Sięgając po tę czekoladę czułam, że marka nie zdoła już sprawić, że zmienię o niej zdanie. Producent chyba po prostu nie umie zrobić czekolady, którą uznałabym za pyszną. A jednak ciekawiło mnie, co też zmajstrował z wyższą niż zwykle zawartością kakao. Może akurat mu się udało i wyszło coś dobrego? Aczkolwiek wydaje mi się, że właśnie gdy nie umie się najlepiej postępować z kakao, im go więcej, tym łatwiej efekt końcowy zepsuć - bo nic się nie ukryje.
Firetree Madagascar Sambirano Valley 84 % Cocoa Single-Estate to ciemna czekolada o zawartości 84 % kakao z Madagaskaru, z doliny Sambirano.
Po otwarciu poczułam zapach czerwonych owoców: od porzeczek, przez słodko-kwaśną suszoną żurawinę, po wiśnie miękkie i aż przejrzałe. Do tego drobny akcent słodszych od nich malin. Słodszych w aż nieco pudrowym kontekście. Obok zarysowała się rozgrzana ziemia i lekka gorzkawość orzechów chyba włoskich. Kryła się za nimi lekka pieprzność. Przy goryczce odnalazły się kolejne owocowe akcenty w postaci skórki i białych włókien grejpfrutów.
Tabliczka była bardzo twarda w sposób masywny. Przy łamaniu było w niej coś z zastygniętej masy, kremu, wykazującego kruchość. Trzaskała głośno.
W ustach rozpływała się gęsto i kremowo. Robiła to w tempie umiarkowanie wolnym, eksponując swoją aksamitną, nieidealną, ale jednak gładkość. Z czasem zrobiła się plastyczna, acz zwarta. Cechowała ją ciężka, oleiście-maślana tłustość. Z czasem dołączyła do niej soczystość, rozrzedzająca lepkawo-mazistą masę, która też sprawiła, że łatwo i całkowicie to zniknęło, zostawiając jedynie lekkie ściągnięcie.
W smaku pierwsza rozeszła się znacząca, choć nie za wysoka słodycz palonego karmelu.
Paloność zaraz przywołała też trochę gorącej, rozgrzanej czarnej ziemi. Zadbała o gorzkość, nieco ją rozwijając.
Tuż za nią wychylił się na moment delikatny, owocowo-cierpkawy kwasek.
Słodycz z karmelowej pod jego wpływem częściowo zmieniła się w owocową. Poczułam winogrona... mieszankę czerwonych i zielonych, a po chwili jeszcze żurawinę. Wyobraziłam sobie dość słodkie, ale soczyście kwaśne suszone owoce, po których wkroczyła znacznie soczystsza dojrzała wiśnia. Nie jednak typowa, a słodsza wiśnia groniasta? Przez moment pomyślałam o słodkim syropie z czerwonych owoców, acz ten nie utrzymał się długo.
W tle wzrosła kwaśność i cierpkość za sprawą mieszanki porzeczek i wiśni zwykłych. Za nimi zakręciło się trochę aronii, acz jakby wpisanych w dość słodkie czerwone wino.
Cierpkość podkreśliła gorzkość. Ziemia wydała mi się lekko dymna, jakby z pobliża ogniska, ale ogólnie jakoś w połowie rozpływania się kęsa bardzo złagodniała. Co nie znaczy, że zniknęła w ogóle. Gorący od słońca piach pobrzmiewał łagodnie.
Pojawiły się nerkowce, w zasadzie pchając się na pierwszy plan. Zrobiły miejsce bardziej maślanym nutom. Maślanemu karmelowi, który nie szczędził słodyczy. Ta szybko wzrosła, a ja pomyślałam o nieco karmelowej krówce.
Kwasek owoców z tła przycichł, ale odbił w kierunku cierpkości i lekkiego kwasku nabiału. Do głowy przyszła mi delikatna, mleczna kawa, ale... z tak orzechowym wątkiem, że jakby zrobiona ze spora ilością wege napoju nerkowcowego (wegańskiej alternatywy mleka)?
Owoce też złagodniały... Ogólnie nieco przycichły, ale z oddali dobiegały mnie słodkie nutki jasnych winogron i malin o drobnym kwasku. Ich słodycz jednak i tak otarła się wręcz o lekką cukierkowość. I syrop owocowy? Coś aż lekko cukrowego, mimo że wciąż teoretycznie kwaskawego... Nagle przemknęło mi słodkie, mocno owocowe wino czerwone. I białe wino japońskie wino umeshu (śliwkowe).
Do orzechów nerkowca dołączyły włoskie, wykazując odrobinę gorzkości. Zza nich raz po raz poczułam pieprzne pstryczki, przekładające się na ponowny wzrost gorzkości. Ziemia jednak pobrzmiewała delikatnie. Druga fala gorzkości należała raczej do owoców. Oto poczułam skórkę grejpfruta, jego białe włókna. I odrobinę skórki limonki? Przy nich wyłoniła się soczysta kwaśność.
Sama końcówka kontrastowo wydała mi się jednocześnie bardzo, aż za słodka. Maślano-karmelowa krówka niemal zdominowała wszystko.
Po zjedzeniu został posmak właśnie krówki mocno maślanej, z echem palonego karmelu i wiążące się z nimi lekkie przesłodzenie, a do tego motyw mlecznego shake'a malinowego. Za nimi stała goryczkowata cierpkość skórek cytrusów: grejpfruta i limonki.
Czekolada mi smakowała, ale dużego wrażenia nie zrobiła. Była nieco za słodka - może ogólnie nie mocno słodka, ale jak na tę zawartość trochę za. Karmel, krówka i złagodzenie nerkowcowo-maślano-mleczne sprawiły, że gorzkość nie znalazła sobie na dobre miejsca. Mignęła trochę ziemią, orzechami, ale nie rozbrzmiała tak, jak by mogła. Czerwone owoce wyszły ciekawie, bo parę razy z echem wina, czułam też jakby konkretnie słodsze wiśnie groniaste. Żurawina, porzeczki, a z czasem malinowy shake oraz skórki grejpfruta i limonki zapewniły soczystość i owocową cierpkość, acz i w nie wkradła się w pewnym momencie wręcz cukierkowa słodycz czy słodycz bardzo słodkiego wina.
W słodyczy właśnie czuję specyfikę Firetree, która mi nie odpowiada i, jak widać, jest nawet w tabliczkach o wyższej zawartości kakao, ale na szczęście nie aż tak dająca się we znaki, co w przypadku 70%.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: cena półkowa to 23 zł (za 25 g; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, nierafinowany cukier, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna słonecznikowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.