Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem: mleko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem: mleko. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 sierpnia 2025

Dobry Orzech Pasta z Migdałów z Kokosem i Białą czekoladą

Choć nie lubię białej czekolady i nie przemawia do mnie większość kremów orzechowych, do których jest dodawana, akurat zestawienie migdałów i kokosa właśnie z nią, uznaję. Oczywiście, w granicach rozsądku, by nie było za słodko. Grizly Krem migdałowy z białą czekoladą i kokosem odebrałam bardzo pozytywnie, jednak ze względu na wielkość opakowania wiedziałam, że do niego nie wrócę. Stąd myśl, że warto dać szansę dzisiaj przedstawianemu. Zamawiając, kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. A po zjedzeniu paru kremów Dobrego Orzecha... też nie ułożyłam sobie w głowie żadnego wyobrażenia.

Dobry Orzech Pasta z Migdałów z Kokosem i Białą czekoladą to czekoladowo-migdałowy krem z prażonych, blanszowanych migdałów z pastą kokosową i białą czekoladą.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam zapach bardzo słodkiego kokosa. Do głowy przyszła mi biała czekolada z wiórkami oraz tłusty krem z pralinek typu Raffaello. Biała czekolada była istotnym elementem, niewątpliwie dosładzającym i napędzającym mleczność. Zalatywała trochę tanio. Raz po raz przemknęło mi echo kwasku kokosowo-śmietankowego. Obok wyraźnie pokazały się migdały - choć one nasiliły się dopiero, gdy uporałam się z olejem i już w trakcie jedzenia. Wtedy rozbrzmiewały na równi z kokosem. Tchnęły w kompozycję szlachetną wytrawność, mimo że i one zawierały słodycz.

Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju. Zlałam, ile się dało, czyli jakieś 4 łyżeczki. Odrobina oleju mieszała się już niestety za bardzo z ruchomo-lejącym, rzadkim wierzchem kremu. 
Podczas mieszania okazało się, że na dnie krem nieco podsechł, ale biorąc pod uwagę, jak lejąco-tłusta była większość słoika, wyrównało się... Trochę trwało, nim rozmieszałam grudki, w jakie krem się pozbijał, do jednolitej konsystencji, ale w końcu osiągnęłam jednolicie-kremowy efekt. Wtedy krem wciąż był raczej rzadki i półpłynny, ale jednocześnie trochę kleisty. Wyglądał na bardzo oleisty. Widać w nim do tego pojedyncze drobinki wiórków i czarne kropeczki.
W ustach rozpływał się w tempie średnio-szybkim, bardzo łatwo rzednąc. Na chwilę trochę zalepiał, ale prędko odpuszczał. Był rzadkawo-miękki. Czuć w nim proszkowość i pylistość, napędzane głównie mocno zmielonym kokosem, nie migdałami. Tłustość była wysoka. Połączyła w sobie kremową, tłusto-mleczną czekoladę z oleistością.
Gdy z ciekawości pogryzłam pastę, trzeszczała jak delikatne wiórki kokosowe wymieszane z jakimś pyłkiem.
Gdy masa rzadko zniknęła z ust, zostawały w nich pojedyncze drobinki kokosa, wręcz proszek kokosowy. Nie wymagały gryzienia, ale urozmaicały strukturę. Ja je jako tako czasem ciamkałam - wyszły subtelnie krucho-chrupko.

W smaku krem przywitał mnie wysoką słodyczą. Wyszła trochę rozpoznawalnie, ale nie chamsko cukrowo, na co przełożyła się biała czekolada. Pokazała się, mignęła taniością, po czym minimalnie wycofała słodycz. Tak, że stanęła na poziomie bardzo wysokim, nie straszliwie wysokim.

Czekolada pozostawiła za to wyrazistą mleczność. Przemknęło mi nawet mleko w proszku, ale zaraz mleczność zaczęła się zmieniać. Poczułam wręcz śmietankowość, co po chwili spójnie wprowadziło kokosa. Wykazywał też wysoką, w pełni naturalną słodycz i pewien mleczny ton, więc zgrał się z czekoladą w jedno. Tak, że biało czekoladowość przestała być taka oczywista.

Migdały pojawiły się za nimi, dość szybko. Wplotły ledwo uchwytną prażoną nutkę oraz ogrom słodyczy. Słodycz kremu pod ich wpływem zdecydowała się na bardziej kokosowo-migdałowy, niecukrowy wydźwięk, a jednak... pralinki typu Raffaello zagościły w mych myślach. Czułam się, jakbym jadła krem z pralinek, niekoniecznie w wersji wyidealizowanej. Wegańskie Raffaello? Migdały kryły jakby roślinnie wegańską nutkę.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji migdały dosłownie przez ułamek sekundy obiecały pewną wytrawność, ale... jednak nie nadeszła. Zatraciły się w swej słodyczy. W dodatku wróciła wyższa, białoczekoladowa słodycz. Okazała się trochę przesadzona, mimo że częściowo podporządkowana migdałom. Kokos również się w niej odnalazł, na dobre sprawiając, że czułam się, jakbym jadła wspomniane pralinki w wersji pozbawionej migdała ze środka. 

Słodycz kremu kokosowo-migdałowego zmierzała w drapiącym kierunku. Nie pomogły akcenty kokosa bardziej wiórkowego, który wyłonił się wraz z wyłaniającymi się drobinkami. Zwieńczył wizję pralinek kokosowych i białej czekolady o nazbyt słodkim, trochę tanim smaku.

Po zjedzeniu został posmak średniej białej czekolady, słodkiego kremu i miazgi kokosowych. Biała czekolada zbytnio się rządziła - pomogła w tym sobie drapaniem w gardle. W oddali zaznaczyły się słodko-kremowe migdały. 

Krem mi nie podszedł. Już po paru łyżeczkach wiedziałam, że nie dam rady za dużo go zjeść osobno (kremy orzechowe przeważnie, dość często jem po prostu łyżeczką). Wyszedł za słodko i za rzadko, jak sos. Nie rozumiem, po co tyle białej czekolady do tak słodkiego duetu jakim jest miazga kokosowa i blanszowane migdały. One przecież same w sobie potrafią wręcz zasładzać. Do kremu kokowo-migdałowgo z białą czekoladą widziałabym właśnie nieblanszowane migdały dla przełamania. Ten smakował... niczym krem z pralinek typu Raffaello, ale bez migdała w środku. A to przecież on był zawsze główną atrakcją. Biała czekolada w sumie wpasowała się, ale niczego dobrego nie wrosła... po prostu była.

Jako że kojarzyło mi się to bardziej z sosem niż kremem, postanowiłam tak to wykorzystać. Jako że do głowy przyszły mi pralinki typu Raffaello pozbawione migdałów, czułam, że tam aż się prosi całe migdały dodać. Stąd i pomysł na twarożek z tym kremem i migdałami.
W zestawieniu z naturalnymi, wyrazistymi migdałami krem... wyszedł blado migdałowo. Kokosa jako tako czuć, ale niestety na przód wybiła słodka biała czekolada. Wyszedł jak bardzo słodki, sosowaty dodatek, który niby wyszedł nieźle z twarożkiem, ale nie tak, bym miała to połączenie szczególnie chwalić.

Uznałam, że można by to też podrasować w kokosowym stylu i zrobiłam jaglankę (bo od dawna za mną chodziło). Inaczej jednak niż zwykle, bo ugotowałam ją na odrobinie wody i mleczku kokosowym light, a już w misce posypałam jeszcze wiórkami. Dodałam do tego łychę kremu (jakieś góra 25g?).
Ku mojemu zaskoczeniu, krem nie popłynął od ciepła kaszy, a wręcz chwilami wydawał się ciutkę gęstnieć. Wyszedł bardzo lepiszczo, a tłustość dawała się we znaki.
W smaku na pierwszy i chyba drugi plan wybiła słodycz białej czekolady. Pod wpływem ciepła zasładzała i drapała w gardle po sekundzie czy dwóch. Za słodyczą znalazł się kokos. Nie wydawało mi się, że to mleczko kokosowe i wiórki go podkręcały. Po prostu w cieple kokos jakoś bardziej niż migdały uczepił się słodyczy. Migdały... odeszły na bardzo daleki plan. Kasza zdawała się je trochę wydobywać, ale dałoby się zapomnieć, że to krem migdałowy. Wyszło to raczej jak zacukrzający, białoczekoladowy kremo-sos. Na ciepło to najgorsza opcja.

Jak widać, nie wyszedł najlepiej ani sam w sobie, ani do czegoś. Ani sam, ani z czymś mi ten krem nie pasował, więc oddałam Mamie. Jej słowa: "W pierwszej chwili, gdy samego kremu spróbowałam łyżeczką, wydał mi się niedobry, jak tania biała czekolada. Gdy go próbowałam jeść z ciastkami pełnoziarnistymi, to czułam w nim wyraźnie mleko w proszku i głównie białą czekoladę. Kokosa potem. Całość mi nie smakowała i w dodatku zbyt lejąca była". Mama nie skończyła kremu, więc resztę oddałyśmy ojcu.


ocena: 5/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 28 zł za 180g
kaloryczność: 609,2 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone blanszowane migdały 70%, pasta kokosowa 15%, biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii)

czwartek, 12 czerwca 2025

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Laskowych z Mleczną Czekoladą

Marka Dobry Orzech może nie zrobiła na mnie zbyt dobrego wrażenia przy pierwszym spróbowanym kremie (Dobry Orzech Pasta z Orzechów Brazylijskich Czekolada-Cynamon), ale jeszcze się nie zniechęcałam, bo sięgnęłam po krem z orzechów, które... faktycznie po prostu może trudno przerobić w krem, który by mnie usatysfakcjonował. Kolejny, o którym pomyślałam też może był trochę ryzykowny, ale chyba podświadomie właśnie najpierw takie tej marki chciałam wyjeść. Dotąd, jak szukałam kremów czekoladowych, patrzyłam na te z ciemną. Tknęło mnie jednak, że w kremach w sumie i mleczna może dobrze wyjść - ważne tylko, aby "w tym cukry" za dużo nie było.

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Laskowych z Mleczną Czekoladą to czekoladowo-orzechowy krem z prażonych orzechów laskowych z mleczną czekoladą.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach głównie prażonych orzechów laskowych. Słodka, delikatna czekolada mleczna stała daleko za nimi, dopowiadając nieśmiało wizję dobrych czekolad z orzechami w opakowaniach "z okienkiem". Było w tym coś ciepłego, ale uroczo w zasadzie nie wyszło ze względu na moc prażenia.

Na wierzchu wydzieliła się średnia ilość oleju, bo jakieś 3 łyżeczki. Znaczy: tyle dałam radę zlać. Krem na wierzchu był bardzo luźny i oleisty, więc mieszał się z resztką oleju. Najchętniej zlałabym więcej, ale się nie dało. Wystraszyłam się, że pasta będzie lejąca, jednak na dnie była nieco suchsza, gęsta, więc po przemieszaniu otrzymałam konsystencję, którą uznałam za może nie idealną, ale w porządku. Krem był gęstawy i w sumie wciąż trochę lejący, ale nie rzadki. Widać w nim miazgowy efekt.
W trakcie jedzenia krem okazał się gęstawo-gęstniejący. Zalepiał usta i wydawał się przybierać na masywności, acz tylko chwilowo. Może nie bardzo, ale dość znacząco. Krem rozpływał się w średnim, średnio-szybkawym tempie, wykazując miazgowy efekt i proszkowość, wręcz ziarnistość. Brakowało mi w nim zbitości, zwięzłości, gdyż z czasem przechodził w zawiesinę. Jak na początku trochę zgęstniał, tak potem łatwo zrzedł. Zostawiając sobie marginalną kleistość.
Trafiłam w nim na odrobinę, znikomą ilość, drobinek do gryzienia, co pewnego chrupkawego trzeszczenia nadawało. Acz masa sama w sobie gryziona jawiła się bardziej jako trzeszcząco-skrzypiąca.

W smaku pierwsza rozeszła się wysoka, prosta słodycz. Rosła odważnie. Na szczęście zaczęły opływać ją łagodne orzechy laskowe. Pokierowały ją częściowo w nieco bardziej orzechowym kierunku, lecz czuć, że to nie była słodycz orzechów.

Laskowce wprowadziły delikatną czekoladę. Początkowo wydawała się wręcz marginalna, ale z czasem trochę ośmieliła się dzięki prażeniu. Orzechy bowiem dały się poznać jako prażone mocno.

Mocno prażone orzechy wyszła na przód i zdominowały kompozycję zupełnie. Motyw prażenia rósł w siłę i wydał mi się aż nieco przesadny, choć jeszcze nie bardzo przeprażony. Pomógł on jeszcze trochę wyłonić się czekoladzie, acz ta cały czas trzymała się tyłów.

O wiele wyraźniej rozchodziła się jej słodycz. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach w dużej mierze czuć jakby dosłodzone laskowce, acz i mleko całkiem mocno się zarysowało. Dziwnie właśnie zrobiło się orzechowo-mlecznie, a czekoladowość wciąż raczej przemykała. Odnotowałam nawet echo około waniliowe.

Końcowo prażenie i kumulacja słodyczy, mleko dopuściły jednak i czekoladę mleczną do głosu. Raz po raz przychodziło mi do głowy Kinder Bueno i w sumie też czekolady mleczne z orzechami w opakowaniach "z okienkiem", acz w wersji ani trochę nie uroczej. Za to w specyficzny sposób ciepły; ciepło-prażony.

Po zjedzeniu został posmak mocno prażonych orzechów laskowych, mieszających się ze słodyczą cukrową i mlekiem. Czekolada mleczna była marginalna, choć też wyczuwalna.

Krem trochę mnie rozczarował, mimo że w sumie był całkiem smaczny. Konsystencja na poziomie między "znośna" a "ok" - na szczęście nie była strasznie lejąca, a choć ja wolę gęstszą, to wiem, że pasty z laskowych bywają rzadkie. Liczyłam, że czekolada ją zagęści, ale nie. I właśnie. Sprawa czekolady... Jakoś dziwnie czekoladowość znikała w słodyczy i prażeniu. A te były wysokie. Słodycz w sumie nieźle łączyła się z mlekiem i orzechami, tak że nie męczyła, ale prażenie wolałabym niższe. Nie było jeszcze tragedii, ale już poziom uważam za ryzykowny. A może gdyby nie było tak mocne, to i mleczna czekolada by ładniej się zaprezentowała?
Krem wyszedł bardziej słodko-mleczno-orzechowy niż mleczno czekoladowo-orzechowy. Miał w sobie coś z Kinder Bueno. Naprawdę żałuję, że nie zdecydowali się na czekoladę mleczną z wysoką zawartością kakao albo i na dosypanie kakao. Gdy jednak ktoś szuka kremu bardziej słodko-mlecznego, pralinowego, to tego trudno się bardziej o coś czepiać.


ocena: 7/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 28 zł za 180g
kaloryczność: 617,2 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy laskowe 85%, czekolada mleczna 15% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii)

piątek, 25 października 2024

krem Vilgain Cheat Spread Choco Bar

Po Vilgain Sweet Nuts Coconut Almond pokręciłam tylko głową, zniesmaczona własną naiwnością. To, że po Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews chciałam spróbować inny krem 100% z orzechów tej marki to zrozumiałe, ale dlaczegóż znowu wrąbałam się w smakowe? Pomyślałam, że nowym smakom warto dać szansę, bo na zdjęciach wyglądały na gęste i miały nie za dużo "w tym cukry", ale... no cóż, przekombinowałam, bo to wciąż za rzadkie, za słodkie kremy. Czekał mnie więc jeszcze jeden, zwyczajnie czekoladowy. A w zasadzie oddający smak tabliczki czekolady lub czekoladowego batona. Hm... Szkoda, że już po zakupie przypomniałam sobie, że laskowo-czekoladowy krem tej firmy już jadłam jako Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts. Zaczęłam się bać, że będą bardzo podobne.

Vilgain Cheat Spread Choco Bar to czekoladowy krem orzechowo-migdałowy z kawałkami orzechów laskowych, wzbogacony białkiem mleka.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu rozeszła się intensywna woń orzechów laskowych o słodkim charakterze. Błądziły od bardziej świeżych do prażonych raczej bez skórek i wchodzących w skład mlecznej czekolady (najlepiej w opakowaniu z okienkiem ze wspomnień z dzieciństwa) oraz słodkości typu Toffifee (recenzja realnych z 2018) z wyraźnie zaznaczającymi się, palono słodkimi karmelowymi łódeczkami. Słodycz ogółu była bardzo wysoka, choć i odrobinka kakaowej goryczki - czekoladowego krążka z Toffifee - się zaznaczyła.

Na wierzchu wydzieliło się niewiele oleju - robiłam, co mogłam, by zlać wszystko, czyli prawie 2 łyżeczki. Krem wcale tego nie potrzebował - był rzadki.
Ja przemieszałam tylko minimalnie, bo liczyłam, że chociaż na dole będzie nieco gęstszy i wolałam najpierw przemęczyć się z bardzo rzadkim, a potem... no, jak się okazało, mieć prawie kremowe, znacznie mniej lejące coś. Wciąż nie była to masa gęsta, ale dosłownie na dnie, przynajmniej nie była tak strasznie płynna.
Krem wyglądał na idealnie gładki bazowo, ale z dodanymi średniej wielkości kawałkami orzechów laskowych. Podczas mieszania okazało się, że ogólnie dodano ich całkiem sporo. Krem wydawał się lejąco-rzadki i nieco oleisty, ale z jakąś ukrytą kremowością. Z łyżeczki lał się szybko, w zasadzie chwilami w mig spływając sporymi zlepkami kawałków orzechów.
W trakcie jedzenia krem okazał się miękki i rzadki. Przez moment nawet jakby próbował przedstawić się jako lekko gęstniejący w kremowo-czekoladowy sposób, ale jednak nie. Kojarzył mi się z roztopioną czekoladą, którą rozrzedzono olejem oraz z tłustym, masywniejszym kisielem orzechowym (abstrakcyjne wyobrażenie). Mimo rzadkości, kleił się do podniebienia i chwilami przytykał. Rozpływał się w tempie szybkawo-umiarkowanym. Bazowo masa faktycznie była gładka, nieco oleiście-aksamitna. Z tym że na język wylegały z niej kawałki orzechów. Przyspieszały rozpuszczanie się masy.
Do kremu dodano ich sporą ilość. Kawałki orzechów laskowych ogólnie można określić jako średniej wielkości, mimo że zdarzały się też mniejsze i malutkie. W większości nie miały skórek - acz i ta na paru kawałkach raz po raz się trafiła.
Gryzłam je głównie dopiero, gdy wszystko zniknęło. Tylko nieliczne podgryzałam już w trakcie rozpływania się masy. Kawałki okazały się chrupiące, w większości delikatne i w porywach trochę skrzypiące. Niektóre udawały nieco stwardniałe świeże, inne były twardsze i ewidentnie prażone.

W smaku pierwsza rozbrzmiała intensywna słodycz przywodząca na myśl orzechy laskowe, wtłoczone w karmel... czekoladowy? Zaraz wyobraziłam sobie słodkości typu Toffifee, stworzone ze słodkich, palono karmelowych łódeczek oraz z krążkiem czekolady na wierzchu. Mimo wręcz zasładzającej słodyczy, po chwili kakao lekko się zaznaczyło.

Podkreśliła je prażona nutka. Oto orzechy laskowe przedarły się przez słodycz właśnie prażonym motywem. W tym ukryła się lekka wytrawność - nieśmiało, w tle odezwały się migdały i chyba goryczkowaty akcent skórek? Czekoladowość też uderzyła w wytrawniejszy ton, jednak na pewno nie zaserwowała gorzkości. 

Do słodyczy i słodko-kakaowo-karmelowego splotu wyraźnie dołączyło mleko. Na mlecznej fali słodycz jeszcze wzrosła i aż lekko zaznaczyła swoją obecność w gardle. Nie drapała, ale wyszła ryzykownie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach mleczność w harmonii złączyła się z czekoladowym wątkiem, obfitując w wizję mlecznej czekolady z całymi, słodkimi orzechami laskowymi. One dominowały, choć przesłodzona czekoladowość była tuż-tuż. Miało to klimat mlecznych tabliczek z okienkiem z dzieciństwa. Słodycz rosła aż niemożliwie.

Nagle jednak za migdałami, a więc naprawdę w oddali, odnotowałam lekką oleistość. Zwłaszcza, gdy zagarnęłam bez kawałków orzechów czy gdy zagarnął się malutki kawałek. Czekoladowa słodycz przegięła, będąc ewidentnie za mocną, lecz to jakoś tak... zmotywowało samą orzechowość do działania.

Wyłaniające się kawałki orzechów trochę rozganiały smakową słodycz - im kawałków więcej, tym bardziej. Nie stonowały sugestii drapania (ale jeszcze nie samego drapania) w gardle, ale przynajmniej umocniły smak orzechów laskowych. Te od bardziej prażonego przeszły w mniej prażone i w porywach jakby świeżawe. Smak rozchodził się już od kawałków niegryzionych i rozpędził trochę słodycz.

Kawałków nie warto gryźć wraz z kremem już wcześniej, bo wtedy ich smak był spłycony, zagłuszony.
Kawałki orzechów gryzione na koniec okazały się pełne smaku, mimo że przesłodzone, karmelowo-czekoladowe echo starało wciąż pobrzmiewało, napierając na nie. Przedstawiły się jako w większości lekko prażone i słodkie. Pojedyncze próbowały udawać świeżawe, ale raz po raz trafiał się kawałek przeprażony. W kawałkach orzechów zaplątała się goryczka - właśnie ta przeprażona, negatywna, ale na szczęście też przyjemniejsza, rozchodząca się od skórek. Na tę drugą trafiałam jednak rzadziej.

Po zjedzeniu został mocny posmak orzechów laskowych na pewno słodkich naturalnie, raczej prażonych, w których zaplątała się goryczka, podkręcona szlachetnie-wytrawniejszą, ale niedookreśloną orzechowością (migdałów?). Obok stała czekolada z lekko gorzkawo-karmelowym profilem, ale wymieszana z mlekiem i ogromem słodyczy, która lekko zaznaczyła się w gardle. Wydawała się trochę karmelowa i bardzo, bardzo słodka.

Krem zasmucił mnie głównie konsystencją. Był mało kremowy, a bardzo lejący i oleisty, rzadki. Liczyłam na gęstszą bazę jak Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews, a znowu wkopałam się w rzadziznę. Kawałki orzechów pomogły odciągając uwagę od oleistości, ale taki rzadki zlep kawałków to nie mój typ i niestety nie wszystkie były zachwycające. Na szczęście smak wyszedł już lepiej - krem za sam smak, gdyby był gęstszy mógł by dostać 7. Nie zasładzał jak wiele kremów tej marki, mimo że był słodki. Orzechy laskowe o naturalnie słodkim smaku dominowały, a całość kojarzyła się z kakaowym karmelem, Toffifee i mleczną czekoladą z orzechami laskowymi. Migdały chyba trochę stonowały słodycz - dobre posunięcie! Zjadłam, bo zjadłam, bo kupiłam, ale mimo że wyszedł nieźle, zakupu żałuję. W tej cenie można znaleźć wiele smaczniejszych kremów o konsystencji kremu.

Nie tak intensywny cukier oraz to, że mleko w dzisiaj przedstawianym też trochę słodycz zaabsorbowało i kawałki orzechów wiele dały, że po prostu musiałam ocenić go lepiej niż krem Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts. A jednak no... na 7 wciąż nie zasłużył.


ocena: 6,5/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 37,90 zł (za 200 g)
kaloryczność: 608 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe, migdały, cukier trzcinowy, białko mleka 9%, kawałki orzechów laskowych, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 4%, masło kakaowe*, sól himalajska

sobota, 6 kwietnia 2024

krem NUTREND Denuts Cream Raspberry Cheesecake flavour with Lyophilized Raspberries

Ten krem zdecydowałam się otworzyć jakoś dwa tygodnie, czyli stosunkowo krótko, biorąc pod uwagę, ile mam kremów i czekolad, po Zotter Red Roses + Raspberries / Rote Rosen + Himbeere. Do tego, poczęstowałam się syropem malinowym do kaszy manny razowej od Mamy (sama jej go kupiłam, ale okazał się tragiczny mimo zacnego składu i chciałam sprawdzić, jak bardzo jest źle, haha). Co ciekawe, zupełnie nie planowałam żadnej malinowej serii - ułożyła się sama z siebie. Acz sprawiło to, że w kwestii malin krem ten nie miał za dużej konkurencji. Trzymałam tylko kciuki, by nie wyszedł podobnie co krem z truskawkami Grizly Láska Nebeská / To Właśnie Miłość.

NUTREND Denuts Cream Raspberry Cheesecake flavour with Lyophilized Raspberries to krem z orzechów arachidowych i nerkowca z białą czekoladą, jogurtem i liofilizowanymi malinami, stylizowany na sernik malinowy.

Po otwarciu ze słoika pierwsza wyrwała się subtelna nuta malin o słodko-kwaśnym, soczystym charakterze, acz szybko osiadły w arachidowej bazie. Orzeszki ziemne wydały mi się średnio mocno, ale wyraźnie prażone. Mieszały się z maślanością nerkowców - mniej jednoznacznych, ale do rozpoznania - które wplotły też mleczność. Z tą wiązała się dosadna nuta białej czekolady o dość ciężkim charakterze. Drobny kwasek podsunął jogurt, a z racji znaczącej (choć nie przesadzonej) słodyczy, rzeczywiście do głowy przyszedł sernik z malinową nutą.

Trochę się zdziwiłam, że na wierzchu nie wydzieliło się ani trochę oleju - to jednak chyba charakteryzuje pasty orzechowe z dodatkiem owoców. 
Wierzch wyglądał miejscami suchawo, ale taki nie był. Już dotknięcie łyżeczką ujawniło, że jest lepki i wilgotny, tłustawy.
Krem był bardzo gęsty i masywny, konkretny. Masa wydawała się lekko suchawa, więc trudno ją mieszać. Przy nabieraniu łyżeczką jednak wykazywała miękkawość - bardzo gęstą, ale twardym za nic bym tego kremu nie nazwała. Zbyt kremowym jednak też nie... Kleił się i lepił. Był bardzo zwarty. Wyglądał na gładki, widać w nim tylko kropeczki - np. czerwone i niemal czarne punkciki malin.
W trakcie jedzenia potwierdził swoją masywność i zbitość. To masa bardzo, bardzo gęsta i syta. Krem zalepiał usta na średnio długi czas, rozpływając się raczej leniwie. Dał się wówczas poznać jako trochę tłustawy, acz w nieoczywisty sposób. Okazało się, iż ani trochę nie jest suchy. W ustach poczułam za to kremowość, w czym miało udział zagęszczenie białą czekoladą. Z czasem wykazywał leciuteńką soczystość, a także proszkowość. W zasadzie krem był na tyle pylisty, że podgryzany lekko trzeszczał, skrzypiał. Wciąż jednak wydawał się aksamitny; miazgowy natomiast nie. Szedł w ciężkim kierunku, ale nie jak ciężki krem, a jak konkretny, tłusty jak na sernik, sernik czy serek homogenizowany, otłuszczający usta.
Okazało się, że wszystko, a więc maliny także zmielono w nim prawie zupełnie na gładko, że na koniec nie było na czym zawiesić zębów. Pojedyncze mikroskopijne kropeczki zdawały się znikać wraz z resztą, acz minimalną chrupkawość może i wniosły. Sporadycznie. Co ciekawe, trafiłam na parę - też rozpuszczających się - grudek-kuleczek jogurtu w proszku. Nie miały jednak wpływu na ogólny odbiór.

W smaku przywitały mnie wyraziste, średnio prażone orzeszki ziemne, które po chwili otuliła mleczność.

Przy większości zagarnięć łyżeczką, maliny już w tym momencie lekko dawały o sobie znać. W tle mignęła skąpa kwaskawość malin liofilizowanych, acz ogólnie szły raczej w kierunku pudrowo słodkich.

A na mlecznej fali w tym czasie wyłoniły się delikatne, naturalnie słodko-maślane nerkowce. Na chwilę zrównały się z fistaszkami, jednak już po chwili nieco odpuściły i odeszły na tył.

Z ich słodyczą spójnie połączyła się biała czekolada. Spowodowała wzrost słodyczy, ale także bardzo umocniła mleczny wątek. Odnotowałam wręcz mleko w proszku. Kompozycja zrobiła się bardzo mleczna - mleko w zasadzie stało na jednym poziomie wyrazistości, co orzechy.

Nie przy każdym zagarnięciu, ale dość często pojawiały się wyraźniejsze, kwaśniejsze pstryczki malin. Nutka owoców nie pchała się na przód, ale była wyraźna i pilnowała, by słodycz nie przegięła. Nie wyszło to jednak soczyście, a bardziej jak słodki serek homogenizowany malinowy lub sernik z takiego.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach prażone arachidy chyba na zasadzie kontrastu do biało czekoladowej słodyczy i malin, jeszcze przybrały na znaczeniu. Raz po raz wydawały się pokazywać swe bardziej wytrawne, może lekko fasolkowe oblicze. Ogólnie dominowały, ale w pewnej chwili osiągały apogeum, a potem...

Zmieniały się w arachidowy, masłoorzechowy sernik. Biała czekolada i ogrom mleka po przemieszaniu się ze złożonym, lekkim kwaskiem też poszły w tym kierunku. Wizja malinowego sernika i serka homogenizowanego malinowego umocniła się. Ich słodycz, choć nie bardzo wysoka czy męcząca (bo w końcu nieźle poprzełamywana) wyszła dość ciężko.

Z czasem maliny wyłoniły się wyraźniej. Były słodkie w uroczo-pudrowy sposób. Raz po raz czuć w nich bardziej liofilizowany, kwaśny akcent, ale nie było go za wiele. Maliny podporządkowały się wizji malinowego sernika czy serka.

Mocno maślanego sernika - nerkowce właśnie w maślaność i mleczność poszły. To arachidy bez dwóch zdań były wyraźnie wyczuwalne do końca jako one same. Jakby tak sernik miał z nich gruby, konkretny spód.

Po zjedzeniu został posmak głównie orzechów nerkowca o maślanym charakterze w towarzystwie niewielu już orzeszków arachidowych. Otaczała je mleczność, jogurtowa serkowość-sernikowość i słodko-kwaskawe echo malin. Wszystko, zwłaszcza skojarzenie z sernikiem, zwieńczyła mocno mleczna biała czekolada. Dosłodziła w ciężki sposób, ale nie przegięła.

Całość zaskoczyła mnie pozytywnie. Po Grizly Láska Nebeská / To Właśnie Miłość zwątpiłam w połączenie orzechów i owoców, jednak dzisiaj prezentowany krem pokazał, że to może wyjść ciekawie i smacznie. Nuta malin była tu właśnie tylko nutą, nienachalną, ale w przypadku Denuts wnosiła sporo, układając jakby kompozycję. Jakbym miała jeść sernik, byłby to czysty, nie owocowy, ale jednak w przypadku takiego kremu, łatwiej chyba o skojarzenie z sernikiem uzyskać za sprawą owoców. Mleczno-jogurtowy wątek był wyrazisty i pochłonął białą czekoladę tak, że nie narzucała się i nie przesłodziła tego wszystkiego, mimo że nie było jej mało. Orzechowości też nie brak - arachidowe były bardzo wyraziste, nerkowce mniej, ale żadne się nie zgubiły. Nie mogę powiedzieć, by kompozycja mnie w sobie rozkochała czy wyszła tak dobrze, jak połączenie orzechów i bananów w przypadku KoRo Cashewmus Banana Bread, ale uważam ją za bardzo udaną. Ze swoimi "ale", jednak wynikającymi bardziej z subiektywnych odczuć niż wykonania (biała czekolada, malinowy sernik - u mnie zawsze takie klimaty będą na nieco przegranej pozycji).


ocena: 7/10
kupiłam: Nutrend_Official na Allegro
cena: 29,90 zł (za 250g)
kaloryczność: 565 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: orzeszki ziemne 30%; orzechy nerkowca 30%, biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, serwatka w proszku, emulgator: lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy), jogurt w proszku (mleko odtłuszczone, kultury jogurtowe), mleko w proszku, maliny liofilizowane 2%

czwartek, 21 marca 2024

krem Vilgain Cheat Spread Chocolate & Cinnamon

Zamawiając ten krem skupiłam się na kuszącym połączeniu smakowym czekolady i cynamonu, ale także smakowicie zapowiadającym się orzechowym trio: laskowców, pekanów i nerkowców. Choć widziałam, że w składzie jest też "jakiś koncentrat białka serwatkowego", nieszczególnie mnie to obeszło. Gdy jednak już trochę markę poznałam, dosłownie wszystko zaczynało budzić małe wątpliwości. Opis na stronie: "w 100% naturalne masło orzechowe z grass-fed białkiem" akurat mnie pozytywnie nie nastawiał. Miałam nadzieję, że skupiając się na "grass-fedowym białku", nie umknęło im, że krem ma smakować. A bałam się już trochę, jak on smakować będzie, bo Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts był bardzo słodki. Co prawda dziś przedstawiany zawierał "w tym cukry" znacznie mniej i bliżej mu tym samym było do Sweet Nuts Coconut Chocolate, ale i tak się trochę obawiałam. Liczyłam, że przez swoją proteinowość, nie będzie rzadki jak wspomniany już Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts.

Vilgain Cheat Spread Chocolate & Cinnamon to czekoladowy krem z orzechów laskowych i nerkowca z kawałkami orzechów pekan, cynamonem i białkiem serwatkowym.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam zapach maślano-cynamonowych ciastek o wysokiej, karmelowej słodyczy bez wątpienia oblanych czekoladą. Obok ciastek rozchodziła się naturalnie słodka, lekko prażona nuta orzechów laskowych. Stanowiły bazę kompozycji. Czekolada przejawiała słodycz niemal cukrową, też trochę karmelową, a także głęboką mleczność. Wiązała się z maślanością nerkowcowego pochodzenia. Zaznaczyły się one w tle. Wszystko to przeplotło prażenie, zapewniając harmonię. W oddali w pierwszych chwilach odnotowałam jeszcze sugestię soli, lecz po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia ten akcent ukrył się zupełnie. Wtedy za to umocnił się cynamon.

Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju - zlałam, ile się dało, czyli jakieś 2 łyżeczki. A nie było to takie łatwe, bo masa zwłaszcza na wierzchu była wręcz płynna, bardzo ruchoma i rzadkawa.
Resztę przemieszałam średnio dokładnie. Krem okazał się miękko-ciągnący i lejący, acz wydawał się jakby.... Nieco zagęszczono-zglutowiały. Wyglądał na bazowo gładki i nieco kisielowaty. Bazowo, bo rzadka masa zlepiała sporo pokaźnych kawałków orzechów pekan.
W trakcie jedzenia masa dała się poznać jako miękka i jedynie półpłynna. Nie wydawała się już tak bardzo rzadka, jako że w ustach jakby nieco gęstniała. Do gęstości jej jednak i tak daleko. Zaklejała usta zupełnie. Rozpływała się w tempie umiarkowanym, wykazując tłustość, która połączyła w sobie dużo oleistości i trochę maślaności. Nie było to zbyt syte, a jakby nieco rozrzedzone, lecz mimo to wyszło przytykająco. Do głowy przyszła mi myśl o orzechowym kisielu. Bazowo krem był niemal idealnie gładki, acz pełen kawałków orzechów. Te podgryzałam w trakcie rozpływania się kremu, ale w większości zostawiałam na koniec, gdy wszystko już zniknęło.
Kawałki orzechów to tylko orzechy pekan, w większości ze skórkami. Wszystkie były lekko pochrupujące i świeżo soczyście-miękkawe (nie zaś rozmiękłe). Tylko kilka trafiło się bardziej krucho-twardszych. To były kawałki średniej wielkości, niewiele malutkich i dosłownie parę większych - ćwiartek.

W smaku pierwsza dała o sobie znać czekolada o wysokiej, karmelowej słodyczy. Zbudowała ciepły klimat, w którym subtelnie zaznaczył się też cynamon.

Szybko dołączyła do niej maślaność nerkowców. Czuć je, acz przywiodły na myśl raczej maślane ciastka karmelowe, może już w tym momencie lekko korzenne i na pewno oblane czekoladą mleczną. Maślaność i łagodność nerkowców właśnie mleczny wątek wprowadziły. Po chwili umocnił się, za sprawą przesłodzonej, może lekko cukrowej, ale też wręcz uroczej czekolady mlecznej.

Orzechy laskowe pojawiły się chwilę później. Może i już szybciej zdradzały swoją obecność, ale po paru chwilach wystąpiły jako baza kompozycji i zajęły pierwszy plan. Wpisały się w ciepło z racji tego, że okazały się lekko prażone. Także od nich rozchodziła się słodycz - w pełni naturalna.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach cynamon odważnie, z pełną siłą dołączył do orzechów laskowych. Razem rozgościły się na pierwszym planie, na który wkradała się też mleczna czekolada. Przez moment myśl o maślano-korzennych, już mocno cynamonowych ciastkach z czekoladą trwała jeszcze, ale zaczęła się zmieniać w wizję mlecznej tabliczki czekolady z całymi, pełnymi smaku orzechami laskowymi.

Cynamon ją doprawił, do ciepła dodając lekką pikanterię, przypiekając nieco w język. Rozgrzewała wraz z wysoką, karmelowo-cukrową słodyczą, drapiąc trochę w gardle. Wychwyciłam przy karmelowej nucie echo soli, ale tak delikatne, że jakby tylko iluzoryczne.

Z czasem, po tym, jak cynamon mignął wręcz ostrawo-goryczkowato, sam krem wydawał się jeszcze bardziej mleczno-maślany i delikatny, a także bardziej zasładzający. Od coraz lepiej wyłaniających się kawałków pekanów odchodziła nieśmiała orzechowość, ale gdy ich nie gryzłam, niewiele wnosiły. Wpisały się w mleczną czekoladę i cynamon.

Gdy jednak gryzłam pekany podczas gdy masa się rozpływała, dołożyły maślaności, a ich skórki z kolei podkreśliły cynamon i lichą ilość kakao. Masa zagarnięta po pekanach, bez nich jawiła się jako jeszcze bardziej czekoladowa. Czekoladowo-czekoladowa!

Tak czy inaczej, pod koniec robiło się już bardzo, bardzo słodko. Za słodko. Wróciły karmelowo-maślane ciasteczka z cynamonem i mleczną czekoladą o przesadzonej, drapiącej słodyczy.

Orzechy gryzione na koniec trochę tę słodycz tonowały. Orzechy pekan smakowały sobą bardzo wyraźnie. Wydały mi się prażone minimalnie albo wręcz zupełnie surowe - może przez kontrast do "ciepłej", czekoladowej masy. Były tradycyjnie bardzo tłuste, słodkawe i z gorzkawą skórką, niczym o wiele łagodniejsza i tłustsza wersja włoskich, udających laskowe.

W posmaku został ostrawy cynamon, nieco przypiekający w język i rozgrzewający gardło wraz z karmelowo-cukrową słodyczą. Utrzymało się skojarzenie z karmelowo-cynamonowymi ciastkami. Orzechowość nieco się rozmyła, ale laskowce czuć. Pekany całkiem nieźle także. Nerkowce się zgubiły, acz pozostawiły "orzechową maślaność". Ogólnie było bardzo... ciepło.

Krem miał wady i zalety. Zjadłam z paroma zastrzeżeniami, acz w zasadzie ze smakiem. Na pewno nie odpowiadała mi taka lejąca, oleiście-półpłynna konsystencja. Lekkie gęstnienie i kawałki orzechów ratowały sytuację, ale wolałabym gęstszy krem. Kawałki przypadły mi do gustu tym, że nie było ich za wiele do przesady i były przystępne. W smaku... cóż. Na pewno było mi za słodko. To, jak karmelowy ten krem się wydawał, było aż dziwne. Smak mlecznej czekolady i cynamonu przyjemnie zgrał się właśnie z takim zestawieniem orzechów. Jak na orzechowo-czekoladowy krem, to i mleko jak dla mnie miało nieco za duży udział - bo pozwoliło szaleć słodyczy, że z czasem aż trochę muliła. Wyraziste laskowe idealnie pasowały do tej kompozycji, a nerkowce cudnie wplotły mleczność i maślaność, podkręcając czekoladowy wydźwięk, ale... wydaje mi się, że w samej masie orzechy miały jakoś tak... za mały udział? Że za dużo miejsca zostawiły cukrowi i białku mleka. W końcu w "orzechy" wymienili też pekany, które ewidentnie wystąpiły tylko (albo głównie) w postaci kawałków. Te były zacne, ale wolałabym, by jeszcze więcej zmielonych orzechów dali w kremie. Czuję też jednak, że jakieś charakterniejsze, np. włoskie spisałyby się lepiej.
Krem skojarzył mi się z bardziej mleczną, a tym samym mniej słodką ("w tym cukry" miał o połowę mniej), wersją Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts z dorzuconymi kawałkami pekanów i cynamonem. Szkoda, że nie był gęsty jak Vilgain Sweet Nuts Coconut Chocolate.


ocena: 7/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 37,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 620 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy (laskowe, pekan, nerkowce prażone) 70 %, koncentrat białka serwatkowego z mleka, miazga kakaowa 7,5 %, cukier trzcinowy, cynamon mielony 1,2 %, sól himalajska

poniedziałek, 13 listopada 2023

Loft Kulinarny Krem czekoladowy z orzechami laskowymi

Czasem w internecie trafiam na małych producentów. Gdy uznam ich ofertę za wartą uwagi, zdarza się, że występuję z propozycją mini współpracy, czyli wysłania wybranych przeze produktów do testów, bym mogła opisać je na bloga, podając link do strony sklepu. Tak było i w przypadku Loft Kulinarny. Bardzo miła obsługa, sporo ciekawych produktów (choć akurat dla mnie nie za dużo), ale... w zasadzie kiepski początek. Spotkało nas nieszczęście w postaci zniszczenia przesyłki w transporcie. Stąd musiałam czekać i czekać, aż wysłali drugą. Uznałam, że czekolady na spotkanie ze mną mogą poczekać jeszcze dłużej, dlatego najpierw sięgnęłam po krem, chcąc zjeść go jak najświeższy, by nie musiał stać w komodzie całe lato. I nie ukrywam, że po paru czekoladowych innych (migdałowym Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly, fistaszkowym Grizly Krem orzechowy z belgijską czekoladą ciemną i nerkowcowym GymBeam Cashew Butter + Chocolate + Banana, do którego wróciłam), naszło mnie właśnie na czekoladowo-laskowy.

Loft Kulinarny Krem czekoladowy z orzechami laskowymi to krem zrobiony na bazie prażonych orzechów laskowych i belgijskiej czekolady mlecznej o zawartości 64 % kakao.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach orzechów laskowych prażonych średnio mocno, z wyraźną goryczką skórek oraz czekolady o charakterze słodkiego "kakałka", z drobnym tylko gorzkim akcentem. Od razu skojarzyło mi się to z kremami typu Nutella, bo czuć też sporo mleczno-maślanych nut, a słodycz ogółu była wysoka. Obok naturalnie orzechowej, stała cukrowa płynąca ze słodkiej czekoladowości. Kompozycja miała ciepły, prażony charakter.

Na wierzchu olej się nie wydzielił. Mało tego! Po odkręceniu krem wyglądał na suchy. Wystarczyło tylko dotknąć go łyżeczką, by zdradził swoją miękko-mazistą tłustość. Zanurzywszy łyżeczkę i mieszając, odebrałam go jako twór wręcz miękko-olisty, mimo że wciąż niewątpliwie gęsty i w miarę masywny. Wydał mi się plastyczny. Widać w nim sporo malutkich kawałeczków i drobinek orzechów.
W ustach krem dał się poznać jako miękki, ale dość konkretny. Obklejał usta i chwilowo wydawał się raczej gęsty, nieco przytykał. Rozpływał się w tempie szybkawo-umiarkowanym, eksponując swoją wysoką tłustość. Była miękko-oleista; nie ciężka, ale przesadzona. Czuć w nim kremowość czekolady, choć potem z łatwością rzedł (zwłaszcza przy wyższej temperaturze), zachowując tłustą lepkość. Drobinki orzechów wylegające na język oraz jakby wisząca w tle drobna pylistość próbowały odciągać od niej uwagę, ale i tak nieco męczyła. Z czasem kojarzyła się z tłusto-mazistymi kremami typu Nutella czy Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly.
Po rozpłynięciu się kremu w ustach zostawały małe kawałeczki i drobinki orzechów. W zasadzie w większości nie wymagały gryzienia, ale ja wyłapywałam co większe i gryzłam. Niektóre okazały się bardziej chrupkawe, więcej było raczej trzeszcząco-skrzypiących. Zaplątało się dosłownie kilka drobineczek skórek.
Krem zwłaszcza pod koniec (czyżby się jakoś rozwarstwił?) bardzo łatwo stawał się bardziej płynny w wysokiej temperaturze (jadłam go w lipcu), co w moim odczuciu stanowi wadę.

W smaku pierwsza uderzyła wysoka słodycz. Poczułam jakby cukrowość należącą do czekolady, ale także naturalnie słodkie orzechy laskowe.

Orzechy podłączyły się pod lekką gorzkość i za jej sprawą przebiły się. Chyba uraczyły mnie akcentem skórek. Czekolada podchwyciła to i przez moment wydała mi się leciutko gorzkawa... Otarła się o słodkie kakao na mleku, acz drobna gorzkawość w tle zdradzała swoje nieczekoladowe pochodzenie (obstawiam olej kokosowy). Słodycz za to szybko rosła.

Orzechy zaraz postarały się o skupienie uwagi na sobie. Poniekąd im się udało, bo trochę na moment wyprzedziły czekoladowość, acz nie jakoś szczególnie. Spod skórek wypłynął smak słodkich średnio prażonych orzechów, ale jakby z echem także słodkich surowych. Wpisały się jakby... w ogólne ciepło kompozycji. Jak przez parę chwil rozbrzmiewały bardzo wyraźnie, tak z czasem na tej wyrazistości nieco traciły. Robiło się coraz bardziej maślanie.

Maślanie-słodko i cukrowo-ciepło. Wydawało się, że słodycz aż rozgrzewa gardło. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach czekolada odsłoniła w pełni mleczny charakter. Orzechom podrzuciła mleczno-słodki wątek nugatu, sama zaś w zasadzie zaczęła dominować, cały czas umacniając słodycz. Ta zrobiła się cukrowo ciężka i drapiąco-męcząca.

Z czasem odnotowałam, w całej tej słodkiej maślaności, element bardziej tłuszczowy... Bardzo łatwo przez to o skojarzenie z kremem typu Nutella. Może nieco wytrawniejszym i szlachetniejszym, ale jednak. Delikatna gorzkość raz po raz powracała - nie była w pełni kakaowa (pewnie olej kokosowy). Wyobraziłam sobie też gorące kakao na mleku z bitą śmietanką. Sama czekolada miała w sobie ciepły wątek. Jakby nieco palony, prażony i zgrywający się z prażono-orzechowym wątkiem.

Wyłaniające się z masy kawałeczki orzechów podbijały na końcówce właśnie swój smak. Okazały się przyjemnie wyraziste, sporadycznie gorzkawe, podreślające właśnie laskowy smak.

Mimo to, gdy krem znikał z ust, w gardle czułam już palenie, drapanie od słodyczy. Było o wiele za słodko, a przez nieco maślano-oleistą, niedookreśloną nutkę przekładało się to na "echo plastiku". Gryzione kawałeczki stanowiły laskowe pstryczki w zasadzie głównie słodkie i lekko prażone. Pojedyncze to goryczkowate skórki. Wszystkie jednak przynajmniej w smaku przypieczętowywały orzechowość.

Po zjedzeniu został posmak lekko prażonych, słodko-goryczkowatych orzechów laskowych oraz przesłodzonej czekolady mocno mlecznej, z cukrowym drapaniem gardła, a do tego goryczka-niesmak. Mleczność... mieszała się z łagodnością, maślanością orzechów. Same laskowce czuć wyraźnie, ale właśnie niestety z nieprzyjemną goryczką oleju kokosowego.

Całość do mnie nie przemówiła zupełnie. Wyraziste orzechy laskowe jakby i trochę surowe, i o nie za mocnym stopniu prażenia, i przyjemnie zaznaczoną goryczką skórek zetknęły się z przesłodzeniem fundowanym przez czekoladę i goryczkowato-tłuszczową nutę, które po prostu krem nieco spłyciły, kojarząc się z kremami typu Nutella. To można określić jako jej zdrowszy i szlachetniejszy zamiennik. Bardzo żałuję, że oprócz cukrowości dodali ten olej kokosowy, przez co pojawiła się goryczka jakby starająca się udawać czekoladową i orzechową, jednak czuć, że to nie one, a olej kokosowy. Zepsuł też strukturę. Czekoladowość, słodycz i specyficzna tłusta miękkość poszły właśnie w tym kierunku, nie kremów, że tak powiem, bardziej opierających się na orzechowości. Mimo że tej nie brakowało! To jednak nie typ past, w których ja gustuję. Bliżej mu raczej do Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly, acz w przypadku Loft bazę - czyli w jego przypadku laskowce - czuć wyraźniej. Pasta Loft ma potencjał, ale zmarnowany - wydaje mi się, że wystarczyłoby nie dodać tych 5% oleju kokosowego (zastąpić je orzechami), a już byłoby lepiej.

Jakąś 1/3 oddałam Mamie, bo po prostu już nie mogłam przez to przebrnąć i się zmusić do skończenia. Mama zaczęła łyżeczkować i stwierdziła, że "krem ma ogromny potencjał, pięknie pachnie jak taka szlachetna Nutella i podobnie smakuje, ale w smaku ma coś, co mi bardzo przeszkadza. Taka goryczka nie kakao, i nie orzechów. Chyba oleju kokosowego, która jest po prostu zbędna. Na słodycz wcale nie pomaga. Tak, gdyby nie ta nuta, krem nawet smaczny". Resztę skończyła z sucharkami (jednego dnia) i kruchymi ciastkami maślanymi z Kauflandu (drugiego). O tych połączeniach: "Tak z sucharkami to już lepiej niż osobno, ale niewiele. Z ciastkami tak sobie, do zjedzenia, choć ciastkom krem chyba bardziej przeszkadzał, niż coś dobrego wnosił". O konsystencji powiedziała, że "bardzo łatwo coś posmarować, ale szybko się na sucharku czy ciastku aż rozpływa nieprzyjemnie".
Zgodziła się ze mną, że przy takiej cenie na więcej niż 5 nie zasługuje. 


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od Loft Kulinarny
cena: ja dostałam, ale ich cena to 39 zł za 200g
kaloryczność: 631 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe 55%, mleczna czekolada 40% (miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, lecytyna sojowa), olej kokosowy

środa, 13 września 2023

krem Fudge Filosophy Oreo Cookie Spread

Fudge Filosophy to poznańska kawiarnia, na którą natknęłam się zupełnie przypadkiem. Ojciec znalazł w internecie jakieś kremy w zawrotnych cenach na stronce ze słodyczami i chciał mi któryś kupić, wychodząc z założenia, że cena wynika z jakości. Kazałam mu jednak poczekać i poszukałam, kto jest producentem tychże kremów, jako że wiem, iż strony ze słodkościami np. "z Ameryki" czy coś potrafią sobie nieźle ceny windować. I znalazłam. Kawiarnię, która robi te kremy. Bezpośrednio od niej wyszło znacznie taniej, a i miałam pewność co do terminu itd. Oferowane przez nich słodkości jednak i tak nie wpisywały się w to, co ja szczególnie lubię, ale popatrzyłam na entuzjazm ojca i pomyślałam sobie, że w sumie skoro teoretycznie lubię wariant "cookies and cream", kiedyś próbowałam jeść twaróg z herbatnikami Oreo, ale coś mi nie grało (wciąż - to kupowanie ciastek i wywalanie kremu itd., a więc wywalanie pieniędzy i sporo roboty), a kupne jogurty z ciemnym ciastem jak np. jogurt Ehrmann Almighurt Russischer Zupfkuchen (recenzja z 2022) nie satysfakcjonowały, pomyślałam, że oreowata pasta może i u mnie znajdzie miejsce, by sobie trochę popróbować, jak wychodzi w tym czy owym. Mimo że typowymi pastami ciasteczkowymi gardzę. Tu jednak uznałam, że skoro twaróg z samymi herbatnikami był mi za słodki... to może taka pasta lepiej by się sprawdziła? W końcu one w niej były choćby mlekiem i masłem trochę... przyhamowane, gdy o słodycz chodzi?

Fudge Filosophy Oreo Cookie Spread to "wekowany krem z ciastek Oreo" cukierni Fudge Filosophy; słoik ma pojemność 200ml; krem 240g.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach jednoznacznie wskazujący na ciastka Oreo lub tego typu, które były lekko goryczkowate za sprawą spalenizny i kakao oraz cukrowe, słodkie w ciężki sposób. Zdziwiłam się, bo wyraźnie czułam też lekką mleczność i jakby akcent maślanych ciastek jasnych, a do tego sporo waniliny. Mogłabym się założyć, że wącham krem z całych markiz Oreo, wraz z silnym, mdlącym motywem. Ten maślany akcent też trochę mnie zaskoczył.

Krem był gęsty, ale nie tak zbity, jak na to wyglądał. Gdy tylko zanurzyłam łyżeczkę, przez myśl przemknęło mi określenie "upchany" (do słoika). Przypominał kapciowate, wilgotne czy wręcz mokre ciasto, które lepiło się do łyżeczki, głośno plaskając przy tym. Widać w nim połyskujący cukier. Okazało się też tłuste.
Podczas jedzenia potwierdziła się mazistość i bardzo wysoka tłustość. To jednak nie po prostu "ciasto", mimo znaczącego elementu kojarzącego się z mokrym biszkoptem. To jakby połączenie takiego kleistego, mazistego ciasta z masą na ciasto, wykazującą mączność, pewną pylistość. Było chropowate, niegładkie, ale... dość kremowe - na tyle, na ile coś papkowato-biszkoptowego może takie być. Nie czuć w nim kryształków cukru. Zaklejało usta na dość długo. Okazało się to ciągnąco-gumiaste. Było gęste, ale nie masywne... do pewnego momentu. W pewnej chwili bowiem rzedło na mączno-pylistą i oleistą zawiesinę, po czym znikało.
Na pewno nie było ciężkie, ale konkretu nie mogę temu odmówić. Do dłuższe łyżeczkowania nieatrakcyjne, co daje do zrozumienia już malutka ilość. Ewidentnie to masa do czegoś. Niestety, obrzydliwie, osobliwie tłusta i papkowato-gumiasta.

W smaku sama w sobie... to ciastka Oreo. W dużej mierze herbatniki, acz nie tylko. Od początku jednak czuć je jako wątek główny. To splot cukru, wysokiej i aż dusznej słodyczy oraz gorzkości. W pierwszej chwili wydała mi się bardzo delikatna.

Gorzkość zaserwowała całkiem sporo prostego kakao. Wtórowała mu spalenizna, ogólną gorzkość zaraz podnosząc. Mimo to, nie wzrosła bardzo. Krem był przede wszystkim słodki. Słodycz była przytłaczająca, przywiodła na myśl cukier puder i wanilinę - a w samych herbatnikach Oreo jej tak nie czuć. Poczułam, bardzo wyraźnie tuż za oreowo-herbatnikowym wątkiem, smak obrzydliwego kremu Oreo. 

Podobnie jak w zapachu, także w smaku mniej więcej w połowie rozpływania się porcji pojawił się też wątek wyraźnie maślano-mleczny. Zasugerował jasne ciastka maślane, krem wanilinowy (nie waniliowy, i nawet niekoniecznie ten z Oreo) oraz jeszcze więcej cukru pudru. A także... masę na ciasto? Coś jak cookie dough, ale oreowate. Szybko robiło się za słodko, drapiąco w gardle.
W tle pojawił się aromat i sztuczność (obstawiam syrop i olej z Oreo), a wanilina wyskakiwała na pierwszy plan kompozycji.

Może z racji kontrastu gorzki wątek spalenizny zasugerował przypalony, murzynkowato-oreowaty biszkopt kakaowy oraz rozpuszczaną w garnku/rondlu polewę kakaową, będącą mieszaniną czekolady i masła. Miało to tani wydźwięk. Osłabiło też chwilowo skojarzenia z samymi ciastkami Oreo, lecz bliżej końca do gry wracały także one.

Słodycz nie odpuszczała do końca, a nieprzyjemna słodko-duszna sztuczność jakby jeszcze wypływała na wierzch. Wtórowała jej lekka oleistość.

W posmaku została goryczka, cierpkość spalenizny i kakao, ale też przesłodzenie. To było nie tylko cukrowe, ale też ciężko-sztuczne, wanilinowe i nie do końca określone. Do tego czułam niesmak jak to po oleju palmowym. Ogółem po zjedzeniu robiło się tak nieprzyjemnie, że miałam ochotę umyć zęby.

Krem wyszedł w zasadzie... średnio, przeciętnie. Był, czym miał być - kremem zrobioną z Oreo. W sumie częściowo dopuszczałam, że tak to może wyjść, lecz nie aż tak. To znaczy... myślałam, że zmielono same herbatniki, a gdy jadłam, dotarło do mnie, że jednak razem z obrzydliwym kremem. To było więc za słodkie w ciężki sposób, za mało gorzkie. Tutaj słodycz wydała mi się uwypuklona, a goryczka bardziej rozmyta maślano-mlecznym, ciastowym epizodem. To nieco "wygłaskane", całe markizy Oreo. Kakao i ich specyficzny smak czuć przede wszystkim. Szkoda, że nie tylko herbatnikową, a razem z białym kremem. Sztuczność Oreo wyszła tu na jaw. W dodatku duet masła i mleka podkreślił się wzajemnie z wanilinowym kremem. Nie rozumiem też, po co krem jeszcze dodatkowo dosłodzono. Muszę tylko przyznać, że sugestia oreowatego cookie dough była miła.
To, przynajmniej w moim świecie, ewidentnie nie jest krem do jedzenia osobno, a do czegoś.
sam 3
Byłam wściekła, że władowałam się w krem z całych ciastek zmielonych - herbatników i kremu. Nie wiem, dlaczego wyobrażałam sobie, że zmielono same herbatniki (przez kolor?). Po spróbowaniu aż zadzwoniłam do producenta, zapytać o to. Upewniłam się, że mielą całe ciastka, wraz z kremem (co za beznadziejny pomysł).
Mama trochę spróbowała, na jej nieszczęście też osobno i podsumowała: "Niesmaczny, w ogóle jaki dziwny... Właściwie nie wiadomo, co to jest. Nie wiem, do czego to niby ma być, takie coś do niczego".

Krem lepiej, niż na czysto, sprawdził się z jogurtem. To przyszło mi na myśl jako "sernikowe połączenie". 

Dodałam go do jogurtu typu greckiego Piątnicy (łychę, czyli jakieś 35g - od razu uprzedzam, że przesadziłam, to za dużo). 

Zapach z jogurtem nie był już taki duszny, bo kwasek i charakterek jogurtu wkroczyły, nieco przełamując słodycz kremu i przygłuszając co gorsze nuty.

Konsystencja całości niezbyt mi pasowała, bo krem był za bardzo zbito-zwięzły, przez co trudno zagarniać go po trochu. A zdecydowanie to właśnie najlepszy sposób na niego. Dokładniejsze przemieszanie pogarszało odbiór smaku. Krem Oreo już po paru minutach zaczynał się w jogurcie lekko rozpuszczać. Chlapnięta na wierzch masa w gęstym, kremowym jogurcie na szczęście nie tonęła i dałam radę jeść, zagarniając jedno i drugie na raz, ale nie mieszając do jednolitości. Wtedy wydawała się nieco mniej tłusta niż zupełnie sama.

W smaku egzamin zdało, gdy zagarniałam łyżeczką na raz jedno i drugie. Sam krem oczywiście wciąż smakował sobą, ale jogurtowy kwasek podkreślił smak ciemnego herbatnika Oreo, przełamał słodycz. I tak była silna, ale już nie taka drażniąca. Jogurt przygłuszył też sztuczność. Goryczka kakao i spalenizny w porywach smakowała dobrze, utrzymało się też - acz mgliste - skojarzenie z oreowatym cookie dough, niestety z wpisanym akcentem jakby cukru pudru czy lukru.
Częściowo jogurt i krem wymieszały mi się kompletnie - krem się rozpuścił zupełnie i zabarwił jogurt na prawie czarny kolor. Te części były niesmaczne. Kojarzyło mi się z tanią, cukrowo-gorzkawą ciemną czekoladą, było strasznie słodkie, że aż zupełnie zabiło kwasek jogurtu, a oreowaty element uciekł. Czuć wanilinowo-cukrową, ciężką słodycz, która w nabiale bardzo mi przeszkadza.

Niestety jogurt nie wybawił mnie od niesmaku. Czułam się, jakbym najadła się całych ciastek Oreo, wraz z paskudnym kremem i całym "dobrem" w postaci syropu fruktozowo-glukozowego i oleju palmowego.

Ilościowo łycha (35g) na jogurt (150g) to zdecydowanie za dużo. Aż mnie zmuliło, bo cała kiepskość Oreo w końcu przytłoczyła jogurt. W sumie... nasuwało to na myśl lody z ciastowymi czy ciastkowymi zawijasami (tzw. cookie swirl), ale w wersji w temp. pokojowej (więc dla mnie o wiele atrakcyjniejszej).

Na pewno było lepiej niż osobno... przynajmniej było zjadliwe. Kwasek jogurtu ratował sytuację. A jednocześnie... gdybym wiedziała, jaki będzie efekt całego takiego deseru, dodałabym na pewno mniej. A gdybym wiedziała jak to wyjdzie przed otwarciem tego kremu... w ogóle bym go nie tknęła. Miałam ambitny plan jeszcze jakoś go wkomponować do różnych takich deserów, lecz w końcu uznałam, że każdy może mi tylko popsuć, że nie ma szansy wyjść w czymkolwiek dobrze, bo sam jest zły. Nie udało mi się do niego zmusić, tym bardziej, że jego skład jest po prostu niezdrowy - a takich rzeczy, gdy są niesmaczne, nie widzę sensu jedzenia.
Nie umiem za bardzo ocenić tego kremu jako element deseru. Nie smakował mi na 5, ale nie mogę krytykować kremu z całych markiz Oreo za to, że jest kremem z całych markiz... Uwierzę, że wielu osobom bardziej posmakuje, zwłaszcza tym, które lubią krem Oreo. Produkt więc no... jest czym jest.
Resztę oddałyśmy ojcu. On stwierdził, że po prostu "może być".


ocena: 5 (choć sercem jestem przy wystawieniu 4)
kupiłam: dostałam od ojca, a kupione przez stronę Fudge Filosophy na Facebooku
cena: jak wyżej (cena u nich to 20 zł za słoik 200ml)
kaloryczność: 477 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ciastka Oreo (mąka pszenna, cukier, olej palmowy, olej rzepakowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości 4,5%, skrobia pszenna, syrop glukozowo-fruktozowy, substancje spulchniające: węglany amonu, węglany sodu; sól, emulgatory: lecytyna sojowa, lecytyna słonecznikowy; aromat) mleko, masło, cukier