piątek, 25 października 2024

krem Vilgain Cheat Spread Choco Bar

Po Vilgain Sweet Nuts Coconut Almond pokręciłam tylko głową, zniesmaczona własną naiwnością. To, że po Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews chciałam spróbować inny krem 100% z orzechów tej marki to zrozumiałe, ale dlaczegóż znowu wrąbałam się w smakowe? Pomyślałam, że nowym smakom warto dać szansę, bo na zdjęciach wyglądały na gęste i miały nie za dużo "w tym cukry", ale... no cóż, przekombinowałam, bo to wciąż za rzadkie, za słodkie kremy. Czekał mnie więc jeszcze jeden, zwyczajnie czekoladowy. A w zasadzie oddający smak tabliczki czekolady lub czekoladowego batona. Hm... Szkoda, że już po zakupie przypomniałam sobie, że laskowo-czekoladowy krem tej firmy już jadłam jako Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts. Zaczęłam się bać, że będą bardzo podobne.

Vilgain Cheat Spread Choco Bar to czekoladowy krem orzechowo-migdałowy z kawałkami orzechów laskowych, wzbogacony białkiem mleka.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu rozeszła się intensywna woń orzechów laskowych o słodkim charakterze. Błądziły od bardziej świeżych do prażonych raczej bez skórek i wchodzących w skład mlecznej czekolady (najlepiej w opakowaniu z okienkiem ze wspomnień z dzieciństwa) oraz słodkości typu Toffifee (recenzja realnych z 2018) z wyraźnie zaznaczającymi się, palono słodkimi karmelowymi łódeczkami. Słodycz ogółu była bardzo wysoka, choć i odrobinka kakaowej goryczki - czekoladowego krążka z Toffifee - się zaznaczyła.

Na wierzchu wydzieliło się niewiele oleju - robiłam, co mogłam, by zlać wszystko, czyli prawie 2 łyżeczki. Krem wcale tego nie potrzebował - był rzadki.
Ja przemieszałam tylko minimalnie, bo liczyłam, że chociaż na dole będzie nieco gęstszy i wolałam najpierw przemęczyć się z bardzo rzadkim, a potem... no, jak się okazało, mieć prawie kremowe, znacznie mniej lejące coś. Wciąż nie była to masa gęsta, ale dosłownie na dnie, przynajmniej nie była tak strasznie płynna.
Krem wyglądał na idealnie gładki bazowo, ale z dodanymi średniej wielkości kawałkami orzechów laskowych. Podczas mieszania okazało się, że ogólnie dodano ich całkiem sporo. Krem wydawał się lejąco-rzadki i nieco oleisty, ale z jakąś ukrytą kremowością. Z łyżeczki lał się szybko, w zasadzie chwilami w mig spływając sporymi zlepkami kawałków orzechów.
W trakcie jedzenia krem okazał się miękki i rzadki. Przez moment nawet jakby próbował przedstawić się jako lekko gęstniejący w kremowo-czekoladowy sposób, ale jednak nie. Kojarzył mi się z roztopioną czekoladą, którą rozrzedzono olejem oraz z tłustym, masywniejszym kisielem orzechowym (abstrakcyjne wyobrażenie). Mimo rzadkości, kleił się do podniebienia i chwilami przytykał. Rozpływał się w tempie szybkawo-umiarkowanym. Bazowo masa faktycznie była gładka, nieco oleiście-aksamitna. Z tym że na język wylegały z niej kawałki orzechów. Przyspieszały rozpuszczanie się masy.
Do kremu dodano ich sporą ilość. Kawałki orzechów laskowych ogólnie można określić jako średniej wielkości, mimo że zdarzały się też mniejsze i malutkie. W większości nie miały skórek - acz i ta na paru kawałkach raz po raz się trafiła.
Gryzłam je głównie dopiero, gdy wszystko zniknęło. Tylko nieliczne podgryzałam już w trakcie rozpływania się masy. Kawałki okazały się chrupiące, w większości delikatne i w porywach trochę skrzypiące. Niektóre udawały nieco stwardniałe świeże, inne były twardsze i ewidentnie prażone.

W smaku pierwsza rozbrzmiała intensywna słodycz przywodząca na myśl orzechy laskowe, wtłoczone w karmel... czekoladowy? Zaraz wyobraziłam sobie słodkości typu Toffifee, stworzone ze słodkich, palono karmelowych łódeczek oraz z krążkiem czekolady na wierzchu. Mimo wręcz zasładzającej słodyczy, po chwili kakao lekko się zaznaczyło.

Podkreśliła je prażona nutka. Oto orzechy laskowe przedarły się przez słodycz właśnie prażonym motywem. W tym ukryła się lekka wytrawność - nieśmiało, w tle odezwały się migdały i chyba goryczkowaty akcent skórek? Czekoladowość też uderzyła w wytrawniejszy ton, jednak na pewno nie zaserwowała gorzkości. 

Do słodyczy i słodko-kakaowo-karmelowego splotu wyraźnie dołączyło mleko. Na mlecznej fali słodycz jeszcze wzrosła i aż lekko zaznaczyła swoją obecność w gardle. Nie drapała, ale wyszła ryzykownie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach mleczność w harmonii złączyła się z czekoladowym wątkiem, obfitując w wizję mlecznej czekolady z całymi, słodkimi orzechami laskowymi. One dominowały, choć przesłodzona czekoladowość była tuż-tuż. Miało to klimat mlecznych tabliczek z okienkiem z dzieciństwa. Słodycz rosła aż niemożliwie.

Nagle jednak za migdałami, a więc naprawdę w oddali, odnotowałam lekką oleistość. Zwłaszcza, gdy zagarnęłam bez kawałków orzechów czy gdy zagarnął się malutki kawałek. Czekoladowa słodycz przegięła, będąc ewidentnie za mocną, lecz to jakoś tak... zmotywowało samą orzechowość do działania.

Wyłaniające się kawałki orzechów trochę rozganiały smakową słodycz - im kawałków więcej, tym bardziej. Nie stonowały sugestii drapania (ale jeszcze nie samego drapania) w gardle, ale przynajmniej umocniły smak orzechów laskowych. Te od bardziej prażonego przeszły w mniej prażone i w porywach jakby świeżawe. Smak rozchodził się już od kawałków niegryzionych i rozpędził trochę słodycz.

Kawałków nie warto gryźć wraz z kremem już wcześniej, bo wtedy ich smak był spłycony, zagłuszony.
Kawałki orzechów gryzione na koniec okazały się pełne smaku, mimo że przesłodzone, karmelowo-czekoladowe echo starało wciąż pobrzmiewało, napierając na nie. Przedstawiły się jako w większości lekko prażone i słodkie. Pojedyncze próbowały udawać świeżawe, ale raz po raz trafiał się kawałek przeprażony. W kawałkach orzechów zaplątała się goryczka - właśnie ta przeprażona, negatywna, ale na szczęście też przyjemniejsza, rozchodząca się od skórek. Na tę drugą trafiałam jednak rzadziej.

Po zjedzeniu został mocny posmak orzechów laskowych na pewno słodkich naturalnie, raczej prażonych, w których zaplątała się goryczka, podkręcona szlachetnie-wytrawniejszą, ale niedookreśloną orzechowością (migdałów?). Obok stała czekolada z lekko gorzkawo-karmelowym profilem, ale wymieszana z mlekiem i ogromem słodyczy, która lekko zaznaczyła się w gardle. Wydawała się trochę karmelowa i bardzo, bardzo słodka.

Krem zasmucił mnie głównie konsystencją. Był mało kremowy, a bardzo lejący i oleisty, rzadki. Liczyłam na gęstszą bazę jak Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews, a znowu wkopałam się w rzadziznę. Kawałki orzechów pomogły odciągając uwagę od oleistości, ale taki rzadki zlep kawałków to nie mój typ i niestety nie wszystkie były zachwycające. Na szczęście smak wyszedł już lepiej - krem za sam smak, gdyby był gęstszy mógł by dostać 7. Nie zasładzał jak wiele kremów tej marki, mimo że był słodki. Orzechy laskowe o naturalnie słodkim smaku dominowały, a całość kojarzyła się z kakaowym karmelem, Toffifee i mleczną czekoladą z orzechami laskowymi. Migdały chyba trochę stonowały słodycz - dobre posunięcie! Zjadłam, bo zjadłam, bo kupiłam, ale mimo że wyszedł nieźle, zakupu żałuję. W tej cenie można znaleźć wiele smaczniejszych kremów o konsystencji kremu.

Nie tak intensywny cukier oraz to, że mleko w dzisiaj przedstawianym też trochę słodycz zaabsorbowało i kawałki orzechów wiele dały, że po prostu musiałam ocenić go lepiej niż krem Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts. A jednak no... na 7 wciąż nie zasłużył.


ocena: 6,5/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 37,90 zł (za 200 g)
kaloryczność: 608 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe, migdały, cukier trzcinowy, białko mleka 9%, kawałki orzechów laskowych, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 4%, masło kakaowe*, sól himalajska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.