niedziela, 31 grudnia 2023

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Peru 50 % ciemna

Na polską markę czekolad rzemieślniczych BTB Chocolate trafiłam w internecie (a konkretniej na ich stronę na Facebooku) zupełnie przypadkiem, a że parę ciemnych, które wówczas zobaczyłam, prezentowało się naprawdę dobrze, postanowiłam napisać do producenta. W ramach współpracy wysłał mi swoje czyste ciemne czekolady, za które jestem bardzo wdzięczna. Na pierwszy ogień wybrałam czekoladę najmniej w moim typie, o najniższej zawartości kakao. Nigdy nie zrozumiem, dla kogo tak naprawdę są czekolady z zawartością około 50 %, zwane przez większość "deserówkami". Miałam nadzieję, że mimo wszystko ta wyjdzie lepiej niż taka "typowa deserówka".

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Peru 50 % to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z Peru.

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach drewna, orzechów i migdałów z lekkim podkreśleniem ziemi. Obok zarysowała się soczystość jakiegoś deseru czy sorbetu cytrynowego ze świeżo startą skórką. Przewinął się bardzo słodki, ciemny agrest oraz jeszcze słodszy dżem z ciemnych owoców. Jego slodycz wydała mi się palono-karmelowa i nieco... palono-wędzona w kontekście owoców. Lekka gorzkawość stała za słodyczą, którą przypieczętowały jeszcze kwiaty.

Twarda, masywna tabliczka trzaskała średnio głośno jakby w kruchy sposób i właśnie jawiła się przy tym jako dość krucha. 
W ustach rozpływała się średnio powoli i średnio gęsto. Była zbita, a kształt zachowywała długo. Wydała mi się maślana, choć nie bardzo tłusta. Pokrywała usta dość lekką warstewką, a z czasem wzbogaciła się o soczystość. Końcowo wydała mi się wodnista, bo znikała tak łatwo i szybko. 

W smaku pierwsza pojawiła się wysoka słodycz z nieco soczystym echem. Miało klimat wielkich, okrągłych i wręcz słodko-mdłych, soczystych śliwek, a potem doszedł jeszcze karmel i to on skupił na sobie większość uwagi.

Karmel był wyraźnie palony, acz paloność tę określiłabym jako średnio mocną. Poprzez paloność właśnie weszła lekka gorzkość kawy. Kawy karmelowej? Karmel niby zbliżał się do niej, ale z oporem... Rozwijał się jakby obok, szybko rosnąć.

Słodką, ale czarną kawę podkreśliła odrobinka ziemi tak, że zajęła pozycję na pierwszym planie, a ja poczułam subtelną cierpkość.

Cierpkość dżemów z ciemnych owoców? Też z palonym akcentem, ale i jeszcze podnoszących słodycz. Przemknęły jasnofioletowe i niemal muląco słodkie śliwki, chyba odrobina bardziej soczyście-cierpkiego bzu i bardzo dojrzały, słodki agrest ciemny. Wszystkie z nich wpisywały się w słodką dżemowość, acz śliwki i agrest chwilami podrzucały akcent wciąż słodkich, ale surowo-świeżych owoców.

Przez moment zapowiadało się, że nadciągnie kwasek, ale już mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyklarował się jedynie jako domniemanie. Pomyślałam o bardzo słodkim deserze, sorbecie cytrynowym ze startą goryczkowatą skórką. Cytryna także wpisała się w słodycz, już ewidentnie drapiącą.

Wyobraziłam sobie cytrynę w cukrze - może kandyzowaną, może jeszcze jakoś obtoczoną cukrem pudrem. Słodycz wydobyła z palonego wątku wędzoność, rysując się jako soczyście-wędzone, muląco słodkie śliwki. Słodycz bez oporów zaczęła drapać w gardle, jako że dołączyły jeszcze kwiaty (drzewek owocowych?).

Leciutka gorzkość jeszcze spróbowała coś ugrać, prezentując kawę i odrobinę ziemi... paloność częściowo zmieniając w rozgrzany asfalt i przypalone orzechy, migdały - niezbyt jednoznaczną mieszankę. Raz po raz wyłonił się z niej orzech włoski. Kawę jednak jak już przesłodzono, nie opuściła jej ta drapiąca słodycz.
Odnotowałam też odrobinę drewna, jakby zalegającego gdzieś na ziemi. Albo drewna z ogniska, nad którym pieczono cytrynowe pianki "marshmallow"? Na końcówce gorzkość została zupełnie złagodzona maślaną nutą.

Po zjedzeniu został słodko-cierpkawy posmak wędzonych śliwek i cukrowej cytryny - w głowie kłębiły mi się obrazy duszonej w cukrze, kandyzowanej i jako cytrynowe pianki z ogniska, a także ziemi. Ziemi z palonym akcentem słodkiej kawy? Delikatnej, ale na pewno czarnej. Było też bardzo karmelowo i po prostu za słodko, z poczuciem drapania w gardle.

Całość wyszła zaskakująco bogato w nuty jak na 50%. Niestety... przez słodycz jakby niedomagały. Było ich sporo, ale wyszły przygłuszone. Kawa i ziemia, palone orzechy, trochę drewna i dużo śliwek, ciemne dżemy, agrest, cytryny zrobione na słodko przemieszały się z wysoką słodyczą karmelu i kwiatów. Ta była przesadzona, acz wcale nie taka oderwana od reszty nut. Wyszło to dość zgrane, ale czułam niedosyt gorzkości i kwaśności (którą pewne nuty nawet sugerowały, ale jej nie zapewniły). Nie mój typ, lecz prawie całość zjadłam (pasek zostawiłam już dla Mamy), do połowy z tego w zasadzie nawet z przyjemnością, ale jako czekoladę niewymagającą. Potem słodycz zaczęła z czasem męczyć, a całość nudzić.  

Mama powiedziała: "Ja tam zawsze o wiele mniej wyczuwam, więc tu w sumie nic nie czułam, a tylko słodycz. Gorzkość taka lekka tam była, a właśnie kiedyś bym powiedziała, że 50% to dla mnie już gorzka, ciemna, a ta była głównie słodka. Jak już mam jeść ciemną, to oczekuję od niej kwaśności, a w tej niczego takiego nie było. Słodka i nudna".


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od BTB Chocolate
cena: jak wyżej, ale cena to 10 zł (za 50g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao min. 50%, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

piątek, 29 grudnia 2023

Goodio Craft Chocolate 71 % Cacao ciemna surowa z Peru

Jadłam tylko jedną czekoladę Goodio i ta marka zapisała się w mojej pamięci za jej sprawą porządnie i to bardzo dobrze. Gdy więc nadarzyła się okazja, by zaopatrzyć się w kolejną, nie mogłam jej przepuścić. Podobnie jak Goodio 80 % Pure Nacional from Peru Raw, tak i dzisiaj prezentowana została zrobiona z surowego kakao zmielonego w kamiennym młynie w manufakturze w Helsinkach. I... obie były z Peru, mimo że dzisiaj przedstawianą kupiłam jako tabliczkę z Ekwadoru. Widać trafiłam akurat na czas, w którym to zmieniali. Kiedyś Goodio miało w ofercie tabliczkę 71% z Ekwadoru. Szkoda, że jej nie poznałam, ależ by to było porównanie!

Goodio Craft Chocolate 71 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 71 % surowego kakao Arriba z Peru; słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach ziemi, dymu i jakby soczystych ziaren kawy.  Zawarły w sobie pewną świeżość, która łączyła subtelną gorzkość z silną słodyczą. Ta należała głównie do karmelu, acz właśnie też jakby rześkiego. Dzięki temu z resztą bardzo spójnie wymieszały się owoce o silnej, nieco drapiącej słodyczy. Pomyślałam o syropach i dżemach z ciemnych owoców, w tym z czarnego bzu. Przewinęły się w tym też słodkie, syropowo-dżemowe truskawki. Do tego czułam jakby syrop, nalewkę z kwiatów czarnego bzu, zapewniających jeszcze większą spójność, też z wątkiem kwiatowym. Z tą ogólną rześkością jednak walczyło echo ciężkiej melasy, które trzymało się karmelu. 

Bardzo twarda tabliczka wydawała sie zbita i bardzo tłusta, aż sugestywnie oleista już w dotyku. Trzaskała głośno, właśnie jakby była gęstą i zbitą, łamliwą taflą, nie trzymając się linii podziału i trochę się krusząc.
W ustach rozpływała się wolno, eksponując tłustość i początkowo gładkość. Cechowała ją oleistość i kremowość, która tylko trochę oblepiała podniebienie. Już po paru chwilach gładkość odeszła w niepamięć, wyparta narastającą szorstkością. Ta wydawała się trochę kryształkowo-cukrowa. Przełamało to tłustość, choć ta i tak była... i kojarzyła mi się trochę z awokado. Pod koniec za to wyłamała się z niej lekka wodnistość, mieszająca się z oleistością i przekładająca się na łatwe, szybkie znikanie (za czym nie przepadam). Wyszła dość ciężko.

W smaku przywitała mnie bardzo wysoka słodycz kwiatów i bardzo słodkich, jakby wodnistych i mało wyrazistych truskawek. Słodycz lekko zaleciała palonym aż do goryczki karmelem, lecz zawarła w sobie mnóstwo rześkości. Owocowa wodnistość mieszała się jakby z poranną rosą.

To jednak owoce dynamiczniej się rozwinęły i rozeszły. Truskawki nieco się umocniły, acz jako syrop lub dżem truskawkowy. Taki, który słodyczą aż dosadnie zaznacza się na języku, rozgrzewając. Dołączyły też inne owoce - ciemne, ale niejednoznaczne. Chyba trochę czarnego bzu, może odrobinka jeżyn. Zrobiły drobną aluzję do słodkiego czerwonego wina.

W tle zaznaczył swoją obecność gorzki dym. Nie był mocny, wydawał się unosić niczym mgła nad ziemią... Mgła? Ona też przemknęła, wprowadzając jakby chłodną rześkość. Dym wolał trzymać się z dala. Ziemia jednak ruszyła odważnie i szybko przełamała słodycz, zrównując się z nią. Gorzkość osiągnęła w pewnym momencie naprawdę wysoki poziom.

Ziemię mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wsparły soczyste ziarna kawy. Ich smak nasilił się, płynąc obok ziemi. Ta zaopiekowała się dymem tak, że w głowie zabłysła mi myśl o wulkanicznej glebie, ziemi i wilgotnych skałach. Intensywna gorzkość po wspięciu się na wyżyny, nieco osłabła.

Owoce oraz owocowe syropy i dżemy postawiły na ciemne. Truskawki mieszały się z leśnymi jagodami, sporadycznie kwaskawo-cierpkimi. Tu jednak raz po raz sprzeciw zgłosiła odrobina wiśni, podkreślających truskawki i ocierających się o czerwone wino.

Rześkość wody i owoce połączyły kwiaty -w dużej mierze kwiaty bzu. Pomyślałam o dżemie, jakiejś słodkiej, duszonej masie i z owoców czarnego bzu, i z jego kwiatów; mieszanej. Wyszło to trochę drapiąco słodko, mimo że wciąż rześko. Pomyślałam o owocowo-kwiatowym czerwonym winie lub nalewce (acz bez alkoholowego charakteru).

W drapiącej słodyczy odezwał się karmel wsparty melasą, która wysforowała go niemal na pierwsze miejsce w słodkiej strefie. Słodycz zrobiła się nieco za silna, przy czym czuć wyraźnie jej specyfikę cukru kokosowego. Pomyślałam o karmelizowanych ziarnach kawy, przypominających kontastowo o gorzkości.

Odlegle mignął mi nieśmiały cytrus i wiśnia (kibicująca truskawce?) - jakby chciały wkroczyć do gry, a nie bardzo mogły i potrafiły.

Pod koniec poczułam jeszcze więcej czarnej ziemi oraz kawy, zmagających się ze słodyczą. Gorzkość po tym jak osłabła, znów nieco wzrosła... czułam przy niej też chłód jakby dymu zmieniającego się w mgłę (zupełnie abstrakcyjne wyobrażenie) i sugerującego odrobinkę chłodno-słodkiej lukrecji. Ta nieco stłumiła owocowość słodyczy i... gorzkość?

Kompozycja zrobiła się trochę maślana, delikatniejsza i bardzo kwiatowa.

Posmak należał jednak do jakby soczystych ziaren kawy, podkreślonych ziemią. Czułam też rześkość mgły, rosy oraz ciężko-soczyste syropy i dżemy z ciemnych owoców wymieszanych z truskawkami. Wydawały się doprawione ostrą lukrecją, szczypiącą w język. Do tego też sporo samych, słodko-wodnistych truskawek i dużo kwiatów, też kwiatowego syropu oraz karmelowo-melasowy, ale rześki wątek bardziej drapiąco-cukrowy.

Całość była bardzo ciekawa i smaczna, jednak dla mnie zdecydowanie za słodka. Rześkość, soczystość i owoce właśnie też dużo słodyczy w sobie zawarły, bo wpisywały się w syropy i dżemy. Dużo ciemnych, w tym czarny bez, trochę jagód i jeżyn przemieszanych z truskawkami oraz sporo kwiatów i kwiatowego syropu spotkały się z mocno ziemiście-kawowym splotem, acz nie mocną gorzkością. Trochę dymu, rześkość rosły i mgły wydały mi się intrygujące. Żałuję jednak, że kwaśności w zasadzie nie uświadczyłam. Było natomiast aż za dużo karmelu i melasy wyrazistego cukru kokosowego. A to, że kakao było surowe dało się poznać, ale o dziwo nie było to aż tak klarowne.
Nie przemówiła do mnie też konsystencja tłusto-oleista i kojarząca się z awokado wymieszana z tą szorstkością.

Ziemistość i rześkość, kojarząca się z poranną rosą i owocami, w tym jeżyny, trochę czerwonych (we wspomnianej wiśnie i żurawina) odlegle skojarzyła mi się z Goodio 80 % Pure Nacional from Peru Raw. Co mnie utwierdziło, że mi wpadła peruwiańska 71% Goodio. Ciekawe.


ocena: 7/10
cena: 34 zł (za 48g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład; ziarna kakao, cukier kokosowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 28 grudnia 2023

GymBeam Cashew Butter Cinnamon Rolls Masło z orzechów nerkowca z białą czekoladą i cynamonem

Zdarzyło mi się jeść cinnamon roll, słodkie bułeczki z cynamonowym wsadem "zakrętasem", wyglądające jak ślimaczki i w sumie podoba mi się pomysł, zamysł tego wypieku (mimo że jestem osobą nieciastową). Wiem jednak, że obecnie byłby dla mnie zabójczo słodki i wolę się nie zbliżać. Stylizacji czy słodyczy tym inspirowanych trochę pojadłam, wychodziły lepiej lub gorzej, ale teraz zrobiłam się bardziej sceptyczna. Mimo to, GymBeam zaufałam, jako że krem Cashew Butter + Chocolate + Banana był pyszny, mimo że bardzo słodki, a GymBeam Triple Nut Butter / Potrójne Masło Orzechowe po prostu pyszne bez żadnych "ale" i "mimo". Co prawda trochę bałam się duetu cynamonu i białej czekolady, bo bardzo go nie lubię (cynamon zaś uwielbiam), ale to uzmysłowiłam sobie już słoik posiadając. Na moje nieszczęście niedługo przed wzięciem się za obiekt dzisiejszej recenzji, przypomniał mi się okropny krem Sticky Blenders Migdał Ciasteczka Korzenne - też zrobiony przez uwielbianą markę i z podobnymi dodatkami.

GymBeam Cashew Butter Cinnamon Rolls to krem z prażonych orzechów nerkowca z białą czekoladą i cynamonem, stylizowany na bułeczki cynamonowe "cinnamon rolls".

Po otwarciu poczułam zapach zaskakująco nie tak mocny, jak się spodziewałam. Niewątpliwie był jednak wyraźny - dominował wręcz gorzkawy cynamon, wmieszany w wysoce maślaną, aż ciężko-mdlącą białą czekoladę, co w połączeniu wyszło nieco rzygowinowo. Nerkowców jako takich raczej nie czuć - wpisały się w słodką maślaność i pewne orzechowe ciepło (z racji prażonego aspektu?).

Krem zaskoczył mnie też tym, że nie było ani kropelki oleju do zlania. Okazał się wilgotny i masywnie miękki. Był gęsty i nieco ciągnący, nie wyglądał na zbyt tłusty (ale to tylko złudzenie). Przy kontakcie z łyżeczką plaskał i kojarzył się trochę z wilgotnym ciastem. Widać w nim kropeczki cynamonu i trochę niewiele większych od nich drobinek orzechów.
Podczas jedzenia potwierdził swoją wilgotną, kremową ciastowość. Nie brakowało mu maślanej, miękkiej tłustości. Był bardzo, bardzo tłusty, do czego dołożyła się tłusta czekoladowość. W trakcie jedzenia dał się poznać właśnie jako gęsty, jakby pełny, ale też miękki. Zalepiał i rozpływał się średnio długo, nieco lepko-maziście. Czuć zagęszczenie tłustą czekoladą oraz proszkowość czy nawet lekką ziarnistość. Za nią stał cynamon, choć i pojedyncze drobinki orzechów się trafiały. Nie wymagały gryzienia. Ja jednak nie mogłam się powstrzymać przez podgryzaniem "resztek", a więc cynamonu i znikomych drobinek orzechów na koniec.

W smaku pierwsza rozbrzmiała wysoka słodycz i, z dosłownie sekundowym opóźnieniem, ostry cynamon.

Słodycz przedstawiła się jako biało czekoladowa, ze znaczącym maślanym wątkiem. Był podkręcony nieśmiałymi orzechami, które początkowo jakby bały się zza niej wyjrzeć, a jednak nieco ją hamowały. I tak jednak słodycz zaczęła leniwie rosnąć, pomagając sobie jeszcze wanilią. Faktycznie przewinęła się wątła myśl o maślanych bułeczkach cynamonowych.

Cynamon bowiem też działał prężnie. Było go tak dużo, że do pikanterii dość szybko dołączyła goryczka. Wyszedł ciepło i wydaje mi się, że właśnie to ciepło podkreśliło trochę prażony akcent.

Albo go ośmieliło? Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach orzechy nerkowca odezwały się nieco wyraźniej, choć też nie jakoś szczególnie wyraziście. Wtapiały się trochę w maślaność białej czekolady, bo same w sobie były naturalnie słodkie. W pewnym momencie wychodziły bardziej jednoznacznie, choć nie trwało to zbyt długo.

Natłok maślaności i słodycz z ogólnym poczuciem ciepła oraz pikantnie-gorzkim cynamonem z czasem przełożyły się na wyraźną wizję jeszcze ciepłych, maślanych bułeczek cynamonowych. Pomyślałam o takich pokrytych ciężko-słodkim lukrem...

Który to lukier był nieco mleczny i duszno biało czekoladowy, a mieszając się z gorzkawym cynamonem, raz czy drugi zaleciał trochę rzygowinowym akcentem. Cynamon pod koniec aż gryzł ostrością w język, na którym to jego drobinki były coraz wyraźniej wyczuwalne.

Zrobiło się bardzo ciężko od słodkiej maślaności, choć nie było to piekielne przecukrzenie. Pikantne, rozgrzewające gryzienie uwypukliło poczucie, odbiór słodyczy, a nerkowce w tym wszystkim aż się zatraciły. Rozgryzane drobinki cynamonu przypiekały język porządnie (co mi się nie podobało).

Po zjedzeniu został piekący posmak cynamonu o gorzkawym charakterze, co w duecie z ciężko-maślaną białą czekoladą przełożyło się na nieco rzygowinowy motyw. Czułam jednak też lekko prażone, delikatne i słodko-maślane orzechy. Że to były nerkowce, w zasadzie łatwo zapomnieć. Za to o myśl o duszno-ciężkiej, nieco za słodkiej bułeczce z przesadzoną ilością cynamonu już łatwiej. Taką ilością, od której język piecze. A jako że za pierwszym razem przesadziłam z ilością (do miseczki do łyżeczkowania nałożyłam sobie około połowę), aż mi nieco zdrętwiał. Ogólnie też czułam się kremem zatłuszczona.

Całość miała potencjał, ale na potencjale się kończy. Ewidentnie przesadzili z cynamonem (i piszę to jako osoba, która jak nim coś doprawia, sypie naprawdę dużo; wyliczyłam po procentach - wyszło, że na słoik dodali 3 łyżeczki), który poszedł aż w gorzkość, która z ciężko-duszną białą czekoladą zahaczała o rzygowinową nutę. Do tego za bardzo piekł w język. Sama biała czekolada, choć słodka wręcz ryzykownie i ciężka, wyszła całkiem nieźle ograna przez nerkowce. Niestety jednak one w obliczu kumulacji słodyczy i pikanterii gorzkiego cynamonu, zatracały się. Pobrzmiewały, ale niesatysfakcjonująco. Poszły jakoś w maślaność (dla mnie za mocną). Maślaność i ciepło kremu chyba pasowały do tytułu, inspiracji produktu, acz tej nerkowcowości bardzo mi żal. Krem w trakcie jedzenia w końcu zaczął mnie męczyć.
Miękka, a jednak masywna i gęsta konsystencja byłaby w porządku, gdyby tłustość znalazła nerkowcowe uzasadnienie w smaku. Tak pozostawiona tłustość dawała się we znaki.
Cóż... udana stylizacja, ale mniej udany krem nerkowcowy. Nie pomyślałam, że tak to może wyjść przed zakupem. Szkoda. Nie jednak mogę zjechać go tak zupełnie. 

Wiedziałam, że i w Mamy stylu nie jest, więc jako że nie chciałam jej męczyć kolejnym niechcianym kremem (to ogólnie nie są produkty w jej stylu), pomyślałam, że nim resztę oddam jej, spróbuję go zjeść z czymś. Inspiracją był deser, który często sobie robię: jogurt z cynamonem, kremem 100% z fistaszków i rodzynkami (kocham go).

Do jogurtu typu greckiego Piątnicy dodałam łychę (ok. 40g) tego kremu, 40g rodzynek i 20g nerkowców.
Wyszłam z założenia, że nerkowce powinny podkreślić nerkowcowość kremu, a rodzynki... jakoś tak mi pasowały do cynamonowych bułeczek "ślimaczków" aka cinnamon rolls.
Całe otoczenie, a więc jogurt, rodzynki i orzechy na pewno nieco poskromiły pikanterię, choć ta i tak chwilami zaznaczała się na języku. Wyszła jednak o wiele bardziej przystępna. Niestety jednak cynamon w takiej formie nie zgrał się z resztą deseru tak dobrze, jak bym chciała (jogurt wymieszany z cynamonem jest nie do pobicia!). Nerkowce chyba minimalnie podkreśliły nerkowcowość kremu, a rodzynki odrobinę przyciszyły białoczekoladowy charakter. Słodycz kremu jednak wciąż była wysoka, chwilami wydawała mi się jeszcze bardziej wyeksponowana, choć nie zasładzająca, a przemieszana z maślano-jogurtową resztą. Jogurt nieźle ją przywołał do poziomu. Również dość słodkie, tylko w porywach kwaskawe rodzynki, świetnie za to umocniły skojarzenie z bułeczkami cynamonowymi.
Krem faktycznie sprawił, że deser miał klimat cinnamon rolls. Dodał słodycz, cynamon, maślaność - wszystko, co takie bułeczki zawierają. Nieźle połączył się z rodzynkami, a nerkowce ot, były. Jego nerkowcowość i tak się zatracała. Maślaność za to (niestety) miała się dobrze. Ilość cynamonu już aż tak nie raziła, ale nie nie zgrał się z jogurtem specjalnie - mi przeszkadzało, że właśnie cynamon był w kremie orzechowym, przez co orzechowość kremu nie była tu tak wyrazista, jak lubię. Chyba dodałam go nieco za dużo, bo i tak pod koniec zaczął mnie trochę męczyć słodyczą i cynamonem przy jednoczesnym niedomaganiu orzechów (w przypadku kremu fistaszkowego dodanego tak do jogurtu 40 g - czy nawet ciut więcej - jak najbardziej mi odpowiada).
Deser podrasowany nerkowcami, utwierdził mnie w przekonaniu, że to bardziej krem a'la cinnamon roll, niż krem nerkowcowy w takim wariancie smakowym. Chyba wybrali nerkowce jako bazę właśnie ze względu na ich delikatność, licząc się z tym, że to nie orzechowość będzie najważniejsza. Szkoda, bo ja właśnie przede wszystkim orzechowości oczekuję od kremów orzechowych.

Reszta powędrowała do Mamy. Najpierw spróbowała jeść go łyżeczką, potem z kruchymi ciastkami maślanymi z Kauflandu oraz ze swoim ciastem biszkoptowym.
Krem opisała: "Nie pachnie ładnie, a zajeżdża taką tanią płytą meblową; pilśniową. Ja bym nie powiedziała, że aż rzygowinowo... Bardzo tłusty, jakby taka gruda masła. W smaku podobnie, jakby wymieszali masło z cynamonem. Trochę słodko, orzechów specjalnie nie czuć, a przede wszystkim maślaność, że do jedzenia osobno to w zasadzie nic ciekawego i... rzeczywiście, jak sam jadłam, to czuć trochę te rzygi. Z ciastkami lepiej, a najlepiej sprawdziło się z moim biszkoptowym ciastem-bułką, które upiekłam. Odkryłam, że ten krem naprawdę sam w sobie przypominał taką maślano-cynamonową bułeczkę trochę, ale właśnie na tej bułce-cieście to już w ogóle. I w takim wydaniu mi smakował".


ocena: 6/10
kupiłam: gymbeam.pl
cena: 28,90 zł za 340g
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy nerkowca 75%, biała czekolada 20% (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, laktoza, emulgatory: lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu; ekstrakt waniliowy), cynamon 5%

środa, 27 grudnia 2023

Meurisse Papua New Guinea Dark - Puur - Noi Chocolate Bio 73 % Cacao ciemna z Papui Nowej Gwinei

O belgijskiej marce Meurisse nie słyszałam do momentu, gdy dostrzegłam jej tabliczki w jednym ze sklepów internetowych. Szukałam sobie jakiś względnie niezłych czekolad, nie takich z najwyższej półki, ale też nie byle jakich. Padło na tę i jeszcze jedną tabliczkę. Z tego, co piszą na swojej stronie, marka została założona przez Adolpha Meurisse'a w 1845. Był cukierniczym pionierem, a markę niektórzy określają jako ikoniczną. Lata lecą, pokolenia się zmieniają, to i Meurisse sporo zmian przeszło, jednak ponoć nadal przywiązują wagę do tego, co robią. "No, zobaczymy" - pomyślałam ani bez wielkiego optymizmu, ani bez sceptycyzmu. Jakoś dobrze mi się tej czekoladzie z oczu opakowania patrzyło.

Meurisse Papua New Guinea Dark - Puur - Noi Chocolate Bio 73 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 73% kakao trinitario z Papui Nowej Gwinei.

Po otwarciu poczułam zapach ziaren kawy, podkreślonych ziemią oraz nieco łagodniejszej kawy w wydaniu serka kawowego. Z kawą wiązała się średnio prażona nuta, wplatająca słodycz. Trochę karmelu, za którym do bukietu weszło sporo wanilii. W prażonym wątku wyłapałam też nieśmiałe, naturalnie słodkie pistacje. Słodycz należała jednak w dużej mierze do owoców: soczystych bananów, zielonych winogron i jeżyn, a dokładniej słodkiego dżemu / konfitury z jeżyn. 

Tabliczka w dotyku sugerowała lekką kremowość, a przy łamaniu okazała się skaliście masywna. Głośno trzaskała w konkretny sposób, kojarząc się z grubymi i suchymi konarami.
W ustach rozpływała się kremowo i gęsto. Robiła to początkowo w ogóle jakby ostrożnie i zachowawczo, ale potem już chętnie, choć wciąż powoli, długo zachowując kształt. Była gładkawa... z sugestią aksamitnej pylistości, acz ewidentnie maślano tłusta i minimalnie mazista. Z czasem po ustach płynęły drobne fale soczystości, z racji których znikała łatwo i szybko, bardziej soczyście-wodniście.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz wanilii, za którą tuż-tuż gnał słodki, soczysty banan. Po chwili udało mu się wanilię dogonić i zrównać się z nią. Za nimi snuł się subtelny, kwiatowy akcent, z czasem jednak niknący prawie zupełnie.

W tle zaznaczyła się gorzkość kawy. Wiązała się ze średnio mocno prażoną nutą. Pomyślałam o ziarnach i zaparzonej na nich kawie - już zimnej, a także o kawowych fusach na dnie kubka.

Słodycz banana w tym czasie wyprzedziła wanilię. Przez moment soczysty, świeży owoc odpuścił, dając parę chwil na debiut bananom liofilizowanym. Zaraz jednak polało się więcej czysto słodkiej soczystości. To były winogrona zielone. Słodkie, sporadycznie z echem, obietnicą kwasku.

Słodycz rosła. Z dalszego planu owocom pomagała wanilia. Z czasem winogrona częściowo przeszły w rodzynki, a ja pomyślałam jeszcze o jasnych, suszonych figach. Wyobraźnia podpowiedziała mi kruche maślane ciastka z figami. I jakiś figowy raw bar kakaowo-kawowy? Zrobiony z suszonymi wiśniami i/lub żurawiną, które wplotły kwasek.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ogrom słodyczy w prażonym wątku wyłuskał trochę naturalnie słodkich pistacji, którym i wytrawniejszego akordu nie brak. Pojawiło się przy nich trochę karmelu, zaplątało się odrobinę migdałów. Złagodziły gorzkość, choć lekko pobrzmiewała cały czas.

Kompozycja nieco złagodniała. Zrobiło się trochę maślano, a kawa zmieniła się w słodki serek homogenizowany kawowy (kwasek sprowadzając do leciutkiego, nabiałowego?).

Ciastka z figami i tzw. surowe batony z owoców i orzechów do gry zaprosiły jeszcze miód. Pistacje mogły być właśnie w nim lekko częściowo skarmelizowane. Wyłapałam jeszcze kwiaty...

A wtedy gorzkość się zbuntowała. Wróciła kawa, jakby po lekkim zasłodzeniu przepić nią to wszystko i nawet zaciągnąć się lekko ziarnami jako kawowe fusy. Pojawiła się lekko wilgotna ziemia i wyszła na pierwszy plan, sprowadzając słodycz do porządku.

Słodycz przystała na cierpkość. Soczyste, jasne owoce ustąpiły miejsce jeżynowemu dżemowi / konfiturze z miodem. Pomyślałam o miodzie ze spadzi iglastej, jako że wprowadził lekki, jakby iglasto drzewny kwasek. Wpisał się tym samym w kwaskawość ogólną, uwypuklając ją. Kwiaty również wydawały się kwitnąć na drzewach właśnie. Kwasek wpuścił więcej czerwonych owoców też jako dżem / konfitura, która nie wymieszała się z jeżynową, a zajęła miejsce obok niej. Wciąż myślałam o wiśniach i żurawinie.

Po miodowo-kwiatowej słodyczy wróciły świeże, soczyste banany i zielone winogrona. Na końcówce po kwaśniejszo-gorzkim występie słodycz wydała mi się jeszcze bardziej soczysta, choć i wanilia wróciła, zamykając kompozycję.

Po zjedzeniu został właśnie waniliowo-bananowy posmak. Wtórowały temu cierpkawe zielone winogrona, a także kawa z mocną ziemistością. To niby próbowała trochę złagodzić maślaność, lekka ciatkowość, ale ziemia podkręcona cierpkością jeżyn i czerwonych owoców, a kawa prażoną nutą nie dały się uładzić. Mimo że i tę maślaną nutę czułam.

Całość była bardzo smaczna. Wysoka słodycz bananów, zielonych winogron i odrobiny kwiatów, miodu niestety została według mnie niepotrzebnie wzmocniona wanilią, która w zasadzie tylko tu przeszkadzała. Gorzkość kawy, chwilowe złagodzenie jako kawowy serek, a potem ziemiste uderzenie na szczęście nieźle to ograły. Podobał mi się wątek dżemów z jeżyn i czerwonych owoców. Akcent pistacji karmelizowanych czy miodu spadziowego o drzewnym zarysie też bardzo mi do gustu przypadł. Maślaność zwłaszcza gdy chodzi o strukturę nieco za bardzo dawała mi się we znaki, ale to drobna wada.

Podobnie jak w Chapon West Papouasie 76% pojawiły się tu słodkawe orzechy, ciastka (w Chapon orzechowe, tu figowe ciastka i raw bary orzechowo-owocowe), kwiaty, a jak jakieś charakterniejsze owoce, to jako dżem. Przypomniała mi też mocno bananową, trochę miodowo-kwiatową i ziemistą Ethicoco Craft Chocolate 75 % Papua New Guinea. Meurisse wyszła co prawda bardziej słodko od obu, ale nie tylko z przesłodzenia wanilią, a też z racji zawartości kakao. Gdyby nie wanilia, z łatwością zdobyłaby 9, a nie 8.


ocena: 8/10
kupiłam: gourmetbycafedelaposte.pl (strona już nie istnieje)
cena: 25 zł
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sproszkowana wanilia

wtorek, 26 grudnia 2023

Beskid Chocolate Peru Piura Blanco dark roast 70 % Kakao ciemna mocno prażona

Po Beskid Chocolate Peru Piura Blanco light roast 70 % przyszła pora na jej mocniej prażoną siostrę, zrobioną z tego samego kakao z tą różnicą, że mocniej uprazonego. Choć w przypadku orzechów zdecydowanie wolę surowe niż prażone, pieczone czy coś, tak odnośnie ziaren kakao użytych do produkcji czekolady pomyślałam, że mocniej prażona tabliczka będzie lepsza, bardziej moja. Może to przez to, że lubię intensywniejszy, bardziej gorzki smak i ciemną kolorystykę? A to sugerowało opakowanie. A jednak jeśli się nad tym zastanowić... to właśnie mniej prażone czy nawet "surowe" kakao potrafi bardzo intensywnie smakować. Czy więc moje pierwsze założenie miało okazać się mylne? A może jednak zaczęłam za długo się zastanawiać, zupełnie niepotrzebnie? Jedno było pewne: skoro to czekolada Beskidu, zawodu bać się nie musiałam.


Beskid Chocolate Peru Piura Blanco dark roast 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % mocno prażonego kakao Piura Blanco z Peru; czas konszowania min. 72 godzin.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach białych kwiatów, w tym jaśminu i słodkiego, kwiatowego miodu, przechodzącego w palony karmel. Dużo karmelu. Słodyczy nie brakowało też w bogatej, owocowej strefie, opierającej się na soczystych brzoskwiniach, bananach i morelach. Czułam także lekko prażony wątek wprowadzający orzechy, których poważniejszy charakter podkreśliła ziemia i dym, balansujące nieco wysoką słodycz.

Podczas łamania czekolada dała się poznać jako twarda i masywna, ale też krucha. Trzaskała dość głośno i jakby gęsto, niczym grube, twarde gałęzie.
W ustach rozpływała się kremowo i powoli. Trochę zalepiała, stając się gęstą, maziście-tłustą masą z soczystym elementem. Odrobinę, jakby powierzchownie, miękła, wydając się przy tym aksamitną. Chwilami sprawiała wrażenie nieco pylistej.

W smaku pierwsze wystrzeliły bardzo słodkie banany z miodem, jeszcze od nich słodszym. Zawarł w sobie wątek kwiatów, które już po chwili rozbrzmiały wyraźnie jako one same. Przygłuszyły nieco miód, przedstawiając się jako jaśmin i coś cięższego. Kwiatów ogólnie czułam mnóstwo. W ich jakby wilgotnym wątku odnalazła się leciutka soczystość, zapowiadająca nadejście jeszcze lżejszego kwasku owoców.

Miód częściowo przechodził w karmel. A może karmel po prostu dołączał do miodu i bananów? W każdym razie wniósł prażony akcent, po którym wkroczyły też orzechy, lekko podprażone i niejednoznaczne.

W tle pojawiła się subtelna gorzkawość cappuccino, zaparzonego wyraźnie z palonych ziaren i sporej ilości spienionego mleka. Gorzkość rosła spokojnie.

Orzechy w tym czasie zdecydowały się wystawić na przód nerkowce. Za nimi doszukałam się jeszcze laskowych, ale wciąż w całej mieszance. Na pewno wszystkie je łączyła pewna łagodząca wszystko maślaność. Może część z nich otulał karmel? Karmelizowane orzechy swą słodyczą splatały się ze słodyczą kwiatów i... owoców, teraz już na pewno.

W kwiatach pojawił się mocniejszy, soczysty akcent. Wpierw pomyślałam o kwitnących drzewkach owocowych, ale mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa banany wyskoczyły niemal na pierwszy plan kompozycji. Wsparły je brzoskwinie i morele. Brzoskwinie i banany chwilami przybierały postać bardziej owocowo-marchwiowego soku z jakby słodką wytrawnością. Może też ze słodko-kwaskawą malinową nutką?

Gorzkość z tła wzrosła do stopnia bardziej znaczącego i na pierwszym planie znalazła sobie miejsce obok wysokiej słodyczy, skupiając uwagę na sobie. Zaserwowała dym i trochę ziemi. Zawarła w sobie też lekko palony akcent. Dzięki niemu także kawa nie dawała o sobie zapomnieć.

Gorzkość mieszała się też z owocami. Unia ta zaobfitowała w goryczkę skórki pomarańczy, której słodko-kwaskawy miąższ wydawał się jakiś mało istotny, oraz czerwone, soczyste grejpfruty. Cytrusy dołączyły do pozostałych owoców, tworząc razem złożoną soczystość. Słodycz dopuściła do siebie tylko trochę kwaśności.

Słodycz inna, ta bardziej prażona, po orzechach zajęła się trochę kokosem. Prażono-karmelizowany kokos, do którego podczołgało się echo kwasku, wywołał myśl o owocowo-kokosowym jogurcie. Cytrusowym? Malinowym? Na pewno z kokosem i niebagatelną słodyczą.

Gorzkość też nie odpuszczała. Bliżej końca to jeszcze więcej ziemi i orzechów, wzmocnionych kawą zaparzoną z dosadnie palonych, nawet jakby dymnych ziaren. Czuć je, mimo że i odrobina mleka im towarzyszyła. Nawet nieco karmelowa słodycz?

Karmel pomógł też bananom zabłysnąć dosłownie na samej końcówce. Otoczyły je kwiaty, drobne wspomnienie miodu, ale to właśnie soczyste, niemal muląco słodkie banany zamknęły kompozycję w harmonii mieszając się ze szlachetnie gorzkim dymem.

Po zjedzeniu został posmak ziemiście-dymny, reprezentujący poważną gorzkość, ale też słodkie banany i brzoskwinie, wsparte niemal wręcz drapiącym karmelem i kwiatami. Towarzyszyła im jednak też odrobina cytrusów z goryczkowatą skórką.

Czekolada ta stworzyła cudowną, wyważoną pod względem słodyczy bananów, kwiatów z akcentem miodu, karmelu oraz gorzkości ziemi, cappuccino i dymu kompozycję. Prażone, karmelizowane orzechy (głównie nerkowce) i kokos podkreśliły ich charakter. Owoców czułam sporo, acz nie pchały się na pierwszy plan. Obok bananów wystąpiły różne: brzoskwinie, morele, trochę malin i cytrusy - głównie pomarańcza i grejpfrut. Było soczyście, ale delikatnie kwaśno. Czuć palony motyw, choć ogólnie też nie był bardzo mocny.

Całość była równie pyszna co Beskid Chocolate Peru Piura Blanco light roast 70 %, ale pyszna nieco inaczej. Wydała mi się bardziej słodka za sprawą karmelu (którego tak nie czułam w podlinkowanej), ale też bardziej gorzka za sprawą kawy i dymu. W obu pojawiły się mleczne akcenty, elementy tonujący, ale light roast zaserwowała z kolei więcej soczystości i kwaśności owoców (mimo że też mocno kwaśna nie była), ogólnie właśnie jawiąc się jako nieco bardziej owocowa - bardzo łatwo w niej poszczególne owoce nazywać. To, którą wolę zależy od dnia.


ocena: 9/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 23,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany

niedziela, 24 grudnia 2023

Beskid Chocolate Peru Piura Blanco dark roast 70 % Kakao ciemna słabo prażona

Po ciekawym porównaniu, jakie zafundował mi Beskid, tabliczek z Nikaragui: Amaya i Mila, czekało mnie kolejne porównanie. To było o tyle ciekawsze, że nie chodziło o regiony czy podtypy kakao, a o moc palenia kakao. Takiego porównania jeszcze nie robiłam, acz przypomniało mi się inne, odnoszące się do czasu suszenia ziaren: Karuna Belize Dark Chocolate 70 % oraz Karuna Belize Dark Chocolate 70 % Slow dried cocoa.
Zdecydowałam, że zacznę od potencjalnie nieco mniej pysznej, czyli delikatniejszej, a przynajmniej delikatniej palonej. Najpierw jednak też poczytałam ogólnie o tym, jakie kakao wybrali do tego duetu. To Piura Blanco, które jest uprawiane w dolinie Alto Piura w północnym Peru przez około 5000 rolników zrzeszonych w spółdzielni Norandino. Realizuje ona od 2008 roku program rekultywacji odmiany Piura. Dzięki temu wizja wyginięcia tego szczepu nie jest aż tak realna i bliska. Kakao Piura wchodzi do grupy genetycznej kakao Nacional, a więc jednej z najstarszych na świecie (popularnej głównie w Ekwadorze i Peru).


Beskid Chocolate Peru Piura Blanco light roast 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % delikatnie prażonego kakao Piura Blanco z Peru; czas konszowania min. 72 godzin.

Po otwarciu poczułam zapach świeżo-wilgotnej ziemi i soczyście-kwaskawy akcent soku z bananów, brzoskwiń i malin. Mieszał się z nim malinowy serek i ananasowy jogurt, a więc słodki i soczysty, owocowy nabiał. Całość znacząco osłodziły białe kwiaty, w tym jaśmin. Może też kwiaty pomarańczy i... sama soczysta pomarańcza? Tło zaś należało do spokojnych, nieprażonych i też słodkawych w pełni naturalny sposób orzechów nerkowca.

Twarda tabliczka wydawała się kremowo-tłustawa już w dotyku. Podczas łamania zdradziła też gęstość, trzaskając głośno jak suche gałęzie. Sprawiała wrażenie kruchej, acz nie kruszyła się jakoś szczególnie.
W ustach rozpływała się powoli. Była kremowo-gęsta, trochę mięknąca i dość tłusta. Doszła z czasem do tego soczystość i drobna, jakby aksamitna pylistość, jaką odnotowałam w smugach, zostawianych przez czekoladę na podniebieniu.

W smaku najpierw swoją obecność zaznaczyło nieśmiałe mleko, do którego po chwili dołączyły delikatne orzechy nerkowca i kwiaty. Orzechy mimo delikatności okazały się bardzo wyraziste i przejęły prowadzenie, dając się poznać jako naturalnie słodki krem 100% z orzechów.

Do głowy przyszły mi białe, wilgotne kwiaty. Jaśmin. Pojawiła się w nim soczystość, anonsująca nadejście owocowego kwasku i pobudzająca kolejne kwiaty. Obok jaśminu rozeszły się słodkie, ciężkawe białe róże. Pomyślałam też o kwiatach pomarańczy, z akcentem samych pomarańczy.

Tło należało do subtelnej gorzkości, w której zaznaczył się dym... Dosłownie odrobinka - palona nuta była ledwo uchwytna, w zasadzie znikoma. Wygładziły ją surowe orzechy. Te umacniały swoją pozycję cały czas.

Słodycz też rosła, ale z kwiatowej przechodziła w owocową. Przemknął cytrusowy kwasek i rozgościł się słodki, malinowy serek homogenizowany. Odnalazła się wątła nutka mleka, nabiału... Kontynuował ją kokosowo-ananasowy jogurt, wyłaniający się po chwili i podkreślający ogólną, soczystą kwaśność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cytrusy zrobiły się bardzo wyraźne. Czułam słodko-kwaskawą pomarańczę, chwalącą się swą goryczkowatą skórką.

Skórka pomarańczy nieco wzmocniła gorzkość, z której wyłoniła się wilgotna, czarna ziemia. Skupiła na sobie przez chwilę uwagę, po czym przemieszała się z orzechami, w tym momencie już różnymi. I akcentem kokosa? On dbał o świeżość i rześkość.

Splot ten podkreślił wtłoczył wytrawność w słodką strefę i pomyślałam o sokach marchwiowo-owocowych, w tym o wariancie z bananami, brzoskwiniami i malinami. Banany rozkręciły słodycz jeszcze mocniej, a reszta przeplotła je wysoką soczystością. Za bananami odnotowałam akcent niemal muląco słodkich, soczystych śliwek żółtych. Takich, których skórka jednak chwilami przypomina sobie o kwasku? Słodycz owoców wsparły kwiaty, co otarło się o lekkie drapanie w gardle. O kwasek zawalczył, mimo że też był dość słodki, soczyście ananasowy jogurt z echem kokosa.

Orzechowość z czasem już zupełnie przeszła tylko i wyłącznie w orzechowy krem naturalny 100%. Nerkowce znów zostały same, szczycąc się swoją własną słodyczą, acz tu... wsparła je słodycz kokosa, też jako kremu (miąższu z kokosa 100%). Palona / prażona nutka choć była znikoma, spróbowała się tu nieco wkręcić, ale nie szło jej to najlepiej. Pojawiło się za to odrobina drewna...

Drewna zawilgoconego od mokrej ziemi, na której leżało. Wraz z opadłymi białymi płatkami jaśminu i róż.

Po zjedzeniu został posmak ziemi i słodkich, wręcz "słodziuteńkich" bananów z kwiatami. W tle czułam soczyste brzoskwinie i drobny kwasek pomarańczy, z trzymającą się go goryczką skórki. Kwasek i rześkość ze słodyczą zharmonizował kokos, jakby prosto z jogurtu ananasowego (wraz z kokosem oczywiście).

Całość wyszła bardzo smacznie. Nerkowce i mleczno-kokosowe akcenty cudnie zgrały się z nienachalną, a wyrazistą ziemią i białymi kwiatami. Owoce nie sprawiły, że ta kompozycja była jakoś wyjątkowo mocno owocowa, ale taka... owocowa znacząco, choć spokojnie. Świetnie to pasowało do reszty. Malinowo-brzoskwiniowo-ananasowy splot kojarzył się z sokiem z marchwią, a bananowa końcówka mocno dosłodziła, lecz ani przez moment mimo delikatnej gorzkości i lekkiej kwaśności, nie zrobiło się za słodko.

Przypomniała mi się bardzo kwiatowa, z bogatym bukietem owoców i mlecznym akcentem Beskid The Best of Peru Cuzco Vraem & Chuncho 70%. W niej też czułam ziemię, ale więcej dymu i do tego kawę. Czuć Peru i to, że zrobiono je z delikatnych ziaren, ale podobne były tylko częściowo. Na pewno były podobnie pyszne.


ocena: 9/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 23,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany

sobota, 23 grudnia 2023

baton Lindt Edel-Marzipan ciemna z marcepanem 2023

Gdy przeszedł mi marcepan, nie myślałam, że wrócę do tego produktu, a jak pojawił się pomysł kupienia jakiegoś marcepanu do deseru, nie myślałam o pisaniu recenzji czy aktualizowaniu czegokolwiek. Gdy jednak zerknęłam na skład i tknęło mnie, że nieco się zmienił, a gramatura do deseru była mi odrobinę - dosłownie o jakieś 5-10 gramów - za duża, postanowiłam część spróbować właśnie do aktualizacji.... Niestety, dzień przed otwarciem odkryłam, że producent zmienił czekoladę, pokrywającą marcepan z mlecznej na deserową (lub z ciemnej śmietankowej na deserową? coś w składzie pogmerał). 


Lindt Edel-Marzipan to "czekolada ciemna / deserowa z nadzieniem marcepanowym 73%", a dokładniej baton marcepanowy w ciemnej (mlecznej?) czekoladzie o zawartości 43 % kakao; wersja z 2023.

Zapach należał należał głównie do jakby likierowego marcepanu. Dominował zupełnie za sprawą charakternych migdałów mocno podkręconych olejkiem. Czekolada stanowiła jedynie echo. Wydała mi się niedookreślona, ale na pewno cukrowa. Lekko gorzkawa, może też z jakby likierowo-sosowatym zacięciem.

Baton był masywny, a czekolada na nim średnio gruba, choć też w pewien sposób konkretna. Nie trzaskała przy łamaniu, ale miękka na pewno nie była. W ustach okazała się kremowo-gęsta i tłusto-ulepkowata.
Sam marcepan był mało przemielony, a bardzo grudkowaty i wilgotny. W ustach zmieniał się w ziarniście-kremową, trochę tłustą masę o mousse'owatym zatarciu. Było to gęstawe i lekko trzeszcząco-skrzypiące.
Całość spójna i zgrana, acz jak się chce, czekoladę da się podważyć i oddzielić.

W smaku sama czekolada była cukrowo słodka i maślano-plastikowa. Przywitała się taniością, na którą po chwili naszła delikatna cierpkość. Wydała mi się sugestywnie śmietankowo-ulepkowata, acz nie wyraźnie mleczna. Miała raczej charakter tanich, pseudo ciemnych czekoladek. Acz gorzkości prawie w niej brak.

Marcepan w całości wkradał się właśnie przez tą leciuteńką gorzkawość i kontynuował słodycz, choć zabrał się za nią zupełnie inaczej. Wydała mi się też cukrowa, ale cięższa i nieco likierowo-alkoholowa, acz bez realnych procentów. Ze słodyczą związał się motyw niemal śmietankowy, trochę ją poskramiający i jednolicie wpisujący ją w migdały. Ich ewidentnie marcepanowy wydźwięk wydał mi się naturalnie słodki i w pewien sposób łagodny, przejrzysty. 

Marcepan i czekolada w połączeniu stworzyły kompozycję cukrowo słodką, acz wyrazistą i właśnie w zacną, charakterną marcepanowość i gorzkawą czekoladę rodem z tanich bombonierek. Czułam lekką sztuczność, przy czym ta czekoladowa drażniła plastikiem. Całości nadawała tanie echo. W marcepanie spróbowanym osobno tego echa nie czułam (choć i w nim lekka olejkowa sztuczność była). Tak czy inaczej wszystko aż drapało w gardle i muliło od słodyczy.

Po zjedzeniu został posmak cukru i lekkie przesłodzenie oraz cierpkość kiepskiej, maślano-cukrowej nibyciemnej czekolady, a także marcepanu, złożonego z pysznych, naturalnych migdałów, którym niestety towarzyszył nachalny olejek migdałowy.

Lindt podpadł mi zmianą czekolady. Wolę ciemną od mlecznej - to fakt, ale dobra czekolada mleczna Lindta do tego marcepanu pasowała po prostu lepiej niż przecukrzona i kiepska czekolada ciemnawa, bo ledwo o 43% zawartości kakao ("deserowa"). Ta aż wystraszyła mnie swoim tanim charakterem. A jednak baton wciąż nie wydawał się bardzo zły - po prostu przeciętny. Ocenę dostał o punkt wyższą niż przeciętne 5 tylko z racji naprawdę dobrego marcepanu. Ten wydaje się bez zmian. Ocena jednak od dawnej wersji z 2015 dużo niższa, bo oceniam produkt jako całość. Spłyciła go kiepska czekolada - wydaje mi się, że jeszcze gorsza, bardziej ulepkowata i plastikowa niż w serii Excellence. Lepiej, by w ogóle jej nie było*, podczas gdy dobra mleczna czekolada Lindta do marcepanu pasowała.
Biorę namiar, że nie jestem fanką marcepanów, a o tym myślę, siląc się na obiektywizm (w większości, których składy sprawdzałam cukru jest jeszcze więcej, do tego syrop f-g, a migdałów mniej). A dobry marcepan - gdy mi potrzebny do deseru - rozpoznać i docenić umiałabym.

*Ja kupiłam tego batona do deseru i częściowo pozbyłam się tej kiepskiej czekolady, ścinając ją. A myślałam, że nie będzie mi się chciało w to bawić, skoro w 2015 baton całościowo był dobry. Niestety, nowa wersja nie była dobra całościowo. W moim odczuciu to duża wada, więc oceny nie obniżyłam o 1-2 punkty. W ogólnym bowiem odbiorze, nie do deseru, produkt mimo zacnego środka nie jest już bowiem atrakcyjny czy szczególnie warty polecenia. Kiedyś Lindt przodował dzięki czekoladzie dobrej jakości, cudnie zgrywającej się z wnętrzem. I nawet ja, osoba nielubiąca mlecznych, wolę dobrą mleczną od taniej i beznadziejnej ciemnej na takim batonie.

Do twarożku (pół kostki twarogu półtłustego i jogurt typu greckiego Piątnicy) dodałam 50g orzechów włoskich i około 45g batona Lindta (trochę uszczknęłam, by zjeść osobno na potrzeby recenzji i skroiłam większość czekolady, która to poszła do śmieci). Wyszło jak wyszło, zjadłam prawie ze smakiem. Zwłaszcza, że orzechy były obłędne (i sporo się ich nałuskałam). Trochę czekolady zostało i jej słodka, licho gorzkawa taniość bardzo mi przeszkadzała. Sam marcepan, mimo takiego otoczenia, i tak wykazywał za silną słodycz i całość mi przesłodził. Jednocześnie w takiej formie był do zjedzenia nawet dla mnie. Wiem jednak, że tego nie powtórzę. Kompozycja niby ciekawa, ale tak słodki dodatek popsuł efekt. Z lepszym marcepanem zaś mogłabym wrócić (ale takiego łatwo dostępnego nie znam).

Jakiś czas po mnie, Mamie zachciało się tego batona i kupiłam go jej. Zjadła bez zachwytu i stwierdziła: "Mi czekolada w sumie nawet smakowała, ale nie jest to ten normalny mleczny Lindt. Wnętrze za to mniej, za słodkie".


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,29 zł (za 50g; promocja)
kaloryczność: 473 kcal / 100 g; cały 50g - 237 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, migdały (32 %), miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, tłuszcz kakaowy, cukier inwertowany, emulgator: lecytyny sojowe, substancja utrzymująca wilgoć (inwertaza), aromat waniliowy

piątek, 22 grudnia 2023

Chocolate Tree Colombia Arhuaco 70% Dark ciemna z Kolumbii

Czekolady szkockiej marki Chocolate Tree lubię, ale nigdy nie są moim priorytetem przy składaniu zamówień. Spora część z ich oferty to tabliczki smakowe, więc chyba nie do końca tego samego szukamy w czekoladach z twórcami tych tabliczek. Niemniej czyste, jak w zasadzie wiele z tych z wyższej półki, nazywanych przeze mnie degustacyjnymi, ciekawiły, gdy pojawiła się możliwość ich zamówienia. Ta została zrobiona z ziaren od plemienia Arhuaco (rdzennych mieszkańców Kolumbii).

Chocolate Tree Colombia Arhuaco 70% Dark to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kolumbii, z regionu gór Sierra Nevada.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach bardzo słodkich świeżych moreli i jagód, borówek amerykańskich oraz innych ciemnych, leśnych owoców. Wydawały się niemal czysto słodkie, a słodyczy dodał jeszcze miód i wyraźnie, choć nie za mocno, palony karmel. Równie intensywnie zaprezentowały się surowe migdały. Jakbym chrupała świeże, chrupkie sztuki. Do głowy przyszły mi też słupki migdałów np. zatopione w czekoladzie. W tle majaczyły słodkie truskawki, a do tego cappuccino... migdałowe? 

Gruba tabliczka była spodziewanie bardzo masywnie twarda. W dotyku wydawała się trochę pylista, ale też potencjalnie kremowa. Trzaskała głośno jak suche gałęzie.
W ustach rozpływała się powoli, mięknąc i gnąc się. Zachowywała kształt niemal do końca, serwując mi fala po fali gęstej, kremowo-zamszowej, nieco pylistej mazi.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz, za sprawą której wyobraziłam sobie delikatne, różowo-białe kwiaty migdałów. Dołączył do nich po chwili miód - niby też powiązany z kwiatami, ale wprowadzający do słodyczy poważniejszy akcent.

Szybko rozeszły się też same migdały. Surowe całe, chrupiące sztuki częściowo w delikatnych skórkach - może słodkie migdały kalifornijskie? A do tego delikatne słupki migdałów, jakby prosto z tabliczki mlecznej czekolady z nimi. W dodatku popijanej dość delikatną, prawie nie gorzką kawą.

Za słodyczą, obok słupków migdałów pojawiła się owocowa zapowiedź. Nieśmiało zaznaczyły się morele. Kwiaty... zarysowały wizję krzaczków truskawek z drobnymi białymi kwiatami, jakby obiecującymi słodkie owoce. Wyłapałam jednak też owocową cierpkość.

Za migdałami pojawiło się cappuccino. Jakby za sprawą skórek migdałów jego drobna gorzkość nabrała migdałowego charakteru. Może więc była to lekka kawa, zrobiona z mlekiem migdałowym? Migdały tworzyły pewną łagodność... właśnie niemal mleczność, śmietankowość? Kawa pobrzmiewała delikatnie.

W słodyczy mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odważniej rozbrzmiały owoce. Jakby na krzaczkach wreszcie pojawiły się słodkie, niemal uroczo słodziuteńkie truskawki, a tuż po nich morele. Również bardzo słodkie, acz może z echem kwasku?

W owocowym bukiecie z czasem pojawiły się też słodkie borówki amerykańskie, drobny, kwaśniejszy akcent ciemniejszych owoców... Kwasek przewinął się, ale nie był szczególnie mocny. Coś leciutko kwaskawo-cierpkiego jednak udało mi się uchwycić... Jakby jagodowo-aroniowy dżem? Aronia miała swoje dosłownie dwie sekundy, po czym odeszła na tyły, pobrzmiewając właśnie jako przesłodzony - chyba miodem - dżem z ciemnych leśnych owoców. Borówki zawarły w sobie świeżość, a że zebrało się przy nich mnóstwo kwiatów, słodycz wyszła lekko i soczyście, nie tak bardzo ciężko...

Acz i trochę cięższą słodycz poczułam. Nie w pełni ciężką, ale niebezpiecznie mocną, bo ogólnie zdążyła porządnie wzrosnąć. Miód z początku przedstawił się wyraźnie jako ciemny. Pomyślałam o miodzie ze spadzi iglastej... O ciemnym miodzie leśnym - trochę drzewnym, trochę kwiatowym? Przechodził w karmel.

Bliżej końca słodycz wyraźnie palonego karmelu, jakby jeszcze ciepłego, dominowała i podszepnęła morelom suszony akcent. Świeże owoce zmieszały się z suszonymi, a mi przez myśli przemknęły kruche maślane ciastka z nimi i słupkami migdałów. Cierpkość ciemnych owoców zawisła nad nimi - jakby ktoś się zastanawiał, czy nie zjeść przesłodzonych (miodem?) ciastek posmarowanych dżemem z aronii? Zdobyły się na wyższy kwasek, który przypomniał kawie o - i tak drobnej - gorzkości.

Po zjedzeniu został posmak moreli i migdałów, ale też dużo słodyczy karmelu zrobionego z miodu. Do tego słodycz bardziej soczyście-rześka, reprezentująca borówki amerykańskie oraz soczysta cierpkość ciemnych owoców, w tym aronii jako dżem i jakby tonujące wszystko mleko migdałowe.

Całość była smaczna, choć dla mnie za słodka. Może nie czysto słodka i przecukrzona totalnie, ale po prostu niewiele w niej kwaśności, jedynie jakieś echo, a gorzkość była niska. Leciutkie cappuccino i migdały - zaskakująco jednoznaczne - nie poradziły sobie z natłokiem kwiatów, miodu i karmelu. Ciekawe były myśli o kwiatach migdałów i truskawek, zapowiadających te właśnie. Truskawki, morele i borówki amerykańskie, a nawet aronie i inne ciemne owoce jako dżem wyszły bardzo słodko, acz na szczęście rześko i soczyście. Cierpkość ciemnych owoców, w tym aronii (mimo że i one wystąpiło w słodkiej odsłonie), także wiele dobrego zrobiła (i uratowała tabliczkę od oceny 7).

Rześko-soczysta, z nutami kwiatów i kawy, trochę mlecznymi oraz całym mnóstwem owoców była Naive Nano_Lot Chocolate Patiburru ciemna 70 % - właśnie ona była bardzo, bardzo owocowa, acz z kolei też bardzo maślana. Do pewnego stopnia podobne, ale wcale nie bardzo. Tabliczka Chocolate Tree w ogóle jawi mi się jako dość niespotykana, gdy o zestawienie smaków chodzi. Z tym że... choć interesująca, nie było w niej tego czegoś, co by mnie szczególnie chwyciło.
Chapon Colombie 75% smakowała herbatą i kwiatami, trochę dymem, bardzo słodko za sprawą suszonych jakby miodowych fig, soczyście od ciemnoczerwonych owoców, a do tego miała przebłyski kawy i całkiem wyraźnie mleczną nutę niczym z mlecznych czekolad, co w pewnym sensie można powiązać z migdałami i kwiatami, słodyczą miodu i karmelu oraz nutami mleka migdałowego, kawy z nim, czy mlecznej czekolady z migdałami, a do tego odrobiną ciemnych owoców Chocolate Tree. Może nuty bardzo podobne nie były, ale trochę, też wydźwiękiem, kojarzyły się.


ocena: 8/10
cena: 21 zł (za 40g; cena półkowa)
kaloryczność: 486 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy