Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Madecasse. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Madecasse. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 lipca 2020

Madecasse 63 % Dark Chocolate Honey Crystal ciemna z Madagaskaru z miodem

Bardzo lubię miód, w dzieciństwie kanapki z nim i twarogiem były jednymi z moich ulubionych i... Zawsze preferowałam gryczany. Być może dlatego słodycze, czekolady z miodem aż tak mnie nie kręcą. Zazwyczaj producenci dodają najzwyklejszy, rzadko czuć jego specyfikę, często robią jakieś mieszanki albo w ogóle walą sztuczny i... nie satysfakcjonuje.
Markę Madecasse jednak lubię tak bardzo, że i miodowej czekoladzie dałam szansę. Wprawdzie od razu negatywnie nastawiłam się do tego, że miód dodali pod postacią kawałków do chrupania (w dodatku na bazie cukru - to, o czym pisałam!), ale w miętowej (63 % Mint Crunch) jakoś mi chrupacze nie przeszkadzały w czerpaniu radości. Liczyłam na powtórkę, mimo że była kolosalna różnica: chrupacz w tamtej to nibsy, a mięta - olejek, nie zaś jakiś "miętowy cukier". A zanim wzięłam się do otwarcia tej, chyba zdążyła wypaść z oferty. Marka zaś zmieniła nazwę na "Beyond Good" (z deklaracją, że wartości nie zmieniają).

Madecasse 63 % Dark Chocolate Honey Crystal to ciemna czekolada o zawartości 63 % kakao Heirloom z Madagaskaru z miodem, a dokładniej z chrupiącymi miodowymi kryształkami / kawałkami.

Gdy tylko otworzyłam pazłotko, uderzyła mnie intensywna woń ciemnej, rozgrzanej słońcem ziemi i soczyście kwaśnych cytrusów. Wraz z kwaskawo-cierpkim kefirem wsiąkały w tę goryczkowatą ziemię. Tutaj przejawiała się lekka słodko-palona nuta. W kwasku nabiału (kefiru, w trakcie jedzenia też twarogu) i cytrusów z czasem zaczęłam wyłapywać więcej słodszych owoców: śliwek, porzeczek.

W ciemnej masie tabliczki oglądanej pod światło dostrzegłam bursztynowe kropeczki, w dotyku zaś wydawała mi się sucha.
 Przy łamaniu trzaskała zdrowo, ukazując drobne kuleczko-kryształki. Gdy odłamywałam trzecią część tabliczki, wypadła mi z rąk, po czym upadając na podłogę roztrzaskała się na wiele małych kawałków (jak kryształ). Odebrałam ją jako kruchą, mimo twardości.
W ustach rozpływała się łatwo, ale w ogóle się nie spiesząc. Odznaczała się lekko tłustawą, kremową gęstością, ale upuszczała też sporo soczystości, co dobrze współgrało z dodatkiem, którego ilość i tak uważam za przesadzoną. Nie dało się odgryźć choćby odrobinki brzegu bez niego.
Też się rozpuszczał, trochę cukrowo, wplatając się w soczystość. Robił to powoli, a część zostawała na koniec. Gdy gryzłam te drobinki obok czekolady, a to, co zostało na koniec, chrupały - jak to cukier (może nieco twardszy, chwilami jakby zawilgocony), po czym szybko znikały. Myślę, że w tym przypadku podrobienie tego to plus, acz ogólnie nadało to tabliczce ziarniście-piaszczystego efektu. Wyszło to źle, bo o ile ziarnistość ciemnych za sprawą kakao lubię, tak tu... to jednak cukier. Nie mogę powiedzieć, by było go więcej niż czekolady, ale przeszkadzał, koniec, kropka.

Od pierwszego kęsa czułam zarówno goryczkę ziemi, jak i palony, lekko słodki motyw karmelu i słodziutkiego miodu.
Ziemistość zdawała się soczysta, pojawiła się goryczka kawy i trochę grejpfruta, szybko jednak zmieniająca się.

Doszukałam się w tym podfermentowanych nut, jak... ze starego twarogu?! Wyraźnie czułam nabiałowy wątek, lekką cierpkość i kwasek, co jednak zaraz wygładziło się. Usta zalał smak twarogu / kefiru, już bardziej jako "mleczna łagodność".

Kwasek miał więc subtelny wydźwięk, osadziły się w nim też owoce. Początkowo nie za wiele: bukiet raczej słodkich cytrusów. Odnotowałam pomarańcze, łączące goryczkę i słodycz. Za nimi, w podfermentowano-goryczkowatych strefach przejawiały się porzeczko-jagódki, może ciemne drobne śliwki... jako palone konfitury? Śliwki zaczęły dominować jako kwaskawo-dojrzałe węgierki, przemieniające się w paloną konfiturę, sowicie dosłodzoną miodem.
Ziemię zdawała się zalewać soczystość świeżych owoców, a dokładniej pomarańczy i mandarynek. Obok z kolei płynął także palony wątek.

Słodycz, początkowo karmelowo-palona i mocno owocowa, przy odsłaniających się kawałkach nasilała się. Była ewidentnie miodowa. Chwilami pokazywała się z bardziej "słodziuteńkiej" strony. Odebrałam ją jednak również jako nieco opalaną i trochę goryczkowato-konkretną. W pewnym momencie wydała mi się nieco ostrawa oraz... drapiąca tym i słodyczą w gardle, ale wcale nie za silna. Cudnie łączyła owoce z bardziej czekoladowymi nutami swoją powidlaną i pomarańczową konfiturowością.

Bliżej końca, powidła śliwkowe mieszały się ze znów wyraźniejszą kawą. Kawą się to trochę "przepiło", po czym głęboko-ostrawy miód wsiąkł w twarogowe, goryczkowate nuty. Oczami wyobraźni zobaczyłam mocno palony pumpernikiel z dużą ilością twarogu właśnie, oblany miodem.

Po wszystkim pozostałam z posmakiem miodu, kefiro-twarogu, kawy i soczystości owoców (cytrusów, głównie pomarańczy i powideł). Jakbym popijała "niezasładzający posiłek na słodko" kawą i wdychała zapachy z działki, na której były przekopane grządki (ziemia).

Tabliczkę postrzegam jako "Madagaskar w swojskim wydaniu". Czuć było jego specyficzne nuty, ale przemodelowane. Wyraźnie wyczuwalny miód podniósł słodycz, ale poniekąd jakby obok bazy, mieszając się z nią tylko częściowo, co w sumie było ciekawym efektem. Kawa, twaróg i soczystość... właśnie nie tyle cytrusów i jagódek, co śliwek, konfitur i cytrusów w palono-miodowym wydaniu smakowały m. Mimo że było słodko, to nie tak zasładzająco, jak można by się spodziewać. Smakowo tylko do tej "słodziuteńkowości" mam zastrzeżenia - mogli kryształki zrobić tylko z miodu, albo np. z cukrem trzcinowym, a nie zwykłym.
Nie podobała mi się ilość chrupacza - tabliczka wyszła strasznie piaszczysta, najeżona tym do przesady.  Nie haratało to podniebienia, ale odbierało przyjemność z jedzenia i odciągało uwagę od głębi.
Po wstępnej próbie resztę zabrałam na wykłady, bo w domowych warunkach za bardzo by mnie to irytowało / męczyło / nudziło przez strukturę. Gdyby nie ona, może i nad maksem punktów bym się zastanowiła.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 13,49 zł (za 75g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 596 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miodowe granulki (cukier, miód), lecytyna słonecznikowa

poniedziałek, 18 marca 2019

Madecasse 70 % Dark Chocolate Toasted Coconut ciemna z Madagaskaru z prażonym kokosem

Uwielbiam Madecasse i Menakao (obecnie właśnie w tej kolejności), bo genialnie oddają dzikość Madagaskaru (tak mi się wydaje). Ich propozycje są w pewien sposób podobne, dlatego na początku myślałam, że z dodatkami mają bardzo podobną ofertę. Dzisiaj prezentowaną zamówiłam właśnie kierując tym, że w ofercie Menakao takiej nigdy nie było. Jak przyszedł jej dzień... aż mnie to zdziwiło. Przecież kokos jak nic kojarzy się z Madagaskarem, a i smakowo spodziewałam się rewelacji. Że też jest tak mało czekolad z kakao z Madagaskaru z kokosem?! To naprawdę dziwne. W ostatniej chwili sięgnęłam jednak po Madecasse Mint Crunch (o czym pisałam w jej recenzji). Tak więc kokos musiał zaczekać. Czy był długo wyczekiwany przeze mnie? O tak, bo czułam (zwłaszcza już po zjedzeniu tamtej), że wyjdzie lepiej niż mięta.

Madecasse 70 % Dark Chocolate Toasted Coconut to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Heirloom z Madagaskaru z prażonym kokosem (płatkami i wiórkami).

Po otwarciu poczułam cudowny taniec aromatów, w którym prowadził prażony kokos o ewidentnie "orzechowym" wydźwięku, a jego partnerką była palona kawa. Obracały się na parkiecie, jaki utworzyła im głęboka słodycz wanilii. W trakcie jedzenia w tle chyba wychwyciłam też cytrusową woń.

Najpierw trochę się wystraszyłam, widząc spód tabliczki usiany jasnymi plamkami. Jako że spodziewałam się posypki jak w Menakao, najpierw pomyślałam, że coś się z moim egzemplarzem stało, ale potem okazało się, że to po prostu kokos tak przebijał.
Przy łamaniu bardzo twarda tabliczka trzaskała / pykała. Ujawniała sugerujący szorstkość przekrój, pełen mocno wtopionych kawałków kokosa, a ja się uspokoiłam. Były tam głównie dwa razy większe od wiórków słupki, ale i trochę wiórków.
W ustach rozpływała się powoli, acz łatwo i gładko. Znikoma tłustość pole do manewru oddała boskiej soczystości. Kremowo-soczysta czekolada powoli odsłaniała duże i średnie kawałki kokosa o początkowo bardzo twardej strukturze oraz trzeszczące wiórki. Po chwili jednak wszystkie ulegały i przy rozgryzaniu bliżej końca były przyjemnie chrupiąco-trzeszcząco-skrzypiące, a także zaskakująco soczyste.

W pierwszej chwili poczułam idealnie wyrównany duet słodyczy i gorzkości.
Łagodna gorzkość rozeszła się po ustach jako smak palonej kawy z lekko orzechowym zacięciem. Po chwili zaczęła robić się coraz bardziej ziemista, w czym odnalazł się kwasek.

Kwaśność zaznaczyła swoją obecność, po czym szybko wzrosła jako smakowite cytrusy. To ogrom soku świeżo wyciśniętego z cytryny, ale też z kwaskowatych pomarańczy. W pewnej chwili poczułam w tym również leciutki kwasek kokosa (oleju kokosowego?) i kefiru.

Do akcji odważniej weszła słodycz. Najpierw nieśmiała, mniej więcej w połowie wymieszała się z cytrusami. Smak owoców zrobił się słodszy, obok odezwała się wanilia i słodkawy kokos.

Kokos wyłaniał się mniej więcej w połowie, jakby przy wsparciu słodyczy. Czekolada lekko nim przesiąkła, a on świetnie się w nią wkomponował, bo miał orzechowo-naturalny wydźwięk (jak orzech kokosowy i płatki kokosa, a nie wiórki).
Kokos dzięki mocno prażonemu smakowi wymieszał się więc z gorzko-kawową bazą. Prażoność / paloność nasiliły się przy kawałkach kokosa. Jeszcze bardziej podkreśliło to orzechowość i kawę, a ta z kolei z bukietu cytrusów na podium wywindowała goryczkowatego grejpfruta. W pewnym momencie to on przejął pałeczkę od cytryny i stał się cytrusem dominującym, choć kawowo-orzechowej części nie zdominował. Sugestia ziemi cały czas się przy tym utrzymywała.

Jakby goryczki było mało, z kwasku wypłynął kefir. Mieszając się z kokosem, przełożył się na skojarzenie ze śmietanką kokosową. Gdy bliżej końca zaczęłam już rozgryzać kawałki kokosa "obok czekolady", kompozycja zrobiła się zaskakująco mleczna właśnie w kokosowy sposób. Ależ wtedy w pewnym momencie kokos zrobił się wyrazisty!

Końcówka należała do prażonego kokosa, który trochę sugerował orzechy, podkreślające kawę. Słodycz wanilii wzrosła i zacnie połączyła się ze śmietankowo-kefirowym smakiem. Z tymi cytrusami to prawie jak pina colada, choć dosłownie na sam koniec odpuściły na rzecz wanilii i kawy.

W posmaku jednak, obok kokosa i palonych nut kawy, kokosowo-waniliowej słodyczy, poczuciu kokosowej mleczności, także i cytrusy (ale w bardziej ziemiście-goryczkowatym kontekście) się odnalazły.

Czekoladę uważam za genialną. Forma prażono-soczystego kokosa sprawdziła się świetnie. "Orzechowe" wydanie kokosa idealnie pasowało do kawowych nut Madecasse, nie mówiąc już o tym, co kokos poczynił z kefirem i śmietanką (zmienił je w śmietankę kokosową). Nie ingerował zbytnio w cytrusy, a i one mu się nie narzucały. Ich smaki płynęły w zgodzie, trochę się przeplatając. Tabliczka zachwyciła mnie tym, jak wyważona pomiędzy poszczególnymi smakami, a równocześnie intensywna i wyrazista była. To smakowe fajerwerki! Kwaśno za sprawą cytryny (skojarzeń z olejem kokosowym brak), kwaśno-goryczkowato, bo jednak kefir i grejpfrut, a tu zaraz kawowa i paloność, ziemistość jako gorzkość... waniliowo-mleczna, a także owocowa słodycz... I król kokos - nie zaburzający boskiego smaku czekolady, a jakże mocno wyczuwalny.

Trudno mi sobie wyobrazić lepszą czekoladę z kokosem. Dodatek i czekoladę czuć doskonale, przy czym smaki te do siebie pasują. Ogrom cytrusów, wanilia, kokos i kawa - toż to definicja Madagaskaru. Także struktura przyjazna - łatwego do ciamkania (lub chrupania w przypadku spieszących się) dodatku nie poskąpiono, ale też nim nie najeżono przesadnie czekolady.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18,29 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, prażony kokos, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, wanilia

środa, 13 marca 2019

Madecasse 63 % Dark Chocolate Mint Crunch ciemna z Madagaskaru z miętą i nibsami

O otwarciu tej czekolady zdecydowałam właściwie na chwilę przed otwarciem. Otóż miałam wolny poniedziałek, ale na rano nie wybrałam niczego czystego, plantacyjnego do degustacji. Miała być Madecasse z kokosem - z wielu powodów, ale ostatnim decyzyjnym czynnikiem, kiedy ją otwieram, był koniec żywota mojego szczurasa, Syriusza... Chciałam coś pewnego i dobrego, by choć trochę sobie ulżyć w cierpieniu, zająć się czymś, a ledwo zwlokłam się z łóżka i nie miałam ochoty odkrywać żadnych nieznanych nut z czystych tabliczek. Gdy otworzyłam szufladę, zwróciłam uwagę na to, że daty na Madecasse są krzywo nadrukowane i miętowa ma znacznie krótszą, niż myślałam. Jako że wcześniej myślałam, że to po prostu 63  % z chrupiącymi miętowymi kawałkami (jak Baron Luximo 70 % z granulatem miętowym), uznałam, że to ją otworzę. Nie wiedziałam jednak, czego się spodziewać: czy niezwykłej, intrygującej mieszanki madagaskarskiej cudowności z przepyszną miętą czy ot, 63 % kakaowej-czekolady, a więc dla mnie nieco za mało kakaowej, z miętowym chrupaczem. Wzięłam ją, nie do końca wiedząc (bo nie robiłam dokładnego rozeznania), z czym będę miała do czynienia i... tak oto zaserwowałam sobie kolejny dzień z nibsami (dzień wcześniej zjadłam Chocolate Tree 70 % Dark Whisky Nibs) . "Cudownie".

Madecasse 63 % Dark Chocolate Mint Crunch to ciemna czekolada o zawartości 63 % kakao Heirloom z Madagaskaru z miętą i nibsami, czyli kawałkami kruszonego kakao.

Już przy otwieraniu stało się jasne, że wszystko zdominowała "czekoladkowa", a więc nieco olejkowa mięta. To ją bowiem czułam i mimo usilnych starań, nic madagaskarskiego się nie dowąchałam, bo ciemna czekolada znaczyła się tylko nieśmiało w tle. W trakcie jedzenia już wyłapałam (na siłę?) coś palono-ziemistego, ale tylko trochę.

Ciemna tabliczka łamała się z trzaskiem, była twarda i, ku mojemu zaskoczeniu, zupełnie nie krucha, choć właśnie to sugerował ziarnisty przekrój pełen sporych chrupaczy.

W ustach znów zaskoczenie - czekolada rozpływała się kremowo i gładko, nie za tłusto, a w bardziej soczyście-wodnisty sposób, ujawniając mnóstwo nibsów (kolejne ogromne zaskoczenie) o chrupiąco-suchej, dość twardej strukturze. Oprócz sporych kawałków, trafiłam na wiele łusek, które to trzeszczały / chrzęściły.
Z racji tego, jak czekoladę najeżono dodatkiem, spróbowałam "zgryźć brzeżek" kawałka kostki i wtedy byłam już pewna, że do czekolady dodano olejek miętowy i nibsy, a nie "miętowego chrupacza" (np. nasączone miętą nibsy).

Gdy tylko odgryzłam kawałek, wystrzeliła złamana, niepełna słodycz karmelu, goniona przez łagodną gorzkość palonej kawy.

Słodycz z palono-karmelowej po chwili zrobiła się bardziej po prostu karmelowa, wzrosła, a potem znów nabrała powagi. Skłoniły ją do tego inne nuty.

Otóż gorzkość, może bardziej gorzkawość, utworzyła stateczne tło. Do kawy podkradła się wilgotna ziemistość. To właśnie przy niej najpewniej czuła się nie za mocna mięta. Docierała również do słodyczy, rozganiając jej palono-karmelowy wydźwięk. Mieszała trochę to tu, to tam.

W tym czasie w słodycz i goryczkę wstrzeliły się soczyście-goryczkowate cytrusy. Na przodzie stał grejpfrut, a zaraz za nim słodziutka, dojrzała pomarańcza. Sok cytryny przypominał, że jednak są cytrusami i starał się zapewnić odrobinkę kwasku, ale ten zatrzymywała gorzkawość z miętą.

To przywołało lekko nabiałową nutę, acz w pewnym momencie zrobiło się na tyle łagodnie, że na myśl przyszła mi raczej śmietanka, niż kefir, który niepewnie badał grunt nieco wcześniej. Gdy rozgryzałam nibsy "obok czekolady", podkreślały z kolei kefir właśnie.

Gorzkawość i mięta z czasem rozwijały się. Wyłaniające się (ale nie rozgryzane) nibsy podkreśliły gorzkość. Poczułam bardziej kawowo-ziemisty smak, który nadał mięcie naturalności i bardziej ziołowego wydźwięku.

Nibsy same w sobie były mocno palone i gorzkie, wnosiły podfermentowany akcent. Ziemistość rozkręciła się przy nich, podrasowała goryczkowato-kwaskowate owoce, a paloność trafiła na kawę, wybijając ją na wierzch.

Końcówka była właśnie palono-gorzkawa, ziemiście-cytrusowa z silną słodyczą pomarańczy,  i mocno miętowa, bo ta jakby właśnie na koniec zebrała się w sobie i swoje wywalczyła. Nibsy były wyczuwalne podczas zajmowania się nimi, ale potem znów pozwoliły czekoladzie na występ. Mięta i cytrusy przywodziły wtedy na myśl orzeźwiający napar (jak naturalne ice tea?).

W posmaku pozostał olejek miętowy, cytrusowo-ziemisty, nibsowy wątek i wspomnienie nieco za słodkiej, ale przynajmniej słodyczą pomarańczy (i karmelu), czekolady o palono-wytrawnym charakterze. Utrzymywał się bardzo długo jako mięta i ziemistość.

Całość mimo mnożących się niepewności przed spróbowaniem, wyszła szokująco spójnie. Niby wystąpił kontrast między palonością, a soczystością i wilgocią, ale zharmonizowały się. Intensywny, ale spokojny smak wydaje się odpowiednio wyważony, choć dla mnie nieco za słodki.
Bardzo przyjemnie wyszły tu cytrusy z miętą na gorzkiej, ciemnoczekoladowej bazie. Kawowo-ziemisty klimat jak najbardziej pasował, tak samo jak to, że z cytrusów (mimo przebłysków grejpfruta i cytryny) to jednak słodka pomarańcza odegrała najistotniejszą rolę. Ona po prostu weszła w słodycz. To było świetne (Heidi, ucz się - myślę o Orange & Mint).
Mięta i palone nibsy odwracały jednak uwagę od soczystości Madagaskaru. Nie lubię dodatku nibsów, ale tutaj wydaje mi się to dobrym pomysłem, bo nadały naturalnie-ziołowego wydźwięku mięcie.

Czekoladę uważam za dobrą i ciekawą, ale nie do końca dla mnie. Madagaskar chyba wolę "na czysto", a do mięty może mi być jakakolwiek niezła ciemna czekolada - i bez chrupacza proszę. Nic przełomowego, wyszła przystępnie i spójnie, wyraziście, nienachalnie. Tylko mocno olejkowo miętowy zapach niektórych może odstraszyć (mi nie przeszkadzał).
Może tak bardzo personalnie skłaniałabym się raczej ku 8 (wolałabym 70 %, a tak to czułam niedosyt Madagaskaru i... jednak nibsy, ech), ale nawet te pozorne wady, suma summarum okazały się zaletami. A w sumie połączenie pochodzenia ziaren i dodatków na tyle ciekawy i ryzykowny, że... niech ma te 9.


ocena: 9/10
cena: 18,29 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 596 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ziarna kakao, lecytyna słonecznikowa, olejek miętowy

wtorek, 19 lutego 2019

Madecasse Pure Dark Chocolate 70 % ciemna z Madagaskaru

Są marki, które według mnie mają w sobie "to coś", a przez innych są nieco marginalizowane. Ani trochę mi to nie przeszkadza i zastanawiam się nawet, czy wtedy taka marka nie widzi mi się jako jeszcze bardziej moja. Dobrym przykładem takiej jest Madecasse. Czarę czekoladowej gorzkości, którą to jak wiecie kocham, przepełniły lemurki na opakowaniach, przypominające o tym, że Madecasse wspiera pomoc dla nich na Madagaskarze.

Madecasse Pure Dark Chocolate 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Heirloom z Madagaskaru.

Po otwarciu, niczym Ozyrys biczem neheh, uderzyły mnie cytrusy oraz ziemistość mieszająca się z kefirem. Było to bardziej goryczkowato-kwaśne, cierpkie niż czysto kwaśne. Gdy cytrusy zaczęły rozchodzić się na cytryny i pomarańcze, w tle zadomowiła się prażona nuta orzechów i przetworów wiśniowo-różanych.

Ciemna tabliczka, mimo że matowa, cieszyła soczystym odcieniem i zacnym trzaskiem grubych, żywych gałęzi przy łamaniu. Była twarda.
Mimo że przekrój wydał mi się nieco ziarnisty, czekolada rozpływała się zaskakująco gładko (ale też nie do końca gładko). Czułam jej tłustawość, gdy pozostawiała na podniebieniu i języku swe smugi, ale jej główną cechą była nieziemska soczystość. Wraz ze smakiem sprawiła, że czekoladę odebrałam jako lekką. Soczyście-wilgotną, z pewną zwiewnością i hektolitrami lejącego się soku. A na koniec do soczystości dodała też leciutko pyliście-suchy efekt.

W pierwszej chwili dominowała słodycz zawilgoconych, ale wcale nie ciężkich róż oraz szlachetnego karmelu.

Nagle między te smaki, w wilgoć, wkradła się soczysta cytryna i kefir. Z racji tego, że cytryna wystąpiła i jako sok, i skórka przyniosło to mieszaninę kwaśności i cierpkości, nie samą kwaśność. Umożliwiło również wyraźniejszy debiut gorzkości.

Gorzkość nie spieszyła się. Leniwie rozchodziła się na tyłach. To ona uszlachetniała karmel, nadając mu palonego charakteru. Sama zaś smakowała orzechami i ziarnami kawy.
Pojawiła się ziemistość łącząca gorzkość z kwaśnością. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwaśność osiągnęła szczyt, by następnie zatonąć w słodyczy.

Poczułam niezwykle soczyste, słodkie pomarańcze albo nawet słodziutkie, łagodne mandarynki. Karmel i różane nuty wchłonęły poszczególne inne akcenty i tak oto karmel pod wpływem ziemistości zmienił się w daktyle, a róże w całe złożone przetworowe miksy: z wiśniami i śliwkami. Wszystkie te owoce miały w sobie podkwaszony motyw, który podbijały gorzkawa ziemia i kawa z tła.

Na koniec z cytrusów pozostały już słodkie mandarynki i pomarańcze, wraz ze swoją obłędną soczystością; za sprawą daktyli kefir zmienił się w łagodną maślankę i ogólnie bardziej mleczną nutę, a róże zanikały, pozostawiając jedynie kwiatową lekkość.
Ziemista gorzkawość pod wpływem stonowania odsłoniła bardziej laskowoorzechowe nuty.

Właśnie orzechy, już bardzo lekka ziemista gorzkawość, kwiatowa rześkość / lekkość i ogrom, cały wszechocean soczystości pozostały w posmaku. Na tę ostatnią przełożyły się głównie cytryny, ale i słodkie pomarańcze / mandarynki. Posmak pozostał na bardzo długo.

Czekolada zachwyciła mnie. Gorzkość wydawała się w niej tłem, ale jej kawowo-ziemiste nuty były bardzo wyraźne (mimo że nie na pierwszym planie). Dominowała słodycz, jednak nie była taka "czysta", a skomplikowana. Nie zwracała na siebie uwagi aż tak, jak kwasek / cierpkość, bo ten był tak dynamiczny... że rządził wszystkim. A że wszystko się mieszało... nic nie było takie czysto-napastliwe (z przegięciem), a świetnie wyważone.
Podobała mi się droga, jaką przebył karmel i daktyle oraz ich połączenie z kefirem. Róże i cytrusy cudownie się połączyły, a orzechowa, spokojniejsza końcówka nie mogła być lepsza.
Konsystencja idealnie oddawała smak. Tak jak inne Madecasse, na swoją zawartość kakao to geniusz.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18,29 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  645 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

niedziela, 13 stycznia 2019

Madecasse 92 % ciemna z Madagaskaru

Muszę przyznać, że nie często zdarza się, że mam jasno sprecyzowaną ochotę na konkretny region pochodzenia kakao. Łatwiej jest o ochotę na mniej więcej daną zawartość kakao, markę, ogólne nuty (np.: "coś owocowego", "coś gorzko-mocnego")... Ale żeby naszło mnie konkretnie na dziewięćdziesiątkę z Madagaskaru? Dobra, nie wiem, na ile to było to, a na ile przeogromna chęć po sięgnięcie wreszcie po czekoladę, którą odkładałam w czasie przeczuwając, że będzie pyszna. Markę Madecasse pokochałam od pierwsze spróbowania, toteż tej degustacji byłam pewna. A... dodatkowo ich opakowania zdobią lemury (mam na ich punkcie słabość), więc jeszcze pozytywniej mnie to nastroiło.

Madecasse Pure Dark Chocolate 92 % Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 92 % kakao z Madagaskaru.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, uderzył mnie intensywny, prażony zapach o wdźwięku drzew oraz soczysty grejpfrut. Później owoc ten rozszedł się na różne cytrusy, przy czym znaczące były pomarańcze i łagodniejsze mandarynki. Obok tego wszystkiego swoją obecność zaznaczyły miękkie pierniki w czekoladzie, a w trakcie degustacji dowąchałam się niemal śmietankowego akcentu.

Tabliczka była straszliwie twarda i trzaskała jak... jak łamiący się wzdłuż kij baseballowy (moje wyobrażenie zbudowane na podst. filmów).
Rozpływała się bardzo powoli, udając nieprzystępną, ale nie opornie. Była gęsta i tłusta, pozostawiała kremowo-soczyste, ale też lepiące jak smoła smugi, jednak poczucie tłustości w dużej mierze zostało przełamane dzięki piaszczystości. Czekolada przypominała bowiem niegładki w pozytywny, bo taki charakterny i nieuładzony sposób, krem.

Smak, jakby budując napięcie, płynął powoli. Najpierw poczułam bardzo gorzki dym, zza którego wyłaniały się wręcz siarkowo-smoliste, a więc kwaśne wyziewy. Palony motyw był pewny siebie i bezkompromisowy, niemal agresywny.

To on nadał karmelowej słodyczy mocno palonego wydźwięku. Niemal gorzkawy karmel w pewnym momencie jednak mimo wszystko łagodniał, ale o tym za chwilę.

Najpierw w ustach rozbrzmiał smak gorzko-słodkiego, z kwaśną nutką, grejpfruta. Za jego goryczką na pewno stał mocno palony motyw, jednak to soczystość dominowała. Rozkrajany owoc, z którego płynie sok... rozdzielane, rwane cząstki... jędrne, czerwone i soczyste. Wplątana w to goryczka białych włókien i skórka. Normalnie widziałam i czułam to!

W międzyczasie kwaśność przechodziła też w inne, wyraziste cytrusy. Odrobina gorzkiej skórki cytryny mieszała się ze słodko-kwaśnymi pomarańczami. Wspomniane złagodzenie wydźwięku słodyczy nasunęło również skojarzenie ze słodkimi, soczystymi mandarynkami.

Mandarynki, a tuż obok... mignęły mi słodkie pierniki w czekoladzie. Lekkie przyprawienie podpowiedział palony, teraz bardziej drzewny, akcent.

Bliżej końca kwaśność zrobiła się kefirowa, może śmietanowa... nie, raczej kefirowa, na pewno jednak silna i złączona z goryczką. Do "nabiałowego złagodzenia" szybko dołączyła lekka słodycz.

Pod koniec czułam kefir, słodkie mandarynki, pomarańcze, grejpfruta i słodycz karmelu, co przeniosło się do posmaku. Wyszła też pewna cierpkość, minimalne uczucie ściągania i soczystego, cytrynowego kwasku.

Czekolada wydawała się najbardziej gorzko-kwaśna, nieuładzona, dzika przy pierwszych kostkach, pod koniec jedzenia nieco słodsza, ale ogólnie to tabliczka z pazurem. Gorzka, kwaśna - ale jedynie w smakowitym wydaniu, a przy tym przyjemnie znikomo słodka. Zachwyciła mnie tym wszystkim. Idealnie oddała Madagaskar jako dziką wyspę bogatą w smak. To jedna z tych czekolad, o których można powiedzieć, że jest nie dla wszystkich, bo ma specyficznie mocny smak, jednak równocześnie nie było w niej niczego, co mogłoby odrzucić (czysta natura).
Tłustość czekolady kojarzyła się z tłustością setek, na pewno nie była zapchana tłuszczem kakaowym, ale nie przeszkadzała mi raczej dzięki piaszczystej strukturze (gdyby nie ona, mogłaby trochę).


ocena: 10/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 18,29 zł (za 75 g)
kaloryczność:  645 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

niedziela, 23 lipca 2017

Madecasse 100 % ciemna z Madagaskaru

Eksperymenty, ciekawostki, a więc próbowanie czekolad z szalonymi dodatkami to świetna sprawa, ale często lubię po prostu postawić na coś pewnego. I nie myślę tu o tych tabliczkach, które już jadłam, ale o markach, które nie zawodzą. Sięgając po dzisiaj opisywaną byłam niemal całkowicie pewna, że będzie połączeniem Menakao 100 % Bold & PunchyMadecasse 80 %.

Madecasse 100 % to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Madagaskaru.

Po otwarciu poczułam wyrazisty, ale nie mocny jak na setkę, zapach grejpfrutów, słodkich cytrusów z nutką kojarzącą mi się jako "kwiaty cytrusów", a także dość wyraźny motyw kefiru lub kwaskowatego twarogu. Za tym wszystkim kryła się palona kawa i jakaś orzechowa nuta (jakby słonawe orzechy brazylijskie lub ziemne). Wąchając w trakcie degustacji doszukałam się jeszcze "mgiełki zapachu imbiru niczym w sushi barze", co mogłam sobie uroić, ale co bardzo trafiło w mój gust.

Lśniąca, nie taka ciemna czekolada z czerwonawym przebłyskiem (czego zdjęcia zupełnie nie oddają) była twarda, ale nie wydała mi się zbyt sucha czy coś. Sprawiała wrażenie "wypełnionej", a mimo bardzo ziarnistego przekroju, w ustach rozpływała się powoli, lepiąco-maziście i po prostu niegładko (a nie aż szorstko) pozostawiając drobinki kakao.

Z lubością wgryzłam się w grubaśną kostkę i poczułam surowy kwach zmieniający się potem w cytrusy. Pisząc "surowy" mam tu na myśli zarówno kojarzący się z surowym kakao, jak i po prostu surowy, a więc nieokiełznany, poważny, mocny. Szybka zmiana w cytrusy sprawiła jednak, że nie było w tym nic przerażającego. 

Obok pojawiły się nie za mocno palone nuty kojarzące się z kawą, a z czasem także z orzechami i kruszonym kakao. Wraz z cytrusami utworzyły zaskakująco gorzką, ale wciąż przyjemną (ja lubię gorzki smak, ale wiem, że wiele osób to odstrasza), kompozycję. 

Była to bowiem gorzkość skórek pomarańczy (te wydały mi się wręcz palone), ale także skórek cytryn. Między nimi zaplątał się grejpfrut, jednak nie wybił się na przód.

W połowie degustacji na wierzch zaczął wypływać motyw nabiału. Łagodził on cytrusową gorzkawość i kwasek, a także zabarwiał je po swojemu. Oto w ustach zaczęła się cała symfonia charakternego twarogu, jogurtu greckiego i kefiru. Była w tym pewna mleczna słodycz, ale i specyficzny kwasek oraz wręcz cierpkość. Przez moment czułam się, jakby po prostu to wszystko jadła.

Przy nabiale w tle pojawiała się kwaskowata porzeczka oraz nuta orzechów, a kakao pokazywało się od strony czysto nibsowej, a więc smakowicie kwaskowatej. 

Po czekoladzie na długo pozostawał posmak wymienionego nabiału i nibsów z nieprzesadzoną palonością. 
Ogólny charakter czekolady określiłabym jako gorzki, a główne nuty to właśnie kwaskowaty nabiał i gorzkie cytrusowe skórki. Była bardzo charakterna, wyrazista (charakterniejsza od Menakao 100 %), ale nie powinna nikogo wystraszyć. Wydaje mi się, że w odczuwaniu tych smaków ogromną rolę odegrały proporcje między miazgą, a tłuszczem kakaowym - według mnie świetnie trafione (tłuszcz pewnie podkreślił nuty nabiału, ale nie zatłuścił tego przesadnie).
Część nut była jakby wyolbrzymionymi z Madecasse 80 %, a część wydała się wręcz wyodrębniona, inne (te słodsze) zniknęły zupełnie, choć ogólnie czekolada kryła i odrobinkę subtelnej słodyczy.

Spodziewałam się czegoś bardziej madagaskarsko owocowego lub palonego (albo to i to), a tu proszę... mój ukochany nabiał + nuty owoców typowych dla kakao z Madagaskaru. Może nie była to czekolada przełomowa, ani aż tak niezwykła, ale po prostu przepyszna i jak to się mówi: nic dodać, nic ująć.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18 zł (za 75 g)
kaloryczność:  640 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakao, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Madecasse Sea Salt & Nibs ciemna 63 % z Madagaskaru z kawałkami kakao i solą morską

To, że tak szybko ta recenzja pojawia się u mnie, zaskoczyło mnie samą. Bohaterka dzisiaj opisywana od dawna była na mojej liście "do zdobycia", jednak nie bardzo miałam skąd ją wziąć. Pewnego razu, na zdjęciu czekoladowych zbiorów przesłanym przez Jarosława, dostrzegłam cudo: piękne opakowanie z lemurem. Trzeba Wam wiedzieć, że mam bzika na punkcie tych madagaskarskich słodziaków, więc moje zainteresowanie wzrosło diametralnie. Była to w końcu jedna z upragnionych czekolad w wydaniu specjalnym (dochody ze sprzedaży tej linii szły na kampanię "Save the lemur" pomagającą lemurom na Madagaskarze). Dzięki szczodrości szczęśliwego posiadacza tejże tabliczki, dostałam połowę oraz komplet pięknych zdjęć (chyba rozpoznacie, które to? :P ).

Madecasse Sea Salt & Nibs to ciemna czekolada o zawartości 63 % kakao z Madagaskaru z kawałkami kruszonego kakao i solą morską.

Po rozchyleniu sreberka poczułam zaskakująco silny zapach, jak na czekoladę, która była już długo otwarta. Silny i w dodatku wyrazisty! Były to owoce typowe dla Madagaskaru, a więc grejpfruty, cytrusy i jakieś czerwone w kompozycji raczej słodkawej i wzbogaconej o mocne palenie. Istotne jest, że nie te nuty były palone, tylko po prostu obok nich wyczułam palenie ("jako bonus").

Czekolada miała porządną konsystencję, bo była solidna, nic z niej nie odpadało i nie wydała mi się ani specjalnie sucha, ani specjalnie tłusta. Rozpływała się raczej kremowo, choć kryła w sobie odrobinkę pylistości.

Gdy tylko zrobiłam pierwszy kęs, poczułam przede wszystkim mocny smak grejpfrutów i cytrusów. Był słodki, ale także bardzo gorzko-kwaśny. Z czasem gorzkość zaczęła nabierać jeszcze większego znaczenia, gdyż do głosu zaczęło dochodzić palenie / prażenie, początkowo ukrywające się (nieskutecznie, bo i tak było czuć je w tle). Doskonale wzmocniło ogólną gorzkość, bo nie narzuciło się całkowicie grejpfrutowi, a podkreśliło go. Ten palony smak jako sam w sobie zaś wypuścił trochę dymnych nut, które to jakby wydobyły na wierzch smak skórki cytryny.
Ta gorzkość i palenie były obecne cały czas, co bardzo mi się podobało przy tej mocy palenia, która została trafiona w punkt - jeszcze trochę i mogłoby przysłonić nuty smakowe kakao.

Potem smaki zaczynały się mieszać, pojawiły się wyraźne owoce leśne oraz twarogowe nuty, przy czym nabiał tylko się gdzieś tu zarysowywał, jakby... robił za istotne tło, ale sam nie brał większego udziału w przedstawieniu. O ile czekolady Menakao wydają mi się mocno twarogowo-kefirowe, takie wręcz nabiałowo-kwaskowate, tak tutaj czułam bardziej... tłusty twaróg albo jakiś serek twarogowy.

Spośród wspomnianych owoców leśnych zdecydowanie dominowały jeżyny. Ciekawym było, że kiedy jadłam kawałek prawie bez nibsów był to duet jeżyny-jagody, zaś przy rozgryzaniu nibsów... czułam soczyste, trochę kwaskowate truskawki, a jeżyny w tle.

I właśnie, dochodzimy do dodaków. Na spodzie czekolady znalazło się mnóstwo kawałków kakao - zarówno małych, jak i naprawdę sporych. Takie rozwiązanie podobało mi się o wiele bardziej, niż w Menakao 63 % nibs & sea salt, gdzie w niektórych tabliczkach nibsy są malutkie, w innych wielkie. Tu mamy jedne i drugie. Nie były zbyt twarde, a mimo to bardzo przyjemnie chrupały, roztaczając w ustach goryczkowaty kwach z pewną... słodyczą? Tak mi się wydawało. Nieziemsko podkreślały poszczególne nuty. Nibsowa gorycz - grejpfrtuta, kwach - ach, jak on podsycał cytrynowość! - "słodkawość" rozkręcała twaróg.

Wydaje mi się, że sól w tej czekoladzie znalazła się pod nibsami. Ujawniała się epizodycznie w trakcie rozpuszczania całości. Raz po raz pojawiła się słona nutka, by zaraz zniknąć. Smakowicie podkreślała soczystość owoców i palenie. Była to odrobinka, dosłownie szczypta, ale wydaje mi się (jestem pewna!), że większa ilość zburzyła by kompozycję albo niepotrzebnie podkreśliłaby słodycz.

Słodycz też była ciekawa, bo ogółem... nie odegrała większej roli. Owszem, owoce i twaróg były słodkawe, ale jako taka pojawiała się dopiero pod koniec, lecz to nie ona zostawała w posmaku. Ten należał do cytrusów (choć może w wydaniu "na słodko") oraz dymu, może nieco za mocno palonej kawy, ogólnego palenia-prażenia.

Ta czekolada wydała mi się o wiele lepszą, spójniejszą kompozycją niż Menakao 63 % Bright & Indulgent cocoa nibs & sea salt. Minimalnie, ale jednak. Wyjście z wielkością nibsów okazało się strzałem w dziesiątkę. Mam też wrażenie, że Madecasse była mniej słodka oraz bardziej kremowa - czyżby zawierała więcej tłuszczu kakaowego kosztem cukru? Bardzo możliwe. Jeśli chodzi o owoce inne niż cytrusy, w Menakao dominowały te słodkie - jagody oraz czerwone porzeczki. Madecasse zaserwowała cierpkie jeżyny i kwaśne, niedojrzałe truskawki.

Może nie zachwyciła mnie aż tak, bym po zjedzeniu jej nie mogła się pozbierać, ale... muszę ją jakoś wyróżnić, wystawić coś więcej niż Menakao i na pewno zdobyć kiedyś całą tabliczkę. Dobra, o wystawieniu oceny już w ogóle przeważyło opakowanie i cel kampanii.


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kawałki kakao, lecytyna sojowa, sól morska (<1%)

wtorek, 16 maja 2017

Madecasse 80 % ciemna z Madagaskaru

Czasem, gdy sięgam po nieznane marki czekolad z najwyższych półek, czuję się onieśmielona, przedzielam więc sobie ich degustacje markami znanymi, będącymi "wentylami bezpieczeństwa" (hiperbolizując trochę), albo takimi jak ta - mocno kojarzącymi się z już znaną.
Madecasse bardzo przypomina jedną z moich ulubionych marek, czyli Menakao, co więcej, większość ich tabliczek jest produkowana w tej samej fabryce - Cinagra. Czekolady z kakao Madagaskaru produkowane na miejscu... Dla mnie, wielbicielki madagaskarskich smaków, to dopiero gratka.

Madecasse 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Madagaskaru.

Po otwarciu z małym zaskoczeniem odnotowałam, że czuję raczej łagodny zapach. Owszem, czułam kwasek cytrusów, soczyste grejpfruty i pomarańcze typowe dla Madagaskaru, ale dopiero na drugim planie. Piękna, bardzo ciemna z bordowym połyskiem, tabliczka głównie pachniała słodką wanilią i jagodami oraz rozgrzaną ziemią.

Przy łamaniu okazała się twarda, jej przekrój był ziarnisty, a w ustach rozpływała się powoli i trochę lepko, kojarząc się z niegładką, ziarnistą chałwą. Bardzo spodobała mi się ta struktura. Wbrew smakom pozostawiała trochę suchy efekt, ale to nie wada.

Gdy wgryzłam się w czekoladę, od razu poczułam wyrazisty smak grejpfruta. Była to oczywiście jego charakterystyczna, soczysta gorzkość oraz oszczędna słodycz.
Gorzkość szybko wystrzeliła we wszystkich kierunkach roztaczając w ustach bogactwo nut smakowych. Jako że w ogromnej mierze była ewidentnie kakaowego pochodzenia, przyniosła motyw rozgrzanej, żyznej ziemi z palonymi nutami kawy. Opływała ją jednak gorzkość bardziej owocowa, a więc wspomniana już grejpfrutowa i skórki pomarańczy.

Od nich, od owoców, rozchodziła się silna soczystość, niosąca jedynie owocową słodycz. Była tak intensywna i naturalna, że zdawało się, iż czekolada nie została posłodzona, a znacząca słodycz pochodzi jedynie od owoców, które w jakiś magiczny sposób zamknięto w tabliczce. Od skórek odszedł i rozszedł się w ustach smak miąższu dojrzałych pomarańczy, cytrusów i innych słodkich owoców (mango?). Znalazły się tu egzotyczne owoce leśne - takie jakieś jagódkowe, może i czerwone, ale nie wiem jakie konkretnie, a wraz z nimi wychwyciłam łagodniejszy motyw. Kojarzył się trochę z mlecznymi nutami, uchylał się jednak i chował. W końcu jakby został zapędzony w róg przez palono-cytrusowe smaki i zaczął mi się troszeczkę kojarzyć z kefirem, ale w stopniu o wiele mniej intensywnym, niż w Menakao 80%. Dosłownie przez sekundę ujawniła się w tym odrobinka kwasku i ściągający efekt.

Po zniknięciu ostatniego kawałka, w ustach jeszcze przez kilka godzin pozostawał posmak gorzkich grejpfrutów, skórek pomarańczy, a także soczystość słodkich, egzotycznych owoców i palony motyw nagrzanej ziemi, palonych ziaren kawy.

Czekolada była cudownie soczysta, ale przez sporą rolę palonych, ciepłych nut trochę wysuszała. Wybaczam jej to jednak ze wzgląd na ciekawą konsystencję. Mimo to, zachwyciła mnie intensywnie owocowym smakiem, który jednak nie był zbyt słodki, czy kwaśny, a mocny i gorzki (bo oprócz gorzkich grejpfrutów ziemia i kawa także wyraźnie się tu zaznaczały).

To głębia Madagaskaru, która jednak jest dość prosta (albo raczej przewidywalna). Nie jest to też taka moc, jaką czasem mają 80-tki; w ciemno powiedziałabym, że to raczej jakieś 75 %, ale nie ma to przy tym smaku większego znaczenia.
Bardzo przypominała Menakao Dark Chocolate 80 % Robust & Bold, ale wydaje mi się, że Menakao była bardziej ofensywna i dzika, "mleczna" nuta w postaci twarogu (tudzież kefiru) była istotniejsza. Od kradzieży mojego serca od Menakao było bardzo blisko, ale trochę zabrakło. Czuję się chyba po prostu zobowiązana do odznaczenia Menakao, więc znowu pozwolę sobie zabawić się w połówki w ocenie (czego nie lubię robić).


ocena: 9,5/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 18 zł (za 75 g)
kaloryczność:  573 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa