bananów i czegoś niejasnego, czerwonego... Poziomek? Ogół był bardzo słodki i soczysty, ale jednocześnie trochę ciężkawy.

Tabliczka w dotyku wydawała mi się wręcz lepko-tłusta. Obiecywała kremowość i właśnie tłustość, a mimo to była przepotężnie twarda. Trzaskała głośno.
Jak każda Zoto, dziwnie się rozwarstwiała - na spodzie była cieniutka warstwa, którą spokojnie da się oddzielić. W tej szczególnie dawało się to we znaki - odpryskiwała przy łamaniu.
W ustach rozpływała się powoli, bardzo gęsto. Miękła, gięła się, luźno zachowując kształt i roztaczała wszędzie lepko-kremowe smugi. Była maślano tłusta i leciutko soczysta.

W smaku najpierw poczułam wysoką, ale łagodną na wydźwięk, słodycz miodu. Trwał tak ze dwie-trzy sekundy, po czym nie było to już takie oczywiste, czy to aby na pewno miód. Już raczej płynny karmel...? Zdawał się gęstnieć i palić coraz mocniej... stając się melasą. Dość ciężko-słodką.

Kontrastowo w oddali przemknęła soczystość. Konkretów jednak nie mogłam uchwycić, ale od razu czuć, że miała tendencję wzrostową. Zawisła nawet pewna obietnica kwasku.

Wkroczyła subtelna, szlachetna gorzkość. Zarysowała wizję mocno orzechowej - z orzechami włoskimi? - chałwy. Miód, nie chcąc odpuścić, nakierował ją na chałwę miodową. Zaznaczyła się też goryczka prażonego sezamu, oleju sezamowego, po czym zaczęła ją łagodzić mleczność. Chałwa została wkomponowana w mocno mleczne lody; jakiś lodowy chałwowy deser.

Słodycz rosła, mając w sobie coś piekącego. Przemknęło mi przez myśl, że może to jakiś ostrzejszy miód, ale po chwili soczystość się nasiliła i przedstawiły się daktyle. Suszone, ale bardzo wilgotne i soczyste, którym blisko do świeżych.

Do mlecznego łagodzenia mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dołożyły się też białe, delikatne kwiaty. W soczystości zawalczyły owoce niemal kwiatowo-słodkie... Poziomki? I jasnofioletowo-czerwone winogrona? Zdobyły się na odrobinkę kwasku, po czym zaczęły zmieniać się w bardziej słodko-egzotyczne... Brzoskwinie UFO / ciasteczkowe? O lekko rześkim, choć jakby kwiatowo-rozwodnionym charakterze. Mleczność zasugerowała jakiś mleczno-owocowy koktajl z nimi, ale na bazie... bananów?

Daktyle podszepnęły melasie winogronowe pochodzenie. Przypomniała mi się pasta pekmez (np. Koska Findik Pureli Tahin Pekmez Tahini & Grape Molasses with Hazelnut Puree), a więc winogronowa melasa z pastą z sezamu i miazgą z orzechów. Zasładzająca, ale w porywach możliwe, że i skrycie soczysta.

Kiedy słodycz podłapała bardziej soczystość, niemal kwiatowe owoce przedstawiły się jako gruszki. Słodkie, ale z leciuteńkim kwaskiem, np. nashi, deserowe. Obok zjawiły się soczyste, choć też bardzo słodkie dojrzałe banany (już jako owoce, nie składnik koktajlu). Ich słodycz mknęła przed siebie. Acz nagle... poczułam się, jakbym jedząc brzoskwinię UFO zahaczyła zębami o pestkę.

Gorzkość przypomniała o sobie. Melasa zaczęła się przypalać i... nagle gorzkość aż uderzyła. Dym poganiał się nawzajem ze spalenizną. 

Soczystość nie wystraszyła się, a ukazała mi... pieczone winogrona czerwone? Przyprawione czymś ciężkim (pieprzem?) i tak, że z odrobiną ostrości obok? To zaś wydobyło kwaśność owoców. Niską, bo niską, ale jednak.

Nagle tę paloność i gorycz osłodziła, ochłodziła lukrecja. Przejęła wszelkie pieczenia, drapania i dopuściła do siebie ziemisty akord. 

Po zjedzeniu został posmak przypalono-melasowy, mieszający się zarówno z wysoką słodyczą, jak i goryczką. Czułam więc karmel, banany, brzoskwinie UFO i lody mleczne, może i chałwowe, ale też sezam, orzechy włoskie z lekką goryczką. Niby wpisane w słodycz, ale wzbogacające ją o głębię. Słodka soczystość nieokreślonych już owoców czerwonych mieszała się z soczystością ciężką, trochę daktylową. Było w tym coś pikantnie-drapiącego, nawet lekko cierpkiego - jakby... miód z lukrecją?

Czekolada smakowała mi, mimo że trochę przytłaczała mnie jej złożona słodycz. Na szczęście gorzkości przypalenia, dymu też nie brakowało. Przeplatała się też goryczka sezamu, charakterniejsze orzechy włoskie, a na końcu ziemia. Słodycz w dużej mierze była melasowa, potem bardziej winogronowo-melasowa, ale choć było mi jej trochę za dużo, nie wyszła tak strasznie ciężko. Dobrą robotę zrobiły owocowe akcenty gruszek, bananów oraz odrobina poziomek i pieczonych winogron. Nie było bardzo owocowo czy kwaśno, ale rześkawo. Chałwowe lody i kwiaty mnie zachwyciły i trochę żałuję, że to one, a nie melasa nie grały pierwszych skrzypiec.

Winogrona (ale inne) i daktyle, coś czerwonego (bardziej wiśnie), karmel, lody i chałwę czułam też w Kaitxo Speciality Chocolate Nicaragua El Castillero, Rio San Juan 75%, jednak ona przekonała mnie bardziej ze względu na porządną nutę czarnej herbaty, idealnie pasującą do tej słodyczy.
Kwiaty wodne, lukrecja, syrop daktylowy Puchero Chocolate Nicaragua 70 % El Castillero Single Origin w połączeniu z jej ziemistością w ogóle były obłędne.
Zoto niestety jakby zrezygnowała z części charakterności na rzecz mieszaniny słodyczy. Tyle cukru białego na 70% kakao jednak sprawiło, że uznałam ją po prostu za bardzo dobrą, nie zachwycającą etc.


ocena: 8/10
cena: €6,95 (za 45g; około 30 zł)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.