Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Malezja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Malezja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 grudnia 2022

Beau Cacao Asajaya Malaysia 78 % ciemna z Malezji

Beau nie zdobyły mojego uznania, więc gdy na liście posiadanych tabliczek została jedna osamotniona, uznałam, że jak najszybciej się za nią wezmę, by mieć z głowy. Nie łudziłam się, że mnie zachwyci, ale na szczęście też nie obawiałam się porażki. Co ciekawe, choć nie przepadam za żółtym kolorem, to połączenie kanarkowego ze złotem w przypadku jej opakowania jakoś pozytywnie na mnie wpłynęło. Może bo przyszła na nią pora w marcu, w naprawdę słoneczny i wiosenny dzień?
Tę tabliczkę zrobiono z kakao zakupionego od farmerskiego małżeństwa Chang (zapewne prowadzącego plantację) z miejscowości Asajaya, położonej w stanie Sarawak. To obok Parku Narodowego Bako, który jest najstarszym Parkiem Narodowym w okolicy. Las deszczowy spotyka się tam z zacisznymi plażami. Liczyłam, że przełoży się to chociaż na ciekawe nuty (bo do formy nie miałam złudzeń, nie lubię cienkości, jaką serwuje ta marka).

Beau Cacao Asajaya Malaysia 78% to ciemna czekolada o zawartości 78 % kakao z Malezji, stanu Sarawak, miejscowości Asajaya.

Po otwarciu poczułam delikatne, słodkawe orzechy laskowe, otulone wanilią i kokosem. Do laskowców podkradło się trochę fistaszków, do wanilii lekka cukrowość, natomiast do kokosa... nie tyle podkradło się, co śmielej podeszło parę nut: palm kokosowych, których w wyobraźni widziałam grube, ciemnobrązowe pnie oraz liści różnych palm itp., np. liście bananowców, bambusa. Wprowadziły egzotyczny wątek, niosący też słodkie owoce: mango oraz czerwone... chyba granaty konkretniej. Odrobinkę podsycone sokiem wiśniowym? Wraz z orzechami przywołały skojarzenie z połączeniami "PB&jelly", przy czym myślę o naturalnym, czekoladowym maśle orzechowym i żelo-galaretce na bazie owoców, nieznacznie podkręconej wanilią i cukrem. Kompozycja wydała mi się dość ciężkawa.

Miejscami okropnie cienka tabliczka była twarda. Trzaskała aż zaskakująco głośno, kojarząc się ze szkłem. Wydawała się chrupko-krucha w szklisto-kryształowy sposób. 
W ustach wydała mi się początkowo lekko suchawa. Rozpływała się raczej łatwo i a to wolniej, a to średnio szybko - przez miejscową cienkość. Miała potencjał do bycia gęsto-kremową, bo wykazywała także miękkość i z czasem tłustość (bliżej końca aż nieco za mocną), na pewno zwartość, ale gdy tylko zaczynała się nieco giąć, zaraz opływała smugami, rzedła i znikała, nie pozostawiając za wiele po sobie. Jedynie poczucie tłustości na ustach, a cierpkawą suchość w ustach (dziwne uczucie).

W smaku pierwsze rozeszły się naturalnie słodkie orzechy laskowe, bawiąc się czekoladowością i podrzucając skojarzenie z pastą orzechową czekoladową... Taką 100% z orzechów, a złudnie czekoladową? Potem czekoladowo-kakaową coraz bardziej i bardziej.

Zarówno słodycz, jak i gorzkość szybko rosły.

Słodycz łączyła w sobie nadrzędną wanilię i trochę cukru, nieco może palonego, a trochę zwyczajnego. Nieco złagodził to kokos i jakby naturalna słodycz orzechów. W tle obecność nieśmiało zgłosiła owocowa nutka "jakiś ciemnoczerwonych".

W tym czasie przed oczami wyobraźni pojawiły mi się palmy, a więc pewna drewnianość. Masywne, ciemnobrązowe pnie umocniły gorzkość i podkreśliły orzechy, wydobyły migdały. Kokosa czułam coraz wyraźniej, acz niemal do końca częściowo w drewnianym kontekście palmy. Wyobraziłam sobie też świeże orzechy kokosa - te jeszcze zielone - a także brązowe, poprzekrajane, z których już łatwo dobrać się do miąższu. Wprowadziły łagodność i rześkość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rześkość ośmieliła owoce. Wyraźnie czułam słodko-cierpkie granaty i słodkie mango. Odrobinka kwasku się tam zawinęła, ale zaraz schowała, wpuszczając raczej poczucie egzotyki. Owoce wydały mi się rozkręcać w słodyczy. Może dosłodzono je wanilią i... przerobiono na żelo-galaretkę?

Oto rozbrzmiało PB&jelly, czyli masło orzechowe z masą z owoców. Tu w wydaniu bardzo naturalnym, bo musiało być ono ze zmielonych fistaszków, z dodatkiem laskowych i tyle... acz w wariancie czekoladowo-kakaowym. Na pewno z istotną, naturalną maślanością. Wyszło ciężkawo... bo w owocach doszukałam się czegoś niby cięższego - docukrzono-dosłodzonego? Ale może np. cukrem kokosowym, który jest rześki? Nie było to więc jednoznacznie "ciężkie", a "niby ciężkawe" itd.

Ta rześkość nie odpuszczała, mimo ciężkości obok. Znów, obok arachidowych i laskowych o maślanym charakterze, myślałam o orzechach kokosowych... i wodzie z nich? Także o liściach "od owoców", a więc np. bananowców. Może jakiś bambusa, palmowych i innych. Zielone grube liście łączyły się z pniami i konarami drzew, palm. Pod koniec gorzkość znów przybrała na znaczeniu.

Gorzkość kryła w sobie cierpkość. Drewno w pewnym momencie zbliżyło się do kawy, co w owocach też jeszcze więcej cierpkości obudziło. Czerwone były cierpkawe, to już nie jednoznaczne granaty, ale też inne. Pomyślałam o odrobince soku z wiśni, ale to oczywiście nie wszystko. Reszty nie mogłam uchwycić - to jednak na pewno ciemnoczerwone owoce. Może też mieszanka porzeczek...?

Po zjedzeniu został posmak fistaszkowej pasty, może czekoladowej, z motywem docukrzono-cierpkawej masy z czerwonych, egzotycznych owoców. Wyszły aż taninowo... nie kwaśno, bardziej cierpko.

Całość smakowała mi, choć bez szału. Nuta kokosa i pni palm była cudowna. Orzechy laskowe i arachidowe również. Świetnie to wszystko się zgrało, racząc mnie gorzkością. Rześkość była interesująca, acz nuty liści "owocowych", pewne jakby docukrzenie podeszły mi już nieco mniej. Owoce, choć wyraźnie były, nie uczyniły kompozycji owocową - takie rozwiązanie z kolei znów okazało się ciekawym plusem. Podobało mi się, że czuć konkretnie ciemnoczerwone oraz ta egzotyka. Ogólnie, choć mam zastrzeżenia, jestem raczej na tak. Ogromna wada to konsystencja i forma... Obstawiam, że gdyby nie była tak rozwałkowana miejscami, smaki lepiej by się rozkładały.

Choć w pierwszych chwilach pomyślałam, że wyszła nieco podobnie do wiśniowo-drzewnej, tropikalnej Beau Togis Malaysia 78%, to z czasem wyszło, że więcej konkretnych, wspólnych nut miała z Beau Serian Malaysia 78% (nieco gorszą). Serian była bardziej drzewna, wiśniowa, bliska winu, ale "liście bananowca/bambusa" i "coś czekoladowego" (jako ciasto, w dzisiejszej krem orzechowy) wydały mi się bardzo, bardzo podobne. 
Nawet porzeczkowo-migdałowa Benns Ethicoa Sungai Ruan - Malaysia 72% była w pewnym sensie (charakteru) podobna.


ocena: 8/10
cena: 49 zł (za 55 g - cena półkowa)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy

sobota, 5 listopada 2022

Beau Cacao Serian Malaysia 78 % ciemna z Malezji

Nie wiem, dlaczego, ale jakoś ta tabliczka była mi obojętna. Czyżby przełożyły się na to region, który kompletnie z niczym mi się nie kojarzył i nie moja kolorystyka? Niewykluczone. Nie lubię jednak niewiadomych i pozwoliłam sobie trochę poczytać, bo producent zachwalał, że ziarna kakao zakupił od jakiegoś pana Langin z Serian w stanie Sarawak w Malezji (okolica znana z uprawy durianów i ryżu bario). No i durian, ponoć najpyszniejszy, a zarazem najbardziej cuchnący owoc na świecie, zaczął mi świtać (jadłam w końcu Naive Durian). Serian ogólnie okazało się miastem w pewnych kręgach dość znanym (położonym jakieś 65 kilometrów od Kucing, czyli stolicy Sarawak), bo odwiedzanym ze względu na lokalne, egzotyczne smakołyki, których na tamtejszych bazarach jest ponoć mnóstwo. Owoce i warzywa prosto z dżungli!

Beau Cacao Serian Malaysia 78% to ciemna czekolada o zawartości 78 % kakao z Malezji, ze stanu Sabah, okolic miasta Serian.

Po otwarciu poczułam zapach palonego drewna, jakby nasączonego słodko-kwaskawymi, ciężkimi owocami. Pomyślałam o kwaśnych, suszonych śliwkach węgierkach, acz z nieco egzotycznym ("niby lżejszym, ale nie") echem. Wyraźnie czułam też motyw orzechów włoskich i "egzotyczną zieloność". Do głowy przyszły mi trawa cytrynowa i liście bananowców... Może nawet same banany? Mieszały się właśnie z ciężkawymi, ale egzotycznymi i wciąż rześkimi owocami. Trochę kwasku zahaczało o cytrusy, ale to nie były do końca one. Pomyślałam o napojach wieloowocowych "multiwitamina" w wersji naturalnej, wyidealizowanej.

Choć może i ładna, to beznadziejnie cienka tabliczka, wykazała się średnią twardością. Kojarzyła się z kruszonym szkłem i / lub kryształem, kiedy trzaskała raczej lekko, ale chrupko w taki właśnie szklisty sposób. Miała zbito-ziarnisty przekrój.
Mimo że kremowa w dotyku, w ustach początkowo przedstawiła się jako suchawa. Ziarnisty przekrój też niezbyt znalazł odzwierciedlenie, ponieważ okazała się raczej pylista; początkowo przez to suchawa. Rozpływała się łatwo, w średnim tempie. Czuć przy tym, że proces ten wyszedł "sztucznie przyspieszony" właśnie tą chwilami nieprzyjemną cienkością. Była miękko-tłustawa, acz w zwartym sensie. Gięła się, zrzucając z siebie trochę lepkie smugi, po czym rzedła i nagle znikała.

Już w pierwszej sekundzie w smaku rozszedł się gorzkawy popiół, o którym nie umiem myśleć inaczej niż "kakaowy popiół" (cokolwiek miałoby to znaczyć) i zwęglone drewno. Ustanowiły znacząco palone tło. Pojawiły się delikatne orzechy, a gorzkość zelżała.

Nadciągnęła za to słodycz. Pomyślałam o daktylach, które mignęły jakby "cukrem daktylowym", zaszarżowały słodyczą, po czym złagodniały. Słodycz zreflektowała się i poszła w bardziej owocowym kierunku. Wciąż trzymała się jej pewna ciężkość, ale już inna.

Odnotowałam czerwone wino, suszone śliwki węgierki i czerwone owoce. Były właśnie słodkawo-ciężkie, a jednocześnie trochę kwaśno-cierpkie. Do węgierek podkradły się jakby podfermentowane, nieco "duszne" wiśnie. Zaraz zaczęły przybierać na słodyczy, jednak już spokojniej, łagodnie. Zrobiły się jakieś bardziej egzotyczne. Dołączył do nich mglisty motyw owocowej mieszanki a'la napoje / soki "multiwitamina" w ciemnożółtej kolorystyce (tu w wersji wyidealizowanej). 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na tle tej łagodności wyeksponowały się orzechy. Różne, acz pod przewodnictwem włoskich. Pomyślałam o sztukach młodych i świeżych, ale i wrzuconych do... ciasta? A więc lekko miejscami poprzypiekanych, a jakby słodko-zawilgoconych. Zawitało bananowe, jakieś zdrowsze, ciasto z orzechami włoskimi. Banany wniosły słodką rześkość, która z czasem zaprosiła "zieloności". W tle majaczyły drzewa... suche drewno?

Egzotyczne liście i młode orzechy zadbały o rześkość, która nieco rozgoniła ciężkość. Poczułam trochę drewna, przywracającego gorzkość. Ta jednak mieszała się ze słodyczą, która też ani myślała odpuścić. Do głowy przyszła mi goryczkowata, a jednocześnie "pudrowo-bananowa"  sproszkowana guarana (pisałam o niej na instagramie). W wyobraźni zobaczyłam jej czerwone owoce i... i jakieś inne. 

Czerwone owoce i wino z tła przeistoczyły się w duszone w słodkim czerwonym winie wiśnie... Przemknęły... daktyle? Ciasto daktylowe z wiśniami? W wariancie czekoladowym... Pomyślałam o śliwkach w czekoladzie z nieco alkoholowym wątkiem.... Splotły goryczkę i słodycz, owoce w jedno. Przewijał się kwasek, też jakby integralnie zmieszany z czekoladową słodyczą. zakreślił wizję podkwaszonych daktyli. Zaraz jednak zlały się z multiwitaminowym wątkiem i razem skryły się za... ciastem? 
Ciasto bananowo-orzechowe zmieniło się w mocno czekoladową, słodką muffinkę z orzechami. Dosłownie czułam wątek kakao w proszku, którego musiano do niej dodać mnóstwo. Sproszkowana guarana też tu jak nic pasowała - właśnie jako gorzkawy i trochę bananowy pyłek.

Subtelna gorzkość mieszała się z kwaskiem, który z racji jej obecności pod koniec wydał mi się soczystszy i nieco cytrusowy, ale zarazem słodki. To taki ciężkawy słodko-kwasek, egzotyczny i jakby podsuszony, ale nie do końca... Zawilgocony? Przyszedł mi do głowy tamaryndowiec (pisałam o nim na instagramie), a potem rozmaite trawy cytrynowe, liście bananowca. Niby zielono-świeże rośliny, ale z zaznaczoną owocową rześkością i gorzkawym, drzewnym echem.

Po zjedzeniu został posmak właśnie jakby roślinnie kwaskawych bananów, echo czerwonych wino-owoców oraz sporo orzechów. Drewno... palono-popielne, a więc nieco gorzkawe w ciężko-suchym wydaniu, co wiązało się ze sproszkowaną guaraną. Było też słodko w sposób daktylowy i ciastowo-czekoladowy; ciężko, ale nie za mocno.

Całość była smaczna, jednak niedookreślona i dla mnie zbyt łagodna. Gorzkość jedynie pobrzmiewała, za kwaśno nie było. Owoce czuć delikatnie - to banany, daktyle, ale w wydaniu ciastowym. Trochę egzotycznego kwasku zetknęło się ze słodyczą, która też była delikatna. Jak wszystkie smaki tej czekolady. Zabrakło mi jakiegoś uderzenia. Wyszła specyficznie ciężko (suszone owoce, ciasta, wina), a zarazem z egzotyczną rześkością (zieloności, młode orzechy). Mnie mocno kojarzyła się ze sproszkowaną guaraną, która według mnie smakuje trochę gorzko-drzewnie i pyłkowo-owocowo. To akurat ciekawe, ale nie szczególnie porywające. Jako że tak się złożyło, że akurat miałam pudło tamaryndowca, z czystym sumieniem mogę przyznać, że rzeczywiście, jak napisał producent, czuć go, ale wcale nie jakoś mocno, by aż w nutach wymieniać jako jedną z głównych.
Do tego nie podobała mi się forma i struktura (cienizna!).

Wyszła podobnie do Beau Togis Malaysia 78%. W tej też czuć wiśnie, drewno i kakao w proszku, acz dzisiaj przedstawiana to o wiele więcej popiołu i orzechów niż drewna, a owoce to nie jak w podlinkowanej wiśnie i ogrom wyrazistych egzotycznych, a śliwki, wiśnie i egzotyczna mieszanka. Roślinna rześkość była podobna, choć dzisiaj prezentowana zestawiła ją z pewną ciastowo-daktylową ciężkością.


ocena: 7/10
cena: 49 zł (za 55 g - cena półkowa)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy

wtorek, 6 września 2022

Beau Cacao Togis Malaysia 78 % ciemna z Malezji

Biorąc się za tą czekoladę, miałam prawie zerową wiedzę o marce. Wiedziałam tylko, że jest francuska. Nieco więcej przeczytałam o tej konkretnej tabliczce. Kakao do niej uprawiają panowie Nujarina i Tambi w Ranau w stanie Sabah na plantacji Togis. Znajduje się ona w wysoko położonym Ranau na zachodnim wybrzeżu malezyjskiego stanu Sabah. Ranau słynie z warzyw i aromatycznych herbat, a także z Parku Narodowego wokół góry Kinabalu. Jej podnóża porośnięte są wilgotnym lasem równikowym i objęte ochroną, wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miałam nadzieję, że smak będzie równie zachwycający, co zdjęcia z tego miejsca.

Beau Cacao Togis Malaysia 78% to ciemna czekolada o zawartości 78 % kakao z Malezji, ze stanu Sabah, okolic miasta Ranau, plantacji Togis.

Po otwarciu poczułam rześki chłód górskiego powietrza. Podkreśliła go ziołowo-słodka nutka lukrecji i mięty, chowających się w ogromie owoców.
Te były obecne na pierwszym planie cały czas, ale jakby tłumnie wkraczały na niego i częściowo czmychały, wracały itd. (trochę jak aktorzy na teatralnej scenie). To przede wszystkim słodko-charakterne wiśnie, może trochę dojrzałych czarnych porzeczek i mnóstwo słodkiej egzotyki. Głównie mango - przy czym chwilami myślałam o gęstym soku z mango, z dodatkiem ananasa. Dołączyły do tego brzoskwinie słodkie i soczyste. Odnotowałam też motyw mango-brzoskwiniowo-marchwiowego, gęstego i słodkiego soku. Owoce chwilami wydawały mi się aż pudrowe i ciepłe... ciepło-słodkie jak wanilia? Ta wprowadziła sporo orzechów i drzew, przypominających o górskim szlaku obrośniętym nimi. Drewno też zawarło w sobie słodycz, dodając jej trochę cierpkości. Doszukałam się też cierpkiego kakao w proszku po prostu.

Nie podobała mi się forma w praktyce - popatrzeć ok, ale co kawałek, to inna grubość (a czasami cieniznowatość). Choć nie wyglądała na bardzo masywną, cienka tabliczka okazała się w miarę twarda w nieco szklisty sposób. Wydawała się nieco krucha jak tłuczone szkło lub raczej kryształ.  Trzaskała głośno i chrupko.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym i bardzo kremowo. Była tłusta i miękko-zwarta. Gięła się, pozostawiając na podniebieniu lepkawe smugi. Rzedła, jakby pozbywając się coraz to kolejnych warstw. Znikała trochę na nic, zostawiając tłusto-suche wrażenie.

W smaku pierwsza uderzyła słodko-cierpka wiśnia. Pojawiła się lekka, też słodka cierpkość, poprzez którą wemknęły się dojrzałe i słodkie czarne porzeczki. Owocowa cierpkość po chwili wzbogaciła się o cierpkawość kakao w proszku, wtłaczając je w bardzo słodkie realia.

Kakao było jakby nieco drzewne. Drzewa zaprosiły inne nuty na górską przechadzkę, stanowiąc nienachalne tło. Narosła tam stateczna, poważna gorzkość. Szybko okazała się dosadnie kakaowo-drzewną bazą, istotą cały tabliczki.

Owoce były jednak jak lawina - pierwsze obudziły kolejne. Ruszyło mango, na moment niemal dominując kompozycję. Roznosiło soczystą, egzotyczną słodycz. Wyobraziłam sobie gęsty, naturalnie słodki do granic możliwości sok z mango i marchwi. Dołączyła do nich słodka, dojrzała brzoskwinia z leciutko kwaskawym echem. Wszystkie te nuty nie zasładzały, ponieważ każde zawarło w sobie specyficzny charakterek. Co więcej, zreflektowały się i nie wychodziły przed kakaowo-drzewny wątek. Słodycz jednak była tak silna, że chwilami wydawała mi się nieco dodana - jakby wzbogacić owoce wanilią, która nadała im cieplejszego wydźwięku.

Także drzewa to ciepło podłapały. To było ciepło tropików, promienie słońca padające na drzewa na początku szlaku. Drzewa rozniosły więcej gorzkości, zmieszały się z niejednoznacznymi, ale istotnymi orzechami. Te musiały być... przyprószone kakao w proszku? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dobrały sobie z oddali trochę maślaności i mleczności. Nie była mocna, ale złagodziła poszczególne nuty.

Drzewa skierowały je na górski szlak. Poczułam się, jak w górach w tropikach - ciepło regionu nie stanęło na drodze rześkości i chłodowi, jakie kojarzą się z górskim powietrzem. Pomyślałam o lukrecji i mięcie, a więc nutach wciąż słodkich... Tworzyły obraz trochę ziołowo-krzakowaty, roślinności górskiej.

Owoce jednak zalały usta kolejną falą. Tym razem znów bardziej cierpkawą, z wplecionym kakao. Na egzotycznie-owocowej fali surfowała odważna, pewna siebie słodko-cierpka, nieco kwaskawa wiśnia. Waniliowy wątek od słodyczy owoców trzymał się jej, podszeptując coś pudrowego... także drzewom i przyprawom podsuwając pudrową wersję siebie. Przełożyła się ona właśnie na ciepło. Pomyślałam o gorącym kakao.

Drewno, drzewa wydawały się słodkawe... I jednocześnie cierpkawo kakaowe. Kakao zaznaczyło się z czasem wyraźniej jako pewna suchość, rozgrzana ziemia; myślałam o jakiś "kakaowych drzewach i suchej kakaowej ziemi" (zupełnie abstrakcyjne wyobrażenie jak z baśni) oraz o gorącym kakao, ziołach... Znów drzewach o lekko orzechowych skłonnościach. Były gorzkawe i poważne - to podkreśliła niemal tanina zarysowana przez wiśnie i egzotycznie-żółty splot. Pod koniec owoce utrzymywały wysoką słodycz, ale drzewa, orzechy i ciepło przypraw zrównały się z nią.

Po zjedzeniu został posmak aż sucho kakaowy, trochę jak po gorącym kakao (na mleku?), drzewno-owocowy i nieco złagodzony maślanym wątkiem. Czułam wysoką, waniliowo-pudrową słodycz, ale wciąż też mango - jakby jakiś dosłodzony z niego sok. Znalazło się też miejsce dla rześkości i lekkiego kwasku owoców (wiśni i egzotycznych, może razem udających cytrynę).

Całość była bardzo smaczna i aż niewiarygodnie słodka - głównie od owoców (mango, brzoskwinie z wiśniami słodko-cierpkimi, ale jakby ciepło-doprawiona. Wanilia, słodkawe zioła (lukrecja? mięta?) zbudowały obraz rześkiego, górskiego szlaku w ciepłym regionie. Dużo drzew, łączących słodycz z gorzkością podobało mi się. Nie za mocny, wpleciony kwasek też idealnie się zgrał. Zaskoczył mnie jednak pojawiający się ciągle wątek kakao w proszku. Nie był zły, ale nie spodziewałam się go.
Spokojnie mogłaby mieć 9, gdyby nie ta forma / struktura.


ocena: 8/10
cena: 49 zł (za 55 g - cena półkowa)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy

sobota, 21 maja 2022

Benns Ethicoa Sungai Ruan - Malaysia 72% ciemna z Malezji

Jako kolejną tabliczkę tej marki wybrałam z Malezji, bo z tego kraju jeszcze nigdy żadnej nie jadłam i po prostu mnie trochę ciekawiła. Ciekawiłaby bardziej, gdyby nie zastrzeżenia co do formy i jakości. Chwilę pomyślałam, sprawdziłam. Malezja leży na wyspie Borneo, z której to jadłam jedną czekoladę: Krakakoa 75 % Lidung Kemenci Kalimantan. Nie była cudem, więc poprzeczka w sumie wysoko się nie znalazła, aczkolwiek... Taki "szczególik", że od razu przypomniały mi się wspaniałe, indonezyjskie czekolady - wszak to ten region. Co mogę o tym kakao więcej rzec? Ponoć mocno prażone. Zakupione z plantacji rodziny Koh, mającej ponad 30 lat doświadczenia. Sami, rodzinnie, zajmują się uprawą, fermentacją i suszeniem ziaren. Wokół ich plantacji kakaowców jest mnóstwo plantacji różnych owoców (co w sumie nie jest niczym dziwnym). Byłam ciekawa, jak bardzo wpłynie to na kakao.

Benns Ethicoa Sungai Ruan - Malaysia 72% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao trinitario z Malezji, ze stanu Pahang, wioski Sungai Ruan.
Czas konszowania to 72 godzin.

Po otwarciu poczułam łagodne mleko i migdały, może właśnie mleko migdałowe... ale też prażenie m.in. z migdałami związane. Prażenie czy nawet wędzenie? Na pewno wprowadzało motyw bardzo rozgrzanej słońcem suchej, ciemnawej ziemi. Oprócz tego czułam słodycz duszącą czarne porzeczki. Dziwne - wyobraziłam sobie miód z czarnymi porzeczkami (taki, co przejął ich kolor i się nimi zagęścił). Trochę jakby dżem w odwróconych proporcjach, tylko że... porzeczki były raczej świeżo-surowe. Tyle że zmieszane ze słodyczą. Chwilami przybierały na wyrazistości. W tle plątała się słodka, egzotyczna nutka owoców, trudna jednak do uchwycenia. Zapach wydał mi się głównie słodko-kwaskawy. Gorzkość nie zaznaczyła się nawet najdelikatniejsza (szkoda). 

Tabliczka koloru ciemnej mlecznej podczas łamania miejscami trzaskała / chrupała delikatnie (czasem zaledwie jak suszona trawa), miejscami konkretnie i głośno - zależy, czy trafiło się miejsce cieńsze czy grubsze. Nie trzymała się linii kostek, była delikatna i krucha. Kruszyła się na małe kawałki.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, acz miękła szybko. Mimo miękkości, zachowała zwartość, wyginając się. Roztaczała wokół siebie tłusto-rzadkie smugi. Była gładka (co okazało się zaskoczeniem z racji ziarnistego przekroju), w porywach wodnista i śliskawa. Nic nie pozostawiała po sobie.

W smaku pierwsze przywitały mnie czarne, świeże i surowe, doskonale dojrzałe porzeczki. Połączyły w sobie specyficzną słodycz i leciusieńki kwasek, by następnie szybko utonąć w miodzie.

Słodycz rosła prędko i choć w pierwszej chwili pomyślałam o porzeczkach zalewanych jasnym (wielokwiatowym?) miodem / miodzie z porzeczkami, to szala przechyliła się na cukrową stronę. Prędko kompozycja zrobiła się aż chamsko słodka. Może też słodka trochę pudrowo? Jak sproszkowane suszone owoce i cukier puder?

Trochę jakby tak miodowo-porzeczkową masę chlapnąć na twaróg... kanapkę z tłusto-mdławym twarogiem. Zrobioną na żytnim chlebie, który skrył nutkę... zboża / słodu? Leciutko goryczkowatą.

Porzeczki zaś zadbały o cierpkawe echo. Ze świeżych na tyłach zmieniły się w takie... miękkawe, wielkie i przejrzałe. Ich smaczek zahaczył o... grzyby? W takim nieco "czekoladowo-nadzieniowym" wydaniu, a częściowo... coraz wytrawniejszym? Gdy tak grzyby zmierzały w coraz bardziej ryzykownym kierunku, rozpędziły je nagle migdały. Chlebowe akcenty też się w nie zmieniły.

Wraz z tym jak umacniała się cukrowa słodycz, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kompozycja stała się mleczna. Zupełnie jakby popłynęło mleko... mleko migdałowe? Z orzechowym, słodkawym echem. Wyobraziłam sobie cukrowy sernik, z aż pudrowym motywem, bez jakiegokolwiek kwasku, a jednak... z rodzynkami? Co bardziej gorzkawe, utworzyło dla sernika migdałowy spód. Na styku tych nut zarysowało się wytrawne, czyste masło (przed oczami wyobraźni stanęła mi kostka masła, po prostu). Zupełnie, jakby ktoś dodał go o wiele za dużo do sernika (myląc proporcje z serem?).

Rodzynki mieszały się z migdałami i grzybami na tyłach. Wydały mi się jakieś nieświeże, nadpsute albo jakby użyto rodzynek w rumie czy coś i tak dziwnie wyszły. Z taką pewną... ostrością? Jakoś tak wytrawnie? Wraz z kolejnymi kęsami przyszła myśl o jackfruicie (owocu, który smakuje trochę "wędzono-mięśnie"). To jednak nie był w 100%ach on (może w 80%?). Migdały próbowały obudować to prażoną nutą. Pojawiła się ziemia rozgrzana słońcem i dzięki niej z czasem wróciła cierpkość.

Od sernika i jego rodzynek rozeszła się jednak odrobineczka - może nawet iluzja - kwasku. Wróciły surowe czarne porzeczki. Słodko-kwaskawe, zaprosiły do tańca bardziej egzotyczne owoce. Podobne, porzeczkowawo-kulkowe... "jagódkowe" i niedookreślone. Też jednak - surowe, a dosłodzone (zasypane cukrem?). Również one niosły ciepło tropików, słońca (jakby czuć ich dojrzewanie w jego promieniach).

A jednak i jakiś... cierpkawo-kwaskawy ananas? Coś żółto-soczystego się tam zaplątało... jakby mieszankę słodzidła (już raczej cukru niż miodu) i porzeczek próbowano przełamać. A potem znów wrócił cierpkawy jackfruit, w asyście łagodzącego wszystko masła i sernika, którego słodycz się zredukowała, przez co z kolei wydał mi się głównie maślany. I nie to, że ogólna słodycz zmalała; ona jakby odrywała się od wytrawniejszych nut i płynęła sobie obok.

Po zjedzeniu na dość długo został posmak przesadzonej, pudrowo-cukrowej słodyczy i prażonych migdałów. Cierpkość i pewne wędzenie, nawet coś ostrzejszego... Motyw czarnych porzeczek mieszał się z egzotycznym kwaskiem, ale chwilami także na końcówce wypływał bardzo wyraźnie. Na zasadzie jakby... przyozdobiono nimi straszliwie przesłodzony sernik (może i na mleku migdałowym?).

Czekolada miała trochę fajnych nut (czarne porzeczki), parę takich, co mogły być przyjemne, ale zmierzały w złym kierunku (migdały / mleko migdałowe, sernik) i coś przy nich drażniło. Słodycz mi przeszkadzała, bo nie dość, że była za wysoka; chwilami się odrywała i miała toporny wydźwięk. Owoce niestety wyszły przesłodzone, egzotyczny powiew zbyt zgłuszony, niejednoznaczny, a gorzkości w sumie brak. Była jakaś wytrawność (grzyby, rodzynki, jackfruit), ale wyszła pokracznie. Konsystencja i forma beznadziejne, więc i za nie punkt poleciał (smakowo to 6).

Byłam w szoku, bo przecież i w Krakakoa pojawiła się delikatniusia nutka grzybów (specyficzna i dziwna). Oprócz tego egzotyczne owoce (ale w o wiele bardziej owocowym, złożonym bukiecie, bo i banany, daktyle, maliny, pomarańcze czułam), znacznie więcej ziemi, kawy... Choć też słodka, Krakakoa była o wiele wytrawniejsza. W niej zaintrygowała mnie marchew. W Benns czułam karykaturalne, wytrawne rodzynki. Jak Krakakoa to zacne przyprawy, zioła, tak Benns ledwie ciepełko.


ocena: 5/10
cena: 25 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 568 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy