Ta czekolada tak mnie zaciekawiła, że aż poprosiłam kogoś z rodziny ze Stanów, by mi w jednym amerykańskim sklepie zamówił parę czekolad. Ok, gdyby chodziło tylko o tę jedną, nie zrobiłabym tego; upatrzyłam sobie wiele różnych firm, ale ta bardzo intrygowała. Kręcą mnie edycje limitowane z rzadkich ziaren, a i markę Qantu chciałam lepiej poznać po Qantu Chaska 70 % Junin, Perou. Chociaż czy ja wiem, czy wybrałam dobrą tabliczkę na poznawanie marki? To edycja limitowana zrobiona z kakao, które obronił przyjaciel właścicieli Qantu, Don Maximo, który ma własną plantację Bellavista, na której kolekcjonuje różne odmiany kakao. Położona jest w lesie na górskich zboczach w peruwiańskim Cusco. To on sam fermentował i suszył ziarna, z których zrobiono tę tabliczkę. Na stronie doczytałam, że uwielbia eksperymentować, a efekt jaki uzyskał tym razem, Qantu bardzo się spodobało.
Qantu Chocolate La Quete de Don Maximo / Don Maximo's Quest 80 % Chocolat Noir - Planteur Unique / Dark Chocolate - Single Farm to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Peru, z regionu Cusco.
Po otwarciu poczułam delikatny zapach drzew, ale w bardziej wonnym wydaniu. Najpierw pomyślałam o duecie drzew z kwiatami, jednak zaraz zorientowałam się, że kwiaty wystąpiły jako oddzielna nuta. Były to bowiem suszone kwiaty. Odpowiadały za niską słodycz. Drzewa zaś... może to jakiś orientalny sandałowiec? Mieszał się z wytrawniejszymi, ciepło-goryczkowatymi przyprawami i chyba pieprzem (ale ziołowym?). Za tym wszystkim kryła się soczysta, ciemno owocowa... landrynkowość?
Wyglądająca na kremową tabliczka była twarda, a przy łamaniu trzaskała bardzo głośno, niczym suche, grube gałęzie. Wydawała się bardzo zbita.
W ustach rozpływała się powoli i kremowo. Była gładka i śmietankowo-maślano tłusta, a także średnio gęsta. Łatwo rzedła, robiąc się coraz bardziej plastyczną i trochę soczystą.
W smaku przywitała mnie lekka słodycz. Przez moment pomyślałam o miodzie, ale nie... Wydało mi się, że ma jakiś żywszy, świeższy charakter - może kwiatów? - lecz zaraz słodycz przystała na palono karmelowy wydźwięk. Karmelu, który palono naprawdę mocno.
Słodycz stała się suszonymi kwiatami. Była niska, a kwiaty zdawały się pamiętać pewną rześkość. W tle wychwyciłam jakby obietnicę owoców, soczystości.
Palony motyw przeszedł w przyprawy. Przyprawy, za którymi ukryła się... rdza? Przyprawy rozniosły gorzkość. Czułam ich ciepło, ale nie pikanterię. W pewnym momencie na przód wybił się gorzki, lekko ostrawy pieprz. Stopował go... węgiel?
Słodycz kwiatów i jakieś mgliste wspomnienie karmelu przeszły w słodki, kadzidełkowy dym, a potem zawahały się, co do tego w jakim kierunku pójść. Jakby gdzieś z boku poczułam maślane ciastka, z przesadzoną ilością masła. Maślano-migdałowe?
W oddali zaznaczył się drobniusieńki kwasek cytryny i jej kandyzowanych skórek. Zaczęły kierować się w stronę ciastek.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kadzidełkowy dym zrobił się trochę... bardziej zwyczajnie dymny. Pomyślałam o momencie, w którym żar dochodzi do drewnianego patyczka, gdzie kończy się aromatyczna część i kadzidełko dogasa. Do głowy przyszedł mi sandałowiec, ale w towarzystwie wielu innych drzew. Na pewno liściastych, bo znów przemknęła rześkość.
Maślano-migdałowe ciastka wzbogaciły się o nutę cytryny, po czym rozmyły się. Do drzew dołączyły migdały. Ciastka im nie wystarczyły, musiały wyłonić się jako one same. Ciastka zaś zaczęły robić się coraz mniej słodkie. Pomyślałam o maśle ghee, a potem placku z takim masłem - niby na słodko, ale przez masło ghee wytrawniejszym. Echo pieprzu podkreśliło ten właśnie aspekt. Acz ogółem ta wytrawność wydawała się jakby rozbita... Rześkawą nutą węgla roślinnego?
Za wytrawnością nagle pojawiła się lekka cierpkość ciemnych owoców. Rześkość znalazła ujście, podobnie jak niska, ale narastająca kwaśność cytryny. Splotła się wraz z cierpkością z rosnącą słodyczą dojrzałych jeżyn, za którymi zakręcił się czarny bez i aronia. Niektóre z nich miały w sobie coś landrynkowego, cukierkowego.
Kwasek był znikomy. Końcowo aronia wystąpiła jako sok aronia&wiśnia, który nieco posłodzono, ale i tak był soczyście cierpki.
Po zjedzeniu na bardzo długo został posmak jeżyny z aronią o cierpkawym charakterze, mieszający się z masłem ghee. Może jakby jeść maślany placek z tymi owocami? A do tego z migdałową mgiełką. Sporo czułam też drzew, w tym wonnych, kadzidlanych.
Czekolada była smaczna, ale sporo mi w niej nie grało. Mogłaby być nieco gęstsza i rozpływać się dłużej, ale to szczegół. Delikatna słodycz i wyraźna gorzkość teoretycznie na plus, jednak gorzkość... nie była tak mocna, jak mogłaby być. Suszone kwiaty, karmel, kadzidełka i maślane ciastka mieszały się z drzewami i drewnem sandałowym, przyprawami z pieprzem i migdałami, a potem sporą ilością masła ghee i cierpkich, ciemnych owoców (głównie jeżyny, ale tez aronia i wiśnia), co nie porwało mnie, bo brak temu mocarności, a sporo łagodzenia maślanego. Żałuję też, że kwaśność się nie rozwinęła lepiej. Doszukałam się a to nuty rdzy, a to landrynkowych zapędów w owocach, które mi nie leżały. Podobnie jak jednoznaczne masło ghee.
ocena: 7/10
kupiłam: barandcocoa.com (poprzez kogoś)
cena: $11.50 (około 45 zł; za 50 g)
kaloryczność: 540 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.